Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

niziołka

Karczma "Pod Hożym Jesiotrem"

Polecane posty

Czując się tak, jakbym właśnie zeżarł dywan, powoli odrywam twarz do tego, do czego się aktualnie ona przylepiła. Spoglądam wokoło, jak to mam w zwyczaju, ale pole widzenia zostało mi drastycznie ograniczone, ponieważ prawdopodobnie leżę na brudnej posadzce, no chyba, że odpadła mi głowa, a reszta mnie nadal siedzi przy stoliku. Wstaję powoli, przejmujący ból odzywa się ze wszystkich możliwych miejsc (a także z kilku tych niemożliwych), co uświadamia mi, iż jak na razie jestem jeszcze szczęśliwym posiadaczem obu rąk i nóg, czyli chyba nie jest tak źle.

Zdezorientowany wodzę nieprzytomnym wzrokiem po sali, w której pod nieobecność mojej świadomości pojawiły się różnorakie... osoby. Coś potwornego przysiadło na barze, ale lata praktyki robią swoje i moja głowa natychmiast po zauważeniu, odwróciła się w inne miejsce, żeby nie została - a w raz z nią ja cały - o gapienie się tudzież lampienie etc.

Coś przeleciało mi przed nosem, przez kilka chwil sądziłem nawet, iż była to ludzka ręka, ale zdrowy umysł podpowiedział, że takie rzeczy się nie zdażają. Prawda?!

Sięgam po miecz, który powinien wisieć przy pasie, ale wnet uświadamiam sobie, iż i pasa i miecza nie ma.

-Orson! - Krzyczę. - Orsonie, przybywaj!!!

Ludzie ( i nie tylko) patrzą na mnie jak na szleńca, ale nie widzę ich, bo ignorancja to moje drugie imię. Czekam cierpliwie, stojąc nadal na środku sali, ale śladów orsona nie zauwazam. Czyżby zabłądził? Nie, to się im nie zdarza. Nigdy. A więc co? Został napadnięty? A może...

Filozoficzne rozważania przerywa mi łoskot czegoś ciężkiego i świst powietrza, jakby spadało coś dużego. Za późno przypominam sobie o mojej wrodzonej właściwości - rdzewieniu wszytkich metalowych rzeczy, które znajda się w promieniu 3 metrów ode mnie. Gruby łańcóch podtrzymujmący solidny, cieżki żyrandol w mgnieniu oka zamienił się w kupkę rdzy, a to, co dotąd na nim wisiało, spadło mi na łeb.

- Aaargh! - Wydałem z siebie i kolejny raz utraciłem świadomość, tym razem pod żyrandolową kołderką...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzę sobie na innych gości tej karczmy. Przy okazji usłyszałem, a słuch mam bardzo dobry, że był tu niedawno jakiś poborca podatkowy, który chce, żeby mu zapłacono podatki na najbliższe ichnie 500 lat, a także chce aż trzy dziewice. Nie bardzo interesuję się sprawami tej karczmy, ale jednak ja, jako rycerz - chociaż z rasy półsmoczej - powinienem coś doradzić, ewentualnie pomóc. Takimi ludzkimi dziewicami nie jestem w ogóle zainteresowany, ale czy liczą się półsmoczyce? Wszak w mych rodzinnych stronach jest parę naprawdę pięknych półsmoczyc, które mogłyby iść na spłacenie podatków. Ale... nie wiem. Pewnie nie zostaną przyjęte, a nawet jeśli już, to nie poszłyby ot tak sobie do rąk poborcy podatkowego. A co do tego złota: mógłbym "pożyczyć" od znajomych smoków i półsmoków z mych rodzinnych stron trochę złota do pomocy w spłaceniu podatków, ale nie chcę ryzykować, że zginę. Moje rycerstwo najczystsze to nie jest, głównie też dlatego, że co to za półsmoczy rycerz?

W czasie tych rozmyślań weszła pewna dość dziwna elfka. Coś mi mówi, że ona nie jest taką zwykłą elfką. Widzę, że wrogo nastawiona nie jest, ale nie chciałbym jej mimo to zaleźć za skórę.

Po tych wszystkich dywagacjach zrobiłem się trochę głodny. Mam trochę złota w zapasie, z którym raczej się nie lubię rozstawać. Dla mnie to złoto ma dość wysoką wartość, nie lubię się ot tak sobie z nim rozstawać. Ale mimo to zjeść coś musiałem, a na latanie nie mam zbyt wiele siły. Wstałem od siedzenia, ogon odpowiednio poruszyłem, by przypadkiem nie uderzyć ani w krzesło, ani w stół. Zbroja niezbyt mi lśni, chociaż jest ona w miarę dobrym stanie. Zimno mi raczej było, co najwyżej nogi chciałem odrobinę rozruszać. Podszedłem do jednego z karczmarzy, po czym powiedziałem mu:

- Chciałbym lekko wypieczone mięso oraz szklankę wody! - z tego, co zawuważyłem, karczmarz lekko się zdziwił moją obecnością. Ja się nie dziwię, niewielu zna zarówno mnie, jak i moich braci ze Smoczych Klifów. Co? Co ja słyszę? Karczmarz się pyta, czy chciałbym raczej wino?

- Nie! Ja nie piję alkoholu! Jak zamówiłem wodę, to chcę wodę! - przecież "woda NIE równa się wino"! Widzę, jak idzie po zapasy. Zdziwił się zapewne też tym, że chcę tylko lekko wypieczone mięso. Mam swoje powody. W porządku, idę z powrotem do tamtego stolika, przy którym siedziałem i czekam na zamówienie. Przy okazji też znowu patrzę na innych gości. Zawsze ktoś ciekawy się znajdzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Ech... Przynajmniej zwrócił na mnie uwagę..." - mamrocze niewielki nawet jak na niziołka niziołek, ruszając z powrotem w kierunku Wyższego, by spełnić swą groźbę... - "Zobaczymy, jak poczujesz się, gdy poczęstuję cię zatrutym yabolem ostrzem! Założę się, że takiego kaca jeszcze nigdy nie miałeś... Tylko Śmierć będzie w stanie przynieść ci ulgę... I ot nie fundując coś na klina i tabletkę Alka-Seltzer" - dodaje z szyderczym uśmieszkiem niziołek. Kłopot już zamachuje się do rzutu swym sztyletem, lecz nagle zastyga bez ruchu, zauważywszy niedawnego rozmówcę swego celu... - "O, widzisz, nie masz nawet daleko, by błagać go o łaskę. Cześć, Ponury Żniwiarzu, co cię sprowadza 'Pod Hożego Jesiotra'?" - Kłopot zwraca się z wesołym machnięciem ręki w kierunku nowoprzybyłego amatora 'mjotku' - "Zresztą, zauważ, stary, co oni zrobili z tą szlachetną tawerną - postawili toalety i myją posadzkę! Nie lepię się do podłogi! Ktoś za to grubo beknie... A tymczasem niech ktoś mi naleje kufel ale, póki ten tutaj nie raczy się wytłumaczyć... Tego wspaniałego, pienistego, chmielowego nektaru bogów, które zwykli tu podawać" - niewielki nawet jak na niziołka łotrzyk rozluźnia się nieco, a jego ledwo widoczne spod kaptura orzechowe oczy (bynajmniej nie wielkie i błyszczące jak u słodziutkiego kawaii bohatera pierwszej lepszej mangi... Raczej wielkie i błyszczące jak u przebiegłego niziołka, który rozmarzył się na myśl o czekających go chmielowo-jęczmiennych rozkoszach podniebienia ;]) lekko zachodzą mgłą. - "Nie mów mi tylko, że dostawcę browaru też zmieniliście! To byłoby już bluźnierstwo!" - Błogie rozmarzenie po chwili mija, ustępując skupionej, podejrzliwości wymierzonej - podobnie zresztą jak zatruty straszliwą alkoholotrucizną oręż - w Wyższego i siedzącą opodal niziołkę, wygladającą na szefową tego przybytku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jednak. Nawet w tym środowisku rozentuzjazmowanych indywidualistów zdołałam się wyindywidualizować :) Uchwyciłam ukradkowe łypnięcie tego jakże rozchybotanego stworzenia, którego głowa najwyraźniej w końcu sfrunęła z ramion, ale mimo, że trwające ułamek sekundy, spojrzenie mówiło wystarczająco wiele, by po raz kolejny napłynęły mi do oczu z sykiem łzy zmieszane z siarką, a podbródek zadrżał gwałtownie, aż z moich włosów posypały się listki. Czy tak trudno jest dojrzeć, że mroczne fey'ri też mogą być wrażliwe (a nawet nadwrażliwe) i mieć artystyczne dusze, i nawet kibicować pewnej ogólnie lubianej drużynie?!

Pociągnęłam głośno nosem i najbliższe krzesło buchnęło płomieniami. Kichnęłam, nie szczędząc sobie, i rozniosłam kupkę popiołu, jaka została z mebla, po całej karczmie. Chyba nikt niczego nie zauważył, i zasadniczo dobrze. Wytarłam bezceremonialnie nos w czyjś płaszcz, wiszący na wieszaku obok kontuaru i kątem oka zobaczyłam, że spogląda na mnie ów jaszczur, którego spostrzegłam wcześniej. Uniosłam brwi. Co on, przysiady robi? Na wpół wstaje i siada znów na rzyci, znowu częściowo się podnosi i znowu klapie z powrotem na krzesło... hm, chyba jednak ma trudności z jakąś decyzją.

Podrapałam się z konsternacją po głowie, przełożyłam nogi przez barek i łypnęłam spode łba w lustro. Odpowiedziało mi równie sympatyczne i ciepłe spojrzenie, i już miałam dogryźć tej rudowłosej, pomarańczowookiej i popielatoskórej dziewuszce z kryształowej tafli, która się na mnie tak paskudnie lampiła, gdy nagle za moimi plecami rozległ się łomot, jakby wszyscy bogowie pospadali z łóżek. Bez specjalnego entuzjazmu spojrzałam przez ramię i zobaczyłam tego samego osobnika, który rozlatywał się w oczach, przywalonego przez największy i centralny żyrandol tawerny. Spod metalowej obręczy i sterty świec rozległo się stęknięcie, po którym większość klienteli zajazdu wzruszyła radośnie ramionami i wróciła do rozmów, demolowania wystroju wnętrza albo uczenia przyzwoitości poborcy podatkowego. Pociągnęłam nosem, zeskoczyłam z blatu (przy okazji zapewne pokazując całemu światu eleganckie majtki, zakupione zaledwie wczoraj, ale trudno się mówi), zdjęłam sobie z półki przecier marchewkowy Bobo-Vita i podeszłam do siedmiu nieszczęść, jakie przedstawiał oberwany żyrandol i bidny osobnik, który znalazł się pod nim.

Shit happens, co? - myślę sobie, wyjadając palcem przecier ze słoiczka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sytuacja zaczyna być coraz ciekawsza. Do karczmy wstąpił Ponury Kosiarz. Ewentualny towarzysz tajemniczej elfki ma więcej niż zwykłego pecha i to nie z mojej przyczyny. Wyczułem u niego coś jeszcze. Unikalna moc wywoływania korozji w każdym typie metalu. Jego moc jest, co prawda ograniczona pewną odległością, ale i tak mi się przyda. Nadstawiam lekko dłoń, pochylam się lekko i gubię włos. Po chwili ta mała część mnie przybiera postać małego pajęczaka i zaczyna dreptać w stronę pechowego podróżnika. Za kilka chwil posiądę jego moc destrukcji metalu. Za ten dar może bym mu nawet pomógł i pozbawił go tak kłopotliwej mocy, ale to by wymagało sporo zachodu i przyciągnęłoby znacznie więcej uwagi niż mi na razie potrzeba. Wystarczy mi więc tylko kopia tej mocy. Wystarczy mały dotyk przez kilka sekund i mój cel osiągnięty. Pomijam już fakt, że już siódmy raz nadepnięto mnie jak idę do tego człowieka. Odpłaciłbym się tym zuchwalcom, ale jak na razie to są wypadki

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Ależ oczywiście, że mi coś podać! Moją fajkę... albo nie, znowu okaże się, że jest napełniona liśćmi z plastikowego kwiatka... A co do drugiej sprawy..." - w tym momencie podnoszę się w stronę niezdecydowanego niewysokiego nawet jak na niziołki niziołka, po czym z uśmiechem, który po pozbawieniu mnie uszu zagroziłby stabilności mojej czaszki, podnoszę jedną ręką niziołka i trzymam go nad ziemią, cedząc przez zęby:

"Kiedy cię prosiłam, żebyś już więcej nie rósł, nie musiałeś brać tego AŻ tak do siebie. No ale przynajmniej teraz stosunek wagi do wzrostu się zgadza. A teraz siadaj, Bracie!"- ledwie wypowiedziałam te słowa, poczułam, że otoczenie zawirowało w dość znajomy sposób... Przez chwilę w rogu pokoju pojawiło się coś, sugestia postaci o miękkiej, prawie puchatej skórze i czerwonej koszulce(myśl o tym, że to jedyny element ubiory wywołał na moich policzkach efekt podobny do koloru koszulki), by po chwili przybrać lepiej znaną, błękitnoo... hm, postać z elementami błękitu w okolicach oczodołów. W niemym skupieniu szturchnęłam P_aula w ramię, przy okazji prawie wywalając się o długie nogi kolejnej elfki, która dla wzbogacenia otoczenia elementami gotyku posmarowała się chyba pastą do butów...

Gdy już dotarłam do postaci zamarłam w pozie świadczącej o wielkim prawie podziwie dla tej postaci... Nie wiadomo kiedy w moich rękach pojawiła się moja ukochana wysłużona patelnia +2 na Balrogi, w oczach ogień, a na ustach pytanie:

"Gdzie ty się do kiepsko wypieczonego naleśnika podziewałeś?! Musiałam sama..." <tutaj następuje niekończąca się lawina oskarżeń, która w ostanich zdaniach zawiera w sobie subtelny pomysł, jakoby ciężarówka czekolady i futro* mogły rozwiązać przynajmniej połowę z właśnie ujawnionych problemów postaci siedzącej w rogu>. W momencie, kiedy już powinnam skończyć, dodaję:

"I w ogóle fajnie, że jesteś"<przytula się do kościstej ręki i całuje w jeszcze kościstszy policzek>

" "A co robimy z Trzecim?"

*-oczywiście razem z klejem, który pozwoliłby zamocować jego fragmenty do stóp.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś małego z patelnią w rękach przebiega mi po stopach (no, ale każdy jest mały, jak ma się obcasy i 180 cm wzrostu 8) ) i jest to chyba mości szefowa tego gniazda anarchii i perwersji. Wzdrygam się na widok nader niebezpiecznego oręża w jej rękach - pewnie niezgorzej złoiłoby mi skórę, wygląda na raz, że wysłużone, a zatem machanie nim opanowano do perfekcji, a dwa, że chyba to płaskie żelastwo nie pała miłością do wszelkich czarcich stworzeń, nawet tak poczciwych, jak ja. Lepiej zatem będzie zachować przyjacielskie relacje z ową kobitką.

Tuż za nią na nogę następuje mi pająk i czuję ukłucie odziedziczonej po ojcu, magicznej percepcji - to nie jest zwykły arachnoid, i nie ważcie się mówić "owad" (który rozgniata się ponoć tak samo dobrze, jak owady). Rozglądam się i widzę tajemniczą istotę, stojącą na uboczu, wyczuwam ostry, ale ledwo uchwytny zapach jej many z pająka, który radośnie podreptał do sterty świec, żelastwa i tego stworzenia, które nadal pod nim leży. Wzruszam ramionami, rzucam pusty słoiczek po Bobo-Vicie na ten nieciekawy stosik, spod którego dobiega kolejne bolesne stęknięcie. Żal rzyć mi ścisnął, gdy je usłyszałam, ale cóż... ten osobnik nie wyglądał zbyt atrakcyjnie, więc pozwalam sobie zignorować ów oznakę niewygodnego dlań położenia i ruszam w kierunku właściciela pająka. Wiem, że obserwował mnie już od mojego wejścia, choć faktycznie zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz. Co mi szkodzi się przysiąść, zwłaszcza, że jakimś dziwnym trafem tylko przy jego stoliku znajduje się, niczym oaza na pustyni (to mi przypomniało o imć Turambarze, który zginął mi z oczu gdzieś w tym chaosie, ale nadzieję żywię, że jeszcze się znajdzie) ostatnie puste krzesło...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Aargh! - Wydałem z siebie po raz kolejny i już prawie udało mi się wyczołgać spod sterty resztek żyrandola, gdy niezidentifikowana... osoba trafiła mnie w głowę czymś, szklanym i sprawiającym ból, o tajemniczej nazwie Bobo-Vit.

- Ałaa! - Zareagowałem, ale nie pozwoliłem mojej wątłej świadomości kolejny raz opuścić moje obolałe ciało w potrzebie. O nie, teraz muszę działać! Zresztą już dawno doszedłem do ciekawego, acz nieco wstydliwego wniosku, iż moja świadmość przejawia tendencję do uciekania w chwilach, kiedy jest najbardziej potrzebna, ot choćby wtedy, gdy spadł mi na głowę ten cholerny żyrandol.

Wyczołgałem się spod niego, a raczej spod tego, co z niego zostało i powstałem na chwiejne nogi. Rozejrzałem się wokoło, spojrzałem również w górę, tak na wszelki wypadek, gdyby czaił się tam na mnie kolejny złośliwy żyrandol, ale niczego takie - ku swej uldze - tam niezauważyłem. Krótkie, błyskawiczne spojrzenie rzucone w kierunku kontuaru upewniło mnie w przekonaniu, że tej strasznej istoty, która poprzednio tam zasiadała, nie ma w pobliżu. Ruszyłem więc krętą trajektorią w stronę baru, z braku innych ciekawszych pomysłów. W roztargnieniu nie zauwazyłem czegoś, co nie zdążyło uciec spod mojego trzewika, a co zroibło mokre "PLASK" i miało dużo nóżek. Wokoło ktoś czymś rzucał, ktoś kogoś bił krzesłem, krzyczł, wydalał, mlaskał bądź robił coś innego - ot, normalny dzień w karczmie. Siekiera minęła moją głowę o milimetry, ale na szczęście jej niezauważyłem, dlatego nie dałem mojej świadomości powodów do ucieczki. Na razie.

- Pizzę hawajską, spaghetti i duże piwo miętowe! - Zadysponowałem w kierunku rumianego karczmarza, z którego miny wywnioskowałem, iż nie zrozumiał ani słowa.

- Nie, to nie! - Odwróciłem się na pięcie i oparłem swobodnie o kontuar. Potworne okropieństwo, na które poprzednio tak usilnie nie zwracalem uwagi, podążało w kierunku mrocznego jegomością, który siedział przy stoliku w kącie i wpatrywał we mnie mrocznym wzrokiem. Nieco bliżej jakiś smokowaty osobnik pił wodę (!) i wiercił się na krześle, a mała niziołka z patelnią bojową wyglądała tak, jakby miała zamiar zabić pół wioski, a flaki rozwiesić na płocie.

Odwróciłem wzrok, zastanawiając się, gdzie też w tym momencie podziewa się Orson...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po zajęciu miejsca, przed moimi... oczodołami rozciągnął się naprawdę niecodzienny widok. Najpierw tawerna przeżyła najazd całej masy humanoidów, pojawienie się poborcy podatkowego, a nawet pojawienie się JEGO.

- Ciekawe ile wydali na reklamę...

Przez salę przechodzi właśnie stworzenie, które wygląda prawie jak elfka. Nie licząc oczywiście poroża, skrzydeł i ogona. W momencie dokonywania tego spostrzeżenia elfka udaremniła pewnemu nieszczęśnikowi próbę wygrzebania się spod żyrandola i ruszyła w stronę mrocznej postaci siedzącej w kącie. Trochę dalej smokopodobna postać w zbroi pije wodę i wykonuje jakiś dziwny taniec. W odległym rogu niziołka, niewątpliwie właścicielka tego lokalu, trzymając w rękach patelnię wita się z NIM. Ponieważ jestem w karczmie wypadałoby coś zamówić. Ruszam w stronę baru lawirując między stolikami i starając się nie zgubić żadnej części mego ciała. Prawie mi się to udało... Po podniesieniu żebra, które zahaczyło o jedno z krzeseł i dotarciu do baru zwracam się do karczmarza.

- Mam nadzieję, że jak każda karczma z wejściami we wszystkich wymiarach macie w spiżarni trunki przeznaczone dla nieumarłych?

Po złożeniu zamówienia odwracam się i obserwuje rozwój wydarzeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ocknąłem się z nieplanowanej drzemki. Wylądowałem oczywiście na podłodze. Gdy już dźwignąłem się na nogi (nie obeszło się oczywiście bez wydania kilku dziwnych dźwięków), oczom moim ukazał się widok iście sielankowy - ktoś kogoś bił, jakiś osonik gramolił się spod oberwanego żyrandola, jakaś niziołka biegła z patelnią. Zuważyłem też kilka znajomych twarzy - niedocenianego nekromantę P_aula stojącego z miną dumną, tak, jakby był właścicielem tego przybytku, elfkę Yennefer poznaną na meczu angielskiej Premier League, w gramolącym się osobniku rozpoznałem mojego kolegę z dawien dawna. Moje kroki skierowałem w kierunku P_aula, bo minę miał więcej, niż zafrasowaną. Po drodze udało mi się stratować jakiegoś pijanego jegomościa, i przewrócić dwa krzesła. O w mordę. Zapomniałem podnieść przyłbicy! Zdjąłem hełm i przygładziłem moje rozczochrane włosy.

- Co cię tak trapi, mości nekromanto?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nawet się tego nie spodziewałem. Chwilkę po tym, jak usiadłem sobie na krześle, karczmarz przyniósł mi wodę, którą sobie zamówiłem. Powiedział mi też, że mięso jest w przygotowaniu i będę musiał na nie poczekać.

- Nie ma sprawy, zaczekam - odpowiedziałem mu, a on polazł do zapasów. Hm, trochę się niewygodnie usadowiłem... Na poły wstawałem, potem siadałem, potem znów tak wstawałem, a później znów siadałem. Widziałem przy okazji tę elfkę, która uniosła swoje brwi, kiedy mnie wówczas zobaczyła. Chyba jej odrobinę podpadłem... No cóż, trudno się mówi... Popijając sobie wodę zobaczyłem, jak ona się przysiada do jakiegoś wyglądającego na naprawdę silnego człowieka. Ja się zresztą nie dziwię, tylko przy nim było wolne miejsce. Kurczę, trochę za bardzo wiercę się na tym krześle... W porządku, usadowiłem się odpowiednio na krześle, przestaję się tak zachowywać. Wziąłem łyka czystej, źródlanej wody, a co poniektórzy trochę gapili się na mnie ze zdziwieniem.

- No co? Wodę piję! - powiedziałem do nich głośno, po czym wróciłem do picia wody i dywagacji. Boję się trochę, że nagle mogę niechcący rozwinąć skrzydła, za bardzo machnąć ogonem, zionąć ogniem, zjeść pół stołu (ma się te ostre zębiska...), porysować podłogę czy meble (pazury u dłoni i stóp mam naprawdę ostre) etc. Ale ja mam całkowitą kontrolę nad sobą, więc nie powinienem tego zrobić przez przypadek. Pewnie też dlatego tak "tańczyłem"... A w karczmie rozgorzała się ogromna wrzawa.

- "Czy każdy pobyt w karczmie MUSI się kończyć bijatyką?!" - pomyślałem sobie. Nie, na razie się nie przyłączę, choć chętnie bym sobie powalczył. Uchylam głowę nad latającymi siekierami, sztyletami czy co tam mają pod ręką. Choć łuskę mam twardą, nie chciałbym mieć jednak przepołowionej głowy... A co robi tamta elfka z tym człowiekiem - nie chcę wiedzieć.

No, wreszcie! Karczmarz przyniósł to cholerne mięsiwo, które sobie zamówiłem. Zaciągnąłem łyka wody. Żarełko to już jest na stole. Dałem człowiekowi tyle złota, ile chciał za to mięso, choć z lekkim bólem i z miną pełnej zdumienia poszedł sobie. Chyba już wiem, dlaczego... OK, zaoszczędziłem odrobinę, no a teraz zrobię coś takiego... Lekko zionę ogniem, ciut obok mięsa. Niektórym jest gorąco od tego, ale staram się to ograniczyć, a i ani mięsa, ani niczego innego też staram się nie spalić. Co jak co, ale nie chcę mieć z właścicielami tej karczmy do czynienia... Ani nawet za szkody płacić. Jak mięso było już od mego zionięcia wystarczająco dużo wypieczone, zajadam je ze smakiem. Taki gorąc od tego żarełka nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie - uwielbiam właśnie takie.

Choć do karczmy chciałem z początku przystać tylko na chwilę, to jednak sobie pomyślałem: "Czemu by tu nie zostać na dłużej?". Nawet lubię to miejsce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Płacę karczmarzowi i wracam na miejsce. Z oddali widzę jak koło jednego ze stolików zrobiło się zbiegowisko gapiów. Jako, że zawsze byłem chorobliwie ciekawski natychmiast udałem się w tamtą stonę. Przepychałem się między widzami, aż w końcu zobaczyłem co, a raczej kto cieszy się takim zainteresowaniem. Mroczny wojownik w mundurze Inkwizytora urządził małe palenisko i sąd nad heretykami.

- Witam! Widzę, że nie tylko ja lubię się bawić kukiełkami. Mogę się przysiąść? - Nie widzę reakcji więc siadam naprzeciwko.

Sięgam do plecaka po coś co wygląda jak laleczka Voodoo.

- Nazywa się Van der Saar. - wskazuje na laleczkę. - To takie moje hobby, przepraszam ale zaczyna się weekend wiec trzeba przeprowadzic cotygodniowe rytuały. Wyciągam wielką igłę i zaczynam krążyć nią wokół kukiełki. Wypowiadam słowa inkantacji.

- Dzisiaj grypa jutro swierzb, juz depresja trapi cie. Zaraz noge złamiesz, dwie, Tomek Kuszczak zastąpi cię!

Wbijam potężną igłę w noge ludka, po czym wkręcam ją zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Chowam kukiełkę z powrotem do plecaka.

- Na razie nie wychodzi mi to za dobrze. Z tylu prób dopiero raz mi coś wyszło...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpół kroku powstrzymał mnie cichy rumor i kolejne stęknięcia spod żyrandola. Przygryzłam wargę, bo - wbrew pozorom - druidzkie serce gotowało się we mnie chęcią pomocy, ale przeczuwałam, że ów osobnik bardzo by jej ode mnie nie chciał. Odwróciłam się jednak, obserwując, jak nieudolnie gramolił się pod stosu żelastwa i łojowych świeczek, wyglądając jeszcze pocieszniej, niż poprzednio. Rzucił mi jednak paskudne spojrzenie, które utwierdziło mnie w fakcie, że wyjątkowo mnie nie lubi. Chlipnęłam i podjęłam przedzieranie się przez ogarniętą chaosem karczmę, zerknęłam jednak w bok, ku kontuarowi, przy którym przysiadł niespokojnie ów jaszczurkowaty jegomość i na widok niepokoju w jego ślepiach zdobyłam się na przyjazny, trochę naiwny uśmiech. Chyba myśli, że jestem do niego wrogo nastawiona... zamierzałam nawet uśmiechnąć się szerzej, gdyby nie to, że coś niedużego znowu zaplątało mi się w nogach i przekoziołkowałam przez pół karczmy, usłyszałam olbrzymi huk, na sekundę rozbłysło czerwonawe światło (teraz już chyba wszyscy muszą się na mnie gapić...), poturlałam się pod mój cel, ostatnie wolne krzesło...

Wstałam z zażenowanym - o, takim ^_^' - uśmiechem, po czym zauważyłam, że zniknęły moje skrzydła, różki i zakończony pikiem, cienki ogon. Zamrugałam z ogłupieniem, wyglądając teraz jak (prawie) zwyczajna półdrowka, jedynym czarcim ewenementem u mnie były nadal nieco za ostre zęby i aż perwersyjnie pomarańczowe oczy. No i nadal rude kudły na głowie, co wyglądało nader śmiesznie u kogoś z drowią krwią w żyłach.

Bajecznie. Przez łupnięcie potylicą w podłogę dzika magia, zamknięta w czarciej części mojej duszy, ujawniła się na kilka chwil i usunęła najbardziej jednoznaczne, diablęce elementy mojego wyglądu.

Mrugając nieprzytomnie, uczepiłam się stolika, podciągnęłam w ciszy, która na moment zaległa w karczmie, przyklepałam włosy, które stały mi dęba razem z liśćmi i gałązkami, po czym, w ponownym gwarze, jaki wybuchł ze zdwojoną mocą w tawernie, spojrzałam w górę i napotkałam spojrzenie owego osobnika, który siedział już przy tym stole.

- Ekhem... można się przysiąść? - pytam niepewnie, wykręcając sobie dłonie na podołku i uśmiechając się z zażenowaniem zza czerwonego, klonowego liścia ^_^'

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było już ciemno. Nagle w ciemnościach zobaczyłem jakieś światło.

- Co to jest, na Odyna? „Pod hożym jesiotrem”?? Ale durna nazwa!!!!

Mimo zniechęcenia nazwą wszedłem do środka, w środku istne zoo, Jakaś dziwna Druidka, Nekromanta grzebiący coś w goblinim mięsie. Karczma była nawet ładnie urządzona, żyrandole z harpii i inne tego typu południowe bajery, nie to, co w mojej ojczyźnie na północy.

Podszedłem do karczmarza.

- Daj pan nalewki z łoju trolla, tyle ile masz, szybko.

Wziąłem dwie beczki i usiadłem przy oknie, było tak wymazane jakąś niezidentyfikowaną substancją, że ledwo widziałem, co było na zewnątrz. Zanim spostrzegłem kręciło mi się w głowie. Chwiejnym krokiem podszedłem do oberżysty, zapłaciłem za nalewkę i zamówiłem troszkę pitnego miodu. Wróciłem do stolika. Ale to, co zobaczyłem nie było zbyt miłe, pogładziłem brodę, zdjąłem hełm i podrapałem się po głowie.

- Co jest, na Odyna?? Gdzie mój topór?!

Wrzasnąłem tak głośno, że wszyscy obrócili głowy w moim kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oparty o kontuar, zauważyłem, iź do smokowatego osobnika dosiadła się ta okropna... osoba, wcześniej stając się ofiarą jakiegoś czaru czy czegoś podobnego, nie znam się na tym, w efekcie czego znikły pewne jej atrybuty, ale nadal pozostała powiedzmy "nie w moim typie". Potem przyszedł jakiś krasnolud i poszedł się napić, a potem krzyknął przeraźliwie, z niewiadomo jakiego powodu. Już chciałem wrzasnąć "Ryja!", ale doszedłem do wniosku, że narażanie się zdenerwowanemu krasnoludowi nie jest w tym momencie dobrym pomysłem. W międzyczasie dojrzałem mglistą sylwetkę znanego mi imć Turambara, ale już po chwili straciłem go z oczu w gęstwinie biesiadników i innego elementu społecznego.

Już chciałem kolejny raz zastanowić się, gdzie też podziewa się mój Orson, gdy...

...pojawił się niepokojący dźwięk, jakby biegło bardzo, ale to bardzo wiele malutkich storzonek. Goście sali rozgladają się wokoło, nie wiedząc, co się dzieje. Czy ktoś nas atakuje? Ale kto, armia krasnoludków? Przecież - zwazywszy na ów dźwięk - coś, co tak stąpa musi być bardzo malutkie, i musi być tego bardzo dużo. Tupot wielu malutkich nóżek... Ja już wiedziałem, co to takiego, uśmiechnąłem się nawet i prawie udało mi się rzucić uspokajającym zdaniem, gdy wydarzenia przyspieszyły. Coś z ogromną siłą wpadło do wnętrza, rozsypująć wokoło meble i biesiadników, nie przejmując się drzwiami, a po prostu dziurawiąc ścianę. Coś wyskoczyło spod sterty gruzu, przeskoczyło zgrabnie powalony żyrandol i wpadło na mnie z impetem, obalając mnie. Przyjrzałem się uwaznie memu Bagażowi.

- O, nareszcie jesteś, Orsonie - rzekłem.

A potem pochłonęła mnie ciemność, gdyż zdenerwowany zaistniałą sytuacją karczmarz uderzył mnie pałką w tył głowy.

- Aargh - wyjąkałem i straciłem przytomność...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten dziwny rozpadający się elf wziął mnie za krasnoluda!! Nie usprawiedliwia go nawet to, że wypadły mu oczy. Jak tylko znajdę mój topór pokaże mu co znaczy obrażać wikinga!!

Czy tu nie ma uzdrowicieli?? Niech on coś z sobą zrobi, bo wygląda jak zad smoka.

Splunąłem na podłogę i odchrząknąłem.

- Ehem…….Ten…No…….Przepraszam wszystkich!!! Czy widział ktoś mój topór??

Ryknąłem donośnie i kolejny raz wszystkie spojrzenia w karczmie skierowały się w moją stronę.

Poszedłem w stronę baru by kupić jakąś strawę i coś na popitkę. Gdy wstawałem ze stołka potknąłem się o jakiś metalowy przedmiot.

- Na Ordyna, to mój topór!!

Wydarłem się jeszcze raz i znów wszystkie głowy odwróciły się w moim kierunku. Na zakrytej zarostem twarzy pojawiły się czerwone plamy. Przypiąłem topór do pasa i pomaszerowałem z powrotem do oberżysty.

W drodze nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, bo jakiś dziwny stwór wpadł z łomotem na tego, co mu oczy wypadły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój fragment powrócił. Zdeptano go trzynaście razy, ale jestem prawie pewien, że ten spod żyrandola nadepnął mnie specjalnie. Zobaczymy, co powie na moją małą złośliwość. Zmaterializowałem w powietrzu topór, który przeleciał mu tuż obok twarzy i trafił przypadkiem w pobliskiego kościeja. Groza całej sytuacji polega na tym, że ten przelot topora był zaczątkiem klątwy. Przez czas jej działania, nieszczęśnikowi zawsze trafiać się będzie wadliwy alkohol. Ta sama klątwa doprowadziła do wojny domowej wśród krasnoludów ponad 1000 lat temu. Dodatkowo uraczyłem tego zuchwalca omamami wzrokowymi. W nielicznych sytuacjach będzie miał poprzestawiany obraz sytuacji. Teraz słyszę jego myśli i słyszę, że myśli, że ja to ten smołowaty siedzący przy stoliku obok baru. Z racji małego przewinienia utrzymam klątwę do jutra rana. Teraz zajmijmy się elfką. Ona jest czymś więcej niż tylko drowem. Przez krótką chwilę poczułem coś pradawnego, coś, czego nie czułem już od kilku tysięcy lat. Zapytała mnie, czy może się przysiąść. Skinąłem głową i jedyne wolne krzesło odsunęło się, aby zrobić jej miejsce. Gdy usiadła, krzesło znów się przysunęło. Jest w niej coś wyjątkowego, więc aby jej nie zrazić do siebie, postarałem się o lekki uśmiech. Starałem się, aby mój uśmiech nie mówił o tym, że traktuję ją jak potencjalną ofiarę. Nagle zdziwiłem się. Ja naprawdę tak o niej nie myślałem. W otchłani mam opinię istoty, która zabija nawet sprzymirzeńców. Ta sytuacja jest dla mnie dziwna. W ciągu kilku minut zdobyłem nową moc i odkryłem u siebie nagły brak zwyczajowych skłonności. Roztoczyłem nad nami barierę ochronną, która dotąd osłaniała mnie przed latającym wyposażeniem karczmy.

- Witaj.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wygrzebawszy się spod Orsona, rozejrzałem się po sali, ale najwyraźniej nagłe wtargnięcie mojego Bagażu nie zwróciło szczególnej uwagi znajdujących się w karczmie... osób. Krasnolud najwyraźniej odnalazł swój topór, ale znowu wrzasnął przeraźliwie, nie wiadomo, w jakim celu. Cichociemny gość siedzący wraz z tą straszliwą ciemną elfką spojrzał na mnie mrocznym wzrokie, od którego aż ciarki przeszły mnie po lewej łydce, po czym coś niezrozumiale wymamrotał. Orson poruszył się niespokojnie, jakby wyczuł jakąś mroczną moc, ale nie przejąłęm się tym specjalnie - Bagaże miewają swoje humory. Posłałem ostrzegawcze spojrzenie w kierunku rumianego karczmarza, który niedawno uderzył mnie pałką, ale najwyraźniej straciłem jego zainteresowanie, Orson także. I dobrze. I tak nic u niego nie kupię, bo nie mają tu najprostszych dań - pizzy hawajskiej i spaghetti, o piwie miętowym nie wspominając. Nie, to nie, bez łaski. Stuknąłem w wieko Orsona, które odskoczyło natychmiast, pogrzebałem we wnętrzu i trumfalnie uniosłem ku górze flaszkę prawdziwego, oryginalnego piwa miętowego marki Vinn - oo. Przelatujący topór wyrwał mi ją z dłoni i roztrzaskał na kawałki.

- Szlag! - Krzyknąłem.

Odwróciłem się w kierunku sali biesiadnej z groźną miną.

- Który to zrobił?! Przynzać się, bo będzie draka!

Orson uchylił wieko, lecz tym razem wewnątrz połyskiwały ostre zębiska, a Bagaż kłapiąc wiekiem stanął obok mnie, gotwy do ataku.

- Pokaż się, niecny dziwaku, albo mój Orson posmakuje każdego z was! - Powiedziałem.

Pochwyciłem najbliższą rzecz, jaką zdołałem sięgnąć, ale nagle wydało mi się dziwnym i zaiste niepojętym, dlaczego trzymam za bune włosy niewielką niziołkę z iście diabelskim wyrazem twarzy i patelnią bojową w kosmatej łapce.

- Ojoj - pisnąłęm żałośnie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak widać rozpadający się osobnik dalej nie rozumiał, że nie jestem krasnoludem.

- To ja rzuciłem w ciebie toporem!

A że byłem po kilku głębszych nie trafiłem.

- Może wreszcie zauważysz, że nie jestem krasnoludem. Podejdź tu i walcz jak przystało na wojownika.

Nagle jakiś mag wyczarował na środku sali arenę. Wszyscy zebrali blisko areny, jedynymi nie zainteresowanymi była para siedząca przy barze – elficka druidka i jakiś podejrzany osobnik.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy zaczynam się odwracać w stronę sali czas nagle zwalnia. W spowolnionym tempie widzę jak pokaźnych rozmiarów topór leci prosto na mnie, mijając o włos nieszczęśnika, który ma najwyraźniej pecha do dużych przedmiotów zwalających go na ziemię. Próbuję rozpaczliwie zasłonić się magiczną tarczą, lecz jak zwykle coś sknociłem... W następnej sekundzie czas wraca do normalnej prędkości, a ja pchnięty siłą uderzenia przelatuję przez kontuar i w częściowej rozsypce ląduję na ziemi. Po chwili udaje mi się odnaleźć większość części mojego ciała, więc po ponownym ich przymocowaniu wychylam się ostrożnie zza baru. Chyba przez ów topór coś mnie ominęło, ponieważ na środku sali pojawiła się arena. Nie chcąc ryzykować kolejnych wypadków, zostaję za barem i popijając podaną mi właśnie przez barmana ezoteryczną brandy przyglądam się osobom, które najwyraźniej zaraz zaczną walkę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spogladam na rozwoj sytuacji w karczmie z pewnym niepokojem. Nie nadazam wrecz za wydazeniami, nie mam nawet sily ich nadal sledzik.. yy ... sledzic.

- Prosze o chwile ciszy!

Uzycie moderskich mocy usadzilo i uciszylo gosci rownie skutecznie jak wczsniej ta sama prosba w wykonaniu Poborcy aka Trzeciego. Odczekalem chwile az wszyscy pozbieraja sie z podlogi. Nikt nie smie sie nawet odezwac.

- Widze, ze popularnosc karczmy przekroczyla moje najsmielsze oczekiwania. Obawiam sie, ze w zwiazku z tym nastapilo kilka kataklizmow, w tym najgorszy - wyszly mi trunki! Oczywiscie ci z was, dzielni herosi (i pozostali) ktorzy chca, moga zostac i poczekac na dostawe, reszta jednak na pewno jest bardzo zajeta... nie jestescie.. rozumiem. W takim razie mam propozycje. Tuz za drzwiami karczmy istnieje siec portali zwanych w staroelfickim 'linkami', ktore prowadza do kilkunastu swiatow. Stworzylismy nawet niezbednik, w ktorym to swiaty sa pokrotce opisane, aby zblakani wedrowcy wiedzieli, czego sie spodziewac. Wyzywajcie prosze swoje talenty pisarskie w tamtych swiatach. Nie zebym kogos wyganial, co to to nie... poki co!

Po chwili gwar na nowo sie podniosl, noze i krzesla znow zaczely latac miedzy stolami. Mam nadzieje, ze jednak udalo mi sie zachecic/zniechecic czesc klienteli...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy tam jadłem sobie mocno przeze mnie wypieczone mięso, zauważyłem, że rzeczywiście tamta elfka przysiadła się do tego silnego, jak na swoją rasę, człowieka. Przedtem też myślałem, że ta elfka usiadła z nim, ale to były moje halucynacje... Jak widać, niezbyt pewnie czuję się w zatłoczonej karczmie, z tyloma osobnikami z innych ras. Zresztą każdy półsmok czułby się niepewnie... Przy okazji przypomniałem sobie, że istnieje również rasa mrocznych elfów, stąd ten kolor skóry u tamtej. Ale... ona ma coś jeszcze, zapewne to mieszaniec mrocznego elfa i innej jakiejś rasy, tylko... jakiej? Hm... Nie wnikam już w to i choć elfka ta w pewnym sensie przykuła mój wzrok, to jednak wolę już nie wiedzieć, co oni będą ze sobą wyprawiać. Poza tym skąd ja wiedziałem, że ona usiądzie właśnie z nim? Chyba wiem: nie było innych wolnych krzeseł. Przy stole, przy którym siedzę, też byłyby wolne krzesła, gdyby wszyscy ich stąd nie zabrali do bijatyki ( :!: ). A poza tym muszę chyba rozpatrzeć moją zdolność jasnowidzenia, jeżeli w ogóle takową mam. Ale dlaczego, jakby była jakaś bariera, latające przedmioty "odbijają się" od powietrza przy nich? Przestaję już o tym myśleć i biorę się za coś innego. Popatrzę sobie na innych gości.

Wziąłem kilka kęsów mięsa oraz łyka źródlanej wody, której potem już zabrakło. Brałem małe, jak dla mnie, łyki, inaczej połknąłbym całą szklankę... Zauważyłem też pewnego brodatego człowieka, przypominającego krasnoluda, ale nie będącego nim (jest za wysoki), który darł się na całe gardło, gdzie jest jego topór. Nie odpowiedziałem mu, bo nie wiedziałem, gdzie on jest i nie chciałem wiedzieć. Ale, jak usłyszałem, znalazł go...

Wziąłem jeszcze jeden kęs mięsa (chyba nawet kości zjem...), kiedy obok mojej głowy przeleciał jakiś nóż. "Mogą tymi cholernymi przedmiotami rzucać gdzie indziej?! Ja tu przecież zajadać próbuję!" pomyślałem. Rzuciłem na innych nieco wrogim spojrzeniem. I wtedy wkroczył ON. To był jeden z właścicieli karczmy, który jakoś uspokoił całą gawiedź i coś ogłosił. Nawet wierzę temu, co mówi, że znajdują się też inne światy, w których mógłbym uczestniczyć. Sęk w tym, że postanowiłem, że z karczmy tej długo jeszcze nie wyjdę. Jak ON skończył, wrzawa w karczmie ciągnęła się dalej. Dziwne, kiedy "piekłem" sobie mięso, nikt nie zwrócił mi za to uwagi, że zionę ogniem... I całe szczęście.

A do bijatyki jeszcze się nie przyłączam - popatrzę sobie... :twisted:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Co ja na Odyna robię!!!

Przecież mam za wysokie ciśnienie, nie mogę się bić z tym ciamajdowatym elfem. Muszę zażyć ziółka od ciotki Helgi. Skoro szef knajpy narzeka, że jest za duży raban trza się uspokoić. A najgorsze jest to, że nie ma żadnych trunków, ale nic to, zostaje tu dłużej. Dalej zastanawiam się, co to za dziwny osobnik siedzi z tą elfką.

- Magu, usuń tę arenę!!

Poszedłem w stronę baru, może mają jeszcze coś do żarcia. W drodze zobaczyłem pólsmoka smażącego sobie jakieś dobre jadło. Chyba się do niego przysiąde.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy sobie podjadałem mięso, zauważyłem coś jeszcze. Po pierwsze, dziwnym zbiegiem okoliczności jeden z tych, co wzięli krzesła ze stołu, przy którym siedzę, odstawił jedno krzesło tam, gdzie stało. Nie wiem, już nie chciał bijatyki? Ale dlaczego grzecznie odstawił krzesło przy stole? Nie wiem. No cóż, grunt, że jest jeszcze jedno miejsce wolne i ktoś może się do mnie przysiąść. Tyle że nie wiem, czy ktoś się wówczas nie przestraszy się mojego wyglądu, w końcu półsmok w karczmie to widok niecodzienny...

Po drugie, zobaczyłem jakąś arenę. Ponoć odbędzie się walka między tamtym brodatym człowiekiem a kimś tam innym. Ale co to? Nikt nie walczy? Nikt nie idzie na arenę? Ech, partacze! A na poważnie - dalej się nie przyglądałem tej arenie, więcej jej już nie widziałem. Nie wiem, czy to dlatego, że się na nią nie patrzyłem, czy też po prostu zniknęła. Wszak pojawiła się znikąd...

Wziąłem kolejny kęs mięsa, którego już zostało naprawdę niewiele. Jeśli tak dalej pójdzie, zjem także kości! No i jeszcze po trzecie - zobaczyłem tamtego brodatego człowieka, który, jak widzę, idzie w stronę baru. Zaraz potem jednak podszedł do mnie, a ja namierzyłem go stanowczym i dość neutralnym wzrokiem i się zapytałem:

- O co chodzi?

Przy okazji wziąłem kolejny kęs mięsa. Nie wiem jednak, co chce tamten. Ale jeżeli chce się przysiąść - proszę bardzo. Krzesło jest jeszcze wolne, przynajmniej do czasu, aż znów ktoś go nie weźmie albo ja nie zniszczę zionięciem lub czym innym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, mogę się przysiąść??

Zapytałem i usiadłem obok półsmoka. Wydawał mi się dobrym wojownikiem, myślę, że po opuszczeniu karczmy moglibyśmy dzielić przygody. Potrzebuje jakiegoś partnera do walki z siłami Evernsouthu.

- Witaj, jestem Paulie III wielki, a na ciebie jak wołają??

Czekając na odpowiedź oglądałem sobie bijatyke pomiędzy jakimiś dwoma pijanymi półorkami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...