Ja i multi
Ostatnio stale gram tylko w jedną grę i nie jest to na przykład Dark Souls, tylko Homefront (WuTeEf? - dop. głos zza ściany), która zabiera mi dużo czasu, dając przy tym mnóstwo satysfakcji i szczyptę frustracji. Chodzi mianowicie o tryb multiplayer. Niedawno jeszcze jako zatwardziały singlowiec, plujący jadem na słowo multi (Jak można robić ciągle to samo? – ja sprzed kilku miesięcy) wpadłem w sieć (dosłownie) i jak dotąd nie bardzo chce mi się z niej wydostać. Robienie ciągle tego samego jest bardzo przyjemne. Mapy nie są za duże, ani za małe, lecz w sam raz. (To jest moje pierwsze multi od… od kiedy się urodziłem, więc mogę się nie znać na rzeczy) Tak jak kiedyś w dobrych RPG-ach miało się ochotę na jeszcze jeden quest, tak tutaj jest syndrom jeszcze jednej rundy (Jeszcze jedna… Wiem, że jutro na siódmą. Jeszcze… Zaraz.. Już ósma?) Jako prawiczkowy gracz multiplayerowy po prostu jestem zachwycony trybem Terytorium pod kontrolą (czyli przejmowaniem baz) i trochę mniej deathmatchem. Może wkrótce napiszę jakąś mikro-recenzję dość słabego trybu singleplayer w Homefront, ale na razie nie odczuwam takiej potrzeby. Multi rządzi. (teraz następuje szyderczy śmiech gracza battlefieldowego)
5 komentarzy
Rekomendowane komentarze