Welcome to the Machines
Od razu zaznaczam - o Pink Floyd nie będzie. Nie wiem, czy komukolwiek do głowy przyszło takie skojarzenie, ale dziś opowiem Wam o kolejnym (po NetStorm) zapomnianym RTSie, który zapadł mi w pamięć. Strategie czasu rzeczywistego nigdy mą mocną stroną nie były, nie były więc faworyzowane. Z tego też powodu dany RTS musiał mieć w sobie coś, co mnie przyciągnie. Do takich gier należały
1999
Wymagania
Pentium 200 MHz, 32MB RAM, Windows 95/Windows 98, 4xCD-ROM, DirectX
Na sam początek trzeba wspomnieć o dość oryginalnych aspektach fabuły. Historia w ujęciu ogólnym jest dość sztampowa - odległa przyszłość, wielka wojna, kolonizacja odległych światów, dwie wrogie 'nacje' maszyn. Nihil novi. Ciekawa jest natomiast postać gracza - otóż w grze tej jesteśmy jednym z subprocesów sztucznej inteligencji wysłanych przez AI-matkę na planetę 'ojczystą' wroga. Całkiem oryginalnie i szkoda, że nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę.
Jednak kluczowy - dla mnie - wpływ ma...
... widok z perspektywy 'kokpitu'. Machines umożliwiało 'wskoczenie' do skonstruowanego robota i ustrzelenie paru przeciwników własnomanipulatorowo. Nie można było (i dobrze) bawić się w jednoosobową armię i zniszczyć bazę przeciwnika jednym robotem, ale i tak zabawy trochę było. Trochę strafe'owania, trochę chowania się za górkami, ataków zza winkla. Radochę zwiększały dodatkowo dwie rzeczy.
Pierwsza to możliwość konstruowania 'swoich' robotów. Jak to w RTSach bywa - każda kolejna misja to nowe technologie i jednostki. Tu pojawiały się nowe moduły (np. nowe podwozie, nowa broń), z których należało samodzielnie 'złożyć' jednostkę. Swoboda twórcza nie była zbyt wielka (ach, Alpha Centauri), ale i tak trochę miodności było. Zwłaszcza, że podwozi było kilka, a broni około dziesięciu.
Drugim elementem były właśnie te jednostki - od malutkich buggies po wielkiego Goryla. Ten ostatni mógł przenosić najcięższe uzbrojenie, był kilka razy większy od pozostałych jednostek, a na dodatek miał specjalny atak - uderzeniem swych łap wywoływał ukierunkowane trzęsienie ziemi. Moc. Oto właśnie chodzi - jednostki dawały poczucie ich mocy. Nawet szybkim Reaperem można było zaszkodzić przeciwnikami.
Niestety, poza tym gra nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Niby można było posłać przeciwnikowi w prezencie atomówkę, ale w gruncie rzeczy rozgrywka była mało oryginalna i pod koniec się nieco nudziła. Zabawy w FPP starczało tylko do pewnego momentu, a misję i tak trzeba było przechodzić w widoku ogólnym. Szczerze przyznam, że już nawet nie pamiętam, czy przeszedłem całość gry. Taki ze mnie łobuz - polecam, a nie pamiętam.
Reasumując, recenzja wypadła raczej średnio zachęcająco. Ale może spróbujecie sami? Nie przypuszczam, że ktoś ma czas na takie starocie, ale może kogoś zmęczy ciekawość. Jakby co demko można sobie pobrać STĄD http://www.actiontrip.com/files/demos/machines.phtml . Na koniec, by zwalczyć tę średniość, coś wielkiego
Anthony Burgess
Nakręcana pomarańcza
27 komentarzy
Rekomendowane komentarze