Skocz do zawartości

Holy.Death

Forumowicze
  • Zawartość

    7155
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    13

Wpisy blogu napisane przez Holy.Death

  1. Holy.Death
    Black & White 2. Możliwości, które zaoferuje mi gra, zamierzam wykorzystać w celu stworzenia potężnego, militarnego imperium, z surowym bogiem na czele, który żelazną wolą, własną dłonią i swoim chowańcem podbije świat. Gdy inni bogowie upadną ja zostanę jedynym. Ludzie będą się do mnie modlić. Zostawię ich. Niech sobie radzą sami. Zniszczę innych bogów, żeby się do nich nie modlili. Niech sami piorą własne brudy. Są wystarczająco dorośli na to. A jeśli nie są... Ich problem. Podejrzewam, że zawsze znajdą się osobniki, które podobne porzucenie będą interpretować jako "próbę wiary, że wierzymy w boga, aby móc trafić do Nieba".
    Jednak będą bogiem jednocześnie myślę ludzkimi kategoriami. Jak wysoko NAPRAWDĘ musiałby zajść, na poziomie pojęciowo-umysłowym, żeby stać się bogiem? I jak wtedy by działał i myślał? Może myśli boga są tak inne, że wręcz obce i niezrozumiałe? Stając się bogiem nie jesteś już człowiekiem. Konsekwencje podobnej przemiany, przy założeniu, że coś takiego jest w ogóle możliwe, są trudne do opisania. Ludzie, tutaj, na Ziemi, opisują boga po swojemu. Próbują nadać pewnym rzeczom znaczenie patrząc ze swojej perspektywy. Patrzą na siebie jako na istotne składowe, podczas gdy mogą być... nieistotni.
    Był nawet swego rodzaju komiks "Szninkiel", który opowiadał o wysłanniku pewnego boga, ONa. W skrócie kończy się tym, że bóg niszczy cały doczesny świat, są dinozaury, które też giną i z małpoludów powstają pierwsi małpo-ludzie, którzy znajdują monolit ONa. Sęk w tym, że ON nie tyle zniszczył świat, co zapomniał o nim. Taka miała być jego kara. Interesująca koncepcja boga. I fajniejsze zakończenie od standardowego "bóg na nas patrzy". Może patrzy, może nie. Osobiście wątpię, żeby ludzie zaglądali mrówkom do mrowiska - za wyjątkiem dzieci rozgrzebujących je patykiem lub zalewających wodą (ichni Potop? I co potem robią mrówki? Tłumaczą to grzechami pewnych mrówek? Nie sądzę).
    A co wy byście zrobili, gdybyście byli bogami?
  2. Holy.Death
    Udało mi się dostać darmowego WPROSTa, więc chętnie skorzystałem z okazji, bo czemu nie? Wewnątrz znalazłem wiadomość, że Murdoch (m.in. "The Sun", "The Times", telewizja FOS i portal MySpace.com) wprowadzi od połowy 2010 roku płatny dostęp do swoich informacji w Sieci. Jest to całkiem interesująca sprawa, bo ponoć wpływ mają na to fatalne wyniki finansowe. Pamiętacie może jedno ze stwierdzeń piratów na temat legalnych gier? "To, że spiraciłem nie oznacza, że jakbym nie mógł spiracić to bym kupił". Tak samo i ja mogę rzec, że o ile teraz korzystam z wolnego dostępu do wiadomości online to po wprowadzeniu opłat... zgadliście - nie będę za tą informację płacił. Może od czasu do czasu kupię sobie gazetę, jeśli akurat będę w stolicy, ale za informacje nie zamierzam wydawać pieniędzy. Mogę sobie żyć odcięty od świata, w sumie to nie jest trudne. Ostatecznie zawsze mogę oglądać TVN24 oraz informacje innych, jeszcze darmowych, portali. I ciekawi mnie, co się stanie, jeśli wielu ludzi stwierdzi podobnie. Czy Murdoch się na swojej taktyce przejedzie? Z głębi mego czarnego serca mu tego życzę, bo stwierdzenie, że "era bezpłatnej informacji w Internecie dobiega końca" lub coś w tym stylu brzmi jak kiepska próba usprawiedliwienia, że trzeba wyciągać od ludzi pieniądze za to, za co do tej pory nie wyciągano.
  3. Holy.Death
    Impulsem do dzisiejszego wpisu było to, że akurat dużo czasu spędziłem z tytułami książek i mignął mi w tle Conrad. Swego czasu nasłuchałem się, jak to bardzo ważną rzeczą jest znać klasyków literatury polskiej. Ktoś nawet zabłysnął - chyba nawet na naszym forum - stwierdzeniem, że to wstyd nie przeczytać lektur szkolnych, bo w końcu te książki się z jakiegoś powodu na liście książek do przeczytania (czyt. lektur) znalazły. Żeby było śmieszniej to przypomnę, że swego czasu literaturę obowiązkową chciał zmienić Giertych i miał swoje propozycje, więc nie powiedziałbym, że nobilitacją dobrej literatury jest fakt znalezienia się na liście MEN.
    Przyznam się z góry, że nie przeczytałem wszystkich książek z działu "lektury szkolne", bo mojej szkole - moim szkołom? - zwyczajnie nie starczyło czasu, żeby to wszystko przerobić. Mogę się jednak pochwalić, że przeczytałem 95%, jeśli nie 100%, tego, co aktualnie wtedy przerabialiśmy. Dodam, że większość klasy czytała streszczenia lub w ogóle nie dotykała tematu. Z tego też powodu ominęły mnie dzieła takie jak "Faust", czy "Mistrz i Małgorzata". Niektórzy lubią mówić, że to są książki z działu "możesz nie lubić, ale znać musisz". Ja nie czytałem, nie czytam i raczej nie przeczytam. Nie są mi potrzebne. Może przez to znowu wychodzi ze mnie niekulturalny burak, ale jakoś nie zauważyłem, aby, jak to mawiają niektórzy; "lektury są konieczne w tworzeniu człowieka światowego, inteligentnego, wykształconego i kulturalnego".
    Look around you - Holy zatacza ręką okrąg wokół siebie. - W książkach mamy wzorce, że należy być miłym i dobrym. Dzielnym i pomocnym. Kulturalnym i wyedukowanym. I co widzisz dookoła? Dlaczego ludzie uważają, że jak będą usiłowali zmuszać dzieci do czytania czegoś to te wchłoną treść książki jak jakąś propagandę? Dlaczego zakładają, że w ogóle ją przeczytają, a nawet jeśli to czy po pół roku coś z tego zapamiętają? To są ci ludzie, których tworzycie? Ja czytałem, bo uważałem to za swego rodzaju obowiązek i czytałem już wcześniej. Innych, którzy z całą pewnością byli mniej zaznajomieni z książkami, próbowaliście programowo zmusić i tylko jeszcze bardziej ich zniechęciliście do czytania. W takim kontekście postulaty o stworzenie lepszego człowieka dzięki dziedzictwu słowa pisanego (którego, tak nawiasem, ja też za bardzo nie trawię, choć ja przyjąłem punkt widzenia mojej polonistki, że aby wytłumaczyć epokę trzeba znać jej twórczość, ale moja polonistka obywała się bez frazesów o tworzeniu inteligencji, może dlatego, że nie za bardzo widziała w nas inteligencję) brzmią śmiesznie.
    Sprawa wygląda tak, że to wszystko iluzja. Przeczytanie lektur obowiązkowych nie sprawi, że staniecie się kulturalniejsi, jeśli wcześniej tacy nie byliście. Nie zdobędziecie większej wiedzy od tej, którą obecnie serwuje się w książkowych empikach. Nie staniecie się lepszym człowiekiem po przeczytaniu "Opowieści Wigilijnej", bo książka może i serwuje fajne wzorce, ale to jest fajne tylko na papierze, prawda? W życiu się kłamie, oszukuje i zwodzi jak się umie i pieniądze trzyma dla siebie, bo jest kryzys i jest ciężko? Trafi się pewnie parę wyjątków od tej reguły. Może nie zaliczam się do ludzi wykształconych i kulturalnych, bo nie znam "Fausta", ale jakoś nie spotkałem się w życiu z poważną debatą na temat "Słowacki wielkim poetą był", czy skomplikowanych rozważań i rozmów na temat głębi w "Tym Obcym". No, ale ja uciekam, zanim chamstwo wylezie ze mnie całkowicie i rzucą się tłumy obrońców literatury klasycznej.
    Proud to be boor.
  4. Holy.Death
    Dziś planowałem pograć sobie w Dwarf Fortress, całkiem ciekawą, rozbudowaną grę freeware'ową. Sterowanie jest DOSowe, czyli koszmarne, a bez samouczka niewiele sie zrobi i pierwsze godziny to próba połapania się w tym wszystkim, ale myślę, że warto. Zrobiłem sobie ciekawy poziom pierwszy, z kuchnią, sypialnią, jadalnią, browarem i zbudowałem ładne komórki za zapasy. Na zewnątrz tymczasowy warsztat cieśli, który tworzył tymczasowe meble z paru drzewek na zewnątrz. Zapowiadało się nieźle. Na poziomie drugim natrafiłem na piach, ale nic to, próbowałem zleźć poziom niżej, gdzie spodziewałem się kamienia, czyli surowca do wyrobu wielu rzeczy. Wszędzie trafiałem na wodę lub zagrożenie zalania wodą. Widocznie źle wybrałem lokalizację, więc dałem sobie spokój z grą na razie. Ale nie o tym chciałem napisać. Podczas gry prowadziłem rozmowę na GG. W pewnym momencie padła nazwa potrawy; mule.
    I zaczęło się. Dowiedziałem się, że są to żywe małże, w gigantycznym skrócie. Problem polegał na tym, że kupuje się je żywe i wrzuca do wrzątku. Żywe. Ja, oczywiście, nigdzie nie widziałem problemu. Dlaczego ludzie widzą problem w zabiciu czegoś, co później ugotują i zjedzą, a nie mają problemu z ugotowaniem i zjedzeniem czegoś, co już wcześniej było martwe? Małż nie krzyczy. Podejrzewam, że po potraktowaniu wrzątkiem przestałby także oddychać. I już jest martwy. W czym więc tkwi problem, skoro już w trzech ruchach (ugotowanie wody, wrzucenie małża, wylanie wody) otrzymujemy martwy i ugotowany produkt, taki, który kupilibyśmy u dowolnego sprzedawcy? Czy mięso stało się przez to gorsze? Mniej martwe? Przecież kupując i gotując coś już martwego oraz kupując, zabijając i gotując coś żywego otrzymamy, w obu przypadkach, ten sam wynik. Gdzie zatem logika w tego rodzaju postępowaniu? I co ludzie by zrobili, gdyby nie było rzeźników? Przeszliby na wegetarianizm? Niby zabijanie jest niefajne, ale specjalnie utrzymuje się profesję, która służy do tego, żeby zabijać i tym samym nie zmuszać innych, tych "czystych moralnie", do zabijania własnego obiadu?
    Zabawne.
  5. Holy.Death
    Ten wpis będzie krótszy od innych, bo też za bardzo nie ma co się rozpisywać, a spostrzeżenie jest dosyć ciekawe. Otóż swego czasu była w pewnych kręgach głośna sprawa Rogera G. Człowiek ten był Brazylijczykiem. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że prezydent - na sugestię trenera kadry narodowej, też obcokrajowca, żeby było śmiejszniej - specjalnie nadał mu obywatelstwo, aby ten sportowiec mógł zagrać w barwach naszej reprezentacji. Fajno. Niespecjalnie zajmowałem się tym tematem, ale kiedyś zaczepił mnie jakiś człowiek z mikrofonem i poprosił o komentarz do tego zdarzenia.
    Mój komentarz był prosty - oczywiście, można tak też zrobić, ale jeśli jakaś reprezentacja jest narodowa to chyba powinny w niej być osoby pochodzące z narodowości, którą reprezentują, bo równie dobrze możemy nadać jedenastu innym brazylijskim, rosyjskim, amerykańskim i podobnym piłkarzom obywatelstwo polskie i mamy fantastyczną reprezentację Polski. Formalnie. Dla mnie jest to trochę nieuczciwe, ale skoro nie stać nas na reprezentację z prawdziwego zdarzenia przy pomocy naszych własnych obywateli, to może import dobrych piłkarzy z obcych krain jest jedynym sposobem na sięgnięcie po puchary wszelkiej maści? Czy może lepiej byłoby w ogóle wycofać się z podobnych imprez, skoro Polakom się nie chce? Albo ściągnąć do reprezentacji skład Polskiej Reprezentacji Bezdomnych, bo ci akurat odnoszą sukcesy, z tego co słyszałem? I to nie jest żart.
  6. Holy.Death
    Dzisiejszy wpis jest inspirowany przeglądaniem umów z internetowymi dostarczycielami. Miałem wczoraj możliwość przejrzenia kilkunastu regulaminów - z nieocenioną pomocą pewnej osoby - i wiecie czego szukałem? Haków. Drobnego tekstu z napisem, że internet ma szybkość 3,1MB, ale po przekroczeniu 3 GB pojemności prędkość spada do 16kb. Albo, że jest 2MB prędkości, ale na email, a na wszystko pozostałe jest 16kb. Lub też prędkość stała na wszystko 1MB z zastrzeżeniem, że są limity, po przekroczeniu których wchodzenie do internetu jest utrudnione. Niech żyje cywilizacja.
    Cywilizacja, która stworzyła nowy rodzaj języka. Języka tak podstępnego i skomplikowanego, że - niczym pasożyty - powstała nowa klasa zawodowa i gałąź nauki; prawo wraz z adwokatami, sędziami i prokuratorami oraz prawnikami. Nie mam nic przeciwko prawu jako takiemu, ale w obecnych czasach zamiast zrozumiałego pisma w mowie polskiej dostaję pełen skomplikowanych, dwuznacznych sformułowań, które tworzone są po to, żeby mnie wykoleić, jeśli będzie to bardziej opłacalne. I jeśli sam nie mam na to czasu oraz chęci to mogę zapłacić komuś za to, żeby zrozumiał to za mnie. Jak cudownie.
    Jestem już chory od bzdurnych przepisów, które oficjalnie obowiązują, ale jak policja nie patrzy to nikt ich nie przestrzega. Sztywnych praw, które przy odrobinie zdrowego rozsądku nie powinny być stosowane, bo ich wprowadzanie szkodzi tym, którym ma pomagać. Regulacji dla samych regulacji, wprowadzanych gdzieś w wyalienowanym świecie za biurkiem. Czasem myślę, że po przekroczeniu pewnego pułapu ludzie zajmujący się prawem sami je spiętrzają, żeby móc zarabiać, bo zwykły człowiek, bez wykształcenia w tej dziedzinie, przecież nie zrozumie, co się do niego mówi. Rozsądek zastąpiono regułami. I dlatego od czasu do czasu dane jest mi czytać w Necie o głupotach, które z tego powodu wynikają.
    Wiem, że nie można całkiem żyć bez prawa, że nie każdy może być tak uczciwy i sprawiedliwy jak ja, ale bardzo chętnie bym to wszystko uprościł. W końcu to prawo jest dla ludzi, czy ludzie dla prawa?
  7. Holy.Death
    Parę razy łapałem się na rozmyślaniach nad tematem o nieśmiertelności. Z różnych przyczyn - raz skłoniło mnie do tego Vampire: Masquerade, gdzie bardzo odpowiada mi koncept, w którym zwyczajnie nie wytrzymuje psychika. Bo co to w końcu za życie, gdy żyje się jakieś pięćset lat i widziało się tyle rzeczy? Ktoś mógłby stwierdzić, że nie można znudzić się światem, ale to nie do końca prawda; czlowiek zaczyna z brakiem pamięci. Każdy z nas od nowa poznaje świat. Żyjemy najwyżej do setki, może niektóre wyjątki przebijają ową liczbę. Reszta ma mniej szczęścia. Powiedzieć z takiej perspektywy, że nie znudziłbyś się życiem wiecznym jest jak stwierdzenie, że mógłbyś się opychać naleśnikami do końca życia. W praktyce dochodzi do tego, że w momencie przesytu naleśnikami odsuwa się talerz ze wstrętem i nie chce się myśleć o jedzeniu. A co dopiero o naleśnikach.
    Jednak wampiryzm nie jest jedynym, co dotyka kwestii nieśmiertelności. Bardzo wielu ludzi - co mnie dziwi i śmieszy zarazem - bardzo chce trafić do Nieba, obok chrześcijańskiego boga. Jest to takie miejsce, gdzie wiedziesz pełne radości, nieśmiertelne życie. Gorszego miejsca sobie chyba nie można wyobrazić. A po drugiej stronie jest przecież Piekło. To tak, jak znaleźć się między młotem i kowadłem w moim przypadku. Nie należy przecież zapominać, że człowiek w końcu się nudzi, a skoro tak to życia wiecznego - w którym będziesz miał czas, żeby obrzydło ci wszystko - pożądać mogą tylko szaleńcy, który nie patrzą w przyszłość. Dopóki nie będzie za późno.
    I jak to się ma do ludzkiej psychiki? Do społeczeństwa? Do Cyklu, o którym już kiedyś mówiłem? Ludzka psychika zwyczajnie nie byłaby w stanie, jak podejrzewam, wytrzymać życia wiecznego. Podejrzewam, że w pewnym momencie doszłoby do pęknięcia w psyche, a życie wieczne jako śliniący się w kącie kłębek nie brzmi moim zdaniem zbyt zachęcająco. Jeśli zaś nieśmiertelność dotyczyłaby tego, że ludzie by się nie starzeli to wszystkich opanowałby strach. W końcu mieć życie wieczne i umrzeć? Co za pech... Dlatego lepiej nie wychodzić z domu. Nie jeżdzić samochodem. Unikać niebezpiecznych zajęć. W ogóle lepiej niczego nie robić. Jednym słowem - całkowity rozpad społeczeństwa. Ponadto uderza to w naturalny porządek rzeczy. Ludzie umierają i żyją z jakiegoś powodu. Tym powodem, według mnie, jest przedłużanie gatunku, utrzymywanie cyklu. Śmierć usuwa stare osobniki i robi miejsce nowym, lepszym. W teorii. I tak to się kręci.
    A jeśli usunęlibyśmy śmierć? Może spróbujcie sobie podliczyć wszystkich zabitych i umarłych od powstania świata - albo od momentu, w którym zaczęliśmy spisywać historię - i doliczcie ich do obecnej liczby ludzi na Ziemi. Jedno wielkie przeludnienie, które w dodatku samo by się napędzało. Jak u kotów. Do tego znacznie szybsze żużycie zasobów, takich jak jedzenie, ropa i tak dalej aż do momentu ich całkowitego braku, co spowodowałoby głód i regres na wielu poziomach. Już widzę te walki o resztki światowych zasobów.
    Jednak myślę, że przy odrobinie szczęścia nigdy nie dojdzie do tego, że odkryta zostanie nieśmiertelność. Może uda się przedłużyć ludzkie życie - choćby poprzez wymianę poszczególnych organów, ale nie widzę życia wiecznego jako takiego w życiu doczesnym. I dobrze.
  8. Holy.Death
    Jest jedna rzecz, która mnie zadziwia, jeśli chodzi o zabijanie - ludzka reakcja na zabijanie ludzi. Konkretniej chodzi mi o to powszechne strwożenie, które ogarnia ludzi, gdy tylko pojawia się wiadomość, że ktoś kogoś zabił. Jeszcze nie tak dawno temu rozmawiałem z kimś na Gadu-Gadu i otrzymałem hint w stylu: "Oby to była kaczka dziennikarska". W linku było o testach broni chemicznej i biologicznej w komorach gazowych na upośledzonych umysłowo. Bardzo krótki.
    Właśnie tego typu postawa, niedowierzania, zdziwienia, nadziei, że to jednak jakiś żart, każe mi się zastanowić nad ludźmi. Dlaczego komuś wydaje się straszne i przerażające, że ktoś może zabijać innego człowieka? Przecież media cały czas trąbią o tym, że ktoś kogoś zabił. Powiedziałbym, że powinniśmy już do tego przywyknąć. Skąd zatem te humanitarystyczne reakcje na coś, w gruncie rzeczy, zwyczajnego? I dlaczego ludzie tak bardzo chcą od siebie odepchnąć to, co jest logiczniejsze, tylko dlatego, że nie pasuje to do ich moralnego światopoglądu?
    Ludzie umierają. Ludzie się zabijają. Takie są fakty. I biorąc to pod uwagę to ja powinienem być zdziwiony, gdy reakcją na moje słowa - w stylu: "I co z tego?" - jest przerażenie lub zdumienie, że mogę być takim bezdusznym draniem. Powiedziałbym, że jestem realistą. Nie zadziwia mnie fakt, że właśnie zginęło tysiąc osób. I nie smuci mnie to. Jakby trzeba było się przyznawać otwarcie to was też pewnie to nie smuci. Ale wam nie wypada tak mówić, prawda? Czy wtedy owo zdziwienie jest maską? Czy po prostu jest to swego rodzaju schizofrenia - wieczne wypieranie ze świadomości tego, że ludzie się zabijają, co skutkuje kolejnym okrzykiem, gdy taka osoba dowie się o kolejnym bestialskim mordzie?
    Jakbym chciał być wredny to mogę powiedzieć, że nawet w Biblii jest coś o karaniu śmiercią za pewne przewinienia. Ludzie zabijali się od zawsze. Z różnych powódów. Dla mnie jest to oczywiste. Stąd też moja reakcja, całkiem zrozumiała i naturalna. Ale reakcja humanitarystów? Na czym się ona opiera? Czego jest wynikiem? Dlaczego taka, a nie inna? Nie jest to moja działka, więc mogę się tylko spytać potencjalnych humanitarystów, którzy czytają ten wpis - o co w tym wszystkim chodzi?
  9. Holy.Death
    Ten blog częściowo powstał, żeby zmuszać ludzi do myślenia, a częściowo jest czymś w rodzaju autoprezencji, bo wielu ludzi ma wyraźny problem z odbieraniem mnie. Zatem sygnuję kolejny wpis na tematy okołoludzkie z samym sobą w roli głównej. Tym razem poruszę sprawę defetyzmu, jak sam to zjawisko zwykłem nazywać.
    Bardzo często spotykam się z postawą, którą osobiście nazwałbym defetystyczną - chodzi po prostu o to, żeby porzucić broń, bo cię spowalnia, i uciekać bez prób stawiania oporu. Nienawidzę takiej postawy. Z bardzo prostego powodu: człowiek, który się poddaje przegrywa automatycznie. Jeśli walczysz do końca to w dalszym ciągu twoje szanse są. Nawet minimalne. I przy odpowiednim zacięciu istnieje możliwość wygrania. A dlaczego ja podejmuję walkę do samego końca? Bo umarłem już dwa razy. Prawie. Czyli jakbym miał się teraz poddać to równie dobrze mógłbym skapitulowa parę dziesiątek lat temu. I by mnie nie było.
    Na dobrą sprawę, biorąc pod uwagę okoliczności, powinienem w ogóle się nie narodzić. Szansa urodzenia się w kraju, który miał sprzęt zdolny postawić mnie na nogi i uzupełnić moje braki jest w sumie taka, jak danie ślepcowi strzelby i kazanie zestrzelić mu jabłko z głowy dziecka po uprzednim zakręceniu strzelcem. To nie miało się zdarzyć. Ale się zdarzyło. Dostałeś od losu/boga/przeznaczenia/świata/czegokolwiek, w co wierzysz broń do ręki. Walcz! Byłem dwukrotnie na skraju śmierci. Żyję. Prorokowano, że nie skończę podstawówki. Skończyłem. Jestem chodzącym dowodem na stwierdzenie, że przy odpowiedniej sile woli człowiek może wszystko.
    Możesz nawet wygrać bitwę, której wynik zdaje się być z góry przesądzony. Nauczyć się pisać, rysować. Nic cię nie zatrzyma. Jedynym wrogiem, z którym musisz się zmierzyć jesteś ty sam. Wiem, jak to brzmi. Ktoś może powiedzieć, że jeśli w to wierzę to jestem żałosny. Ale ja w to nie wierzę. Ja to wiem. Dlatego, nawet jeśli jest źle - walcz. Może przegrasz, a może nie. Przegrana oznacza tyle samo, co poddanie się, więc walcz, bo masz do wygrania wszystko, a nic do stracenia.
    Z tej postawy defetyzm jest obrzydliwy. Tak samo, jak sugerowanie poddania się. Jak ktoś chce się poddać, to niech poddaje się sam. Ja wygram, albo przegram, ale się nie poddam. I nawet jak przegram to po takiej walce, że przeciwnik tego pożaje. Między innymi z tego powodu nie cierpię pracować w zespole z kimś. Mamy do zrobienia okreśłony cel. Na przykład pokonać przeciwnika. Albo wygłosić przemówienie. Jeśli dostaniesz za "współpracownika" kogoś, kto w połowie wciąż nierozstrzygniętej potyczki nagle rzuca szachami, albo wali pięścią w monitor lub zaczyna panikować przed przemówieniem, bo coś jest nie takie, jak sobie wyobrażał to mogę tylko ze wstrętem przejąć pałeczkę i próbować ratować tonący statek. Sam. Choć najchętniej wyrzuciłbym tego rodzaju balast za burtę. Oczekuję jednak współpracy nad wspólnym problemem, a nie tylko dodawania mi problemów. Na rozpacz będzie czas, gdy już będzie po wszystkim, a póki piłka w grze to należy grać dalej.
  10. Holy.Death
    Dzisiaj postanowiłem omówić sprawę naszej umierającej planety. Jednak nie zamierzam stawać po stronie Zielonych. Wręcz przeciwnie. Moim celem jest ich kopnąć. Dużo się krzyczy o tym, że człowiek produkuje więcej dwutlenku węgla, więc należy nakładać limity, kupować ekologiczne torebki, zaprzyjaźnić się z wiatrem i słońcem... Może postawię sprawę jasno - człowiek jest pasożytem i doprowadzi do śmierci Ziemi. Prędzej czy później. Raczej prędzej. Dlatego nie piszę tego w celu uratowania czegokolwiek. Chcę po prostu uświadomić niektórym, że jedziemy tym samym karawanem. Tak, uważam to za zabawne.
    Ale wracając do rzeczy; mamy coraz więcej dwutlenku węgla w atmosferze, prawda? Co pożera dwutlenek węgla i wydala w zamian tlen? Let me think... Może ROŚLINY? Takie jak DRZEWA? I ile mamy tych drzew, w stosunku do chwalonej przez ekomanów przeszłości? Mniej? To może wycinki drzew są prawdziwym problemem, a nie produkowanie przez człowieka dwutlenku węgla? Myślę, że tak jest w istocie. Dlatego irytują mnie krzyki o zmniejszanie emisji dwutlenku węgla, prośby o kupowanie ekologicznych torebek i cała reszta tych bzdur. Niech ekomani zajmą się czymś innym, niż próbą straszenia ludzi "zachwianiem ekologii świata" w wyniku ludzkich działań. Na przykład sadzeniem drzew. A jak nawet tego nie są w stanie zrobić to niech najlepiej zamilkną w ogóle i pozwolą mi spokojnie umrzeć w oparach spalin.
  11. Holy.Death
    Pogrywam trochę w strategie. Nie, to nieprawda. Gram w strategie większość czasu. Zaraz po RPGach. Dowodzę jednostkami na polu bitwy. Każę im zabijać innych, czynię z nich zabójców. Każę im umierać. Zabijam ich wszystkich. Swoich i wrogich. Jestem dowódcą na polu walki. Ktoś powie, że to nie ma znaczenia, bo to tylko parę, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset pikselowych jednostek. Ale gdybym dowodził normalnymi ludźmi na wojnie? Czy to byłaby jakaś różnica? Mam zająć miasto. Nie będę się przecież paprał w tracenie moich ludzi, żeby "ratować zabytki kultury tego miasta", jeśli mogę je po prostu zrównać z ziemią i przejść się po gruzach piechotą. Nie dlatego nawet, że to są ludzie. To są moi ludzie. Są mi potrzebni, więc o nich dbam. Zrzucenie bomby atomowej? Jeśli miałoby mi to dać jakąś korzyść strategiczną lub taktyczną to czemu nie?
    Mówi się, że to strasznie, że Amerykanie użyli bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Jaki stek bredni... Zginęło wielu ludzi, cywili, kobiet i dzieci zapewne. Jednak wojna się skończyła. Zginęły dwa miasta. Zmiecione z powierzchni ziemi. Blisko dwiesieście tysięcy istot zmieniło się w dym. Tylko. Nie będę się nadmiernie rozpisywał, bo i nie ma o czym - tak, widzę te przerażone i zniesmaczone wyrazy twarzy - ale jak kogoś takiego ocenić? I czy w ogóle jest sens? Może według moralnych czyściochów jestem w takim wypadku mordercą setek tysięcy istnień, zarówno moich żołnierzy, jak i wrogich, ale niech ci ludzie postawią się w sytuacji dowódcy - lepiej zachować moralną czystość, czy może zająć miejsce przy katowskim stole i próbować wartować tych, którymi się dowodzi, kosztem części z nich i płacąc za to życiem ludzi z drugiej strony stołu? Ja bym pewnie nie potrafił siedzieć z założonymi rękami. Cóż, to pewnie czyni mnie mordercą, człowiekiem z krwią na rękach, który popycha innych ku zgubie i ma nieczyste sumienie. Jednak ja mam jedną przewagę.
    Potrafiłbym z tym żyć.
  12. Holy.Death
    Tym razem będzie o grze, a raczej o grach specyficznych - takich, w które gra się mimo upływu lat. Potraktujcie moje słowa jak zrzędzenie starca, bo zabieram się do rozmyślań nad kondycją gier i stwierdzaniem, jak to w przeszłości było dobrze. Napiszę przy okazji trochę o The Battle for Wesnoth, Broken Sword II: The Shadow of the Templars, Death Gate i Lords of the Realm II oraz wiele innych.
    W dzisiejszych czasach dużo się mówi o tym, że do przejścia gry trzeba aż trzydziestu godzin. Kiedyś po prostu siadałeś przed komputerem i bawiłeś się na całego. Czasem schodziły mi na jednym tytule tygodnie przed ukończeniem całości, a dziś? Człowiek zaczyna się bać, czy w jeden wieczór wszystkiego nie zrobi, bo ktośtam nie ma czasu na zbyt długie granie w jeden produkt. Jak tak dalej pójdzie to albo zostanę całkiem przy starych grach, albo zacznę zamiast gier kupować więcej książek, bo na dłużej mi wystarczy taka lektura. W ustach zostaje po prostu niesmak. W okrągły miesiąc przechodziłem Baldur's Gate II: Cienie Amn za pierwszym razem, w dwójkę Lordsów pogrywam do dziś, bo to świetny prekursor Medievala. W chwili obecnej zagrywam się w Bitwę o Wesnoth, która przykuwa mnie do monitora lepiej niż zrobili to najnowsi Herosi, którzy są ponoć dobrym przeniesieniem udanych rozwiązań najlepszych Herosów, co samo w sobie o czymś świadczy.
    Parę sprite'ów, malowane tła, zabawne żarty - tak, coraz częściej spotykam się z niezabawnymi żartami - masa czasu przyjemnie spędzonego przed monitorem, prostota i złożoność w jednym... Gdzie się to wszystko podziało? Wszędzie czytam i widzę jaka to wspaniała grafika zaraz nie wyskoczy. I co? Po paru miesiącach do wyrzucenia. Wtedy włączam sobie Death Gate i przechodzę, słuchając dobrze podłożonych głosów aktorów, oglądając nieśmiertelną grafikę i wykonują normalne, nie przekombinowane zagadki, do których rozwiązania dojdzie każdy zdrowo myślący człowiek. Pomysły na zagadki w Ceville, choć niewątpliwie była grą przyjemną i zabawną, czasem przekraczały granice mojego pojmowania. Ewentualnie jestem po prostu niedomyślny.
    Słyszałem swego czasu takie stwierdzenie, że teraz twórcy muszą pakować wszystko w grafikę, więc reszta gry na tym cierpi. Jakoś się z tym poglądem zgadzam. Starcraft ze swoją świetnie zrealizowaną fabułą - polscy aktorzy chyba nigdy się nie nauczą tak dobrze podkładać głosów, tylko Baldur's Gate II: Cienie Amn miał polskie głosy na względnie wysokim poziomie, a w porównaniu do serii Legacy of Kain powinni się schować pod ziemię ze wstydu - przyciąga mnie do dziś. Może nie ma fantastycznej grafiki, ale nawet ta obecna nie umiera. Jest za to tona grywalności, w której przodują głównie tytuły stare, bo w nowych często jej zwyczajnie brak. Piękna twarz nie jest widocznie najważniejsza. A brzydkiej można wiele wybaczyć, tak jak ja wybaczam Operation Flashpoint jej wady, gdyż ma wiele zalet, takich jak niezwykły realizm i klimat wojny. Do dziś potrafię zapomnieć się w Knights of Honor, gdzie świetnie zrealizowano dyplomację i agentów, a cała mechanika gry mnie zwyczajnie wciąga.
    Może jestem już stary. Może zbyt wiele widziałem. A może to świat zmierza w złym kierunku. Potrafię grać w nowe gry. Prototype, Medieval II: Total War, S.T.A.L.K.E.R., SWAT 4, Supreme Commander... Zbyt długo by wymieniać. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te gry wkrótce umrą, a na ich miejscu będą stały, jak zawsze, stare produkcje. Wiecznie żywe. A może dla kogoś innego te gry, które przed chwilą wymieniłem, także staną się swego rodzaju nieśmiertelnym pomnikiem grywalności. Nie wiem. Pewnie tego nie dożyję. I dobrze.
  13. Holy.Death
    Na samym początku skieruję swoje słowa do szeroko rozumianych obrońców życia - jeśli zamierzacie podpierać się bogiem lub Biblią w swoim wywodzie to z góry mogę wam powiedzieć, że nie macie czego tu szukać. Nie tak dawno temu w temacie o religii toczyła się dyskusja ludzi różnych wyznań i to od chrześcijanina (bo nie wiem, czy od katolika, a termin szerszy ujmy raczej nie przyniesie) usłyszałem, że w sumie Biblię musimy w dużym stopniu brać na wiarę. Ale ja się tak nie będę bawił. Nie jestem zainteresowany uzasadnieniem, które opiera się na wierze. Powiem wprost - fajnie, że ktoś wierzy w takie rzeczy, ale to nie oznacza automatycznie, że ma na podstawie swojej wiary podejmować za kogoś decyzję lub mu jej zabraniać. W porządku, sobie niech zabroni prawa do śmierci, ale jeśli chodzi o innych to są oni autonomiczni w swoim sumieniu i w swoich czynach, jeśli te czyny dotyczą wyłącznie ich życia, więc wara od nich.
    Już z miejsca mogę powiedzieć, że skoro każdy człowiek ma prawo do życia, to powinien mieć także prawo do śmierci. Jest to o tyle uzasadnione stwierdzenie, że każdy ma prawo decydować o swoim życiu. Zatem każdy ma także prawo o decydowaniu o swojej śmierci. Może ci się to niepodobać. Nie musi. Po prostu to uszanuj. Jeśli ktoś nie wierzy w Niebo i Piekło, albo i wierzy, to jego śmierć oraz ewentualny stan jego duszy jest ostatecznie jego sprawą i to on poniesie konsekwencji swojej decyzji. Ja wiem, że jesteście takimi samymi egoistami, jak ja. Nie zaprzeczaj. Jeśli przychodzi o kogoś, kogo się lubi to się go broni, nawet przed nim samym. Pytanie tylko, czy to postępowanie jest słuszne. Ostatecznie powinno się robić to, co jest dla drugiego człowieka dobre i jeśli sparaliżowany człowiek chce eutanazji to nie widzę problemu mu jej nie dać. Inaczej to wszystko wygląda, jak chodzi o drogiego wam człowieka, który jest po prostu zmęczony życiem. Można mu spróbować zabronić się zabijać, ale co ci ostatecznie do decyzji innej osoby? Ty ponosisz konsekwencje tego wyboru? Nie. Zatem zejdź jej z drogi.
    Powiem tak - chcę mieć prawo do śmierci. Jeśli przypadkiem mnie sparaliżuje to nie mam zamiaru być zmuszanym do takiego życia. I sam nie mogę zmuszać innych. Nawet tych, którzy nie są sparaliżowani. Ostatecznie nie jestem w stanie chronić ludzi przed nimi samymi. Zwłaszcza, jeśli sobie tego nie życzą. Podejrzewam, że jak ktoś będzie chciał to samobójstwo tak czy siak popełni, bez względu na strażników. Nie jest to wpis o samobójstwie, ale prawo do śmierci tyczy się także i samobójstw. Nie podoba mi się to, powiem szczerze, ale tak jest. Życie to nie kwestia podobania się.
    A teraz pytanie dla ciebie: czy ty dałbyś człowiekowi prawo do śmierci?
  14. Holy.Death
    Nie tak dawno złapałem się za Overlorda 2. Przypomniałem sobie przy okazji o istnieniu poprzednika. Potem wygrzebałem z mroków pamięci, że było coś takiego jak Dungeon Keeperw dwóch odsłonach i... Evil Genius. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad kupnem nowej gry, a skoro grałem w demko Overlorda 2 - całkiem niezłe zresztą - w jakiś sposób przypomniałem sobie o Evil Geniusie. Chciałem sprawić sobie egzemplarz i z zaskoczeniem odkryłem, że kolejne sklepy w Polsce nie mają go w ofercie. Wkrótce prawda była oczywista - Evil Geniusa nie było w Polsce! Barbarzyński kraj...
    Jednak skoro jesteśmy już przy byciu złym człowiekiem... Czy tak aby na pewno? Overlord każe mi się nad tym zastanowić. To prawie tak samo, jak w reklamie Forda: "Możesz otrzymać samochód w dowolnym kolorze, o ile będzie to kolor czarny". Wszyscy są szczęśliwi, jeśli wybijesz i pozbawisz głosu tych nieszczęśliwych. Nie nazwałbym tego dobrem. A może nie do końca rozumiem dobro? Mówi się, że dobro jest przeciwieństwem zła. Wiele mówiąca definicja, prawda? Jasna jak bezksiężycowa noc. Co jest dobre?
    Osobiście mam poważne wątpliwości co do tego. Bo jak ocenić, która strona jakiegokolwiek konfilktu jest dobra? Jeśli wygra jedna strona to od razu uważa się za tą "właściwą" i ubiera drugą w czarne szaty. Gdy wygra przeciwna to dzieje się to samo, tylko na odwrót. Pisanie historii, wspominałem o tym. Ale załóżmy, że wiemy, co to jest "dobro"; niech będzie standardowe nie kradnij, nie zabijaj, przeprowadzaj staruszki przez ulicę, itp. I niech zapanuje powszechne dominium dobra, w którym ludzi zmusza się do czynienia dobra, a opornych karze. Czy taki przymus czynienia dobra jest dobry? Czy ci dobrzy są dobrzy? W końcu w ostatecznym rozrachunku chodzi o czynenie dobra.
    Czy każdy człowiek dąży do dobra? Można i tak to nazwać, z rozróżnieniem, że może to być dobro własne i cudze. Jeśli dążę do własnego dobra - ale jednak dobra - to jestem zły dla innych i dobry dla siebie? Dobry i zły jednocześnie, w zależności o punktu widzenia? Przecież zło i dobro nie mogą przebywać równocześnie? A może mogą? A może nie jestem jednocześnie dobry i zły, tylko dobry i zły osobno? Dla siebie jestem dobry, a dla innych jestem zły? I w dalszym ciągu nie wiem, co jest tym dobrem.
    Czym jest dobro? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak dobro (i zło)?
  15. Holy.Death
    Czym jest sprawiedliwość? Czy oznacza ona dzielenie wszystkiego po równo? A może dzielenie według zasług? Czy sprawiedliwym czynem jest odpłacanie komuś czynem tego samego kalibru? Wątpliwości, wątpliwości... Jaki czyn będzie sprawiedliwy?
    Czy zabieranie bogatym i rozdawanie biednym jest sprawiedliwe? Jeśli wziąć pod uwagę, że dana osoba dorobiła się wielkiego majątku swoim rozumem to nie nazwałbym sprawiedliwością okradanie bogatego tylko dlatego, że jest bogaty. Z kolei, czy okradanie złodzieja jest sprawiedliwe? Jeśli bogacz okrada innych to znaczy, że i my możemy go okraść, ale z kolei oznaczałoby to, że i nas może ktoś okraść, bo sami dopuszczamy się kradzieży? W końcu wszystkich należy mierzyć jedną miarą, prawda?
    Kara śmierci - jeśli ktoś zabił człowieka, powiedzmy, że dla własnej przyjemności, to czy będzie sprawiedliwym czynem zostawienie go przy życiu i nie wymierzenie mu kary równej jego uczynkowi? W końcu szalki wagi pozostaną nierówne, a sprawiedliwość kojarzy się chyba z wagą... Za towar jest wyznaczona pewna cena, więc musimy zapłacić tyle, ile dany towar jest wart, żeby było sprawiedliwie. Jeśli nie zapłacimy mordercy - lub seryjnemu mordercy - śmiercią to czy rachunek jest sprawiedliwy?
    Oto jest pytanie. Zderzyłem się z wieloma opiniami, choć były także opinie im przeciwne, że zabicie mordercy to zabicie człowieka... To już pytanie o to, co czyni człowieka człowiekiem? Jeśli chodzi o aspekt czysto biologiczny to człowiek jest człowiekiem, bo urodził się człowiekiem. Żeby było zabawniej - te same osoby przy zastanawianiu się czy człowiek jest zwierzęciem wskazują, że aspekt biologiczny jest mniej ważny niż aspekt psychologiczny. I ponownie - czy ktoś, kto zabija ludzi dla czystej przyjemności może być nazwany człowiekiem? Może to tylko ja, ale dostrzegam tu pewną dychotomię; znaki bycia człowiekiem zmieniają się, jak jest wygodniej.
    Jednak wróćmy do sprawy. Zabijając człowieka, nawet seryjnego mordercę, sami stajemy się mordercą. Tutaj niewielu patrzy na kontekst sytuacji. Zatem moje kolejne pytanie: czy zabicie kogoś z użyciem broni palnej na wojnie też jest morderstwem? To może po wojnie wsadźmy naszych dzielnych żołnierzy za kratki? W końcu zabijanie innych żołnierzy, a nawet terrorystów to też zabiajnie ludzi, co stawia ich zabójców pośród morderców kobiet i dzieci, bo ONI TEŻ ZABILI CZŁOWIEKA.
    Czy tak będzie sprawiedliwie?
  16. Holy.Death
    Jak zapewne wiecie ludzie składają się z punktów widzenia. Ile punktów widzenia, tylu ludzi. Oczywiście, czasem muszą ustalić "wspólne stanowisko", czyli zbliżyć tak zwaną większość punktów widzenia do jednego, bardzo ogólnego. Albo wybić wszystkich, którzy nie zgadzają się z ich wizją świata. To naturalne. Tak się składa, że jestem świeżo po demie Overlorda 2. Doszło w nim do władzy Wspaniałe Imperium, w którym: "Każdy był szcześliwy. A ten, kto nie był został zniewolony, zabity lub zrobiono mu różne nieprzyjemne rzeczy".
    Do czego zmierzam? Spójrz na historię. Kto ją pisze? I jak zazwyczaj ludzie przedstawiają własne dokonania? Trudno, żeby byli ze sobą szczerzy. A co dopiero szczerzy przed innymi, także przed przyszłymi pokoleniami. Można ich usprawiedliwić, że może to ich wersja prawdy, widziana ich oczyma. Możnaby, ale zauważcie coś jeszcze innego - każda wersja, która odbiega od "oficjalnie przyjętej" jest nieprzyjemnie widziana lub wręcz tępiona. W sumie wychodzi na to, że jesteś zdany na siebie, na źródła - też zresztą pisane przez ludzi o różnych sympatiach i antypatiach - i na siebie samego.
    Weźmy może jakiś konflikt na tapetę, może Biała i Czerowna Róża. Z tego co pamiętam, to wygrała Czerwona Róża. I teraz pytanie, wiemy, co by było, gdyby wygrała Czerwona Róża. A co by było, gdyby wygrała Biała Róża? Odpowiedź jest niezwykle prosta: to samo, tylko na odwrót. Zwycięzcy piszą historię, a to automatycznie oznacza, że nikt ich nie krępuje, bo ludzie z innym punktem widzenia zostali wytrzebieni. Nie mówię wyłącznie o konfliktach historycznych, o wielkich wojnach i takich tam. Rozejrzyjcie się wokół siebie. To się dzieje cały czas, wszędzie tam, gdzie wygra tak zwana "większość" następuje spisanie historii pod kątem tego, który wygrał i najczęściej kosztem tego, który przegrał.
    Wiąże się z tym pewne zagrożenie. Swego rodzaju schizofrenia. Jeśli zabija się tych, którzy mają inne zdanie lub w jakiś sposób się ich dyskryminuje to może dojść do tego, że ludzie będą "po cichu" krytykować dany rząd, robić mu źle, a głośno nie powiedzą nic przeciwko niemu. Zresztą tak już jest. Czy to mówiąc o rządzie, czy na jakikolwiek inny temat, który niebezpiecznie jest poruszyć. Czy zabijanie wszystkich, którzy się z kimś nie zgadzają jest więc takim dobrym pomysłem? Ot i pytanie. Pewnie wiele zależy od sytuacji, bo ja także mam swoje "grupy", których bym nie zalegalizował, ale ostatecznie mogę czuć tylko niesmak w sytuacji, gdy mówi się Słuszną Prawdę, a każdy po cichu wie swoje, tylko nie chce tego mówić głośno.
    Dlatego też pewnie kiedyś zginę, ale cóż... Ostatecznie śmierć przyjdzie po nas wszystkich.
  17. Holy.Death
    Jest takie ciekawe zjawisko społeczne. Pewnie zetknęliście się z nim swego czasu, jeśli nie osobiście to chociażby za pomocą mass mediów. Mam na myśli całkowicie neutralną sytuację, która - przy odrobinie złej woli - może zostać uznana przez kogoś za obraźliwą. Chodzi mi w dużej mierze o sferę wyznaniową i obyczajową. Przykładem niech będzie koncert Madonny - czy to jest obraza uczuć religijnych i świętej? Czy może po prostu komuś się przewróciło w głowie i wszystko to, co mu nie odpowiada ubiera w szaty obrazy religijnej? W końcu sfera muzyczna ma z wiarą na pieńku już od pewnego czasu, o ile dobrze się orientuję z gazet.
    Tutaj pojawia się interesujące pytanie: kiedy obraza jest obrazą? Gdy ktoś poczuje się obrażony? Każdy może powiedzieć, na cokolwiek, że czuje się obrażony. Może chodzi o intencję "obrażającego"? Tylko co wtedy, gdy ten ktoś twierdzi, że nie miał zamiaru nikogo obrazić? Stwierdzić to obiektywnie? Niby jak? Jest to temat trudny do rozstrzygnięcia, a ja mam przykłady na obie te pozycje. Na obrażających się za nic i na tych, których uważa się za obrażających, a którzy w gruncie rzeczy nie mają zamiaru obrażać.
    Obraza to ciekawa rzecz. Do czego zmierzam? Otóż jest to doskonała okazja do narzucenia innym pewnego rodzaju postawy. Postawy wymuszającej uznanie wizji świata obrażanego, bo jeśli nie wolno obrażać to trzeba ukarać obrażającego - co może być celem obrażanego - i stworzyć procedens, dzięki któremu inne, podobne, i nie pasujące obrażanemu postawy zostaną zakazane. To brudna gra. W jakimś stopniu opiera się pewnie na zaślepieniu spod znaku "jak on śmiał tak powiedzieć na temat...".
    Jednak konsekwencje mogą być jeszcze gorsze, bo nie tylko zabija się w ten sposób zdrowy rozsądek, ale także w jakiś sposób cenzuruje pewne działania. A kto powiedział, że akurat dana osoba musi mieć rację, gdy mówi iż jest obrażana? Popatrzcie choćby na przykład z Madonną. Ja ze swojej strony nie godzę się na tego typu działania, bo uważam je za podszyte złą wolą i brakiem choćby szczątkowego obiektywizmu. Zobaczymy, jak to się rozwinie, ale "obrazalizm" to początek do politycznej poprawności i nadmiernej politycznej poprawności. Cenzura innych punktów widzenia niż wyznawany przez "obrażanego".
  18. Holy.Death
    Pewnie zastanawia was, jak filozofowie mogą walczyć ze sobą? To całkiem proste - w każdej dyscyplinie są frakcje, które mają swoje metody działania, które uważają za jedynie słuszne. Skoro zatem inni mogą się kłócić co do sposobu wykonania jakiegoś zadania, to dlaczego filozofowie mieliby być inni? Owszem, te kłótnie są mniej widoczne, ale można przedstawić co najmniej dwa ich typy. Może jest ich więcej, ale napiszę to na podstawie własnych doświadczeń filozofa-amatora.
    Pierwszą frakcją, za którą niespecjalnie przepadam, są filozofowie spod znaku "Platon twierdził...", "Arystoteles udowodnił...", "Nietzsche napisał...", "Kierkegaard w swoim...". Jestem chory od tego. Owszem, znam część filozofów, ale niedobrze mi się robi gdy dyskusja, która ma w założeniach dochodzić do prawdy, zaczyna opierać się na przeciwstawianiu twierdzenia jednego filozofa, który już dawno rozsypał się w proch, innemu, którego też już nie ma na tym świecie. Nie chcę tłumaczyć świata teoriami innych ludzi. Mogą być wadliwe. Wolę tłumaczyć świat, dochodzić do prawdy o nich, na podstawie własnych obserwacji, rozmyślań, także razem z innymi ludźmi. Wydaje mi się, że tak właśnie powinno się postępować. Jest w tym ryzyko, że będę stąpał po już udeptanym przez innych gruncie, ale czyż do oświecenia nie należy dochodzić na własnych nogach? Ile to razy dyskutowałem na pewne tematy i otrzymałem odpowiedź "według Kanta..."? No dobrze, nie zawsze i nie tak znowu wiele, ale bardzo mi szkoda, gdy dyskutant nie używa argumentów pochodzących od niego, a od "klasyków". Nie kłócę się, że mogą być trafne - bo nie zawsze teorie filozofów były głupie - ale nie na tym polega, według mnie, filozofia.
    Inną, przeciwstawną "klasycznym filozofom" jest coś, co osobiście nazywam "siedzeniem na pieńku". Masz jakiś problem. Chcesz dojść do prawdy o świecie, o jego aspektach - na tyle, na ile możesz to zrobić mając tak niedoskonałe narzędzia, jakie masz w danej chwili do dyspozycji - więc siadasz na metaforycznym pieńku i... myślisz. Uruchamiasz swój umysł. Nie twierdzę, że w ten sposób odkryjesz coś wspaniałego, czy zaprzeczysz połowie dorobku ludzkości, ale zaczniesz się zastanawiać, składać ze sobą zjawiska. Być może na nowo odkryjesz to, co inni już dawno opisali w księgach. A może stworzysz coś nowego? Spojrzysz na inną fasetę tego samego problemu? W końcu każdy człowiek jest inny i do innych może dojść wniosków. Czy doszedłby do nich, gdyby ślepo wierzył tym, co byli przed nim? Nie mogę obiektywnie stwierdzić, który z poglądów na filozofię jest lepszy, bo ostatecznie jest to kwestia subiektywna, zwłaszcza w tak mocno teoretycznej dziedzinie, ale śmieszni są ludzie, którzy uważają innych za śmiesznych, bo ci nie kiwają mądrze głowami nad starymi filozofami, jak to oni zwykli robić.
    "Jesteśmy karłami stojącymi na barkach olbrzymów"? Może. Cała nasza cywilizacja wyrosła z dorobku filozofów klasycznych? Pewnie. Jednak nie zmienia to faktu, że czasem chcę podyskutować z ludźmi na temat, który mnie interesuje bez "autorytetów", które będą mi zaglądać przez ramię. Nie interesuje mnie Platon i jego poglądy. Nie dbam o Kanta, który tkwi w tym samym miejscu, co Platon - w ziemi. To, co mnie ciekawi to opinia zwykłych, żywych ludzi. Ludzi, z którymi mogę zamienić parę słów, popytać ich dlaczego uważają tak, a nie inaczej. Umarli mi nie odpowiedzą. Zajmijmy się w końcu sobą, własnymi problemami i pytanami, po swojemu.
  19. Holy.Death
    Pora wkroczyć na grunt czasu. Przeznaczenie, paradoksy czasowe, zmiana przyszłości... I jest tylko jedna gra, która jest godna omówienia, gdy mam do czynienia z takim tematem. Znana pewnie części z was seria Legacy of Kain. Zanim przejdę do rozważania na tematy wyższe, pozwolę sobie krótko pochwalić całą serię, omawiając pewne jej aspekty i w porządku chronologicznym. W kwadratowych, zaspoilerowanych nawiasach umieszczę uwagi, które będą istotne przy omawianiu całości, możecie je pominąć. Prawdę mówiąc polecałbym wam to. Przeczytajcie całość najpierw bez nich, a już za drugim razem z nimi. Będzie ciekawiej.
    Już na samym początku widać jak wampir
    zabija czterech Strażników Filarów Nosgoth. Wtedy do komnaty wpada Malek, Strażnik Filaru Wojny, Obrońca Kręgu i przywódca Serafinów.
    . Za swoją klęskę został on ukarany zaklęciem w zbroję przez Mortaniusa. Z całego Kręgu przeżyli tylko Malek - o ile da się to nazwać życiem - Mortanius i Moebius.
    Po rzezi Kręgu przez Voradora rodzą się nowi Strażnicy, którzy dołączają do obecnych (Moebius, Malek, Mortanius): Nupraptor, Strażnik Filaru Umysłu. Bane, Strażnik Filaru Natury. Anacrothe, Strażnik Filaru Stanów. DeJoule, Strażniczka Filaru Energii. Azimuth, Strażniczka Filaru Wymiaru. Ariel, Strażniczka Równowagi.
    Ariel zostaje zamordowana przez Mortaniusa opętanego przez Lorda Hyldenów, co z kolei sprawia, że Nupraptor wpada w szaleństwo i zaraża nim wszystkich Strażników, którzy są ze sobą mentalnie połączeni.
    Szlachcic o imieniu Kain zostaje zabity przez bandę najemnych zbirów. Po śmierci dostaje szansę na powrót do świata żywych, przy pomocy Mortaniusa, który jest Strażnikiem Filaru Śmierci.
    .
    Filary staną się istotne za chwilę. Kain, odrodzony jako wampir, mści się na swoich zabójcach i dowiaduje się, że jest jeszcze ich mocodawca. Jego też trzeba zabić. Przy Filarach spotyka Ariel. Ostatecznie Kain decyduje się na zabicie wszystkich Strażników. Pierwszy ginie Nupraptor, potem usiłuje zabić Maleka, Obrońcę Kręgu, ale nie potrafi, więc udaje się po radę do Moebiusa, o którym nie ma pojęcia, że jest Strażnikiem. Kain zgodnie z radą odszukuje Voradora, który daje mu pierścień przyzwania. Przyda się.
    W Mrocznym Edenie - chorym tworze skażonych umysłów trójki Strażników - Kain przyzywa Voradora, który zajmuje się Malekiem wezwanym przez Anacrothe'a. Anacrothe ucieka, a Kain zabija Bane'a i DeJoule. Po Maleku zostały tylko szcząki. To będzie już czterech. Kain udaje się po Azimuth, do Avernus.
    W Katedrze Kain zdobywa Soul Reaver.
    Jest też małe urządzonko do przenoszenia się w czasie. Azimuth ginie.
    Teraz ważny moment w historii Nosgoth - jest atakowane przez podnóżek Moebiusa, Nemezisa. Kain ratuje córkę króla Ottmara - jej duszę zaklętą w lalkę konkretnie - z rąk Elzevira Lalkarza. Niestotne później. Ottmar ze wdzięczności użycza swoich sił. Witaj w Ostatniej Bitwie (The Battle of the Last Stand, nie jestem pewny mojego tłumaczenia tutaj). Biali, ci dobrzy, przegrywają. Kain przenosi się w czasie przed tym, jak William zmienił się w Nemezisa. Moebius daje Williamowi, kochanemu królowi, Reavera.
    Dwa ostrza się spotykają. William ginie. Kain wraca do przyszłości.
    Niespodzianka. Ludzie nienawidzą wampirów i prawie wszystkie wybili. Akurat jest egzekucja Voradora. Przy życiu został Kain
    . Ten musi zabić Moebiusa. I robi to, choć nie robi tego Soul Reaverem.
    Mamy Blood Omen 2. Vorador został wkrzeszony. Tworzy się armia wampirów. Po drugiej stronie jest Lord Hyldenów i ludzie. Wampiry przegrywają. Mija dużo czasu. Kain Młodszy ostatecznie pokonuje Hylden Lorda, uwalnia Janosa z niewoli, jego krew służyła do zasilania Device Hyldenów.
    Prawdopodobnie Kain zabija Voradora, choć nie jest to wyjaśnione, Janos znika w Wymiarze Demonów. Hyldeni wieszczą swój powrót. Możliwe iż po zabiciu Voradora Kain Młodszy zyskał moc tworzenia wampirów, której użył do wkrzeszenia ważnych członków zakonu Serafinów. Mamy Soul Reavera 1.
    Kain wygląda już na wampira. Stworzeni zostali także wampirzy lordowie. Tylu, ilu było Serafinów. Razielowi wyrastają skrzydła. Wrzuca się go do Otchłani, gdzie czeka na niego Starszy Bóg
    , który nakłania go do zabijania braci. Robi to. Po drodze odkrywa, że był Serafinem. Odkrywa, że Kain jest Strażnikiem Równowagi i niby jego niepoświęcenie się sprawiło iż Nosgoth umiera. Kain łamie Soul Reavera, tego oryginalnego, na Razielu. Raziel ma Soul Reavera. Kain ma puste ręce. To tak w wielkim skrócie. Pod koniec Soul Reavera 1 obaj przekraczają czas i przenoszą się w przeszłość. Tuż przed korupcją Filarów i narodzinami Kaina.
    Moebius nakłania Raziela, żeby zabił Kaina Starszego - nie Młodszego, prawda? - Raziel spotyka Kaina Starszego przy Filarach. Przy okazji jeszcze powiem, że Raziel odkrywszy grób Williama chce zabić Soul Reaverem Moebiusa, ale ten przedstawia się jako sługa "ich wspólnego boga", Starszego Boga, co nie podoba się Razielowi i ten mu odpuszcza, bo przypuszcza iż Moebius się go boi i nie musi się nim więcej zajmować. Tutaj należy wytłumaczyć, dlaczego William nie żyje, choć był żywy w czasach Kaina Młodszego, a przenieśliśmy się w przeszłość. Podejrzewam, że aby to zmienić należałoby zmienić historię. Wywołać kolejny paradoks. Powiedzmy, że Kain Starszy musiałby Zabić Kaina Młodszego i obaj musieliby mieć Reavery. Kainowi raczej to nie odpowiada, a historia sama z siebie się nie zmienia. Potrzebuje paradoksów. Nie ma paradoksu, więc William - zabity przy pomocy paradoksu, który zmienił historię - nie żyje. Niezależnie od podróży w czasie.
    Kain Starszy mówi iż Filary nie należą do ludzi, tylko do wampirów. Kain Starszy jest ostatnim wampirem. Nawet jeśli Kain się poświęci to nie będzie już wampirów, a to one podtrzymują działanie Filarów. Śmierć Kaina nie ma sensu. Moebius chce go zabić, zanim on zabije jego. Starszy Bóg chce po prostu jego duszy i eliminacji wampirów. Ariel uważa, że jego śmierć ją wyzwoli. Ot i wszystko. Raziel rozmawia z Voradorem, który mówi mu iż Janos zginął pięćset lat temu i tylko on zna odpowiedzi na jego pytania. Raziel wraca do fortecy Serafinów. W fortecy "sam wybiera" i wybiera, że Kaina Starsszego nie należy zabijać. Moebius kieruje Raziela, podstępnie, w przyszłość, kiedy Raziel chciał do przeszłości, spotkać Starożytnego Wampira.
    Wreszcie Razielowi się to udaje i jest w przeszłości, przed śmiercią Janosa, ten wyjaśnia mu wiele rzeczy. Na przykład to, że mimo iż wampiry muszą zarządzać Filarami, żeby "zamek był wzmocniony", ale Filary biorą Strażników z urodzenia, a wampiry się już nie rodzą. One się tworzą poprzez klątwę. Klątwę rzucili Hyldeni, gdy Wampiry ich pokonały. Przekazywanie klątwy to jedyny sposób, żeby Filary spełniały swoją funkcję. Ale o tym jeszcze później. W międzyczasie do środka wpadają Serafini, razem z nimi Raziel-człowiek, i wyrywają Serce Ciemności
    . Raziel ściga ich aż do fortecy. W niej jest już Vorador i szlachtuje członków Kręgu. Raziel podejmuje "decyzję" i bierze Blood Reavera, zmuszony przez Moebiusa i Maleka. Malek nie zdąży pomóc Strażnikom Filarów. Zabija swoich braci i siebie-człowieka
    . Kain Starszy ratuje Raziela przed pochłonięciem przez Blood Reavera. Raziel przenosi się do Nieświata, gdzie zastaniemy go w Defiance. Prawdopodbnie po ataku na Krąg Vorador zabiera ciało do swej rezydencji na bagnach.
    Raziel odszukuje Voradora, po paru wiekach tkwienia w Niebycie, który radzi mu udać sie do Avernus, które płonie - Blood Omen 1 - i odszukać Serce Ciemności. Kain Starszy dowiaduje się o proroctwie wampirów dotyczącym wampirzego czempiona oraz poznaje powody nienawiści Moebiusa do wampirów (chcieli go zmienić w wampira). Kain Starszy zostaje teleportowany przez Wyrocznię Wampirów, Starszego Boga w przebraniu do tego samego czasu (tkwi w innym czasie, co Raziel). Raziel odkrywa Mortaniusa, który mówi mu o proroctwie wampirów, o stworzeniu czempiona, który pokona Hyldenów dzięki Sercu Ciemności. Mówi o stworzeniu Kaina Młodszego. Potem znika, żeby dać się zabić Kainowi Młodszemu. Raziel zabija Turiela-wampira, którego nie zabił w Soul Reaverze 1. Kain Starszy i Raziel Ci walczą ze sobą w Katedrze. Raziel wyrywa mu serce. Zabiera je do Janosa. Janosa i ożywia go przy pomocy Soul Reavera. Przypadkowo. Janos wysyła go do Kuźni. Tam przyzywa on "ducha każdego Strażnika Równowagi do siebie samego" i pochłania oczyszczonego ducha Ariel. Wraca właśnie, żeby zobaczyć zniszczenie Filarów. Lord Hyldenów pokonuje Raziela i porywa ciało Janosa
    . Kain Starszy ożywa - prawdopodobnie skutek Kuźni - i odszukuje Moebiusa w fortecy Starożytnych. Moebius ginie z ręki Kaina Starszego. Jego ciało upada, a dusza wstaje. Raziel przebija go Soul Reaverem i pochłania jego duszę, pokazując mu przy przebiciu prawdziwą twarz boga Moebiusa. Potem wykorzystuje ciało Moebiusa i pozwala Blood Reaverowi Kaina Starszego się wchłonąć. Powstaje drugi Soul Reaver - pierwszy ma Kain Młodszy, który odmówił poświęcenia się - oczyszcza w ten sposób Kaina Starszego i ukazuje mu Starszego Boga. Po krótkiej walce Starszy Bóg zostaje wygnany - przypomnę, że to czasy Blood Omena 1 - pod ziemię, żeby czekać na wrzucenie Raziela w Soul Reaverze 1.
    I tak to się kończy. Zauważyliście? Kain chce zmienić przeznaczenie, a wszystko co robi sprawia iż historia zatacza kręgi. Robiąc to, co robi tylko potwierdza bieg wydarzeń, który chce zmienić. Czyżby nie dane było mu się z tego wyrwać? Czy wola zmiany niczego de facto nie zmienia? Poza tym zauważcie, że bohaterowie sami powodują pewne wydarzenia. Na przykład Raziel doprowadził Serafinów do Janosa, a TO SIĘ JUŻ ZDARZYŁO. Ponadto mogą być obecni w tym samym czasie, ale najwidoczniej jednym z niepisanych praw zmieniania czasu jest to, że nie mogą się zobaczyć, nawet będąc w tym samym czasie. Piękna gra. Piękna seria. I piękne problemy, które zostały w niej przedstawione. Zwłaszcza paradoksy czasowe. Obawiam się jednak, że ostatecznie wszystko sprowadzi się do Oroborosa pożerającego własny ogon i ostatecznie czyn Kaina przypieczętuje tylko to, że naszym przeznaczeniem może być także to, że chcemy się z nim mierzyć.
    Tutaj przejdę do przeznaczenia jako takiego. Jeśli nasze przeznaczenie jest już znane - choć sami go nie znamy - to cokolwiek zrobimy, może to być wypełnianie właśnie tego przeznaczenia. Może nie próbując zmieniać nie spowodowalibyśmy zmiany i to byłaby wielka zmiana? A może nie? Odnośnie czasu - jeśli przeniosłem się w czasie i zmieniłem coś, to czy czyniąc w ten sposób nie sprawiłem właśnie, że zmiany nie będzie? Ktoś może powiedzieć, że to niezgodne z czasem - zrobiłem coś, gdy mnie jeszcze nie było - ale kto powiedział, że nasze ludzkie postrzeganie czasu jest właściwe? Tak samo, jak postrzeganie przeznaczenia, jeśli owo w ogóle istnieje? Takie pytania przechodzą przez głowę, gdy patrzę na całą serię.
  20. Holy.Death
    Chciałem pisać o człowieczeństwie. Jest to dla mnie temat szczególnie trudny, gdyż prawdopodobnie utraciłem już prawie całe człowieczeństwo, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zatem na początek - czym jest człowieczeństwo? O maszynie mówi się, że jest pozbawiona człowieczeństwa. Czego pozbawiona jest maszyna? Podejrzewam, że nie chodzi o konstrukcję, bo czyż "zbudowanie" figury człowieka z mięsa, krwi i kości - upraszczając nieco jego budowę - sprawi iż uzyska ona człowieczeństwo? Nie. Szukam dalej. Macam palcami po ścianie od nierówności do nierówności, jak ślepiec. Jestem ślepy. Nie wiem, czym jest człowieczeństwo...
    Jeśli klucz nie tkwi w konstrukcji, to może chodzi o reakcje? Czym są reakcje? To odpowiednie zachowanie w odpowiednich warunkach. Maszyna... Zwierzę... Przecież oba obiekty nie mają człowieczeństwa. Zatem klucz tkwi w tym, czego nie mają. Nie mają uczuć? Zwierzę je ma. Nie myślą logicznie? Maszyna myśli. Abstrakcyjne myślenie? Obecna wiedza nie pozwala na stwierdzenie, czy odpowiednio skonstruowany mózg maszyny byłby w stanie myśleć abstrakcyjnie, ale w oparciu o obecną wiedzę... Może to właśnie jest człowieczeństwo? A może skłonność do nielogicznych zachowań? Człowiek jest zdolny do nielogicznych zachowań, tak w przypadku punktu widzenia maszyny, jak i w przypadku punktu widzenia zwierzęcia. Na przykład poświęcenie siebie bez żadnej korzyści z tego płynącej.
    Jednak to się wzajemnie wyklucza. Jeśli abstrakcyjne myślenie oznacza człowieczeństwo to znaczyłoby, że odpowiednio inteligentna maszyna mogłaby mieć człowieczeństwo. Gdyby na drugą szalę wagi wrzucić nielogiczne zachowanie, czy nie byłoby to sprzeczne ze sobą? A jednak człowiek posiada obie te cechy jednocześnie i posiada człowieczeństwo. Czyżby człowieczeństwo było po prostu zdolnością dalszego funkcjonowania pomimo sprzeczności? Maszyny są perfekcyjne i się nie mylą. Ludzie się mylą. Czy zdolność działania nielogicznego jest zaletą? Czy bycie nieperfekcyjnym i omylnym jest zaletą? Jeśli nie, to znaczyłoby, że człowieczeństwo jest sumą ludzkich wad. Jednak znowu - zwierzęta są nieperfekcyjne i omylne, ale czy potrafią postępować nielogicznie? Jeśli nie, to znaczyłoby, że faktycznie tak jest, że człowieczeństwo oznacza bycie ułomnym.
    Chwalić własną ułomność? Nie byłby to pierwszy, i z całą pewnością nie ostatni dziwny wybryk człowieka.
  21. Holy.Death
    Napisałem już o swoim podejściu do umierania. Teraz, dla dopełnienia i zamknięcia niejako w całości tematyki związanej ze śmiercią, przedstawię moją koncepcję mówiącą o Prawdziwej Śmierci. Nie jest ona, jak niektórym może się z początku wydawać, w żaden sposób powiązana z Planescape: Torment, ani z żadnym dziełem, więc wszystkie podobieństwa uznajcie za przypadkowe.
    Na stworzenie mojej teorii w znacznym stopniu wpłynęły opinie wierzących i niewierzących, do których to grup w ogóle się nie zaliczam. Jedni najczęściej twierdzą coś o nieśmiertelnym raju w życiu pośmiertnym, kiedy drudzy wzruszają ramionami i niezbyt się przejmują Niebytem, który rzekomo ma nad nimi wisieć. Na bazie tych dwóch grup podszedłem do problemu ze strony logicznej - zwróć w końcu uwagę, że świat działa według jakichś prawideł - i przygwoździłem oba obiekty badań prawem grawitacji.
    Wiara lub jej brak nie mają wpływu na prawo grawitacji, podlegają mu wszyscy, więc jest to niejako prawo sprawiedliwe. W dodatku odbija to argument wierzących, że jeśli bóg by chciał to mógłby prawo grawitacji zawiesić. Owszem, gdyby istniał i chciał to mógłby, ale najwidoczniej nie chce, więc argument traci na wartości. Jeśli stanie się inaczej to uścisnę mojemu dyskutantowi rękę w próźni. O ile zdążę, zanim mnie nie rozsadzi.
    Skoro za życia obowiązują wszystkich takie same prawa i skoro nie są one zawieszane, to doszedłem do wniosku, że prawo, którym rządzi się śmierć także musi być identyczne dla wszystkich i nie podlegające zawieszeniu. Logiczna konsekwencja. Jeśli człowiek umiera, w sensie biologicznym, to co się z nim dzieje? Jego narządy przestają funkcjonować. Pamiętacie może, że czasem mieliście "sen, który nie był snem"? Zasnęliście kiedyś i obudziliście się od razu rano, a w pamięci mieliście dziurę, jakby snu w ogóle nie było? Podejrzewam, że gdy człowiek umiera lub umrze to zapada w ów "wieczny sen", o którym czasem się mówiło w literaturze. Brak świadomości przeciągnięty na wieczność. Na swój sposób można to uznać na Niebyt, o którym mówili wierzący. Ironiczne, prawda?
    Ale po namyśle... Jeśli nie wiesz, że nie istniejesz to dlaczego miałoby to cię przerażać?
  22. Holy.Death
    Patriotyzm to zacna rzecz, prawda? Właśnie zamierzam wykazać jej bezsensowność. Bierz globus do ręki lub rozłóż mapę całego świata. Zamknij oczy i przejedź się palcem po powierzchni. Jeszcze odrobinę... Już. Zatrzymaj się. Jaki kraj wybrałeś? - Holy przygląda się z zaciekawieniem. - Mnie udało się trafić na Iran. Załóżmy, że właśnie tam ktoś się urodził. Miał na to jakiś wpływ? Jakikolwiek? Nie? A jednak może z niego wyrosnąć patriota. I w każdym innym kraju tak samo.
    Widzisz jakieś podstawy dla patriotyzmu? Bo w sumie co robi patriota? Czuje się dumny z osiągnieć swojego kraju i broni go przed innymi. W trakcie zawodów sportowych zawsze kibicuje swojej drużynie lokalnej, a jeśli zawody mają zasięg ogólnokrajowy to najczęściej całym sercem jest za Polską. Brawo. Cieszy się ze zwycięstw swej drużyny krajowej i sportowców w jakiejkolwiek dyscyplinie. Nawet jeśli jest to rzucanie kamykiem do stawu, bo to Polak. Cudownie, ale przytosowanie się do kibicowania "swojemu krajowi" to żadna chwała. Podziwianie osiągnięć sportowców-rodaków o żadna chwała. Bycie dumnym z PRZYPADKU to żadna chwała.
    Porównam to do mutacji Chaosu - jesteś człowiekiem na jednej z niezliczonych planet Imperium. Powszechnie uważa się wszelkie mutacje za zło i obrzydliwość. W końcu komu chciałoby się chodzić z mackami zamiast rąk? Jednak w pewnym momencie pada na ciebie. Wyrastają ci śliczne macki, albo oczy jak u ślimaka. Wybierz sobie. Na początek szok i niedowierzanie, że akurat tobie się to przytrafiło. Powoli zaczynasz się przyzwyczajać do tego stanu, odkrywasz właściwości swoich mutacji. Zmienia się twoja percepcja. Na samym końcu zaczynasz uważać je za "dary", skoro nie możesz tego wyleczyć i jesteś już mutantem zaczynasz się w ten sposób dowartościowywać.
    Skoro urodziłeś się jako Polak to siłą rzeczy MUSISZ być dumny z Polaków, bo jesteś Polakiem. Kibicujesz Polakom, bo NIE MASZ WYBORU. Dlaczego ktoś jest dumny z dokonań innych ludzi? Dlaczego ktoś jest dumny - lub wstydzi się - dokonań ludzi z tego samego kraju, a z którymi może nie być w ogóle związany w inny sposób? Twoim patriotyzmem zarządził przypadek. Osiągnięcia twoich rodaków to nie są twoje osiągnięcia. I jesteś z tego dumny? Dumny z czegoś na co nie masz żadnego wpływu? Ja jestem z tego powodu zdumiony.
  23. Holy.Death
    Jest taka sprawa, która swego czasu mnie mocno zirytowała. Chodziło o szacunek, komu to on się należy i za co. Ktoś napisał, że Żydom należy się szacunek z uwagi na Holocaust. Uniosłem brew. Prawą. Nie mam zamiaru negować Holocaustu, ale cały post mnie - najdelikatniej mówiąc - zdziwił. Wynikałoby z tego, że powinienem szanować kogoś za to, że jego ojca spotkała tragedia. Unthinkable!
    Mogę kogoś szanować za trzeźwość sądów, za skłonność do pomagania innym, nawet jeśli na to nie zasługują. W końcu ci ludzie robią coś, co budzi mój respekt względem nich. Czy jednak jest mi ktoś w stanie wytłumaczyć, najlepiej w prosty sposób, bo jestem ostatecznie prostym człowiekiem, dlaczego miałbym okazywać komuś szacunek dlatego, że ileś lat temu stracił ojca? Podobne pytanie można skierować do kogokolwiek, kto stracił kogokolwiek w jakimkolwiek zdarzeniu.
    Czysto osobiście nie widzę niczego właściwego w takiej postawie, która na dobrą sprawę wspiera tylko roszczenia idące od narodów, którym "należy się szacunek, bo dużo wycierpiały". Rozejrzyj się i powiedz mi, kto wycierpiał mało. W historii, teraz i w przyszłości, pełno będzie pojedyńczych ludzi i całych narodów, które wiele wycierpią. Każdy ma swoje straty. Każdy coś wycierpiał. Każdemu należy się szacunek. Czyli nikomu, bo wszyscy się w tej piaskownicy obrzucali błotem i żaden nie ma czystych rąk.
    Nie, żebym miał coś przeciwko Żydom. Oni są tylko przykładem. Na ich miejsce można podstawić kogokolwiek, kto wyciąga z grobów swoich zmarłych i maluje się w barwy męczenników, którym należy się szacunek. Może należy powiedzieć to dobitnie: Nie. Żeruj. Na. Umarłych. Jeśli chcesz szacunku - zapracuj na niego, bez trzymania się kurczowo historii, która może i zawiera wiele ludzkich tragedii, ale niech te tragedie pozostaną osobiste, a nie służą za materiał na czyiś sztandar, którym wymachuje się innym przed oczyma, żeby pokazać jakim to się nie jest poszkodowanym.
  24. Holy.Death
    Nie tak dawne dyskusje w mediach na temat zaufania Polaków kazały mi podejrzewać, że ci ludzie bujają w obłokach, albo są po prostu głupi. Mocne słowa, prawda? Czy mam coś na poparcie? Mnóstwo: zdrada, korupcja, cwaniactwo, nepotyzm, bandytyzm, chamstwo, brak odwagi publicznej... Kontynuować? Naprawdę nie zwykłem rzucać słów na wiatr. Zostałem oszukany i okłamany więcej razy niż mam palców u rąk. Nauczyłem się, że nie należy ufać ludziom - Holy obraca się do lustra. - Stwierdzisz pewnie, że to smutne? Nie. Powiedziałbym nawet, że całkiem nieźle na tym wyszedłem. Jest garstka ludzi, której ufam, ale tak garstka udowodniła, że mogę jej zaufać. A jak mogę zaufać innym? Obcym? Nie. Prove yourself worthy. Bez tego nie masz co liczyć na zaufanie.
    Bo zaufane nie leży na śmietniku. Tylko ludzie, których zdradzono mogą docenić wartość prawdziwej lojalności. Ludzie, którzy zostali zdradzeni lepiej zrozumieją co to znaczy, że ma się kogoś, komu się ufa. Dlatego sugerowałbym mądrym ludziom, żeby nie mówili o tym, że Polacy muszą się nauczyć ufać. Polacy muszą się nauczyć nie zdradzać innych. Kiedyś wierzyłem na słowo. Dawno temu. Ufałem innym, bo taka była moja natura. Ale to było dawno temu. Teraz rozważam możliwości... I podstawową zasadą jest nie ufać z góry. Więcej - podejrzewać zdradę. Chyba, że dana osoba udowodniła swoją wartość względem mnie.
    Jestem z tobą szczery, jak widzisz. Szczery do bólu. And ye shall know the truth, and the truth shall make you free. Możesz mnie za to nie lubić, to bez znaczenia. Jeśli jednak unikasz prawdy... Dlaczego miałbym ci zaufać? Lubię ludzi, którzy nie ukrywają prawdy. Jest ich niewielu, ale są. Prawda boli, ale nie mówię prawdy po to, aby sprawiać komuś ból. Jak możesz coś zmienić, jeśli nie znasz stanu faktycznego? Powiedz prawdę i sam sobie odpowiedz.
    Ktoś mógłby powiedzieć, że karam innych niewiarą w nich z powodu innych ludzi. Dokładnie. Moja podejrzliwość mnie nie zabije. Lekkomyślne zaufanie może być niebezpieczne. Dla mnie. Dla tych, którzy stoją u mego boku. Nie mogę ich narażać. I nie chcę narażać siebie. Może to będzie powodem, dla którego nie zbuduję nowoczesnego społeczeństwa i zmarnuję jego potencjał. Może. A może błąd leży gdzie indziej?
  25. Holy.Death
    Dzisiaj zajmiemy się czymś, co sam nazwałem "teorią błędnego odbioru". Jest to mój koncept, który ma tłumaczyć pewne błędy w postrzeganiu i odbieraniu innych osób przez Sieć. Weźmy mnie na ten przykład. Zebrałem liczne opinie świadków, którzy wyrażali się na mój temat bez możliwości spotkania się ze mną. Słyszałem także ich pretensje, kiedy rzeczywistość okazywała się być sympatyczniejsza od ich, bez wątpienia, ponurych wyobrażeń. Z niepewnych źródeł ubieram się na czarno, jestem pozbawiony poczucia humoru, nie uśmiecham się i jestem potencjalnie niebezpieczny.
    Muszę z przykością stwierdzić, że prawie wszystko to nieprawda. Kolor czarny nie jest dla mnie ważniejszy od jakiegokolwiek innego. Częściej chodzę na zielono lub szaro, bo wybrana przeze mnie koszula pasowała mi ze względu na wygodę. Mam poczucie humoru, choć może być podobne do poczucia humoru właściciela zakładu pogrzebowego. Potrafię być sympatyczny, uśmiechać się i jestem skory do śmiechu, jeśli coś mnie rozbawi. Zaś co do bycia potencjalnie niebezpiecznym... Każdy z nas jest potencjalnie niebezpieczny. Nie jestem bardziej niebezpieczny od was. Nie zaprzeczaj.
    So, why? Skąd te poważne błędy w odbiorze mojej osoby? Dlaczego zostałem tak ponuro wyobrażony? Podejrzewam, że wiem dlaczego. Jednym z powodów może być styl, w jakim się wypowiadam. Przesyłam wam moje myśli. Myśli, które opierają się w pewnym stopniu na rozsądnym rozumowaniu, a więc przez to są widziane jako chłodne i spokojne. Skoro siedzę przed komputerem to nie widzę powodu, żeby budować konstrukty logiczne pod wpływem uczuć. Dlaczego miałbym? Ponadto nie jestem zwolennikiem hierogilifów, co może potęgować wrażenie beznamiętności. A przecież potrafię się zirytować, jak patrzę na szczególnie głupi post. W takich sytuacjach wyrażam się zdecydowanie. Bardzo. Mając sprecyzowane zdanie na jakiś temat i umiejąc je logicznie przedstawić trudno by było, gdybym uczynił inaczej. Tyle, że jeśli mam rozbijać głupie lub po prostu błądzące posty to logicznie i stanowczo, a nie pod wpływem emocji.
    Nie widzicie moich uśmiechów, nie odbieracie tonu mojego głosu - choć nie wiem czy wypowiadane pogodnym tonem i z uśmiechem na ustach słowa na tematy pogrzebowe byłyby wzmacniające, czy też wprost przeciwnie - nie możecie zobaczyć mojej gestykulacji... Nie powinienem się zdziwić, że ktoś może mne odebrać jak maszynę, zimnokrwistego potwora, którego stać na wszystko. Nie dajmy się zwariować - Holy uśmiecha się, pokazując kły.
    Należymy wszak do tego samego gatunku. Jestem przekonany, że mając ku temu właściwe powody ludzie są w stanie zrobić to, co inni uważają za "niezrozumiałe". Na przykład zabić. Dzieje się tak, gdyż wasze wyobrażenie przesłania wam rzeczywistość. Jestem miły. Owszem. Ale potrafię być zimnym draniem, którego nie wzruszy widok płaczącego seryjnego mordercy na krześle elektrycznym - Holy naciska guzik. - Nie ma w tym błędu. Bycie miłym dla miłych i draniem dla drani jest tutaj oczywiste. Jeśli zachowuję się teraz jak inkwizytor to nie znaczy, że brak mi dobrych stron. Po prostu możesz ich nie zobaczyć, gdyż forum działa na zasadzie dyskusji o poglądach, które często się różnią. Mogą wtedy wystąpić tarcia. To naturalne. Nie ma niczego dziwnego, że w takiej sytuacji jestem zdecydowany. How could I not?
    All I ask is that you listen. Nie udaję kogoś, kim nie jestem. Piszę to, co mam na myśli. Jeśli czynię to w ten czy inny sposób - to nie ma znaczenia. Nie powinno mieć. Najważniejsze jest nie to jak piszę i kto, a co piszę. Najważniejsza jest treść przekazu, nie styl. Nie zwracam uwagi na styl. Próbuję być komunikatywny, nie delikatny. Nie potrafię być delikatnym, bo to oznacza, że muszę kołować wokół tematu, zamiast uderzać prosto w serce. To burzy przekaz. Skupia się nie na treści, a na otoczce. Postaraj się nie wyrobić fałszywego przeświadczenia na mój temat na podstawie tego - Holy wskazuje gestem dłoni bloga i całe forum. - Najlepiej nie wyobrażaj mnie sobie w ogóle. Tak będzie lepiej. For the both of us.
×
×
  • Utwórz nowe...