Skocz do zawartości

pełni zUa i mHroku :D

  • wpisy
    31
  • komentarzy
    82
  • wyświetleń
    76865

Recenzja albumu "Ghost - Opus Eponymous"


MetalurgPL

1484 wyświetleń

Wstęp

Rok 2010 powoli zbliżał się ku końcowi... Zostały w zanadrzu jeszcze mniej niż 3 miesiące. Może to mało, może to jeszcze dużo. Ale w czym rzecz? Otóż na światło dzienne wyszedł debiut, który z nie znanych przyczyn, mający być dużym ryzykiem, to jednak takim nie był. Mowa tutaj właśnie o Ghost. Czym jest Ghost? Jakie jest jego oblicze? I o co właściwie chodzi? O tym za chwile...

***

Mini-Biografia

Zespół został założony w Szwecji w Sztokholmie w 2008r. Więc jest dość młodziutkim zespołem. Oprócz tego należy obecnie do dwóch wytwórni muzycznych - Rise Above / Iron Pegasus. No i na tym nam narazie wiadomo o biografii Ghost... Jak widać zastosował on tani, ale skuteczny chwyt marketingowy. Nie wiadomo nic o muzykach zespołu, nawet nie ukrywają się pod pseudonimami artystycznymi. Sami muzycy koncertują, ale oczywiście zamaskowani są. Ubrani są w habbity z kapturami, a sam wokalista za kapłana... No i do tego mimo wyglądu, ich tematyka tekstów oscyluje wokół satanizmu.

***

Recenzja albumu

Nie wiem czy to żart, czy to jest tak naprawdę... Ale jedno wiem, że muzyka szwedzkiego Ghost jest jednym wielkim zaskoczeniem roku 2010. Zrobił to, co z pewnością nie zrobił nikt w dzisiejszych czasach i to, co okazywało się być trudną rzeczą, choć jej recepta jest bardzo prosta na zaskoczenie słuchacza, a w tym mnie. Muzyka Ghost to powrót do przejawu fascynacją okultyzmu z lat 60 i 70, nawiązując z pewnością do znanego w tych latach innego zespołu Coven. Nie mamy z tego powody żadnych nowych pomysłów na muzykę. Muzykę, która już na starcie powinna skazać szwedów na porażkę. A tutaj proszę... Odkurzenie półek, a szczególnie tej z podpisem "Psychedeliczny Rock lat 70-ych" w rękach brzmi... - oryginalnie i świeżo. To trochę wydaje się być dziwne i śmierdzieć mi oksymoronem. No cóż... Takie już mamy czasy... W sumie Rise Above Records też zrobiło tu swoje wydając ten krążek w limitowanych ilościach, co nakręcało ludzi. Ale przejdźmy już do sedna sprawy, czyli najpierw do przejrzenia zawartości tego krążka.

Pierwszym utworem na albumie jest intro zatytułowane "Deus Culpa". Mamy tutaj do czynienia z półtorej minutową grą na organach, które swoim brzmieniem nawiązują do tych kościelnych. Z jednej strony brzmi żałobnie i będący idealną przygrywką na pogrzeb. Choć to tylko pozory mogą być. Z drugiej strony natomiast w pewnym rodzaju świetnie wprowadza w klimat albumu. No i te melancholijne granie, które wciąga... Drugim kawałkiem na albumie jest "Con Clavi Con Dio". Pierwsze, co się rzuca w słuch to czysta jak łza linia basu, która rozpoczyna utwór i wprawdzie wyraźna jest do samego końca. Riff metalowy brzmi, jakby już na początku złapał zadyszkę i z tegoż powodu sapie. Ale to tylko są pozory - posłuchacie, to chyba zrozumiecie, o co mi chodzi. Ciekawym smaczkiem rzecz jasna są tutaj klawisze, które w pewnych momentach są mocno akcentowane, choćby w refrenie. Wokal tak samo, jak bas - jest czysty jak łza i pełny atmosferycznych wstawek. Przykładem jest tutaj partie wokalu brzmiący niczym sakralny chór. Wszystko to łączy się w pełną prostoty budowę, jak większość utworów na albumie, choć ten tutaj niezbyt wpada w ucho, ale jest za to ciekawy na start. Dopiero kolejny kawałek noszący nazwę "Ritual" może niejednemu wpaść w ucho. Otwieraczem jest tutaj spokojna przygrywka na gitarze, która potem zamienia się już w przewodni riff, który zaskakująco jest chwytliwie melodyczny. A najbardziej to można zauważyć w refrenie z wyakcentowanymi rzecz jasna klawiszami. W połowie natomiast następuje na krótką metę zmiana klimatu, kiedy riff zmienia się w nieco bardziej mięsistą rzecz, przyjmując podobną formę do poprzedniego kawałka. Czyli brzmi, jakby był przyduszony. Warto też wspomnieć o solówce, która mimo swej tandety (w pozytywnym znaczeniu) i prostoty wpada na długi czas w ucho. Takie solówki, jakie robi John Petrucci z Dream Theater niepotrzebnie się wysila, gdyż te Ghosta z pewnością są bardziej chwytliwe i łatwe do zapamiętania. Kolejny kawałek "Elizabeth" (Bathory - tak, o nią chodzi) nie ma żadnego intra, jeśli to tak można nazwać. Już na samym początku kawałek jedzie już z charakterystycznym, przyduszonym riffem, choć tym razem ma on wyrazisty psychodeliczny posmak. Powoduje to, że przez prawie cały czas mamy do czynienia z dość mięsistym, old schoolowym kawałkiem. Lecz rolę odwracają się, kiedy pojawia się intro. Jak poprzednie kawałki - wyakcentowane klawisze, chwytliwy i melodyczny refren. Następnym utworem na albumie jest "Stand By Him", który rozpoczyna się dość rytmiczną pracą perkusji, do której potem dołączają gitary, które już nie są aż tak przyduszone. Tym razem jest to ciągła rytmiczna praca z mięsistym akcentem, a nawet w dwóch momentach riff rozpędza się na kilka sekund do thrash metalowego szaleństwa z prostą, ale urzekającą solówką w tle. Refren nie zmienia tutaj swojej budowy. Nadal pozostają w nim wyakcentowane klawisze i chórki żywcem wyciągnięte z jakiegoś pop-rocka. Pomijając jeden utwór, kolejnym jest "Death Knell", który wraz z "Ritual" są najlepszymi utworami na albumie. Kawałek rozpoczyna krótkie intro odgłosu deszczu i burzy, po którym następuje rytmiczna perkusja, a po niej czysta, jak łza linia basu. Po basie zaś dołącza riff przewodni. Jak w większości utworów na albumie jest on charakterystycznie przytłumiony, lecz wrzucono jeszcze elementy doom rocka, co sprawia, że jest to robione wolniej i efektywniej, co nadaje specyficzną atmosferę.

Kolejnym utworem jest "Prime Mover", który jest chyba najcięższym kawałkiem na albumie. Oprócz dość ciekawych przejść, prezentuje już odmienną stylistykę wokalną niż na pozostałych utworach na albumie. Nie ma już wyrazistych chórków czy dość mocno wyakcentowanych klawiszy w refrenie. Przez niemal cały utwór wokal przybiera okrytą tajemniczością formę. Ostatnim utworem na albumie jest instrumental "Genesis". Przez cały utwór przewija się charakterystyczne brzmienie klawiszy. Nie jest to już te a'la Deep Purple. Mają one tutaj wyraźny posmak progresji w formie kosmicznego brzmienia. Oprócz tego solówka, która trwa niemal przez cały utwór jest jak najbardziej na dobrym poziomie. Dobrze też wypada zmiana klimatu na akustyczne zakończenie utworu. Po Genesis oraz poprzednim Prime Mover wyraźnie widać, że te kawałki zostały napisane później niż całość. Klimat towarzyszący im jest odmienny od pozostałych numerów. Jak posłuchacie, to z pewnością zauważycie tą różnice. Jedynie, co mnie nie pokoi to, że wyraźnie widać, że Genesis i Deus Culpa stanowią przeważnie rolę wypełniacza. Wg. mnie można by było zamiast nich wstawić jeszcze 2-3 dodatkowe utwory.

Cały album jest bardzo prosty, ale za to chwytliwy. Przytłumione riffy gitarowe to tutaj podstawa, ale są odskoki od standardu w kilku przypadkach. Skoro jest to metal rodem z lat 70 to właśnie po tym widać. Zero skomplikowanych zagrań, które trudno zapamiętać. Solówki nie porażają rzecz jasna swoim technicznym graniem, bo nie jest to wymagane. Bardziej jest to miły dla ucha dodatek i który też świetnie wkomponowuje się w całość danego utworu. Jak też wiadomo, ciężko jest w jakiś konkretnych albumach posłuchać jakąś linię basu. A tutaj proszę - wyraźna i do tego czysta, jak łza... Wokal z kolei to przeładowany na słodko głos, rodem z jakiegoś pop-rockowego grania. Do tego też w refrenach dołącza chór. Ale mnie zamiast denerwować, to podoba mi się. Klawisze mimo swojej skromnej obecności, stanowią tutaj jeden z ważnych elementów. Takie stare zespoły, jak wcześniej wymawiany Deep Purple też używały tego sprzętu, więc i widać tutaj chyba pewne inspiracje. Ale ze strony lirycznej tekstów to już inna bajka. Muzyka ma za zadanie odwrócić od nas uwagę na nie... albo odwrotnie. Mi nie jeden raz zdarzało się nucić te utwory, a czasem wypowiadać liryki, które są przesycone okultyzmem i satanizmem...

Podsumowując nasuwa się pytanie: Po co w takim razie grać black metal i drzeć się do mikrofonu, wypluwając teksty o Satanie? Widać, że można inaczej. Black Metal kojarzy się nam właśnie tym Panem z Piekła i jak coś jest złe, to musi też grane o tym agresywnie? Najwidoczniej nie. Można grać i na wesoło. Nie wiadomo, czy Ghost robi to na serio czy na niby - robi on nas po prostu w balona. To Ghost tutaj rozdaje karty, mimo, że patenty, które używa są przestarzałe i przewidywalne. Jak dla mnie zaskoczenie 2010, które warto posłuchać.

spkerier.jpg

ghostopuseponymouscover.jpeg

Tracklista:

1. Deus Culpa 01:33

2. Con Clavi Con Dio 03:33

3. Ritual 04:28

4. Elizabeth 04:01

5. Stand by Him 03:56

6. Satan Prayer 04:38

7. Death Knell 04:36

8. Prime Mover 03:53

9. Genesis 04:03

Total playing time: 34:41

***

Podsumowanie

Kraj: Szwecja

Gatunek: Heavy Metal/Psychedelic Rock

Plusy:

+ Doskonały debiut

+ Świetne użycie starych patentów

Minusy:

- Za mało utworów, w tym 2 sztuczne wypełniacze

Ogółem: -9/10

***

Bonus

Oficjalna strona zespołu na Myspace http://www.myspace.com/thebandghost

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Hmm, całkiem niezłe, choć wokal trochę mi nie pasuje. Zespół ogólnie kojarzy mi się z Pagan Altar, do którego mam jakiś sentyment:). Gdyby nie ten wokal to może bym się nawet bardziej zainteresował niż posłuchanie przez internet.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...