Skocz do zawartości

fanthomas212

Akademia CD-Action [GAMMA]
  • Zawartość

    61
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez fanthomas212

  1. Hyper też pod koniec to mniej więcej jeden nowy odcinek na miesiac emitował
  2. Od czasu do czasu zdarza mi się uprawiać zapping, czyli nałogowe przeskakiwanie z kanału na kanał w celu zdobycia władzy nad światem. Podobno to uzależnienie dotyka głównie mężczyzn po pięćdziesiątce, bezrobotnych i emerytów, którzy nie potrafią odpalić komputera, z a to z pilotem są za pan brat. Tak więc myślę sobie, czemu też to robię. Do cholery, bo szukam kanału o grach. A był taki. Nazywał się Game One, a potem Hyper. Niestety stopniowo zaczął zaliczać spadki formy, oglądalność malała wraz ze wzrostem popularności Internetu, aż w końcu nastąpił upadek, krach, chaos i anarchia. Hyper zniknął. Niestety. Miał dosyć interesującą ofertę, która jednak powoli się wyczerpywała, zbyt dużo było powtórek i coraz krótszy czas emisji, spowodowany wzrostem oglądalności seriali dla dzieci i młodzieży. Review Territory, Fresh Air, Talking Heads, Joint i inne. Ach, te dawne czasy. We Francji, nadal istnieje kanał o znajomej nazwie Game One, oferujący programy o grach z przerwami na anime (tak, te dwie rzeczy są ze sobą nierozerwalnie złączone). Czy tylko przez rozpowszechnienie Internetu programy o grach znikły z telewizji? A może ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Trudno powiedzieć. Czy przyszłość telewizji to tylko kanały dla seniorów, nie lubiących posługiwać się komputerem? Nie wiem, ale wątpię. Po prostu w ramówce nie ma miejsca dla graczy i fanów nowinek technologicznych. Szkoda.
  3. Według obliczeń profesorów z uniwersytetu w Pierdziszewie nie starczyłoby życia, żeby przeczytać wszystkie książki, jakie dotąd powstały (chyba że ktoś jest Flashem). Do tego dołóżmy jeszcze całą masę tekstów, artykułów i informacji zgromadzonych w Internecie. Ogrom tego wszystkiego jeży włosy na głowie (i nie tylko tam). A ta liczba oczywiście cały czas rośnie. I teraz nadchodzi pytanie: czy warto czytać nudne książki? Według obliczeń amerykańskich naukowców przeważająca część społeczeństwa czyta bardzo mało lub w ogóle, co prowadzi do wniosku, że moje pytanie jest równe sensowne co tańczenie nago na lodzie. Pomyślmy jednak o kimś, kto ma przed sobą koniecznością przeczytania nudnej lektury. Czy warto to zrobić? Jakie są zalety, oprócz mniejszego prawdopodobieństwa dostania pały na świadectwie i pałą od ojca? Przede wszystkim ubogacanie języka. Im więcej czytamy, tym podobno mamy bogatsze słownictwo. Z tego wynika również możliwość słownej woltyżerki i mówienia innym o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Co prawda zapewne takie popisy skończą się używaniem nowych słów nie znając do końca ich znaczenia i pięścią na nosie od zdenerwowanego kolegi. Czytanie klasyki daje nam również możliwość przeprowadzenia analizy, dlaczego akurat ten tytuł zapisał się w dziejach świata i jaką on wartość ze sobą niesie. To jednak jest zajęcie idealne dla znudzonych historyków literatury, a nie uczniów liceum. Tak więc marnowanie czasu na czytanie nudnych książek zależy w dużej mierze od ich wartości i własnego samozaparcia w celu lepszego poznania kultury i dorobku ludzkiego. Granie w gry niesie jednak ze sobą znacznie więcej korzyści, więc..
  4. fanthomas212

    Ja i multi

    BF 1 na razie odpada, bo byłby pokaz slajdów. Bardziej starsze odsłony. Może kiedyś.
  5. fanthomas212

    Ja i multi

    Planuję w BF-a, tylko trochę obawiam się, że zostanę zmiażdżony i przeżuty przez doświadczonych graczy.
  6. fanthomas212

    Ja i multi

    Ostatnio stale gram tylko w jedną grę i nie jest to na przykład Dark Souls, tylko Homefront (WuTeEf? - dop. głos zza ściany), która zabiera mi dużo czasu, dając przy tym mnóstwo satysfakcji i szczyptę frustracji. Chodzi mianowicie o tryb multiplayer. Niedawno jeszcze jako zatwardziały singlowiec, plujący jadem na słowo multi (Jak można robić ciągle to samo? – ja sprzed kilku miesięcy) wpadłem w sieć (dosłownie) i jak dotąd nie bardzo chce mi się z niej wydostać. Robienie ciągle tego samego jest bardzo przyjemne. Mapy nie są za duże, ani za małe, lecz w sam raz. (To jest moje pierwsze multi od… od kiedy się urodziłem, więc mogę się nie znać na rzeczy) Tak jak kiedyś w dobrych RPG-ach miało się ochotę na jeszcze jeden quest, tak tutaj jest syndrom jeszcze jednej rundy (Jeszcze jedna… Wiem, że jutro na siódmą. Jeszcze… Zaraz.. Już ósma?) Jako prawiczkowy gracz multiplayerowy po prostu jestem zachwycony trybem Terytorium pod kontrolą (czyli przejmowaniem baz) i trochę mniej deathmatchem. Może wkrótce napiszę jakąś mikro-recenzję dość słabego trybu singleplayer w Homefront, ale na razie nie odczuwam takiej potrzeby. Multi rządzi. (teraz następuje szyderczy śmiech gracza battlefieldowego)
  7. Szl*g mnie trafi jak jeszcze raz usłyszę o grach mobilnych – powiedział mój kumpel, gdy wspomniałem mu o czym zamierzam pisać. A potem umarł. Jak widać z grami mobilnymi należy się liczyć. Żeby nie wyszło, że jestem dziwny i nie mam przyjaciół dodam, że zostali mi jeszcze inni koledzy, na przykład Pan Wymyślony i Pan Moje Odbicie W Lustrze. A teraz przejdźmy do dania głównego, czyli pestki z brzoskwini polanej miodem, inaczej nazywanej endless runnerami. To wyjątkowo nudny gatunek gier mobilnych, w którym po zgonie zaczyna się wszystko od początku, a trasa nieznacznie się zmienia i jak nazwa wskazuje nigdy się nie kończy (no chyba że padnie nam telefon). Drugi człon nazwy, czyli runner sugeruje, iż zazwyczaj postać biegnie przed siebie z nieodpartą chęcią zgonu, a my musimy ją uchronić przed masą przeszkód i przepaści. Jak na razie nie znalazłem idealnego endless runnera, który sprawiłby, że cieszyłbym się jak dziecko, śliniąc się przed ekranem. Zabawa w tym gatunku jest raczej powtarzalna i szybko się nudzi i gracz odczuwa chęć zrobienia czegoś pożyteczniejszego (na przykład obejrzenia jakiegoś pornola). Jako przykład niech posłuży Giant Boulder of Death, czyli gra o toczącym się głazie. Przy okazji niszczy on drzewa, krowy, ludzi i inne takie, a my dostajemy punkty. Trzeba unikać przeszkód i pułapek, które mogą sprawić, że ogromny kamień się rozsypie, a my wrócimy do punktu wyjścia, czyli na szczyt. Nie lubię się staczać, dlatego grę szybko wyłączyłem. Jeśli komuś pasują tego rodzaju tortury może spróbować. Kolejna podobna gra, czyli Zobmbie Highway jest trochę bardziej pomysłowa. Jeździmy samochodem i rozjeżdżamy zombiaki, które skacząc niczym byli sportowcy, próbują przewrócić nasz pojazd. Niestety tutaj też szybko dopada nas nuda i monotonia krajobrazów, bo w końcu ileż można robić w kółko to samo? Przyznam, że endless runnery mają też plusy, bo przypominają mi stare gierki typu Defender 2, w których również po zgonie zaczynało się zabawę od początku, a im dalej w las tym było trudniej. A przynajmniej tak to pamiętam. Na razie to tyle, choć zostało mi jeszcze do ogrania dużo podobnych do siebie gierek, więc może znajdę wśród nich perłę.
×
×
  • Utwórz nowe...