Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

- My Vuvuzelaaaaaa...!

Niestety, trąbka poleciała w siną dal, a Tytokus znowu padł.

- Damn it...

<Pymp i Blade załatwili sprzęt>

- Fakt, jest problem z operacją... Ale gorzej już chyba nie będzie, więc praktycznie każdy może to zrobić... Zresztą przypomnijcie sobie akcję z ratowaniem Jane - damy sobie radę, już raz coś takiego robilim i się udało.

Chwila ciszy.

- Nie żebym chciał prowadzić... Ale chyba Casul miał jakąś ekipę doktorków w zanadrzu... No i trzeba znaleźć coś do wyjęcia kuli i cięcia, wybacz Casulonie, ale ta krew może... skrzepnąć, ześmierdnąć, sczeznąć, może mieć inną zgodność, może mieć nadaktywne leukocyty, więc zawsze lepiej się zabezpieczyć... tak więc czekajcie.

Holzen wyszedł i zaczął krążyć po okolicy. Po kilkudziesięciu sekundach wrócił z wielką siatą zakupów, a większych ofiar (nie licząc sześciu złych asasynów i szczura, na którego przypadkiem nadepnął) nie było.

Zaczął rozpakowywać...

- Ok, tutaj mamy rozsuwany nóż... Z tamtego sklepu "Syśko po ~5 zyla", więc trzeba odkazić...

Zaczął grzebać po szafkach, szukając jakiś misek i innych naczyń. Coś tam wyciągnął. Wyciągnął także małą butlę z ciekłym azotem, który nalał do naczyń i włożył weń nóż.

- Ok, co my tu jeszcze mamy...

Wypakowywał dalej...

- Chrupki, akurat była promocja... God Shooter 3 - dali gratis do płatków higienicznych... O, jest!

Wyjmuje długie szczypce ogrodowe...

- Hmm... Chyba trochę za duże...

Niczym Mr. Bean ułamuje odpowiednio wielki kawałek, tak, że całość idealnie nada się do delikatnego wyjmowania kuli. Przy okazji wyrył na nim kilka run ochronnych, bo zwykłe szczypce w kontakcie ze święconą platyną i skażoną boską tkanką zostały by zanihilowane... Poleciały jeszcze do naczynia.

- Jeszcze coś tu miałem... O, są!

Wyjmuje słoik z... fioletowymi pijawkami.

- Po drodze wpadłem do zoologicznego i był napis "boskie pijawki"... Pomogą w ograniczaniu i zwalczania zakażenia naokoło kuli.

Kilka paczek chrupek dalej...

- No i ostatnia rzecz...

Wyciąga wielką na 25 litrów butelkę spirytusu salicylowego... Chyba salicylowego...

- No wiecie...

*Przymyka jedno oko i się uśmiecha*

- Na dezynfekcję i znieczulenie.

Uśmiecha się, napełnia nim kubek i stawia obok Tytokusa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

- Tak, już dobrze.

Wstaje.

- Wiesz, że zastanawiałem się nad wysadzeniem tego wszystkiego? Jeden strzał i to wszystko zostałoby zniszczone. Szpital złożyłby się jak domek z kart i pogrzebałby wszystkich żywcem. O ile nie spłonęliby wcześniej.

Podchodzi do Tytoka.

- Chyba stracił dużo krwi, bo majaczy. Przecież ja jestem zbroją bez zawartości, co nie? Ech... Niech ci będzie Holzenie. Wolisz uniknąć śmierci przyjaciela, to zrozumiałe, ale teraz mogę zmieniać grupę krwi i inne bajery. I tak, w Fortecy jest banda lekarzy, ale... Po pierwsze: jesteśmy po drugiej stronie tunelu czasoprzestrzennego. Jesteśmy w innym czasie i innym miejscu. Ja mogę "rozlać" świadomość tylko w przestrzeni. Na dodatek przejście jest jednokierunkowe, a emiter znajduje się na Osiedlu. W sumie, po co ten portal jest otwarty. Mogliby go zamknąć i mieć nas z głowy. Jednak nazwa Ciemniaki (wyraz zastrzeżony przez Biuro d/s Zastrzegania) jest adekwatna do ich zdolności myślenia. Wracając do tematu, moglibyśmy znaleźć sposób na powrót do domu już teraz, ale sądzę, że Majacząca Pomarańcz nie wytrzyma. Po drugie: odesłałem do Fortecy zataczających się ludzi. Mówiłem, żeby poszli do lochów... Wróć... Do sypialni, ale byli w takim stanie, że pewnie trafili do lekarzy. Dodam jeszcze, że lekarze wiedzą, gdzie trzymam różnorakie napoje. Krótko mówiąc, w obecnym stanie lekarze mogliby co najwyżej kroić kiełbasę, a i to tylko w rękawicach pancernych. Dlatego też zgłaszam się do przeprowadzenia operacji. Czasem podglądałem, co oni robią na stole operacyjnym i zapamiętałem co nieco.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak patrzę na wasze zdolności to zamiast go operować lepiej od razu go zabić,będzie szybciej i bez krzyku. Casulono pomysł z wysadzeniem tego miejsca w powietrze jest bardzo ale to bardzo kuszący,mi ogień nic nie zrobi tobie chyba też,a reszta mnie nie interesuje. Masz moje pełne poparcie w tej kwestii.

<Przypomina sobie,że brak światła do operacji>

Lecz jeśli on naprawdę chce się operować sam to może to być niezłe przedstawienie,trzeba mu tylko załatwić światło.

<Ze stolika bierze słoik, kawałek grafitu z ołówka i ze sklepu butlę gazów szlachetnych. W słoiku grafit i wprowadza do słoika gaz szlachetny i uszczelnia zakrętkę. Gdy przez grafit płynie prąd ten zaczyna się świecić>

Ma długo to nie wystarczy więc nich operuje się szybko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwie dziewczyny siedziały na ławce. Namika i mała elfka. Od dłuższego czasu panowała cisza-i to nie tylko z powodu, że dziewczyny nie miały o czym rozmawiać. Rynek nie był zbyt często odwiedzany, kiedy panowała na nim zima. W końcu...

-Coś taka ponura? Powinnaś się cieszyć.

-Łatwo ci mówić...

Elfka westchnęła.

-Nikt nie ma dla mnie czasu. Rodzice prowadzą swój biznes, Lurtrecja ciągle zajmuje się Rynkiem, a ja... Nie chcę dłużej pomagać im! Nie chcę całego czasu spędzać na rynku lub w sklepie, nawet jeśli będę dostawać różne rzeczy... Poza tym ciągle słyszę narzekania na swój płaszcz. A ja go lubię...

Namika westchnęła. Wiedziała, że elfka nie chciała rozstawać się z płaszczem.

-Ale czy nie możesz czasem założyć czegoś innego?

-Niby czego?

-No, może sukienkę...

-Sukienka! Nie znoszę jej! A poza tym...

-Lapis!

Elfka drgnęła.

-Chodź tutaj i pomóż!

-Ech... Muszę iść. Ale... jak ma na imię ta dziewczyna, co zjawiła się u ciebie niedawno?

-Nereida... A czemu pytasz?

Nagle Lapis wyjęła jakąś błyszczącą kartę i dała Namice.

-Daj jej to. Jestem pewna, że przyda jej się.

I Lapis pobiegła do siostry, a Namika spojrzała na kartę.

-Skoro tak mówisz...

I teleportowała się na Osiedle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chciałem wysadzić wszystko w czasie walki z tym tu, - wskazuje głową Blade'a - lecz on posunął się do paraliżu.

Stuka Tyt0ka w głowę.

- Chyba jest kompletnie nieprzytomny. Dobra... Skoro nikt nie wyraził sprzeciwu, uznaję, że zgadzacie się na to, abym ja przeprowadził sekcję... Wróć... Przeprowadził operację.

Zaczyna ostrzyć nóż.

- Ktoś chce powiedzieć coś Tyt0kowi zanim rozpocznę zabieg? Nie gwarantuję, że będzie on w stanie samodzielnie odpowiedzieć po operacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trzeba było wysadzać,a nie myśleć o głupotach, teraz ja i ty bylibyśmy sami na boskim osiedlu.

Lecz zanim zaczniesz go ciąć daj mi jeszcze chwilę. O Mhroczny Kocie gdyby coś poszło nie tak przyjmij tego boga pomarańczy do siebie!

Teraz jesteśmy gotowi do operacji,co złego może się stać? To tylko mała operacyjka nawet Blade dałby sobie radę.

<Ustawia się przy Tyokusie by w razie czego pomóc przy operacji>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Co to za uczucie?"

Heaven siedziała na tronie w swoim pałacu na PWB i rozmyślała. Jakieś dziwne uczucie kazało jej przyjść do swojej cywilizacji... Ale co to było za uczucie, tego nie wiedziała.

*

-Niepokoi mnie to. Od jakiegoś czasu nic nie je, tylko wciąż siedzi w tej samej pozycji...

-Martwisz się taką bestią? Według mnie to lepiej, że nic nie je. Im będzie słabsza, tym lepiej. Mniej zagrożenia będzie.

-W sumie racja...

Brązowowłosa Nekomimi podeszła do specjalnej słuchawki. Wszyscy zaczęli nasłuchiwać.

-To ja, Yuki. Dobrze się czujesz? Musisz coś zjeść, a może wypić?

Nic. Cisza.

-Rusza się?

-Nie, ale mam wrażenie, że ciężej oddycha...

Wszyscy zamarli... I wtedy nagle odezwał się głos.

-Yuki?

-Tak, to ja. Chciałabyś coś zjeść, wypić?

Cisza.

-Coś się stało?

-Nie, nic...

-------------

Nic nie powiem^^ Tylko sojusznicy będą mogli się dowiedzieć^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Zabiję szczeniaka" - taka była pierwsza jego myśl po przebudzeniu. Cygnus ocknął się w mięciutkim śnieżnobiałym łóżku, prawie cały zabandażowany. Obok niego siedział Robert. Czytał książkę sprytnie zasłaniając tytuł, więc nie zauważył faktu "ocykania" się brata. Uświadomił go cichy jęk pochodzący z miejsca, gdzie powinna leżeć głowa.

- Heyaho brat! Jak się dziś miewamy? - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.

- Zamknij się. - wysyczał Cygnus.

- Widzę że wstaliśmy lewą nóżką? Hmm... Co by pomogło... Już wiem! Mam dobrą wiadomość!

- Znikasz mi z życia?

- Podbiję twój Zodiak!

- WHAT THE F***K???

- Widzę że się cieszysz!

- Porąbało cię? Chcesz zgi...

Cisza. Cygnus zaczął wpatrywać się w ścianę naprzeciwko. Przeraziło to Roberta. Cygnus usłyszał trzask i poczuł zapach siarki.

- Poczekaj, wstrzymaj konie Cyg! - obok niego pojawił się diabełek w kształcie Bajcurusa - A niech idzie! W końcu nie jest bogiem, więc zginie na 100%! Zawsze można go wyposażyć w lipny sprzęt...

Tymczasem gnom ogrodowy imieniem Kovalsky, znany skądinąd i tamtąd też, znalazł wreszcie ciepłą posadkę pod ogrodowym świerkiem niejakiego doktora Heinza Dundersztyca. Wszyscy pamiętamy go dobrze z II Ery Olympusa. To co się z tym skrzatem działo przechodzi nawet los... Tak było i tym razem. Doktor ten mający złą sławę szalonego naukowca przed chwilą zbudował nowy ~inator, noszący mhroczną i nikczemną nazwę "POCHŁANIACZZAPACHÓWZCHOINEKWAUTACHINATOR". Miał on odebrać przyjemność związaną ze świeżym zapachem podczas włączonej klimatyzacji na obszarze wszystkich trzech stanów. Agent P siedział pojmany w sejfie powietrzoszczelnym mającym za zadanie pozbawić tlenu nieustraszonego dziobaka. Heinz zdecydował, że zacznie wypełnianie swego nikczemnego planu od wywietrzenia mieszkania. Przy otwieraniu okna niechcący strącił doniczkę. Ta spadając uderzyła w klamkę od sejfu otwierając metalowe pudło z fioletowym dziobakiem w środku. Podmuch świeżego powietrza ożywił Agenta P który z niebywałą zwinnością pokonał złego Dundersztyca. Urządzenie zaczęło jednak działać. Na szczęście Pepe Pan Dziobak szybko unieszkodliwił tą diabelską machinę. Wybuchając wytworzyła teleport który wessał gnoma Kovalsky'ego. W czasie gdy podróżował przez tunel czasoprzestrzenny, rozbiła się o niego fiolka z lawendowym zapachem do aut. Po kolizji z cegłą zmienił tor lotu i wleciał w tunelik prowadzący na ramię Cygnusa. Chwilę po tym zrobiło się "puff", zapachniało lawendą i pojawił się... Kovalsky. Jego retoryka poruszyła do głębi boga lodu. Kovalsky natomiast jak się pojawił tak zniknął.

- No nieee... Nie mógłby być to ktoś inny? Słuchasz się jakichś krasnali ogrodowych?! Rany Lucek... Rezygnuję z tej roboty... - rzekł diablik i uległ samozapłonowi. Robert nie widział ani diablika ani gnoma. Widział tylko lwa gapiącego się nieprzytomnie przed siebie. Strzał w potylicę powinien załatwić sprawę. Rozległ się plask tłumiony przez grzywę.

- Aua! Za co?

- Przeraziłeś mnie.

- Nieważne. - Cygnus oklapł w łóżku - Jaką książkę czytasz?

- "Zwierzyniec Niebieski" autorstwa niejakiego Hyogi Magnificensisa vel. Cygnusa. Tylko w najlepszych księgarniach!

- Uparłeś się na ten zodiak.

- Chcę tylko to co mi się należy.

- Czyli co?

- Byłeś w urzędzie?

- Nooo...

- Więc wiesz.

- Idioto, zginiesz!

- Nie. Tu jest napisane, że musisz wyposażyć mnie w rzecz dla ciebie najdroższą, rzecz dla ciebie najsilniejszą i niekoniecznie partnera podróży. Mam 12 godzin na pokonanie 12 znaków Zodiaku - Barana, Byka, Bliźniąt, Raka, Lwa, Panny, Wagi, Skorpiona, Strzelca, Koziorożca, Wodnika i Ryb. Coś mi to przypomina...

- Taa, mnie też. Gdzieś to już było.

- Nooo... Tak czy siak jeśli uda mi się, wtedy staję się bogiem i Zodiak jest mój, jeśli zaś nie...

- ... to kłopot z głowy.

- ... to idziesz do więzienia.

- Ach no tak, dokument...

- Jutro wyprawa. Ty szykuj rzeczy, a ja idę spać. - powiedział Robert i wyszedł z komnaty. Cygnus został sam ze swoimi problemami. Minęła chwila, gdy usłyszał jak drzwi z łoskotem otwierają się a kilkadziesiąt ciał wpada do komnaty.

- Mogliście się spytać, to bym wam pozwolił być tutaj, a nie podsłuchujecie pod drzwiami.

- Przepraszamy... - powiedzieli Simba i Hetalijczycy.

- Simba, chodź tu... Reszta do swoich spraw.

- Tak? - powiedział Simba spuszczając głowę.

- Masz misję. I to nie byle jaką...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus został obudzony przez torturę wodną. Był już podpięty do telewizora monitorującego stan, i patrząc na niego stwierdził, że jest tak jakby martwy. Nie przejął się tym, i wyciągnął rękawiczki z kapelusza, które założył na swoje ręce które (ka)leczą. Wbił sobie igłę oraz podprowadził kroplówkę do nadgarstka, i od razu wyniki się poprawiły. Ponad to, wręcz aż poczuł jak infekcja ustępuję z krwi. To był prawdziwie świetny sok pomarańczowy, i zapewne Asasyn go ukradł, z wysp pomarańczowych, na pomarańczowym morzu, na pomarańczowej planecie, w pomarańczowym układzie słonecznym. Przy okazji, pomarańczowe (bo boskie) pijawki zostały przyczepione do jego skóry, jednak zatrute platyną, po pewnym czasie odpadały. Spojrzał na tackę (już nie pomarańczową), na której leżało to coś co zrobili do oświetlania, nóż oraz szczypce. Poprosił więc, jednego ze stojących bliżej bogów, aby oświetlili ranę. Ale nie mógł ciąć, kiedy miejsce rany nie było znieczulone. Gdy spojrzał na leżące obok 25 litrów spirytusu salicylowego, zdarł szybko, żeby nikt nie widział napis 'salicylowy' i poprosił Holzena aby napił się z jego raną. Holzen, golem w końcu, a i chłop o żelaznym łbie, po krótkim czasie mówił jeszcze całkiem wyraźnie, a rana była na bank znieczulona (to 12,5 litra coś zrobiło). Tytokus ostrożnie przeciął ranę skalpelem, szczypcami trochę pogrzebał, aż w końcu wyjął kulę i rzucił na tackę. Upadła ona z pięknym, metalicznym, platynowym, boskim dźwiękiem. Medyk wezwał jedną z bojowych pomarańczy i wyrwał jej ząb, z czego zrobił sobie igłę. Z kieszeni, znalazł trochę nici i zaszył ranę. Spojrzał na swoje dzieło, odłączył telewizor i kroplówkę i spojrzał po Bogach.

- Zrobione.

Jednak okazało się, że woda w torturze wodnej wyparowało, z powodu Holzena, który sapiąc ciężko, został miotaczem ognia, gdy ktoś podłożył mu pod usta zapalniczkę. Tytokus skapnął się, że może sobie spokojnie zemdleć, z czego skorzystał. Jednak jeden z nieuważnych bogów, położył pod Tytokusem detonator do super-potężnego-ładunku-w-środku-planety-który-wziął-się-nie-wiadomo-skąd, no i co jest łopatologiczne, zdetonował go, tym samym przypadkiem rozsadził planetę od środka. Na szczęście, była metaliczna, dlatego wybuch został powstrzymany, ale planeta zaczęła się 'wykruszać', co zmusiło bogów do szybkiej ewakuacji.

-------------

Przepraszam za wszystkie wykonane przeze mnie manipulacje - robione w dobrej wierze. :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- *Hep* Słuchajcie no!... Hehe... Chyba... Planeta się sypie... Wystrzałowo!

Rozejrzał się i lekko się zachwiał.

- Chyba... powinniśmy... iść? Chociaż nie - skupię się i znowu połączę planetę w jedno.*

Skupił się, lekko przycupnął uniósł ręce. Od razu bogowie poczuli, że planeta łączy się w jedno, a powierzchnia stabilizuje się... Jednak trzęsienia ziemi nadal występują...

- Ok... Chciałbym coś z tym zrobić, naprawdę, ale...

Podszedł do stołu i wziął przez ramie nieprzytomnego Tytokusa.

- Jest mały problem... Nie chce mi się...

Zaczął się lekko podśmiechiwać. Potem prędko otrząsnął się, przetarł twarz dłońmi i zaczerpnął kilka wdechów.

- No, w każdym razie zbieramy się czy coś?

Machnął ramieniem, skupił się i karmą wytworzył charakterystyczne** urządzenie do teleportacji.

- Dobra, to kto chce wracać, niech się zbiera za nami - wracamy na ten świat, który mi ukradkiem tylko mygnął - jakiś wielki statek tam latał i portal jakiś tworzył czy coś.

Nastawił koordynaty (są trzy pola, w których trzeba wpisać cyfry) 3-5-8 i portal zaczął ładować się energią.

- Wyczuwam, że to taaa...

Ale urwau (!), bo właśnie go przeniosło. Pojawił się akurat na dachu jednego z budynków, który załamał się pod ciężarem dwójki. Wylądowali na jakimś opustoszałym strychu.

________________

* Tav dał mi metale jakby co.

** Seria Submachine Mateusza Skutnika. Jak chcecie, to wykorzystajcie sobie portal jak chcecie - kombinacji jest tysiąc - od 0-0-0 do 9-9-9. Możecie kogoś tam wepchnąć albo samemu poszukać przygody. Inne światy można kreować dowolnie, jak się chce.

Manipulacja jak wyżej - dla dobrej wiary :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Uch... Zwijamy się, prędko! - powiedziałem, i wyszedłem w stronę nadciągających wrogów. - Są ich tysiące!

Ogromna armia zmutowanych Asasynów posuwała się powoli, ale pewnie. Gdzieś tam z tyłu był jednostronny portal, który nieustannie przenosił ich na tą planetę.

- Jazda, idźcie przez portal Holzena! Ja ich zatrzymam. - powiedziałem.

- Nie mam zamiaru cię tak tu zostawiać. - sprzeciwiła się Jane.

- Nie ma czasu na gadanie, wyrżną nas jak kaczki. To w końcu Bractwo. Dodatkowo, cały gaz został wypalony i nie ma jak z nimi walczyć.

- I co, chcesz tu zostać i umrzeć? Nie ma mowy.

- Mam moc Biomasy - odparłem dwuznacznie. - A teraz wynoś się stąd.

Jane była niezdecydowana, ale postanowiła usłuchać. I dobrze.

Wyszedłem armii na spotkanie. Chcieli mnie - tylko mnie. A więc dostaną, co chcą.

_________________

Dobra. Tyt0k healnięty, to trza się zmywać ;q

I proszę, nie zostawajcie żeby się tłuc z tymi Asasynami, chcę zrobić <almost> sucide run ;q. Szkoda tylko, żeście gaz wypalili -_- Chciałem wysadzić tą planetę w cholerę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Urządzenia zaczyna ładować energię. Casul tworzy nieumarłego.

- Pympie, weź szybko swoją córkę i przejdźcie. Wtedy szkielet zniszczy teleporter.

Teleport zabiera boga na ten sam strych, co Holzena i Tytoka.

- Ale rudera... Pewnie to dom Asasyna. Nie... To obraza dla wszystkich ruder.

Wygląda przez okienko i widzi pojazd Ciemniaków.

- Czyli to jest dom. Było miło, ale nadal nie podoba mi się to, że Tytok poskładał Zabójcę. Do zobaczenia.

Wychodzi i idzie powoli do Fortecy.

Teraz trzeba zająć się tymi kapłanami. Poszperać w środku, co lepsze części do słojów, płyny do fiolek i będzie dobrze. - zerka na portal - Blade stara się udowodnić, że nie jest dwulicowy. Nie będę mu w tym przeszkadzał.

Wchodzi do sali operacyjnej, gdzie jak się spodziewał, leżeli nieprzytomni jeńcy i lekarze.

- Dobra! Wstawać! Wy, jaguary, zostajecie! Reszta wynocha!

Prawie nieprzytomni wyszli, a Casul zaczyna robić to, o czym niedawno myślał.

____

Matrix jednym słowem zmienił cały sens posta, więc ja też muszę zmienić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem otoczony przez Zmutowanych Asasynów. Nie mogłem ich zranić, bo tarcze z dusz chroniły ich przed moimi atakami. Stanąłem więc, i czekałem.

Wśród Asasynów pojawił się ich szef.

- Teraz cię mam, John! - zaśmiał się złowieszczo.

- Masz mnie - powiedziałem powoli. - I co zrobisz? Podejdziesz tu? Ha. Obaj wiemy, że jesteś na to zbyt tchórzliwy.

Zmarszczył brwi, ale nie zbliżył się.

- Najpierw cię złapię - zadecydował, i wystrzelił mi pod nogi portal. Nie miałem gdzie uskoczyć - wpadłem do środka. Wszyscy Mroczni Asasyni zniknęli z planety.

Znalazłem się w jakimś pomieszczeniu bez drzwi i okien. Portal za mną został zamknięty. Powiedziałem do komunikatora:

- FNG, słyszysz mnie?

- Słabo, ale ...yszę - odpowiedział.

- Przyśłij posiłki na moją pozycję - kazałem.

- To niemożliwe. Miejsce, w ...rym się znajdujesz, jest ...czone barierą elektromagnetyczną.

- Wystrzel rakietę, wydostanę się sam - zadecydowałem.

- Nie widzę celu. ...riera EMP ...kłóca odczyty. Musiałby tam ...jśc człowiek, ale szanse na pokonanie ...ylu statków Bractwa są ...rowe.

- Rozumiem - powiedziałem. - W takim razie powiedz Abi, żeby zamieszkała na planecie Hope, powiedz Jane, żeby przekazała bractwo Shepardowi, i powiedz Casulowi, że przepraszam...

Rozłączyłem się. Ściany się rozstąpiły, i wszedł przez nie Bill. Odruchowo rzuciłem się na niego ze sztyletem. Drogę zasłoniła mi jednak... ściana.

- Co to ma być?! - zdziwiłem się.

- Och, obaj wiemy, że dusze potrafią opętywać wiele rzeczy.

Cofnąłem się. Ten tchórz nigdy by tu nie wszedł, gdyby nie miał zagwarantowanej stuprocentowej przeżywalności.

- I co, zabijesz mnie, gdy nie mam możliwości obrony? - zapytałem go, mimo, że znałem już odpowiedź.

- Tak - odpowiedział, i roześmiał się. - Nareszcie cię mam!

Wyjął pistolet, wycelował mi w kolano i wypalił.

Kula pokonała barierę z Mocy oraz z Biomasy... to musiała być platyna.

Upadłem na ziemię. Strzaskane kolano bolało niemiłosiernie, ale udało mi się podnieść, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.

- Dopadnę cię... - wysyczałem, i wtedy kula przeszyła mi drugie kolano. Tym razem się nie podniosłem.

- Teraz tu trochę posiedź, buachacha! - roześmiał się, i wyszedł.

Przeczołgałem się pod ścianę, i rąbnąłem w nią całą swoją siłą - nic to nie dało. Wygląda na to, że jest po mnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wściekły Mrokas, wściekły Solar, a ja wiszę trzymany za szyję przez tego pierwszego. A on jeszcze mnie oskarża o szpiegostwo. No pięknie

-Zaraz... Ty się MNIE pytasz, czyje rozkazy wykonuję?! KOMU SŁUŻĘ?! JA?!?!?! Jestem tutaj najstarszy, najstarszy, a TY myślisz, iż będę się poniżał do tego, by robić za czyjegoś sługusa? Mam tyle godności, że nie będę się płaszczył przed każdym bogiem, który ma ciut większe wpływy ode mnie!

Bóg Diabłów nagle przestał czuć szyję Ravenosa w dłoniach. Kawofil zmienił się w mgłę i swobodnie przepłyną między palcami agresora. Co za problem dla pana mgły? Lekko zaczął szybować w pustce, odsuwając się od Mrokasa, można było zobaczyć tylko jego błyszczące, niebieskie oczy. W końcu zmaterializował się z przepraszającym uśmiechem. Podchodził powoli do Pana Piekieł.

-Słuchaj, ja naprawdę nie chciałem Cię urazić. Dla nikogo nie pracuję, nie jestem taki głupi. Nie chcę Cię pozbawiać władzy, niszczyć Twoich wpływów... Nic z tych rzeczy. Naprawdę, ja tylko...

Oczy błysnęły. Jeśli chcę uciec muszę coś wymyślić. Mam plan... Idealny na ucieczki. Solar mnie raczej nie zatrzyma, więc... W jego dłoni zmaterializowało się w mgle małe czarne pudełeczko.

-Naprawdę Cię podziwiam Mrokasie. Jesteś potężny. Potężniejszy od Bajcura. Władasz diabłami, więc wolisz także wyrafinowane metody. To jest w Tobie wspaniałe.

Rav uklęknął i wyjął pudełeczko. Uśmiechnął się.

-Markosie, panie diabłów. Nie mogę więcej tego tłumić.

Otworzył pudełko, w którym był łądny pierścionek. Złoty, z czerwonym kamieniem.

-Wyjdziesz za mnie?

Klęczał. W powietrzu czuć było dziwne napięcie.... Nagle bóg rzucił pudełko na ziemię, a całe "pomieszczenie" wypełniło się pyłem. Gdy opadł Ravenosa już nie było.

***

W Osiedlowej fontannie z głośnym hukiem pojawił się bóg kawy. Mokry wstał i poszedł w stronę domu, rozmyślając o udanej ucieczce. Pierścionek leżał w wodzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś był ten dzień. Dziś miało się dziać wszystko co miało mieć wpływ na szeroko rozumiane jutro. Dzień wydawał się być normalnym. Bóg lodu spał w miękkiej jak śnieg pościeli. Nie miał jednak pięknych snów - odkąd jego brat ogłosił że "zdobywa Zodiak" śniły mu się koszmary. Przez 12 kolejnych nocy śnił mu się jego brat który zostaje mordowany na jego oczach przez jednego Strażnika Zodiaku. Straszne to było przeżycie.

Na ten dzień bóg kazał przygotować sobie specjalny zestaw czynności, broni, oraz szat. W duchu czuł, że brat nie podoła wyzwaniu. W ogóle nie lubił jego samego, choć było to już tylko udawane "nielubienie". Nie wiedział czemu w tak krótkim czasie polubił Roberta, a Robert jego. Godzina nadeszła.

Zegar na pałacowej wieży stylizowanej architektonicznie na ruską wybijał na dzwonach melodię nieodzownie towarzyszącą tejże godzinie. Utwór ten słychać było w całym Moderatusopolu począwszy od dzielnic biedniejszych na Boskim Osiedlu kończąc. Cygnus otworzył leniwie oczy. Bóg czuł się bardzo dobrze, choć nie trzeba nadmieniać że trapił go smutek. Jako bóg miał zdolność ekspresowej regeneracji, i dlatego zaraz po długim przeciągnięciu się ściągnął z siebie bandaże i gipsy. W tejże chwili wszedł Simba, ubrany w czarną szatę, taką samą, tyle że bogato zdobioną i poskładaną w kostkę. Cygnus w mig wleciał w podrzucone do góry przez Simbę ubranie, po czym gładko wylądował na posadzce, tuż obok srebrnej szkatuły. Otworzona stawała się pozytywką. Z jej wyłożonego srebrną satyną wnętrza wyjął "Serce Oceanu" - naszyjnik kiedyś zdobyty przez niego na wyprawie i noszący w sobie patronat wody, po czym założył go na siebie. Naszyjnik ten ofiarował mu Aquos pod koniec II Ery Olympusa, gdy odchodził do Krainy Zapomnienia. Naszyjnik zawierał w sobie patronat nad wodą, ale go tylko przechowywał. Na nosiciela nie spływały korzyści związane z tymże patronatem. Aby go przejąc, wystarczyło naszyjnik rozbić. Cygnus nie zapomniał także o swojej koronie - srebrnej, wysadzanej brylantami, do złudzenia przypominającej koronę carycy Katarzyny.

Drzwi do komnaty sypialnej zostały otwarte. Cygnus stanął przed czerwonym dywanem który został rozwinięty przez cały hol, aż do Wielkich Schodów. Po obu krawędziach stali Hetalijczycy ubrani w żałobne stroje. Cygnus zerknął to na jedną, to na drugą stronę. Ci którzy napotykali wzrok boga, swój natychmiast spuszczali. Cygnus zaczął iść po czerwonym dywanie. Ci, którzy znaleźli się zaraz przed bogiem robili głęboki ukłon. Tuż za Cygnusem szedł Simba, a za nim Hetaliczycy schodzący się w pary. Tak pomału formował się orszak. Przez wielkie okna wpadało dużo rannego światła które świeciło na diamentowe żyrandole i rozszczepione padało na ściany. Po kilku minutach Cygnus stanął na początku schodów. Dojrzawszy swego brata patrzącego z podziwem na niego, uśmiechnął się. Lodowa balustrada przepuszczała światło słoneczne które podświetlało ją. We wnękach znajdowały się lodowe rzeźby kwiatów, dodatkowo podświetlone przez słońce. Okna tak jak w holu były duże i przepuszczały dużo światła. Zdawało się, że Cygnus zstępuje z nieba.

Cygnus zaczął pomału schodzić. Jako bóg lodu miał doskonałą przyczepność, więc powoli przyspieszał. Simba miał pazury, więc jakoś nadążał. Nie chcąc upaść Hetalijczycy pomału stawiali kroki, jakby zaraz mieli spaść w dół. Robert zachichotał. Gdy ostatni Hetalijczyk zszedł z ostatniego stopnia, koło Roberta pojawili się znikąd Sewastiańscy słudzy ze szkatułami. Chwilę potem obok Cygnusa znikąd pojawił się posłaniec. Pokłoniwszy się wyszeptał Cygnusowi wiadomość o zrzuceniu zależności przez Zodiak i wybuchu buntu. Bóg pobladł, a łapy zaczęły mu dygotać. Niestety nie można było odwołać wyzwania Roberta. Cygnus popatrzał się na brata, podszedł do niego i przez łzy rzekł mu:

- Jeśli pójdziesz teraz, zginiesz. Nie mam nad nimi kontroli.

Robert natomiast podniósł jego pysk do góry i prosto w oczy powiedział:

- Jeszcze ci krwi napsuję...

C.D.N.

---------------------------------

"Ruska" nie jest tu użyte w celach obrażenia Bolszoj Naroda

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przechodząc przez portal na Osiedle, rozmawiałam z FNG.

- Przekazać Bractwo Shepardowi? On naprawdę zaraz zginie. FNG, skąd dobiegały odczyty?

- Ciężko powiedzieć, pole EMP bardzo utrudniało sprawę... Ale myślę, że to gwiazdozbiór Orangutana.

- Planetę znajdę już sama. Pole elektromagnetyczne nie jest chyba trudne do wyśledzenia.

Wyłączyłam komunikator, i ruszyłam przed siebie. Nie mogę rzucić się na planetę Bractwa Cienia bez pomocy... Koło Pałacu Boskiego zobaczyłam Vanasayo. Zbliżyłam się do niej.

- Witaj, Vanasayo. Jestem Jane Brown, walczyłam (niemal) u twojego boku podczas Bitwy O Niebo... Teraz potrzebuję pomocy Abyssala. Wiesz, gdzie go znajdę? - spytałam. Byłam bardzo zdenerwowana, co prawdopodobnie było po mnie widać; Miałam nadzieję, że Vanasayo wie, gdzie jest jej kochaś.

- W Pustce. Podobno Mrokas nagle zgłupiał i przeteleportował się w sam środek Nicości. - odpowiedziała zaskoczona Vanasayo. Jak dotąd nikt nic nie chciał od Abyssala.

Pustka?! Jak mam się tam dostać?!

- Możesz mnie tam jakoś... Zabrać? Potrzebuję pomocy od kogoś kompetentnego, a jedyną taką osobą jest on... - powiedziałam, i dodałam szybko: - Bez obrazy.

Vanasayo uśmiechnęła się.

- Zabrać do Pustki? Ciekawa prośba. Pustka jest Nigdzie, czyli jej nie ma. Nie możesz się tam dostać. Ale to także oznacza, że jest wszędzie. Możesz się zgubić, by się tam znaleźć. Wejście tam to nie tyle wytworzenie portalu czy przejścia, a bardziej zmiana sposobu postrzegania rzeczywistości. Hmm... dobrze, zgubię się razem z tobą. Ale nie gwarantuję, że Abyssal cię wysłucha. Widzisz, mój pan... nie powiem o nim złego słowa i rozumiem jego filozofię, ale brak mu empatii. Wątpię, by przepuścił okazję do zabicia mordercy swego ojca dla uratowania tego, kto go najpierw porwał.

Jane nagle czuje się dziwnie... rozproszona. Kręci jej się głowie, nie ma pojęcia gdzie jest i ciężko jej zebrać myśli, jakby coś powstrzymywało od zebrania się do kupy. Wreszcie skupia wzrok i widzi Abyssala oraz Mrokasa stojących naprzeciw siebie w Pustce. Co dziwne, obaj są obsypani pyłem.

- Uch... Vanasayo, mniej gadania więcej działania... Ale dzięki.

Ciężko mi było się na czymkolwiek skoncentrować, ale miałam dość świadomości do sformułowania prośby. Minęłam Mrokasa, nie przejmując się nim, i zwróciłam się do Abyssala.

- Abyssalu, potrzebuję twojej pomocy. - powiedziałam.

Abyssal wyglądał na odrobinę wytrąconego z równowagi, nie tyle wtargnięciem do jego domeny przez siostrę jego wroga, co raczej z jakiegoś innego powodu. Jane pomyślała, że to musi mieć coś wspólnego z tym pyłem. Niemniej skinął głową, co oznaczało, że słucha.

- To ja, Jane Brown, pomagałam ci w walce z Złymi. Teraz... - rzuciłam okiem na pył. - ugh, ale się czymś usyfiłeś. Oczym to ja... A, tak. Może przejdę po prostu do rzeczy... Mój brat, a twój śmiertelny wróg, zaraz zostanie zamordowany jeśli nie pomożesz mi go uratować. - Umilkłam na chwilę. - No cóż, może to nie jest najlepsza propozycja, ale...

- Nie, nie jest. Jeśli miałbym teraz pójść po twojego brata, to raczej po to, żeby go dobić. Doceniam twój udział w bitwie o Niebo, ale nie uratuję kogoś, kto przyłożył rękę do morderstwa mojego ojca. Na dodatek mam tu innego winnego. Mrokasie, co ci strzeliło do głowy, żeby pojawiać się w moim królestwie po tym, jak własnoręcznie zabiłeś mi ojca? - ostatnie zdanie wypowiedział z mieszaniną politowania i odrazy.

Zmarszczyłam brwi.

- Robił co musiał. Była wojna! Teraz walka się skończyła, i został zwykły uraz. Kot oddał wam Celestiusa, więc nie ma o co się kłócić. A jeśli nie odpowiada ci towarzystwo Mrokasa, to go stąd wyrzuć, to w końcu twój świat.

Ujęłam snajperkę w dłonie. W pełnej gotowości bojowej musiałam wyglądać naprawdę... Groźnie.

- Proszę cię o pomoc jak przyjaciela. - powiedziałam w końcu.

Abyssal zawahał się. Jane miała rację o urazie do Blade'a. Nie było innego powodu, dla którego Abyssal miałby chcieć zabić asasyna. A czyż nie on sam mówił, że jest ponad emocjami, zwłaszcza takimi małymi i banalnymi jak obraza?

Z drugiej strony nadal nie miał żadnego powodu, by uratować Blade'a. Wolał raczej zająć się Mrokasem. Ale mimo wszystko się zawahał. Może to szok po "zaręczynach" Ravenosa, może resztki jego dawnej chwały w najgłębszych zakamarkach jego duszy, a może wyczekujące, pełne nadzei spojrzenie Vanasayo. W każdym razie Abyssal nie wiedział, co zrobić. Wreszcie zadecydował.

- Wynocha. - mruknął i machnął ręką, a Pan Piekieł natychmiast zniknął. - Zabicie go potrwałoby zbyt długo. Blade mógłby już nie żyć. - wyjaśnił. - Vanasayo zapewne wyjaśniła ci, że Pustka jest Nigdzie, a więc wszędzie. Możemy odnaleźć się w dowolnym miejscu. Gdzie jest twój brat?

Uśmiechnęłam się.

- Dziekuję - powiedziałam, i uniosłam Mechaniczną rękę. Utworzył się niewielki hologram gwiazdozbioru Orangutana. Wskazałam planetę, na której nie było w ogóle odczytów.

- Tutaj.

- Dobrze. Skup się na swoim bracie, a my załatwimy resztę. Nie gwarantuję, że trafimy dokładnie tam, gdzie on, ale na pewno niedaleko.

Jane skupiła się na Blade'dzie. Czuła, jak znowu staje się "cała'. Rozejrzała się...

- Na ziemię! - krzyknęłam, i skoczyłam prosto na Abyssala, powalając go na podłogę. Tuż nad nami buchnął płomień.

- Ugh... To chyba jakaś fabryka - zauważyłam. Wycelowałam snajperką w generator, i celnym strzałem wyłączyłam produkcję... czegoś. Ogień zgasł.

- Wszystko w porządku? - spytałam, i otrzepałam się. Czułam obecność mojego brata w tym dużym pomieszczeniu, które było otoczone opętanym murem. Wskazałam to miejsce Abyssalowi.

- Tak, wszystko w porządku. - odparł Abyssal takim tonem, jakby właśnie mówił, że owszem, herbata dobra. Najwyraźniej ledwo uniknięta śmierć w płomieniach nim nie wstrząsnęła. - Vanasayo?

- Cała i zdrowa, panie. - odparła heroska, która zdążyła w porę paść na ziemię. Wpatrywała się w Jane z czymś na kształt złości.

Abyssal wstał i spokojnie ruszył w stronę muru wskazanego prez Jane. Na jego powierzchni pojawiały się twarze i ludzkie sylwetki

- Dusze. I to nie kawałki, a całe, zdolne do czucia, zniewolone, świadome swego położenia ludzkie dusze. Zbrodnia przeciw naturalnemu porządkowi. - powiedział Abyssal wyciągając miecz. - Trzeba je wysłać tam, gdzie ich miejsce.

Miecz Abyssala zmienił formę na duchową i uderzył w mur, dosłownie wyszarpując z niego dusze, które następnie ulatywały do Niebios, Piekieł albo innych przeznaczonych im wymiarów. Oszalały z bólu mur zafalował i ruszył do ataku. Z każdą chwilą słabł coraz bardziej, w miarę jak kolejne dusze z niego ulatywały, ale ciągle był niebezpieczny.

Uśmiechnęłam się szyderczo, i popatrzyłam na Vanasayo.

- Strasznie chcesz mu się przypodobać, co?

Wypaliłam pociskiem repulsorowym w mur. Zawył ze zdziwienia, bo pewnie nigdy nie spotkał się z rozgrzaną plazmą. Wyskoczyłam w górę, i ogarnęłam go barierą z Mocy. Ścisnęłam go, i otworzyłam w barierze niewielką dziurkę.

- Wbij tu miecz - krzyknęłam, starając się utrzymać barierę. Cios w najsłabszą duszę powinien zniszczyć mur.

Miecz powrócił do materialnej formy i ręki Abyssala, który wbił go w miejsce wskazane przez Jane. Mur rozsypał się w proch, a dusze uleciały, szlochając ze szczęścia i przeklinając tego, który je zniewolił. Vanasayo tymczasem mamrotała coś do siebie ze wściekłą miną.

Wtedy ujrzałam Johna, leżącego na ziemi wśród grudek skrzepłej krwi.

- Wstawaj, wydostaniemy cię stąd - powiedziałam.

- My...? - spytał, jakby nie wierzył w to, co widzi.

- Tak, ja i twój odwieczny wróg Abyssal - uśmiechnęłam się. - A teraz chodź.

- Nie mogę - wykrztusił. - Bill przestrzelił mi kolana.

- Jesteś bogiem... - powiedziałam.

- Platyną.

Umilkłam. Teraz to naprawdę nie może....

Nagle poczułam, jak coś złapało mnie za gardło i uniosło do góry. To był szef Bractwa Cienia. Złapał mnie zmutowaną ręką, i zaczął dusić. Próbowałam się oswobodzić, ale był potężniejszy. Obok stała Vanasayo, ale wątpię, że mi pomoże... W końcu byłam do niej chamska. Uderzyłam Mocą. Nieskutecznie.

Najwyraźniej nie dość chamska, gdyż Vanasayo przebiła szefa Bractwa biczem, który zaczął jak wąż wić się po jego ciele, owijając się wokół szyi, krępując ruchy, tnąc do kości, szatkując organy i odbierając ciepło. Abyssal szybko doskoczył i uderzniem posłał szefa w powietrze. Vanasayo grzmotnęła nim o ziemię.

Grzmotnięcie oswobodziło nieco uścisk na mojej szyi, po czym szybko odpaliłam miecz świetlny i przecięłam mackę na pół. Odskoczyłam do tyłu, ocierajac się ze śluzu.

- Miło, że o mnie pomyśleliście, wyrzucając tego potwora do góry - powiedziałam z lekkim wyrzutem. Bill zawył od wszystkich ciosów, po czym..

zaczął się powiększać.

- Yyy... John, co on robi?

- Zmienia się w potwora.

- Zauważyłam... Abyssalu, musimy się chyba zmywać. On jest ogromny!

Potwór wyrósł ponad sklepienie, i rozwalił dach. Przypominał chrabąszcza ze szczypcami, twardym pancerzem i jednym okiem. A do tego długim językiem.

CDN

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Vanasayo uderzyła potwora biczem. Bezskutecznie. Twardy pancerz odbił cios, a stwór chlasnął heroskę długim jęzorem. Nie zraniło jej to za bardzo, ale zdekoncentrowało na tyle, by potwór chwycił Vanasayo w szczypce.

Przyczepiłam się linką do szczypca, który pochwycił Vanasayo, i przyciągnęłam się do niego. Wypaliłam ze snajperki. Pocisk przeszedł przez przegub, co rozluźniło nieco uścisk. Doskoczyłam do heroski, zastawiłam szczypce snajperką, i podałam Vanasayo rękę.

- Wyłaź, bo broń mi się zepsuje - mruknęłam.

Blade wyczołgał się z miejsca, w którym był torturowany.

- Ugh... Abyssalu, naprawdę przychodzisz, żeby mi pomóc? - uśmiechnął się. - Wiesz, pomogłoby nawet, gdybyś mnie teraz dobił...

Vanasayo podała Jane swoją rękę, ale wyślizgnęła się z jej uścisku z powodu śliny potwora. Wreszcie jednak chwyciła pewnie i wydostała się ze szczypiec. Abyssal tymczasem podszedł do Blade'a i bezceremonialnie zarzucił go sobie na plecy.

Blade przez chwilę zastanawiał się, czy nie poczęstować Abyssala Ukrytym Ostrzem.

- Puść mnie - powiedział w końcu.

Wyjęłam snajperkę, i.... Język potwora owinął się wokół mojego brzucha, i pociągnął do paszczy. Nacisnęłam spust, a pocisk repulsorowy strzaskał jedną nogę potwora.

Znalazłam się w... środku. To coś nie miało nawet zębów. Ale za to miało bardzo żrące płyny w żołądku. Spróbowałam się wydostać - bezskutecznie.

- Jak chcesz. - odprał Abyssal i upuścił Blade'a na ziemię. - Ale wątpię, byś mógł iść. Mam cię ciągnąć po ziemi? Zdecyduj się. I to szybko, wygląda na to, że nasze panie potrzebują pomocy. - powiedział i rzucił swój miecz w kierunku heroski.

Vanasayo chwyciła ostrze i prześlizgnęła się po ziemi pod brzuchem potwora, rozcinając niechronione pancerzem podbrzusze.

Blade skupił moc.

- Pomóż im - powiedział, i całą swoją siłą skoczył na Abyssala, po czym autentycznie rozmazał się na nim. Tak jakby wylać na niego kubeł wody. Tylko że lepkiej. Abyssal był cały oblepiony biomasą... Co zwiększyło jego siłę, prędkość, oraz wytrzymałość.

- Vanasayo, właź - powiedziałam prędko, wystawiając jedną rękę z brzucha Billa. - On gdzieś tu ma serce! Zwalczymy problem od środka.

Normalna osoba miałaby opory przed wejściem do wnętrza olbrzymiego chrząszcza, by posiekać mu serce od środka. Ale Vanasayo, jako Otchłaniec, nie była normalna więc chwyciła rękę Jane i weszła do środka, przedtem rzucając swemu panu jego miecz. Abyssal chwycił go i skoczył na jedną z nóg Billa, by ją odciąć.

Wyjęłam miecz świetlny, i podałam go Vanasayo.

- To ci się przyda bardziej, niż mnie - powiedziałam, i wyskoczyłam do góry, przebijając się przez obleśne, śliskie sklepienie. Wystrzeliłam linkę w dół, żeby Vanasayo mogła się wspiąć, a drugą ręką uniosłam snajperkę i wycelowałam w coś, co wyglądało jak gigantyczny orzech włoski.

Wypaliłam. Pocisk repulsorowy ledwo drasnął serce potwora, który teraz miotał się jak oszalały. Poczułam, że Bill wywrócił się. Jeśli Abyssal był pod nim, to go pewnie przygniotło.

Vanasayo wspięła się po lince i uruchomiła miecz świetlny. Po chwili różowe ostrze zmieniło kolor na czarny i zdawało się pożerać powietrze wokół siebie. Vanasayo rzuciła mieczem w serce.

Abyssal, po odcięciu jednej z nóg Billa, skoczył w górę by uniknąć przygniecenia. Po opadnięciu na ziemię pobiegł do oka potwora.

Ostrze świetlne wbiło się w 'orzech', ale tylko do połowy. Stwór teraz nie szalał, on berserkował. Machał szczypcami, przebierał odnóżami, a jego oko wyglądało tak na nienawistnie wściekłe, że aż zabawne.

Zbliżyłam się do jego serca, i przyłożyłam lufę snajperki do rękojeści miecza. Teraz, gdy te dwa potężne urządzenia się połączyły, ta skorupka na pewno nie wytrzyma.

- Vanasayo, spróbuj znaleźć jakieś wyjście... Dolne piętro zalane jest kwasem, a mój miecz zaraz eksploduje mocą. Lepiej więc, żebyś się cofnęła...

Vanasayo cisnęła bicz w "ścianę". Ostrze przebiło się na zewnątrz, gdzie złapał je Abyssal. Silnym ruchem ręki pociągnął bicz ku sobie, razem z Vanasayo, która dosłownie przebiła przez wnętrzności Billa, cala pokryta krwią i flakami, ale nienaruszona.

Serce powoli zaczęło pękać. Najpierw na skorupie powstały niebieskie ryski, potem pokryła się nimi cała, a na końcu po prostu eksplodowała. Wnętrze robala wypełniło się mocą, światłem, gorącem, plazmą i sama nie wiem czym. Po chwili to wszystko zniknęło. Wyskoczyłam na zewnątrz przez dziurę w pancerzu, i stanęłam obok Vanasayo. Skorupa potwora zapadła się, gdyż w środku nie było niemal nic. Bill zaczął się zmieniać z powrotem, gdyż tak nie wytrzymałby 20 sekund. Wycelowałam snajperką, pragnąc go dobić, i wtedy on zniknął. Tak po prostu.

Zdjęłam miecz świetlny z lufy, po czym schowałam broń.

- No, to chyba koniec.

Podeszłam do Vanasayo, i podałam jej miecz świetlny.

- Weź to, jako podziękowanie za pomoc.

- Miecz świetlny? Już nie. Teraz to miecz negacji. - powiedziała Vanasayo biorąc ostrze. - Dziękuję. Mój panie, a tak właściwie to gdzie jest Blade?

- Na mnie. Jestem nim oblepiony. To... dziwne.

Z mazi uformował się ptak, który niemal od razu wzbił się w powietrze.

- Abyssalu, dziękuję za pomoc. Słowa to nie jest zbyt wiele... Dlatego przekazuję ci teraz moc Biomasy. Znasz zastosowania, widziałeś, co z nią potrafiłem. Teraz nie przyda mi się w ogóle, gdyż nie mogę chodzić. Już ci ją przekazałem... We mnie została w postaci na tyle szczątkowej, że umożliwiającej przemianę w sokoła i z powrotem. Heh, on nie potrzebuje nóg.

Blade przeleciał nad głową Abyssala, i zatoczył koło czekając na odpowiedź.

- Biomasa? Nie potrzebuję jej. Mam własne moce. Ale... chyba znajdę dla niej zastosowanie. Tak więc dziękuję za ten dar. - odparł Abyssal. - I co teraz ty zrobisz? Nie możesz chodzić, straciłeś część mocy i raczej nie wzbudzisz u swoich podwładnych respektu będąc na przemian ptakiem i inwalidą. Chociaż z tym ostatnim może pomóc ci Tytokus, nie takie rany już leczył.

- Nie jestem już Asasynem. Kaleka nie może być szefem... Dlatego ustąpię. Shepard ma kompetencje, zostanie nowym Szefem. A Tytokus mi nie pomoże... Wdała się infekcja, a na coś takiego jak mechaniczne nogi nie mam zamiaru się zgadzać. Każdy musi kiedyś zejść ze sceny... Przyszedł i czas na mnie. Żegnaj, przyjacielu.

I odleciał.

Zbliżyłam się do Abyssala.

- Dziękuję... Bez twojej pomocy nie udałoby mi się go uratować.

Pocałowałam go lekko w policzek, i odeszłam. Przechodząc obok Vanasayo, szepnęłam tylko:

- Tak to się robi.

Abyssal przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, jak posąg. Vanasayo patrzyła się na Jane, jakby zamierzała ją zabić, ale po jej słowach uspokoiła się. Trochę.

Wreszcie Abyssal się odezwał.

-Wygląda na to, że ten jeden raz uratowałem komuś życie, a nie je odebrałem. Wolę zabijanie. Jest prostsze. A życie i tak przemija. (Dlaczego więc to zrobiłem?) Vanasayo, idziemy.

- Tak, panie. - odpowiedziała. Abyssalowi wydało się, że jakoś dziwnie się na niego patrzy, ale nie zwrócił na to uwagi. Razem zgubili się w Pustce i wrócili do pałacu.

----------------------------------------

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen kręcił się chwilę po osiedlu. Po drodze zaczepiło go kilku ciemniaków w mundurkach, którzy najwyraźniej nie umieli oceniać zagrożenia, na co znajdą czas... w przyszłym życiu, bo wszystko co z nich zostało to flaki.

- Oooh, they're gonna hafta glue you back together... in HELL!

Tytok nieprzytomny nadal bezwładnie zwisał z ramienia Holzena.

- Wstałbyś, nie cały czas tylko śpisz. Wiem - operacja, ale nie przesadzajmy. Jesteś bogiem, uświadom to sobie!

Niestety, przynajmniej na razie, Tytok pozostał pogrążony w upojeniu spiry... znaczy się w narkozie, śnie czy jak to się tam nazywa...

Bóg doszedł do wielkiej fontanny. W powietrzu unosił się zapach kawy... Nadal wyraźny...

- *Niuch niuch* Jak to mówili - idź za kawą - tam musi być jakaś cywilizacja!

Więc szedł, targając kumpla na własnych barkach. Nie żeby było to coś ciężkiego - Tytok był leciutki jak... pomarańcz, ale wiadomo - docenić to trzeba. Zaczął się zbliżać do... rupieciarni?

Co to ma być?!

Przyjrzał się bliżej. Wszędzie unosiła się brązowa mgła. Przewąchał - aromat coraz mocniejszy... no i wszędzie ten złom.

Dobra, raz się żyje...

Otworzył drzwi bez większego problemu... Przynajmniej jeszcze żadne nie sprawiły problemu jego kopniakowi.

- Jest tu kto?!

Akurat w kapciach i fartuchu naukowym stał Ravenos.

- Super. Sprawa jest taka - ten tutaj chyba za bardzo zabalował i zaczepił nie tych gości co trzeba, więc wylądował z kulą na stole operacyjnym, ale teraz wszystko jest cacy, więc niebawem się obudzi.

Pytania aż się cisnęły na usta gospodarza.

- Nie, nic nie mów, wszystko rozumiem. Wszelkie rachunki proszę kierować na... konto medyka... albo na bractwo asasynów - rób jak chcesz, wszędzie mam debety.

Naprawdę, gospodarz zaraz coś powie.

- Dziękuję... - mówił Holzen potrząsając energicznie jego dłoń - ... jesteś bardzo miły i gościnny, naprawdę. Reszta na pewno to doceni! Trzymaj się!

I pędem wybiegł, zostawiając Tytokusa w objęciach Ravenosa... lub jego sofy, jak kto woli.

Uff... Dobra, jedna sprawa załatwiona. Zobaczmy, co w tej alternatywnej rzeczywistości stało się z mą iglicą...

I poczłapał przed siebie...

Jakiś czas później, kręcąc się po Osiedlu zobaczył dziwny kształt wirujący na niebie.

- To ptak? To samolot? Nie, to...

Przypatrzył się.

- A nie, to jednak ptok.

Stworzenie wleciało czy raczej wpadło prosto przez komin do jakiegoś budynku. Holzen popatrzył... gdzieś już to skubaństwo widział... Ach tak - krater na podwórku przypomniał - to tu nakopał Blade'owi, to tu bomba wybuchła jeszcze przed Bitwą o Niebo. No, przynajmniej tak to potem przedstawiał, bo walka była wyrównana.

Stare dobre dzieje...

Jak mu narobi rabanu, to będzie chodził struty przez kilka dni... Chyba się nie obrazi jak zerknę...

Stanął na wycieraczce, nacisnął klamkę i natychmiast wpadł w wielką dziurę, która była dopiero pierwszym elementem pułapki. Potem trafił na tytanowe kolce, laserowe strzały, wrzącą lawę i insekty. Gdy już tak leciał pięć minut i zaczął lekko przysypiać, bo takie tortury to dla niego leciutki masaż, zaczął się zastanawiać nad sensem istnienia różnorakich wersji wszechświata. Nie zdążył się rozpędzić, bo z hukiem wylądował na posadzce w przedpokoju.

Chyba nie oczekiwał przyjęcia powitalnego...

Wszedł do salonu a tam... ptak zaczął się trochę słaniać na nogach.

- Co, ziarenek i wody chcesz?

Gdy zobaczyłem Holzena, prędko zacząłem zmieniać postać.

Po sekundzie znów byłem człowiekiem.... I upadłem na ziemię, bo nie mogłem utrzymać równowagi.

- Ugh... witaj, Holzenie.... - powiedziałem, i przysunąłem się do fotela. - Pomógłbyś mi wejść? Mam przestrzelone kolana.

Ojaje...go. Zapewne jakby to nie była platyna, to by mi głowy nie zawracał, jak przyjmował już nie takie rzeczy na klatę.

Dźwignął przyjaciela w miarę delikatnie, a przynajmniej na tyle na ile umiał. usadowił go na jakimś fotelu, co go w Jego domu nie brakowało i fundnął mu twardą podstawkę z poduszkami, by nogi mu odpoczęły.

Spojrzał na rany postrzałowe.

- Nielicha historia... ale nie mogę nic na to poradzić. Na pocieszenie powiem, że chyba gdzieś tu widziałem jakąś antygrawitacyjną podkładkę, to Ci ją tam obok podstawiłem - będziesz mógł się w miarę normalnie poruszać, bez nacisku na nogi, bo jak na razie Tytok Ci raczej nie pomoże - leży pija... znaczy się pod narkozą u Kawosza, także tego... Poza tym jakby Tytok coś marudził, że zły niby byłeś, to powiedz, że przyszyła Cię Dieg... znaczy się Holzen.

Pokręciłem głową.

- Coś wymyślę. Mimo wszystko... Oddałem bractwo Shepardowi. Nie nadaję się do tej roboty, nigdy się nie nadawałem. FNG!

- CO?

- Podaj nam coś do picia, nie stój tak.

- A co?

- Nie wiem... Dla mnie coś wysokoprocentowego. A dla Holzena... Co chcesz?

- Płyn chłodniczy do samolotów ze "wzmacniaczem" z lodem... i nie pytaj.

- OK.

- Wracając do tego co mówiłeś... Jak to się nie nadajesz?! Dzięki Tobie wydostaliśmy się z więzienia, a wuj przy Twoim akompaniamencie wyswobodził nas chyba z najcięższego pierdla w galaktyce.

Bez niego to nie będzie to samo... Mam jakieś złe przeczucia...

Wyjąłem miecz świetlny, i położyłem go na stole.

- Nie rozumiesz. Zawiodłem! Zostałem pochwycony przez szefa Bractwa Cienia, a potem ocaliły mnie dwie kobiety i mój odwieczny wróg! Do tego będę kaleką do końca życia! My, Asasyni, przywiązujemy ogromną wagę do honoru, a mój został autentycznie unicestwiony. Jestem teraz nikim, i nie powinienem nawet wychodzić z domu. Pomijając to, że nigdy nie wyjdę z niego o własnych nogach. Ja...

Przestałem mówić, bo łza zakręciła się w moim oku. prędko spojrzałem w inną stronę, i spróbowałem się opanować.

- Zabierz ten miecz. Nie jestem jego godny.

FNG akurat podał drinki. Chwyciłem swojego, i wypiłem duszkiem.

- Mnie pochwycił ciemniak z kosą, z całym szacunkiem do Dantego, świeć Moderatusie nad nim, i wsadził do celi 2x2x2, gdzie ledwo mi nos wystawał i ocalił mnie kot - myślisz, że masz gorzej? Dobra, a teraz na serio - faktycznie będziesz kaleką do końca życia, ale tylko wtedy, jeżeli się temu poddasz - wtedy twoi wrogowie w mig Cię załatwią. Jak dasz radę z tym walczyć, to nigdy Cię nie załatwią, choćbyś był i cyborgiem. Wiem, że teraz wydaje Ci się to bez znaczenia czy wartości, ale zobaczysz, z czasem...

Wiem, że swoje wycierpiałeś i współczuję, że ten drań, kimkolwiek był musiał być ostatnim zwyrodnialcem, przy którym Twój wuj to Filemon.

Honor nadal masz - nie poddałeś się, walczyłeś cały czas z wrogiem - widzę to w twoich oczach, więc nie wymyślaj, że go utraciłeś. Utraciłbyś go, gdybyś błagał go na kolanach o śmierć po godzinie tortur czy coś.

Wciąż masz przyjaciół, na których możesz liczyć... I choćbyś kroczył doliną mroku, ku objęciom śmierci, przy obelgach innych, zawsze znajdzie się ktoś, kto Ci pomoże...

Holzen zaczął coś podgwizdywać, nucić i cicho śpiewać. Konkretnie

.

Right to the end...

Dostał wielki dzban z zamówionym napojem i łyknął zeń porządnie. Następnie podniósł miecz i go schował.

- But you've got friends you can trust... Mimo wszystko go wezmę, żeby Ci nic dziwnego nie chodziło po głowie, jak za dużo szklaneczek opróżnisz... Jak będziesz go potrzebować, to wiesz gdzie mnie znaleźć... Tak w ogóle to ty pijesz?!

Co następne? Jakaś białogłowa mnie ucałuje? Bez jaj!

- Ha. Kolejny przykład na to, że nie jestem dobrym Asasynem.

Westchnąłem.

- Dzięki, Holzenie. Miło jest wiedzieć, że mogę liczyć chociaż na ciebie.

- Och. Nie zapominaj kto wywlókł twój ranny tyłek prosto z jednej z najbardziej strzeżonych planet Bractwa Cienia - powiedziała Jane, wchodząc do domu. - O, witaj Holzenie.

- Cześć. Gdzie wyście bywali ostatnio? Dwie platynowe kule, najbardziej strzeżona planeta przygłupów czy ciemniaków, jak się oni tam zowią...

Nagle poczułem... że coś wwierca mi się w mózg. Chciałem poruszyć głową... ale nie mogłem.

Witaj, John... Buachacha!

Witaj, Bill...

Nie wiedziałem, co takiego wstrzyknął mi zaraz po tym jak mnie okaleczył. Teraz wiem - Yeerka, pluskwę, która kontroluje umysły.

Nie chciał ujawniać się, ale wiedziałem, że czuje ogromną nienawiść do Jane. Pewnie dlatego, że go pokonała.

Zabiję twoją siostrę, a potem ciebie- zadecydował, po czym bezceremonialnie moją ręką wyjął pistolet i wycelował w Jane.

- ?! Co jest?!

Jane była szybsza. Prędko otworzyła drzwi, i skryła się za nimi, a ja wypaliłem w jej stronę kilka pocisków. Wszystkie zatrzymały się na drzwiach. Bill postanowił zostawić ją w spokoju, i przyłożył mi mój pistolet do skroni.

To się znowu dzieje...

Z całej siły złapał jego rękę i odciągnął pistolet. Nie zdołał jednak powstrzymać go przed strzałem, przez co przez jego (Holzena) czoło przeleciała kula. Mała rysa, ale teraz problem, jak się zająć tym... przyjacielem czy tym, co nim zawładnęło.

Trzymając go jeszcze chwilę i obrywając co chwilę, sprowadził z podłogi kryształowe kajdany, którymi skuł Blade'a na nadgarstkach i przy kostkach. Te kryształy to był jego najnowszy wynalazek mieszania struktur subatomowych samoreplikujących się kryształów z jąder gazowych olbrzymów i zamrożonego musu truskawkowego. W każdym razie działało i wijący się Blade mógł sobie wierzgać, ale daleko to by nie zaszedł, bo wisiał w zawieszeniu.

- Dobra Jane, wróć, sytuacja jest opanowana... Tylko nie zastrzel go na starcie, bo to raczej nie on... A przynajmniej nie był taki jak rozmawialiśmy...

- Myślicie, że to mnie powstrzyma?! Zabiję was wszystkich, buachachacha!!!11111 - wydarł się Bill.

Porąbało cię?! - wściekłem się.

Nagle przestał mną wierzgać.

- Eee... Holzenie, chyba nie myślisz, że bym się tak zachował? To tylko.. żart. Tak, zwykły żart. Możesz mnie rozkuć. - powiedział.

Myślisz, ze się na to nabiorą? Phi.

- Ehe - powiedziała Jane, wychodząc zza drzwi. - Zabicie nas wszystkich jest... niesamowicie zabawnym żartem. Dla Bajcurusa.

- Jo jo... Ja Ci dam taki żart, że odechce Ci się majstrowania przy tych, do których nawet nie dorosłeś na tyle, by patrzeć im na stopy z góry. Twoje życie to żart, nędzny tchórzu!

Zaczął przeglądać ciało Blade'a, Jane oczywiście pomagała, aż znaleźli małą dziurę po wkłuciu na karku.

- Dobra, to robimy tak - albo trochę go pomęczymy, albo go ratujemy... Hehe, żartuję se tylko - w każdym razie musimy uważać, żeby to coś nie padło na nas... Przygotuj może jakąś laserową siatkę czy coś.

Sam wyszedł i przyniósł jakieś wielkie urządzenie ze ssawką*. Przystąpił do Blade'a i przyczepił się do karku.

- Jeżeli mnie słyszysz, to uważaj, bo może trochę szczypać.

Spojrzał na Jane.

- Ready when you are.

Jane wyjęła maczetę, i utworzyła niewielką barierę z Mocy, która zgniecie robala jak tylko go dotknie.

- Zaczynaj.

Wziął głęboki oddech...

No to jedziemy z tym koksem...

Włączył maszynę, która zaczęła drobnymi impulsami elektrycznymi tworzyć małe pole magnetyczne wśród otworu przebiegającego od śwata zewnętrznego do samej pluskwy. Ta siedziała mocno i za nic nie chciała puścić... Holzen zwiększył więc natężenie i miał nadzieję, że ciało Blade'a to wytrzyma... To spisywało się znakomicie, wbrew ograniczonej kontroli mentalnej.

Po kilku solidnych szarpnięciach pluskwa była już niemal przy wyjściu, gdy nagle zaczęła zapierać się kolcami, szpikulcami i wszystkim, co miała w zanadrzu. Wyszarpnięcie mogłoby uszkodzić nerwy, więc trzeba było dać jakieś smarowidło. Wazelina odpada, za dużo krwi.

Holzen wziął małą pipetę z wodą, nalał trochę do otworu, a następnie zamroził (wszak lód do minerał) tak, że nerwy pozostały nietknięte, a wszelkie ostre fragmenty zostały uwięzione w lodzie.

- Uwaga, zaraz wyleci!

Szarpnął raz jeszcze i pluskwa wpadła do pojemnika, który niemalże natychmiast rozbiła i poleciała prosto w pole mocy.

- Rozwal to!

Jane była profesjonalistką.

Gdy tylko pluskwa wypadła z pojemnika, została przecięta idealnie na pół przez maczetę, a do tego zmiażdżona polem Mocy.

Jane uśmiechnęła się.

- Dobra robota, Holzenie.

Schowała maczetę.

- Ugh... Jemu naprawdę nie wystarczy dożywotnie okaleczenie mnie. Koniecznie chce mnie unicestwić. - powiedziałem, odzyskując kontrolę nad sobą. - To rozkujecie mnie?

- Nie. Lepiej upewnijmy się, czy nie ma innych pluskiew gdzie indziej.

Wyglądał przez chwilę poważnie, jednak chwilkę później zachichotał i pstryknął palcami, uwalniając Blade'a z okowów, zabierając przedtem jego broń i podsuwając mu pod nogi podkładkę antygrawitacyjną, by nie rozbił się jeszcze więcej.

- Miło Cię widzieć z powrotem, przyjacielu.

Objął go ramieniem na krótki moment, po męsku.

To ja się będę pomału zbierał. Dzięki Jane za świetną robotę.

I ją lekko objął.

- Tylko wiesz Blade, nie pij tyle, bo się jeszcze okaże, ze to przez Bieber... bimber.

- Jasne. - powiedziałem, i prędko dodałem: - Niedługo... Wyprowadzam się z Osiedla.

- Co? - Jane wmurowało.

- CO?!? - nie tylko ją.

- Niedługo wyjeżdżam. Osiedle nie jest miejscem dla mnie. Tu powinni mieszkać bogowie, a nie zepsute wraki.

- Pamiętaj, że zawsze jest tu dla Ciebie miejsce. I pamiętaj o tym, co Ci mówiłem. Aha - traktuj to jako sanatorium - masz wrócić do cholery! No i jeszcze jedno - nie patrz tak na mnie, nie jestem twoją niańką, po prostu martwię się o Ciebie. Nie myśl, że tak łatwo zrezygnuję z takiego gościa! You'll be watched... No, może nie cały czas, ale nie pozwolę by Cię napadli masą czy coś. Do zobaczenia.

Pomachał na pożegnanie i wyszedł.

- O chłopie, co się dzieje?!

Poszedł w swoją stronę.

- On ma rację. Unikaj kłopotów - powiedziała Jane, i uniosła palec wskazujący do góry, żeby podkreślić znaczenie swoich słów. - Nie obchodzi ich to, że nie jesteś już szefem Bractwa. Nienawidzą cię, i ciągle będą organizować na ciebie ataki.

- Kto miałby powód do zaatakowania takiego wraku jak ja? W takim stanie nie skrzywdzę nawet muchy.

Zacząłem pracować nad prototypem jakiegoś środku transportu dla mnie. Jane popatrzyła na mnie, po czym wyszła.

--------------------------

Tymczasem do zikkuratu Casulona przyszedł listonosz, i zostawił list:

Nadawca: Adresat:

Szef Bractwa Cienia Casulono

Słynny Casulonie,

Doszły nas słuchy, iż jesteś śmiertelnym wrogiem niejakiego Johna Blade'a, szefa Bractwa Asasynów.

Wróble ćwierkają, iż rzeczony osobnik znajduje się właśnie w swoim domu, i jest niezwykle podatny na ataki.

W interesie twoim oraz całego naszego Bractwa leży znalezienie i unicestwienie owego osobnika.

Niestety, nasza flota nie może zbliżać się do Boskiego Osiedla.

Proponujemy więc, żebyś ty, Casulonie, uśmiercił Johna Blade'a. W zamian oferujemy tobie pięć planet, ogromną flotę wojenną Bractwa Cienia oraz Setki tysięcy Asasynów oraz Zmutowanych Asasynów.

Pozdrawiam,

Szef Bractwa Cienia

_______________________________

*Jak w Matrixie jak usuwali pluskwę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Międzyświecie, rok 1176 czasu Auroriańskiego.

Od ponad 3 miesięcy Aurorianie toczą wojnę z siłami Cadzycy, nowej bogini pragnącej pogrążyć w niedoli lud Seleny, czyniąc z jej ziem martwe pustkowia, opętując jej lud, wszystkich... kobiety, dzieci... czyniąc z nich mroczną armię pustoszącą kraj.

Plaga zawładnęła już dwoma miastami, a ich następnym punktem ataku jest stolica, Perh, w której panują przygotowania do bitwy. Nikt nie spodziewał się na początku, że walka z chorobą okaże się taka trudna, nikt nie spodziewał się że w przeciągu 3 miesięcy Aurorianie będą na wymarciu, ale wszyscy wiedzieli, że nie dadzą rady a klęska jest tylko kwestią czasu. Mimo tej smutnej przypowieści, nikt się nie poddaje, wszyscy walczą ostatkiem sił by nie oprzeć się śmiertelnej zarazie, nadal wierząc, że Bogini ich ochrania, mimo że była pośród nich...

Selena czuła się dopowiedziana za ten cały bajzel, postanowiła więc pomagać tak jak potrafiła najlepiej. Hodowała rośliny, z których tworzone były mikstury lecznicze oraz te wzmacniające czy uodparniające... Zajmowała się także podawaniem ziół chorym, lecz któregoś dnia trafiła na kogoś wyjątkowego... Dziewczynę, która uratowała się z obleganego innego miasta. Była w bardzo złym stanie, prawdopodobieństwo że przeżyje było niewielkie. Nie dość, ze była chora na Cadzycę (lewa ręka) to jeszcze została mocno poturbowana, nie była w stanie mówić i chodzić, miała problemy z okiem. Selenie bardzo było jej szkoda, gdyby tylko miała moc... Niestety, było to niemożliwe.

Mijały dni, kapłanka podawała dziewczynie zioła lecznicze, po jakimś czasie w końcu ta zaczęła mówić. Jej głos był delikatny, słychać było, że każde słowo sprawiało jej ból, jednak była silna. Otworzyła swe niebieskie oczy i szepnęła:

-Ch... cholera... Kim ty u licha jesteś?

-Jestem Selenoira, kapłanka bogini Seleny, leczę cię od kilku dni. Jesteś chora na Cadzycę, lecz o dziwo, choroba bardzo wolno się u ciebie rozwija. Kim jesteś?

-J... ja? Jestem Rose. Przybyłam tu z... cholera...

Dziewczyna usiadła na łóżku szpitalnym przytrzymując się za głowę, miała długie włosy w kolorze ciemnego blondu.

-Nie pamiętam... Daj mi teraz spokój. Głowa mnie boli...

Selenie zrobiło się trochę głupio. Z tego co zauważyła, dziewczyna nie była za miła. W końcu w całym mieście zabrzmiały bębny informujące, że armia Cadzycy jest już u bram. Sel popatrzyła na dziewczynę.

-Co to za odgłosy?

-Zaraz będzie gorąco! Oby tutaj nie doszli...

Rozległy się krzyki i brzdęk uderzania stali. Bitwa właśnie się rozpoczęła...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Iiiiiiii... Koniec. Kto by pomyślał, że patronat krwi może się przydać też przy sprzątaniu?

Przegląda nagrania z Osiedla.

MUAHAHAHAHAHA!

Casul wychodzi na zewnątrz i zabiera list. Czyta go kilka razy.

- Czy takich rzeczy nie można załatwiać telefonicznie albo GMSami (God Messaging Service)? Zdecydowanie szybciej idą negocjacje.

Wyszukuje w książce telefonicznej numer do Ciemniaków i wysyła GMSa:

"Masz rację. W twoim i moim interesie leży jego śmierć. Uważam jednak, że nagroda, którą proponujesz, usatysfakcjonowałaby herosa, ale nie boga. Oto moja propozycja: Ja zostaję twoim zwierzchnikiem, ale ty zachowujesz swobodę w rządzeniu. Moja rola polegałaby na doglądaniu, finansowaniu i innych takich sprawach. W wyjątkowych przypadkach tymczasowo przejmowałbym pełnię władzy. Mojej cywilizacji wyszło to na dobre i ciągle prosperuje. A, prawie bym zapomniał. To, co wymieniłeś, przechodzi pod moją bezpośrednią kontrolę. Co ty na to? Jakaś kontrpropozycja na kontrpropozycję czy przechodzimy do podpisywania umowy?"

- Wysłane... Teraz tylko czekać.

Wpatruje się w monitor z domem Asasyna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieliście kiedyś takie wrażenie, że minuty ciągną się jak godziny, a wskazówki zegara tykają zdecydowanie wolniej niż powinny? Jeśli tak, to nieomylny znak, że gdzieś daleko we wszechświecie stwórca ma problemy z Internetem...

Wróćmy zatem na Planetę Wojen Bogów, na której jedna chwila ciągnęła się przez kilka tygodni...

Mrokas

Gahrer uśmiechnął się paskudnie.

- Sposób na nich mamy, nie bój się. Co do naszej liczebności... - zerknął niepewnie na Spestela który lekko kiwnął głową - to jest jeszcze Netlisen... I Thorpest. Poznasz ich później. Toaleta to pierwsze drzwi po prawej na korytarzu, a bilard była na zamówienie moderatusa. Pewnie trochę się zdziwił jak chcąc go odebrać zastał cały warsztat zdemolowany - Zachichotał zgrzytliwie.

Pobliże Niebiańskiej Huty

Wyciągnięty przez Nereidę Glatryd przy bliższym przyjrzeniu okazał się wyjątkowo doskonale wykonanym szklanym posągiem naturalnych rozmiarów. Tymczasem odgruzowujący wejście Holzen dostrzegł wystający spod szczątków drzwi koboldzi ogon, który po chwyceniu i pociągnięciu okazał się mieć ze sobą całą resztę nieco trzęsącego się kobolda.

- P p p pan Holzen?

Pałac Tytokusa

Atak osłabł, by w końcu całkowicie zaniknąć. W podejrzanej ciszy jaka zaległa po skrzeku ostatniego pozostałego żaboluda zagłuszanej tylko przez nieustanny deszcz i szum płynącej w dole wody kobold ściskający szklaną kostkę otrzasnął się z szoku i chwycił Tytokusa za ramię.

- On ich zna! Zabił kiedyś jednego! Bez niego możemy nie dać sobie z nimi rady, mają przewagę! Wrócą tu, będzie ich jeszcze więcej! Musimy dostać się do Huty przed nimi! Ale mogą być z tym problemy... Huta jest naprawdę porządnie zabezpieczona... Jesteśmy zgubieni!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrugnięcie oczu i już jest się z powrotem... Ciekawa rzecz - multiuniwersum...

Holzen właśnie trzymał jakiegoś kobolda za ogon. W porównaniu do boga była to malutka istota.

- To ja... Jak się tu znalazłeś, co się stało z Hutą? Mów, bo to ważne!

Zrozumiał, że ściskanie ze zniecierpliwienia kogokolwiek za ogon jest raczej bolesne, więc usadowił nowo poznanego na ramieniu.

- Osz ty! Zapomniałem! Poczekaj tutaj!

Posadził go na ziemi i stworzył teleport do swojej iglicy. Pobiegł prosto do laboratorium ukrytego za półkami i magicznymi drzwiami. Zaczął przygotowywać jakąś miksturę według książki, którą odnalazł gdzieś w podziemiach planety.. Zaczęła zmieniać barwy z niebieskiej na żółtą, z żółtej na fioletową...

- Cholera, gdzie to jest?!

Grzebał po półkach i szufladach, ale nie znalazł samo replikujących się nanoprocesorów...

No to muszę zadzwonić do Miasta

*Piii piii... Piii pii...*

Godesco - teraz plazmowe telewizory czterowymiarowe jako gratis do płatków.

*Pip*

God-Deal - KREDYT 0,01% TERAZ DLA CIEBIE!

*Pip*

Black Shop - tajemnicze elementy... Proszę czekać.

O, to to!

- Haaalo...?

- Cześć Steve, to ja!

-... To dobrze, bo myślałem, że to on... Czego?

- Samo replikujących się nanoprocesorów potrzebuje... Tak z 20 sztuk wystarczy...

-... Mam akurat 20 sztuk... To będzie...

*Tutaj pada jakaś kosmiczna cena*

-... Mhh... Ekwiwalent masz w sakiewce za sobą.

Pstryk palcami i za sprzedawcą pojawia się sakiewka z kamieniami szlachetnymi.

- Ok, wysyłam towar...

- Kiedy będzi...

Właśnie oberwał małą paczuszką w głowę, ale zanim spadła na ziemię, złapał ją i otworzył. Paczuszka wydawała się pusta, ale Holzen poprawił sobie wzrok i znalazł to czego szukał... Z dwudziestu malutkich nanoprocesorów zrobiło się już ich dwieście. Wrzucił je do menzurki i mikstura stałą się metaliczna... Na szczęście, przestała już się rozszerzać...

- No to siup!

Holzen przechylił menzurkę i wypił wszystko jednym haustem. Potem zaczął się krzywić i tarzać po ziemi z krzykiem na ustach. Wszystko ustało po kilku minutach. Holzen wstał i zaczął rozglądać się po całym laboratorium. Spojrzał na swoje dłonie i w tym momencie, zgodnie z jego wolą, zamieniły się one w długie metaliczne ostrza.

- Weee!

Dłonie wróciły do wcześniejszego kształtu.

Tylko co zrobić, by nie dać się załatwić jak ta pierdoła w hucie...

Wtem poczuł, że jego ciało staje się na powrót takim, jakim było wcześniej.

Wyczesane! Czyli mogę być taki jak wcześniej lub taki jak ten... no... T-1000!

Wyszedł z laboratorium, zamykając je na cztery spusty i wrócił przez portal prosto na miejsce, z którego wrócił. W międzyczasie nie upłynęła więcej niż jedna sekunda...

Ta karma to jednak super sprawa! - pomyślał, usadawiając kobolda z powrotem na swoim ramieniu.

- Dobra, to teraz odpowiedz na pytania, już! To naprawdę pilne! Atakują nas żabostwory i najwyraźniej jakaś potężna istota, która kontroluje opady atmosferyczne... Musiałem zamienić swoje ziemie w wulkaniczną skorupę! Gadaj!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pobliże Niebiańskiej Huty

Widząc przed sobą potężną sylwetkę boga minerałów i skał kobold uspokoił się nieco i szybko, choć nadal nieco nieskłądnie rzucił się do wyjaśnień.

- To Admirałowie - szepnął przerażony - słyszeliśmy o nich, o tak! Słyszeliśmy i widzieliśmy w Zachodnim Skrzydle pomnik Enardina, jednej z ich pierwszych ofiar. Wielki Szklisty walczył z nimi dawno, dawno temu i nawet zabił jednego, ale ich było zbyt wielu, zbyt potężnych! Musiał się skryć przed ich gniewem, a teraz są tutaj! Przyszli po niego i po innych! Zabiją wszystkich...! - Ostatnie zdanie przerodziło się w krzyk i kobold rozejrzał się z obłędem w oczach po okolicy - Ale Pana Odbić nie odnajdą - zapewnił chrapliwie - Huta ma zabezpieczenia, jest Jego dziedziną! Ma pułapki, ach dużo pułapek... I ma też Wymiar... Nigdy się nie przedostaną! - Spojrzał nieco przytomniej na Holzena - Ale w takim razie wy też do niego nie dotrzecie. A tylko on zna sposób na ich zniszczenie... Nie pokonacie ich w zwykłej walce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie! - wydziera się oszalały bóg - Trzeba walczyć! O tak! Walczyć i nie odstępować!

- Casulonie, uspokój się. My nie odchodzimy, bo nie mamy szans. Odchodzimy i zaminujemy to wszystko, a gdy napastnicy wtargną do środka, wszystko wyleci w powietrze. Prawda, Tytokusie? - znaczące spojrzenie

- Kłamiesz, Lapisie! Ty kazałeś porzucić Lapidię! Swoją ojczyznę!

- Pan B jest na ciebie zły.

Casul pada na kolana i zaczyna błagać o przebaczenie nieistniejącego pana B.

- OK... Wody przybywa i trzeba skombinować łódź. Albo możemy też przepłynąć na Ferrugianach. Co wy na to?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Hmph! Admirałowie... Co to za nazwa, ja się pytam?! Przynajmniej lepsza niż Bractwo Zagłady Dobrych i Mniej Złych Bogów, jak dla mnie. W zwykłej walce ich nie pokonamy, ale Oni najwyraźniej nie wiedzą na co się piszą... Na prawdziwe boskie starcie z kimś, kogo najwyraźniej poznali tylko z obrazków i broszur!

Zaśmiał się złowieszczo i poprawił swój wielki młot runicznego mrozu.

Mówisz, że Twój Pan się ukrył...?

Spojrzał na Kobolda.

- Nie musisz się mnie ani niczego obawiać. W razie niebezpieczeństwa wskakuj do moich kieszeni - aha i nie przejmuj się za bardzo różnorodnymi pudełkami w nich. A teraz... Opowiedz mi coś więcej o tych Admirałach, ich ofiarach, Enardzie, o tym, dlaczego został zabity jako pierwszy i... o tym, gdzie jest Twój Pan i jakoż można go poprosić lub zmusić by wyszedł lub samemu tam wejść... no i czym to grozi?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...