Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Kra była już niedaleko brzegu, i można było dojrzeć różne dziwne okazy tamtejszej fauny. Były tam uskrzydlone kraby, ryba z jedną nogą oraz krowa wspinająca się na drzewo. Najwięcej uwagi zwracało jednak pewne zwierzę przypominające nosorożca. Było ogromne - wielkości autobusu - i było wyraźnie zainteresowane krą, na której znajdowali się bogowie. Nosorożec wyglądał na bezmyślnego mordercę - jego oczy nie były skupionymi oczami drapieżcy, nie przejawiały rozsądku - wyglądały, jakby nosorożec chciał po prostu coś rozwalić i to zjeść. Spojrzenie psychopatyczno-dziwno-morderczo-głodne.

Jane się to nie podobało.

- On chyba będzie sprawiał kłopoty - szepnęła do Abyssala. Nie musiała mówić kto - było to zbyt oczywiste.

- Oczywiście, że kot będzie sprawiał kłopoty. - odszepnął Abyssal.

- Wydaje mi się, że jej chodziło o tego nosorożca. - wtrącił się Solarion.

- Ach. - mruknął Abyssal. - On też. Co z tym faktem zrobimy?

Pierwszy klepnął Abyssala i Solariona po plecach. Mocno.

- Co za pytanie, co robimy? Wpadamy, rozwalamy nosorożca i idziemy dalej, muehehhee!

Zbliżył się do Solariona, i rzekł nieco mroczniej:

- Nie mów, że się boisz...?

- Ta prowokacja bardziej pasowałaby do szkolnego osiłka niż boga. - odrzekł Solarion. - Chcesz walki, to ją dostaniesz. Co ty na to, Jane? Walczymy czy próbujemy go jakoś wyminąć?

- Wyminięcie chyba nie jest możliwe. On jest wyraźnie nami zainteresowany, więc dogoniłby nas nawet, gdybyśmy próbowali zwiać. Ale nie wydaje mi się, żebyśmy nie mogli poradzić sobie z jakimś nosorożcem, skoro pokonaliśmy krakena....

Jane przeładowała snajperkę.

Pierwszy stuknął Solariona w ramię.

- Ja i prowokacja? Buachacha! Solarionku, chyba nie myślisz, że ci źle życzę? - spytał, wrednie się uśmiechając.

- No to idziemy. - Solarion zignorował Bajcurusa, wyciągnął miecz i ruszył w kierunku nosorożca. Abyssal podążył za nim.Pierwszy się nieco zirytował. Drugi ruszył za Solarionem, i rzucił spojrzenie pełne odrazy Pierwszemu.

Jane również zeskoczyła z topniejącej kry na piasek.

Nosorożec wbił swoje psychopatyczne spojrzenie w Solariona i Abyssala, ale stał nieruchomo. Jego głowa znajdowała się może z 10 metrów od Solariona.

Miecz Solariona zabłysnął złotymi płomieniami. Bóg Słońca rozpędził się i zamachnął. Abyssal wyskoczył w górę, na grzbiet potwora.

Potwór wyszczerzył oczy.

- Spokojnie! Ludzie, nie zabijajcie mnie, chciałem tylko was powitać, a tu od razu wyskakują z mieczem! - krzyknął, cofając się.

Jane opuściła snajperkę.

- To chyba jakiś żart - westchnęła.

Solarion zatrzymał się. Abyssal opadł ciężko na ziemię.

- Jest prawie jakby Moderatus robił sobie z nas żarty. - westchnął ten drugi.

- Nic ci nie zrobimy - zapewniła Jane. - A teraz powiedz, czemu sterczysz na tej plaży i patrzysz na nas jak na drugie danie?- Jestem roślinożercą - powiedział nosorożec. - A gdybyś siedziała samotnie na wyspie przez 200 lat, też chciałabyś powitać jakichkolwiek cywilizowanych gości. Czego tu szukacie?

- Kamienia. - odpowiedział Solarion. - Duży, świeci się, cuchnie magią na kilometr, gada, spełnia życzenia. Ciężko go przegapić.

- Taki kamień przysłał mnie tu z mojego świata. Tak, wiem gdzie go szukać.

- To nam powiedz. - powiedział Abyssal.

Nosorożec zmierzył go swoim psychopatycznym wzrokiem.

- W dżungli... Taka odpowiedź cię zadowala? Wybacz, ale ta wyspa nie ma żadnych punktów charakterystycznych.

Jane szepnęła do Abyssala:

- Bądź milszy. Jeszcze się wkurzy i nam nie powie.

- Więc po prostu będziemy musieli przeszukać całą wyspę. Masz jakieś ogólne pojęcie, jak duża ona jest? - Abyssal zignorował uwagę Jane.

- Mogę was zaprowadzić do kamienia. Mój procesor przetworzył obraz całej wyspy i zapisał ją w pamięci, dotrę więc do każdego punktu bezproblemowo. Z chęcią wyświetliłbym mapę... Ale mój moduł projekcyjny kompletnie się zniszczył w ciągu dwustu lat mojego pobytu na wyspie. A więc, chcecie iść do tego kamienia?

- Procesor? Jesteś jakimś cyborgiem? Zresztą, nieważne. Zaprowadź nas do Kamienia, jeśli możesz.

- Prosimy.

- Cyborgiem? Jestem A3-21 Vole, pojazd wydobywczo-bojowy używany do poruszania się po ciężkim terenie. Wsiadajcie do środka, zabiorę was do kamienia.

Na lewym boku A3-21 powstało zarysowanie, które po chwili okazało się drzwiami. Stanęły otworem.

- Robi się coraz dziwniej. - powiedział Solarion, ale wszedł do środka "pojazdu. Abyssal podążył.

Wszyscy zapakowali się do środka, a drzwi zamknęły się.

- HA! Teraz was mam! Pożegnajcie się ze światem, muahahah! - wykrzyknął A3-21. - Zaraz wszyscy zginiecie!

...żartuję.

I ruszył. Biegł szybko, i wcale nie trząsł, a bogowie mogli obserwować wyspę przez specjalne, niewidoczne od zewnątrz otwory. Był też panel kontrolny pozwalający sterować nosorożcem.

- Więc. Po co wam ten kamień? - spytał.

- Zależy, kogo pytasz. Ja chcę zwrócić kamień Stelli, by umieściła go w tym miejscu i czasie, w którym powinien być, by nie powodował więcej zakłóceń czasoprzestrzennych. Zgaduję, że Solarion chce zrobić to samo. Jane również, ale za opłatą. A Bajcurus, zarówno ten przeszły jak i przyszły... cóż, tylko oni wiedzą. Ale łatwo się domyślić. - odpowiedział Abyssal.

Pierwszy Bajcurus uśmiechnął się szyderczo.

- Chcę wykorzystać kamień do cudownego, bezsensownego i chaotycznie złego zła! Buachachachacha!

- Nawet nie dotkniesz kamienia. Wracasz do swoich czasów, i to ja dostanę kamień.

- Jesteśmy na miejscu - orzekł A3-21. - Widzicie tą posiadłość na bagnach? W niej znajduje się przywódca tutejszego plemienia, który został 'ulepszony' mocą kamienia. Próbowałem wziąć ich szturmem, ale jestem za słaby. Może wam się uda.

Drzwi stanęły otworem.

- Idziemy. - Solarion i Abyssal ruszyli w kierunku posiadłości.

Nosorożec oddalił się.

Posiadłość wyglądała na opuszczoną - nie było widać kompletnie nikogo. Same bagna wyglądały dziwnie. Unosiły się z nich toksyczne opary, a ziemia wokół bagna była wypalona.

- Gdzie są wszyscy? - zastanawiała się Jane.

- Uciekli. - powiedział Solarion.

- Zginęli. - powiedział Abyssal. - Albo gorzej.

Na dachu posiadłości pojawił się człowiek. Wyglądał na ważniaka. Był wysokim, czarnoskórym mężczyzną w garniturze. W ręku trzymał kamień.

- Myślisz, że są rzeczy gorsze niż śmierć, mój mroczny przyjacielu? - spytał Abyssala, uśmiechając się jakby był pewny swej wyższości.

- Życie potrafi być znacznie gorsze.

- Zależy, czyje życie - powiedział mrocznie.

- Życie przynosi ból. Życie bez bólu żeruje na życiach innych. Jest sposób, by przerwać ten cykl. - odparł Abyssal, wyciągając miecz.

- Ech. To ja tu miałem być tym prymitywnym - westchnął, i teleportował się do Abyssala. Obok nich pojawiło się kilka krzeseł.

- Załatwmy to po dżentelmeńsku. Usiądźcie, i powiedzcie mi co dostanę w zamian za kamień, hm?

- A czego chcesz? - odpowiedział Abyssal. Ani on, ani Solarion nie usiedli.

Facet zamyślił się.

- Ujmę to tak: Wiem wszystko. Wiem, kim jesteście, co tu robicie. Wiem, że nie mam z wami szans. Wiem, że pokonujecie każdego wroga, i wiem, że dogonicie mnie, gdziekolwiek ucieknę. Chcę po prostu czegoś w zamian za ten kamień. Coś, co pozwoli wyrwać mi się z tej wyspy i tego świata.

- Mogę poprosić moją matkę o przeniesienie cię w inne miejsce i czas. Normalnie nie interweniuje tak bezpośrednio, ale to wyjątkowy przypadek. - zaproponował Solarion.

- A nie możemy go po prostu zabić? - żachnął się Abyssal. - On na to nie zasługuje.

- Nie trzeba sobie zasłużyć na miłosierdzie. Trzeba coś zrobić, by na nie zasłużyć. A co on zrobił? - odparł bóg Słońca.

- Dobre pytanie. Gdzie są inni ludzie?

- Wolisz kłamstwo czy prawdę? - spytał wódz cicho.

- Prawdę.

- Nie mogli zrozumieć! Próbowałem im uświadomić, że budowa statku kosmicznego pomoże nam wybić się z prymitywności i zepsucia. Mówiłem, że trzeba się wydostać z tej wyspy! Ale głupota i prymitywność wygrała. Wódz nie potrzebuje takich poddanych.

- Facet, gdzie ty w takim miejscu chcesz znaleźć materiały do budowy statku?

- Tam. - wódz wskazał wysoką górę znajdującą się na środku wyspy. Na płaskowyżu znajdowało się jakieś zabudowanie.

- Kamień zesłał mi ośrodek badawczy... Potrzebowałem tylko siły roboczej. A ona zawiodła. Mój gniew sprawił, że teraz jestem na tej wyspie sam... nie licząc was.

Solarion zamyślił się na chwilę.

- Kamień doprowadzał do szaleństwa potężniejszych od ciebie. Dostaniesz drugą szansę. Wierzę, że dobrze ją wykorzystasz. Jeśli nie, czeka cię kara.

Wódz oddał kamień Solarionowi.

- Ufam, że mnie nie zdradzisz.

- Ja nikogo nie zdradzam. - odparł. Chwilę później człowiek zniknął, przemieszczony w inny czas i miejsce, zgodnie z umową.

- Co teraz? - powiedział Abyssal. - Mamy Kamień, ale zgaduję, że wy nie pozwolicie nam go oddać Stelli? - zwrócił się do Bajcurusów.

Drugi się wściekł.

- Dlaczego go przeniosłeś?! Mogłem go zabić, byłoby o wiele szybciej i przyjemniej. Wszyscy jesteście tacy sami. Gdybym tylko miał swoją Otchłań... - zagroził.

- Nie strasz, nie strasz, bo się... no wiesz. Nie zmieniaj tematu. Rozmawiamy o Kamieniu.

- Dawaj kamień i podziękuj, to w przyszłości zginiesz szybko, a nie w męczarniach.

- Abyssalu, może po prostu olejmy go i naradźmy się we trójkę? - szepnęła Jane.

- W czwórkę - rzekł pierwszy. - Mnie nie wyrolujecie!

- To właśnie zamierzaliśmy zrobić. - odpowiedział Abyssal. - Ale ten psychol nam przeszkodził. - skinął głową na Drugiego - Słowo daję, jak go słucham, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Bajcurus z czasem głupieje. Chyba po prostu jego mózg powoli się rozpada z przeładowania złością.

Kamień postanowił się odezwać.

- A więc mnie macie. I co ze mną zrobicie? Zginę?

- Pani Losu o tym zadecyduje.

- Uch. Nienawidzę przegrywać. Ale cóż - spełnię po życzeniu każdego z was. Abyssalu, ty pierwszy. Jeżeli życzenie będzie niemożliwe do spełnienia, powiem ci o tym.

- Życzę sobie, żebyś nie uciekał po spełnieniu wszystkich życzeń.

- GRRR, ty... Już myślałem, że będę mógł was wrobić. Ale niestety, życzenie to życzenie. Teraz kolej Pierwszego Bajcurusa.

- Życzę sobie, żeby Drugi nie dostał życzenia! - powiedział Pierwszy, uśmiechając się szyderczo.

- To nie jest możliwe, wypraszam sobie! - wściekł się drugi.

- Jest możliwe. Drugi nie dostaje życzenia.

- CO?!? Zabiję was wszy... uch....

Jane wstrzyknęła Drugiemu trochę trucizny usypiającej. Bajcurus upadł na ziemię.

- Miałam go już dość - wyjaśniła.

- Teraz kolej na Solariona - rzekł kamień.

- Ja nic nie potrzebuję. Mam wszystko. Ale inni... życzę sobie, by tamten nosorożec-cybog i inne istoty sprowadzone tu wbrew swojej woli wróciły do swych domów.

- Co kogo obchodzi ten durny robot? Uch. Teraz kolej Jane.

- Wybrałam się na tą wyprawę głównie ze względu na zysk... Ale teraz nie chcę niczego. Niech moje życzenie stanie się prezentem, którego będę mogła dać temu, komu zechcę.

- Jak se chcesz.

W ręku Jane pojawił się kamyk, który był życzeniem. Mógł być tylko ofiarowany - Jane nie może korzystać z życzenia.

- Dobra. Abyssal, powiedz mamusi żeby nas stąd zabrała.

Słowa Jane nawet nie przebrzmiały, kiedy czasoprzestrzeń zaczęła się zakrzywiać wokół nich. Po kilku chwilach, które zdawały się być wiecznością (i pewnie nią były) bogowie zorientowali się, że znowu stoją przed obliczem Stelli, która trzymała Kamień, przyglądając mu się z ciekawością.

- Ciężko uwierzyć, że taka mała rzecz zawiera tak dużą i powoduje tyle kłopotów. - powiedziała.

- Eee... cześć, Stella - powiedział kamień.

- A teraz cię tutaj przetrzymam. Gdzie bym cię nie umieściła, zawsze powodujesz kłopoty. Tak więc zostaniesz tutaj, poza czasem i przestrzenią. Będąc tak blisko Krosna Losu, jak na ironię będziesz poza Przeznaczeniem. Na zawsze. Nie mogę cię jednak niańczyć osobiście. Jestem potężna, ale ty udowodniłeś, że potrafisz spaczyć każdego. Potrzebuję strażników...

Jane szturchnęła Abyssala.

- Co powiesz na przymierze? Ty i ja w obronie kamienia! Jakie to... romantyczne.

Zaśmiała się.

- Tak na serio, to innych kandydatów nie widzę.

- Ja też.

- No więc, mamy przymierze? - Spytała Jane, wyciągając dłoń na znak... no, przymierza.

- Tak. - odpowiedział Abyssal i ścisnął jej dłoń.

- To bierz ten kamień i zamknij go gdzieś.

- Ej! Nie traktujcie mnie jak jakąś rzecz, jestem istotą rozumną i mam prawa!

- Tak, a w tej chwili masz prawo zachować milczenie...

- Później coś zaaranżuję. Jakieś więzienie, komnatę zamkniętą na skrzyżowaniu wymiarów... albo po prostu zakopię go na Osiedlu. Tak, właśnie to. Kiedy wrócicie na Osiedle, Kamień już tam będzie, niedosięgalny dla każdego oprócz was. W jądrze planety albo w jakimś innym ciekawym miejscu. Będziecie to wiedzieli podświadomie.

- A więc... co ze mną? - zapytał Solarion.

- Wracasz na swoje miejsce. Przeszły Bajcurus też. Wasze losy będą tylko się komplikować. Nawet ja nie mogę dokładnie przewidzieć, co się stanie. Tak więc musicie wracać. Przepraszam, że nie daję wam okazji na zamienienie kilku ostatnich słów, ale tak będzie lepiej. - powiedziała Stella. I tak się stało.

- Dzięki za pomoc, Stello - powiedziała Jane. - Możemy już wrócić na Osiedle? W końcu trzeba wybrać dla naszego kamienia odpowiedni dołek.

- Żądam równouprawnienia - wściekał się kamień.

- Mowy nie ma. Taki już twój Los. - powiedziała Stella. Rzeczywistość raz jeszcze zawirowała. Bogowie znaleźli się z powrotem na Osiedlu. Abyssal w swoim pałacu, Jane przed jego bramą, a Bajcurus gdzieś indziej.

Ze End

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Gdzieś, w jakimś boskim sądzie trwała właśnie rozprawa... trwała chyba 17 dzień, bo nikt już tego nie liczył. Oskarżony: Barto, oskarżyciel: jakiś bóg, któremu artefakt (kupiony u wiadomej osoby) eksplodował podczas walki. Po niezwykle dokładnej analizie dowodów, przesłuchaniu wszystkich świadków i wyrzuceniu pewnego osobnika, który mówił coś o krzyżu sędzia wypowiedział te oto słowa:

-Decyzją niezawisłego Boskiego Sądu Rejonowego bóg Barto...

25 minut później

-...Nemezis Enki władca snu...

14 minut 56 sekund 478 tysięcznych sekundy później

-...oraz stwórca Nocnych Elfów zostaje uznany za niewinnego zarzucanego mu czynu. Zamyka rozprawę!

Przed sądem

-Mówiłem, że wygramy!Ale przyznam, że tych "kilka" pozwów nie wyglądało najlepiej.

-Tak, 473 rozprawy o awarię artefaktów. Mam nadzieję, że nauczą się wreszcie co oznacza "...pośrednik nie odpowiada za wszelkiego rodzaju usterki..." i jeszcze cała reszta umowy, która też o tym mówi. No, to do następnej rozprawy!

-Do zobaczenia!

Prawnik zniknął, a do niewinnego boga podbiegł Leszcz.

-Wracamy na Osiedle?

-Tak! Już nie mogłem tam wytrzymać, a teraz będzie chociaż chwila spokoju. Wracajmy!

Obydwaj wylecieli z dużą prędkościom poza atmosferę.

Na Osiedlu

Kula ognia spadła z nieba z ogromną prędkością, gdzieś na skraju Osiedla. Z krateru wyszedł biały, lekko brudny wilk.

-Gdzie on jest? Powinien spaść chwilę po mnie!

Nie przejmując się tym zbyt mocno rozpoczął czyszczenie futra. Nagle pojawił się nad nim jakiś jasny obiekt. Z dużą prędkością uderzył w to samo miejsce co przed chwilą Leszcz. Jeszcze głębszy krater dymił bardzo mocno. Jakaś brudna i wyraźnie niezadowolona postać wydostała się z dziury.

-Zatrzymali mnie za przekroczenie prędkości! Nie wiedziałem, że w kosmosie jest ograniczenie prędkości.

-Wprowadzili to ograniczenie tydzień przed końcem rozprawy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakie zrobić wejście? Kulturalnie zadzwonić? Wyważyć drzwi? Wybić okno? Zrobić włam przez dach? Hmm... Nie mogę się zdecydować...

Staje przed drzwiami. W końcu wbija w mnie swoją pięść i spokojnie otwiera zamki. Wchodzi do środka.

- Gdzie jesteś, Zabójco?!

- A gdzie mogę być? - odpowiedziałem lekceważąco. Siedziałem na fotelu, i... patrzyłem się w sufit, zanim wpadł Casul.

- Eee... Gdzieś?

Staje na środku pokoju i nie wie, co zrobić. Nie takiej reakcji się spodziewał.

- Nie zamierzasz wezwać jakiegoś przyd... pomocnika, aby ten dał ci broń czy coś?

Zaśmiałem się słabo.

- Do czego mi broń? Nawet nie mogę wstać, żeby zaatakować. A pomocnicy się ode mnie odwrócili. Bractwo już nie jest moje, ciągle tracę wyznawców... Nie mam nawet mocy Biomasy. To mój koniec jako boga.

Dźga Blade'a palcem, żeby się upewnić, czy to prawda.

- Popsułeś mój plan wymyślony chwilę po wyjściu z Twierdzy... Spodziewałem się walki, w której coś by się działo, a ty coś takiego mi robisz. Na cholerę Ciemniaki chcą cię dobić?

- Bo to... ciemniaki - odparłem, ale po chwili dodałem: - Boją się, że powrócę. Poza tym... Przywódca Bractwa Cienia jest pamiętliwy. Nawet bardziej niż ty.

- Co ty niby jesteś im w stanie zrobić w takim stanie? Dziwnie to zabrzmiało... Gdybyś chciał być zdrowym, to już byś był.

Uderzyłem pięścią w stół.

- Nie rozumiesz! Bycie Asasynem nie polega na posiadaniu ogromnej mocy. Polega na umiejętnościach i dyscyplinie. Ja, szef Bractwa, zostałem okaleczony przez mojego największego wroga i pozostawiony na łaskę losu. Mogę się "naprawić" i znów być wspaniały. Ale ja powinienem dawać przykład innym. Spójrz na mnie... To ma być lider Bractwa? Nawet jak się zregeneruję, to nadal jestem pokonany. Lepiej więc, żebym został taki, jaki jestem. A Bractwo przejmie ktoś bardziej kompetentny.

- Na cały panteon! Jesteś bogiem! Rozumiesz to? Bycie bogiem ma to do siebie, że jak się padnie, to trzeba powstać nie zważając na przeszkody. W ten sposób zjednuje się sobie wyznawców, a nie poprzez użalanie się nad sobą. Ech... Do czego to doszło? Ja, który przyszedłem z zamiarem zabicia cię, pouczam cię. Powinienem to robić nad twoim ciałem...

- Już niedługo nie będziesz się musiał mną przejmować. Wyprowadzam się z Osiedla i więcej tu nie wracam. Jeżeli chcesz, rozbiórkę mojego domu mogę pozostawić tobie...

- Ty się poddałeś. - zaczyna się śmiać do siebie ? Faktycznie... Jesteś teraz tylko cieniem dawnego Blade'a. Ale zaraz, zaraz... Przyszedłem tu z zamiarem przelania krwi i nie zmienię tego postanowienia.

Wyciąga miecz. Mierzy końcówką broni w Asasyna, po czym stawia na niej buteleczkę z czerwonym płynem. Przy rękojeści stawia kolejną, lecz pustą. Bóg przechyla miecz, a krew leniwie spływa po ostrzu i wpełza do pustego naczynia.

- Wiedz, że z mojej strony nic ci już nie grozi.

- Pozwól, że cię o coś spytam.... Czy Bractwo Cienia wysłało ci propozycję pozbycia się mnie?

- Tak, ale Ciemniaki nie odpisały na kontrpropozycję.

- Bo i tak by nic ci za to nie dali. Zdradziliby cię tak samo, jak mnie. Tylko ty pewnie nie dałbyś się tak zhańbić, jak ja.

- Pewnie tak. Ale są oni wyjątkowo tchórzliwi. Sami nie umieją dobić kaleki i uciekają się do nasłania kogoś... A wiesz, co w tym wszystkim jest smutne?

-Nie.

- Smutne jest w tym to, że nie dana będzie mi choćby jeszcze jedna walka z tobą.

Wychodzi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen stał na swoich ziemiach, a wokół narastał tłum. Nie dawał żadnych oznak życia - opierał się tylko na miotle.

Niebo pociemniało, chmury zaczęły się kłębić i w sercach wszystkich obecnych narastała trwoga.

Holzen zaczął reagować i wszyscy prócz niego pouciekali. Teraz już wiedział, co dotarło na jego ślad i ziemie...

Przeszłość...

Lecz on tego nie wiedział - czuł, że coś zdecydowanie nieprzyjemnego lgnęło do jego osoby. Coś, czego ani los, ani nawet zgromadzenie bogów zmienić nie mogło... Coś potężniejszego od bogów, którzy są mu chociaż częściowo podlegli, nawet jakby się cofnąć w czasie i to zmienić...

Czy zdążę? Zdążę... Chociaż gdziekolwiek bym nie poszedł i tak mnie znajdzie to... coś... To nienaturalne i ponadczasowe... Cóż, niech będzie - pójdę do kogoś, kto wiele wie i chyba pierwsza osoba, której Holzen mógł zaufać...

(...)

Minutę później przed domem Blade'a, lecz chmury i nieprzyjemna atmosfera poleciały za nim - był jednak pewien, że domu Blade'a nie przekroczą. Nauczony doświadczeniem, że w wycieraczce jest pułapka, odsunął się i zapukał, przechodząc bokiem do wnętrza zmieniwszy prędzej formę na metaliczną - rozmiarów zwykłego człowieka.

Zabawmy się.

Przybrał kształty Casulona i jego głos.

- HALOOO?!

- Już się skończył nagły przypływ litości? - spytałem nieco sennie, gdy usłyszałem głos Casula.

Holzen vel Casul wbiegł do pokoju, w którym siedział Blade, zrobił groźną minę (chyba mu nie wyszło, bo strachu nie wzbudził) i zamachnął się pięścią prosto na twarz Blade'a...

Ta (pięść) się upłynniła i okrążyła twarz, tworząc teraz rękę na ramieniu Blade'a, a Holzen przybrał swoje oblicze.

- Czeeeść staruszku! Mam nadzieję, że nastrój się chociaż trochę poprawił? Zgadnij co nas spotkało - znowu jakaś banda o przerośniętych ambicjach próbowała nas pokonać, ale jak widzisz niezbyt im to wyszło. Jeden był nawet twardy, ale i tak uciekł jak zając...

Uśmiechnąłem się.

- Witaj, Holzenie. Już myślałem, że Casul postanowił jednak zmienić zdanie i porachować mi kości.

Poprawiłem się na fotelu, którego już powoli zaczynałem mieć dość.

- A więc jak zawsze wpadł jakiś boss, którego oczywiście wykurzyłeś? Brzmi... ekscytująco - rzekłem. - A u mnie to samo, co zwykle... Co powiesz na przejażdżkę moim myśliwcem? Właśnie miałem zamiar popatrzeć, jak radzi sobie Bractwo beze mnie.

- A więc Casul nie zapomniał, że umowa go już nie dotyczy... - dodał szeptem i zaraz się poprawił.

- Oczywiście. W twoim towarzystwie i atak samobójczy na siedzibę wszystkich bogów byłby ciekawy.

Oczywiście jeśli nie byłoby ofiar...

Enyłej, dasz radę jakoś sam... eee... dotrzeć?

Fotel uruchomił moduł rakietowy i uniósł się w powietrze.

- Mam nadzieję.

Orzeł wylądował przed moim domem. Poleciałem na fotelu w kierunku drzwi.

- Na razie wszystko w porzą...

*ŁUP*

Rąbnąłem czołem prosto w framugę drzwi, i wywróciłem się na ziemię. Potoczyłem się po schodach prosto przed właz wejściowy Orła.

- To wszystko zaplanowane...! - rzekłem słabo, próbując wdrapać się z powrotem na ten przeklęty fotel.

Pod Bladem pojawiła się płaska ręka Holzena, która zaczęła rosnąć niczym wielka poduszka ratunkowa dla skoczka i tak nakierowała Blade'a z powrotem na fotel, który podleciał bliżej pod właz.

- Dobra Proton*... Znaczy się Blade - wleć ostrożnie, wejdę za tobą. Aha - nie niańczę Cię!

Siadłem za sterami myśliwca.

- Nie cierpię być zależnym od innych.

Wyleciałem Orłem poza Osiedle, i skierowałem go w stronę jednej z planet Bractwa.

- Jak myślisz, Holzenie, komu powinienem przekazać Bractwo? Kto się nadaje?

Holzen trochę się zasmucił.

- Już postanowiłeś, że nie chcesz być nim ty? Założyłbym się o każdą stawkę, że ten atak nic nie zmienił w ich wierności, przecież to ich szkoliłeś...

Spojrzał na twarz Blade'a...

Chyba jednak postanowiłeś, co?

Zamyślił się.

- Cóż, przeanalizujmy kandydatów... Casulon raczej odpada, chyba, że zależy Ci na zamienieniu całej ekipy w ślepo posłusznych zombiaków lub szkieletorów... Dalej... Bajcurus nie, Jane ma swoją (a ja w niej udziały...), Abyssal też mógłby Ci spuścić łomot... Barta nie widziałem od czasu bitwy... Glatryd ma swoje problemy teraz... Heaven... nie wyczuwam jej obecności nawet... Lunarion? On chyba nie lubi takich metod... Podobnie chyba jak Markos i Selena, a Mrokas odpada - zeźlił się do szpiku kości i sprzymierzył z tymi chojrakami sprzed kilku godzin... Shadow? Asasyni chyba nie lubią aż takiego hałasu, bo utrudnia im pracę... Tytokus nie... Cóż... Ja nie mam głowy do kierowania aż taką potęgą, także ja też nie, przykro mi.

Głębiej się zastanowił...

- Cóż, gdyby nie to, że Abyssal nie daruje Ci Twojego udziału w Bitwie o Niebo, to raczej Asasyni mogliby dość swobodnie spełniać swoje funkcje. Tak to jeszcze masz... Lunariona, Shadowa i... Jane. Chyba, że miałbyś kogoś innego na myśli...?

- Szczerze mówiąc, to myślałem o tobie. Twój niesamowity i godny podziwu optymizm z pewnością obudziłby ducha walki w tych Asasynach. Wytrenowałem cię, więc wiem, co potrafisz... Jeśli ktokolwiek ma zostać szefem Bractwa, to powinieneś to być właśnie ty.

- JA?! Cóż, to mnie zaskoczyłeś... Z drugiej strony lepiej, żebym był to ja niźli mieliby upaść bez przywódcy pod naporem Ciemniaków... Jesteś pewien, że nie odmówią mi komendy?

- Nie odmówią. Jesteś w Bractwie bardziej znany, niż ci się wydaje. Poza tym... To wydaje się poprawne. Najlepszy i najbardziej zaufany przyjaciel byłego szefa Bractwa zajmuje jego miejsce... Poza tym, czuję, że dane ci jest pełnić tą funkcję. Mam powiązanie z Mocą i wiem, że... Powinieneś być szefem Bractwa. I że dobrze się spiszesz, a na koniec zrobisz.... Coś szlachetnego. Moc dużo mi nie mówi.

Jak zwykle dowiaduje się ostatni...?

- Moja Pani widzi rzeczy i wydarzenia nawet sprzed czasu i po nim w każdej chwili... a i ona by się nad tym zdziwiła... Jeżeli tak będzie najlepiej, to... przyjmuję, niechaj tak będzie.

Po chwili...

- Powiedz mi, co teraz będzie z tobą?

- Ja... Uch. Chyba tobie mogę z tym zaufać. Moc mi mówi, że ktoś... mi znajomy zajmie moje miejsce. Nie ty. A potem...

Zamyśliłem się.

- Potem zginę. - powiedziałem po chwili. - Ale nie wiem kiedy. Na razie postaram się nie kusić losu, i wynieść z Osiedla. Może gdy wyraźnie pozbędę się boskości, Bractwo Cienia da mi spokój...

- CO?! Nie, nie rób tego! Wciąż masz przyjaciół, którzy azylu Ci udzielą i pomogą, gdy będziesz potrzebował. Niczym nie zawiniłeś, czemu masz dalej cierpieć? Przecież sam wiesz, że przeznaczenie nie istnieje, sami kształtujemy naszą przyszłość. Przyszłość nie jest przecież do cholery przesądzona!

Zaczął drżeć.

- Nie skazuj siebie, proszę... Nie dopadną Cię, jeśli będziesz miał wsparcie... Nie oddalaj należytego Ci prawa, bo pojawiło się zagrożenie, nawet tak potężne... Poza tym przez to, że mam tę spuściznę i ja teraz mam z nimi na pieńku. Na mą pomoc możesz liczyć zawsze, wiesz o tym! Nie znikaj... nie...

Głos zaczął się mu załamywać. Bądź co bądź wiedział, że Blade przeżył już więcej od niego i będzie wiedział co robić... Tylko dlaczego to tak musi boleć, do diabła!

Nieco zboczyłem z kursu, a Orzeł przelatywał teraz nad Miastem. Widziałem z góry wszystkie miejsca, po których biegałem gdy byłem młody... I zdrowy.

- Zawiniłem. Zawiodłem, i nie mogę być liderem Bractwa. Liderem powinien być ktoś niepokonany, tak jak ty. Poradzisz sobie z Bractwem Cienia. A ja muszę się wycofać. Na Osiedlu już nie jest bezpiecznie, ani miło. Osiedle jest miejscem dla prawdziwych, niepokonanych bogów. Tak więc usunę się w cień.

Wyjąłem dość staro wyglądający kawałek papieru, który był aktem przynależności do Bractwa i przystemplowany pieczęcią Asasyńską.

- Szefem Bractwa jest ta osoba, której nazwisko widnieje u dołu tego pergaminu.

Ruchem ręki sprawiłem, że moje nazwisko zniknęło. Wręczyłem dokument Holzenowi, i odwróciłem wzrok.

Niektórych rzeczy po prostu nie chce się widzieć.

- Zgadzasz się?

- Jeśli tego chcesz...

I podpis swój złożył.

Holzen, bóg skał, następca Blade'a - honorowego i najlepszego lidera, jakiego bractwo miało, kiedykolwiek mieć mogło i już nigdy drugiego takiego mieć nie będzie.

- Gotowe... Ni krzty kłamstwa weń nie ma...

Zwinął dokument.

- Pamiętaj... że zawsze możesz przybyć, przynajmniej na moje ziemie... Będziesz zawsze mile widziany i każdy będzie Cię darzył szacunkiem... Zawdzięczam Ci życie, a to, że mogłeś utracić honor w jakimś tam znaczeniu nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Jesteś moim przyjacielem i znam Cię na tyle, by wiedzieć, że zasługujesz na najlepsze... Także... Jeśli będziesz potrzebować pomocy, schronienia, schronu przed atakiem, schowku czy chociażby kontaktu z kimś, kto zawsze ucieszy się z Twojej wizyty, to nawet nie pytaj, tylko wbijaj... Proszę.

Sięgnął po coś.

- Masz... Kamień teleportacyjny do mojej iglicy. Nie zadziała w niepożądanych przez Ciebie rękach... A teraz... wracajmy...

Orzeł wylądował przed moim domem.

- Dziękuję, Holzenie. Wiedziałem, że mogę liczyć przynajmniej na ciebie.

Usiadłem na moim latającym fotelu.

- W dokumencie pokazane jest położenie ukrytej, Głównej Planety Bractwa. Tam znajduje się mo... twoje biuro.

Wysiedliśmy z Orła. Gdy byliśmy na zewnątrz, wyciągnąłem dłoń aby pożegnać Holzena.

I Holzen wyciągnął dłoń, ale prócz tego uściskał przyjaciela, którego przecież nie miał prędko zobaczyć. Był mu wdzięczny za każdą wspólną chwilę, każdą sekundę przygody, którą z nim dzielił.

- Bywaj przyjacielu, do zobaczenia...

Mój dom w mgnieniu oka poskładał się i zmniejszył do rozmiarów walizki. Położyłem go sobie na kolanach.

- Żegnaj, Holzenie. I pamiętaj, że jak będziesz potrzebował pomocy w walce z Ciemniakami, dzwoń po Sheparda.

Wsiadłem do Orła, i odleciałem.

Miałem nadzieję, że więcej na Osiedle nie wrócę.

- Do zobaczenia w lepszym świecie, bez takich drani jak Ciemniaki...

Aż łza się w oku zakręciła...

Wtem tajemnicze zjawisko dało o sobie znać... Znowu ta potężna moc zaczęła dążyć do Holzena... Czuł to, czuł, że to coś chce go zranić... Jeszcze bardziej niż utrata przed chwilą...

Do Iglicy, biegiem! Chyba zaczynam rozumieć, co to jest, ale muszę się upewnić... Modlę się, by to jednak nie było to.

Pobiegł pędem do swojej Iglicy i złapał Andrzeja i Visera.

- Słuchajcie, jest problem i musicie wyjechać albo... zginiecie. To rozkaz! Udajcie się na tę planetę...

Podaje koordynaty tajnej planety Asasynów.

I powiedzcie, że ja was przesyłam i macie ich doglądać. Jakby nie chcieli uwierzyć, to powiedzcie, że łby im z tułowi pourywam, jeśli was nie przyjmą.

- Tak jest szefie...

I Holzen stworzył portal przez który przeszli jego podopieczni - oboje w trosce i strachu o los twórcy.

W tym nie pomogłoby mi nawet legion najlepszych herosów wszechświata, wolałbym was nie narażać...

Pobiegł prosto do swojej biblioteki, a nowa moc leciała tuż za nim, była coraz bliżej... Już nawet w tym samym pomieszczeniu, gdy Holzen otworzył pewną książkę... Zaczął się rozglądać z poczuciem zagrożenia...

CDN.

__________________________________________

* Skojarzenie z Dr. Protonem ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... A więc uzgodnione - Glatryd zatarł zadowolony ręce - Cieszę się, że doszliśmy do tak wspaniałego porozumienia, Tearenie. Przejdźmy więc do formalności - bóg szkłą odchrząknął i wyciągając przed siebie rękę zaczął przemówił patetycznym głosem.

- Tearenie, synu... Jak mieszkańcy szklanego wymiaru się rozmnażają?

- Och, to bardzo proste. Najpierw dobieramy odpowiednie...

- Dobra, to nie jest takie istotne - przerwał szybko Władca Kostek i kolejny raz odchrząknął - Zgodnie z prawem jakie nadałem sobie sam jakieś dziesięć i pół minuty temu pod wpływem nagłego, acz jak sądzę całkiem rozsądnego impulsu, mianuję cię w związku z nagłą śmiercią z rąk nieznanych mi lecz na pewno złych i bez wątpienia mało urodziwych stworów dowodzonych przez moich zapiekłych i potężnych przeciwników Hevdiego, niech mu skała lekką będzie... Znaczy Hevdi nie żyje bo go zabili... Spotyka cię zaszczyt wywyższenia na zaszczytne i niezwykle odpowiedzialne stanowisko Herosa Boga Szkła, Luster, Kostek, Rzeźb oraz Kominów, Władcy Siedmiu Zjednoczonych Plemion Koboldów, Zarządce Niebiańskiej Huty, która nawiasem chwilowo przestała istnieć, et cetera, et cetera.

Z dłoni szklanego golemawystrzeliła lśniąca błękitem wiązka i otoczyła klęczącego Tearena

- Jako Heros musisz stać na straży jedności wśród wyznawców swego boga, dbać o nich i wspierać gdy zawsze zajdzie taka potrzeba. Wiernie służyć swemu władcy i w razie potrzeby oddać za niego życie. Dlatego z tym momentem zostajesz natchniony cząstką mej własnej mocy, by móc sprawniej wykonywać swe obowiązki. Moc tworzenia szkła, kostek, lustrzanych portali i podróży pomiędzy nimi oraz ożywiania rzeźb. Pamiętaj jednak, że w porównaniu z boską potęgą twe możliwości są znacznie bardziej ograniczone.

Błekitna wiązka otaczająca Tearena zwęziła się i wniknęła w jego ciało. Na jego plastycznej skórze pojawiły się szklane zrogowacenia przypominające lekki pancerz.

- Zachowujesz przy tym wszystkie swoje zdolności rasowe. Możesz powstać, jesteś gotów do służby.

- Dziękuję, panie - mieszkaniec lustrzanego wymiaru powstał i skłonił się Glatrydowi - Jestem bardzo dumny mogąc pełnić tę służbę, jednak jeśli mogę spytać... Co z tymi dwoma?

Mistrz Kostek spojrzał na wskazaną dwójkę uderzająco podobnych koboldów siedzących z szeroko otwartymi paszczami i wpatrującymi się w boga i herosa.

- Znaczy... Co z nimi?

- Hmm... Chodzi o to, że jeden jest odbiciem i próbował zająć miejsce oryginału w materialnym świecie. Ale są uderzająco podobni i nie mamy pojęcia który jest który. Ciągle się ze sobą sprzeczają i próbują wyeliminować nawzajem by udowodnić swoją rację...

- Hmm... - Glatryd zamyślił się chwilę - To który jest prawdziwy widać na pierwszy rzut oka. Widzisz? To ten siedzący po lewej - pozwolił przyjrzeć się herosowi dwójce stworów i kontynuował swój wywód - Teraz też już to dostrzegasz, bo przekazałem ci część mej wiedzy i mocy, ale wcześniej faktycznie mogłeś mieć z tym kłopoty. Hmm... Koger, prawda? - Zapytał kobolda po prawej, który energicznie pokiwał głową - No widzisz myślę że twoja kopia mogła by być całkiem przydatna. Jeśli oczywiście obieca, że nie będzie próbował zrobić ci krzywdy - spojrzał groźnie na kopię, która identycznie i równie energicznie pokiwała głową - A więc załatwione, powstańcie. Koger i... Regok. Mianuję waszą dwójkę moimi najwyższymi kapłanami. Ostatni zginął podczas inwazji, a takie podzielenie włądzy na dwie myślące podobnie jednostki może być bardzo wygodne. No, przekaże wam nawet nieco błogosławionej mocy - wysłał w ich kierunku podobną do poprzedniej, lecz mniejszą błękitną wiązkę.

- Wróćcie na PWB, ja muszę załatwić kilka spraw na Osiedlu - Pożegnał ich i pojawił sie na głównym placu Osiedla.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasem w Lesie Centaurów...

-Śpi od rana i tylko czasami coś mamrocze. Owszem, wiem, że się upił, ale nie sądziłem, że aż tak! To chyba jego rekord...

Mały centaur westchnął i znów spojrzał na leżącego na ziemi starszego brata. Po chwili przeniósł wzrok na Lorda i Lucky.

-Byliście tu akurat, więc postanowiłem skorzystać z okazji i poprosić was o pomoc...

-Bez obaw, zrobimy coś.

Lucky wyjęła harfę.

-Harfa zarówno usypia, jak i budzi. Zagram melodię obudzenia.

Lucky zagrała i grała tak przez 5 minut... Ale...

-Jest pierwszym, na którego to nie podziałało...

Powiedziała ze zdziwioną miną syrena, ale nie poddała się: wyjęła bananowe ciastko i zaczęła z nim tańczyć, śpiewając:

-Ciastko! Ciastko! Ciastko!

Niestety, ciastko porwały przelatujące niedaleko Wodne Wróżki, a pijany tylko coś wymamrotał niezrozumiałego.

-Czemu?!

Wrzasnęła z rozpaczą Lucky, nie mogąc uwierzyć w swoją porażkę.

-Wódkę mamy!

Odezwał się Lord, a wtedy pijany otworzył oczy, podniósł głowę, rozejrzał się, po czym spojrzał oskarżycielsko na brata, Lorda i Lucky.

-Kłamcy... Przecież tu nie ma wódki.

I znów zasnął... Ale nie na długo...

Wrzask, jaki nagle się rozpętał, usłyszano nawet na Wyspie Syren.

-Tak to jest obrażać Szczypawę!

Warknęła Lucky,przytulając swojego kraba. Pijany wstał, trzymając się za głowę.

-Dobra, wygraliście... Ale na przyszłość może zostawcie mnie w spokoju, dobra?

Lucky uśmiechnęła się triumfująco.

-To ja wracam na Osiedle.

-Na Osie... Co?

Jednak Lucky już leciała z Airem.

Konishi, spacerując po Osiedlu, w pewnej chwili przystanęła. Ale po chwili znów ruszyła. W końcu bogini nie powinien dziwić widok syreny latającej na smoku, nie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twierdza. Cisza. Szlachetni nieumarli wypełniają swoje obowiązki. Niezmącony spokój przerywa narastające "Turlu, turlu, turlu, turlu!". To Casulono, który zwinął się w kulkę, a teraz przemierza korytarze. Nierozważne trupy, które wyszły z sal, by zobaczyć źródło hałasu, kończą rozsmarowane po ścianach. Mała cena za zabicie nudy... Przecież odtworzenie kościeja czy innego umarlaka to pestka. Casul trafia do swojej biblioteki, gdzie w końcu zatrzymuje się przez uderzenie w ścianę. Kilka książek spada z półek.

- To mogło zaboleć... Spooni, nic ci nie jest? - ze zbroi wypełza chowaniec, który chwilę potem pada na ziemię - To dobrze.

Podnosi jedną z książek. Zauważa, że na jej marginesach jest mnóstwo odręcznych zapisków dotyczących wykorzystania dusz oraz narysowanych rytualnych kręgów. Bóg wertuje książkę, by znaleźć koniec notatek. Kończą się one nietypowo, bo przeciągłym "FFFFFFUUUUU".

- Chyba coś mu nie wyszło...

Zagłębia się w tekst, po czym mówi.

- Spooni, wiem, co będziemy wkrótce robić! Aksuki!

Pojawia się heroska.

- Jako że jesteś już w pełni zdrowa, a żadna batalia się raczej nie szykuje, wysyłam cię, byś szerzyła wiarę we mnie.

Jak rozkazał, tak zrobiła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Aha... rozumiem- powiedział Lucker- No to nie będę ci przeszkadzać i pójdę poszukać innych bogów.

Pożegnał sie z Blackiem i poszedł żwawym krokiem przez PWB, by w końcu zatrzymać się przed pałacem Tytokusa.

- Tytokusie jesteś w domu?- krzyknął z całej siły, bo nie chciało mu się pukać.

Wszyscy nagle wybyli z domów... powinienem raczej przenieść się na Osiedle. Może tam kogoś znajdę. Muszę się wpierw udać do Seleny, bo przecież kobiety powinno się witać, jako pierwsze... tak przynajmniej myślę.

- Tytokusie!!!! To ja Lucker!!!! Jesteś?!?!?!??!?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus słysząc krzyk, spadł z łóżka, na którym spał, gdy wrócił z PWB. Odbudowa rozwalonego pałacu zajęła mu tyle czasu, że teraz prawdopodobnie żałował tego, że w ogóle się do tego wziął. Jak zawsze, musiał dyrygować wszystkim, wszystkim się zajmować i nie miał ani chwili spokoju. A teraz ktoś darł mu się pod drzwiami i go obudził! %^!%@#%

- Czego mordę drzesz jest piąta rano... a nie, popołudniu... Nieważne.

Tytokus podniósł się z podłogi, i spojrzał jeszcze raz na zegar. Jego przypuszczenia się potwierdziły. Była piąta po południu, więc gość miał prawo się drzeć, kimkolwiek by nie był. Tytokus puścił pod nosem wiązankę w stronę jego rodziny, znajomych i najbliższych przyjaciół, szybko przywdział swoje medyczne szaty i otworzył drzwi. Jego zaspanym oczom ukazał się widok zaiste dziwny - Lucker stał przed nim i do tego bezczelnie stał przed nim.

- Lucker! Miło Cię widzieć!

Tytokus przywitał się z Luckerem i zaprosił go do środka.

- Fajno, że wpadłeś. Ale czemu nie siedzisz w Mieście? I gdzie masz swoją anielice? O losie, jak ona się nazywała?

Pstryknął palcami i pojawiły się dwie szklanki soku pomarańczowego lewitujące koło bogów. Czekał na odpowiedź.

----------

Przed jakim pałacem w ogóle?! Ja to sobie mieszkam w domku. :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrokas obudził się w fotelu w Piekle. Miał dziwny sen, że Solarion, Abbysal i dwóch Bajcurusów przywołało go gdzieś, ale obudził go Hrabia Manteufel.

- Piekielny Lordzie, wybacz, że przerywam popołudniową drzemkę, ale dowiedziałem się czegoś, co może Cię zainteresować.

- Oby to było coś, do diabła, rzeczywiście interesujące, bo inaczej będę piekielnie zły, Manteufelu.

- No więc, panie, posłuchaj...

Osiedle...

Holzen otworzył księgę, od której najgorsze demony uciekłyby z daleka... Księgę ciemniejszą od czerni, mroczniejszą niż skażona dusza i spaczoną niczym potępiony kapłan.

Księgę, której się wstydził, którą ukrywał, której treści już nawet częściowo nie pamiętaj, jednak wiedział, nawet jeśli była to tylko podświadomość, że nigdy nie pozbędzie się tego, co zostało weń zapisane...

Nad ziemiami Holzena zawisł mrok, a z oddali słychać było jęki zawodzenia i krzyki bólu osób doznających największych tortur... Głosy delikatnie zwiększyły swoją głośność, by zaraz potem wybuchnąć tak wielkim hałasem, że drzewa na całej planecie zaczęły się chwiać, a niektóre nawet pękać. Pewno usłyszano by je nawet w Piekle, Otchłani i Niebie, a nawet wśród istot ponadwymiarowych...

Ziemia wokół Iglicy zaczęła pękać...

Wtem mały promień koloru szlamowatej zieleni wleciał przez uchylone drzwi do jej środka. Nie musiał nawet krążyć po wnętrzu - "on" wiedział, gdzie jest to czy ten, kogo szuka.

Szybciej, szybciej! Na bogów!

Księga otworzyła się na starej stronie, a z niej wylał się świeży atrament.

Holzen zaczął czytać szeptem:

- Choćby i ten, udzieliwszy dóbr najwspanialszych,

poświęceń, walk dla dobra, ochrony i serca wybaczeń.

Nie zazna wybaczenia, ukojenia i zapomnienia wśród bliskich sobie,

za czyny, których gwiazdy brzydziły się oglądać, pióra zapisywać, a czas nimi kierować.

Bez jednej rzeczy nie zazna wybaczenia,

lecz droga nie jest całkowicie zamknięta.

Jest tylko... zatrzaśnięta, lecz otwarta być może,

Jeśli faktycznie na ostateczne ułaskawienie zasłuży.

A jest nią to, czego nigdy nikt pewien być nie może.

Coś, co przyjmuje się na wiarę, a szczęście najwyższe niesie.

Poniżej został przedstawiony czarno-biały obrazek przedstawiający okropności, na których ekipa zła mogła się inspirować.

- Moi bogowie... Cz...Czy to naprawdę moje dzieło? Nie, przecież odpokutowałem! Odpokutowałem już! Dlaczego?! Dostąpiłem już wybaczenia przed wieloma wiekami!

- Jesteś pewien?

Holzen zamknął książkę i z czymś, czego nie czuł od niepoliczalnych milenii - lękiem.

Na początku ujrzał jakiś niewyraźny kształt - coś jakoby niewielką kobietę. Obok niej pojawiły się inne sylwetki - starca, małego dziecka i... coś jakoby hybrydy... Wszystkie były popielatowego koloru.

- Av... Avelain? Morkim? Iwi? Katimus?

Zaniemówił przez chwilę. Zaczął płakać.

- Prze...cież już walczyłem... Błagałem, ratowałem, nikogo nie mordowałem, patrzyłem na żywoty wszystkich, którzy... później... Nie było niewinnych! Prorocy powiedzieli, że muszę zrobić to, a to, tamto, a tamto. Cze...Czemu jeszcze mnie nawiedzacie?

Zsunął się na podłogę.

- Nie skończyłeś wszystkiego Holzenie. Nie zmieniłeś swojej natury na zawsze - wiesz o tym. Czujemy, że tego, co nas spotkało z twojej strony nie chcesz czynić i żałujesz serdecznie, ale to nie wystarczy. Jesteś bogiem, a odkupienia nie otrzymuje się nawet za najbardziej oddane wykonywanie wyznaczonych zadań. Jesteś bliżej, ale nie wszedłeś jeszcze za bramę... Musisz odnaleźć coś lub kogoś, kto ma moc odpuszczenia Twoich win... A teraz... Sam wiesz, co oznacza nasze przybycie. Nadszedł ten czas i nie uciekniesz przed swoją przeszłością. Nie robimy tego ani z uciechą, ani ze smutkiem - taka jest nasza rola.

Duchy w coraz większej ilości osób cierpiących z rąk Holzena zaczęły krążyć w błędnym kole. Oczy Holzena zaczęły płonąć, ale nie wiadomo, czy wrzeszczał bardziej z bólu ognia, czy z bólu wizji, jakiej doświadczał.

Widział śmierci niewinnych z jego własnej ręki;

Widział szał, w który wpadał i zemstę, którą wymierzał ponad miarę;

Krzywdę, której doświadczały światy, wymiary i pojedyncze osoby;

Nikt nie zasługiwał na taki los, ale właśnie Holzen taki był;

Gwałty i mordy w Jego imię, grabieże i masowe egzekucje;

Zdrady, okropieństwa, których pisma nie ujęły...

Ani nikt dotąd nie znał.

Wizja zniknęła, duchy też. Ciemność się rozwiała, ale Holzen cierpiał, cierpiał cały czas. Czuł w sobie coś, czego nie czuł od dawna... Czyste zło. To wracało zawsze, co kilkadziesiąt tysięcy lat. Miał nadzieję, że z czasem to minie, ale to nie mijało...

Trochę wbrew sobie, a trochę wbrew instynktowi wyszedł przed Iglicę... Coś ciągnęło go w dół - do miejsca, gdzie trafiały najgorsi złoczyńcy wszystkich światów.

Piekło.

- Więc powiadasz, że na ziemiach Holzena zbiera się zło? I to ani pochodzenia piekielnego, ani z Otchłani? Zaprawdę, ciekawe rzeczy dotarły do mych uszu.

- Tak, a w dodatku... Co do licha?! Panie, widzisz to?

- Widzę i oczom własnym nie wierzę...

Przez pół Wszechświata wędrował Holzen, z jakby martwym wzrokiem i jakby ciągnęła go za sobą jakaś nienaturalna iskra, a ziemia, przestrzeń i nawet - zdaje się - czas zdawał się schodzić mu z drogi. Wszedł na ziemie należące do Dziewięciu Piekieł, przeszedł bramę do nich nie otwierając jej, nie zważał na powstrzymujące go diabły i zmierzał w jednym kierunku...

Schodził do coraz to niższych kręgów Piekła, choć tylko istoty piekielne znają drogę pomiędzy poszczególnymi poziomami, aż dotarł do najniższego. Stanął przed Mrokasem w nieprzenikalnej sferze, do której nikt inny nie mógł wejść. Hrabia Manteufel uznał, że nie powinien przeszkadzać i zaczął opracowywać plan podbicia Otchłani i tej części Nieba, która nie była w posiadaniu Władcy Piekieł. Ten ostatni zaś patrzył na przybysza z nieukrywanym zdziwieniem.

- Ty... zdrajco... Kłamco, zbóju, zabójco! Brzydzę się tobą tak, jakbym patrzył na największe okropieństwo wszystkich czasów! Ciągle jednak... widzę, że twoje wnętrze kryje rozwiązanie zagadki... Rozwiązanie, ostateczne zakończenie... wybaczenie? Wybaczenie? W twoim sercu? Rozum mówi nie, a jednak coś we mnie dąży, by rozwiązać to... zło? Czy to zło? We... mnie?

Mrokas istotnie mógł wyczuć, że to nie był ten sam Holzen, który zwyciężył w walce z nim wielokrotnie. Teraz był inny, wzrok miał martwy, jakby oddalony, zachowywał złowrogi spokój, że nawet ściany zaczęły giąć się pod jego obecnością, a ponad wszystko nie zachowywał się przecież jak Holzen. W niczym nie przypominał już humorzastego zatroskanego o losy przyjaciół i towarzyszy boga, któremu tylko czasem zdarzało się coś przeskrobać... Coś w nim było, a ni dobro, ni neutralność to nie było.

Mrokas wyczuwał też, że to... zło! Tak, zło! Nie do wiary, że w końcu przełamało twardą skałę duszy Holzena. Jednak to zło było nieukształtowane, niepewne... Idealny materiał do obróbki...

Idealny materiał do obróbki... Mrokas poczuł, że może być kowalem dusz, że - choć nie wie dlaczego - ma już Holzena w garści. Przyszła mu też do głowy inna myśl: skoro Markos, tamten bard, stracił Selenę i Tytokusa, którzy przecież nie żyją, Ravenos gdzieś zniknął i chyba nie utrzymuje z nim kontaktu, zostaje mu tylko owy kamienny olbrzym. Jeśli więc ten ostatni stanie u mego boku, Markos zostanie sam! Jak odcięty od dłoni palec!

- Cóż... Czemu zawdzięczam Twoją wizytę, Kamiennobrody? I co miały znaczyć te wyrzuty i oskarżenia, które powiedziałeś na samym początku? Nie zaprzeczam im, ale chciałbym wiedzieć, co sprawia, że przychodzisz do mnie i pleciesz o jakichś wewnętrzych rozterkach, w dodatku olewając strażników i zamknięte drzwi? Nie szkoda Ci życia?

Holzen zaczął się cicho śmiać, nie zamykając oczu. Zachowywał się trochę jak kukła.

- Życia? Moje życie jest więcej warte dla wszystkich niż jakiego drowa w piekielisku... Możnaby tak przypuszczać, nieprawdaż?

Zaczął się zbliżać do Mrokasa.

- A co, jeśli Ci powiem, że twoja bitwa o Niebo była jak epizod z życia dawnego... Holzena?

Jego głos się odmienił - nie brzmiał jak on, a przede wszystkim wątpliwe było, czy to był on... Nie, to już nie był taki on jak kiedyś i zrozumiał... nie, dał się opanować przez coś złego... Czyżby on, bóg, nie miał na to wpływu?

- A co jeśli powiem, że zrobił... że ja zrobiłem coś okropnego, tak ohydnego, że te tysiące złych, który zginęły w męczarniach z mojej winy spośród milionów, nie zaznały w Piekle, Pustce czy Otchłani niczego nowego? Co jeśli Ci powiem, że ten nędzny bożek wyszedł ze mnie - twórcy piekieł na wielu światach?!

Coś zajaśniało.

- Nie! Ja nigdy... Nie! Odpłaciłem już za winy przeszłości, cierpiąc tak samo i błagając przez milenia o wybaczenie! Nie... Ja... Nie...

Opuścił głowę.

Zaczął chichotać.

- Kto by pomyślał, że taki miły misio wykształci się ze mnie, ha! Pomyśl, jak ogromne zło to musiało być, by nawet takiego drania jak ja zmienić w taką istotę! Druga natura... A jednak ta pierwsza!

Chwycił Mrokasa ze wszystkich sił za ramiona.

- Zobacz sam!

Trwało to względnie kilka sekund, ale Mrokas zaczął się... pocić i trząść, a jednocześnie... rozkoszować widokiem.

Widokiem porozrywanych ciał mieszkańców miast, metropolii i wiosek. Nie było litości dla młodych, starych; dzieci i dorosłych; kobiet czy mężczyzn.

Widokiem ciał i resztek po mniejszych bogach, którzy nawet zjednoczeni okazali się za słabi przeciwko potędze uzbieranej przez wieki.

Ujrzał też niewole i tortury licznych ludów we wszechświecie z czasów, gdy reszta osiedla była dość młoda lub nie ingerowała w tak dalekie żywoty kosmosu.

Gdzie dawne imię Holzena było przekleństwem na ustach miliardów, a którego żaden ówczesny język nie wypowie.

Znów coś zabłysnęło. Mrokasa objęły wizje pokuty Holzena, samoumartwienia przez milenia, jego odbudowy i odpłacania za winy.

Wybaczenia uzyskanego w łzach i przekleństw tych, którzy wybaczyć nie chcieli.

Wizję, cóż powiedzieć, pokutnego dobra.

Holzena odepchnęło. Był to jak na razie ostatni ślad dobrze znanego boga.

- Myślisz, że jesteś zły? Pomyśl, co uzyskamy... razem... zjednoczeni! Ten Kot, którego miałem okazję oglądać może co najwyżej zrobić efektowną podpałkę po tym, co zostało po moich... hehe... wyprawach karnych. Ty jesteś inny, ohydny, obrzydliwy... Przypominasz mi mnie!

Cholera, poszło łatwiej niż myślałem...

- Właściwie... Tak, zgadzam się. Tylko jak to sobie wyobrażasz? I co rozumiesz przez... zjednoczenie?

Zjednoczenie dwóch potęg, dwóch sił na tyle potężnych, by zatrząsnąć kosmosem. Zjednoczenie dwóch potęg w jednej formie... We shall be... Perfect!

Nowo przybyły wyszczerzył zęby, a z jego ust poleciała czarna krew.

- A skoro się zgodziłeś, to wiesz jak to działa.

Iskry obu bóstw poczęły ku sobie lgnąć, a atmosfera zła narastała. Tango to to nie było.

Czuć było, że w Piekle i w promieniu kilkuset tysięcy, jeśli nie milionów, kilometrów podskoczyła temperatura, przez chwilę powietrzem?nie dało się oddychać, gdyż roznosił się w nim zapach zła.

Eksplozja wstrząsnęła gabinetem Mrokasa. Pył unosił się, a cała reszta się sypała.

Wiatr rozwiał pył i oczom wszechświata ukazała się nowa siła, nowa doskonała postać, dzierżąca pradawne zło...

- Drżyj Wszechświecie, płaczcie rzewnie ludy galaktyk. Nowa era krwi nastała! Imperator Hol... Nie, imperator to przeżytek... Wszechlord Holkas stworzy nowe zasady!

Obok pojawił się portal z potępionych dusz setek złoczyńców. Moderatus jeden wie, gdzie prowadził.

- ARGH!

Holzen wybitnie nie dał za wygraną... Resztką sił przejął kontrolę nad ciałem

- Nie wygrasz, starcze!

- Z różnymi trudnościami walczyłem, a jednak mam siłę jeszcze, by... chociaż na chwilę wracać... Oni Cię... mnie? Ciebie powstrzmają! - mówił już z większą ulgą w głosie, jakby pozbył się z własnej świadomości poprzednich wizji.

- Oni?! Buahaha! Ich głowy ozdobią moje włócznie, a ciała ich zgniją w żołądkach piekielnych psów!

- Zobaczymy.

Wbił rękę w kamienną płytę, wyrył na niej wiadomość i wyrzucił z powrotem na Osiedle licząc, że trafi do kogoś, kogo zainteresuje. Zaraz potem znowu stracił kontrolę.

- Muszę iść na rekonwalescencję od tego słabeusza. Najlepiej w krwi niewinnych!

I przeszedł przez portal.

Tymczasem tablica wylądowała na Osiedlu na jakiejś polanie przed jakimś domem... Ktoś z niego wyszedł i prawie złapał zająca potykając się o nią.

O! Cóż to za wiadomość? Czyżby to list od Seleny? Nie... ona nie żyje... Więc któż to napisał?

Markos podniósł tablicę i wykrzyczał:

- Och!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos zaczął czytać:

Moi drodzy,

Nie lubię długich wstępów, także się streszczę (poza tym, że walczę z czymś potwornym). Jest źle. Zło, którego wielu z was nie miało nawet świadomości istnienia powróciło i, niestety, muszę powiedzieć, że jest to po części moja wina - nie miałem mocy i siły, by temu zapobiec, lecz zapewniam, że się starałem. W tej chwili stary wróg połączył siły z kimś, kto zabił już kilku z nas i który niedawno sprzymierzył się z Admiralsami.

W tej chwili udali się oni przez portal do miejsca, z którym usiłowałem walczyć, lecz którego nie zdołałem pokonać, a nie chciałem was w to angażować... Teraz niestety nie mam wyjścia i muszę was błagać o pomoc - każdego chętnego - dobrego czy złego, bo to zło, które wróciło jest jak tortury dla biedaka w porównaniu do daru chleba dla głodnego, porównując je do zła chociażby Bajcurusa.

Uprzedzam, że podróż ta jest niebezpieczna - wiele razy w tamtym miejscu okazywało się, że moje siły są za małe, by walczyć z tamtą całością i podobnie może być z wami - nie poddawajcie się złu i pokusom tamtego miejsca. Wy jednak jesteście silniejsi ode mnie i wierzę, że zdołacie wygrać.

Bądź co bądź przykro mi to mówić, ale wasza odmowa pomocy umożliwi tylko zbieranie sił przez wroga, który zanurzy kosmos we krwi, cierpieniu i wiecznej agonii - tak, was też, chociażby za to, że mnie znacie. Nie mam czasu by to wytłumaczyć.

Niestety nie będę mógł do was przyłączyć się osobiście, ale pamiętajcie - nie umarłem... jeszcze. Będę z tym walczył, lecz nie w ramię z wami. Przykro mi, to niezależne ode mnie.

Nie dajcie się zwieść.

Czytelniku, przekaż to całemu zgromadzeniu bogów. Zwołaj wszystkich.

In gods I trust!

Holzen.

- Sprawa wygląda na poważną!

Z drzew ziem Markosa zleciało ptactwo i każdy po minucie trzymał w szponach mały liścik ze skróconą formą tego przesłania z dodanym dopiskiem: "zbór przed domem moim. Markos". W ciągu kilku minut dotarły do wszystkich bogów, którzy mieli swoje siedziby czy to na PWB czy na Osiedlu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No wreszcie wyszedłeś Tytokusie, bo myślałem, że będę musiał tu stać cały dzień. Przy okazji też cię witam...

Tytokus zapytał mu się o kilka spraw.

- Postanowiłem, że was odwiedzę, bo już od dawna się nie widzieliśmy. Moja anielica Edori została w Mieście i opiekuje się dziećmi, jednak pozdrawia was gorąco i żałuje, że nie mogła też przybyć- pokazał zdjęcie 3 małych istotek- Słodkie co?

- Przy okazji, proszę o to medykamenty* i mały prezent ode mnie( boski alkohol ,,Wieczny Sen**"). Nie wiem dokładnie , co to są za rzeczy, jednak Edori zamówia to dla ciebie, więc lepiej przyjmij. Dla mojego dobra...- wziął jeden kieliszek soku pomarańczowego.

- Jak zawsze wyśmienity...- powiedział, gdy się napił.

Wtem przeszedł go dreszcz i uczucie pomieszania. Coś zakłuciło ogólną równowagę Szczęścia, przez jakieś wielkie Nieszczęście.

- Nie wiem, czy ty też to czułeś, co ja przed chwilą, lecz wydaje mi się, że zaraz dowiemy się o czymś nieprzyjemnym. A tak wogóle, jak ci się wiedzie i gdzie jest Selena oraz reszta? Narazie spotkałem tylko Shadowa, no i ciebie oczywiście...- powiedział.

- O ptaszek leci!- wskazał w niebo Lucker, gdzie chwilę potem pojawił się mały punkcik, który najwidoczniej zbliżał się w ich stronę.

*-nie wiem, co byś chciał xD

**- ,,Ostrzeżenie: Nie wypijać od razu całej butelki!!!"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bóg przyswaja informacje zawarte w notatkach dawnego bóstwa. Na ich podstawie formułuje również teorię na temat pochodzenia bogów. Nad hełmem zaczyna latać ptak Markosa. Casul bez zastanowienia miażdży jak muchę i wraca do czytania.

- Zaraz... To nie był dźwięk miażdżonego owada. - spogląda na swoje dłonie - Ups...

Czyta zakrwawioną karteczkę i wybucha śmiechem na samą wzmiankę o Bajcurowym źle. Mamrocze do siebie coś o "bezmózgu, który jedynie niszczy bez opamiętania zupełnie jak dziecko, które dostaje nową zabawkę". Rusza na miejsce spotkania.

- To chyba twoje... - podaje Markosowi truchło zwierzęcia - Zatem kolejne zło wyszło z mroków zapomnienia, by raz jeszcze położyć swoje łapska na Wszechświecie. Na domiar złego do powrotu wykorzystało Holzena i na jego pomoc liczyć nie można. Niepokoi mnie natomiast wzmianka o Mrokasie. Ale w sumie... Kosmos we krwi to może być całkiem ciekawy widok. Śmiertelni płyną do sąsiedniej planetki kilkaset tysięcy lat, a ty patrzysz na nich z góry i masz ubaw. Markosie! - wskazuje barda - Jako że Zło jest związane z osobą Holzena, a ty byłeś... Jesteś jego przyjacielem od dawna, masz może jakiś pomysł, gdzie możnaby rozpocząć poszukiwania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cieniu właśnie kończył wbijać sześćset sześćdziesiąty szósty pal, na który nabił jednego ze swoich wiernych, cienistych sługusów, którzy aż sami pchali się do tej zaszczytnej roli stworzenia fundamentów dla nowej sceny muzycznej wypełniając ten niepotrzebny krater po upadku Luckera... czy jak tam gość się zwał. Przez chwilę Shadow miał pomysł aby zrobić w tymże jeziorko lawy, do którego mógłby wrzucać gwiżdżąca publikę albo nawet samemu skakać dla orzeźwienia, bo jak mówią - Lawa z rana jak śmietana! Już miał rozkazać Ormageddonowi - ciągle nie mógł wyjść z szoku, że to bydle mówi ludzkim dialektem - żeby ten rzucił płytę firmy Kostka co ostatecznie zakończyło by pierwszą fazę budowy gdy przybył ptaszek od Mro... a może i Markosa. Pal licho który.

- BRYGADA!!! - ryknął Cień a echo rozciągnęło się na całą metalową krainę. - JEST PROBLEM! ZBIÓRKA!

- Co się dzieje szefuniu?! Alkoholu zabrakło?! - mruknął lekko przerażony nadzorczy budowy.

- NIE GADAJ GŁUPOT! - ofuknął go Król Metalu. - Niejaki Markos przesyła mi wieść, że wielkie zło się dzieje z powodu takiego, że Holzenowi... no, nie jest kurna specem od psychologii ani problemów rodzinnych bądź "flaszbaków" rodem z Wietnamu dlatego też skrótowo...

- RRAAAAAAAAAAH! - poparł Ormageddon.

- Nie udawaj Orma! - krzyknęły śmiejąc się cienie. - Wiemy, że potrafisz mówić!

- I &$#^ wam z tej wiedzy! - odparł bydlak zionąwszy kulą ciemności w zgromadzonych.

- SPOKÓJ MI TU! - ryknął Shadow. - Nadchodzi zło, zło gorsze od nas, od Bajcurusa, czyste ZUE ZŁO ZŁA! Innymi słowy, jest dobra okazja, żeby w dozie metalowej epickości komuś porządnie ^$#^&*(%$#!!! uRAAAA! - słuchacze go poparli. - Zatem ruszam w samotną wyprawę ku sławie, chwale, potędze, kolorowym drinkom oraz ponętnym paniom z odkrytymi pępkami! Pamiętajcie,

Wygrywając bardzo zacny kawałek na gitarze uformował pod swoimi stopami płynny cień, który niczym latający dywan zaprowadził go prosto do domu Markosa i mentalnie przygotowywując się na nadchodząca batalię.

- Będzie ostro, będzie piekło, ale

BUAHAHAHAHA!

Zastygł niczym kamienna rzeźba w jednostajnnym rechocie uwielbienia dla swojej boskości nim przybędzie cała reszta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brudny bóg spojrzał na siebie. "Garnitur, krawat, buty, walizka... Muszę zmienić ten strój, bo ktoś może dostać zawału, gdy mnie zobaczy! W sumie to mamy medyka i czarnoksiężnika, więc nie byłoby tak źle, ale na wszelki wypadek..." Garnitur zniknął, a na jego miejscu pojawiły się dobrze wszystkim znane luźne, poszarpane, brązowe spodnie. Zamiast walizki Barto trzymał swoje Ostrza.

-Pomóc?

Zaskoczony chowaniec przerwał czyszczenie futra.

-W czym?

-Domyślisz się, czy mam Ci to narysować, opisać, czy co tam jeszcze wymyślę?

-Nie trze...

Leszcz nie zdążył dokończyć, gdyż za sprawą gestu boga cały brud zbił się w małą kulkę i spadł na ziemię. Bóg podszedł do swojego pupila i poklepał go po głowie.

-Z chęcią pozwoliłbym Ci dalej się czyścić, ale przejść się po Osiedlu po tak długiej nieobecności będzie chyba lepszym pomysłem, nie uważasz?

-No... niech będzie, ale i tak...

Znów nie dokończył, bo zauważył, że jego towarzysz poszedł przed siebie. Podbiegł do niego jak najszybciej i chciał dokończyć swoją wypowiedź, ale nie zdążył, gdyż podleciał do nich ptaszek z wiadomością.

-Wiadomość? Przeczytaj! Może to kolejne wezwanie do sądu!

-Nie denerwuj mnie!

Wytrącony z równowagi zabrał i rozwinął wiadomość.

<tekst>

"Najważniejsze, że to nie z sądu!"

-Musimy iść do domu Markosa. Pocieszę Cię, że przy odrobinie szczęścia znów pozwiedzamy (i poniszczymy) jakieś ciekawe miejsca.

Bez zbędnych rozmów ruszyli na zbiórkę. Po krótkiej przechadzce doszli na miejsce.

-Cześć! Jak zdrowie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd szedł właśnie wesoło nucąc zasłyszaną gdzieś melodyjkę kierując się do dzielnicy handlowej Osiedla, gdy nagle poczuł impuls przekazu mentalnego

- Mistrzu! - głos Tearena wydarł się wyjątkowo głośno w umyśle boga - Zgodnie z rozkazem wróciliśmy na PWB by rozpocząć odbudowę Derudian ale... Coś jest nie tak! Ziemie nekominów diametralnie się zmieniły... Za to w porównaniu z terenami Holzena i tak wyglądają jak łąka pełna różowych jednorożców! Nie mamy pojęcia, co się tam dzieje! Zbierają się jakieś siły... Potęgi! Cokolwiek to jest, nie jest to nic dobrego!

- Co?! - Glatryd zatrzymał się jak wryty - Niemożliwe żeby coś takiego przedostało się choćby kilka metrów wgłąb ziemi Holzena... Zbierzcie natychmiast wszystkich których zdołacie! Zaplombujcie się szczelnie w kopalniach! Zaraz u was będę!

- Tak jest! - Krzyknął Tearen rozłaczając się.

Jedno jest pewne, muszę nauczyć go że rozmawiając mentalnie nie trzeba się tak drzeć - Pomyślał bóg luster rozcierając szklaną czaszkę, lecz zaraz przywołał się do porządku i rozpoczął tworzenie portalu na PWB. Przejście było już niemal gotowe, gdy przez Osiedle przetoczyło się ZŁO. Choć nie świadczył o tym żaden znak na niebie czy ziemi, przez ułamki sekund przeszyło niczym promieniowanie wszystko na swej drodze.

- Holzen - wyszeptał zdruzgotany Mistrz Kostek. Nigdy wcześniej nie poczuł tak intensywnej dawki negatywne energii. Nie przypuszczał nawet, że może taka istnieć. Przerwał tworzenie portalu i wyciągnął swą kostkę komunikacyjną. Wybrał numer Brodatego boga.

- Odbierz, no odbierz - Szeptał gorączkowo wiedząc, że to na nic, lecz mimo to wciąż trzymając się absurdalnej nadziei. Kostka milczała. Połączenie nie zostałop nawiązane. Glatryd rozejrzał się bezsilnie wciąż ściskając w dłoni szklany komunikator.

- To niemożliwe - stwierdził spokojnym, choć drżącym głosem - Nie.

Nagle na jego nos spadła mała niepozorna karteczka. Ostrożnie odczytał jej treść. I nie tracąc ani chwili pobiegł najszybciej jak mógł pod wskazane miejsce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Gdzieś jest choć nie wiadomo gdzie, świat w którym baśń ta dzieje się... Czyli w podziemiach mhrocznej groty Pympa>

Kolejny dzień kolejny złowieszczy wynalazek! Dzięki temu kabloinatorowi splączę wszystkie kable na obszarze wszystkich trzech stanów! Dzięki temu otworzę firmę rozplątującą kable i wszyscy będą na mojej łasce.... Co ja robię ze swoim życiem? Bez Bajcurusa to nie to samo, zło nie jest już takie pasjonujące. Teraz każdy mhroczny/metal/nerwus myśli,że jest zły,a na to potrzeba lat treningu.

<Pymp wyczuł delikatne podniesienie się temperatury i delikatny zapach, po plecach przechodzą mu ciarki>

Zło w czystej postacie o poranku to coś co lubię, ten zapach to coś czego potrzebowałem.

<Do pomieszczenie wlatuje ptak z listem. Pymp łapie go wyrywa list,a ptaka zjada>

Co my tu mamy <czyta> Spoko.

<W chmurze dymu przed domem Markosa pojawia się Pymp. Pobliska roślinność zostaje spalona>

Jakie to smutne,ze waszemu przyjacielowi stało się coś złego, pojawiłem się tu tylko by zobaczyć czy jest okazja na jakieś pasjonujące zajęcie i okazja do łatwego wzbogacenia się. Znajac was wrócimy poobijani ale przynajmniej będę miał jakieś zajęcie, ile można tworzyć maszyny zagłady?

<Czeka na rozwój wydarzeń>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na samym środku Osiedla, przy fontannie, która nieoficjalnie stała się kwaterą główną Ravenosa, wspomniany bóg dłubał sobie przy jakimś urządzeniu. Pomaział farbą, wydłubał koślawo napis GodBoy 3000 i założył na rękę - urządzenie gotowe. I to wszystko w warunkach polowych, korzystając jedynie z grosików wrzuconych do fontanny, za które jednak można by kupić sporą posiadłość. Dzień mijał sobie powoli i spokojnie przy konstrukcji złomu, gdy nagle bóg poczuł lekkie pacnięcie na ramieniu. Białożółta, gęsta, cuchnąca substancja ściekała po ramieniu, a tuż nad głową Krukowatego latał wyraźnie zadowolony wróbel z kartką w szponach.

-Co do... Na Moderatusa, trzeba pogadać z Markosem na temat szkolenia tego ptactwa!

Wytarł pośpiesznie zanieczyszczenie, pochwycił ptaka i wydarł kartkę z listem, którą zaczął czytać. Powoli szedł do domu Markosa, cały czas czytając, co naraziło go kilkakrotnie na czułe spotkanie ze słupem, czy płotkiem. W końcu jednak, po wielu próbach, udało się dotrzeć. Pogiętą kartkę rzucił pod nogi boga bardów.

-Słuchaj, mam taki plan... Ty nauczysz swoje ptactwo, żeby nie załatwiało swoich potrzeb nad bogami, a ja nie będę robił z nich obiadów. Pasuje?

Włożył do ust zapałkę i siadł sobie na ziemi nieopodal.

-Więc nasz spokojny olbrzym postanowił się zabawić... No cóż, przyznam, to dosyć ciekawe. Ale skoro chłopak chce, to ma prawo do odrobiny rozrywki.

GodBoy zapiszczał i uruchomił dożylny system podawania kawy.

-Ale z drugiej strony... Bardzo niemile postąpił nie zapraszając nas na imprezę. Trzeba się zemścić. Ty go znasz Bardzie, gdzie idziemy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus chwycił zdjęcia 3 małych istotek, które wesoło szczerzyły się ze zdjęć zrobionych przez Luckera. Wszystkie wyglądały słodko, ale Tytokus wiedział, że pewnie przerobili je w Bogoszopie.

- Fajne dzieciaki, w końcu znalazłeś jakichś potomków, nie tak jak ja. Ja to się starzeję, a nawet nie mam obiektu westchnień.

Bóg Pomarańczy odebrał medykamenty, które położył na biurku i alkohol, którego butelkę chciał od razu wypić duszkiem, ale zostało to przerwane przez rodzaj promieniowania, zrodzonego w samym dziewiątym kręgu Piekła i odwiedzającego cały wszechświat. Butelka wypadła mu z ręki i upadała na podłogę, rozbijając się, przez co Tytokus zaklął brzydko. Spojrzał w stronę pokazywaną przez Luckera. Ptak robił szybkie wymachy skrzydłami, i dotarł do dwójki Bogów. Tytokus wyciągnął rękę i okazało się, że przyleciały dwa ptaki, a ten duży ptak to był ptak kangur-mama, więc Tytokus wziął ptaka kangura-dziecko i przeczytał wiadomość. Jego mina podczas czytania pogarszała się bardzo, a na koniec powiedział tylko:

- Niefajnie.

Tytokus wstał z podstawionego krzesła i powiedział:

- Luckerze, wybacz, że nie możemy dokończyć rozmowy, ale Holzen był... tfu, znaczy jest moim przyjacielem, i pomógł mi wiele razy, i moim obowiązkiem, a raczej wolą jest pomóc mu w tej chwili próby. Bez względu na to, kim się stał i co się z nim dzieje, jestem zobowiązany mu pomóc. Chociaż w sumie mi się nie chcę.

Wziął swoją torbę i zaczął pakować medykamenty, bandaże, syropy, lekarstwa, zestaw operacyjny i wszystko co mogło być mu potrzebne do wyprawy.

- Nie chcę być niegrzeczny, ale chyba musimy się spieszyć. Idziesz ze mną, czy biegniesz jeszcze kogoś odwiedzić?

Tytokus mówił, odwiązując swojego pomarańczowego ptaka (jest on pomarańczowy, a nie płonący!) od barierki zamocowanej przed domem. Wbrew prawom logiki, nie wsiadł na niego i nie poleciał, ale zaczął go prowadzić w stronę punktu zbornego Markosa.

- Luckerze. Ruszasz ze mną?

Czekając na odpowiedź ruszył już wolnym krokiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Oczywiście, że ruszam z tobą- powiedział i zawołał Owcę.

Przyleciała, jednak zamiast porządnie wylądować wbiła się w ziemię przed Luckerem. Mina boga? Bezcenna...

Wygrzebał owcę z ziemi i razem z Tytokiem odlecieli w kierunku domu Markosa na Osiedlu.

- Jak za dawnych czasów, co?- powiedział Lucker do Tytokusa.

...

Gdy już byli blisko domu Markosa, a dokładniej nad. Lucker widząc innych bogów zeskoczył na nich prosto z nieba, by zaskoczyć nieświadomych o jego przybyciu przyjaciół.

- Yo!- powiedział będąc już na dole.

- Nawet nie wiecie, jak miło mi was wszystkich widzieć- wyciągnął zza pleców więcej butelek z boskim alkoholem i rozdał bogom- Wypijmy za to razem!- nie czekając na nich sam nalał sobie do kieliszka i wypił jeden łyk.

- Co tam u ciebie Markosie? Widzę, że znowu niebezpieczeństwo czycha nad naszym wszechświatem... Holzen? Nie znam zbytnio kolegi, jednak przybyłem do was, więc każdy wasz przyjaciel jest też moim- powiedział, a potem podszedł do Markosa i po przyjacielsku klepnął go mocno po plecach- Przy okazji, co się dzieje z Seleną, bo nie widzę jej tutaj obok ciebie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal drgnął na swym tronie. Fala zła rozeszła się po świecie, burząc równowagę i sprowadzając cierpienie. I Pan Pustki wiedział, że zwiastuje to nie dopełnienie się dni, a niekończącą się agonię dla i tak już cierpiącego przez własną niedoskonałość Wszechświata. Strażnik Zakończeń wstał ze swojego tronu w samą porę by odebrać list od Markosa, po czym udał się do jego domu, zimny, niewzruszony i obojętny, jak zawsze pełniący swój obowiązek bez smutku lub radości.

Jal drgnął w swojej siedzibie, głęboko w lochach pod pałacem Abyssala, tak głęboko, że prawie czuł obecność Piekieł. Był tam otoczony brudem, rdzą, krwią, obcymi, nieprzyjaznymi kształtami i wszystkim tym, co odzwierciedlało skazy Wszechświata, wszelkie okrucieństwo, gwałt, gorycz i wyobcowanie, jakiego mógł doświadczyć człowiek. I poczuł on rozchodzące się zło i zgniłą jego twarz wykrzywił okrutny uśmiech, a zimne, przepełnione frustracją i goryczą serce jego się rozradowało. W taki sam sposób, w jaki wściekły pies cieszy się, kiedy może kogoś zagryźć.

Vansayo drgnęła, leżąc na dachu jednej z budowli Moderatusopola, obserwując nieskończone niebo i jaśniejące gwiazdy, tutaj widoczne zarówno w dzień jak i w nocy, odzwierciedlające majestat Wszechświata, jego ogrom i możliwości. I poczuła ona rozchodzące się zło i serce jej, przepełnione smutkiem i żalem, ale także spokojem i nikłą, lecz nieśmiertelną nadzieją, przeszył strach. Strach, że Wszechświat nie będzie już różnił się od Piekieł, na zawsze uczyniony koszmarem, przed którym nie ma ucieczki nawet w zaświatach, gdzie także czai się zło. I podążyła za swym panem, pragnąc temu zapobiec.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Selena siedziała przy fontannie. Rękę moczyła w krystalicznie czystej wodzie nucąc pod nosem jakąś melodię. Nie miała nastroju na zwiedzanie osiedla, sprawdzenia czy wiele się zmieniło... Zastanawiała się czy znajdujące się na ogromnym drzewie skromne mieszkanko nie popadło w ruinę. Nikt tam nie ściarał kurzów od jej ostatniego pobytu. Jej wierny chowaniec, Kazune biegał radośnie za ogonem nie mogąc go złapać.

-Cóż Kazune... W końcu będę musiała się ujawnić... Tylko pamiętają mnie nadal? Jak uważasz?

Nie usłyszała nic, co świadczyłoby o tym, że chowaniec słucha...

-Kazune?

Bogini odwróciła się. Kazune właśnie obserwował w ciszy jakieś stworzenie na niebie... Jakiegoś ptaka, najprawdopodobniej wróbla. Kiedy zwierze skierowało się w stronę bogini, pies chciał go pochwycić w szczęki. Nie udało mu się.

-Zostaw! Nie wolno!

Selena spostrzegła, że ptak trzyma w szponach jakiś świstek papieru. Odebrała go i przeczytała w ciszy.

-O cholera... Jest źle... Bardzo źle...

Bogini ruszyła w stronę domu Markosa, gdzie mieli zebrać się wszyscy bogowie. Kazune poczłeptał za nią, wróbel usiadł dziewczynie na ramieniu. Kiedy tylko doszła na miejsce... postanowiła trzymać się bardziej na uboczu. Wolała nie wiedzieć, czy Markos będzie wściekły że jakimś trafem przeżyła własną śmierć, czy wręcz przeciwnie. W końcu związki są przeważnie skomplikowane. Pogłaskała wróbla czekając na wskazówki dotyczące tego, jak pomóc staremu dobremu Holzenowi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alkohol źle na niego działał, więc już czuł się dosyć upity, jednak wysłuchał odpowiedzi przyjaciół uważnie(czekam na odpowiedzi!!!) i...

Kątem oka spostrzegł Selenę. Trochę chwiejnym krokiem ruszył w jej stronę, jednak starał się trzymać fason, co mu jednak zbytnio nie wyszło.

- Witaj Seleno Pani Natury- pocałował boginię w rękę, jak dżentelmen- Wieki cię nie widziałem, tak jak wszystkich na Osiedlu, więc postanowiłem was odwiedzić, a tu jakaś nowa afera sie kroi. Czuję się, jak za starych dobrych czasów- wyjął z kieszeni zdjęcie 3 małych istotek i pokazał Selenie- Słyszałem, że byłaś jakiś czas temu w Mieście, lecz nie dane mi było się z tobą spotkać. Zapewne pamiętasz te słodkie dzieciątka. Tak szczerze, to pytały się czy jeszcze kiedyś je odwiedzisz.- uśmiechnął się.

- Przy okazji mam dla ciebie prezent* od Edori. Nie wiem, co w nim jest, bo zakazano mi do niego zaglądać, więc oddaję w twoje ręce w stanie nienaruszonym. - dał Selenie małą paczuszkę z kokardką.

Dopiero teraz zauważył, że Selena jest trochę przygaszona.

- No... Co się stało, żeś taka nieswoja? Markos coś przeskrobał? Jeśli tak to porozmawia się z delikwentem w cztery oczy i załatwione. Hmm?- powiedział.

*- w środku znajduje się małe nasionko i kartka z dopiskiem:

,,Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś wcześniej. Wiem, że jesteś panią Natury, lecz nie wiem, co innego mogłabym ci ofiarować w ramach podziękowań. Oto nasionko ,,Kwiata Marzeń", po zasadzeniu wyrośnie kwiat twoich marzeń, który będzie pięknym odzwierciedleniem twojej osoby. Możesz go potem wpiąć we włosy, bo on nigdy nie obumiera. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Edori"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holkas znajdował się gdzieś indziej... W miejscu, do którego nie prowadziła żadna droga, żadna przestrzeń, żaden czas i żaden teleport prócz tego, które sam tworzył. Było to miejsce nie tyleż odosobnione, co... obecne wszędzie. Dziwne miejsce i jednocześnie... tajemnicze.

Studnia ogni piekielnych wirowała, a Holkas wykrzesywał z siebie resztki mocy wróżeń. Ujrzał bogów z Osiedla gdziekolwiek nie byli.

Ci głupcy naprawdę myślą, że ten słabeusz dopuścił się tego czynu? Doprawdy żałosne. Przecież on był miłym, uczynnym i przyjaznym bożkiem. Skąd pomysł, że ktoś taki jak on mógł przenosić i spowodować w przeszłości takie zło, którego nawet boska moc nie powstrzyma od uwolnienia? Cóż - nie dowiem się, nabiorą ten sekret do grobu prędzej czy później. Z dwojga złego dobrze, że ten nędznik wysłał wiadomość. Na dodatek myślą, że jestem nim?! Czeka ich niemiła niespodzianka.

Lewe oko z podwójną źrenicą zajarzyło się.

Hmm... Część z nich możnaby łatwo przekonać do współpracy, są tacy naiwni i przewidywalni... A część w ogóle idzie po jak najmniejszej lini oporu i jest egoistycznymi pozerami... To będzie wręcz za łatwe.

Machnął ręką, a studnia zniknęła. Rozejrzał się po okolicy. Stał na platformie czy urywku ziemi w miejscu, które mogło przypominać wizje Czyśćca czy Limbo.

Ciekawe co zrobiłaby ta konserwa, jeśli musiałaby patrzeć na śmierć tej uczuciowej dziewczyny... A jeszcze ciekawsza byłaby jego mina, gdy dowiedziałby się, że spędzi z jej szkieletem i prochami całą wieczność.

Oblizał się.

Nie ma co, czas nadrobić te kilkanaście tysięcy lat bycia uwięzionym w ciele tego świętoszka! Słyszysz?! Teraz ty będziesz patrzeć, jak twoi bliscy, twoi przyjaciele czy nawet twoi wrogowie, których też lubisz, zdychają na twoich oczach i z twojej winy!

Kręcił się w kółko obmyślając różne sprawy.

Przydałaby się jakaś baza, forteca czy fort... Wiem, że ten nędznik budował coś na specjalną okazję dla przyjaciół. Cóż - przyda się też jako ich grobowiec i miejsce wiecznego cierpienia, ha!

Wyciągnął rękę, a małe kamienie zaczęły krążyć w spiralnym ruchu tworząc coraz to większą budowlę...

Tymczasem zabezpieczone miejsce budowy Holzena rozpadało się, a robotnicy nie wiedzieli, o co chodzi...

- Ty, co teraz?

- Szef i tak się wkurzy, więc co za różnica. Otwieraj Makarenę i wyjmuj karty - wywróżymy kiedy materiały przywiozą.

Wielka forteca zmaterializowała się na tym odosobnionym planie.

- Co jak co, ale umiejętności budowy pozostają w rodzinie. Jeszcze tylko klimacik...

Klasnął w dłonie i powolny przygnębiający wiatr zaczął dąć po tej prawie pustej przestrzeni.

Holkas spojrzał w pustkę i wtedy ciemność tej sfery, wydzielona spośród ogółu spojrzała na niego. Pokłoniła się i ukazała mu z góry... coś wspaniałego.

Taaak... To miejsce jest idealne, takim jakim uczyniłem go tysiące lat temu... Przyjemnie tu... Żebym mógł wcześniej stać się jednym tworem, to zagłada nie schodziłaby ze wszystkich serc i dusz tych, którzy nie złożą mi pokłonu. Ci zostaną na deser!

Obraz się zakrył, a Holkas odwrócił się i zrobił kilka kroków w tył. Pstryknął palcami i wspaniały tron wyrósł z tej ziemi.

Nudno coś! Czas wrócić do nowych zwyczajów!

Pojawił się przed nim sporej wielkości obiekt przypominający dół arenowy. Zaraz potem wylądowały w nim diabły z kilku kręgów. Było kilka lodowych, kilka posługujących się trucizną tak silną, że rozpuszczała kości w mgnieniu oka oraz kilka urodziwych diablic... no i kilka takich z wielkimi szponami.

- Walczcie ku uciesze swojego pana!

Diabły rozejrzały się i mimo, że klimacik całkiem im odpowiadał, to na takie polecenie zareagowały raczej głupio.

- Koleś, kim jesteeeś?

Diabły się śmiały, a na twarzy Holkasa też zawitał mały uśmiech.

- Kimś, kto dał wam to, czym jesteście.

Diablica została doń przyciągnięta siłą woli i była raczej zaniepokojona tym, co odczuła.

- I kimś, kto może z wami zrobić co zechce.

Jednym szybkim ruchem przebił jej mostek i skręcając rękę, wyrwał jej jeszcze bijące czarne serce. Ta padła, jeszcze trochę żyjąc na ziemię, lecz zaraz znów wzleciała. Tym razem jej głowa została wyrwana z oderwanym kawałkiem kręgosłupa... I to nie wystarczyło, bo Holkas upłynnił rękę i nie pozwolił, by szok neuronowy spowodował natychmiastowy zgon. Powodował, że nerwy ciągle działały, a mięśnie na jej głowie zdawały się chcieć wrzeszczeć z bólu rozpalającego czaszkę. Nie trwało to długo i wkrótce głowa poturlała się do krawędzi i spadła w dół, a dalej przez krótkotrwały portal do Piekła.

- Mam nadzieję, że to jasne, zawsze jestem skory do dalszych pokazów.

Z wyszczerzonymi zębami ugryzł kawałek jeszcze bijącego serca, które wylało się czarną, lecz świeżą krwią. Wkrótce z serca nic nie zostało.

- Walczcie.

I diabły rozpoczęły pokaz finezyjnych walk zakończonych ucztami na dogorywających.

Holkas kątem oka obserwował to, co dzieje się na Osiedlu.

Czas ich trochę rozruszać!

Skupił się i zesłał trzęsienie ziemi... Lecz co to? Nie działa?

Widzę, że stary posiadacz postanowił skupić się teraz na ochronie jednego obiektu... Dobrze, bo tutaj i tam obok nie będzie miał żadnej władzy...

Zamyślił się.

W zasadzie zabawne... To, że tu wróciłem zawdzięczam też dobremu czynowi... Poświęcenie tego głupca dla Blade'a osłabiło jego iskrę na tyle, bym mógł spowodować pęknięcie i wyjść z powrotem... los ma doprawdy niezwykłe poczucie humoru...

________________________________________________________________________________

Jak już pisałem w biurokracji - do jutra, do wczesnego popołudnia macie czas na zebranie się i ew. obgadanie, jaki to Holzen jest głupi, że stał się zły (chociaż się nie stał), chciał się zabawić, czy co tam innego wymyślicie ;) Prawda i tak wyjdzie na jaw później.

Tak czy siak - Markos jak wejdzie, to napisze wam, co i jak.

Aha - Panowie Moderatorzy nie obrażą się za trochę zbliżenia do makabry jak w tym poście? To tylko jednostkowe pokazanie zła tkwiącego w obudzonej postaci i nie będzie raczej aż takich mitologicznych okropności (nie uwierzylibyście, co było w greckiej mitologii). W ogóle nie będzie już okropności ukazywanych.

W razie życzenia mogę ocenzurować, jeśli ktoś sobie czegoś nie życzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Selena uśmiechnęła się na widok zdjęć 3 uroczych dzieciaczków, z uśmiechem też przyjęła prezent.

-Dziękuję ci Lucku. Dawno cię nie widziałam, stęskniłam się przyjacielu. Podziękuj ode mnie Edori, naprawdę nie wiem co powiedzieć... Czy mówiłam już, że masz naprawdę śliczne dzieciaki?

Oparła rękę na biodrze, drugą ręką podrapała się po szyi, wcześniech chowając prezent to Worka Bez Dna.

-Że coś miałoby być nie tak? Bo widzisz... Wszystko jest w porzadku. Naprawdę.

Poklepała go po ramieniu, lecz po chwili poczuła chęć uściśnięcia przyjaciela. Selena nawet nie wiedziała jak bardzo brakowało jej bliskich przyjaciół. Ostatnie wydarzenia porządnie odcisnęły swe piętno na bogini, lecz nie dała ona tego po sobie poznać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...