Kiedyś zamieściłem w Sieci opowiadanie mojego autorstwa pt. "Smoczy rycerz" - pamięta je ktoś może? Co poniektórzy je czytali, więc być może kojarzą. ;] W każdym razie "Przyjaciel" jest drugim tekstem z czerwonym smokowcem w zbroi w roli głównej.
Zamieszczam na razie tylko pierwszą część - wszystkich znajdzie się razem sześć. Tak naprawdę całość jest już od dawna napisana, tylko że ja chciałem jeszcze poddać ją gruntownej korekcie - a żeby ułatwić sobie pracę, robię ją właśnie fragmentarycznie. Poprawki po sprawdzeniu wersji "alfa", które przeprowadził mi Gofer (za co mu oczywiście dziękuję ), dokonane są "odautorsko", tzn. potem nikt tego opowiadania nie sprawdzał oprócz mnie. Nie dlatego, że nie chciało mi się szukać - nie udało mi się znaleźć. Miałbym więc prośbę - może znalazłaby się jakaś dobra duszyczka, która brałaby ode mnie następne części do siebie i pisała mi, co o nich sądzi (i zrobiła przy tym ich korektę)?
Dobra, tyle słowem wstępu. Życzę miłego czytania. Następna część powinna się pojawić w przyszłym tygodniu.
Aktualizacja - 10.02.14
Oprócz całej masy drobnych poprawek wyrzuciłem narratora konwersującego, ponieważ stanowił dla tego opowiadania zbędny balast. Ponadto dorzuciłem kilka informacji odnośnie do wyglądu oraz położenia głównego bohatera, żeby ułatwić lekturę czytelnikom, którzy nie czytali "Smoczego rycerza".
* * *
Przyjaciel
I
Był chłodny letni poranek, kiedy smoczy rycerz siedział na głazie przy szerokim, przypominającym niewielką rzeczkę strumieniu. Woda płynęła wartko przed wznoszącą się niedaleko górą, a przez powoli zbierające się chmury wciąż świeciło słońce. Idylliczność otoczenia podkreślały szum oddalonego wodospadu i śpiew ptaków dobiegający z gęstego lasu.
Smokowiec dał się ogarnąć spokojowi, obserwując to płynący potok, to drzewa, to zachmurzone niebo. Aż wstał i rozprostował kości, by w pełni rozkoszować się wszechobecnym pięknem. Rozłożył skrzydła, rozwinął ogon. Czuł się niesamowicie. Nie zwracał uwagi na chłód, nawet się z niego cieszył. Chciało mu się żyć.
Smoczy rycerz, w niektórych stronach zwany też półsmokiem, pogładził delikatnie dwa długie, zakrzywione ku górze rogi wyrastające z czaszki. Zszedł ręką do gadziej paszczy i reszty ciała, sprawdzając ciemnoczerwone łuski. Były tak ostre jak powinny. W końcu dotarł ręką do kirysu ? jedynej rzeczy, którą miał na sobie. Kiedy poczuł wyraźnie rysy oraz wgniecenia, momentalnie sposępniał. Nie mógł dosięgnąć pleców, ale doskonale pamiętał, że ma tam dziurę. Wszystko przez pewną eskapadę, tylko przyprawiającą smokowca o wściekłość. Był jednak zdziwiony, gdyż pancerz powinien odnowić się przy pomocy magii z zewnątrz; tym razem jednak, nie wiadomo dlaczego, pozostał uszkodzony. A ponieważ od dawna półsmok nie doznał takich obrażeń, nie potrafił naprawić go samodzielnie. Ktoś musiałby użyczyć mu talentu płatnerskiego, ale kto? To pytanie, ilekroć pojawiało się w głowie smoczego rycerza, nosiło ze sobą tylko przygnębienie. Dlatego postanowił na razie zostawić sprawy takie, jak wyglądały dotychczas, a nuż życie samo stworzy dobrą okazję.
Wciąż rozkoszując się pięknem chwili, smokowiec z czasem zgłodniał. Podszedł odprężony do strumienia, po czym nabrał do rąk trochę wody i napił się. Jednak nie mógł się oszukiwać ? coś takiego z pewnością by go nie nasyciło. Kiedy więc otarł paszczę, postanowił wybrać się na połów. Odczepił z pleców pochwę z mieczem, którą oparł o głaz, następnie zwinął skrzydła najciaśniej, jak tylko mógł, i zbliżył się do brzegu. Klęknąwszy, odczekał chwilę; w końcu zanurzył w potoku paszczę, próbując wyłowić coś zębami. Po kilku próbach zrezygnował ? wszedł do wody po kolana.
Smokowiec czuł się rozczarowany efektami: udało mu się złowić raptem dwie średnie i trzy małe ryby. Teraz czuł się syty, ale wiedział, że powinien złowić więcej, aby mieć co wziąć na zapas. A tego dnia w strumieniu najwyraźniej nie obrodziło. Wyszedł więc z wody, wrócił po miecz, po czym ruszył wzdłuż rzeczki.
Szum wodospadu był coraz cichszy. Smokowiec znów mu się przysłuchiwał. W końcu utonął w tym dźwięku i nie chciał wracać do rzeczywistości?
Nagle jednak się przebudził, gdyż usłyszał odgłosy końskich kopyt, dochodzące z biegnącej przez las ścieżki. Skrył się za drzewami; nie podchodził do niej bardziej, niż to było konieczne. Dostrzegł trzech jeźdźców ubranych w płaszcze z kapturami. Jechali ową drogą, ale w momencie gdy ta skręcała, pojechali prosto, przez zarośla, w stronę rzeczki. Wyraźnie im się nie śpieszyło. Po chwili smokowiec zauważył, że na jednym z koni siedział ktoś jeszcze. Ktoś zakneblowany, ze związanymi z tyłu rękami i skrępowanymi nogami.
Półsmok nie zamierzał interweniować. Miał na uwadze wydarzenia sprzed kilku tygodni, więc doszedł do wniosku, że to, co teraz się dzieje, nie powinno go obchodzić. Z drugiej strony był bardzo ciekaw, co jeźdźcy zamierzają zrobić ze spętanym.
Kiedy dotarli nad potok, jeden z nich zsiadł z konia. Chwycił związanego mężczyznę i postawił naprzeciwko wody.
? Widzisz pan tę wodę? ? zapytał szorstko. ? Tak kończą ci, którzy nie robią, co do nich należy. Rozumiesz pan?
Człowiek odezwał się, ale słowa, które próbowały przejść przez knebel, były kompletnie niezrozumiałe.
? Przestań go straszyć ? upomniał tamtego inny. ? Szef powiedział, że mamy go nie zabijać, tylko zostawić w lesie.
? A niby dlaczego mielibyśmy go nie wrzucić do wody? Nie zabijemy go przecież, bo on sam się utopi. Zresztą co ja wam będę tłumaczył! ? Jeździec zepchnął człowieka do wody. ? I co, sprzeciwiliśmy się szefowi? Nie. Jedziemy, nic tu po nas.
Znów dosiadł konia, po czym odjechali. Dopiero wtedy smoczy rycerz wyszedł zza drzew i pobiegł w stronę rzeczki. Przez chwilę miał dylemat. Przysiągł sobie, że będzie chronił tych, którzy znajdą się w potrzebie; innymi słowy, powinien pomóc człowiekowi. Kiedy jednak pomyślał o możliwych konsekwencjach, nabrał szczerej ochoty, żeby zrezygnować z tego zamiaru. Niemniej decyzję podjął bardzo szybko.
Smokowiec zauważył spętanego mężczyznę, jeszcze zanim wszedł do potoku. Człowiek leżał prawie nieruchomo i bardzo mrużył oczy. Smoczy rycerz chwycił jego ciało, by jednym silnym ruchem wyrzucić je na brzeg.
Kiedy obaj znaleźli się na ziemi, półsmok zauważył, że mężczyzna zemdlał. Nagle sam poczuł się dość dziwnie, jakby bardziej zmęczony niż powinien. Dłużej nie zaprzątając sobie tym głowy, odpoczął przez chwilę, po czym zabrał ciało niedoszłego topielca w gęstwinę. Wszedł w nią tak głęboko, że nie widział nawet ścieżki, którą pojechali jeźdźcy. Mimo to zlustrował okolicę, chcąc upewnić się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Odetchnął z ulgą ? zauważył tylko ptaki. Uklęknął na jednym kolanie, zerwał pazurami wszystkie pęta i wyjął knebel.
Wysoki, umięśniony mężczyzna był delikatnie poznaczony zmarszczkami. Miał krótkie, szare włosy i wąsy. Nosił brązowe, skórzane spodnie z szelkami oraz nieco podartą, białą koszulę. Poza tym odzienie człowieka nie różniło się niczym od tego, jakie zwykle zakładali ludzcy mieszczanie.
Półsmok nie mógł bezczynnie patrzeć na to, co jeźdźcy chcieli uczynić z ofiarą, ale nie potrafił pozbyć się wątpliwości, czy robi dobrze. Po chwili miał okazję, żeby to sprawdzić ? mężczyzna zaczął otwierać oczy. Na początku jakby nie od razu rozumiał, co się stało i kto go właśnie ogląda.
? Gdzie jestem?? A ty to kto??
Kiedy prawie całkiem oprzytomniał, oczy omal nie wyszły mu z orbit. Zaczął nieudolnie zasłaniać się ręką, wciąż patrząc w twarz smokowcowi. Stękał z przerażenia, choć wyraźnie próbował to tłumić.
? Cholera, c? co to za??!
Smoczy rycerz opuścił powoli głowę i westchnął cicho. Właśnie takiej reakcji się obawiał.
Mężczyzna odsunął się nieco, po czym wstał gwałtownie.
? Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale nie mam teraz czasu ? powiedział szybko, strzepując ziemię. ? Daj mi spokój! ? Biegiem oddalił się najszybciej, jak tylko potrafił.
Zaczęła padać mżawka. Powoli, acz zauważalnie przeradzała się w coraz zacieklejszy deszcz. W sam raz na nastrój smoczego rycerza, który mimowolnie padł na drugie kolano i ryknął głucho.
26 komentarzy
Rekomendowane komentarze