Skocz do zawartości

MetalurgPL

Forumowicze
  • Zawartość

    715
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez MetalurgPL

  1. MetalurgPL
    I znów nieco czasu minęło, odkąd nie bywałem na jakimś dobrym koncertem, więc i na ten musiałem pojechać. No i było zdecydowanie blisko, czyli jak nie Klub Ucho w Gdyni, to tym razem Klub Parlament w Gdańsku...
    Tym razem prawie się spóźniłem - kiedy już wchodziłem do klubu, akurat na scenie instalował się już pierwszy support, czyli Morowe. Debiutancki album całkiem udany był, więc na koncercie żadnych przykrości z Ich strony nie odczułem, a wręcz przeciwnie - dużo ciekawych niespodzianek było: każdy z muzyków (a było ich 6, z czego 2 na wokalu) był ubrany w bluzę z kapturem i miał na sobie maskę, coś na styl masek znanych nam Anonymusów z 4chana. Setlista morowego nie była zaskoczeniem, ale warto było posłuchać utworów w koncertowej aranżacji, które nabrały większej mocy, zniszczenia, jak na przykład: "Komenda", "Tylko Piekło.Labirynty.Diabły", "Czas Trwanie Zatrzymać" czy "Wężowa Korona", a także nowy kawałek nie pochodzący z albumu "Dziurawy Świat". Nihil wraz ze swoją "bandą" udowadnia, że można wykreować ciekawy Post-Black Metal, znoszący wizerunek black metalowego grania bez tony blastów, który świetnie brzmi nie tylko studyjnie na albumie, ale i także na koncercie.
    Po Morowym nastała wiadoma przerwa techniczna, podczas której na scenie rozkładał się Blindead, zespół który tego wieczora znacznie odbiegał od standardów i od którego zalatywało wżerającą się w mózg psychodelą. Ale żeby załapać klimat, jaki wytworzył podczas występu Blindead trzeba było wczuć i skupić się albo po prostu się nudziło. Na setlistę Blindead'a, składał się ich ostatni album o nazwie "Affliction XXIX II MXMVI", który był zagrany od samego początku do końca bez ani jednej przerwy i podczas którego była wyświetlana projekcja, związana z motywem przewodnim owego albumu. Jak już wcześniej mówiłem, różne rzeczy się odczuwało i tak samo różne dźwięki emanowały z głośników. Raz to był wyraźnie odczuwalny ciężar podczas utworu "My New Playground Became", na którym ni z gruchy ni z pietruchy pojawiło się pogo czy wżerająca się psychodela podczas trwania "Dark and Gray" na który składała się elektronika, perkusja, bas i wokal z megafonu. Występ Blindead na szczęście został przyjęty końcowo sporą ilością braw.
    Następnie, wiadomo - nastąpiło przerwa techniczna, nieco dłuższa, ale i podczas której można było obejrzeć projekcję najnowszego teledysku Behemotha do utworu "Lucifer" na nie zdjętym jeszcze ekranie projekcyjnym. Oprócz tego, tuż przed koncertem na scenie pojawił się Krzysztof Azarewicz, ideolog zespołu, czytając przy tym jakiś cytat i zapowiadając przy tym koncert Behemotha. Koncert rozpoczął się tak samo, jak dwa lata temu, czyli 'otwieraczem' ponownie został kawałek "Ov Fire and the Void", a zaraz po nim "Demigod". I jeszcze pomyśleć, że Nergal przeszło rok temu ciężko zachorował, czego na koncercie nie dało się po Nim poznać. Zachowywał się energicznie przez cały czas trwania koncertu, co przekonywało do tego, że Behemoth, jak sugeruje nazwa trasy koncertowej, odrodził się niczym feniks z popiołów i jest w pełni sił. Nie w sposób też powiedzieć o dobrze wykonanej oprawie plastycznej, składającej się rzecz jasna z efektów świetlnych, ale i dymu, ognia czy finałowego konfetti. Natomiast setlista składała się z tradycyjnych utworów (standardowo odśpiewanego alternatywnie przez publiczność "Decade of Therion", "Conquer All", "Antichristian Phenomenon" czy "At the Left Hand of God"), ale też pojawiły się też te rzadziej spotykane, jak "Moonspell Rites", "Heru Ra Ha (Let There Be Might)?, "The Thousand Plagues I Witness" - jednak znowu, jak dwa lata temu nie przyszło się doczekać skandowanego przez publiczność "Lasy Pomorza". Bis również rozpoczął się rzadko granym utworem, a był nim "23 (The Youth Manifesto)?. Ostatnim tego wieczora był tak samo, jak dwa lata temu "Lucifer".
    Ogólnie rzecz mówiąc, koncert był bardzo udany, tylko dawało odczuwać się niedociągnięcia w jakości przetwarzanego dźwięku przez co trochę podczas występu Behemoth czytelność dźwięku lekko pobladła. Ale było, jak było. Koncert uważam w pełni za udany.
    ***
    Podsumowanie
    Gdzie? - Gdańsk Główny, Klub Parlament
    Kiedy? - 9 października
    Czas trwania - ok. 19:00 - 23:00
    Plusy:
    + Behemoth w dobrej formie
    + Świetne supporty
    + Jak zawsze atmosfera i klimat koncertu...
    Minusy:
    - Mógłby być chociaż jeszcze jeden support (2 za mało, 4 za dużo, 3 idealna liczba supportów)
    - Trochę słaba jakość dźwięku, ale nadal czytelna
    - Znowu nie zagrali Lasów Pomorza
    Ogółem: 9/10
    ***

    ***
    Setlista
    Morowe:
    1. Zakończenie
    2. Komenda
    3. Dziurawy Świat
    4. Czas Trawnie Zatrzymać
    5. Wężowa Korona
    6. Tylko Piekło.Labirynty.Diabły
    Blindead:
    Cały album "Affliction XXIX II MXMVI", tzn.:
    1. Self-consciousness Is Desire and
    2. After 38 Weeks
    3. My New Playground Became
    4. Dark and Gray
    5. So, It Feels Like Misunderstanding When
    6. All My Hopes and Dreams Turn Into
    7. Affliction XXVII II MMIX
    Behemoth:
    1. Ov Fire and the Void
    2. Demigod
    3. Moonspell Rites
    4. The Seed Ov I
    5. Before The Aeons Came
    6. Heru Ra Ha (Let There Be Might)
    7. Conquer All
    8. Antichristian Phenomenon
    9. Alas, Lord is Upon Me
    10. The Thousand Plagues I Witness
    11. Decade of Therion
    12. Shemhamforash
    13. Slaves Shall Serve
    14. At the Left Hand of God
    15. Chant for Eschaton 2000
    Bis:
    16. 23 (The Youth Manifesto)
    17. Lucifer
  2. MetalurgPL
    Każdy, kto siedzi w scenie muzyki grindcore'owej, a także deathcore'owej, chyba powinien znać Seth'a Edward'a Putnam'a przeważnie z zespołu Anal Cunt (znany także pod nazwami AxCx lub A.C.). Ale i jest jeszcze jeden projekt, który z pewnością też powinniście znać, a jest nim Impaled Northern Moonforest - prekursor total trv akvstycznegho blakk metalu.
    Ale ja niestety przychodzę z dość przykrą wiadomością, która może was otrząsnąć... 11 czerwca 2011 roku (czyli w minioną weekend), w wieku 43 lat Seth Edward Putnam zmarł na zawał serca...
    Odszedł od nas kolejny znany muzyk. Śmierć znowu zbiera żniwa, tak samo, jak w poprzednim roku (Ronnie James Dio, Paul Gray, Petrus Thomas Ratajczyk aka Peter Steele). Kto następny będzie? Oby nikt...
    Za Sethem pozostaną wspomnienia oraz necrowizard, który tkwi i będzie tkwić w nas, hail.


  3. MetalurgPL
    Sporo minęło czasu od mojego poprzedniego koncertu, więc na ten musiałem bez wątpienia jechać. I się opłaciło pod pewnymi względami, aby zobaczyć, jak daję sobie macierzyste zespoły muzyków z Behemotha, czyli: Vesania Oriona oraz Nomad Setha...
    Ale zacznijmy od tego, jak dojechał do Gdyni Głównej, a dokładniej do odwiedzanego przeze mnie klubu muzycznego Ucho. Tutaj was nie zaskoczę, ponieważ musiałem dojechać busem do Gdańska Głównego, a następnie pociągiem do Gdyni Głównej, z przesiadką w Sopocie.
    Problem niestety był taki, że kiedy dojechałem na miejscy to się nieco spóźniłem... Ehhh... Nie ma to jak nasza tocząca się kolej polska - to raz. Natomiast po drugie, to też trochę z mojej winy, gdyż sam źle zaplanowałem wyjściem. I w taki sposób nie obejrzałem pierwszego supportu, którym był niejaki Sinful Carrion. Jednak słyszałem od ludzi, że zespół ten zabił nudą, więc chyba nic tak poważnego nie przegapiłem... Jeśli chodzi natomiast o frekwencję, to mało osób było... gdzieś tak ok. 50-70 ludzi...
    Wróćmy jednak do zespołów... Na scenie akurat trwała przerwa techniczna, podczas której rozstawiał się Sammath Naur. Moje oczy przeważnie skierowane były na sześciostrunową gitarą basową, ponieważ jest to moje pierwsze takie zdarzenie, kiedy widzę taką gitarę z tak grubym gryfem. Tak, to w większości widuję pięcio- lub czterostrunowe basówki... Jeśli natomiast chodzi o występ Sammath Naur, to bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Niestety, nie wiem, jakie kawałki wykonali, ale z tego mi to wiadomo, ich setlista przeważnie skupiona była wokół kawałków, pochodzących z albumu, które premiera lada chwila oraz 2 kawałki ze starych nagrań. Mimo tego, to ich awangardowy styl Black/Death Metalu bardzo mi się spodobał - kilka melodycznych solówek, nietypowe bicia czy same nietypowe riffy. Mimo tego, że nie było symfonicznych sampli (jeśli ktoś słuchał np. EP'kę, to wie o co chodzi), to bez tego Sammath Naur potrafił dać kawał dobrego koncertu...
    Po niespełna 30 minutowym koncercie, nastąpiła przerwa techniczna, na której rozstawiał się Nomad, czyli macierzysty zespół sesyjnego muzyka Behemoth - Seth'a, który i tutaj również popylał na wiośle. Po kilku minutach, pojawiły się pierwsze brzmienia, również nietypowe... Nomad przeważnie skupił się na promowaniu najnowszego albumu "Transmigration of Consciousness", który zresztą potem kupiłem... Tylko to wiedziałem, natomiast setlisty w ogóle, jak z poprzednim występem - nie znałem. Lecz i to nie przeszkadzało w odbiorze dobrej dawki death metalu - przynajmniej tak wszędzie jest napisane, ale je jeszcze tutaj wyczuwam kawał old dchoolowego grania i eksperymentowania... (Ale o tym później - będziecie musieli poczekać na recenzje "ToC") Tak, czy siak... - death metalowe granie, że aż morda się cieszy...
    Nomad grał, jeśli dobrze pamiętam 45 minut... Po nim oczywiście pojawiła się przerwa techniczna, na której poprawiano brzmienie nagłośnienia oraz rozstawiał się ostatni zespół wieczoru - Vesania, czyli macierzysty zespół basisty Behemotha - Oriona, który tym razem stanął za mikrofonem oraz trzymał w łapskach gitarę elektryczną, nie bas... Nagle oświetlenie zgasło, a w tle rozbrzmiewało intro. Na scenę weszli muzycy w corpse paincie oraz rozbrzmiewały pierwsze dźwięki do utworu "God The Lux". Zaraz po nim można było usłyszeć "The Dawnfall (Hamartia and Hybris)". W tym momencie zaczęło pojawiać się pierwsze pogo/mosh (niepotrzebne skreślić). Przy takiej frekwencji mnie to nie dziwi, ale warto, że wreszcie coś takiego zostało rozkręcone... Podczas koncertu mogliśmy również usłyszeć takie kawałki, jak "Rage of Reason", "Hell is for Children" ("... i tak g***o wiecie na temat zła" - rzekł Orion) czy "Infinity Horizon". Między utworami, można także usłyszeć takie smaczki, jak dość ciekawą solówkę Valeo'a, czy drum solo Daray'a, nasycone toną blastów, masą przejść czy dużą ilością talerzy - standard z pewnością, ale i tak robi piorunujące wrażenie. Dwoma utworami, kończące koncert tego wieczora, było już kultowe "Marduke's Mezermerising" oraz "Aesthetis". W taki oto sposób skończyło się ponad godzinna setlista symfonicznego Black/Death Metalowego grania, na którym się nie zawiodłem...
    W sumie nagłośnienie koncertu przez cały czas było na bardzo dobrym poziomie, jednak najbardziej w oczy dawała po sobie mizerna frekwencja. Mimo tego i tak uważam koncert za dość udany...
    Mimo, że koncert skończył się o 23, to do domu powróciłem do domu dopiero o 2 w nocy. Ale, jak mówiłem wcześniej, nie ma na co narzekać...
    ***
    Podsumowanie
    Gdzie? - Gdynia Główna
    Kiedy? - 15 maja
    Czas trwania - 19:00 - 23:00
    Plusy:
    + Dobre i wyraźnie nagłośnienie koncertu przez cały czas
    + Atmosfera i klimat koncertu (jak zawsze... )
    Minusy:
    - Fatalna frekwencja na koncercie
    - Spóźniłem się na koncert (ale to już moja wina... )
    Ogółem: 8.5/10

    ***
    Setlista
    1. Intro
    2. God the Lux
    3. The Dawnfall (Hamartia and Hybris)
    4. Synchroscheme
    5. Phosphorror
    6. Intro
    7. Hell is for Childrem
    8. Drum Solo
    9. Rage of Reason
    10. Guitar Solo
    11. Posthuman Kind
    12. Infinity Horizons
    13. Rest in Pain
    14. Marduke's Mezermerising
    15. Aesthetis
  4. MetalurgPL
    Sporo czasu minęło od mojego poprzedniego wpisu. Trochę zaniedbałem swój blog, ale to nie moja wina. Przez ten czas zmieniałem miejsce zamieszkania. Przez to moje stanowisko pracy (mój laptop) było odcięte od internetu. Ale teraz już mam i wszystko jest jak najbardziej ma miejscu. O wiele, wiele wcześniej miałem internet, ale na krótko by się nacieszyć - wymagany był reinstal windowsa. No i także ostatnio mało czasu na blog...
    Ale wracając do naszego tematu wpisu... Już minęło prawie pół roku odkąd mamy 2011 rok i skończył się 2010 rok. Był to wyjątkowy rok. Zresztą każdy rok jest wyjątkowy na swój własny sposób... W 2010 świat ujrzało wiele ciekawych albumów muzycznych, jak i wiele, wiele koncertów. Dużo się działo, jak zwykle. Z tego powodu chciałem ponownie zrobić jedną wielką ankietę, aby wyłonić najlepsze albumy z wszystkich możliwych gatunków metalu... Ale sobie już odpuściłem... Zamiast tego, postanowiłem wymienić pięć najlepszych albumów roku 2010 według mojego uznania. A więc... do dzieła!
    ***
    1. Ghost - Opus Eponymus

    Moje największe zaskoczenie 2010 roku. Album bardzo prosty, ale za to bardzo, bardzo chwytliwy, który wraca do starych i prostych, jak konstrukcja cepa rozwiązań w graniu starego heavy metalu/psychedelic rocka z lat siedemdziesiątych. Klawisze brzmiące niczym kościelne organy czy przejrzysta niczym łza linia gitary basowej. No i te okultystyczne teksty, dzięki którym dowiadujemy się, że granie black metalu i sławienie "Pana z Dołu" już jest niepotrzebne i nieprawdziwe. Dla mnie natomiast Ghost to muzyka końca świata. Nie będzie tam chaosu. Koniec świata będzie się z nas nikczemnie śmiać i pożre nas... a my nawet tego nie zauważmy, gdyż nas zahipnotyzuje - jak to zrobił ze mną Ghost. To o muzyce, a co o członkach zespołu? Po za tym, że są szwedami i pochodzą ze Sztokholmu w ogóle nic nie wiemy - nawet, jak wyglądają rzeczywiście, gdyż zawsze są zamaskowani.
    ***
    2. Drudkh - Handful of Stars

    Drudkh jest to twór od naszego sąsiada, a mianowicie z Ukrainy. Jest z nim prawie jak z Ghostem, ale na inny sposób. Od wielu lat Drudkh wyznaje zasadę potrójnego Ż: żadnych zdjęć, żadnych wywiadów i żadnych koncertów. Mimo tych zasad, to Drudkh wytworzył silną więź pomiędzy sobą, a swoimi wiernymi fanami. W najnowszym do tej pory albumie, zespół ten pokierował się twórczością w inną drogę. Teraz już zanika w nim Black Metal na rzecz Post-Black Metalu/Post-Rocka. Jak poprzednio, znowu mamy cztery utwory po dziewięć minut, lecz tym razem są one bardziej hipnotyzujące, bardziej wciągające niczym makaron. Nie w sposób mi było się oderwać od tak popuszczających fantazji kawałków, jak ?Towards The Light? czy ?The Day Will Come?. Teksty nadal są po ukraińsku i odnoszą się do natury, ale tym razem album jakościowo jest lepszy, przez co już można odgadywać wypluwane słowa, gdyż sporo czasu minie, zanim wyciekną jakieś liryki. Ale na szczęście już są. Warto też wspomnieć tutaj o dodatkowych parach kaloszy, którymi są dwa bardzo interesujące covery i limitowanych edycjach kolekcjonerskich - polskiego Sacrilegium, czy czeskiego Master's Hammer, gdzie można odczuć bardziej blackowy powiew.
    ***
    3. Alcest - Écailles de lune

    Z kolei Alcest to twór pochodzący z Francji. Natomiast za tym tworem stoi na czele niejaki Neige, który znany jest z udzielania się w różnych zespołem i co najważniejsze, w kombinowaniu z mieszaniem black metalu z elementami post-rocka i shoegaze. Shoegaze mówiąc w skrócie to odmiana rocka alternatywnego, charakteryzująca się gitarową ścianą dźwięku oraz ściszonym, mało wyraźnym, ale bardzo melodyjnym wokalem. Nie narzekam na to, co on tworzy, bo muszę przyznać, że bardzo mu to dobrze to wychodzi - mogę posłuchać coś, co jest oryginalne i niepowtarzalne. Alcest jest w stanie wytworzyć bardzo klimatyczne kawałki, które mogą wciągnąć na długo. Mamy tutaj do czynienia z spokojnymi i kojącymi fragmentami. Znajdzie się tutaj nawet miejsce na black metalowe wątki, gdzie utwory na chwilę przybierają ostry pazur pod postacią tony blastów, charczącego wokalu. Bardzo przyjemny album w odbiorze i bardzo dobrze skomponowany, ale trochę krótki, lecz można to wybaczyć. Pod względem ciekawej zawartości jest to jeden z pięciu moich tutejszych faworytów.
    ***
    4. Agalloch - Marrow of the Spirit

    Długo się zastanawiałem na tym, kiedy w końcu amerykański Agalloch wreszcie da od siebie jakiegoś długograja. I wreszcie oto został wydany "Marrow of the Spirit". Otrzymałem znowu dobrze dopracowaną i przemyślaną, klimatyczną muzykę, lecz niestety nadal twierdze, ze nic nie przebije, jakże wybitnego "Ashes Against the Grain". Wiec w tym przypadku "Marrow of the Spirit" otrzymuje miano godnego konkurenta. Ale tak samo, jak w przypadku swojego poprzednika, tutaj także znajdziemy całkiem solidnie i ciekawie wykonaną muzykę, która rozłożona jest na 5 długich kawałków, które większości trwają więcej niż dziesięć minut (w tym także intro trwające ok. 4min.). Po kilku przesłuchaniach krążka myślimy, że już znamy dobrze go, ale wg. mnie tak nie jest. Mamy do czynienia z utworami skomplikowanymi, w których aż roi się od ukrytych muzycznych smaczków. Za każdym razem, kiedy przesłuchujemy album, znajdujemy coraz to inne, poukrywane w utworach folkowe melodie. Zatem, jeśli kogoś zainteresował "Ashes[...]", warto, aby także zainteresował się tym krążkiem...
    ***
    5. Triptykon - Eparistera Daimones + Shatter EP

    Chyba większość was kojarzy w pewnej mierze Celtic Frost - szwajcarska legendarna horda, która była jednym z protoplastów Black Metalu. Niestety, ale zakończył on działalność 3 lata temu. Na szczęście powstał Triptykon, gdzie na czele stoi Tom G. Warrior, który mówił, że Triptykon to kontynuacja twórczości Celtic Frost, a dokładniej ostatniego "Monotheist", który przeważnie miał przeciętne oceny wśród krytyków. Debiutancki album Triptykon w pewnej mierze kontynuuje te dzieło. Mamy nieco podobne brzmienie, ale w porównaniu z poprzednikiem, nikt obojętnie nie przejdzie wśród jeszcze bardziej potężnych, głębszych brzmień gitar, jak i bardziej dopracowanej, przemyślanej oraz skomponowanej muzyki. Nie jest to kopia "Monotheist", ale zostały w bardziej dojrzały sposób rozwinięte pomysły zawarte na nim. Dużo też tutaj ciekawego mieszania w gatunkach, choć przeważnie jest to Doom Metal z elementami black, death metalu, a szaleńczo szybkiego thrashu. Wszystko to w połączeniu tworzy ciekawą mieszankę, ale jednak za to jest on w pełni poukładana, więc nie ma mowy o pogubieniu się. Debiutancki album to nowe, lepsze oblicze Celtic Frosta, na które warto zwrócić uwagę. A jakby komuś było mało, to niech też obczai EP'kę Shatter, która zawiera dwa kawałki niewykorzystane z sesji nagraniowej do albumu, dość mroczny ambientowy przerywnik oraz dwa koncertowe covery kultowych kawałków Celtic Frosta, gdzie w jednym na wokalu wydziera się do mikrofonu Nocturno Culto z Darkthrone.
    ***
    I tak dochodzimy do końca 5 najciekawszych według mnie albumów metalowych minionego 2010 roku. Wybór było ciężko dokonać. Każdy album co innego od siebie oferował, a ich było dużo. Więc oto podam jeszcze albumy, które nie znalazły się w moim zestawieniu, ale są też warte uwagi. Oto one (kolejność losowa):
    - Burzum - Belus
    - Kvelertak - Kvelertak
    - Morowe - Piekło.Labirynty.Diabły
    - Rotting Christ - Aealo
    - Non Opus Dei - Eternal Circle
    - Moon - Lucifer's Horns
    - Aborym - Psychogrotesque
    - Finntroll - Nifelvind
    - Kalmach - 12 Gauge
    - Troll - Neo-Satanic Supremacy
    - Zorormr - Kval
  5. MetalurgPL
    Wstęp
    Rok 2010 powoli zbliżał się ku końcowi... Zostały w zanadrzu jeszcze mniej niż 3 miesiące. Może to mało, może to jeszcze dużo. Ale w czym rzecz? Otóż na światło dzienne wyszedł debiut, który z nie znanych przyczyn, mający być dużym ryzykiem, to jednak takim nie był. Mowa tutaj właśnie o Ghost. Czym jest Ghost? Jakie jest jego oblicze? I o co właściwie chodzi? O tym za chwile...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w Szwecji w Sztokholmie w 2008r. Więc jest dość młodziutkim zespołem. Oprócz tego należy obecnie do dwóch wytwórni muzycznych - Rise Above / Iron Pegasus. No i na tym nam narazie wiadomo o biografii Ghost... Jak widać zastosował on tani, ale skuteczny chwyt marketingowy. Nie wiadomo nic o muzykach zespołu, nawet nie ukrywają się pod pseudonimami artystycznymi. Sami muzycy koncertują, ale oczywiście zamaskowani są. Ubrani są w habbity z kapturami, a sam wokalista za kapłana... No i do tego mimo wyglądu, ich tematyka tekstów oscyluje wokół satanizmu.
    ***
    Recenzja albumu
    Nie wiem czy to żart, czy to jest tak naprawdę... Ale jedno wiem, że muzyka szwedzkiego Ghost jest jednym wielkim zaskoczeniem roku 2010. Zrobił to, co z pewnością nie zrobił nikt w dzisiejszych czasach i to, co okazywało się być trudną rzeczą, choć jej recepta jest bardzo prosta na zaskoczenie słuchacza, a w tym mnie. Muzyka Ghost to powrót do przejawu fascynacją okultyzmu z lat 60 i 70, nawiązując z pewnością do znanego w tych latach innego zespołu Coven. Nie mamy z tego powody żadnych nowych pomysłów na muzykę. Muzykę, która już na starcie powinna skazać szwedów na porażkę. A tutaj proszę... Odkurzenie półek, a szczególnie tej z podpisem "Psychedeliczny Rock lat 70-ych" w rękach brzmi... - oryginalnie i świeżo. To trochę wydaje się być dziwne i śmierdzieć mi oksymoronem. No cóż... Takie już mamy czasy... W sumie Rise Above Records też zrobiło tu swoje wydając ten krążek w limitowanych ilościach, co nakręcało ludzi. Ale przejdźmy już do sedna sprawy, czyli najpierw do przejrzenia zawartości tego krążka.
    Pierwszym utworem na albumie jest intro zatytułowane "Deus Culpa". Mamy tutaj do czynienia z półtorej minutową grą na organach, które swoim brzmieniem nawiązują do tych kościelnych. Z jednej strony brzmi żałobnie i będący idealną przygrywką na pogrzeb. Choć to tylko pozory mogą być. Z drugiej strony natomiast w pewnym rodzaju świetnie wprowadza w klimat albumu. No i te melancholijne granie, które wciąga... Drugim kawałkiem na albumie jest "Con Clavi Con Dio". Pierwsze, co się rzuca w słuch to czysta jak łza linia basu, która rozpoczyna utwór i wprawdzie wyraźna jest do samego końca. Riff metalowy brzmi, jakby już na początku złapał zadyszkę i z tegoż powodu sapie. Ale to tylko są pozory - posłuchacie, to chyba zrozumiecie, o co mi chodzi. Ciekawym smaczkiem rzecz jasna są tutaj klawisze, które w pewnych momentach są mocno akcentowane, choćby w refrenie. Wokal tak samo, jak bas - jest czysty jak łza i pełny atmosferycznych wstawek. Przykładem jest tutaj partie wokalu brzmiący niczym sakralny chór. Wszystko to łączy się w pełną prostoty budowę, jak większość utworów na albumie, choć ten tutaj niezbyt wpada w ucho, ale jest za to ciekawy na start. Dopiero kolejny kawałek noszący nazwę "Ritual" może niejednemu wpaść w ucho. Otwieraczem jest tutaj spokojna przygrywka na gitarze, która potem zamienia się już w przewodni riff, który zaskakująco jest chwytliwie melodyczny. A najbardziej to można zauważyć w refrenie z wyakcentowanymi rzecz jasna klawiszami. W połowie natomiast następuje na krótką metę zmiana klimatu, kiedy riff zmienia się w nieco bardziej mięsistą rzecz, przyjmując podobną formę do poprzedniego kawałka. Czyli brzmi, jakby był przyduszony. Warto też wspomnieć o solówce, która mimo swej tandety (w pozytywnym znaczeniu) i prostoty wpada na długi czas w ucho. Takie solówki, jakie robi John Petrucci z Dream Theater niepotrzebnie się wysila, gdyż te Ghosta z pewnością są bardziej chwytliwe i łatwe do zapamiętania. Kolejny kawałek "Elizabeth" (Bathory - tak, o nią chodzi) nie ma żadnego intra, jeśli to tak można nazwać. Już na samym początku kawałek jedzie już z charakterystycznym, przyduszonym riffem, choć tym razem ma on wyrazisty psychodeliczny posmak. Powoduje to, że przez prawie cały czas mamy do czynienia z dość mięsistym, old schoolowym kawałkiem. Lecz rolę odwracają się, kiedy pojawia się intro. Jak poprzednie kawałki - wyakcentowane klawisze, chwytliwy i melodyczny refren. Następnym utworem na albumie jest "Stand By Him", który rozpoczyna się dość rytmiczną pracą perkusji, do której potem dołączają gitary, które już nie są aż tak przyduszone. Tym razem jest to ciągła rytmiczna praca z mięsistym akcentem, a nawet w dwóch momentach riff rozpędza się na kilka sekund do thrash metalowego szaleństwa z prostą, ale urzekającą solówką w tle. Refren nie zmienia tutaj swojej budowy. Nadal pozostają w nim wyakcentowane klawisze i chórki żywcem wyciągnięte z jakiegoś pop-rocka. Pomijając jeden utwór, kolejnym jest "Death Knell", który wraz z "Ritual" są najlepszymi utworami na albumie. Kawałek rozpoczyna krótkie intro odgłosu deszczu i burzy, po którym następuje rytmiczna perkusja, a po niej czysta, jak łza linia basu. Po basie zaś dołącza riff przewodni. Jak w większości utworów na albumie jest on charakterystycznie przytłumiony, lecz wrzucono jeszcze elementy doom rocka, co sprawia, że jest to robione wolniej i efektywniej, co nadaje specyficzną atmosferę.
    Kolejnym utworem jest "Prime Mover", który jest chyba najcięższym kawałkiem na albumie. Oprócz dość ciekawych przejść, prezentuje już odmienną stylistykę wokalną niż na pozostałych utworach na albumie. Nie ma już wyrazistych chórków czy dość mocno wyakcentowanych klawiszy w refrenie. Przez niemal cały utwór wokal przybiera okrytą tajemniczością formę. Ostatnim utworem na albumie jest instrumental "Genesis". Przez cały utwór przewija się charakterystyczne brzmienie klawiszy. Nie jest to już te a'la Deep Purple. Mają one tutaj wyraźny posmak progresji w formie kosmicznego brzmienia. Oprócz tego solówka, która trwa niemal przez cały utwór jest jak najbardziej na dobrym poziomie. Dobrze też wypada zmiana klimatu na akustyczne zakończenie utworu. Po Genesis oraz poprzednim Prime Mover wyraźnie widać, że te kawałki zostały napisane później niż całość. Klimat towarzyszący im jest odmienny od pozostałych numerów. Jak posłuchacie, to z pewnością zauważycie tą różnice. Jedynie, co mnie nie pokoi to, że wyraźnie widać, że Genesis i Deus Culpa stanowią przeważnie rolę wypełniacza. Wg. mnie można by było zamiast nich wstawić jeszcze 2-3 dodatkowe utwory.
    Cały album jest bardzo prosty, ale za to chwytliwy. Przytłumione riffy gitarowe to tutaj podstawa, ale są odskoki od standardu w kilku przypadkach. Skoro jest to metal rodem z lat 70 to właśnie po tym widać. Zero skomplikowanych zagrań, które trudno zapamiętać. Solówki nie porażają rzecz jasna swoim technicznym graniem, bo nie jest to wymagane. Bardziej jest to miły dla ucha dodatek i który też świetnie wkomponowuje się w całość danego utworu. Jak też wiadomo, ciężko jest w jakiś konkretnych albumach posłuchać jakąś linię basu. A tutaj proszę - wyraźna i do tego czysta, jak łza... Wokal z kolei to przeładowany na słodko głos, rodem z jakiegoś pop-rockowego grania. Do tego też w refrenach dołącza chór. Ale mnie zamiast denerwować, to podoba mi się. Klawisze mimo swojej skromnej obecności, stanowią tutaj jeden z ważnych elementów. Takie stare zespoły, jak wcześniej wymawiany Deep Purple też używały tego sprzętu, więc i widać tutaj chyba pewne inspiracje. Ale ze strony lirycznej tekstów to już inna bajka. Muzyka ma za zadanie odwrócić od nas uwagę na nie... albo odwrotnie. Mi nie jeden raz zdarzało się nucić te utwory, a czasem wypowiadać liryki, które są przesycone okultyzmem i satanizmem...
    Podsumowując nasuwa się pytanie: Po co w takim razie grać black metal i drzeć się do mikrofonu, wypluwając teksty o Satanie? Widać, że można inaczej. Black Metal kojarzy się nam właśnie tym Panem z Piekła i jak coś jest złe, to musi też grane o tym agresywnie? Najwidoczniej nie. Można grać i na wesoło. Nie wiadomo, czy Ghost robi to na serio czy na niby - robi on nas po prostu w balona. To Ghost tutaj rozdaje karty, mimo, że patenty, które używa są przestarzałe i przewidywalne. Jak dla mnie zaskoczenie 2010, które warto posłuchać.


    Tracklista:
    1. Deus Culpa 01:33
    2. Con Clavi Con Dio 03:33
    3. Ritual 04:28
    4. Elizabeth 04:01
    5. Stand by Him 03:56
    6. Satan Prayer 04:38
    7. Death Knell 04:36
    8. Prime Mover 03:53
    9. Genesis 04:03
    Total playing time: 34:41
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Szwecja
    Gatunek: Heavy Metal/Psychedelic Rock
    Plusy:
    + Doskonały debiut
    + Świetne użycie starych patentów
    Minusy:
    - Za mało utworów, w tym 2 sztuczne wypełniacze
    Ogółem: -9/10
    ***
    Bonus
    Oficjalna strona zespołu na Myspace http://www.myspace.com/thebandghost

  6. MetalurgPL
    Wstęp
    No przy wcześniejszym wpisie o Vaderze, zostajemy w Polsce. Dzisiaj nieco mało znany, ale ciekawy zespół, jakim jest Naumachia. Zatem przejdźmy dalej.
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w Wyszkowie w 1999r. z inicjatywy 'Armanda' (wokal, gitara elektryczna), gdzie na początku pod nazwą funkcjonował jako Overture. Po bardzo krótkim okresie czasu do zespołu dołączył 'Soyak' (wokal, gitara elektryczna) i 'Koshen' (instrumenty klawiszowe). Od początku założenia zespołu , przewinęło się przez Naumachia bardzo dużo muzyków, ale trzy wyżej wymienione osoby przez długi okres działalności tworzyły filar zespołu. Muzykami sesyjnymi zespołu zaś są: 'Icanraz' (perkusja), 'Luxas' (gitara basowa). Pod koniec sierpnia 2000, zespół nagrał 3 - częściowe demo w Selani Studio, w Olsztynie. W październiku 2003 grupa nagrała album "Wrathorn". Nagranie zainteresowała się wytwórnia Empire Recors, w związku z czym, wystąpili na festiwalu Metalmania 2005 u boku Napalm Death, Amon Amarth czy Katatonia. Podpisana została również umowa z francuską wytwórnią Adipocere. Pod koniec listopada 2005, w Hertz Studio nagrany został album - "Callous Kagathos", który wydany został przez Empire Records w styczniu 2007. No, a w tym roku wyszedł 'Black Sun Rising'
    ***
    Recenzja albumu
    Pomijając wygląd okładki, co wygląda niezbyt ciekawie - Logo zespołu w jakiej 'zupie', mogę powiedzieć, że zespół, muzyką zawartą na tym albumie, zaskoczył mnie. Naumachia gra mieszankę Black i Death Metalu , połączonego wraz z melancholijnymi instrumentami klawiszowymi w tle, co czasami mnie wkurza, a czasami wręcz wraz z gitarami tworzy dobry nastrój. Widać, że zespół ma już doświadczenie, co można poznać po miażdżących gitarowych riffów będącymi niczym ognista furia. Nie wspomnę już o całkiem głębokim growlu, co może potwierdzić choćby pierwszy utwór na płycie 'Inward Spiral'. A perkusja? Jak zwykle na takich albumach brzmi, jak trzeba - czyli intensywna kanonada bębnów i szybkich blastów tnących powietrze. Tak... cała ta brutalność Black/Death metalu, została zmieszczona w zaledwie dziewięciu utworów. Nieco mało... bo tez bym chciał nieco więcej, przynajmniej jeszcze 3, ale mogę powiedzieć, że tyle i tak wystarczy. Na albumie już znajdują się kawałki takie, jak "Inward Spiral", "Egomaniac Frenzy" czy "Act of Renuncation", które są najmocniejszymi na albumie. Ulepszając standardowe brzmienie Black/Death Metalu, można otrzymać całkiem niezły rezultat, jakim jest oczywiście 'Black sun Rising'. Ostre, ciężkie brzmienie, będące zarazem klarowne. A już w świecie metalu nie można już niczego więcej wymyśleć, a tu proszę... Naumachia do zespół, który słuchacza może zaskoczyć ponadstandardowym brzmieniem i podejściem do tematu, jakim jest właśnie wybuchowa mieszanka Black/Death Metalu.


    Playlista:
    01. INWARD SPIRAL
    02. EGOMANIAC FRENZY
    03. MORTIFICATION STUDY
    04. VORERISTIC LIFE ABUSER
    05. FORNICATRIX
    06. ICONOGRAPHY OF PAIN
    07. SEDATED DAIMONA
    08. ABREACTION
    09. ACT OF RENUNCIATION
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Polska
    Gatunek: Black / Death Metal
    Ocena: 9/10
    ***
    Bonus
    Strona zespołu na Myspace http://www.google.pl/url?sa=t&source=w...weQ&cad=rja
  7. MetalurgPL
    Jvż was lekko wtajemniczył Ramzes w świat jak najbardziej ortodoksyjnego i najmroczniejszego blakk metalv, jaki może istnieć na tym świecie, a jest nim: Acoustic Blakk Metal oczywiście. A czemv najmroczniejsza odmiana? Sprawa bowiem jest prosta, jak budowa cepa... Bo w wynikkv brakkv prądv, co czyni go jeszcze bardziej mrocznym i posępnym. Taki jest i będzie debiut DarkMrokH. Ale co z resztą? Nie wiadomo... Sami sobie odpowiedzcie. A żeby was nieco bardziej w to wtajemniczyć, przygotowałem kilka ciekawych rzeczy, związanymi z tą jakże total trv kvltową muzyką.
    ***
    1. Black Metal Acustico 2 (Acoustic Black Metal Deux)

    Ten kawałek byłby bardziej trv, gdyby właśnie nie przez ten teledysk, który nosi nazwę "Najbardziej NekroFrostbitten teledysk, jaki widziałeś". Może i jest w tym jakieś ziarno prawdy, ale... Nosić koszvlkę Dymnego Burgera!? Lecz mógłbym to wybaczyć, gdyby miało to formę wyśmiewczą. I może tak jest... Wtedy koszvlka, jak najbardziej! Nevermind... Ostateczna decyzja należy do was.
    ***
    2. Acoustic Black Metal Tracks (Preludes, Interludes, Outros) Part 1, 2 & 3
    http://www.youtube.com/watch?v=krRxpQo9xvs
    http://www.youtube.com/watch?v=k3Ji_JiRnYM
    http://www.youtube.com/watch?v=6JdMaAmj3AE
    Jak sama nazwa wskazuje, mamy tvtaj do czynienia nie z prawdziwą formą akkvstycznego blakk metalv, tylko z samym blakk metalem, a dokładniej wziętymi od niego różnymi przerywnikami: Preludia, Interludia i Outra. No i z racji tego, są to instrvmentalne zagrywki, więc nie w pełni możemy odczvć avtentyczność przekazv, co może prowadzić do pozerstwa i lamerstwa. Takie granie powinno być krótkie, rozpoczynać i kończyć album. Dobra... Przejdziem jvż dalej, bo zaraz mnie tv jasna cholera weźmie!
    ***
    3. Impaled Northern Moonforest - Return Of The Necrowizard

    Uff... Khylcie czoła! Gdyż przed wami prekursor tego gatvnkkv, a mianowicie Impaled Northern Moonforest i rzecz jasna Necrowizard, który tvtaj stanowi rolę Wielkiego Gvrv. To mv składa się hołdy i ofiary, bowiem sędziwy Necrowizard potrafi narobić bałaganv i skazać na potępienie!
    ***
    4. DarkMrokH - Opus Nocte Diaboli I - Masturbathory At Northern Kingdom Of Walpurgi's Rites
    http://www.youtube.com/watch?v=W7mExPHgVNo
    Więc khcąc czy nie khcąc mvszę i tvtaj zamieścić kawałekk debivtankiego o wdzięcznej nazwie. Wedłvg mnie Darkmrokh, jako jedyna horda akkvstycznego blakk metalv kontynvvje dzieje Necrowizarda. Reszta nie są grim, tylko są kapvcynami i fagolasami. Sam zaś DMH... Kto wie? Może stanie się tak, że vczeń przerośnie swego mistrza?
    ***
    5. Russian School Black Metal Band

    O akvstycznum blakk metalv zaczęto jvż navczać w Rosji! I bardzo dobrze... Przyda się dzieciarni pojęcie o trv mvzyce. Ale problem leży w navczycielach... Czy są grim albo zwykłymi pozerami? Tv jvż sami sobie odpowiedźcie...
    ***
    6. ???????? - ? ?????? ? ????????

    Mvzyka jest chyba na dobrym poziomie, ale reszta już nie... Plakat Cradle of Filth wisi na ścianie - Co jest grane??! Czarna koszvlkka z zespołem, zamiast koszvli, długie włosy oraz piwnica zamiast pokojv babci. Tak niewiele, a jak poprawia hvmor.
    ***
    To był zalążek kvltvry Acovstycznego Blakk Metalv... Resztę mvsicie sami odkrywać!
  8. MetalurgPL
    Wstęp
    Mówi się, że w black metalu już nie da się coś oryginalnego wymyślić, że to wszystko to tylko bicie piany na nowo, żadnej nowości, nic co mogłoby zaskoczyć. A jednak tak nie jest i można to zauważyć. Przykładem choćby na to jest najnowszy krążek od Non Opus Dei, który wybija się ponad znany nam black metal, ukazując jego lekko zmienione oblicze i atakując nas nowymi pomysłami. Ale czy na pewno tak jest? O tym się za niedługo przekonamy...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w 1997r. w Olsztynie z inicjatywy dwóch gitarzystów: Klimorh'a aka Suerwan( a także wokalista) oraz K?ris'a, który udzielał się w nim do 1999r. Obecnie szeregi Non Opus Dei zasilają: Buddah (gitara elektryczna), Michal "Roch" Rochowicz (gitara basowa) oraz Gonzo aka Wojciesz (perkusja). Obecnie zespół ma na swoim koncie 6 albumów, a ostatni z nich (czyli dzisiejszy omawiany) został wydany pod szyldem wytwórni muzycznej Witching Hour Production. Sesja nagraniowa do "Eternal Circle" rozpoczęła się w lutym 2010 roku w studio "Bat" w Olsztynie. Pod okiem Szymona Czecha zostały nagrane ślady perkusji. Potem w jego prywatnym studiu zarejestrowane zostały partie gitar. Następnie nagrano wokal i bas w olsztyńskim "Studio X". Miks i mastering materiału odbywał się ponownie w prywatnym studiu Szymona Czecha.
    ***
    Recenzja albumu
    Black Metal wykreował swój wizerunek, którego podstawami są przeważnie mocne tłuczenie blastów, darcie się do mikrofonu oraz szybkie cięcia gitarowych riffów. Lecz nawet ta muzyka ekstremalna z czasem staje się nudna i wtedy właśnie braknie pomysłów, czym jeszcze tutaj zaskoczyć słuchacza. A to, czy najnowsze dzieło Olsztynian z Non Opus Dei, którego koncept oparli na idei odwiecznego koła, potrafi jeszcze zaskoczyć słuchacza w stylistyce black metalowej? Czas się przekonać...
    Utworem otwierającym całość jest "Woda dla Umarłych", który rozpoczyna się krzykiem dziecka, a zaraz po tym ukazując swoje odmienne oblicze. Już miałem na myśli, że Non Opus Dei na nowej płycie będzie kontynuował pomysły z "Constant Flow". A jednak myliłem się... Kosztem zawiłości muzyki, dostaliśmy nieco uproszczoną muzykę, która uderza prosto w twarz. Więc po początkowym płaczu dziecka, następuje agresywny riff przewodni, któremu nieprzerywalnie towarzyszy fala blastów, choć zdarzają się krótkie sekcje rytmiczne. Kolejnym utworem na albumie jest "The Prisoner of the World", na którym znowu zastajemy kolejną falę blastów i wypluwania tekstów. Lecz tutaj także można spotkać się z czystym wokalem, a raczej mógłbym powiedzieć, że szepty. Tak czy owak tkwi w tym pewna tajemniczość. Gdzieś tak w połowie utworu możemy się spotkać z krótką, ale interesującą partią gitary. Nie ma w niej ani kawałka metalu. Mógłbym zaryzykować stwierdzeniem, że czuć tutaj... metalcore. A to ze względu na to, że spotykamy się z krótkimi, ale i szybkimi cięciami riffu gitarowego (charakterystyczne dla tego gatunku) oraz przyjęcie rytmiki przez perkusję. Widać, że Non Opus Dei czerpie inspiracje z innych gatunków, choć i tak wszystko to jest ostatecznie black metalem. Następnym utworem na płycie jest "Demon Nietzschego", w którym znajdziemy ciekawe intro. Znajdziemy w nim tłum rozmawiających ludzi, stanowiących tło. W przedzie zaś dziewczynka śpiewa dziecinną wyliczankę (aż naszła mnie nostalgia... ). Lecz zaraz po tym oczywiście pojawia się kolejna młócka, która mimo napływu wszystkiego naraz, nie tworzy ściany dźwięku. Dość ciekawym wyróżnikiem tego utworu jest partia, w której perkusja oczywiście kipi od blastów, a do niej po chwili dochodzi gitara, by znów zniknąć i zaraz się pojawić. (jeśli przesłuchacie utwór, to chyba załapiecie o co mi chodzi... ). A to znów przeradza się w czytelną młóckę, która atakuje nas. Z kolei "Dark Nebula" to dość krótki utwór niczym grindcore, nie przekraczający dwóch minut. Po równie króciutkim intrze, nieprzerywanie od samego początku do końca atakuje nas młócką, trzymając się standardowych wyznaczników Non Opus Dei - czyli blasty, blasty i jeszcze raz blasty, a do tego moc riffów gitarowych i ich chore pomysły, nie zapominając o opętańczym wokalu. Kolejnym utworem jest "Przystrojona Słońcem", na którym możemy znaleźć tym razem trochę zawiłości i kombinowania z riffami, które także w znacznej mierze odbiegają od tradycyjnej stylistyki black metalowej. Znajdziemy tutaj choćby progresywne i lekko ambientowe naleciałości, które można zauważyć w widocznym spowolnieniu na końcu utworu, które oczywiście kończy kawałek, stopniowo go wyciszając. W większości utworów mamy do czynienia z graniem, które na koniec momentalnie zostaje urwane. A jednym także z takich przykładów jest kolejny wałek o tytule "Death Hussar Legions", który jak Dark Nebula nie grzeszy długością, która jest grindcore'o-podobna. Lecz tym razem o kilkanaście sekund przekracza magiczną barierę dwóch minut. I znów mamy do czynienia z blastową otoczką perkusji, która atakuje nas niczym młot pneumatyczny, trzymając szaleńcze tempo. Równo z tym idzie rzecz jasna agresja ze strony riffów gitarowych, które od czasu do czasu daję znać melodyczne pobrzękiwania. Tym razem, aby nieco szybciej zakończyć tą recenzje, przejdę do ostatniego kawałka na krążku, który nosi tytuł "Until the Wheel Stops". Kolejna szaleńcza młócka z chaotycznie następującymi po sobie riffami, jednak i w tym wypadku na twarzy pojawia się banan. Pamiętacie chyba, że początkowy utwór rozpoczynał się płaczem dziecka? Odwieczne koło bowiem wykonało swój obrót, więc i na końcu także mamy do czynienia z tym płaczem...
    I oto w końcu/wreszcie/już/dopiero teraz (niewłaściwe skreślić) przeszliśmy od opisywania poszczególnych kawałków na utworze do całości, czyli aranżacyjnej strony lub jak, kto woli - technicznej (tu także niewłaściwe skreślić )... Non Opus Dei na poprzednich albumach trzymał wolne, ba, nawet nieco ociężałe kawałki i do tego zawiłą muzykę. Tym razem poszedł na szybkość utworów, kosztem zawiłości, tworząc uproszoną, ale pędzącą muzykę. A zatem dostaliśmy masę blastów aż miło w uszach dudni, choć i znajdą się czasami krótkie, ale interesujące sekcje rytmiczne. Riffy w całej swojej okazałości są brutalne i agresywne. Niestety, ale czasami nachodzą na siebie, tworząc ledwo czytelną ścianę dźwięku. Sytuacje na szczęście ratują melodyczne pobrzękiwania w tle. No i same riffy. Nie należą one z pewnością do tradycyjnej formy black metalu. Można w nich wychwycić inspiracje z różnych gatunków. Mimo, że owym kosztem tempa utworów, muzyka jest uproszczona, to nadal jest ona zawiła. Dziwne, czasami nawet chore, ale za to oryginalne pomysły na riffy gitarowe leży w naturze Non Opus Dei i tutaj także udało im się. Wokal to tradycyjny black metalowy skrzek, który jednak jest bardzo dobry i wybija się spośród innych, bezlitośnie i złowrogo wypluwając z siebie kolejne to teksty. Czyli w całej okazałości ciekawy przepis na odmienne spojrzenie black metalu, lecz szkoda, że zalatuje tutaj monotonnością. Dla zwykłego, przeciętnego słuchacza-śmiertelnika krążek ten wydaje się nijaki. I się lekko z tym zgodzę. Mi nawet zajęło sporo czasu i odsłuchiwań, aby za każdym razem odkrywać na nowo ten album. Ciężko znaleźć tutaj w poszczególnym kawałku jakiś konkretny detal, który sprawia, że wzbija się on ponad resztę. Album bardziej został stworzony, jako całość, gdyż leci kawałek, kończy i zaczyna się następny i nic z tego prawie nie wynika.
    Więc oto dokonując ostatecznego podsumowania... Nowy krążek Non Opus Dei to kawałek ciekawego grania odmiennego spojrzenia na black metal. Masa pomysłów, nieco zawiłość i brutalność. Szkoda jednak, że jest on krótki (ok. 32min.) i odbierany bardziej jako całość. Ale znajdzie się ktoś, kto z chęcią coś takiego posłucha. Może to będziesz ty? Kto wie? Kto wie... ? Tak czy siak, krążek ciekawy uwagi.


    Tracklista:
    1. Woda Dla Umarłych 03:33
    2. The Prisioner Of The Worlds 04:54
    3. Demon Nietzschego 03:45
    4. Dark Nebula 01:48
    5. Przystrojona Słońcem 04:34
    6. Death Hussar Legions 02:15
    7. Point Zero 03:26
    8. Galaxy In Her 04:15
    9. Until The Wheel Stops 03:20
    Razem - 31:54
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Polska
    Gatunek: (Awangardowy) Black Metal
    Plusy:
    + Łojenie po garach, aż miło
    + Szybkość i agresja
    + Zawiłość riffów gitarowych
    + Ciekawe smaczki w tle
    Minusy:
    - Odczucie monotonności
    - Trudno się odróżnia kawałki
    - Album wpaja się bardziej w całości
    Ogółem: +6/10
    ***
    Bonus
    Oficjalna zespołu na MySpace http://www.myspace.com/nonopusdeipoland
  9. MetalurgPL
    Wstęp
    A zatem kontynuujemy 'wycieczkę' po awangardowej stronie spojrzenia na black metalową muzykę. Tym razem padło na debiut, które nosi poczciwe miano - Z?rormr. Tym razem zadano sobie pytanie - Co się stanie po połączeniu ortodoksyjności black metalu z przelewającą się atmosferą i nutą dark ambientu? No cóż... Odpowiedź się już znalazła, zatem nie przedłużać dalej, przejdziemy do następnego punktu wpisu...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół... a raczej w tym wypadku projekt muzyczny powstał w 2010r. Sądząc po literze '?' i po tym, kto za tym projektem stoi - Hakon Sj?ormen, można wskazać, że Z?rormr powstał w Norwegii. A jednak tak nie jest, bowiem miejscem, gdzie on się narodził jest... Polska. Z początku jego zainteresowania interesowały wokół dark ambientu i muzyki neoklasycznej, co można zobaczyć na jego wcześniejszym projekcie Serpentor, który potem ewoluował w I.A. Serpentor, a ten z kolei ewoluował w... obecny Z?rormr. Prace nad albumem trwały w prywatnym studiu, w tym samym, gdzie światło dzienne zobaczył poprzedni projekt - Vatican Cellars Studio. Polskim dystrybutorem tego mrocznego krążka jest Witching Hour Prodution.
    ***
    Recenzja albumu
    Zorormr, a raczej jego poprzednie wcielenia rozpoczynały karierę muzyczną w postaci posępnego i klimatycznego dark ambientu. Potem nastąpiła fascynacja black metalem przez którego na miejsce I.A. Serpentor wstąpił właśnie Zorormr. Jak dla mnie to trochę dziwne, gdyż to większość zespołów przeradza swoje fascynacje black metalowe w muzykę elektroniczną, co przykładem może być Ulver czy Burzum. Lecz Burzum wydał z konieczności rygorów więziennych, ale to już zupełnie inna historia... Choć sam Hakon przyznaje się, że "Kval" miał być jego debiutem, lecz nie udawało mu się z różnych względów. Więc nadszedł czas rekompensaty i oto w tym roku światło dzienne ujrzał debiut pod postacią Zorormr, którego premiera płyty miała w nocy Walpurgii. Grrrr.... Srogo!
    A więc pierwszym kawałkiem na albumie jest intro zatytułowane "I D?dens Slug". Jest to kawałek w całości dark ambientowy, tak jak "Wstęp" w Morowym. I tak samo, jak on ma za zadanie wprowadzić nas w klimat albumu, przejawiający się pod postacią grozy i strachu. Lecz to, co odróżnia od intra z "Piekło.Labirynty.Diabły" jest to, że jest on o minutę krótszy i nie samych przytłaczających, charakterystycznych dźwięków dark ambientowych. Ma tu miejsce także coraz to stopniowo szybciej gra na pianinie, jak i zegar, który wybija północ. Po tym następuje już kolejny utwór, zatytułowany "Misanthropy'. Jest już to black metalowy kawałek, lecz nie jest on w tradycyjnym stylu. Pierwszą rzeczą, która jest zauważalna, to bardzo słyszalny nisko strojony bas, który tutaj jest najbardziej wyrazisty na albumie. Utwór snuje się w wolnym tempie, jak całość krążka. Charakterystycznym wyznacznikiem, odróżniającym "Misanthropy" od reszty utworów jest to, że posiada solo w wykonaniu Quazarre'a, znanego choćby z Crionics, Asgaard czy Devilish Impressions. Słuchając ten kawałek można odczuć, że to on był nagrany dla tej solówki, która jest powalająca, jedyna na albumie oraz w standardowym stylu Quazarre'a. A w rzeczywistości tak nie jest. Na albumie uwidaczniają się poszczególne szmery, piski, pobrzękiwania lub coś innego w tym stylu. A przykładem na to może być właśnie kolejny utwór, który jest tytułowym utworem - czyli "Kval (Svar Mig, Gud)". Po piskach, które wprowadzają nas w klimat, następuje dojście sekcji basu i perkusji. To natomiast przeradza się w wolną, ale energiczną sieczkę, do której dołączają reszta sekcji instrumentów. Czyli dostajemy po twarzy kolejną dawkę old schoolowego grania, lecz tym razem bez oszołamiającego sola. Za to otrzymujemy riff gitarowy, tworzący dość chwytliwy numer. Kolejny utwór nosi tytuł "Beyond Atonement". Tak samo, jak poprzednio i tutaj znajdziemy na początku różnorakie szmery, lecz trwają one dłużej, budujące nastrój grozy, tajemniczości i niepokoju. Klimat wzmacnia jeszcze głos towarzyszący szmerom, który sprawia, jakbyśmy byli świadkami albo uczestniczyli w jakimś mrocznym rytuale. Lecz wyobrażenie te trwa krótko, bowiem przeradza się to już w znane nam okrutne dźwięki Lecz tym razem nie ma przeplatania wolnej rytmiki z krótki seriami niczym karabin blastów. Tutaj mamy tylko i wyłącznie wolno ciągnące się dźwięki niczym doom metal. "Threnody For Him" także rozkręca się wolno, lecz tym razem na początku mamy do czynienia z komputeryzowanym krzykiem. Utwór bardziej postawiono na riffy gitarowe, co można zauważyć brak przelewających się dźwięków dark ambientowych. Nadal można je wychwycić, lecz schowane są one mocno w tło utworu. "Every Night I Die" to kolejny przykład old schoolu (lecz w awangardowej formie). Od początku startuje z mocą, co świadczy o tym, że jest bez żadnego intra. W swojej prostocie jest mocno chwytliwym kawałkiem, lecz szkoda, że można nieco odczuć jego monotonność i przewidywalność. Kolejny utwór nosi tytuł "Revelation 9:11". Równie rozkręca się nieco, ale tym razem nieco szybciej i z aspektem orientalizmu, a dokładniej mówiąc bliskiego wschodu. Klawisze dark ambientowe także zmieniły swoje oblicze. Ich przelewające się po głębi brzmienie bardziej przypomina organy kościelne. "The Antichrist" równie, jak "Every Night I Die" startuje bez żadnego wprowadzenia. Od samego początku w uszach słychać nic innego, jak rytmiczną sieczkę. Dźwięki dark ambientu nie brzmią już, jak organy kościelne. Za to są jeszcze bardziej mroczne oraz może się zdawać, jakby maczał w nich swoje palce nie Hakon, a sam Diabeł. Ostatnim na albumie utworem jest outro "Himmelen Rike". W porównaniu z outrem Morowe, nie jest to sekcja instrumentalna, jak na poprzednich numerach, lecz sam Dark Ambient. Można by powiedzieć, że nawiązuje ono i zarazem jest hołdem do wcześniejszego projektu, który zwał się I.A. Serpentor.
    Jeśli chodzi o całość ze strony technicznej, to jak najbardziej jest to w pełni old schoolowy kawał grania, lecz w nieco awangardowej formie. Ci, co słuchają lubią niewyraźne brzmienie old schoolu, poczują się, jak u siebie. Natomiast ci, co bardziej nastawieni są na nowoczesne brzmienie, nie jestem pewien czy by podeszli z umiarem do tego krążka. Za wszystkim stoi muzyk, ukrywający się pod pseudonimem Hakon Sj?ormen. Fajnie, że tutaj można usłyszeć wyraźnie bas, gdyż tak normalnie nie da się go usłyszeć. No... chyba, że się ma wytężony słuch albo się natrafi na jakiś inny album, w którym uwidoczniony jest bas. A szanse na znalezienie wynoszą ok. 25%. Tutaj natomiast nisko strojony bas unosi się przez cały czas trwania krążka, nie wliczając intro oraz outro. Na pozostałych w niektórych momentach jest też lekko przysłonięty gitarami. Te z kolei brzmią dość surowo i sprzężono, nadając całości old shcoolowych cech black metalu. Perkusja nie brzmi tak, jak w standardowym i ortodoksyjnym black metalu. Tempa, które uwydatnia przypominają te "burzumowskie". Mamy zatem wolno lub średniej prędkości sekcje rytmiczne, a także mają miejsce krótkie serie blastów. Jest ona w pełni wygenerowana komputerowo, co mocno kłuje w uszy. Ma proste, ale ważne zadanie. Jest po to, żeby po prostu być i trzymać tempo utworów. Najważniejszym czynnikiem, że mamy do czynienia z awangardową formą black metalu, jest obecność muzyki dark ambientowej. To z niej mamy intro oraz outro, a także przelewające się różnorakie dźwięki w utworach. Od pobrzękiwania, szmerów, szeptów oraz fali dźwięków przelewających się w postaci klawiszy. Wokal także widać, że daje radę. Mocno skrzekliwy jest, co nawiązuje mocno do starych brzmień black metalowych. Można odczuć tutaj choćby szkołę Atilli z Mayhem. Na zasługi powinien otrzymać także Quazzare z Crionics za swój skromny gościnny występ w postaci dość zadziwiającego sola w utworze "Misanthropy".
    Na samym końcu można powiedzieć: Umarło I.A. Serpentor, niech żyje Z?rormr. To, co kiedyś na samym początku Hakon planował i dopiero teraz miał szansę, to bardzo mu się udało. "Kval" mimo swojego surowego brzmienia, jest dobrze przygotowanym krążkiem na taki debiut. Z początku odczuwałem, że to mało ciekawy, undergroundowy projekt. Ale za każdym przesłuchaniem krążka zmieniałem zdanie. I teraz w pełni mogę go wam polecić.


    Tracklista:
    1. I D?dens Slug 1:30
    2. Misanthropy 4:04
    3. Kval 4:50
    4. Beyond Atonement 3:48
    5. Threnody for Him 4:09
    6. Every Night I Die 4:40
    7. Revelation 9:11 4:15
    8. The Antichrist 3:22
    9. Himmelens Rike 3:29
    Razem: 33:53
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Polska
    Gatunek: Ambient Black Metal
    Plusy:
    + Klimat
    + Gościnny występ Quazzare'a
    + Old school'owość
    + Chwytliwa prostota albumu
    Minusy:
    - Sztuczna perkusja
    - Lekka monotonność
    - Długie rozkręcanie się utworów - nieco sztuczne wydłużanie krążka
    Ogółem: -7/10
    ***
    Bonus
    Z?rormr na MySpace http://www.myspace.com/zorormr
  10. MetalurgPL
    Wstęp
    "Morowe to zabójcze tchnienie melancholii i chaosu. Morowe to oddech diabła na twoich plecach." - Ot takimi słowami można opisać ten zespół, który otwiera kolejne i inne spojrzenie na black metal, który w standardzie jest surowy. Czym właściwie jest Morowe? Kto za tym wszystkim stoi?
    ***
    Mini-Biografia
    Morowe to nic innego, a jak kolejny projekt muzyczny, założony przez objętego sławą sceny polskiego black metalowego podziemia - Nihiliem, który także stoi za takimi zespołami oraz projektami, jak: MasseMord, Furia, FDS, CSSABA. Pomysł na kolejny projekt muzyczny zrodził się już w 2006r. w Katowicach, gdzie wraz z innymi dwoma muzykami założono właśnie Morowe. W skład zespołu wchodzą: Nihil (wokal, gitara elektryczna, sample, keyboard, gitara basowa), Hans (gitara elektryczna, gitara basowa, sample, keyboard) oraz BaronVonB (perkusja). Nagrywanie i miksowanie debiutanckiego albumu przez Nihila trwało od bliżej nieokreślonych, późnych czasów 2008 roku do lata 2009r. w Katowicach w "S-TRACKS STUDIO". Materingiem z kolei zajęto się w marcu 2010 "HERTZ STUDIO" w Białymstoku.
    ***
    Recenzja Albumu
    Minęło kilka miesięcy od zacnego długograju Furii "Grudzień za Grudniem" i mniej miesięcy od wydania dwóch EP'ek - również pod tym szyldem. A Nihil jak zawsze zaangażowany w coraz to więcej projektów muzycznych. Jednym takim jest właśnie Morowe. Tak samo, jak Furia, zauważyć można, że Morowe także jest polskojęzycznym zespołem black metalowym. Może i coś łączy z tym zespołem, może i nawet z MasseMord - wciąż mamy black metal. Jednak ten black metal ukazany jest w innym obliczu niż znamy (A więc można wyczuć tu pewien paradoks)... Oto Morowe (powietrze), które napływa na nas z ziem śląskich i czuć jego oddech śmierci...
    Na początku mamy ponad dwuminutowy "Wstęp", który jest niczym innym, jak dark ambientem. Powoduje to, że ustawiamy się na klimat płyty, a w głowach może się tworzyć szaro-biały i ponury obraz, który odwzorowuje nazwę oraz ową atmosferę płyty, czyli morowe powietrze - pełne zanieczyszczeń i zatrucia. Zaraz po tym następuje już pierwszy pełnoprawny utwór, który nosi tytuł "Komenda". Rozpoczyna się powolnym narastaniem brzmieniem gitary, którym towarzyszą krzyki, jęki i groźnie powarkiwania. W dalszych momentach skrzeczący wokal/growl przeplata się chórem desperackimi krzykami chórku, które odwzorują dokładnie stronę liryczną utworu. Oprócz tego co jakiś czas następuje lekkie przyspieszenie utworu, co za nim następuje dojście krótkiej, ale skutecznej nawałnicy blastów. Drugim z kolei utworem jest właśnie kawałek tytułowy, czyli "Tylko Piekło.Labirynty.Diabły.", który rozpoczyna się cichymi i przesterowanymi gitarami. Zaraz po nich następuje riff, który już od pierwszego momentu wpada w ucho, a wraz z nim przejawiają się wrzaski. Po tym następuje motoryka perkusji w średnim tempie, a kiedy wrzaski zamieniają się w wypluwane słowa, riff przyspiesza, a wraz z nim perkusja nabiera blastów. Kilka chwil po tym jednak następuje nieco powrót do normalnego tempa. No i można powiedzieć, ale nie jest to monotonne, jak się wydaje. Za każdą zmianą tempa i riffu przewodniego, zmienia się postrzeganie samego utworu oraz jego klimatu. Czyli prościej mówiąc: Jeśli coś jest monotonne, to tak naprawdę się może wydawać. Trzecim utworem (nie wliczając oczywiście intra) to długie ponad 9 minutowe monstrum, które nieco skojarzyło mi się przez długość z "Kim Jesteś?" Furii - czyli "Czas Trwanie Zatrzymać". Lecz ten drugi wyróżnia się od pierwszego wolniejszym tempem, chodź znajdziemy tutaj także szybszej partie, ale i inną formą wyraźnego zwolnienia w utworze. Furia zastosowała akustyczną, wręcz jazzową partię, a Morowe solówką, jeśli tak można to nazwać... Towarzyszy nam niemal przez cały utwór wraz z innymi instrumentami, jak i jest partia, gdzie pozostałe instrumenty na chwilę wyciszają się. A zaraz po tym idzie najszybsza chyba partia blastowej naparzanki. Kolejnym utworem jest "Jego Oblicza", który ukazuje, że Morowe potrafi nadal tworzyć nieco bezkompromisowy black metal. Czyli od samego początku do końca utwór mknie z szybkim tempem rytmicznym, jak i masą blastów perkusji. No prawie... Bowiem w połowie utwory znowu widać wyraźne zwolnienie, lecz nie te, jak w "Czas Trwanie Zatrzymać". Tutaj przejawia się ona wolną pracą gitarowego riffu, który potem na kilka momentów zamienia się w akustyczne granie. A zaraz po tym następuje ponowne przejście w szybkie tempo. Natomiast kolejny utwór zatytułowany "Głęboko Pod Ziemią" rozpoczyna się niczym ogniskowe granie na gitarze. Lecz to, co po nim następuje nie przypomina już tych ogniskowych przyśpiewek. Mamy za to kolejną odsłonę black metalu od Morowe, a za tym się niesie liczne zmian tempa, lecz tym razem nacisk położone na wolne tempo. Oprócz tego mam także do czynienia z tym melancholijnym klimatem, który towarzyszy nam od początku albumu, jak dużym powiewem melodyjności. Następnym i prawie ostatnim utworem jest kolejny długi kawałek, który tym razem nosi nazwę "Wężowa Korona". Od samego początku położony jest oczywiście na szybkie bezkompromisowe tempo, które oczywiście z czasem przejawia się i wolne. Znajdziemy tutaj także riffy gitarowe, które znacznie odbiegają od klasycznego black metalu. Z jednej strony dziwne i pokręcone, a z drugiej aż proszą się, aby tkwiły w uszach na długi czas. A najlepszym według mnie tutaj momentem jest końcowa partia utwory, która właśnie jest trafna i najbardziej chwytliwa. Ostatnim na albumie utworem jest "Zakończenie", które jak sama nazwa wskazuje, wraz ze "Wstępem" tworzy klamrę albumu i zamyka całość. Nie mam tutaj dark ambientu, lecz jego instrumentarium jest takie, jak pozostałe utwory. Ciekawe zakończenie albumu, które tak naprawdę, gdyby nie te wyciszenie, które było konieczne, mógł on trwać tak bez końca...
    Technicznie rzecz biorąc barwa dźwięku gitar na albumie znacznie odbiega od tych, które pewnie każdy z was zna przesterowane gitary z standardowego, ortodoksyjnego black metalu. Tutaj czegoś takiego nie ma. Gitary, jak najbardziej są dobrej jakości, lecz nie psuje to klimatu albumu i odbioru całości. Same gitary są naszpikowane domieszką melancholii i psychodelicznych dźwięków, co wyraźnie widać w ich riffach, a następnie to tworzy specyficzny post-metalowy klimat. Odbiór tego wzmacnia także elektronika, która jest schowana nieco w tle. Perkusja - jak to zawsze bywa - i tutaj nie zawodzi swoim graniem, który ukazany raz jest w różnorodnego tempa rytmiki, a raz potrafi pokazać domieszkę agresywności w postaci partii szybkich blastów. Czyli wie, kiedy i co zagrać. A żeby było ciekawiej, BaronVonB, który na nich gra, jak Hans pochodzi ze sceny podziemia death metalowo-grindcorowej, więc mu też należą się brawa, że mimo różnicy gusta muzycznego, dla odmiany znalazł się w innej stylistyce. Wokal Nihila także znacznie odbiega od tego, co pokazuje choćby w Furii. Owszem, jest wokal skrzekliwy, ale w nieco innej tonacji. Oprócz tego mamy także do czynienia z czysto-wokalowymi partiami chórków.
    Wraz ze swoją oryginalnością oraz innym podejściem do black metalu, Morowe ma szansę wybić się z tego metalowego podziemia i być może trafi do szerszej sfery odbiorców. Nihil kolejny raz zaskoczył tym, co potrafi wytworzyć i mam nadzieję, że oczywiście kolejny projekt, za którym stoi równie miło zaskoczy. A dużo tego jest. Choćby należy jeszcze poczekać na trzeci album MasseMorda czy Furii...


    Tracklista:
    1. I. Wstęp 02:34
    2. II. Komenda 06:00
    3. III. Tylko piekło, labirynty i diabły 06:05
    4. IV. Czas trwanie zatrzymać 09:04
    5. V. Jego oblicza 06:47
    6. VI. Głęboko pod ziemią 05:49
    7. VII. Wężowa korona 08:21
    8. VIII. Zakończenie 03:58
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Polska
    Gatunek: Post-Black Metal
    Plusy:
    + Bardzo dobry debiut
    + Nihil kolejny raz pokazuje klasę
    + Ciekawe awangardowe spojrzenie na Black Metal
    + Klimat
    Minusy:
    - Ciężko zrozumieć tą "poezję" na sucho...
    - W zasadzie ciężko znaleźć mi było resztę wad
    Ogółem: Solidne 9/10
    ***
    Bonus
    Tylko Piekło.Labirynty.Diabły
  11. MetalurgPL
    Niestety żałuję, że nie było mnie na pierwszej części trasy koncertowej po naszym kraju Rotting Christ'a, która odbywała się w kwietniu. Jednak szczęście uśmiechnęło się do mnie, bo po dobrym przyjęciu zespołu w naszym kraju, nastąpiła kolejna trasa koncertowa, tym razem zahaczając o nowe miejsca i o te, w których nie odbyły się koncertu ze znanej nam żałoby...
    Tym razem na koncert nie musiałem jechać daleko, bo akurat w tej edycji odbywał on się w Gdańsku, więc wystarczyło wsiąść na pierwszy lepszy autobus i pojechać nim do Gdańska, wysiadając na przeciwko dworca głównego. Wystarczyło także przejść kilkaset metrów i już znalazło się na miejscu. Pogoda była wtedy deszczowa, więc zamiast czekać na zewnątrz, weszliśmy (ja i mój kumpel) do środka i tam czekaliśmy. Po niecałych pół godzinach kupiliśmy bilet i weszliśmy dalej, czekając tym razem niestety godzinę, zamiast kolejne pół godziny. Sam nie wiedziałem, czemu rozpoczęcie się wydłuża...
    Na szczęście gdzieś tak po 19:00 można już było wchodzić pod scenę, gdzie po kilku minutach przygotowań technicznych, na scenie pojawił się pierwszy zespół wieczoru, a był nim Strandhogg. Wystąpił on w składzie: "Nightal" (gitara elektryczna), Jackobh (gitara elektryczna), Piotr "Set" Jechura (perkusja) i Michal (wokal). Na początek poleciał "Prophecy of World Funeral", podczas którego coś mi nie pasowało. Brakującym tym elementem był właśnie basista. Nie wiem czemu nie było go... Dźwięk stracił na tym nieco na jakości i nabrał bardziej surowszego brzmienia + dodać do tego, że muzycy byli corpse paincie... Z debiutanckiego albumu zespołu Ritualistic Plague (Evangelical Death Apotheosis) oprócz wymienionego kawałka, usłyszeliśmy także: w połowie setu długi "Mortuus Evangelium" czy długością krótki niczym grindcore "Pure Annihilation". Po ok. pół godzinnego setu, zespół zakończył swój występ, a po nim nastąpiła krótka przerwa techniczna.
    Miał niby wystąpić Deivos, ale podczas tej przerwy dowiedziałem się, że był on przyczyną tego długiego oczekiwania na koncert. Zamiast jego, na scenie pojawił się Abused Majesty, który wystąpił w składzie: Hal (wokal, gitara basowa), Icanraz (perkusja), Rob-D (gitara elektryczna) i Łukasz Bielem (gitara elektryczna). Podczas koncertu tego zespołu, na setliście znalazły się m.in.: "Death of a Blind Guide", "Immortality Crusade Pt 1", "A Dream of Sleeping Warrior", "Upon the Throne Serpents" czy "Serpenthrone". Tym razem koncert był nieco dłuższy o jakieś 15min., a zaraz po nim naturalnie pojawiła się przerwa techniczna.
    Natomiast po niej pojawił się przedostatni zespół tego wieczora, a był nim Lost Soul, którego skład tworzą: Jacek Grecki (gitara elektryczna, wokal), Damian "Czajnik" Czajkowski (gitara basowa), Desecrator (perkusja), Dominik "Domin" Prykiel (gitara elektryczna). Na początek z głośników poleciało intro kawałka "Revival", który zaraz po intrze został rozegrany. Z ostatniego albumu można było także usłyszeć: "...If The Dead Can Speak" czy "216". Z nieco starszych nagrań zaś mogliśmy usłyszeć: "The Word of Sin", "Godstate" czy "Christian Meat". I tak ok. 50 minutowy set koncertu zakończył...
    ...a po nim i ostatniej już przerwie technicznej na scenę wszedł już ostatni zespół tego wieczora i zarazem gwiazda wieczoru, czyli Rotting Christ w niezmienionym niemalże składzie: Sakis Tolis (wokal, gitara elektryczna), Giorgos Bokos (gitara elektryczna), Andreas Lagios (gitara basowa), Themis Tolis (perkusja). Koncert został otwarty utworem tytułowym, czyli "Aealo", a zaraz po nim "Eon Aenaos". Z tego albumu zespół także wykonał "Noctis Era" czy "Fire, Death and Fear". Z nieco starszej, ale nadal wyśmienitej Theogoni poleciały takie utwory, jak "The Sign Prime of Creation", "Nemecic" czy kończący cały koncert "Thenody". Ale nie w pełni tego słowa znaczenia, gdyż był jeszcze bis, na którym zespół wykonał stary kawałek zatytułowany "Non serviam". Widziałem pierwszy raz występ tej kapeli i wywarła na mnie wrażenie, gdyż nie spodziewałem się tak charyzmatycznego lidera zespołu - Sakisa Tolisa. Przez to nie szalałem zbyt bardzo (pogo itp.), lecz podczas koncertu, stojąc przy barierkach przyglądałem się im...
    Ogólnie koncert uważam za udany, lecz szkoda, że było na nim mało ludzi. Nie było ścisku i klub nie był zatłoczony, a na takich koncertach coś takiego powinno być. No i szkoda, że nie wystąpił Deivos, ale mam nadzieje, że nadarzy się okazja, aby ich zobaczyć na żywo...
    ***
    Podsumowanie
    Gdzie? Gdańsk Główny
    Kiedy? 28 września
    Czas trwania: 19:00 - 23:00
    Plusy:
    + Klimat i atmosfera
    + Charyzmatyczny Sakis Tolis
    Minusy:
    - brak basisty podczas występu Strandhogg
    - brak zespołu Deivos
    - mało ludzi
    Ogółem: 7.5/10

    Setlista zespołu Rotting Christ:
    1. Aealo
    2. Eon Aeanos
    3. Athanati Esta
    4. Fire, Death and Fear
    5. King of Stellar War
    6. The Sign Evil of Existence
    7. Fgmenth, Thy Gift
    8. The Sign of Prime Creation
    9. Phobos' Synagouge
    10. Noctis Era
    11. In Domine Sathana
    12. Nemecic
    13. Threnody
    Bis:
    14. Non serviam
  12. MetalurgPL
    Niektórzy z was mówili, że w moim poprzednim wpisie brakowało kilka zestawów, które zapomniałem - wypominaliście mi je, czemuż to ich nie ma... Oczywiście zostały też takie, które sam z powodu doboru - odrzuciłem. Ale nie odrzuciłem och w niepamięć, bowiem mają one szansę teraz zrehabilitować się, a ja mogę je właśnie wam przedstawić. Oto bowiem kolejna część najciekawszych limitowanych wydań albumów w świecie muzyki metalowej (i nie tylko... ).
    ***
    10. Apocalyptica - 7'th Symphony USB (Pendrive)

    Limitowana wersja najnowszego albumu Apocalyptici jest... album na pendrive'ie. Ładne i zgrabne pudełeczko z okładką albumu, a w nim w specjalnie wykrojonym kształcie w gąbce jest owy pendrive. Jest on, jak widać w kształcie wiolonczeli. Na nim znajdziemy cyfrową wersję albumu z dwoma bonusowymi utworami oraz film dokumentalny z trasy koncertowej. Edycja limitowana do 1500szt. Cena natomiast wynosi 109.00 zł
    ***
    9. Morowe - Piekło.Labirynty.Diabły (Special Pack)

    Morowe to nasz polski undergroundowy zespół, w którym łapska swe maczał znany undergroundowy muzyk. I on doczekał się, tak jak większość innych zespołów (Xantotol, Mastiphal, Moon, Non Opus Dei, Lost Soul, Trauma, Empty Playground itp.) z wytwórni muzycznej Witching Hour Production specjalnego zestawu. Lecz tutaj oprócz unikalnej koszulki i w formie digipack albumu, możemy otrzymać naszywkę. Nakład bardzo limitowany, bo do 100szt. Cene wynosi natomiast skromne 55zł.
    ***
    8. Korpiklaani - Karkelo (Mailorder edition)

    Fiński 'leśny klan' właśnie wydając swój ostatni album do tej pory, wydał także limitowaną wersję. Kupując taki zestaw, możemy otrzymać: album w formie digipack i coś na styl Ikea, czyli 'zrób to sam'. Kilka kołków, śrubokręt, klej, deska i mamy gotową zawieszkę do ściany na cztery kubki, które otrzymujemy w zestawie. Limitowany nakład do 500 sztuk. Cena to 29.99 ?...
    ***
    7. Blind Guardian - At the Edge of Time (Super Limited Edition Box Pyramid)

    Nowy krążek Blin Guardian też powinien dostać i jakąś specjalną edycje dla fanów... i ma! Lecz o nim narazie mało wiadomo. Kupując takie coś, otrzymamy gipsową piramidę o wymiarach podstawy 20cm x 21cm oraz wysokości 20cm. W środku znajdziemy: album w formie digipack z 2 płytami CD. Na pierwszej jest album, a na drugiej mamy teledysk, wersje demo i radio edit utworów z albumu. Znajdziemy także zestaw toporków, które się wkłada posągom do rąk, które są z piramidom, plakat. No i chyba by się na tym kończyła ta cała przyjemność... Nakład występuje do 1500sztuk. Cena? 269.00zł...
    ***
    5. Porcupine Tree - The Incident (Deluxe Limited Edition)

    Porcupine Tree ma coś do pokazania... Kupując taki zestaw, otrzymujemy duży, twardy slipcase, a w nim: album w formacie digipack z dwiema płytami CD i jedną DvD, 116-stronicową książkę w twardej oprawie z tekstami utworów i fotografiami Lasse Hoile, 48-stronicową książkę z rysunkami Hajo Mueller. Całość jest limitowana do 1000 sztuk, a cena aż kłuje w oczy! 699.00zł....
    ***
    4. Slipknot - 101th Anniversary Special Editon

    Tutaj wprawdzie Slipknot nie przygotował specjalnej edycji danego albumu, a komplikację Best Of z całego swojego dziesięcioletniego istnienia. Dostajemy czarną walizeczkę, w której znajdziemy następujące przedmioty: ekskluzywną koszulkę zespołu, breloczek do kluczy, naszywkę, 9 kart kolekcjonerskich, czapkę zimową, no i album komplikacyjny w digipacku z dodatkową płytą dvd. Znajdziemy tam cały zapis koncertu oraz 50min. film, który jakby tu powiedzieć - jest materiałem zza kulis zespołu. Cena? $115...
    ***
    3. Watain - Lawless Darkness (Box Set)

    Black Metalowy Watain także nie próżnował, aby zadowolić swoich fanów. Kupując taki zestaw, otrzymujemy skórzaną książkę, która ma szufladkę. W niej znajdziemy album w formacie digipack, 10 kart do tarota, metalowy wisior z pentagramem, kolorową flagę o wymiarach 123cm x 75cm oraz czarną świeczkę.... brrrrr!!! Limitowana edycja do 1000 sztuk. Cena? $88.50...
    ***
    2. Metallica - Death Magnetic [Limited Edition Coffin Box]

    Powrót do własnych korzeni zespołu równie okazał się powrótem z wielkim prezentem dla fanów. Mamy wielkie kartonowe pudełko w kształcie typowej, amerykańskiej trumny, a w niej: album w formacie digipack z dwoma płytami CD, gdzie na drugiej jest cały album Demo oraz DvD z dokumentem, jak powstawał album. Oprócz tego dostajemy koszulkę w rozmiarze XL, smycz z logo Metallica, 4 kostki do gry na gitarze z logo Metallica, Flagę z logo Metallica, rozkładany plakat w kształcie trumny z wizerunkami członków zespołu oraz Kartę "Platinum" z kodem za pomoca którego można ściągnąć dodatkowe materiały ze srony. Cena? Rynkowa wynosi 391,99 zł, ale można kupić w niektórych sklepach za 365,99 zł.
    ***
    1. Rammstein - Liebe Ist Fur Alle Da (Deluxe Box Set)

    Wiecie pewnie, jak kontrowersyjna jest ostatnia ich płyta, więc zaspoiluję opis. CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ =].
  13. MetalurgPL
    Jak zapewne większość z was wie, niemal każda gra, która jest wydana na rynek, ma kilka wersji. Oprócz zwykłej wersji, możemy znaleźć kilka innych, przeważnie dla koneserów. Możemy także znaleźć limitowane edycje, specjalne czy nawet kolekcjonerskie, w której oprócz standardowego pudełka z grą, możemy znaleźć przeróżne gadżety. Tak samo bywa w muzyce, kiedy artysta stara się uradować swoich największych fanów czymś niezwykłym. A zatem oto 10 najciekawszych pozycji...
    ***
    10. Accept - Blood of the Nations (Super limited edition CD BOX)

    Każdy nas chce czymś się wyróżniać od kogoś innego, jeśli chodzi o wersję zakupu albumu niż standardowa wersja. A oto chyba najprostszy przykład, jaki prezentuje nam wytwórnia Nuclear Blast Europe. Mamy zatem plastikowe pudełko, na którym okładki płyty, widnieje logo wytwórni. W środku zaś możemy oprócz wersji albumu digipack znaleźć: certyfikat autentyczności oraz inny gadżet w zależności innego zespołu (Kataklysm, Sirenia, Sonic Syndicate, Sabaton, Therion itp.). Może być to smycz do kluczy, opaska na rękę z logiem zespołu, a także rzadziej flaga czy pas do spodni. Nakład występuje w 500-1000 sztuk, a cena? 139-149zł... Wszystko to w zależności od zespołu, na którego planujemy zakup albumu...
    ***
    9. Annihilator - Annihilator (Limited Edition fan Box)

    Coś bardziej przystępnego i wypasionego prezentuje nam Annihilator. Mamy kartonowe pudełko, w którym możemy znaleźć: album w zwykłym, plastikowym opakowaniu. Oprócz tego także znajdziemy zestaw 3 przypinek, naklejki oraz breloczka do kluczy. Cena nawet przystępna: 52zł...
    ***
    8. Borknagar - Universal (LTD Special Box Dragon Edition)
    http://www.mystic.pl/plyty_cd,borknagar-un...dition,9384.htm
    Z kolei nowy album norwegów, także zasługuje na coś ekskluzywnego ze względu na powrót tejże formacji. I my możemy otrzymać wersję albumu, co zwie się "Dragon Box Edition". Co zatem mamy kupując takie coś? Dostajemy czarne pudełko, w którym znajdziemy: wersję digipack albumu, który zawiera dwa bonusowe utwory oraz drugą płytę cd. Tam natomiast możemy znaleźć wysokiej jakości zestaw tapet do komputera oraz wysokiej jakości wersję mp3 albumu. Oprócz tego dostaniemy także naszywkę, metalowy brelok do kluczy oraz wisiorek na szyję. Cena? Aż 145zł...
    ***
    7. Die Apokalyptischen Reiter - Licht (Mailorder edition)
    http://www.nuclearblast.de/picture_zoom.ph...0&new_h=400
    Co się kryje pod nazwą Mailorder edition? Kupując takie coś możemy dostać wersję digipack albumu, w której oprócz płyty CD jest także płyta DvD. Tam możemy znaleźć gierkę flash(?), wideoklip promujący album oraz jego cykl powstawania. Dostaniemy także certyfikat autentyczności oraz lampkę w kształcie leżącego prostopadłościany, która świeci napisem "Licht", czyli po naszemu "światło". Cena? W tym przypadku 29.99 ?...
    ***
    6. Indica - A way Away (Suitcase Edition)

    Kolejny produkt od Nuclear Blast edition. Pod nazwą "suitcase edition" kryje się już coś mocniejszego. Mamy duże, metalowe pudełko, które wyglądem przypomina walizkę podróżną o wymiarach 15x20x10 cm. W środku zaś znajdziemy albumu w formie digipack: kopertę, w której znajdują się pocztówki, smycz do kluczy z logiem zespołu, 48-strinnicowy booklet w kształcie książki oraz długopis. Nakład występuje w ilości 1000 sztuk, a cena? 49.99 ?...
    ***
    5. Belphegor - Walpurgis Rites - Hexenwahn (Limted Box Edition)

    Kolejny produkt od wytwórni Nuclear Blast Europe. Tym razem Black/death metalowy Belphegor z Austrii, który ukazuje limitowaną edycję swojego ostatniego dotychczas albumu. Mamy album w wersji digipack, na której dodatkowo znajduje się wideoklip, promujący album oraz jego kulisy powstania. Dodatkowo jest certyfikat autentyczności. Natomiast głównym daniem jest drewniana skrzynka, w której znajduje się niemiecki granat ręczny, gdzie na rękojeści znajduje się logo zespołu. Nakład limitowany do 500 sztuk. Cena? Za takie cudeńko zapłacimy 269zł...
    ***
    4. Danzig - Deth Red Sabaoth (Limited edition urn fanbox)

    Danzig powrócił z nową płytą. A skoro powrócił po 6 latach, to dla cierpliwych fanów należy się jakiś prezent, a nim jest właśnie specjalna edycja albumu, która zwie się urn fanbox. Mamy dużą i pięknie wykonaną gipsową urnę w kolorach w stali, na której wyryte są runu, logo zespołu. Dodatkowo dostajemy certifikat autentyczności i zestaw 4 przypinek. Cena? Z urną w kolorze stali: 239zł, a z kolorową: 299zł
    ***
    3. Immortal - All Shall Fall (Limited mailorder edition)

    Tak samo o swoim powrocie dała znać jedna z legend norweskiej sceny black metalu. Wydał właśnie wypasioną edycje swego albumu, którego w skład wchodzi: album w wersji digipack, koszulka zespołu, przypinka, naszywka, certyfikat autentyczności, flaga oraz album na czterech 7-calowych płytach vinylowych. Wszystko to zapakowane w piękne, czarne, plastikowe pudełko. Nakład w ilościach 1000 sztuk. Cena? 49.99 ?...
    ***
    2. Dimmu Borgir - Abrahadabra (Super Limited Edition CD BOX)

    Nadchodzący nowy album Dymnego Burgera szykuje się także na dość ciekawą ściśle limitowaną edycje, która zawiera: album w standardowym, plastikowym opakowaniu, książkę oraz ogromną maskę Shagratha. Cena? 349zł...
    ***
    1. Fear Factory - Mechanize (Super Limited Edition CD TOOL BOX)

    Powrót Fear Factory był powrotem z wielkim rozmachem, a przykładem tego był właśnie ściśle limitowana edycja jako skrzynka z narzędziami, w której oczywiście oprócz albumu w wersji digipack znajdziemy ołówek stolarski, młotek, śrubokręt, suwmiarkę, składaną miarkę, taśmę mierniczą, naszywkę, plakat formatu A2, naklejkę oraz oczywiście certyfikat autentyczności. Cena? Także 349zł, ale jest o wiele lepiej wypasiona. Zarówno dla fanów zespołu i... majstrów...
  14. MetalurgPL
    Na koncert tym razem wybrałem się do Gdyni Głównej, a dokładniej do klubu muzycznego Ucho, gdzie właśnie tego dnia rozpoczynał swoją trasę znany pewnie wam - Vader. Ale nie sam on grał koncert, bowiem towarzyszyli mu goście, a na każdym z takich koncertów trasy "Głosy z Otchłani - De Profundis", a takim gościem był Amorphous, a także zdarzały się inne niespodzianki...
    Wracając natomiast do tego, jak dojechałem ze swojej mieściny na koncert... Aby wyjść taniej, postanowiliśmy najpierw pojechać do Gdańska, co także uczyniliśmy. Przed kolejną jazdą, szybko skoczyliśmy do Empiku, aby sprawdzić, czy są bilety na owy koncert. Niestety, nasza cierpliwość w tym wypadku nie była na dobrym poziomie, więc tak jak weszliśmy do Empiku, to tak samo wyszliśmy z niego. Tam, gdzie bywają do kupienia bilety, jest także miejsce do odbioru paczek, więc mimo tego, że mało osób było przed nami, to obsługa każdego długo trwa. Po drodze jeszcze każdy z nas kupił sobie po dwa bilety na pociąg (jeden do Gdyni, a drugi na powrót). Tak więc po zakupie skoczyliśmy już na peron, gdzie czekał na nas już pociąg, który zawiózł nas do Gdyni Głównej. A przeliczając, ile zaoszczędziliśmy na jeździe autobusem do Gdańska, a następnie do Gdyni, to wyszło nam jakieś 2-4 złote - Mała rzecz, małe pieniądze, a jak cieszą
    Z dworcu natomiast szybko trafiliśmy pod klub, gdzie było zaledwie parę osób. Zatem sobie usiedliśmy na pobliskie szyny, gdzie zaczęliśmy rozmawiać, obalając to kolejną Tatrę. Z czasem zbierało się coraz więcej osób, ale niektórzy z nas, w tym ja rozglądali się za potrzebą wypróżnienia z organizmu niepotrzebnych już substancji, zawartych w takiej żółtawej cieczy oraz pójścia przy okazji urządzić atak na jakiś pobliski monopolowy, aby kupić coś jedzenia przed koncertem, gdyż się nieco zgłodniało. Wracając już pod klub, widać było, że już więcej osób się zeszło. Zostało nam trochę czasu, więc się jeszcze pogadało, kiedy nagle otwarto bramę i zaczęto wpuszczać ludzi, gdzie kupiliśmy na miejscu bilety. Następnie dano do szatni bagaże i się szło na parkiet. Na szczęście znalazłem po prawej stronie idealne miejsce, blisko przed barierką.
    Wystarczyło poczekać kilka minut, kiedy scenie pojawił się Amorphous, którego w skład wchodzili: Marek Pająk (wokal, gitara elektryczna), Płaski (wokal, gitara basowa), Młody (perkusja). Po zajęciu swoich stanowisk, zaraz z głośników poleciały pierwsze dźwięki death metalowej sieczki. Znać o sobie dawała gitara Pająka, jak i bas Płaskiego. Właśnie tu się zaczynały schody w nagłośnieniu, ponieważ najwidoczniej występowały usterki z mikrofonem Płaskiego, przez co nie było słychać jego wrzasków, które wspierały Marka. Natomiast on sam popisywał się agresywnym i brutalnym graniem, a także solówkami. Setlista Amorphousa przeważnie położona była nacisk na nadchodzącą płytę w tym roku "A Perfect Evil", lecz mogliśmy także posłuchać "Modus Operandi", "Bad", "Agony Part I", "A Perfect Evil" właśnie z EP'ki zatytułowanej tak samo - "Modus Operandi". W sumie setlista Amorphousa trwała ok 40min.
    Po tym czasie nastąpiła ok. 20 minutowa, a nawet nieco dłuższa przerwa techniczna, w której Paul zaczął się rozgrzewać, tnąć nas serią blastów. Po jakimś czasie światły zgasły, z głośników zaczęło lecieć intro, a na scenie kolejno zaczęli się pojawiać członkowie zespołu Vader, a nimi byli: Piotr "Peter" Wiwiczarek (wokal, gitara elektryczna), Marek Pająk (gitara elektryczna), Tomasz "Reyash" Rejek (gitara basowa) oraz Paweł "Paul" Jaroszewicz (perksuja). Kiedy już wszyscy byli na swoich miejscach, z głośników poleciały do "Silent Empire" - pierwszy utwór z albumu "De Profundis", który na tym koncercie był grany w całości z okazji 15 rocznicy jego istnienia. Jednak nie został zagrany 1 utwór z tego albumu, a był nim "Of Moon, Blood, Dream and Me". Natomiast zostały zagrane na żywo takie perełki z tego wydawnictwa, takie jak: "Blood of Kingu", "Incarnation", "Sothis" czy "Reborn in Flames". Z kolei najnowszego albumu, czyli "Necropolis", poleciały: "Impure", "Devilizer" oraz "Rise of the Undead". Na sam koniec poleciały dwa klasyki, takie jak: "Dark Age" czy kultowy "Carnal". I można by rzecz, że w tym momencie Vader zakończył swój koncert. Nie zabrakło oczywiście jeszcze bisu na którym został zagrany "This is the War". I tutaj oficjalnie ok. 1.5 godzinny set zakończył Vader, żegnając się z nami oraz tym, że ja przybiłem na zakończenie 'piątkę' Peterowi oraz Paulowi.
    Jedynie co podczas tego koncertu najgorzej wyszło to nagłośnienie. Czytelność dźwięki dochodziła niemal do bezsensownej ściany dźwięku, a w małych ilościach czytelny. Nagłośnienie było gorsze niż te, które słyszałem na Blitzkrieg'u V. Jednakże to był Vader i wybaczałem mu to.
    A wracając do tego, co się działo po koncercie... Wracając, zaszliśmy do monopolowego, a trafiliśmy na chyba jeden z niewielu jeszcze otwartych sklepów, a nim była "Żabka"... Się kupiło do oczywiście napoje, które uzupełniały płynu w organizmie. I się wróciło do swojej mieściny tak samo, jak się jechało do Gdyni. Mianowicie na dworzec Główny Gdańska, a od niego autobusem nocnym... Po drodze się pożegnało z kumplami i gnało się do domu, aby spać, bowiem następnego dnia czekał kolejny koncert.
    ***
    Podsumowanie
    Gdzie? Gdynia Główna
    Kiedy? 20 sierpnia
    Czas trwania: 20:00 - 22:30
    Plusy:
    + Vader!!!
    + Występ Marka Pająka w dwóch zespołach*
    + Atmosfera
    Minusy:
    - Fatalne nagłośnienie
    - W dużych ilościach nieczytelny dźwięk
    Ogółem: 6.5/10

    ***
    A oto i imo pełna setlista Vadera:

    ***
    * Jakby ktoś się pytał, o co z tym plusem biega. Jak dla mnie osoba, która tego samego wieczora gra w dwóch zespołach naraz i na każdym gra na gitarze elektrycznej, to mnie zatyka. Może i dla Pająka to chleb powszedni, ale jak dla mnie w obecnej chwili to ciężka sprawa, aby zapamiętać tyle riffów gitarowych oraz pamiętać, jaki riff należy do danego utwory - Wielkie brawa Oczywiście trasa "Głosy z otchłani (De Profundis 1995-2010)" to koncerty dzień po dniu, więc sytuacja jest jeszcze podwojona.
  15. MetalurgPL
    Oto i jakże kolejna część (może i późno wydana) porcji 10 teledysków, które ja - MetalurgPL oraz RamzesXIII postanowiliśmy skrytykować, wyśmiać i powytykać wpadki, a także przy tym się zabawić.
    1. Semargl - Credo Revolution

    - RamzesXIII: Semargl, nazwa sroga, brzmi jak infekcja dróg oddechowych. I kawałek jest równie przyjemny. Pełen przegląd konfekcji metalowej.
    - MetalurgPL: Ale teledysk już nie. Nie zdziwił bym się, gdyby go emitowano na Vivie polska obok Lady GaGi. Przecież poziom teledysku jest na tym samym poziomie.
    - RamzesXIII: Przepraszam, niższym, bo przynajmniej na klipach GaGi płomienie nie wchodzą w kadr, a laski wiedzą co robić poza proszeniem naszych łysych pand o uwolnienie z tego koszmaru.
    - MetalurgPL: Fakt, bo motto tego teledysku opiera się na: Są d*py, będzie fajny teledysk.
    - RamzesXIII: Szkoda że d*py nie mogą przysłonić wrażeń słuchowych. Next...
    2. Umbah - Beehive
    http://www.youtube.com/watch?v=QhPh-My98n0
    - MtlrgPL: Umbah. Nazwa nie sroga, jak poprzedni artysta, gdyż i tutaj mógł pasować 'Ubaw'.
    - RmzsXIII: Amerykański mocno alternatywny projekt doczekał się pierwszego teledysku, wykonanego przez fana. Ała. Przypomniały mi się filimika z gier na PSX.
    - MtlrgPL: Aaaa... To przez fana... Dobrze, że nie zespół tego wykonał, bo by się wstydził swego dzieła. Fan natomiast jest albo zbyt odważny albo zbyt głupi, żeby coś takiego wykonać. Mógłby lepiej to dopieścić. Zresztą ja bym chyba to lepiej zrobił. Od czego są The Simsy 3 i studio do tworzenia filmików.
    - RmzsXIII: Podoba mi się jak nasz koleżka z sardonicznym uśmiechem i emo grzywką ucieka przed alumioniowymi kulkami i na każdym ujęciu widać, że niewiele uciekł. Morał jest prosty: nie ubierajcie się w trencze na gołą klatę, bo traficie do więzienia.
    - MtlrgPL: Zalatuje mi tu także Mansonem. Więc i go nie naśladujcie.
    3. Immortal - Blashyrkh (Mighty Ravendark)
    http://www.youtube.com/watch?v=32n1AK6o5i0
    - MPL: Immortalowskie 2 Pandy. Wcześniej było ich 3, ale jedna podczas zabawy w berka się zgubiła. Tym razem pandy wyszły z lasu, wchodząc na górę. Trzymają także gitary, które nie są podłączone do pieca. Wiesz, może co im nadaje takiego powera?
    - R13: Oczywiście że wiem - północne góry niosą takie echo, że pozerom wszystkich krajów pękają plecali z naszywkami Happysad i Avenged Sevenfold. Wspaniałe jest w tym klipie że widać dwóch facecików z gitarami, a za perkusją to chyba sam Pogański Wilczy Księżyc siedzi i kotłuje, bo go nie widać.
    - MPL: Pogański Wilczy Księżyc? A ja myślałem, że to kamienie spadające niosą ze sobą takiego blasty na perkusji.
    - R13: I tak to zostawmy, bo czas na następne arcydzieło. Mam nadzieję że nie masz cukrzycy, bo Ci indeks glikemiczny i bez niej wyskoczy aż pod samo niebo.
    4. Kaledon - The New Kingdom

    - Już po teledysku można stwierdzić, że Kaledon jest pochodzenia włoskiego. Bo tam powstają zespoły, które wykonują tzw. Forest-Castle Power Metal. Jeżeli oglądnęliście teledysk, to już wiecie w czym rzecz.
    - Bardziej epiccy jak utalentowani, Kaledon propaguje modę ascetyczną oraz panów z głosem sugerującym zdecydowanie zbyt ciasną bieliznę.
    - ...oraz stosowanie białego ubioru, które także jest tego czynnikiem stosowania przez wokalistę przesłodzonego wokalu. Zresztą, jak mówiłeś, czynnik ma tutaj ciasna bielizna. Skomentuję to słowami: Jesus with big balls - lol.
    - Also, podoba mi się jak panowie się uwijają z instrumentami, podczas gdy to co słychać kwalifikuje się na demówkę garażowego zespołu zasłuchanego w Rhapsody. A przy Rhapsody będąc...
    5. Rhapsody (Of Fire) - Unholy Warcry

    - Na początku Christopher Lee (jedyny plus tego klipu) opowiada nam bajencję, ubrany ciuszki ze szkolnego przedstawienia, na tle ujęć jakby wyjętych z odrzutów do plenerów Władcy Pierścieni. I już za chwilę nasza niezastąpiona fagolasowa ekipa udaje granie na jakiś ruinach - chyba dobrego smaku.
    - Granie na ruinach powiadasz? Wiesz... granie na nerwach też by tutaj pasowało. Jak poprzednik mamy całą ekipę na leśnej polanie, której powera nadają pobliskie drzewa i krzaczki. Natomiast czynnikiem takiego śpiewu (wycia?) są z kolei ruiny zamku. Nie wiem co oni widzą w tym sensownego.
    - A rozważałeś zmianę orientacji seksualnej?
    - Nie, i nie chcę. A jeśli ma to pomóc w rozumieniu włoskiego FCPM to tym bardziej.
    - Next...
    6. Vader - Dark Age

    - Już na początku można zauważyć, że Vader jest zafascynowany naszymi polskimi elektrowniami (szkoda, że nie naszymi drogami). Może to niespełnione marzenie z dzieciństwa wreszcie się ziściło. Z kolei na teledysku widać, że jak podepną swoje gitary i wzmacniacze wielkości bodajże zapałek (na teledysku ich nie zobaczycie, jak i kabli) to nada im odpowiedniego powera.
    - Akurat elektrownie są fajne w tym klipie, ale jak się one mają do treści utworu czy co jakiś czas pojawiających się smoczych oczu, keine ahnung. Zresztą widać, że to typowe wideo z gatunku "popatrzcie jacy jesteśmy fajni i jak kotłujemy". Odnoszą wrażenie, że montaż odbywał się na dwóch domowych magnetowidach, niczym niskobudzętowe niemieckie horrory. A co sądzisz o baletnicy, jako elemencie artystycznym w tym klipie?
    - Jako artystyczne nie za bardzo, ale wydaje mi się, że to ktoś z członków Vadera przebrał się za nią i to pewnie perkusista. Vader pewnie był zafascynowany baletem i osiągami szybkości na perkusji. Postanowili to połączyć... I baletnica jest odpowiedzialna za blasty.
    - Szkoda że przy użyciu przycisku "fast forward" na wspomnianych magnetowidach. I tak jestem w stanie wybaczyć im to wideło, mając w pamięci "ajm de master of słord"
    - Widać także, że członkowie zespołu, a przeważnie Peter brał jakieś psychotropowe używki albo leki, bo w teledysku widać jego facjatę na niebieskim tle (coś na styl Tool'a zapewne) i która mogłaby także być słit focią na NK.
    7. Korpiklaani - Wooden Pints

    - Fińska odpowiedź na Golec uOrkiestra wie jak zacząć teledysk - młodszy brat Voldemorta wyłania się z wychodka trzymając skrzypce wiolinowe. Potęga natury.
    - Ale Image przyznaj sam mają dobry. Co my tu mamy? Okrytego starym z piwnicy kocem pseudoindiańca (nie te klimaty, bro). Jeden leje młotkiem w stary garnek, w którym sobie wcześniej przyrządzili jedzenie. Jedyny co tu jest najpoważniejszy to Voldemort. No prawie...
    - Przyznam, że mój znajomy bezdomny z Śródmieścia, od którego kupuję płyty i kasety (miał Sentenced i Machine Head) ma lepszy przyodziewek. Mógłby śmiało zgłosić się do castingu na kolejny ich klip, "Pora Godowa u Bambiego i Innych Leśnych Zwierząt".
    - Z kolei wokalista zespołu mógłby się śmiało zgłosić do castingu do roli Janosika, na film który będzie chyba niedługo w kinach, "Janosik i fińscy hipisi: Historia jeszcze prawdziwsza"
    8. Besatt - The Kingdom Of Hatred

    - A tu mamy piękny przykład jak by wyglądała "Pasja" M. Gibsona, gdyby ją nakręcić na Śląsku w budżecie kraty browaru, przy pomocy lokalnego kółka teatralnego.
    - Racja... Mnie dziwi tylko, czemu kółko teatralne wystąpiło w roli pand. A my wszyscy wiem, że w Jezus wolał baranki, a nie atak trv pand.
    - Swoją drogą, możnaby chłopakom dorzucić co nieco do budżetu, na strasznie marnej taśmie to nagrali, wszystko spłowiałe jakieś takie... Nostalgią powiało, chlip, aż wyciągnę mój stary antychrześcijański hełm wikinga i się przejdę po okolicznych zagajnikach.
    - Ja zaś chwycę za swój trv satanistyczny occult miecz rytualny, który wisi na ścianie, bo dawno go nie używałem. Radzę być krótko na dworze, bo werdykt nasunie się sam: za dużo WoW'a!
    9. Behemoth - As Above So Below

    - Uważaaaaj stary, zaraz rozjedziesz tych lalusiów w makijażach! Ufff, udało się...
    - Sry! To pewnie po tej kracie piwa od kółka teatralnego... Mieliśmy im dać ją, ale... Wyszło, jak wyszło.
    - E, co tu tak dymi?
    - Dymi powiadasz... Ja tu tylko przejeżdżałem i o mało co, nie przejechałem tych lalusiów w makijażach... Mi się wydaje, że to dym od tego wulkanu z Islandii.
    - Zapewne. Swoją drogą, Eyafallajokull to świetna nazwa na totalnie trv kapelę grającą po opuszczonych garażach. Adaś "Magister" Darski chyba nie tylko browara pożyczył od kolegów z Bytomia - mazaki na twarz i taśmę filmową też. Ale widzę że zmienili scenografię na swoją piwnicę - poznaję po dekoracjach.
    - Nie wiem... zasłaniają mi wieszaki z masarni. Ale tak naprawdę piwnica nie jest nadal czysta. Sam Nergal potwierdza to. W utworze padają dwa pierwsze słowa: Łaaalee syf!
    - Spoko, wprowadzi się Dorotka, to pogoni chłopaków do sprzątania i będzie tak, że nawet Hello Kitty poczułby się jak w domu. Poza tym kolesie nieźle udają że grają, to ja pozostanę dłużny i poudaję, że Behemoth to coś lepszego niż chwilowy kaprys rynku muzycznego.
    - Racja... tylko zobacz, gdzie oni jedzenie trzymają. Na tych wieszakach z masarni. Jak im tu powiedzieć, co to jest lodówka?
    - ŁRRRRRRAAAAAAAAAARGHHHHHHH!
    - Dzięki. Lepiej bym tego nie ujął...
    10. Job for a Cowboy - Knee Deep

    - Pierwsze, co rzuca się nam w oczy... tfu! uszy... to odgłosy świni zarzynowanej świni w oborze, torturowanej przez masochistycznego rolnika, którym w tym przypadku jest nim... Spongebob.
    - Wielokrotnie padła jego ofiarą, trzeba dodać. Ale Pan Krab ostro łoi po wiośle, przyznasz. W ogóle ciekawą rzecz tu mamy. Z jednej strony relacja na żywo z zakładów masarskich "Sokołów", a z drugiej - sen Micka Jaggera wspomagany LSD. Te kolorki rodem z nie z tej... bajki.
    - Z trzeciej strony zaś jest tutaj mocna rozpierducha, którą mógłby się i Pudzian powstydzić.
    - Tu się nie zgodzę - i deathcore'owe kapele, i Pudzian uderzają szybko i precyzyjnie. Problem u obu powstaje, gdy się okazuje że dwie minuty na występ to za mało. Z czwartej strony (zaraz cały booklet nam się uzbiera) - nigdy tego kawałka nie złapałem na Nickolodeonie. Chyba się starzeję.
    - Więc lepiej Pudziana nie porównać do deathcore'u, a lepiej do grindcore'u, a szczególnie do Napalm Death. Nie zmęczy się w ogóle...
    - Sorry, Napalm Death - jeśli idzie o czas grania - bliżej do Gołoty.
    ***
    No i oto koniec. Żegnam się ja z wami oraz...
    Aye aye captain!
    Ohhhh Who lives in a pinapple under the sea?
    METALURG I RAMZES!!!
  16. MetalurgPL
    AlE żAl - KoNCik KóLiNarNy oDc. 10:



    Witam ponownie moi drodzy smakosze w drugim sezonie naszego serialu kulinarnego sponsorowanego przez Telewizję CD-Action! Na początek może opowiem dowcip: Przychodzi baba do lekarza z gwoździem w uchu. Lekarz pyta: "co się pani stało?", a ona na to "słucham metalu".
    Zapewne już się domyślacie, kto dziś będzie gotował, prawda? Oto przed Państeeeeeeeem... MeeeeetaaaaaluuuurgPL!

    <stukanie do drzwi do studia>
    <po chwili drzwi otwierają się za pomocą kopniaka z glana>
    Wybacz, ale miałem zajęte ręce, bo się trochę przyszykowałem na pokaz, a to mój debiut w tym programie kulinarnym.

    Właściwie winieneś zwracać się do mnie per Kuchenny Guru, Następco Makłowicza, Władco Patelni, Panie Ogórków, czy jakoś tak, ale łatwiej rzeczywiście będzie przejść na ty. Witam więc Ciebie, Metalurgu. Powiedz drogiej widowni w studiu i przed telewizorami monitorami co zamierzasz dziś ugotować.

    Rozmyślałem nad przyrządzeniem kota albo solidnego schabowego, ale będzie dla widowni za trudne. Ba! Nawet hardcore'owe, gdyż sam z chęcią lubię twój oglądać program kulinarny i także szlifować moje umiejętności. No cóż... Nie każdy jest doskonały... Więc dziś postanowiłem zrobić coś prostego, a mianowicie kanapkę z szynką i serem.

    Spodziewałbym się raczej kanapki z metalem, ale może być szynka i ser. Podejdź do stołu i zgotuj nam coś pysznego! A państwo niech przywitają naszego gościa brawami!

    :brawa: :brawa: :brawa: :brawa: :brawa:

    Więc przedstawienie czas zacząć!

    Potrzebne składniki/przedmioty:
    Kromka chleba lub więcej Nóż (ja używam takiego, ale dla waszego bezpieczeństwa proponuję mniejszy) Masło, może być w takim opakowaniu Ser Szynka
    Sposób przyrządzenia:

    Na początek bierzemy jedną kromkę chleba w lewą dłoń. W prawą zaś nóż, który wbijamy w masło. Należy pamiętać, żeby przed tym opakowanie od masła było otwarte. Inaczej odkładamy na chwilę wzięte w ręce nóż i kromkę chleba i otwieramy masło. Jeśli już to zrobiliście to, jak mówiłem wcześniej, wbijamy nóż w masło. Nie za głęboko, ale i nie za płytko. Potem smarujemy masłem kromkę chleba. Początek mamy za sobą. Bierzemy szynkę, trzymając nadal w prawej ręce nóż. Następnie delikatnie odkrajamy kawałek szynki lub po prostu bierzemy już gotowy plasterek. Pozostał nam jeszcze ser. Z nim robimy to samo, co z szynką. Następnie kładziemy gotowy plaster szynki na kromkę chleba, a na szynkę ser. Tak oto ma wyglądać gotowa kanapka. Dla tych, co lubią przyprawy, polecam także do kanapki przyprawę goździki. Bierzemy kilka i kładziemy je na kanapkę. Smacznego! Jeśli chcecie więcej, wystarczy całość powtórzyć.

    Ja mam tylko nadzieję, że nie zadźgaliście tymi nożami siebie i wszystkich w pobliżu. Do zobaczenia w następnym odcinku (jeśli się nie zadźgaliście)!



  17. MetalurgPL
    Jak sama nazwa wskazuje - koncert Sabatona odbył się w Malborku. Z początku większość z nas myślała, że koncert ten będzie na zamku, gdyż i tak zapowiadano. Owszem... koncert był na zamku, ale nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Otóż koncert rozegrał się przed murami zamka w miejscy, gdzie kiedyś w czasach średniowiecza była fosa. Koncert odbył się przedwczoraj (4 czerwca 2010r.) o godz., chodź moje przygotowania co do tego wyjazdu i innych tam dupereli trwały jeszcze wcześniej w tym samym dniu.
    Ze swojego domu wyszedłem o godz. 14:30 i po drodze spotykając kumpli, poszliśmy na peron (łaaał... Wypas, no nie? ). Po zakupie oczywiście biletów, na peronie byliśmy o 15:18, więc na pociąg, która przyjeżdżał o 15:22 długo się nie czekało. Gorzej już było z czekaniem, kiedy się dojedzie z Pruszcza Gdańskiego (moja mieścina) do Malborka, gdyż na miejscu dopiero było się o godz. 16:30.
    Koncert zaczynał się dopiero o 20:00, więc dużo było czasu, kiedy On nadejdzie. Przez ten czas porozmawiało się z nowo-poznanymi osobami, jak i się pobłąkało po okolicy w celu zaopatrzenia się na koncert, jak zjedzenia coś. Po powrocie, nadal się czekało i rozmawiało się. W tym samym czasie na scenie trwały ustawienia techniczne, jak i próby zespołów, a szczególnie zagrany na próbę jeden utwór przez Blaze Bayley. Aż wreszcie o godz. 19:00 ruszyła kolejka do wejścia. Na szczęście było się z przodu kolejki, więc tak długo nie czekało się, lecz z drugiej strony mimo tego, barierki były już pozajmowane. Kolejna godzina minęła, tym razem stojąc właśnie na trawie przed sceną, gdzie ja, jak i reszta niecierpliwie czekała na koncert. Aż wreszcie...
    Równo o godz. 20:00 na scenę wszedł Malborski zespół - LONT. Jego muzyka, mógłbym powiedzieć jest to w pewnym rodzaju alternatywny rock. Zespół składał się z: Łukasz Godlewski (wokal, sampler),
    Błażej Kucman (gitara elektryczna, wokal wspierający), Jarosław Chojnacki (gitara basowa), Roman Chojnacki (perkusja). Lecz brzmienie gitar na tym koncercie było bardziej cięższe, metalowe w porównaniu z utworami studyjnymi (których tylko urywki przesłuchałem). Ogólne brzmienie było w dość dobrym stanie. Nie było nieczytelnej ściany dźwięku, lecz za to wszystko było czytelne i żaden instrument nie brzmiał czy to głośniej czy ciszej, lecz na tym samym poziomie. To był klucz do tego, by już tłum (w tym ja, który zaliczył pierwszą glebę na pogowaniu ) rozpoczął pogować na pierwszym utworze, aż do końca. Miejscowi zaś, którzy przyszli na koncert, śpiewali razem z wokalistą utwory. Po 40min. LONT opuścił scenę, nie pojawiając się na niej na bis. Za to jednak pojawiła się ekipa techniczna, która zaczęła rozkładać perkusję, a na jego miejsce montować drugą.
    Potem na scenie zaczęli się osadzać kolejni muzycy Turbo, ale w celu sprawdzenia, przetestowania testu. Po fal-starcie intra ("Misiu, czemu wyłączyłeś intro") , na scenie już oficjalnie pojawili się członkowie Turbo w składzie: Wojciech Hoffmann - (gitara elektryczna), Bogusz Rutkiewicz (gitara basowa), Tomasz Krzyżaniak (perkusja), Dominik Jokiel (gitara elektryczna), Tomasz Struszczyk (wokal). Na pierwszy rzut zagrano dwa utwory z nowego albumu: 'Na progu życia', 'Szept Sumienia', jak i w środku setlisty: 'Noc już woła'. Ze starszych utworów zagrano zaś obie części 'Kawalerii Szatana' czy 'Kometa Halleya'. Nowy wokalista spisał się dobrze. Ci, co myśleli, że Kupczyk był lepszym wokalistą mylili się, bowiem i on godnie zastępuje jego miano. Na bis zespół zagrał utwór 'Ach nie bądź taki śmiały'. Jedynie, jakie rozczarowanie było podczas występu Turbo, to że nie zagrali 'Dorosłych Dzieci', na który utwór większość czekała. Na pocieszenie jednak, podczas przerwy technicznej Struszczyk wraz z widownią odśpiewał refren.
    Podczas tejże przerwy rozmontywano perkusje. Natomiast w jej miejsce nie stawiano kolejnej, gdyż perkusja zespołu Blaze Bayley już stała gotowcem przez cały ten występ. W składzie wystąpili: Blaze Bayley (wokal), Nicolas Bermudez (gitara elektryczna), Jay Walsh (gitara elektryczna), David Bermudez (gitara basowa), sesyjnie Claudio Tirincanti (perkusja). Na pierwszy rzut poleciał utwór z najnowszego albumu 'Madness And Sorrow'. No i właśnie tutaj już się zaczęło, a mianowicie chodzi o perkusistę, który nieco nie nadążał za rytmiką oraz dźwięk gitar. Z jednej strony był on głośny i nieco sprzężony, który przez to tworzył trochę ścianę nieczytelnego dźwięku, a z drugiej strony nie przeszkadzało publice (no cóż, wypije się, to już jest to bez znaczenia) w zabawie. Wraz z początkiem utworu w ślad poszło pogo, a za nim nawet młyn. Blaze zagrał utwory z nowego albumu: 'Watching The Night Sky', 'God Of Speed', z nieco starszego: 'Blackmailer', 'The Man Who Would Not Die'. Oprócz tego gdzieś tak w połowie poleciał utwór Ironsów 'The Clansman'. Podczas koncertu Blaze naprzemiennie śpiewał na scenie, a raz podchodził pod barierki, gdzie każdy kto tam stał przybijał "piątke" mu, chodź i liczył się z tym, że przez ten czas był wciskany w tłum poprzez tłum, który także chciał przybić mu "piątke". Mimo tego, że Bayley odegrał o jeden utwór mniej (grał bez bisu) od Sabatona, odczuwałem, że był to najdłuższy występ. Być może czynnikiem było to, że co jakiś tam utwór Blaze dziękował nam, jacy jesteśmy wspaniali, przez co kilka razy myślałem, że już kończą swój występ. Aż wreszcie zakończyli go, grając na koniec owego 'Robot'. Bisu jednakże nie było.
    Zaraz po występie pojawiła się krótka przerwa techniczna, w której perkusja była rozmontywana, zaś odkryta kolejna, należąca do Sabatona. Odkryto także dużą flagę z logiem na scenie. Na widowni zaś zaczęły stopniowo pojawiać się flagi polski. I zaraz nastąpił koncert, w którym w składzie wystąpili: Joakim Brodén (wokal), Rikard Sundén (gitara elektryczna, wokal wspierający), Oskar Montelius (gitara elektryczna, wokal wspierający), Pär Sundström (bas), Daniel Mullback (perkusja, wokal wspierający) Daniel M?hr (keyboard, wokal wspierający).
    Na pierwszy rzut poleciał "Ghost Division", podczas którego publika jak nigdy dotąd machnęła jeszcze większe pogo (w którym oczywiście ja uczestniczyłem), jak jeszcze chętniej śpiewano słowa utworów, niż na pozostałych występach zespołów. Zaraz po utworze, przywitał się z nami Joakim, mówiąc zmiękczono po polsku "Dobry wieczór Malbork" i nastąpił "Panzer Battalion". Oprócz tego po jednym utworze cała publika zaczęła krzyczeć "Beer", więc Joakim tak uczynił i przyniósł Specjala, po czym pociągnął łyka. Wtedy publika krzyczała "Do dna!". Nie rozumiał za bardzo o co chodzi, więc się zapytał: Finished him?. Na to widownia odpowiedziała jednym, wielkim krzykiem, które oznaczało 'Tak'. natomiast Joakim powiedział ddo nas: You are fucking crazy people, po czym wypił do końca i powiedział: Dobre polskie piwo. Wracając do setlisty... Oczywiście nie zabrakło dwóch utworów, na które czekano. Jednym z nim był 'Uprising' oraz '40-1', na którym logo Sabatona na czarnym tle, zastąpiło logo na biało-czerwonym tle. Sabaton także zagrał "Coat Of Arms" oraz "Attero Dominatus". Natomiast bisując, zagrano "The Art Of War" oraz "Primo Victoria".
    I to by było koniec koncertu, zakończonego o 02:00 w nocy, który miał zakończyć się godzinę wcześniej. Ale to i tak bez znaczenia było, gdyż pociąg do swojej mieściny miałem o godz 3:55. Czas się zabiło szukając nocnego sklepu, który potem znaleziony okazał się być stacją benzynową. Z trudem i bólem się szło, ale jakąś się przeżyło. Jakby jeszcze było mało, w kolejce długo się stało, lecz wytrwale czekając kupiło się to, co się chciało. Potem się poszło na peron, gdzie się zbierała już duża grupa ludzi z koncertu na pociąg powrotny. Tak samo, jak wcześniej - pogadało się z nimi i jeszcze się razem przez połowę podróży wracało. W Pruszczu byłem wraz z kumplami o 5:00. Został jeszcze ostateczny marsz do domu i kiedy było się na miejscu, była już 5:30. Co się zrobiło? Poszło się walnąć do łóżka i się nareszcie op*****lać! No i o koniec tejże historii...
    ***
    Podsumowanie
    Gdzie?: Malbork
    Kiedy?: 4 czerwca
    Czas trwania: 20:00 - 02:00
    Plusy:
    + Ogólnie to cały koncert był jednym wielkim plusem
    + Atmosfera na koncercie
    Minusy:
    - Sprzężone gitary na Blaze Bayley'u i Sabaton'ie
    - Wpadki techniczne sesyjnego perkusisty na Blaze'u
    Ogólnie: 8/10

    ***
    I oto pełna setlista
    Turbo
    1. Na Progu Życia
    2. Szept Sumienia
    3. Szalony Ikar
    4. Kometa Halleya
    5. Już Nie Z Tobą
    6. Niebezpieczny Taniec
    7. Kawaleria Szatana cz. I
    8. Jaki Był Ten Dzień
    9. Noc Już Woła
    10. Kawaleria Szatana cz. II
    11. Żołnierz Fortuny
    ---BIS---
    12. Ach Nie Bądź Taki Śmiały
    + odśpiewany przez Struszczyka z publiką refren 'Dorosłych Dzieci'
    Blaze Bayley
    1. Madness And Sorrow
    2. Voices From The Past
    3. City Of Bones
    4. Blackmailer
    5. Faceless
    6. Blood & Belief
    7. The Launch
    8. The Clansman
    9. Man On The Edge
    10. Watching The Night Sky
    11. The Man Who Would Not Die
    12. God Of Speed
    13. Letting Go Of The World
    14. Robot
    Sabaton
    1. Ghost Division
    2. Panzer Battalion
    3. Coat Of Arms
    4. Saboteurs
    5. Cliffs Of Gallipoli
    6. Attero Dominatus
    7. The Price Of A Mile
    8. Screaming Eagles
    9. Uprising
    10. Aces In Exile
    11. Into The Fire
    12. 40:1
    ---BIS---
    13. The Art Of War
    14. Primo Victoria
    15. Metal Machine/Metal Crüe
  18. MetalurgPL
    Informacja tak ważna, że i mnie powinna nie ominąć. Dio, a właściwie Ronnie James Dio - wokalista takich zespołów, jak: Heaven & Hell, Dio, Rainbow oraz Black Sabbath. Zmarł 16 maja 2010 roku w Houston o godzinie 7.45 rano. Mimo wykrycia wczesnego raka i zaciekłej walki wokalisty z rakiem wątroby, po przez terapię w Mayo Clinic, a następnie w klinice w Houston - ostatecznie przegrał walkę. Co zostawił po sobie? Swój twórczość w zespołach powyżej wymienionych, a także dzięki niemu rozpropagandował się znak Corna, który każdy fan muzyki metalowej powinien znać. Znak, który Dio podpatrzył u... swojej babci. Oprócz tego, jego śmierć spotkała się z odzewem w środowisku muzycznym. Kondolencje i wyrazy szacunku złozyli m.in.:
    - basista Nikki Sixx członek Mötley Crüe.
    - Billy Corgan lider The Smashing Pumpkins.
    - perkusista Lars Ulrich członek grupy Metallica.
    - Robb Flynn lider grupy Machine Head.
    - wokalista David Coverdale członek Whitesnake.
    - Scott Ian gitarzysta formacji Anthrax.
    - gitarzysta formacji Obituary Ralph Santolla.
    - Jorn z kolei nagrał
    ku czci Dio Dio to charyzmatyczny człowiek, który zasługuje na to co tworzył i nadal pozostanie z nami w świecie muzyki metalowej...
    http://www.youtube.com/watch?v=Ubx-7zXkwZM
    Dio - Heaven & Hell (live wacken 2004r.)
  19. MetalurgPL
    Tak... Ja oraz RamzesXIII zjednoczyliśmy siły, by przedstawić wam 10 teledysków (Black) metalowych, które miały wyjść na bardzo mHroczne oraz zUe, co jednak nie udało się oraz wyszły na takie, jakie mamy - głupie, a śmieszne, jak diabli. Zatem koniec biadolenia i przystąpmy do tych teledysków.
    1. Immortal - Call Of The Wintermoon

    RamzesXIII: No to jedziemy na początek z klasyką klasyki - Immortal - Call Of The Wintermoon - czyli trzy pandy w kostiumach rodem z larpa biega po lesie i bawi się ogniem. Jakieś uwagi?
    MetalurgPL: Grzybów nie zbierają, tylko wolą bawić się berka
    RamzesXIII: Ja sądzę że oni już jakieś grzyby zebrali i nawet spożyli. I na pewno to nie były pieczarki.
    MetalurgPL: Grzyby-Halucyny?
    RamzesXIII: Berek w wersji złapany staje się fagolasem w spiczastej czapce. Co następnego mamy?
    2. Stiny Plamenu - Zurivy Monolog Syna Poklopu

    MetalurgPL: Gdyby go bardziej dopieścić, teledysk gry Metro 2033 pełną gębą
    RamzesXIII: Zdarzało mi się być na próbach zespołów w ładniejszych piwnicach. Ciekaw jestem czy większość budżetu przeznaczonego na ten klip poszła na markery do twarzy, żeby uzyskać efekt *gulp* powagi.
    MetalurgPL: Nie jest poważny. Ciągle jakiś smutny...
    RamzesXIII: Ty też byś był smutny, gdybyś miał grać w studni.
    MetalurgPL: Bardziej bym wołał o pomoc niż grać na gitarze.
    3. Nocturnal Rites - Avalon

    MetalurgPL: No jakiś Power Metal, tylko czemu akurat oni postanowili grać podczas wtedy, kiedy nadciąga burza?
    RamzesXIII: Żeby było bardziej awesome. Brakuje mi tylko Megazorda w tle walczącego z Godzillą. A popatrz jak oni spieprzają od tego wokalu!
    MetalurgPL: No i znowu jakieś ganianie się. Bardziej by pasowała tutaj muzyczka Benny Hill'a. I te dziecko! Po co one to nie wiem...
    RamzesXIII: Ajm ranin frii jeh, ajm ranin frii.
    4. Cradle of Filth - Her Ghost in the Fog
    http://www.youtube.com/watch?v=49ZJqqrr6jk
    RamzesXIII: na początku marsz mendelsona w tekurowym lesie i zaraz potem machanie makraonem.
    MetalurgPL: W tym początku stoją także sztywno... pewnie przez zimno z lodówki. Ktoś nie zamknął...
    RamzesXIII: No i Dziadek Mróz wyszedł. Tylko na cholerę mu dwa toporki?
    MetalurgPL: By naostrzyć kredki?
    RamzesXIII: Ty, i zresztą od kiedy wykorzystywanie skrzeczących karłów w strojach sado-maso jest trv? Przegapiłem coś?
    MetalurgPL: Chyba przegapiłeś japońskie Hara-Kiri
    5. Luna Ad Noctum - The Last

    MetalurgPL: To teraz polska robota. Pokażmy też potrafimy być gorsi! Na początku mamy zachód słońca made by Paint i w tle wycie...
    RamzesXIII: Łoooo! Co za ryj! Ej, ale w naszym kraju są już nieźli chirurdzy plastyczni. I jakie wspaniałe przejścia między kadrami! Wszystko się nakłada na siebie, to jakaś subtelna pornografia?
    MetalurgPL: Też się dziwie. Z tą twarzą powinien wystąpić jako pacjent w "Chirurdzy", "M jak Miłość" albo "Dr House"
    RamzesXIII:Przydatny tips wyciągnąłem z tego wideo: aby dobrze grać metal, musisz mieć gitarę z rogami na gryfie i dużo nią machać.
    MetalurgPL: ...i potrafić obsługiwać kamerę - też podstawa, ale oni tego nie potrafią
    RamzesXIII: No właśnie, dlatego wciąż nie doczekaliśmy się krajowej wersji Mayhem.
    6. Dead Infection - Burglary

    RamzesXIII: Oto jak zostać legendą: zestrój struny w gitarze tak nisko, by leżały płasko na podłodze, wynajmij nieużywaną salę gimnastyczną w jakiejś podmiejskiej szkole, zatrudnij psa szczekającego (_!_) na wokalu, i czekaj na okrzyknięcie kult-klasykiem.
    MetalurgPL: A czy nie przypadkiem jest to garaż jakiegoś warsztatu?
    RamzesXIII: Nie wiem, scenki z przygotowywania obiadu dla kanibali mi mogły przesłonić szczegóły.
    MetalurgPL: Na "Pascala - po prostu gotuj' to mi nie wygląda. Albo są to sceny, jak jakiś silnik naprawiają.
    7. Satyricon - Mother North

    RamzesXIII: Ty, początek z jakiejś reklamy wzięli, nie? Woohooo boobies!
    MetalurgPL: Tak... z jakiejś reklamy o kawie, ale kawy nie widzę, jak ten gościu trzyma. A zresztą wygrowlowanie słów "Tchibo Ekstra!" przez niego nie zdaje egzaminu
    RamzesXIII: Gość ucina toporem kawałek drzewa. Hardcore. O, znowu cycki. I podpalają krzyż! Hardcore i północ do sześcianu!
    MetalurgPL: Cycki, cycki i jeszcze raz cycki. No dobra... przesadziłem. Ale jest to powód, by dać w temacie wpisu [+18]. A jak już to jest, to interes się kręci!
    RamzesXIII: Nawet black metal nie może uciec od podstawowych pragnień człowieka. Pod warunkiem, że jednym z tych pragnień jest dużo niebieskiego dymu.
    MetalurgPL: Niebieski dym? Chyba jakiś nowy Axe wypuścili na rynek - to by wszystko wyjaśniało =P
    RamzesXIII: Ujmuje mnie fakt że "Matka Północ" sięga trochę powyżej łokcia Księciu w Czerwieni.
    MetalurgPL: I jeszcze to tego niebieską skórę ma! A nie... to przez ten dym o zapachu bodajże smerfnym
    8. Vicious Crusade - Land Of Lakes
    http://www.youtube.com/watch?v=yHqToc04QtQ
    RamzesXIII: Teraz będzie piosenka. Wesoła. Rytytytyry, tyryryryry...
    MetalurgPL: Teledysku nie ma. Ale za to są obrazki i całość made by Movie Maker.
    RazmesXIII: Czyli niewiele lepiej od poprzedników. Ale postaraj się wytrwać do refrenu.
    MetalurgPL: iaaa iaaa aaa iaaa aa aa. Chyba ma czkawkę - dlatego taki refren?
    RamzesXIII: A kostki cukru w pysk nie chcesz? Spytaj mnie, a ja spytam Ciebie. Ja się na folklorze Białorusi nie znam. Przeraża mnie fakt, że w tamtych rejonach to kultowa kapela.
    MetalurgPL: Chyba u nas też się stanie kultowa za niedługo.
    RamzesXIII: Zobaczysz, jeszcze wypuszczą splita z Zakopower i ruszą w trasę z Zespołem Tańca Ludowego Mazowsze.
    9. Crowpath - Chased, caught and charged

    MetalurgPL: Teraz zobaczmy co się stanie, jak na weselu zagra deathcoreowa kapela. Kurde! Ale muzyka! Aż same nogi proszą się do tańca!
    RamzesXIII: Muzyczka na początku jak z pornosów lat '70. Nie pytaj skąd wiem. I nie wchodź do mojej piwnicy.
    MetalurgPL: Skąd wiesz? Dobra... Nie chcę wiedzieć
    RamzesXIII: Uuuu srogo, Robert Pattison moiota się z mikrofonem. I co to za wesele gdzie piwo się pij z puszek?
    MetalurgPL: No właśnie! A wódkę piją z plastikowych kubków! Zgroza!
    RazmesXIII: Ważna nauka płynie z tego wideo: Crowpath uderza tak hardo, że ludzie zaczynają spontanicznie krwawić, a komórki cofają się do wczesnych lat '80.
    MetalurgPL: No i kamera ma zakłócenia w nadawaniu...
    10. Sorcerer - Metalowa Husarya

    MetalurgPL: Polski Power Metal! Nie no! Co też ludzie powymyślali! Zamiast łoić po garach, jak to w polsce bywa... Ciekawy rarytas...
    RamzesXIII: Ciekawostka: Zagłoba miał pod kontuszem bluzę Manowar. Podoba mi się głos wokalisty, zdaje się jeszcze przed mutacją.
    MetalurgPL: Fakt... Na szczęście nie jest on, aż tak przesłodzony, jak to bywa w standardzie
    RamzesXIII: Za to możesz się dowiedzieć, że chrześcijanom należy dokopać wszelkim możliwym sposobem. Mimo że na klipie widać jak najbardziej katolicką polską szlachtę.
    MetalurgPL: Polski Christian Power Metal? A to ci dopiero...
    RamzesXIII: Raczej Anti Christian, coś Ci się pomieszało od machania łbem. Coś na koniec?
    MetalurgPL: Po za tym, że ktoś w 11 sekundzie mówi żegnam - to nic
    RamzesXIII: No i my się z wami żegnamy. Niech Perun i Północ będą z wami. Or something.
  20. MetalurgPL
    Wstęp
    Po 16 latach w więzieniu, na zwolnieniu warunkowym wychodzi multinstrumentalista Varg Vikernes, odpowiedzialny za legendę Black Metalu, czyli projekt zatytułowany oczywiście Burzum. Już rok po wyjściu z więzienia, światło dzienne ujrzało nowy, świeży album Burzuma zatytułowany "Belus", który z początku miał nazywać się "Den Hvite Guden" (czyli po naszemu "Biały Bóg"), lecz ze względu na rasistowskie pochodzenie, Varg musiał zmienić nazwę albumu. Dobra... dość na 'wstępie' biadolenia. przejdźmy do dalszej części wpisu...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół... a raczej projekt został powołany do życia w 1991r. przez Varga Vikernesa (Christian Kvisling Larsson Vikernes, pseudonim Count Grishnackh), który nazwał swój projekt Burzum, co oznacza w Czarnej Mowie (Władca Pierścieni) ciemność. Muzyka początkowa była osadzona w Black Metalu, który charakteryzował się wolnymi tempami oraz wrzaskliwym śpiewem (znak rozpoznawczy Burzum). Później muzyka skierowała się w stronę Dark Ambientu, co można zobaczyć na dwóch ostatnich płytach: "Dau?i Baldrs" oraz "Hli?skjálf", gdyż władze więzienia nie zgodziły się na otrzymanie innego instrumentu niż syntezator. Oprócz tego współpracował z takimi zespołami, jak Darkthrone (dla którego napisał tekst do 5 utworów w albumach "Transilvanian Hunger" oraz "Panzerfaust"), Old Funeral (gitara elektryczna na albumie "Devoured Carcass") a także w Mayhem (gitara basowa na albumie "De Mysteriis Dom Sathanas"). Natomiast w Burzum udzielali się muzycy tacy, jak: Tomas "Samoth" Haugen (sesyjnie gitara basowa na EP'ce "Aske") oraz ?ystein "Euronymous" Aarseth (solo gitarowe w utworze "War" oraz gong w utworze "Dungeons of Darkness"). Dobra... A jak trafił Varg do więzienia? W 1993r. został oskarżony o zabicie lidera zespołu Mayhem, czyli Euronymous'a, a także podpalenie trzech norweskich kościołów (w tym jeden trafił na okładkę EP'ki "Aske". Tytuł oznacza "Popioły"). Został skazany na najwyższą karę możliwą w Norwegii, czyli 21 lat pozbawienia wolności. W więzieniu nagrał wspominane wcześniej dwa albumu dark ambientowe, a także napisał cztery książki: W 1997r. "Vargsm?l", w 2000r. "Germansk Mytologi og Verdensanskuelse", w 2001r. "Guide to the Norse Gods and Their Names" oraz w 2002r. "Irmins?l". W 2009r. za dobre sprawowanie Varg Vikernes wyszedł na zwolnieniu warunkowym i przystąpił do nagrywania nowego albumu, którego premiera miała miejsce w 2010r.
    ***
    Recenzja albumu
    Na początek może przyjrzyjmy się design'owi okładki albumu. Co mamy? Widok wschodu słońca na tle lasu zza drzewa, no i nowe, odmienione logo, które już na początku rzuca się w oczy. Wcześniej logo było napisane stylem "Old English Text MT" - jeśli macie na komputerze Worda, to poszukajcie sobie. Dobra... Naoglądaliśmy się już, więc powróćmy do muzyki zawartej na albumie. Album otwiera trzydziestosekundowe intro, które powiedzmy szczerze nie jest ciekawe, gdyż przypomina odgłosy podskakującej szklanej butelki na betonie. No, ale to tylko intro nieprawdaż. Po tym już rozbrzmiewają gitary w utworze "Belus' D?d", w którym już czujemy wyraźny powrót korzeni do starego, dobrego Burzuma. Jednak są tutaj kilka rzeczy, które odrazu rzucają się. Po pierwsze jest nim wokal inny od tego, którego znamy. Wokal jest mniej hałaśliwy i wyjący, ale za to jest niższy i bardziej skrzeczący. Czasami są nawet partie czystego wokalu. I to jest jedyna nowość na albumie. "Belus' D?d", tak jak reszta utworów na albumie i w innych starszych nagraniach Burzuma, Black Metal jest tu powolny, ociężały, dobrany w rytmiczną perkusję bez żadnych ultraszybkich blastów. Ale bądźcie spokojni, bo blasty czasami tu bywają, ale są. Gitary natomiast mają nieco sprzężony głos, lecz oczywiście i gitary i cała reszta ubrana jest w o niebo... tfu! O piekło lepszą jakość nagrania. Przecież mamy XXI wiek no nie? Jedną z rzeczy, która także jest na albumie zauważalna to... klimat. Tak dobrze mówię - klimat! W porównaniu z innymi wcześniejszymi nagraniami (ale nie wliczając albumy Dark Ambientowy, bo klimat tam był pierwszą rzeczą), tutaj nieco czegoś takiego zabrakło. W starszych nagraniach klimat pozwalał na to, by słuchacz mógł wpaść w trans przez właśnie klimat, nie tylko przez atmosferę, która towarzyszyła hałaśliwemu wokalowi oraz 3-4 riffom zawartych na długich, czasami utworach powyżej 10 minut. Bez specyficznego klimatu, album ten nieco ciężko przykuwa uwagę. Trzeba mieć nieco silną wolę albo dużą ciekawość, żeby ten album w całości przesłuchać, bo po 25 minutach słuchacz może się znudzić. Ja na szczęście zniechęcenia nie odczuwałem. Wracając do utworów... Po intrze rozbrzmiewa utwór "Belus' D?d", który jest powolny i zawiera kilka, mógłbym rzec Doomowych kontarstów. Po tym rozbrzmiewa najdłuższy, jedenastominutowy kawałek zatytułowany "Glemselens Elv", który jest właśnie tym starym, dobrym Burzumem. Jest on powolny, epicki oraz prowadzi przez atmosfere, w której słuchacz być może poczuć się samotnie. Atmosfera to przypomina nieco tą u Ukraińskiego Drudkh'a bądź jest ona jego wpływem. Jest to także jedyny utwór, który wydaje się być materiałem, zanim Varg trafił do więzienia. Po tym utworze nastaje kolejny, zatytułowany "?Kaimadalthas'Nedstigning?. Jest on nieco monotonny ze względu na powtarzalność słowa mówionego, ale zawiera dobre i potężne riffy gitarowe. "Sverddans" natomiast to poniżej trzech minut utwór z thrashowym wcięciem, który po samej długości nasuwa skojarzenia z utworem "War".
    Przechodząc do strony technicznej albumu... Album ten to nadal ten Burzum, z jakim mieliśmy do czynienia na nagraniach z lat dziewięćdziesiątych, mimo tego, że nie posiada "tego" klimatu i inny wokal. Wokal, który jest, jak mówiłem wcześniej zdecydowanie mniej wyjący i hałaśliwy, ale za to jest on niższy i bardziej skrzeczący. Oprócz tego są partie słowa mówionego bądź same partie czystego wokalu. Jednym słowem mówiąc: misz-masz wokalny. Gitary i ich riffy suszą swym brzmieniem, które są dołujące oraz przenikliwe, ale także, jak przystało na Black Metal, są one potężne. A oprócz tego są nawet nieco melodyczne. Przykładem mogłyby być dwa ostatnie instrumentalne utwory, które tworzą dość ciekawą atmosfere: "Morgenr?de" oraz "Belus' Tilbakekomst (Konklusjon)", chodź w tym pierwszym w pierwszej części utworu jest wokal. O gitarze basowej mogę powiedzieć niewiele, ale zawsze coś, gdyż bez niej nie było by tego, specyficznego brzmienia albumu, ot tak sobie plumka w tle. Perkusja natomiast jest nieco schowana w tło, tak jak miało to w przypadku albumu "Filosofem". Jej praca jest głównie nastawiona na rytmikę i czasami przejścia, ale i nie zabraknie tutaj od czasu do czasu blastów.
    Zatem podsumowując... Nowy album Burzum to nie jest żadne tam odkrywcze arcydzieło. Aby do niego przywyknąć, należy go kilka razy posłuchać, by coraz to nowe rzeczy w nim odkrywać, a ciężko to jest bez tego specyficznego klimatu. Nie jest to zły, ale i nie jest kultowy. Za to jest to nadal stary, dobry Burzum, jakiego znamy.


    Playlista:
    01. Leukes Renkespill (Introduksjon)
    02. Belus' D?d
    03. Glemselens Elv
    04. Kaimadalthas' Nedstigning
    05. Sverddans
    06. Keliohesten
    07. Morgenr?de
    08. Belus' Tilbakekomst (Konklusjon)
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Norwegia
    Gatunek: Black Metal
    Ocena: 7.5/10
    ***
    Bonus
    Belus´ Doed http://www.youtube.com/watch?v=Nza4heu1QyY
  21. MetalurgPL
    Wstęp
    Każdy, kto lubi sobie posłuchać albo jest fanem zespołów grających Melodic Death Metal, i tych starych, i tych młodych, to powinien chyba znać fiński Kalmah, który tuż obok tych wszystkich kapel rozwija się prężnie oraz zdobywa coraz więcej fanów. W tym roku wyszedł ich kolejny, już szósty album studyjny. To, czy jest tak samo świetny jak poprzednie, przekonajmy się już za chwilę. Ale najpierw...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w 1991r., jako Ancestor przez wokalistę i gitarzystę Pekka Kokko oraz przez perkusistę Petri Sankala (który udzielał się w zespole do 2001r.) w Oulu. Po nagraniu dwóch dem, do zespołu dołącza gitarzysta Antii Kokko. W 1998r. po nagraniu pięciu dem, Ancestor zostaje rozwiązany, a jego miejsce zastępuje powstały Kalmah, w którym oprócz członków poprzedniego zespołu, udzielają się: Pasi Hiltula (instrumenty klawiszowe) oraz Altti Veteläinen (gitara basowa). Nagrane demo w nowym składzie i zespole, zaowocowało kontraktem płytowym z wytwórnią muzyczną Spinefarm Records, dzięki której Kalmah wydał swój pierwszy, debiutancki album "Swamplord". W 2001r., kiedy zespół przystąpił do nagrywania kolejnego albumu "They Will Return", zespół opuścili Petri Sankala oraz Altti Veteläinen. Zastąpili ich perkusista Janne Kusmin oraz basista Timo Lehtinen. Natomiast w 2004r. klawiszowca Pasi Hiltula, zastąpił Marco Sneck. Od tego momentu zespół się nie zmienia w składzie. Kalmah zdobył sławę po przez koncertowanie w Finlandii oraz na licznych koncertach, w tym Wacken Open Air.
    ***
    Recenzja Albumu
    Muzyka na "12 Gauge" to tak jak w poprzednich albumach zespołu to brutalniejsza wersja Melodic Death Metalu. Mógłbym zaryzykować powiedziawszy, że to nie jest MDM. Za to jest to Death Metal... tyle, że bardziej melodyjny z dużą ilością klawiszy oraz z technicznymi na dobrym poziomie i melodyjnymi solówkami. Zresztą sam Kalmah nie określa swoją muzykę Melodic Death Metal, lecz Swamp Metal. Sama nazwa nie jest przypadkowa. Wystarczy rzucić okiem na same tytuły piosenek, jak Swampsong, Swamphell, itp. Widać, że zespół sięga wyżej i dalej niż inne zespoły grające Melodeath. Sam album podkreśla dekadę działalności zespołu i jego oryginalności. Jak już mówiłem są tutaj melodie, ale w porównaniu z prekursorami tego gatunku znacznie się one różnią. Nie ma tutaj długich wstawek, które na długo umelodyjniają utwory. Jest tutaj odwrotnie. Melodie grane gitarze bądź na klawiszach są bardziej liczniejsze, ale i krótkie. Nie są one wprost wepchnięte na przód utworów, lecz nieco schowane w tło, ale to nie przeszkadza, gdyż da się je wychwycić. Choćby przykładem może być utwór pierwszy na albumie "Rust Never Sleeps", który rozpoczyna się grą na gitarze akustycznej i zaraz po tym wybuchnąć w tą sieczkę wraz z tymi wspomnianymi melodiami. Z kolei na kolejnym utworze "One Of Fail" wśród całej tej szamotaniny, jedną wyróżniającą się rzeczą jest właściwie refren utworu, który zarazem brutalnie i melodyjnie brzmi, może tkwić w głowie na długo. Oprócz w tym utworze, jak i w kolejnych "Bullets Are Blind" oraz "Swampwar" zespół czaruje nas piorunującymi świetnie zagranymi solówkami ze strony melodyjnej, jak i technicznej. Oprócz tych wszystkich motywów przewodnich, jak i licznych zmian temp na "12 Gauge", można by było znaleźć nawet ukłony w stronę fińskiej muzyki folkowej. Nie ma tutaj standardowego folkowego instrumentarium, lecz są po prostu tak melodie napisane. Z pewnością trudno by było wam to zauważyć na całym albumie, ale pewnie najszybciej zauważycie na początkowej grze na gitarze akustycznej, otwierającej album, jak i w tytułowym utworze. Tyle, że na tym utworze wolniej ona się przeradza w brutalność zespołu, niż na "Rust Never Sleeps". Oprócz tego album ten przez same motywy przewodnie, jak i muzykę, nawiązuje w peny sposób do swojego poprzedniego krążka z 2006r. "The Black Waltz". Mógłbym powiedzieć, że "12 Gauge" to rozwinięcie tematu z tego albumu, tak, jak uczynił to Rotting Christ rozwijając temat z "Theogonii" w "Aealo". Jednakże Kalmahowi wyszło po tym kontekstem o wiele lepiej. Zatem przechodząc o strony technicznej albumu... Tak, jak w poprzednich trzyma ona poziom, lecz o wiele, wiele bardziej profesjonalnie. Widać, że ta dekada zespołu nie poszła na marne, a sami muzycy nabrali fachowości. Bracia Pekka oraz Antti na swoich gitarach, grają brutalne i szybkie riffy gitarowe, także melodyjne wstawki na gitarach, jak i żywiołowe oraz świetne solówki na gitarach. W tym albumie wykazali, jak bardzo są Profesjonalistami. Sam Pekka nadal trzyma dobry, ciężki i głęboki growl, który na pierwszych albumach był skrzeczącym wokalem. Perkusja oczywiście, jak to bywa - naładowana energią w postaci przejść i blastów. Ale oprócz tego narzuca wolne tempo w utworach od wolnej lub szybkiej rytmiki. Klawisze natomiast budują wpasowujący się klimat po przez swoje zagrywki w postaci sampli bądź wstawek. A gitara basowa... Bez oczywiście nie byłoby tego brzmienia, ale nadal odwala czarną robotę. Zatem już podsumowując... Po dziesięciu latach Kalmah nabrał swojej fachowości oraz profesjonalizmu. "12 Gauge" jest wprawdzie pozbawiony hitów, bo wszystkie utwory trzymają poziom i nie ma żadnego słabego lub mocnego utworu. Są za to dobrze komponujące się utwory. Czy w takim dziele są jakieś minusy? Owszem. Może tylko to, że ciężko wybrać swego faworyta. Jednak mi się udało i moim faworytem jest tutaj "One Of Fail". Innych nie potrafię, a może nie ma żadnych negatywnych cech ten album? A może wy potraficie je znaleźć? Zatem "12 Gauge" to ponad 40 minut dobrego łojenia po garach z nutką melodyjności.


    Tracklista:
    1. "Rust Never Sleeps" 5:16
    2. "One of Fail" 4:10
    3. "Bullets Are Blind" 4:27
    4. "Swampwar" 4:19
    5. "Better Not to Tell" 3:58
    6. "Hook the Monster" 4:04
    7. "Godeye" 4:25
    8. "12 Gauge" 5:50
    9. "Sacramentum" 6:28
    10. "Cold Sweat" (Thin Lizzy cover) (Japanese edition bonus track) 3:10
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Finlandia
    Gatunek: Melodic Death Metal
    Ocena: 9.5/10
    ***
    Bonus
    The Groan of Wind (The Black Waltz) http://www.youtube.com/watch?v=rqBexdo1CME
    12 Gauge (12 Gauge)
  22. MetalurgPL
    Wstęp
    Pamiętacie moją recenzję albumu 'Gorgoroth - Quantos Possunt ad Satanitatem Trahunt'? Od Gorgoroth odszedli wokalista 'Gaahl' i basista 'King Ov Hell', na którym dzisiaj się skupimy oraz na założonej przez niego supergrupy Black Metalowej, która w tym roku i w tym kwartale zadebiutowała pierwszym krążkiem. Zanim przejdziemy do dalszej części wpisu, chciałbym powiedzieć (we wcześniejszym zapomniałem o tym napisać), że już stuknęło ponad 4tys. wyświetleń. Mała rzecz, a cieszy. Oby tak dalej, ale w szybszym tempie
    ***
    Mini-Biografia
    Po rozpadnięciu się innego zespołu God Seed, który został założony przez Gaahl'a i King Ov Hell'a, Ov Hell został założony przez wokalistę Shagrath'a (Dimmu Borgir) oraz właśnie przez basistę King Ov Hell'a (ex-Gorgoroth). Debiutancki album z początku miał być wydany pod szyldem God Seed, lecz data jego premiery się przesuwała, zespół, jak mówiłem rozpadł się i postanowiono ostatecznie wydac pod szyldem Ov Hell. W nagrywaniu albumu pomagali gitarzyści 'Teloch' i 'Ice Dale' (Enslaved) oraz perkusista Frost (Satyricon, 1349). Wszystkie kompozycje znajdujące się na albumie są skomponowane przez King Ov Hell'a, a sam 'The Underworld Regime' został wydany przez norweską wytwórnię muzyczną Indie Recordings.
    ***
    Recenzja albumu
    Zapewne cała Black Metalowa scena dostanie wstrząsu i doczeka się debiutu, jakim jest Ov Hell. Przez Shagratha i King Ov Hell'a, Ov Hell to mieszanka wybuchowa. Przez wokal Shagratha przychodzi nam na myśl, że 'The Underworld Regime' to zaginiony album Dimmu Borgira, zaś przez swoje charakterystyczne brzmienie przychodzi nam na myśl, że ten album jest brakującym ogniwem Gorgorotha pomiędzy 'Twilight of the Idols (In Conspiracy with Satan)', a 'Ad Majorem Sathanas Gloriam'. Przez to album może niektórych zaskoczyć, a innych zaś - rozczarować. Riffy gitarowe są potężne i naszpikowane agresją, będące standardem dla Gorgoroth'a. Towarzyszy im zaś perkusja, na której zasiada Frost, który tym razem udziela się sesyjnie (z początku chiał być członkiem Ov Hell, jednak ma swoje zobowiązania wobec 1349 i Satyricon). Pokazuje on nam, że nadal jest w formie, bowiem otrzymujemy od niego sporą dawkę przejść, która wraz z gitarami dobrze się komponuje. Na albumie oprócz ostrego łojenia, mamy od czasu do czasu zwolnienia tempa, co takim przykładem może być utwór 'Ghosting', który jest najdłuższym utworem na albumie i według mnie także najbardziej wciągającym. Inne utwory także są interesujące, choćby 'Acts Of Skin', który zaczyna się i kończy "ambientowo", a w czasie jego trwania otrzymujemy dawkę samych blastów i przejść wraz z agresywnymi gitarami bez żadnych zwolnień tempa. Shagrath natomiast, tak jak w Dimmu Borgirze, tak jak tutaj pokazuje nam, że nadal potrafi śpiewać ponuro i skrzecząco wśród innych Black Metalowych wokalistów. Zatem już podsumowując... 'The Underworld Regime' to po prostu dobry album bez negatywnych czy pozytywnych niespodzianek (jednak dla innych wg. mnie może okazać się inaczej). Nie jest to wyśmienity uwagi album, ale godny uwagi.


    Playlista:
    01. Devil?s Harlot 3:23
    02. Post Modern Sadist 4:56
    03. Invoker 4:25
    04. Perpetual Night 3:36
    05. Ghosting 6:16
    06. Acts of Sin 5:19
    07. Krigsatte Faner 3:52
    08. Hill Norge 5:46
    ***
    Podumowanie
    Kraj: Norwegia
    Gatunek: Black Metal
    Ocena: 7/10
    ***
    Bonus
    Devil's Harlot http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=3_usX9UwSJ0
    Ghosting http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=4KoBBoWEKeU
  23. MetalurgPL
    Wstęp
    Jeśli znacie norweski zespół, grający symfoniczny Black Metal - Emperor, to i w takim razie z pewnością nie muszę wam przedstawiać i tego zespołu, a raczej projektu solowego, który już wydał trzeci album i jest, jak reszta poprzednich osadzony w innych klimatach niż Emperor. Chyba już nic nie umiem wymyślić na wstęp, więc przejdźmy dalej...
    ***
    Mini-Biografia
    Projekt solowy Ihsahn powstał w 2006r. przez lidera zespołu Emperor, czyli przez Vegard "Ihsahn" Sverre Tveitan'a, po tym, jak Emperor został rozwiązany w 2001r., by członkowie zespołu mieli nieco więcej czasu na swoje poboczne projekty (jednak zespół został zreaktywowany w latach 2006 - 2007, by koncertować). Tak, jak w poprzednich albumach, to i w "After" Ihsahn nagrał partie gitar, instrumentów klawiszowych oraz wokal. Sesyjnie natomiast udzielali się: Lars K. Norberg (gitara basowa), Jorgen Munkeby (saksofon), Asgeir Mickelson (perkusja), Jens Bogren (miksowanie), Borge Finstad (inżynieria dźwięku). Tak, jak poprzednie albumy, "After" został wydany przez wytwórnię muzyczną Candelight Records.
    ***
    Recenzja albumu
    Tutaj omińmy może nieco przyglądanie się okładce albumu, bo nie jest zbytnio ciekawa (czarny krzyż, a w tle pagórek, na którym znajdują się resztki śniegu), więc odrazu przejdźmy do tego, co znajduje się na albumie. A muzyka na albumie dość sama w sobie jest ciekawa i jak wcześniej mówiłem znacznie się różni od muzyki Emperora (Symfoniczny Black Metal), ale i tak w gatunku muzyka na "After" ma słowo Black Metal. Muzyka tutaj, jak i we wcześniejszych albumach to połączenie Black Metalu, Progresywnego Metalu i muzyki klasycznej, ale oficjalnie i prościej to jest Progresywny Black Metal, który oczywiście znacznie się różni od tego, jaki gra Borknagar. Ale i tak jak on, mamy wymieszanie się gatunków i brzmień, tylko inaczej. Tak samo, jak Borknagar, Ihsahn możemy postawić tuż obok zespołów takich, jak: Opeth czy Dream Theater. Oprócz wyraźnej pracy gitar, która ustawiona jest, jako główny instrument. Oprócz tego co ciekawe z kolei jednym z instrumentów jest saksofon. Tak! Dobrze słyszeliście! Ihsahn w porównaniu z innymi zespołami, które grają progresywny metal właśnie tym się wyróżnia. Jazzową pracą saksofonu, która towarzyszy nam w kilku utworach w mniejszych bądź większych ilościach. Ale wracając do albumu. Na początku mamy utwór zatytułowany "The Barrens Lands", który rozbrzmiewa spokojnym riffem gitarowym, by ten rozpędził się do średniej prędkości wraz ze skrzeczącym wokalem Ihsahn'a na czele, by po tym nieco w refrenie zwolnić, a za wokalem skrzek Ihsahna przemieni się w czysty wokal chórku. Tutaj jednak saksofonu nie mamy. Pojawia się w drugim z kolei utworze zatytułowanym "A Grave Inversed", który od samego początku do końca jest utrzymany w szybkim tempie oraz z wściekłym skrzekiem Vegard'a. Saksofon jest tu nieco w tło schowany, ale ukazuje się w dwóch dość ciekawych solówkach, a oprócz tego jest jedna solówka na gitarze. Także w tym utworze najwyraźniej można zauważyć inspirację Ihsahn'a Opethem. Po tym następuje już spokojny tytułowy utwór, który z pewnością ma za zadanie nieco nas uspokoić i przygotować na to, co będzie. W tym utworze także można zauważyć nieco inspirację Opethem i jego spokojnym klimatem. W poprzednim utworze inspiracją Opethem była jego brutalność, a w tym mamy odwrotnie. Jednak pod koniec utwór "After" nieco zmienia się po przez skrzeczący wokal Ihsahna, ale jednocześnie zachowując klimat spokoju. Po tym rozbrzmiewa utwór "Frozen Lakes on Mars", w którym w riffach gitarowych w zwrotce słychać nieco Thrashowe wcięcia, którym towarzyszą progresywne klawisze. Na albumie oprócz tego i pozostałych utworach, możemy posłuchać już wyraźnie dwa długie utwory, będące standardem dla progresywnego metalu (trwają 10 minut). Przechodząc do strony technicznej albumu... Od albumu otrzymujemy dość ciekawą pracę gitar czy to w postaci ciężkich riffów gitarowych po nieco spokojnych, a nawet do akustycznej pracy gitary. Tak czy siak, gitary tworzą dość ciekawy i specyficzny klimat na albumie. Oprócz tego dochodzi właśnie jazzowy saksofon, który jeszcze bardziej nadaje klimat, dzięki samym swoim brzmieniem, a także dość ciekawie wykonanymi solówkami. Tak samo można by było powiedzieć o standardowych progresywnych klawiszach, które tak samo, jak gitary oraz saksofon mają na albumie kilka solówek. Perkusja i tutaj brzmi dobrze. Raz ona brzmi standardowo, jak w jazzie, czyli wolno i rytmicznie. Tak samo brzmi w nieco szybszych utworach trzymając rytmikę, ale szybszą. Rzadziej nieco występują szybkie blasty i przejścia na niej, no i bez nie byłoby licznych przejść tempa od wolnego do średniego i kończąc na szybkim. Zatem podsumowując. Trzeci już solowy projekt Ihsahn'a o tym samym tytule brzmi tak, jak poprzednie wyśmienicie. Nie ma tutaj nic, co mogło by zepsuć progresywny klimat albumu... no dobra... może bym ja ten skrzeczący wokal zmienił na jakiś growl albo coś innego, bo trochę psuje klimat. Można także zauważyć tutaj inspirację Opethem lub inną nowoczesną sztuką progresywnego metalu. Więc, jeśli jesteście fanami Opeth'a lub Dream Theater albo innym dobrym brzmieniem, to ten album polecam.


    Tracklista:
    1. "The Barren Lands" ? 5:12
    2. "A Grave Inversed" ? 4:25
    3. "After" ? 4:47
    4. "Frozen Lakes on Mars" ? 5:54
    5. "Undercurrent" ? 10:00
    6. "Austere" ? 6:16
    7. "Heavens Black Sea" ? 6:15
    8. "On the Shores" ? 10:12
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Norwegia
    Gatunek: Progresywny (Black) Metal
    Ocena: 8/10
    ***
    Bonus
    A Grave Inversed http://www.youtube.com/watch?v=kxErez9VANY
    After
  24. MetalurgPL
    Wstęp
    Jeśli jesteście fanami albo po prostu słuchacie Dimmu Borgir, albo Arcturus, to nie muszę wam przedstawiać Borknagar. Co łączy te wszystkie kapele? Oprócz tego, że wszystkie pochodzą z Norwegii, to we wszystkich brał udział znany wokalista i basista Simen "ICS Vortex" Hestn?s, który w tym albumie tylko wystąpił gościnnie. Po czterech latach Borknagar wydaje swoje nowe dzieło. Jak jest wspaniałe, o tym dowiemy się za chwilę, ale najpierw jako standard...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w 1995r. w Bergenie w Norwegii przez gitarzystę ?ystein'a Garnes Brun'a po rozpadzie deathmetalowego zespołu Molested, gdy poczuł znudzenie brutalnym stylem grania grupy. Założył więc nowy zespół, aby zacząć grać bardziej melodyjne utwory. Muzyka Borknagaru jest na pograniczu black metalu, folk metalu i viking metalu. Teksty piosenek natomiast dotyczą filozofii, pogaństwa, natury i kosmosu. Do tej pory zespół wydał osiem albumów. Ich tytułowy debiutancki album zawierał teksty piosenek w języku norweskim; teksty do następnych, już po angielsku, napisane zostały przez ICS Vortexa (ex-Dimmu Borgir, ex-Borknagar, Arcturus). Wszystkie ich nagrania, z wyjątkiem pierwszej płyty, zostały wydane przez wytwórnię Century Media, a ostatni album przez Indie Recordings. ICS Vortex był kiedyś basistą i wokalistą zespołu, jednak ?ystein G. Brun postawił mu ultimatum: albo będzie koncertował z Borknagar, albo opuści zespół i powróci do Dimmu Borgir. Vortex wybrał drugą decyzje. Dzisiaj wiem, że on nie jest już w Dimmu Borgir, ale to już inna historia. Obecnie w skład Borknagaru wchodzą: Od 1995r. ?ystein G. Brun (gitara elektryczna), Od 2000r. Andreas "Vintersorg" Hedlund (wokal), Od 1999r. Lars "Lazare" Nedland (keyboard, growl), Od 2007r. Jens F. Ryland (gitara elektryczna), Od 2008r. David Kinkade (perkusja), od 2007r. Jan Erik Tiwaz (gitara basowa).
    ***
    Recenzja Albumu
    Jeśli Borknagar nie jest dzisiaj znany jako zespół "myślących black metalowców" (spójrzcie na tematykę tekstów), to i tak nadal powinno tak być ze względu na poziom rozwoju oraz kreatywności w zespole. Nie ma w Borknagarze tak, że jedna osoba wszystko komponuje i piszę teksty. Jest odwrotnie: każdy z muzyków napisał tekst do piosenki przynajmniej raz i wszyscy wspólnie komponowali muzykę, zawarta na albumie. Ze względu na swoje progresywne black metalowe brzmienie, zespół może spokojnie dzisiaj konkurować z takimi zespołami, jakimi są choćby inne gwiazdy progresywnego metalu, jak na przykład: Opeth czy Dream Theater. Od czasu, kiedy za mikrofonem zasiadł Vintersorg, zastępując przy tym Vortexa i mając swój debiut na albumie 'Empiricism', zespół miał zdobyć większe i bardziej ambitne brzmienie. Wysiłek się opłacił i Borknagar mógł oddzielić się od sceny black metalowej i mógł już iść w inną stronę. Mógł powiedzieć, że to już Awangardowy Metal, ale tak nie jest. "Universal" pozwolił zespołowi wznieść się jeszcze wyżej od innych zespołów na świecie. Brzmienie albumu skupia się przeważnie na klawiszach, które towarzyszą nam przez cały album i są najbardziej zauważalnym instrumentem na nim. Pierwszy z kolei utwór "Havoc" rozpoczyna się w powolnym tempie na gitarze akustycznej i zaraz wybucha black metalowa rozwałka, oklepana w symfoniczne elementy. Całość utwory jest dość ciekawie skomponowana, bowiem otrzymujemy ciężki wokal pomieszany z czystym, tak jak na wszystkich utworach na całym albumie. Oprócz tego tak jak tutaj i na reszcie utworów, są liczne zmiany tempa: od standardowego Black Metalowego tempa, po Progresywne tempo i kończąc na wolnych akustycznych partii. A oprócz tego jeszcze czasami otrzymujemy same partie klawiszy. Może się wam wydać, jak i mi za pierwszym razem słuchania albumu, że wszystkie utwory są takie same i zupełnie monotonne, ale wierzcie mi, że to tylko pozory. Owszem, może wam się wydawać, ale po głębszym odsłuchaniu i przeanalizowaniu, które tutaj niestety jest ciężkie, zaczniecie odczuwać różnicę. Aby poczuć moc albumu trzeba 'odnaleźć' te brzmienie. Wracając... Po "Havoc'u" dostajemy utwór zatytułowany "Reason", który dobrze wypada indywidualnie, jednak tutaj bardziej czuć nutkę progresywności niż blacku, ale i go tutaj nie zabraknie. Na utworach "The Stir of Seasons" oraz "For The Thousand Years To Come", znajdziemy dość interesujące prace gitar. Ten pierwszy utwór jest nasycony gitarami akustycznymi i dużą ilością klawiszy, które wogóle nie przeszkadzają. Całe tempo utworu jest wolne i spokojnie, a jedynie wybucha (będąc nadal spokojnie) podczas refrenu. Z pewnością ten utwór miał za zadanie uciszyć nieco nas na przed to, co się potem wydarzy i po tym, z czym mieliśmy do czynienia. "For The Thousand Years To Come" z kolei rozpoczyna się folkową atmosferą, która potem przemienia się już w... Nie! Nie Black Metalową szamotaninę, jak w przypadku "Havoc" czy "Reason", lecz szybkim progresywnym tempem. W refrenie natomiast już czuć standard Black Metalu. Przechodząc do strony technicznej albumu... jak już mówiłem cały album opiera się na partii klawiszowych i sampli symfonicznych, które w moim przypadku wcale nie przeszkadzają. Tradycyjny fortepian i organy Hammonda czasami swoim brzmieniem przypominają klawisze te od Deep Purple czy od Pink Floyda. Każdy ten kto lubi partie klawiszowe (i nie tylko), to z pewnością polubi ten album, gdyż czy to akurat spokojna czy agresywna część utworu, to przez klawisze zapada w głowie na dobre. Umiejętności wokalne Vintersorga też są na dość przyzwoitym poziomie. Czasami może zanudzić, ale jego partie wokalne są na przyzwoitym poziomie Z partiami akustycznymi na albumie, czyli np: w utworze "The Stir Of Reasons" wokal jest jeszcze bardziej imponujący. Borknagar również zapłacił kawałek swojej historii poprzez gościnny występ byłego wokalisty Simen "ICS Vortex'a" Hestn?s'a, który w utworze "My Domain", daje swój wokalny popis operowym śpiewem. Jeśli słuchacie także Dimmu Borgira czy Arcturus, to wiecie o czym mówię. Chwytliwe Riffy gitarowe raz są naładowane agresją i brutalnością, a raz brzmią spokojnie. Perkusja tutaj także nie zawodzi. Raz jest ona Jazzowo rytmiczna, a raz jest naładowana dużą ilością blastów i przejść. Przez tą perkusje także są liczne zmiany przejść na albumie. Zatem już podsumowując... Album swoją tematyką tekstów, które dla zespołu są już standardowe, dają dużo do myślenia z tej strony, ale także z innej. Aby polubić ten album trzeba dużo go słuchać i analizować. Czemu? Bo z początku może się wam wydawać, że album jest zupełnie nudny i monotonny, ale wierzcie mi, że tak nie jest.


    Playlista:
    1. "Havoc" (6:42)
    2. "Reason" (6:55)
    3. "The Stir of Seasons" (4:01)
    4. "For a Thousand Years to Come" (6:46)
    5. "Abrasion Tide" (7:14)
    6. "Fleshflower" (3:28)
    7. "Worldwide" (6:59)
    8. "My Domain" (4:49)
    9. "Coalition of The Elements" (Bonus track on the box edition) (5:42)
    10. "Loci" (instrumental) (Bonus track on the box edition) (2:03)
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Norwegia
    Gatunek: Progresywny Black Metal
    Ocena: 7.5/10
    ***
    Bonus
    W nawiasach podałem z jakiego albumu pochodzi utwór. Zapraszam do dyskusji na temat albumu.
    Havoc (Universal)
    Future Reminiscence (Epic)
  25. MetalurgPL
    Wstęp
    Po 3 latach przerwy, oto nadchodzi kolejny album greckiego Rotting Christ'a. Po wyśmienitej "Theogonii", której jestem (byłem?) zwolennikiem, przekonajmy się dzisiaj czy nowy album - zatytułowany "Aealo" jest następcą swego poprzednika. Zatem czas przekonać się, czy rzeczywiście jest jego następcą... czy nie jest. O tym przekonamy się za chwilę, ale najpierw...
    ***
    Mini-Biografia
    Zespół został założony w 1987r. w Grecji w Atenach. przez braci Sakis'a Tolis'a (wokal, gitara elektryczna) i Themis'a Tolis'a (perkusja), którzy są od tego czasu stałymi członkami Rotting Christ. W 1996r. do zespołu dołączył Andreas Lagios (gitara basowa), który także od tego momentu jest stałym członkiem. Przed nim od 1989r. basistą był Jim "Mutilator" Patsouris. Natomiast jedynie nowym nabytkiem jest Giorgos Bokos (gitara elektryczna), który dołączył w 2005r. Rotting Christ przez całą swoją karierę przechodził ciągłe zmiany stylistyczne w swej twórczości. Zaczniemy od samego początku. Pierwsze demo było gatunkowo Grindcore'em. Po tym styl wyewoluował w tradycyjny, surowy Black Metal, który ten zmienił się w ciężkie brzmienia Death/Doom'owe. Ewolucja stylu Rotting Christ skończyła się ostatecznie na Melodic Black Metalu, bardzo różniącego się od skandynawskiego, zahaczając przy tym o elementy Gothic Metalu. Zespół od 2006r. należy do wytwórni muzycznej Seasion Of Mist, a na swoim koncie ma obecnie 10 albumów.
    ***
    Recenzja albumu
    Nowy album "Gnijącego Chrystusa", można by było powiedzieć, że to bardziej rozwinięty temat, zapoczątkowany przez Theogonię z 2007r. i co jeszcze z pewnością ewolucja nowego stylu grania Melodic Black Metalu. Otwierający tytułowy utwór już daje nam o tym znać. Tak jak w Theogonii, tak i tutaj zespół zagłębia w korzenie tradycyjnej, hellenistycznej kultury. Mamy tutaj, tak jak w poprzednim albumie męskie bądź żeńskie chóry, jednak tutaj są one - rzekłbym bardziej schowane. W tamtym albumie dźwięk chóru był "uprzestrzeniony', niósł za sobą odwzorowanie przestrzeni, co tutaj niestety tego trochę zabrakło. Jednak za to tutaj tym razem mamy więcej folkowych instrumentów niż poprzednio, które ubarwiają klimat albumu - w tym jakieś piszczałki, które na przykład mamy w utworze "dub-sag-ta-ke" szybko skojarzyło mi się z utworem "Nemecic" z poprzedniego albumu. Jeśli natomiast chodzi o zestawienie metalowych instrumentów to mamy: na wyśmienitym poziomie pracę gitar, która zarazem i jest jadowito ujadająca, jak i melodyjna. Do tego dochodzą średnie tempa perkusji, ale czasami dostajemy szybką pracę blastów i przejść. Do tego oprócz folkowych zestawień i chórów, dochodzi rzygający wokal Sakisa, który to reasumuje i daje nam znać o ciężkości albumu. Zestawy kompozycji utworów wahają się. Czasami czujemy, jakbyśmy brali udział w jakimś rytuale, który ten zaś sprawia, że jesteśmy, przeżywamy mitologiczną historię. Przykładem jest tutaj utwór "Nekron Lahes...", w którym czasami ciarki przechodzą, to tutaj właśnie można ten rytuał odczuć. Natomiast Kompozycyjnie w zestawieniu metalowym dostajemy dobry zastrzyk energii. W utworze "Eon Aenaos" każda mocarna zwrotka i melodyjny refren potrafią porwać i zostać w głowie. Tak samo można by było powiedzieć o utworze "Noctis Era", który rozpoczyna się chwytliwym riffem gitarowym wraz z krzykiem wojowników, by zaraz udowodnić nam, że Rotting Christ nadal trzyma formę w ciężkich i mocarnych brzmieniach. Zatem podsumowując.... Sakis, który powoli zbliża się do podeszłego wieku, nadal potrafi tworzyć wyśmienite albumy za albumami. Mamy tutaj nieco więcej elementów folkowych, które są bardziej schowane w utwór. Potrafimy je odszukać. Reszta to metalowa atmosfera i wokal Sakisa. Theogonia była pierwsza, Aealo rozwinął ten temat. Oba albumy są nadal wyśmienite.


    Playlista:
    1. "Aealo" 3:41
    2. "Eon Aenaos" 3:57
    3. "Demonon Vrosis" 4:56
    4. "Noctis Era" 4:49
    5. "Dub-Sa?-Ta-Ke" 2:58
    6. "Fire, Death and Fear" 4:35
    7. "Nekron Iahes..." 1:09
    8. "...Pir Threontai" 4:48
    9. "Thou Art Lord" 4:52
    10. "Santa Muerte" 5:29
    11. "Orders From The Dead (Diamanda Galas cover)" 8:58
    ***
    Podsumowanie
    Kraj: Grecja
    Gatunek: Melodic Black Metal
    Ocena: 8,5/10
    ***
    Bonus
    W nawiasach podałem z jakiego albumu pochodzi album
    Keravnos Kyvernitos (Theogonia) http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=syMDP5xhCbo
    Enuma Elish (Theogonia) http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=ck1OdW_asew
    After Dark I Feel (A Dead Poem) http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=-0Li9917m5c
    Eon Aenaos (Aealo) http://www.youtube.com/watch#playnext=1&am...p;v=-v-Zh3lYkVM
    ***
    Chciałbym także przypomnieć, że w marcu na terenie polski odbędzie się trasa koncertowa Rotting Christ, promoująca Aealo. Oto rozkład koncertów
    ROTTING CHRIST, LOST SOUL, CRIONICS, NAUMACHIA, STRANDHOGG.
    15.04.2010 (POL) Białystok / Gwint
    16.04.2010 (POL) Lublin / Graffiti
    17.04.2010 (POL) Rzeszów / Pod Palmą
    18.04.2010 (POL) Kraków / Loch Ness
    19.04.2010 (POL) Katowice / Mega Club
    20.04.2010 (POL) Wrocław / Madness
    21.04.2010 (POL) Łódź / Dekompresja
    22.04.2010 (POL) Bydgoszcz / Estrada
    23.04.2010 (POL) Szczecin / Słowianin
    24.04.2010 (POL) Gdynia / Ucho
    25.04.2010 (POL) Poznań / Blue Note
    Wejście: 18:00 | Koncert: 18:30
    Bilety: 35pln (przedsprzedaż), 45pln (w dniu koncertu)
    Do nabycia w: Ticketpro, kluby i lokalne sklepy muzyczne

×
×
  • Utwórz nowe...