Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

Abyssal machnął ręką i Dante poczuł, że dusze, które wchłonął zniknęły z niego. Po chwili Abyssal znowu miał miecz.

-To nie są zwyczajne dusze, Posłańcze. Bardziej zlepki wielu innych, zniszczonych i rozerwanych przez demony i inne istoty. Dopóki się nie rozpłyną albo połączą no nowo do mnie należy decydowanie o ich losie, nie do ciebie. Tymczasem poradź sobie z tym.

Abyssal znowu użył Animy. Kosa Dantego dziko wierzgnęła i prawie wbiła mu się w czerep. Posłaniec odegnał sztuczną duszę ze swojej broni, ale Abyssal wykorzystał chwilę jego nieuwagi, by złapać go za głowę i wcisnąć mu ją wgłąb szyi. Dante nie przejął się tym i machnął na ślepo kosą, która zderzyła się z mieczem Abyssala. Po krótkiej wymianie ciosów ponowie ustawił sobie głowę na dawnej pozycji. Na zmiażdżoną czaszkę nawet nie zwracał uwagi.

I wtedy z pomocą przyszła Vanasayo. Po rozmowie z Firmamentem wiedziała, że wielka moc rozchodzi się echem we Wszechświecie. Tak więc wymówiła kilka potężnych zaklęć bojowych. Nawet specjalnie nie celowała, wystarczyło je wymówić. Nagle zamknęła oczy i zamarła w bezruchu, po czym podskoczyła szybko i uderzyła Dantego. Wibracje mocy, które wywołały jej zaklęcia zostały zebrane i ukierunkowane w jeden punkt, którym był Dante. Kawałek rzeczywistości, w którym się znajdował, rozpadł się jak kawałek stłuczonego lustra.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen doczłapał jakoś do biur ochrony. Jedyne, co pamięta z tamtych chwil to to, że wpadł na niego Viser i zaczął nim potrząsać. Potem zobaczył, że znika za drzwiami, a potem uczuł, że wróciła do niego cała moc... Tylko cóż z tego, skoro stracił coś doskonalszego... Mimo wszystko poszedł do pokoju ochrony i ruchem ręki przyciągnął do siebie artefakty. Jednak nie czuł już niemalże nic. Widział, jak ściany więzienia rozstępują się pod samą wolą bogów. On natomiast nie wiedział, co ma czynić. Wtem, gdy tak siedział w ciszy, nie słysząc krzyków Visera, usłyszał w oddali głos Dantego. Wtem serce zaczęło mu bić mocniej, oczy odzyskały swój kolor i, co więcej, zaczęły się rozszerzać.

Szał wstąpił na Holzena. Nieważne rany jakie odniósł, nieważny brak ręki. Ważne, że poznał, iż teraz jest ten moment. Nie dla siebie, nie dla tego co przeżył. Dla tych, których pokochał i z którymi związał swój los.

Począł po prostu biec przed siebie. Prawie nie widział ścian i fundamentów, które były przed nim. Nie widział stalowych palów i narzędzi tortur. Po prostu biegł przed siebie, a wszystko ginęło, zmniejszone pod wpływem energii i woli Holzena do maluteńkich sześcianów. Wkrótce cała ściana więzienia rozsypała się, jak licho zbudowana konstrukcja z kart.

Holzen biegł. Wiedział, że ma nikłe szanse na powodzenie... Mimo to biegł. Nic mu więcej nie zostało. Biegł.

Dobiegł do obniżenia terenowego. Widział walkę. Krzyknął jak najgłośniej potrafił, pełnym gniewu głosem.

Walka przeniosła się w powietrze. Zadbał o to, by herosi i inni służący bogów mieli kawałek wyrwanej skały, by jakoś w walce uczestniczyć. Tak więc pod walczącymi krążył sporej wielkości granitowy dysk z resztą więzienia, natomiast cała reszta ziemi została zamieniona w roztapiający się minerał, którego krople były najsilniejszym kwasem.

Tak pokierował swą mocą, że cała przestrzeń wokół areny została zamknięta w takiej kuli. Cała nowopowstała substancja otoczyła pole bitwy. Krople natomiast skapując, powoli zamarzały. Wkrótce całą przestrzeń była przecięta wielkimi kryształami, łączącymi całą sferę. Nad głowami wszystkim bogów i herosów, naturalnie poza Dantem, zajaśniała piękna, błękitna runa. Holzen pokazał im na migi, że ochroni ona ich przed kwasem.

Na wypadek, gdyby Dante pragnął niszczyć twór, stworzył Holzen niewielki sześcianik, skupiający wielką masę. Jeden z najcięższych minerałów w kosmosie. Nawet ogrom niektórych gwiazd mógł się przy nim chować.

- Nie chciałem go używać...

I pstryknął go na środek areny.

Wtem bogowie poczęli czuć, że zaczyna ich on przyciągać, więc Holzen wyrył drugą runę, która uniosła się i ponownie zaczerwieniła się nad głowami w.w. bogów. Przestali odczuwać przyciąganie.

Rzucił się więc prosto na Dantego. Rzucił się w szale, mimo to poruszał się z niesłychaną zręcznością. Mimo tego, wielokrotnie uderzony został przez swojego oponent. Holzen zaczął słabnąć i poruszać się coraz wolniej, mimo że zapał w nim nie zamarł. Za to wyraźnie było widać, że Dante zaczyna się nieźle bawić. Pojawiał się tuż za plecami Holzena, łamiąc jego ciało kilkoma uderzeniami w wielu miejscach. Ten wrzeszczał z bólu, gdy coraz to bardziej uderzał o kolejne filary minerałów, i o ziemię. A grawitacja? Dante nic sobie z niej nie robił, w końcu był bogiem ciężkości. Wielokrotnie ciął kosą, przecinając ciało Holzena. Nieraz dotknął też nią właściwego serca Holzena, a wszystko co w zamian otrzymał, to kilka niezbyt mocnych ciosów (jak dla boga), które nie poruszyły nim bardziej, niż na kilka metrów. W końcu zamachnął się, i poważnie przesunął głowę Holzena.

Zdawało się, że Holzen rypnie o ziemię i zakończy swój żywot.

Tak też się stało...

Chociaż nie... Jakby to wyglądało...?

Zdanie tamto tylko połowicznie było prawdą.

Rypnął o ziemię i nie podnosił się.

Wtem Dante szybko znalazł się obok Holzena, który gryzł piach. Wyciągnął dłonie, chcąc skończyć jego żywot niczym Scorpion z MK, ale zostały zatrzymane uściskiem olbrzyma za nadgarstkach.

- Nie doceniasz mnie...

Jego głos nie brzmiał tak jak wcześniej. Roznosił się pustym echem i chłodem po wszystkich nerwach tych, którzy go słuchali.

- Abbysal ma rację... Pustka dotyczy nas wszystkich. I w końcu tak się stanie, że to co na nas planowałeś, dotknie nas wszystkich... Tyle, że ja i Blade tego doświadczyliśmy... Wiemy już, co nas czeka... Więc nie oczekuj, że nawet wymyślny konwencjonalny atak jakiegokolwiek boga zrobi nam krzywdę i ból. Przeżyliśmy tam męki jako śmiertelni. Ja utraciłem wiele moich członków...

Wzrok kieruje na miejsce, gdzie powinna być jego ręka.

- ... A inni stracili więcej - wiarę, nadzieję, zdrowie i psychikę...

Zaśmiał się głośno.

- Ja Cię nie zabiję... zrobią to inni... Ja zadbam tylko o to, byś zapamiętał, co uczyniłeś...

Dante zaczął się wyrywać, ale uścisk był za mocny. Zaczął kopać Holzena, którego twarz przypominała teraz obity pumeks, a nie twardy granit, ale ciągle widział na jedno oko, mimo że stracił wiele krwi, zębów i tkanki skalnej miększej.

- Wyrywaj się... Taki jest smaczniejszy...

Zaczął kopać i pluć. Na Holzena leciały coraz to cięższe obelgi i ciosy... Ale stan w którym się znajdował zupełnie wykluczał ból... Ból i on... Zostali starymi znajomymi...

Odwrócił więc Dantego plecami do siebie i przywołał jeden z kryształów do swojej ręki.

- Pamięć zawsze można wymazać... Rany też, więc nie martw się, że zrobię Ci coś trwałego na twoim ciele... Jednak ciało i psychika tak łatwo nie zapominają.

Zaczął ciąć. Ciąć litery w alfabecie runicznym. Mało kto go znał, więc wiedział, że niewielu to zapamięta.

Rany natychmiast znikały. Efekt można było przyrównać do pocierania ołówkiem skóry hipopotama, jednakże skóra przecięta zawsze zostawia po sobie trochę bólu.

Wyryte paski skóry, Holzen schował do swych kieszeni. Potem puścił Dantego, który raczej nie wyglądał na zadowolonego.

Wyczarował rubin, sięgnął po amulet i wrzucił go do niego. Wówczas wokół Dantego zaczęły pojawiać się żywiołaki ciszy...

Miłej zabawy... Nie próbuj ich wchłaniać, bo to niemożliwe... Na nie jest tylko jeden sposób...

I padł niemal bez życia na posadzkę.

Viser parzył na to wszystko, ale nie mógł pomóc szefowi. Przynajmniej na razie. Poszedł do Andrzeja, który był bardzo ranny i leżał.

- Andrzeju! Masz żyć, gat demyt!

- Będę żył... Ale... Potrzebuję dotyku... Ciepłego dotyku... Może <kaszle trąbą>... Jakąś kobitkę mi załatw.

I padł, ale nie umarł.

- Jedna osoba z lepszej połowy wszechświata. Się robi.

Rozejrzał się... Zobaczył dwie kobiety, definitywnie boginie, chociaż od jednej czuł brak znaczącej boskości, a od drugiej jakieś dziwne ciepło... Nic, pewnie to objawy przemęczenia.

Padł im do stóp i błagać zaczął.

- Proszę, poświęćcie chwilę chowańcowi Holzena... Tylko chwilę...

__________________

Manipulacja... Wybaczy Pan (wszakże raczej na Pana korzyść, Pane GejmMaster :))? W sumie poza "dumas" nic nie straciłeś :)

Cruadin, wybacz, ale powiedzmy, że to się zdarzyło wtedy, kiedy zaklęcie leciało, czy cuś. W każdym razie, przed trafieniem.

A runy przetłumaczcie sobie tutaj - http://img535.imageshack.us/img535/820/runyd.jpg :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shepard wysłał Blade'a do siedziby Bractwa, i odszedł przez dziurę w ścianie. Zbliżył się do dużych drzwi, otworzył je, i znalazł się w obszernej sali, w środku której znajdowały się najróżniejsze dane, cała centrala Więzienia, jego komputery, bazy danych i urządzenia. Komandor wszedł na środek sali, a Altair nawiązał połączenie z Bladem.

- Shepard. Dokonałeś niemożliwego. - powiedzial Asasyn, już w swej zbroi i z całym ekwipunkiem.

- Dopiero zaczynam, ta baza jest dziesięć minut od unicestwienia. - odrzekł Komandor, i schylił się, żeby założyć bombę.

- Shepard, czekaj. Ta baza i informacje w niej zawarte... Pozwolą nam pokonać Bractwo Cienia, i zapewnić ludzką dominację we wszechświecie.

- Ludzką dominację, czy tylko Bractwa? Poza tym... niby co mam zrobić?

- Zmień ustawienia bomby. Gdy wybuchnie, wszyscy sługusi Dantego zginą, pozostawiając maszynerię i dane nietknięte! Nie możemy pozwolić na przepuszczenie takiej okazji.

- Nie ufam ci... Dostaniesz tą bazę i zanim się obejrzę sam porwiesz bogów z zamiarem ukradnięcia im Iskier.

- Możesz mi nie ufać i kwestionować moje czyny, ale nie kwestionuj moich motywów. Ta baza pomoże nam wygrać. Tylko to się liczy.

Shepard zamyślił się, i....

__________

It is time to choose...

Bazę wysadzimy/oczyścimy dopiero, gdy bogowie i herosi opuszczą 'pokład'.

Teraz, co zrobić?

1. Rozwalić więzienie, to miejsce to skaza na wszechświecie. Nikt więcej nie będzie przez to cierpiał, i nikt nie użyje tej technologii do złych celów.

Niestety, nie użyje jej też do celów dobrych.

2. Oczyścić więzienie, i przekazać je Blade'owi. Może ulepszyć technikę, wspomóc, budować gadżety, a każdy bóg stanie się mocniejszy dzięki mocy tej bazy.

Albo... Blade skorzysta z niej tylko dla swojego dobra, porwie bogów ponownie, i tym razem nie będzie się patyczkował... Jako szef Bractwa jest zgoła inną osobą.

Co zrobić? Pytam was, OA-owicze - głosujcie, piszcie na PW lub SMS o treś... no dobra, przesada, na PW wystarczy (żeby nie statsować w Biurokracji ;q ).

Potem ostatecznie podam wyniki, i gdy bogowie się ewakuują, zrobię, co mówi mi większość ;q

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casulono i Aksuki obserwują wszystko z platformy. Bóg spogląda na Wybuchassa.

- Jak te dzieci szybko dorastają.

Całe widowisko przerywa kryształowy stwór.

- Ja? Ja jestem zimna jak lód. Chyba że chodzi ci o kobiece ciepło, to można załatwić. Poradzisz sobie?

- Idź. Zasłużyłaś na trochę lżejsze zadanie.

Platforma ląduje, Aksuki idzie do Andrzeja. Kuca przy słoniu, bierze jego trąbę i zaczyna czule głaskać.

- No, słoniku, co ci dolega? Pewnie się tylko zmęczyłeś. Aksuki postwi cię na nogi.

Ściska słonia. W tym czasie Casul dotarł na miejsce walki. Według niego inni odreagowali stres. Dante już pozbierał się po wszystkich atakach (wszak to główny boss :)). Casulono leci prosto na Dantego. Trzy metry przed opętańcem zeskakuje z dysku. Dante bez problemu przecina platformę, ale zaraz po tym dostaje w pogruchotaną czaszkę od Casulona, który po zeskoczeniu z okręgu odbił się od leżącego Holzena. Upadły posłaniec w kontraataku robi potężny zamach kosą i wbija ją Casulowi w bok zbroją. Zaczyna uderzać nim o ziemię i wyrzuca wysoko ponad resztę. Casul zaczyna spadać na przeciwnika, w powietrzu formuje z kości świder. Uderza w Dantego.

____

@up - Wysadzić wszystko!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dragomir

Dragomir w czasie bitwy niechcący chwycił dziwny kamień należący do jednogo z kapłanów. Został przeteleportowany do więzienia w Gildruk-Rai

Almores

Bitwa trwała nieskończenie,ale kapłani wygrywali dzięki swej przewadze liczebnej. Bóg użył jednego z 7 grzechów głównych-gniewu. Nagle 1 tys. wampirów rzucił się z taką siłą na wroga,że z pozostałych 400 tys. kapłanów,zostało tylko pół tysiąca. Niestety były to elity. Szef tych kapłanów- Edward Arkomires

anderson.jpg

rzucił się na Almoresa,który bez żadnych problemów wyssał jego krew. Kapłani z Keriokoworii zostali pokonani.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Częstuje się popcornem patrząc na walkę. Nagle coś wyczuwa.

- Jakiś wampir morduje biednych kapłanów na jakiejś planecie. I chyba należy do Panteonu! Ech, coś nas za dużo przybywa.

Nagle odezwał się Czarnoksiężnik.

- Panie, on jest dumny z tego, że zabił pół miliona ludzi w ciężkiej bitwie!

Wybuchass zrobił facepalma.

- Cholera, musze uważać, ta czaszka jeszcze nie jest wytrzymała. Ale do rzeczy. My kurna jesteśmy cholernymi bożkami czy jak to się zwie, nie? A on z trudem pokonuje pół miliona. Jednym pstryknięciem mogę obrócić Drogę Mleczną w skwarki, a on myśli o dumie? Dzieciak nie zna jeszcze chyba skali.

Kiwa głową i bierze popcorn, rozmyślając....O ewentualnym zagrożeniu ze strony Abbysala, lecz które można przekuć w zaletę. O jakichś dziwnych pomysłach Blade'a dotyczących tej zrujnowanej fortecy...Które są nawet ciekawe, jednakże...

- Sprzeciw. Pozwolę sobie zauważyć, iż forteca ma zbyt wielkie znaczenie strategiczne i może być kontrolowana jedynie przez SPÓŁKĘ. Poza tym, Moderatus o niej nie zapomni, nie nie. Będzie nasyłał tu tylu urzędników, że nie dasz sobie rady. Nie przebijesz się przez Niebiańską Biurokrację, a nawet jeśli, to i tak cię wysiudają. Proponuję oddać ją pod zarząd całego Panteonu, a najlepiej: przenieść w okolice Osiedla, byśmy mogli ją kontrolować. To pierwsze. A po drugie: zniszcz aparaturę anty- boską. To zbyt niebezpieczne trzymać odbezpieczony granat w ręce, czekając na wroga. Pojąłeś aluzję?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas... wieczność chwila... poza czasem...

Wszystko wokół niego się zatrzymało i bogowie zastygli w bez ruchu... Tak naprawdę wyglądał świat oczami Dantego.

Sekunda...wiecznością... męką bez końca... Dla innych bogów( prócz Ravenosa) niezauważona chwila...

Uśmiech na twarzy, kiedy złożył ręce, jakby do modlitwy. Rozłączył je znowu i zwrócił ku pustej przestrzeni. Okrąg się wtem wymalował w powietrzu i energia niby błyskawice się wokół rozeszła.

Nagle coś się otwarło pod każdym bogiem niby wielkie oko, z którego wyszły czarne ręce i zaczęły rozkładać każdego z nich, jak puzzle po kawałeczkach.

Wszędzie było biało i pojawili się tu wszyscy bogowie( ci którzy uczestniczyli w kłeście), było to bez znaczenia, gdzie się w danej chwili znajdowali. Nie było tu przestrzeni, wymiaru, nic. Nagle przed nimi pojawił się Dante, jednak ten stary o wyglądzie młodzieńca i normalnym kolorze skóry.

- Przepraszam, że tak sie ogólnie porobiło moi drodzy- powiedział- Teraz jest już wszystko dobrze, bo wreszcie osiągnąłem równowagę. Pierwszy Dante i ten drugi, to była jedna i ta sama osoba, jednak przy rozdzieleniu, spowodowało to fatalne konsekwencje. Po trzecie wy jesteście nieśmiertelni, jednak ja nie mogę doznać spoczynku, tak jak wy, więc trwam w nieskończoność i mam nadzieję, że zrozumiecie tą niedyspozycję- wszyscy dostali zastrzyk energii i poczuli się lepiej- Chcę wam wynagrodzić wasze trudy... oto Świetliki Powrotu- mała świecąca kulka pojawiła się przed każdym z nich.

- Dzięki nim macie jednorazowe prawo powrotu do żywych w razie jakiejkolwiek śmierci, czyli tzw. druga szansa- uśmiechnął się do nich.

- A teraz muszę się z wami pożegnać i to nie tylko ze względu, na to co się tu stało, lecz dlatego, że muszę wrócić do swoich obowiązków. Bardzo miło, było mi was poznać, bo jesteście jednymi z mężniejszych bogów we wszechświecie.

Było miło, a teraz żegnajcie.

Odwrócił się i zniknął w białym świetle...

Bogowie zaś wrócili świadomością tam, gdzie akurat stali, a w dłoniach pulsowały im świetliki, a Dante na dobre zniknął.

THE END

-----------

Myślę, że podoba wam się prezent xD

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 do 2 na wysadzanie, let's blow it up!

Podkład muzyczny do akcji (od orzelka ;q )

Shepard uruchomił maszynę, która przeniosła bogów z Osiedla do więzienia, i pokierował nią tak, że bogowie zostali wysłani z powrotem na Osiedle.

- Nie. Nie zezwolę strachowi odkryć, kim jestem. Baza spłonie, razem z całą technologią. Wygramy bez niej.

- Nie śmiej odwracać się na mnie, Shepard! Odbudowałem cię i przywróciłem do życia! - Wkurzył się Blade. Na Shepardzie nie wywarło to żadnego wrażenia. Blade odwrócił się więc do Altaira.

- Altair! Zatrzymaj go, nie pozwól mu wysadzić Więzienia!

- Postrzegaj to jako moją rezygnację... - rzekł Altair, i wyłączył hologram z Bladem.

- Na Normandię, biegiem! - krzyknął Shepard, i ruszył w stronę statku. Altair też ruszył, ale Nieśmiertelny dorwał go, i rozerwał na pół.

- Altair! - krzyknął Shepard, ale popchnął Aksuki w kierunku Normandii. Ona pierwsza dostała się na Normandię. Kule świstały, a na przejście spadły odłamki sufitu. Zza obłoku kurzu wyłonił się Shepard. Dystans do statku był duży, a pod nim przepaść.

Skoczył!

Złapał się krawędzi Normandii, ale powoli zaczął zsuwać się.

Bohaterka rzuca się, by uratować Sheparda. Chwyta go za dłoń i z całej siły ciągnie go.

- Jeszcze trochę. Wytrzymaj!

Prawie wdrapał się na pokład, ale kilka pocisków przebiło się przez jego barierę kinetyczną. Zawisł na jednym ręku.

- Aksuki... musisz im powiedzieć... - rzekł, patrząc się jej w oczy. - To więzienie to nie jest koniec zagrożeń.... Nadejdą inni...

- Jacy inni? O czym ty mówisz? Co ja mówię? Sam im powiesz!

- Wykonałem misję.... Pomogłaś mi, i dziękuję ci za to. - umilkł i zacisnął wargi, bo kilka pocisków trafiło w pancerz. Zrozumiał, że umrze.

- Aksuki... Idź! - powiedział, i puścił się. Spadł w przepaść, i zniknął w ciemności, roztrzaskując się o skały.

Aksuki musi schować się we wnętrzu Normandii przed ostrzałem. Zamyka drzwi.

- Joker-czy-jak-cię-tam-zwą, leć na Osiedle. Tu nie ma już nic do roboty.

Wygląda przez okno.

- 5... 4... 3...

BUUUUMMMMM!

- Zegarek mi się spóźnia...

Za oknem powstaje malownicza kula ognia, która pochłania wszystko na swojej drodze. Dym nad dziurą po więzieniu formuje się w wykrzywione twarze, pozostałości po widmach i innych wynaturzeniach. To już jest koniec, nie zostały z tego nawet atomy.

- Tak jest... - odpowiedział markotnie Joker, i wyruszył na Osiedle. - Jeśli... chcesz poinformować Johna Blade'a o stanie Sheparda i jego drużyny, to... przejdź przez CIC i windę, to znajdziesz się w pokoju, z którego łączymy się z Szefem.

- CIC? A gdzie to jest?

Jej wzrok pada na wielki napis na ścianie.

- Aaaa... Ten CIC... Wiedziałam, że to jest tu.

Przechodzi do sali komunikacyjnej. Po paru minutach użerania się ze sprzętem uruchamia połączenie.

- Blade?

Na hologramie pojawiła się Aksuki. Wiedziałem co to znaczy... Muszę znaleźć sobie nowego herosa.

- Aksuki. Jaki jest stan mojego statku? - zapytałem krótko.

- Statek uszkodzony po potyczce, ale da się naprawić. Gorzej z druzyną.

- Shepard zawsze kwestionował moje rozkazy. Jego idealistyczna natura wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, i zniszczył coś, co mogłoby zapewnić nam dominację we wszechświecie.

Wstałem, i zbliżyłem się do hologramu.

- A ty mu pomogłaś. Mogłaś zrzucić go jeszcze nad wulkanem.

Chce go zdzielić w twarz, ale mimo tej całej technologii hologram na to nie pozwala.

- Dominację we wszechświecie? Ja to bardziej odbieram jako świadectwo słabości bogów. Pozwoliliście Dantemu mieszkać tam, gdzie wy, a on was zdradził. To wasza słabość. Zbytnia ufność.

- Zupełnie jakbym słyszał Sheparda. - powiedziałem, i odwróciłem się, spoglądając w niebieską gwiazdę. - To był błąd, którego więcej nie popełnimy. Gdybym tylko posiadał technologię z tej bazy, mógłbym ulepszyć Osiedlowe czujniki i przeciwśrodki, które uodporniłyby nas na tego typu ataki.

Znów spojrzałem na Aksuki.

- Twoja misja się skończyła. W następnym porcie opuść statek.

- Czy ty jest tak głupi czy tylko udajesz? To był atak z wewnątrz i żadne idiotyczne zabezpieczenia nie zareagowałyby. To było zbyt szybko. Nawet dla ciebie. A z resztą... Tobie nie przemówi się do rozsądku.

- Ups... Chyba straciliśmy połączenie. - zaśmiał się Joker.

Daleko do Osiedla? - zwróciła się Aksuki do Jokera.

- Właśnie zadokowałem

Blade usiadł na krześle, i siedział, wpatrując się w niebieską gwiazdę, przekładając papierosa z ręki do ręki, i nerwowo poruszając nogą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aksuki powoli szła w stronę Casula.

- Aksuki, wyglądasz na lekko przybitą. Co się stało, jeśli można wiedzieć.

- Byłam w drużynie i tylko ja ocalałam.

- Zdarza się, ale najważniejsze, że ty jesteś cała.

Przyjacielsko klepie ją po ramieniu.

- Wpadłem na kolejny genialny pomysł.

- Ale ty...

- Nie komentuj. Kiedy tak patrzyłem na okręt herosa Blade'a, postanowiłem stworzyć coś potężniejszego od tamtego statku. Ba, mającego większą siłę ognia od tego.

Wskazuje swoją latającą Fortecę nafaszerowaną wszelkiej maści działami.

- Ale o szczegółach cicho sza. I ostatnio zaczęła mnie denerwować myśl, że utraciłem Ziemię. Trzeba to naprawić. Idziesz ze mną?

- Nie... Muszę oswoić się z tą myślą.

- Jak sobie chcesz.

Rozeszli się w swoje strony: Casul do Fortecy, a Aksuki gdzieś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Hmm...

Dopiero co była w więzieniu, a teraz leżała przed swoim domem na Osiedlu, i na dodatek z świetlikiem od Dantego w ręce. Miała już wszystkie osobiste rzeczy, w tym torbę, więc schowała bezpiecznie świetlika do niej. Wstała i weszła do swojego domu, do salonu. Sakiewka od Tenshi była na stole. Bogini wzięła ją, otworzyła i wyjęła mniejszą sakiewkę i wyjęła z niej... katanę. Ostrą, srebrną katanę z wizerunkiem demona i z czerwonymi napisami w nieznanym języku. Jednak ona doskonale zrozumiała te słowa.

-Nawet nie wiedziałam, że ojciec chciał mi dać swoją Demon Blade.

Włożyła Demon Blade na plecy i poszła szukać Hisy.

Hisa tymczasem siedziała na jakiejś pustej polanie i przeczytała nowe zlecenia. Gdy skończyła, otworzyła czarny portal i znikła w nim. Osiedle to w końcu nie było jej miejsce. Jej miejsce było w całym wszechświecie. W końcu była cichą zabójczynią i musiała wykonywać zlecenia. Zwłaszcza że na ziemiach Nekomimi było ostatnio dość sporo awantur, a ich rozwiązywanie było "herosowymi sprawami".

Zobaczyła znikającego herosa. Nie zdziwiła się. Po prostu poszła do swojego ogrodu, gdzie od jakiegoś czasu niespokojnie węszyła Neko.

------

Zmieniam styl pisania, bo "dzioby" zaczęły mnie już męczyć.

Demon Blade to nowy artefakt, jakby co. Zjawi się w karcie, gdy tylko zechce mi się wpisać xD

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kończ waść pożar, wstydu sobie oszczędź.

<Cygnus cichutko warczał po każdym wdechu. Uczucie które go ogarniało nie było gniewem. Nie było złością. Było to jedno zrobione z tych dwóch i to zwielokrotnione. Jeden fałszywy ruch Moitha mógł wywołać reakcję łańcuchową zdolną zniszczyć cały świat. Równowaga we Wszechświecie musi być zachowana, jeśli nie, rozpada się on. Ślady gniewu boga można było już dostrzec: czapa lodowa na biegunach planet rozrastała się, klimat polarny obejmował coraz większą powierzchnię. Fani "Hetalii" zaczęli czuć wzburzenie. Nowobudowane miasta zaczęły trząść się w fundamentach. Cicha myszka przeradzała się w kota...>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę!

Holzen, po starciu z Dantem stracił przytomność. Wędrował po krainie snów. Niestety, tam widział tylko pustkę.

Otworzył oczy...

Leżał w usłanym łóżku. Rozejrzał się i ujrzał, że jest w swojej własnej sypialni. Za oknem lugało, a robotnicy mieli akurat przerwę na trzecie śniadanie.

Ale to wszystko już go nie obchodziło.

Czy zdechłem?

Spojrzał po sobie.

Nie, ciągle jestem wśród żywych...

Machał od niechcenia kikutem lewej ręki.

Westchnął i przysiadł na łóżku.

Parszywe... Jakże to życie może być czasem parszywe....

Wstał z niemałym trudem, jeszcze obolały i poszedł do kuchni.

Ciężko się posługiwać jedną ręką, więc gdzieś dopiero po kwadransie z niej wyszedł, przysiadł na kanapie z talerzem z kanapką.

Mógł w każdej chwili wykuć sobie nową... Ale nihilizm go przytłoczył...

Skąd się on wziął? Pewnie z braku jego duszy.

Wyszedł na dwór, zupełnie od niechcenia. Zajrzał do zagrody Andrzeja, który bawił się z Viserem w ringo. Poszedł więc nad swe morze i przysiadł na najbliższym wzgórzu. Nastawił jakiś zegar i położył się na plecach, patrząc na niebo. Było piękne, niebieskie i przepasane biało-szarawymi chmurami, ale uczucie piękna też opuściło boga...

Jakże dziwna pustka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle do więzienia przybył Almores.

-Dlaczego uciekłeś z bitwy?-zapytał się bóg

-Mój panie ,ja nie chciałem!-krzyknął Dragomir

-Niestety ,źle cię wybrałem -odpowiedział Almores

-Przecież jeszcze nic nie zrobiłem!-powiedział Dragomir

-Okłmałem cię-powiedział bóg , po czym zaczął szaleńczo się śmiać

-Nienawidzę cię!-krzyknął Dragomir po czym użył demonicznego oka

-Nie dasz rady mnie pokonać,giń mój sługo!-krzyknął bóg po czym zaatakował Dragomira

Nagle bóg doczył takiego bólu jakiego nie czuł od swego stworzenia , przez co uciekł do swej kryjówki.

-Jesteś tchórzem!-krzyknął Dragomir

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem u siebie w domu na Osiedlu. Miałem dość Bractwa i wszystkich spraw z nim związanych. Zszedłem po schodach, i znalazłem się w salonie. Spojrzałem na obraz wiszący nad kominkiem. Był to portret czarnego, lekko siwiejącego kota z ufnymi oczyma, który przechadzał się po Pałacu Boskim. A w dolnym rogu tego obrazu był czarny pasek, honorujący jego śmierć.

Ten obraz wcale nie poprawił mi humoru. Wyszedłem na dwór, na swój ogród. Trawa była krótko przystrzyżona, a korony drzew leniwie kiwały się na wietrze. A na środku ogrodu stał stół, który miał Tyle Krzeseł, Ile Trzeba Było. No cóż, samemu siedzieć nie będę, przyda się pogadać i poucztować.

Wysłałem do każdego z bogów wiadomość.

- Tu Blade, zapraszam na grilla! Trzeba uczcić naszą ucieczkę z Więzienia, i wreszcie trochę pogadać.

To rzekłszy, postanowiłem przetestować nowy upgrade - laser w oczach. Skoncentrowałem wzrok na palenisku, i poczułem jak struga lasera wylatuje mi z oczu. Drewno zapaliło się. Zadowolony usiadłem do stołu, i czekałem na przybycie innych bogów.

Jane tymczasem siedziała przyklejona do osłony, gdy wokół świstały kule. Jej celem był jakiś kompleks, który znajdował się na szczycie dziesięciokilometrowej góry na jakiejś zimnej planecie. Byłyby to świetne wakacje, gdyby nie dwudziestu drabów prujących do niej z karabinów maszynowych.

Wychyliła się, i celnym strzałem w głowę zdjęła jednego wroga. Musiała jednak schować się z powrotem za osłonę, bo padły tarcze kinetyczne.

Wyjęła snajperkę repulsorową, i zaczęła gromadzić energię. Na podręcznym, naramiennym skanerze wykryła położenie wrogów. Padła na ziemię, i przeczołgała się pod dość niską skrzynią. Oflankowała jednego z wrogów, wyskoczyła prędko z osłony i wykopała mu broń. Zamachnął się na nią z nożem. Jane sprytnie sparowała cios, złapała nóż, i zrzuciła przeciwnika z góry. Drugi wyjrzał zza kontenera, i wystrzelił z pistoletu.

Jane odbiła nożem pocisk w draba. Spojrzała na nóż.

Hm, niezła stal.

Rzuciła granat dymny, i ruszyła w stronę klifu. Przypięła linkę do swojego ubrania, i odwróciła się w biegu. Przeszła w jakby ślizg, i ciągle sunąc po lodzie przycelowała snajperką. Pocisk repulsorowy trafił prosto w 'X', który Jane zaznaczyła wcześniej, przeszedł przez ścianę, przez drugą ścianę, i trafił prosto w bombę podłożoną przez dziewczynę. Ogromny wybuch strząsnął okolicą, a Jane zaczęła spadać razem z lawiną śniezną. Złapała podłużny kawałek metalu, i użyła tego jak deski surfingowej. Ominęła wielką skrzynię, i nagle... góra się skończyła.

Raptownie i całkowicie. Jane zaczęła spadać, a do ziemi miała 8 kilometrów. Rozluźniła się. Na dachu hotelu znajdował się portal na Osiedle. Jane skupiła się na tym miejscu, i położyła ręce po sobie, tak jakby nurkowała w wodę.

Leciała coraz szybciej, ziemia zbliżała się nieuchronnie, a za nią pędziła lawina.

Przy prędkości 250 km/h Jane wpadła w portal, i zgrabnie wyskoczyła na Osiedle. Otrzepała się, zdjęła kożuch, i wyszła na ogród. Przywitała się z Bladem, i usiadła przy stole, gawędząc.

Bajcurus zszedł do Lunariona, gdy tylko upewnił się, że będą sami. Zbliżył się z tyłu, tak, że bóg księżyca nie widział kota.

- Lunarionie...

Kot nie wiedział, co powiedzieć. Był w swojej formie Neo, i stał przed swoim panem, którego niedawno próbował zabić.

- Mogę zrozumieć twoją nieufność, gniew i nienawiść... - zaczął. - Chciałem wam pomóc. Dante zaproponował mi zamordowanie was, i kilka iskier w zamian za to. Gdy tylko to usłyszałem, chciałem go zabić! - Bajcurus uniósł się gniewem na chwilę, ale zmarkotniał z powrotem. - Ale wtedy dowiedziałem się, że was porwał. Zgodziłem się, stałem się panem więzienia. Od razu wysłałem Nieśmiertelnych na patrole w inne miejsca więzienia. Gdy wydostaliście się, Dante zaczął coś podejrzewać. Gdybym się na niego rzucił, zginąłbym, a wy tak samo. Musiałem coś zrobić, żeby udowodnić moją 'lojalność'. Zaatakowałem więc Holzena... Wybrałem akurat jego, bo to twardy chłop i podniósłby się z tego bez problemu. Ale... - kot zamilkł, a w jego oczach powoli pojawily się łzy. - Ale nigdy sobie tego nie wybaczę. Potem postanowiłem dać wam broń do walki z Dantem. Zszedłem i dałem ci pistolet... Wiedziałem, że wykorzystasz go, gdy będzie trzeba. Chociaż wolałbym, gdybyś zabił mnie. - westchnął, a po policzku popłynęła mu łza. - Zaatakowałem Blade'a pociskiem usypiającym i obezwładniającym. Dante myślał że Blade nie żyje, a on chwilę potem wstał. Później przekazałem Casulowi młot. Potem sztylet, pręty, inne rzeczy. Starałem się pomóc jak mogłem.

Spojrzał Lunarionowi w oczy.

- Zabij mnie... Nie zasługuję na przebywanie na Osiedlu. Sam Casul powiedział, że nie zasługuję na niczyją przyjaźń. Nie chcę was znów zdradzić.

Wyjął sztylet, i rzucił go na ziemię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czarnoksiężnik siedział w swoim biurze, gdy ktoś zapukał do drzwi. Do pomieszczenia wszedł Dementor.

- Hinimus, 2 kompania 27 manipułu 8 kohorty 125 dywizji 2 Legionu. Jestem specem od zwiadu i rozpoznania skanowanego. Otóż na miejscu więzienia w czasie wybuchu były dwa wampiry. Zostały tam nawet w czasie wybuchu!

- Wampiry? Zaraza...Czy nadal tam są?

- Jeden zniknął.

- Kompletnie nie zwracają uwagi na otoczenie.- Kiwa głową- Dobra, dostaniecie pochwałę. Niech 2 Legion zanihiluje mieszkańców jakiejś planety...Liczę na sporo Strachu...

Dementor kiwnął głową i wyszedł. W tym momencie z piętra willi(tymczasowa siedziba) zszedł Wybuchass.

- Wiesz, Czarnoksięzniku...Po tych ostatnich wydarzeniach postanowiłem poszerzyć swą wiedzę. Idę do Casulona.

- Jest w swej Fortecy.

- Dziękuję.

Kilka chwil później...

- Wujek, mam propozycję, ja nauczę ciebie co nieco o artylerii, a ty mi zafundujesz kurs płatnerstwa. Poza tym, chyba coś się będzie dziać na PWB. Co powiesz na sojusz Lapidan i Strażników?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd wyszedł z największego z witraży w Niebiańskiej Hucie i rozejrzał dookoła. Kiedy jeszcze wykonywał zadanie dla Stila, nagle napadło go dziwne uczucie. Zupełnie jakby ktoś przespacerował się po jego grobie. Musiał to sprawdzić, obawaiał się najgorszego, więc niechętnie opuścił pozostałych i udał się do Moderatuspola, następnie do kilku odległych układów słonecznych, by w końcu powrócić na PWB. Mimo, że wędrówka zajęła mu dużo czasu, nie dowiedział się zbyt wiele, za to jeszcze bardziej się przeraził.

Przeczucie podpowiadało mu, że coś zaczyna być nie tak. Lepiej nie lekceważyć boskiego przeczucia...

Wymijając pracujących nad nowymi dziełami koboldzkich rzemieślników wyszedł na pustynię. Słońce przytłaczało nieprzebrane morze piasku gorącym żarem, a mimo to było mu zimno. Czuł dreszcze. Wpatrzony w słońce nie zauważył jak podszedł do niego Hevdi.

- Coś nie tak, Panie? Długo cię nie było, a teraz wydajesz się czymś zmartwiony...

- Ehm...? Nie, nic się nie przejmuj... to głupstwo, mam jakieś urojenia od tych ciągłych przygód... Cieszę się, że nic wam się nie stało i... - urwał w połowie zdania - Chodźmy już lepiej do huty, zróbmy jakiegoś golema bojowego lub myśliwiec k8. To mnie powinno odprężyć i będziemy mogli spokojnie porozmawiać... - powiedział obejmując chowańca za ramię i wchodząc z powrotem do Huty. Przechodząc obok kolejnych komnat zastanawiał się, czy powinien powiadomić innych bogów.

Nie... nie znam się z nimi dobrze, jedynie z Holzenem pogadałem na spokojnie, a przecież nie chcę wychodzić na wariata... a te urojenia są przecież niemożliwe...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nad Fortecą unosi się coś wielkiego, ale jednak zdecydowanie mniejszego od Luny Lunariona. Projekt Casula jest przykryty białą płachtą.

- Ciiiiiii... Słyszysz to? Ten cudowny dźwięk? To gniew wibruje w powietrzu. Ran mocniej, raz słabiej, ale jednak. Od dawna nie czułem aż takiej dawki. Ale o czym my to? Chcesz nauki płatnerstwa, a w zamian oferujesz lekcje o artylerii.

Zerka na wielkie "coś".

- Taaa... Przydałaby mi się wiedza o działach i takich tam. Zgoda.

Ściska dłoń Wybuchassa.

- I na sojusz też zgoda. Rodzina powinna trzymać się razem.

- Szefie, namiestnik planety-raj przysyła egzemplarz mecha.

Przed bogiem zostaje postawiony wspomniany robot.

- Prawie identyczny do tych ukradzionych. Gdy ciebie jeszcze na świecie nie było... A może byłeś... O tobie i ożenku Khabuma dowiedziałem się dopiero po jego śmierci. W każdym bądź razie, podobne ukradłem kiedyś razem z twoim ojcem. Po powrocie na Osiedle rozbiłem się w takim jednym i tyle miałem z tego pożytku. Wracając do szkolenia, załatwmy to później. Muszę skończyć okręt. Jest chyba nawet takie powiedzenie: "Wiesz co się liczy? Kolejka jeńców do żelaznej dziewicy." A żeby taką kolejkę mieć, trzeba mieć porządny sprzęt do łupienia, plądrowania i grabienia. Hmm... To chyba to samo... Po prostu trzeba mieć zawodowy sprzęt do podbijania i tyle.

Zaczyna mu się trząść lewa rękawica. Odsłuchuje pozostawioną wiadomość.

- Tu Blade, zapraszam na grilla! Trzeba uczcić naszą ucieczkę z Więzienia, i wreszcie trochę pogadać.

- Jakbyś szedł tam, to powiedz, że przyjdę później. Mam rozgrzebaną robotę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dałem ci okazję na przyjęcie mojej propozycji ostatnio nie skorzystałeś i teraz leżysz przede mną i błagasz o litość. Mimo iż znasz mój charakter to liczysz na litość?

<Ogień wraca do stanu początkowego>

Ja się ciebie nie boję. Zbratałem się kiedyś z hienami, zabiłem brata i rządziłem Lwią Ziemią,a ty myślisz,że twoje powarkiwania i groźby mnie wystraszą?

Nie mam nic do stracenia,a zabić się nie dam.

<Czuje drgania i wzburzenie*>

Denerwujesz się,a to oznaka zła jednak jest w tobie mrok.

Odpuść, a daruję ci życie.

Gdzieś na innej planecie

<Wiadomości telewizyjne przedstawiające pożar w Sewastii. Przemawia pewien polityk>

Dzisiaj wszyscy jesteśmy Sewastianami**

---------------------

*PASTA

**Nie wiem jak to odmienić

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nad osiedlową wieżą Króla Mroku i Pana Metalu zawisły naprawdę czarne chmury. Błyskawice trzaskały w lewo i prawo a samej kościstej struktury wydobywała się zaiste, niepokojąc aura. Cień wracał z nicości. Trzeba było uczcić powrót Najbardziej Metalowego z Metali. Wszystkie gitary oraz growle świata odezwały się w jednej chwili gdy wyrwa między porażającą pustką Nicością a Osiedlem otworzyła się na tyle, żeby Cień mógł się przecisnąć. Cholera, właściwie wystrzelił niczym z procy wbijając się w kupę kości.

- Mistrzu - armia cieni posłusznie klęknęła.

- Czego mi tam? - rzekł poirytowany Król Metalu wypluwając jeszcze pojedyncze chrząstki.

- Jak udały się wakacje?

- Beznadzieja. - odparł wkurzony. - Gdybym wybrał się tam za pośrednictwem biura podróży naszłabym na tych popaprańców Szalonego Szkota z niemniej walniętym Krazy Iwanem z jego Nataszą. Pal licho! Co się działo ludzie?... Właściwie to nie chcę wiedzieć. Dobrze jest być z powrotem. DOBRZE MIEĆ GITARĘ W ŁAPIE!!! UOOOOO! - zakrzyknął mając o wiele lepszy humor i ponownie Wieża Kości napełniła się dźwiękami najbardziej demonicznej muzy jaką słyszały wszystkie światy.

Tak będąc naładowanym stwierdził, że pora na zrealizowanie dawnej prośby.

Sieknął riffa w ziemię, otworzyła sie wyrwa i z wykrzykiem:

- SQUADALA!

... skoczył do środka materializując się w Pałacu Boga Pomarańczy.

- Heloł?! Jest to kto?! Zgadnijcie kto przybył plugawe owoce! Muahahahahha!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nao latała po Osiedlu i zostawiała każdemu bogowi 2 światełka spełniające życzenia. Z tego co dowiedziała się, nie było im zbyt łatwo ostatnio i postanowiła to wynagrodzić. Właśnie światełkami. Uznała, że ryżowe kulki i melonowe bułki nie są zbyt dobrym pomysłem, podobnie jak młode dzikie koty. A o artefaktach lepiej nie mówić... Ale światełka? Ideolo!

Akurat leciała do domu Blade'a, gdy zobaczyła go przy stole. Podleciała więc do stołu i położyła na nim światełka, po czym odleciała do domu Heaven, by sprawdzić, czy są tam jeszcze ryżowe kulki.

Heaven schowała bronie i shurikeny do szafy broni, gdy poczuła jakieś ukłucie. Sięgnęła do szafy głębiej i wyciągnęła okrągły, płaski diament, w którym odbijało się jej oko.

-Chyba trzeba z tym pójść do gliptyka.

Schowała diament do torby i zamknęła szafę. Przejrzała się w lustrze i ze zdziwieniem zauważyła, że jej ciężka zbroja wygląda, jakby miała się rozpaść.

-Niech to szlag...

Zdjęła zbroję i założyła inną, czarną, ale lekką. Padniętą zbroję schowała w szafie broni. Zajmie się nią później lub da dobremu płatnerzowi kiedy indziej. W tej chwili nadszedł komunikat od Blade'a. Akurat wtedy do pokoju wleciała Nao.

-Nao, przekaż Blade'owi, że przyjdę, ale nie teraz.

Nao wyczuła, że bogini nie jest w nastroju, więc poleciała do Blade'a.

-Naoko mówi, że na grilla przyjdzie później.

I odleciała w stronę fontanny, a Heaven?

-Pora wreszcie odwiedzić ten świat.

I znikła.

-------

Prezentów nie musi się dawać tylko w czasie questów xD Każdy dostaje od Nao 2 światełka. Wiecie, do czego służą.

W następnym poście będzie wyjaśnienie, co to za świat, który Heaven postanowiła odwiedzić. Przy okazji poznacie jej matkę xD Wprawdzie nie na żywo, ale przynajmniej dowiecie się o niej trochę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Lwia Skała jest moja!

<Ryknął Cygnus i szybko wzbił się w powietrze zostawiając złośliwie uśmiechniętego Moitha w tyle. To co chciał to uzyskał. Bóg leciał ile tylko skrzydła dały na PWB, by zobaczyć co słychać w Sewastii. Odór spalenizny było czuć kilka kilometrów nad ziemią. Przez porażkę przedzierała się nadzieja.>

--------------------------------

* Co do pierwszej gwiazdki Syskola:

- Włochy! Czy chciałbyś coś jeszcze dodać?

<Micha na twarzy>

- PASTAAAAAA!!!

** Co do drugiej gwiazdki Syskola:

Narzędnik (z kim?, z czym?) z Sewastianami

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zorientował się, że znalazł się na Osiedlu, a walka z Dantem już się skończyła. Schował świetlika do kieszeni, a chwilę potem nadszedł Bajcurus.

- Kocie... przestań się płaszczyć. Nie takiego cię pamiętam. Rozumiem, że mogłeś chcieć nam pomóc, to nie pierwszy raz. Ale to co teraz robisz... Byłem zły, bo na początku wyglądało to tak, że naprawdę oddałeś się pod rozkazy Dantego. Jednak niby dlaczego teraz miałbym żywic urazę? Zresztą spójrz na siebie. Dumny pan Otchłani, kiedyś trzęsący galaktyką i rozbijający się z nami po wymiarach, teraz stoi przede mną i prosi, żebym go zabił.

- Nie rozumiesz... - wyszeptał mrocznie. - Otchłań to nic. Nie mam po co tu istnieć, gdy nie mam dla kogo istnieć... - mówił jakby mechanicznie, wpatrując się w sztylet leżący na ziemi. - Dawne czasy... Wtedy byłem kimś. Nawet mój własny ojciec mnie olał. Teraz jestem nikim. Nie mam mocy, nie mam domu, i nie mam przyjaciół. Sam Casul to przyznał. - spojrzał Lunarionowi w oczy. - Najlepiej by było, gdybym po prostu zginął. Najlepiej dla każdego.

- Akurat tu się mylisz. Masz dom, ba, cały wymiar. Masz moc, co prawda tylko służbową, ale jednak. Masz nas. Od kiedy przejmujesz się naszym zdaniem? Od kiedy to słowa Casula są w stanie tak cię zranić? Zresztą... zawsze możesz żyć dla siebie. Zawsze sprawiałeś wrażenie, że to robisz. Poza tym ja nie żywię urazy. Zapomniałeś czyim chowańcem jesteś? I nie mam tu na myśli poddańczego związku pan-zwierzątko. Nie mów też, że śmierć to dobre rozwiązanie. Ona tylko pozwala uciec, odciąć się od tego wszystkiego. To akt tchórzostwa i słabości. Każdy się czegoś boi, choć trochę i to nic złego, ale zabijać się uciekając przed problemami to nie jest rozwiązanie.

- Wasze zdanie... Wasze zdanie... - powtórzył jak echo. Był jakiś niecodzienny. - Ja... nie wiem. Nigdy nie przypuszczałem, że zacznie mnie obchodzić czyjś los. Czyjeś zdanie. - na chwilę przestał mówić, zamyślił się. W końcu otrząsnął się z zamyślenia, i cicho powiedział:

- Gdy zginąłem na tamtej planecie, trafiłem do Otchłani na wieki wieków. Moi dawni poddani od razu rzucili się, żeby mnie torturować. Ale coś się stało. To... Przywiązanie do was, do Osiedla... Przyjaźń. Stało się coś, czego nikt się nie spodziewał, i to pozwoliło mi wrócić. Dla was. Ale gdy widzę co się dzieje... Przeze mnie... - zamilkł, i spojrzał w dół. - To widzę, że nie powinienem wracać. Casul ma rację, ja... Nie zasługuje na waszą przyjaźń. - schylił się, i podniósł sztylet.

- To my to osądzimy. Sam możesz się oceniać źle, ale dla mnie zasługujesz i mam wrażenie, że choć dla części również. Wystarczająco się już wtedy poświęciłeś. Casul niech mówi co chce. Zresztą nie pomyślałeś, że mógł być zwyczajnie złośliwy? I tak cię nie lubi, w sumie to bym się zdziwił.

- Darzyłem Casula przyjaźnią. Był dla mnie starym znajomym. Ale po tym co powiedział... - głos kota zadrżał, ale opanował się z powrotem. - Lunarionie, ja nie chcę już być dla was kłopotem. Nie chcę was zdradzać i atakować. Ale nie przestanę, bo taka jest natura pana Otchłani. W Więzienu gardziłeś mną. Widziałem ogień w twoich oczach, byłeś gotowy mnie zabić. Szkoda, że tego nie zrobiłeś.... Chyba sam będę musiał to dokończyć.

Wyjął pistolet, odbezpieczył go, i załadował. Przyłożył sobie broń do głowy, zamknął oczy, a palec powoli zaczął naciskać spust...

Nie widać było, żeby coś zrobił, ale tak naprawdę użył swoich mocy. Odrobina zmiany i chaosu, a po chwili Bajcurus przykładał sobie do głowy (ucha konkretnie) nie pistolet, a banana.

- Wiesz, jest taka piosenka o wkładaniu sobie banana do ucha kiedy jest ci źle - uśmiechnął się lekko - I tak, wtedy byłem zły. Ale spójrz na okoliczności, wszystko przemawiało za tym, że naprawdę nas zdradziłeś. Postaw się na moim miejscu, co ty byś pomyślał? Teraz wszystko się wyjaśniło i nie żywię do ciebie urazy. Poza tym powiem to teraz: przestań. Przestań się nad sobą użalać, wmawiać sobie, że nikt cię nie kocha, wszyscy nienawidzą i że jesteś tylko kłopotem. Gdybyś był, to nie stałbym tu teraz i nie przekonywał cię, abyś tego nie robił. Machnąłbym ręką i poszedł sobie dalej. Sami też wiemy co jest dla nas lepsze, nie ci tego oceniać. Ja wiem, że twoja śmierć na pewno nie poprawi sytuacji. Tylko ją skomplikuje i pogorszy. Uwierz mi, proszę.

- Uwierzyć ci? Co ja bym pomyślał? Ja ci ufałem. Całkowicie. Wiedziałbym, że to przykrywka. - westchnął. - Zaufanie... Może próbujesz mnie przekonać tylko dlatego, żeby użyć mnie do własnych celów w przyszłości... - wyszeptał, i spopielił banana. Spojrzał Lunarionowi prosto w oczy. - Ale ja tobie ufam. Może ty mi nie. Może zabiłbyś mnie wtedy, ponieważ nie zaufałeś mi. - łza pociekła po policzku kota. - Ale pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebował pomocy... z czymkolwiek... To pomogę, najlepiej jak tylko umiem. - przystanął. Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł wdzięczność do Lunariona. - Ja... dziękuję. - powiedział, i przytulił boga księżyca.

- Nie ma za co - tym razem naprawdę się uśmiechnął i klepnął Bajcurusa w plecy. - Ok, starczy tych czułości, bo jeszcze ktoś nas zobaczy i coś sobie pomyśli. Co do zaufania to ciężko z nim. Albo kompletnie komuś ufasz i odsłaniasz swoje plecy prosto na ciosy, albo nie ufasz nikomu i zostajesz sam. Staram się być pośrodku, ale chyba nie zawsze mi to wychodzi.

Kot puścił Lunariona, i uśmiechnął się.

- Prawdziwi przyjaciele mogą ufać sobie nawzajem ze wszystkim. Jeżeli potrzebujesz mojej pomocy w czymkolwiek - mów, zrobię co w mojej mocy. Może kiedyś zaufasz mi wystarczająco.

- Zapamiętam, nie martw się. Teraz wybacz, mam coś do załatwienia. Aha, naprawdę się cieszę, że obeszło się bez samobójstwa, wiesz, to tak trochę by chyba atmosferę na Osiedlu popsuło. Już mieliśmy kilka śmierci.

Powiedział to wszystko i zabrał się w swoją stronę.

Bajcurus pojawił się w Otchłani, i został zaczepiony przez jakiegoś demona.

- Kagherf, widzieliśmy jak halaf zachowuejsz się koghur jak słabiak, krough nie zasługujesz na koruld w otchł...

Nie dokończył, bo jego głowa wybuchła jak upuszczony na podłogę arbuz.

- Do roboty! Jeżeli jeszcze ktoś będzie mnie szpiegował, zapłaci stu innych.

Dla przykładu rozciął na pół drugiego demona, i poszedł do swojego biura, zeby oczyścić płaszcz z krwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opłaciło się? Blade jest wśród nas, cały i zdrowy... Tylko dlaczego mało co czuję...?

Wzdechnął.

No, ale jest już chyba lepiej... Czasem musi być gorzej, żeby mogło być lepiej... Wiadomo, poświęcenie, jego wspaniałość... Ale teraz? Wszystko traci znaczenie... Co się dzieje...? Czyżbym najważniejszą część duszy stracił?

Sprawdził zegar pod sobą, zostało niewiele czasu.

Skupiłem się. Moje połączenie z Mocą było silne. Poczułem... Coś dziwnego.

- Jane, muszę... iść - powiedziałem zamyślony i wstałem. Uaktywniłem swoją moc, i zacząłem... wyczuwać coś. Kogoś. Popatrzyłem na prawo i lewo. Holzen! Tak, to jego czułem. On jest... tam. Na północy. Dałem potężnego susa wysoko w powietrze. Przeczesałem wzrokiem teren, i odnalazłem olbrzyma. Gładko opadłem na ziemię tuż koło niego.

- Podziwiamy chmurki, hm? - powiedziałem, oceniając stan Olbrzyma. - Chodź do mojego domu, maszyneria tam pozwoli uleczyć nawet ciebie.

Użyłem mocy biomasy, żeby zwiększyć swoją siłę. Teraz podniósłbym jedną ręką stutonowy tankowiec. Podałem rękę Holzenowi.

Chwyta dłoń i z oporem wstaje.

- Dzięki Amigo, ale żadna maszyna mnie nie wyleczy... No, chyba że odnalazłeś sposób, by odbudować i zmienić tryb jej działania. No i odnaleźć to, co utraciłem...

Błysk w oku.

- Wiesz, co straciłem, nieprawdaż?

- Rozum? - pokręciłem głową z dezaprobatą. - Właśnie wyszliśmy z więzienia, a teraz ci się na poszukiwanie skarbów zebrało.

Chciał się lekko zaśmiać... Ale nie mógł... Nawet uśmiechnąć się złośliwie nie mógł.

- Nie... to nie to... Straciłem fragment duszy... Pamiętasz?

Wzdrygnął się.

- No i teraz nawet się śmiać nie mogę... Patrzę na Ciebie i na innych i niemalże nic nie czuję... Ani wrogości, ani sympatii - nic!

Ważne, że ocaliłem przyjaciela...

Westchnąłem.

- To co robimy? Mogłeś mnie po prostu zostawić... Ta maszyna od Iskry prawie cię unicestwiła.

- Zdarza się... Ale jakbym miał zrobić to jeszcze raz, to uczyniłbym to bez wahania. Czuję, że odegrasz jeszcze wielką rolę w tym teatrze świata. A ja... Aj!

Wzruszył ramionem.

- Nie słuchaj mnie, to tylko przejściowe... Przynajmniej mam taką nadzieję...

Czułem wdzięczność do Holzena, i tym bardziej chciałem mu pomóc.

- A więc co mam zrobić, żeby pomóc znaleźć tą cząśtkę duszy? Z duszami to raczej do Casula... Albo do Bajcurusa.

- Hej, Kocie! - zawołałem.

- O co chodzi... - mrocznie powiedział Bajcurus, opierając się o pień drzewa.

- Nieszczęścia chodzą parami... Nie dość, że lał wszystkich równo, to jeszcze stoi przed nami na równi.

Splunął.

- Ale i wobec Ciebie nic nie czuję.

- Musiałem cię zaatakować, żeby nie spalić przykrywki. Gdybym nie zaatakował cię, Dante mógłby się zorientować, że wam pomagam, a wtedy koniec wszystkiego. Tak naprawdę cię uratowałem. A teraz... Czego chcecie?

- Miło.

- Urocze... Uratowałeś mnie... To honor, bez którego mogę żyć. I'm suppose to believe you just like that?

No, ale skoro mi pomogłeś, to jaki sens jest w tym, byś mi znów pomógł? A zresztą... Blade Cie wezwał.

Zwraca się do Blade'a.

- Ty wiesz, do czego jest zdolny. Ja go spotykam praktycznie dopiero drugi raz.

- Holzen potrzebuje odnaleźć zagubioną część swojej duszy - wyjaśniłem. - I potrzebna mu jest twoja pomoc.

- Nie mam żadnych fragmentów jego duszy. - od niechcenia powiedział kot. - W ciągu sekundy ja i moi słudzy spenetrowaliśmy każdy zakątek wszechświata. Jeżeli Otchłań tego nie znajdzie, to tego nie ma. Nigdzie.

Mruknął pogardliwie.

A czegóż to można od niego oczekiwać...

Podchodzi do Bajcurusa.

- Wiesz co? Tak bardzo ufasz swoim możliwościom. Spenetrowałeś najgłębsze i najbardziej oddalone fragmenty kosmosu... I nie znalazłeś... Czy wiesz dlaczego?

- Bo tego nie ma. - krótko odrzekł Bajcurus.

<facepalm>

- W teleturnieju to byś sobie nie poradził... Ale to dość popularny błąd i widzę, że nawet boskich istot się ima.

Podchodzi bliżej.

- Boś szukał wszędzie, jak Ci się wydawało. Ale patrząc jako istota, patrzysz na wszystko dookoła. A to, co ogranicza twoje ciało i twoja dusza. Teraz już wiesz, gdzie szukać.

Stuka palcem lekko w jego pierś.

Nachyla się nad jego uchem.

- Przyznaj, kusiło Cię, chociaż trochę, żeby kilka iskier wziąć. Mogłeś mieć potęgę większą niż miałbyś wypracowaną własnymi siłami, a ocalić tylko tych, na których Ci zależało. Mogłeś resztę zabić, dla większej wiarygodności. I ciekawi mnie, dlaczego tego nie zrobiłeś. Nikt by się przecież nie dowiedział, wszak mogłeś to zrobić skrycie.

Uprzedzając odpowiedź, mówi:

- Wiem, że nie powiesz ot tak. Teraz masz wybór. Możesz jej część wziąć, bo jestem osłabiony. Nikt inny poza nami teraz nie wie, że to ty ją masz. Ja też nie wiem, czemu ten fragment wybrał Ciebie... Lecz możesz mi ją oddać i być niepewnym, czemu tak uczyniłem. Może i Tobie kiedyś o tym opowiem.

Cofa się pół kroku i odchrząkuje, zniżając charakterystycznie głos.

- Live or die. It's 'bout my fate. Make your choice.*

Kot otworzył szeroko oczy ze zdumienia, ale nie widać tego było przez okulary.

- Ja mam pół twojej iskry? - powtórzył, i umilkł na chwilę. Postąpił kilka kroków, po czym odwrócił się w stronę Holzena.

- Nie miałem pojęcia. W Otchłani czuję się dobrze jak nigdy, a tu na dole rzadko używam mocy. Ale... Masz rację, czuję coś. Prawie boskość. Połączenie z mocą przez coś więcej niż umiejętności... Przez.. Przez iskrę. - stanął jak wryty, i odwrócił się w stronę Holzena. Jego oczy zalśniły dawnym ogniem nienawiści przez okulary. Ale zgasły ponownie, a w ręku Kota pojawiła się świetlista materia, od której wręcz biła moc.

- Jesteście moimi kompanami i towarzyszami broni. Ja jestem zwykłym siwiejącym kotem, który dowodzi Otchłanią, a moje dni są już policzone. Ty, Holzenie, masz przed sobą wiele. Nie mogę ci zrujnować życia.

Iskra przeskoczyła na Holzena, i rozeszła się po całym jego ciele, które natychmiastowo zregenerowało wszystkie rany odniesione w bitwie. Ręka odrosła, pęknięcia zasklepiły, broda urosła i zmierzwiła się, a Holzen znów wyglądał na cieszącego się życiem, miłego i rubasznego olbrzyma. Bajcurus natomiast z powrotem stał się (nie)zwykłym śmiertelnikiem.

Wspomnienia. Radość. Śmiech. Humor. To wszystko wróciło do boga. Ciało to pikuś, ważne, że on wrócił.

- Aaa! O choina! Nareszcie wróciłem! Cieszę się ze wszystkiego! Patrzę na wspaniałą pogodę, na przyjaciela i na...

Patrzy na Bajcurusa.

... Dobroczyńcę. Tego jeszcze nie było! Pan Otchłani bez zacięcia się pomógł. Dziękuję.

Uśmiechnął się.

- Ten fragment przywrócił mi swe wspomnienia... I wiem, że nie kłamałeś... Tym razem. Jesteś silny. Jesteś faktycznie silniejszy ode mnie. Twój czas nie jest policzony. Jak poznaliśmy wszyscy, masz wielki wpływ na nasze losy.

Zastanawia się chwilę.

- Kimże byłbym, gdybym się nie odwdzięczył. Odrzuciłeś moc i siłę, którą mogłeś mieć, nawet tylko dzięki tej połowie. Nikt by się nie dowiedział, bo taka moc wystarczyłaby do unicestwienia mnie.

Na Bajcurusa spada wir z drobnego żwiru. Bije z niego biało-żółtawe światło, a Bajcurus odczuwa, że coś się smieniło.**

Nachyla się nad nim.

- W razie potrzeby, pewna istota Ci pomoże. Jest potężna i nie wiem, kim tak naprawdę jest. Byłem jej coś winien, a ona pragnie, by Ci pomóc.

Zaczyna odchodzić z Bladem. Na odejście żegna się z Bajcurusem.

- Adios kuzynie! Aha - tamci pewno do Ciebie!

Śmieje się.

Zza drzew i krzaków zaczynają wychodzić dziwne istoty, niespotykane nigdzie wcześniej. Są niskie, pryszczate i wyglądają na dzikie. Wyglądają tak:

df5ecbc2af9793a353de042ea9743537.jpg

I jest ich wiele... Bardzo wiele...

- !!111 OMG !111ONEONE! ale tutaj fajnie!!111

- Rosfalimy ih!!!11

- Hoćmy!!!

Podchodzą do Bajcurusa.

- TATA!!!111

Gdy Bajcurus skończył wypruwać flaki istotom, które na niego ruszyły, otrzepał się z krwi i odrzekł:

- Kompanom z Osiedla trzeba pomagać. I miło, że mnie nie zabiłeś za ten cios kilofem. Żegnaj.

Kot rozpłynął się w chmurze ognia.

- Żegnaj. Pfu!

Spluwa.

- Do widzenia!

Poklepałem Holzena po ramieniu.

- To teraz chodź na grilla.

I poszli razem w kierunku zachodzącego słońca. Po niedługim czasie znaleźli się na imprezce, a zapach rozpalanych węgielków unosił się w powietrzu.

Tymczasem miejscem, w którym cała trójka znajdowała się niedawno, wstrząsa wielka eksplozja. Wielki krater to jedyne, co pozostało ze wzgórza, a woda z morza utworzyła jeziorko.

- Ups. Zapomniało się!

Następnym razem będę pamiętać, że planując płomienne samozniszczenie lub cierpienie, zadbam o wszystko.

__________________________________________________________________

* No wiecie... Jak Jigsaw, co nie :happy:

** Bajcurus zyskał perka - coś w stylu tego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otrzymuje dwa światełka.

- Całkowicie zapomniałem o tych świecących cosiach. Dzięki, latający duszku.

Chowa jedno światełko do swojego wnętrza. Odkasłuje.

- Chcę, aby mój okręt miał napęd lepszy od najlepszego, a uzbrojenie zmiatało wszystko na swojej drodze.

Światełko w dłoniach znika. Tak samo jedno z cosiów we wnętrzu.

- Zostało tylko pięć...

Zagląda pod płachtę.

- Jeszcze nigdy nie byłem tak dumny ze swego dzieła. Teraz pora na trochę relaksu.

Idzie do swojej komnaty, bierze piłkę ze szpiku i... Zaczyna rzucać nią o ścianę.

Nagle w całej komnacie zapanowała ciemność, i na przeciwległym jej końcu pojawiła się ciemna sylwetka aż bijąca mrokiem. Bajcurus.

- Casulono... - wyszeptał nienawistnie.

Piłeczka odbija się ostatni raz od ściany i toczy się pomiędzy Casulem a Bajcurusem. Bóg łyżek odwraca się an krześle. Mówi chłodnym tonem.

- Bajcurus...

Chwila pełna napięcia.

- Co cię tu sprowadza?

- To.

Sięgnął pod połę płaszcza, i wyciągnął jakiś okrągły przedmiot. Coś małego i metalowego zabrzęczało o podłogę, a Bajcurus rzucił ten przedmiot do Casula. Rzecz odbija się od ściany, toczy po biurku, i okazuje się być... Odbezpieczonym granatem.

Biurko razem ze wszystkim na nim zapada się w podłogę. Słychać stłumiony wybuch.

- To nie jest rozważne, atakować kogoś w jego własnym domu.

Drzwi, okna i wywietrzniki wtapiają się w ściany. Są w pokoju bez wyjścia.

- Taak... Ale również rozważnością nie jest zabawa z ogniem...

Bajcurus pojawił się za krzesłem Casula.

- Narażałem własne życie, żeby uratować was w Więzieniu. A ty tak się odpłacasz?

Odwraca się na krześle. Uruchamia Świdrujące Oczy +3 (czyt. w hełmie pojawiają się rubiny).

- Czyli to ty spowodowałeś te impulsy gniewu. Powinienem wkurzać go częściej. Sycące, a ja jeszcze się nie odpłaciłem za ten ładunek.

- Zabawne. Masz w zwyczaju wkurzanie przyjaciół?

- Mam w zwyczaju pożywiać się gniewem.

- Mam w zwyczaju zabijać tych, którzy próbują mnie rozgniewać.

- I tak koło się zamyka. Ja wkurzam ciebie, ty w gniewie chcesz mnie zabić, nie udaje ci się, wkurzasz się jeszcze bardziej, ja rosnę w siłę, a to też cię wkurza i tak w nieskończoność. Jak widzisz, to jest forma symbiozy.

Kot zaśmiał się, i stuknął ręką Casula w hełm.

- Gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył. Nie, ja chcę, żebyś wyraził skruchę... Wtedy wszystko sobie wybaczymy i rozstaniemy się w pokoju.

Popycha kota na krzesło, które pojawia się za nim.

- Skruchę? Za to, że moimi wrednymi docinkami sprawiłem ci krzywdę, ale również zmobilizowałem cię do dalszego działania? Że dawałem ci preteksty do dalszych ataków i zostawiania sprzętu? Proszę cię... Przeżyliśmy wspólnie wiele przygód i powinieneś znać moje metody.

Siada na krześle.

- Chcesz powiedzieć, że nie mówiłeś tego z czystej nienawiści?

- Nie.

- Ciężko uwierzyć, że mnie nie nienawidzisz.

- Zatem uwierz. Gdybym mówił to z czystej chęci dobicia ciebie, to powiedziałbym coś gorszego. Niechciałbym, abyś popełnił samobójstwo.

- Przyjaźń do starych wrogów nie zamiera, hm? - zaśmiał się kot. - Ech, nawet nie mam już z kim walczyć. Jakbym zaatakował kogokolwiek, zostałbym unicestwiony. Ciężkie jest życie upadłego boga... A ty? Nowy pałac, nowe ciało, nowa siła, lepsza moc... Mógłbś podbić osiedle. Zostać władcą świata.

- I do tego zmierzam.

Pokój wraca do normalności. Casul pokazuje zakryty okręt za oknem.

- Moja wersja Normandii. Gdy bratanek wyszkoli mnie w artylerii, trochę podrasuję to maleństwo, a wracając do przejęcia kontroli nad Osiedlem, wiążą mnie jeszcze pewne kontrakty w zamian za pomoc.

- Mój siostrzeniec niezwłocznie wypowie ci wojnę - zauważył Bajcurus. - Został wytrenowany wyśmienicie. Wątpię, że ktokolwiek go pokona.

- A ja, choćbym chciał, nie mogę z tym nic zrobić i muszę czekać na jego ewentualny pierwszy ruch. Parszywa umowa... Ale jednak zobowiązałem się do jej przestrzegania. I co ja teraz mam z tej pomocy? Heroskę, która zachowuje się jak dojrzewająca nastolatka.

- Owa heroska ma kłopoty. Twoja była nie jest zbyt zadowolona z pobytu Aksuki przy tobie... Czułem jej gniew, widziałem przygotowania. Niech Aksuki się strzeże, bo to nie będzie miłe spotkanie. A co do Blade'a, to uważaj - już znalazł możliwość dostania się do świata dusz. Tylko ostrzegam, nie chiałbym chyba, żeby stało ci się coś złego, prawda? Mueheheheh.

- Aksuki powinna sobie poradzić, bo czasem gniew nie jest sojusznikiem w walce, a jedynie przeciwnikiem. A Blade'a ostrzegałem. Jeden fałszywy ruch, a z Osiedla pozostanie jedynie dziura, w której Moderatus będzie brać kąpiel.

- Nastoletnia wojowniczka pokona najlepszą agentkę najważniejszej korporacji świata, która do tego jest wkurzona i zaprawiona w boju, i w pojedynkę pokonywałą armie? Marzyciel. Takie szacowanie zapewniło tobie i twojemu zdechłemu bratu klęskę podczas naszej pierwszej wojny. Poza tym, nie dam ci tknąć Lunariona. Jeżeli będziesz próbował rozwalić Osiedle, dobrze, ale jeżeli cokolwiek zrobisz Lunarionowi... - zacisnął pięści.

- I doskonale o tym wiem. Zaatakuję jednego, a cała chmara innych rzuci się na mnie. Dlatego też będę czekał cierpliwie, aż nadarzy się okazja do działania. W wizji z tunelu to było co najmniej 16. Osiedle, więc trochę poczekam, ale przygotowania trzeba robić. Zostań jeszcze trochę, zaraz będzie coś ciekawego w ziemskiej telewizji.

- Telewizja nie jest mi potrzebna. Jako pan Otchłani czuję, co się dzieje w każdym zakątku wszechświata. Widzę morderstwa na Ziemi, widzę, jak Jane zbroi się do ataku na Aksuki, widzę Blade'a, który chce wybrać sie do ciebie i poprosić o wskrzeszenie drużyny. Widzę Lunariona bijącego się o coś ze sobą, oraz widzę ciebie, naiwnie myślącego, że uda ci się podbić osiedle

- Czyli ty też jesteś naiwny, skoro myślisz, że uda ci się utrzymać władzę w Otchłani. Na tym polega postęp. Nowe i lepsze wypiera stare i kiepskie. O, zaczyna się.

Na ekranie pojawia się logo francuskiej telewizji. O dziwo, prezenterka mówi w języku zrozumiałym dla bogów (patent Casula).

- Trzeci dzień trwają poszukiwania skrawka północnego wybrzeża, Normandii. Większość polityków nie komentuje zaginięcia. Zmowę milczenia przerwał premier, który w dzisiejszym wystąpieniu powiedział, że złodziej dysponuje nadzwyczajną technologią lub mocą, lecz mimo tych wspomagaczy zostanie ujęty.

- Ale głupi ci Ziemianie.

- Cha! W otchłani ustawiają się na baczność, gdy nie widzą. Czuję ich strach. I podoba mi się to. Hehe, wiem, ze uznasz to za głupi pomysł, ale niedługo podbiję Niebo. Przydałaby się twoja pomoc...

- Niebo? Ty chyba nie wiesz, na co się porywasz. Poza tym ja nadal pamiętam, co te przeklęte anioły chciały ze mną zrobić. Ja tam mogę pójść jedynie po to, żeby odwiedzić moją rękę.

Casul milczy i wspomina swoją śmierć.

- Zaraz... Jak Blade ma mnie niby zabić, skoro jestem martwy? A co do propozycji, zastanowię się.

- Hehe, mam nawet plan. Tobie ufam, więc mogę ci go wyjawić. - kot zniżyl głos. - Porwałem archanioła Gabriela. Gdy zrobimy mu pranie mózgu, stanie się ogromnym fanatykiem Otchłani.... zacznie głosić, że niebo nie istnieje, że Otchłań to jedyna rzecz. A ludzie mu uwierzą. Mniej wyznawców Nieba osłabi ich strukturę, ojciec Lunariona będzie musiał zstąpić i zacząć głosić o Niebie, a wtedy uderzymy. To będzie cudowne... - zamilkł na chwilę. - A co by było w tym dla ciebie... Chciałbyś zobaczyć się z Khabumussem, prawda?

- Zstąpić? Celestius ma krocie posłańców i innych takich. W razie czego może poprosić swoich synów o pomoc.Poza tym zmieniając sposób myślenia takich istot jak anioły, zmieniasz również ich wygląda zewnętrzny. Ludzie raczej nie będą chętnie słuchać upadłego anioła z czarnymi skrzydłami i plugawym uśmiechem.

- Uśmieszkiem? Czarnymi skrzydłami? Czy ja mówię, że Gabriel zrobi to z własnej woli? Buecheche, będzie moim zwierzęciem. A Celestius, gdy wszyscy jego posłańcy zginą w dziwnych okolicznościach, sam będzie musiał się pofatygować. Jeżeli pośle synów, sprawy się skomplikują, ale i na to jestem przygotowany - zmanipuluję tak Celestiusem, że synowie będą musieli pomóc mi.

- Potulne zwierzątko w niewłaściwych rękach może zmienić się w żarłoczną bestię, kapujesz? Jakoś wątpię w powodzenie tego planu.

- Jesteś słaby. Gdy zdobędę niebo, pierwsze, co zrobię, to wrzucę Khabumussa do najgorszej sali tortur w Otchłani, i będę patrzeć, jak odpiłowują mu ręce lyżeczkami do herbaty.

- A ty zbyt głupi, by uzmysłowić sobie, że walka z Niebem i Celestiusem, to nie jest kolejna z pomniejszych potyczek, którą można wygrać, dzięki planowi wymyślonemu przy jednej wizycie w toalecie.

- Planuję improwizować - zaśmiałem się. - Gabriela już mam, co będzie dalej - nie wiem. Wiem natomiast, że twój brat będzie ginął w ogromych mękach z mojego rozkazu.

- Zatem znów staniemy po przeciwnych stronach barykady.

- Myślisz ze się boję? Może wyślę ci palec Khabumussa. Albo całą rękę.

- Z tego co wiem, to w Otchłani nie ma skrzynek pocztowych. Może powinienem się przejść tam z kumplami i naprawić ten błąd?

- Radzę posmarować się dobrym odrdzewiaczem, mueheheh. Musiałbyś przepłynąć morze krwi, wypełnione demonami, larwami, i innymi. Hm, znalazłoby się dla Spooniego miejsce... Demony miałyby czym ciąć Khabumussa, buecheche.

- O ile wcześniej te łajzy nie zaczęłyby się same ciąć...

- Bitwa o części ciała Khabumussa... ciekawy sport, mueheheh.

- A aportują zapchlone koty?

- Wolą charatać zakute łby otwieraczami do puszek.

- Jeśli są tego samego wzrostu, co twoja prawdziwa forma, to nie mam się czego bać.

- Ja przynajmniej potrafię mruczeć, a taką umiejętnością nie pochwali się NIKT, muehehe.

- Żeby mówić w miarę normalnie, musisz się zmieniać w jakiegoś faceta, co w ciemnych okularach chodzi nawet w nocy.

Zrywa się z krzesła i podchodzi do biurka. Otwiera szufladę. Kładzie na blacie kolejno: nóż, truciznę, dziwny hełm z śrubą skierowaną do wnętrza i wiele innych nieprzyjemnych przedmiotów. W końcu wyciąga karty.

- Ty umiesz w ogóle grać w pokera?

- Ravenos mnie nauczył, gdy grał z Hadesem.

Wykłada na środek trzy granaty, pistolet, obrzyna, dubeltówkę, bazukę, nadgryzioną bułkę, długi nóż, krótki nóż, kij bejsbolowy, sztylet z trucizną, śrubokręt, róg demona, zgniłe jabłko oraz palec jakiegoś nieszczęśnika.

- Zobaczymy, co umiesz, blaszaku.

Siada na krześle. Między bogiem i chowańcem wyrasta stolik. Kładzie na nim karty,

- Ty wiesz, że te wszystkie narzędzia mordu wyciągnąłem tylko dlatego, że nie mogłem znaleźć kart?

Rozdaje karty.

- A ja to wszystko wyciągnąłem z jednej kieszeni, bo nie chciało mi się sprawdzać w drugiej.

Za Casulem pojawia się niewielkie lusterko, które pokazuje, jakie karty trzyma.

- Zachowałbyś chociaż trochę uczciwości i nie oszukiwał.

Za Bajcurusem powstaje duch.

Za Casulem pojawia się butelka cisowianki.

- Ja oszukuję?! Zaraz zardzewiejesz za kłamstwo.

...gra kontynouwała. Gdy kot wylał butelkę cisowianki na Casula, musiał skoczyć po nowe karty. Gdy już przestał oszukiwać, przegrał obrzyna i nadgryzioną bułkę, a wygrał trochę trucizny.

- Hm, wygląda na to, że czas już na mnie - powiedział. - Wyczuwam, że demony w Otchłani otworzyły beczkę piwa. Jak znam życie, gdy się spiją będzie rewolucja, i będę musiałą stłumić powstanie...

- To leć. Nie ma nic gorszego od widoku rewolucji demonów z żyletkami.

- Wiesz, co demon moze zrobić jednym kuflem? Tydzień temu zmajstrowali atomówkę.

Prędko zebrał swoje rzeczy, wstał, i podszedł do Casula.

- Dzięki za goscinę, miło było. Na razie, stary wrogu.

Wyciągnął rękę na pożegnanie.

- Do zobaczenia.

Ściska wyciągniętą dłoń, a chwilę później pod Bajcurusem otwiera się zapadnia. Casul krzyczy za spadającym.

- Jesteś kotem, więc się nie bój!

Bajcurus pojawia się za Casulem.

- O, ja się nie boję, w końcu jestem panem Otchłani.

Popycha Casula na zapadnię, wrzuca za nim granata, i znika. Pojawia się w Otchłani. Pod jego zamkiem stoi ogromna grupa demonów, którzy zmontowali broń laserową z kilku kufli oraz beczki. Bajcurus wyplul zawleczkę od granata, westchnął ciężko, złapał długi miecz obosieczny, i zaczął szatkować demony.

W połowie drogi między Fortecą a ziemią Casulona łapią kościane ptaki i zabierają go do sali, w której rozmawiał z Bajcurem. Słychać wybuch. Bóg bierze piłeczkę ze szpiku i wraca do przerwanej zabawy.

______

Pozdrowienia dla wytrwałych. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po powrocie na Osiedle Abyssal wrócił do swoich zwyczajnych obowiązków. W tej chwili oddawał się swojej ulubionej formie spędzania czasu wolnego: siedzenia na tronie i wyglądania ponuro. Jal gdzieś się wałęsał, a Vanasayo stała przed Abyssalem i wyglądała, jakby miała o coś zapytać, ale nie mogła się na to zdobyć. Wreszcie się przemogła i powiedziała:

-Mój Panie, dlaczego nie zniszczysz Casulona? Przecież masz wszystko, czego ci potrzeba, a Casul jest chodzącym bluźnierstwem przeciw naturalnemu porządkowi.

-Vanasayo. Czytałaś w moich bibliotekach o wojnach bogów z tych samych panteonów? Oczywiście, że czytałaś, więc wiesz, jakie zniszczenia powodowały.

-Ale jeśli nic nie zrobimy on urośnie w siłę i będzie jeszcze gorzej! Dlaczego nie możemy teraz zapobiec konfliktowi?

-Spowodowałoby to zbyt dużo problemów na skalę Wszechświata. Śmierć boga to poważna rzecz. Echa tego czynu rozchodzą się po całym Uniwersum, powodując gwałtowne zmiany, często na gorsze i nie do naprawienia.

-Dlaczego zabicie Casula dopiero później miałoby mieć lżejsze konsekwencje?

-To coś, co nazywam Bitwą Losu. Przeznaczeniem całego Wszechświata jest skończyć w Nicości, ale po drodze dużo rzeczy może się zmienić z woli tych, którzy mają dość potęgi i siły woli. Takie zmiany zachodzą nieustannie, ale Stella, Pani Kosmosu i moja matka, stara się tak utkać Los, aby te gwałtowniejsze zdarzały się w najbardziej odpowiednim momencie. To jest właśnie Bitwa Losu. Czas, kiedy wielcy i potężni ścierają się ze sobą, by nagiąć Przeznaczenie do ich własnej woli. Są wśród bogów astronomowie, którzy potrafią odczytać na nocnym niebie odpowiednie znaki i przewidzieć wystąpienie bitwy. Ja jestem jednym z nich.

Abyssal zamyślił się na chwilę.

-Casul knuje, Bajcurus pewnie też coś kombinuje, inni bogowie z Osiedla również dorzucą do wszystkiego swoje trzy grosze... To będzie czas zmian. Nawet ja, bierny egzekutor praw Uniwersum, będę musiał interweniować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...