Szacunek przechodzący z ojca na syna.
Jest taka sprawa, która swego czasu mnie mocno zirytowała. Chodziło o szacunek, komu to on się należy i za co. Ktoś napisał, że Żydom należy się szacunek z uwagi na Holocaust. Uniosłem brew. Prawą. Nie mam zamiaru negować Holocaustu, ale cały post mnie - najdelikatniej mówiąc - zdziwił. Wynikałoby z tego, że powinienem szanować kogoś za to, że jego ojca spotkała tragedia. Unthinkable!
Mogę kogoś szanować za trzeźwość sądów, za skłonność do pomagania innym, nawet jeśli na to nie zasługują. W końcu ci ludzie robią coś, co budzi mój respekt względem nich. Czy jednak jest mi ktoś w stanie wytłumaczyć, najlepiej w prosty sposób, bo jestem ostatecznie prostym człowiekiem, dlaczego miałbym okazywać komuś szacunek dlatego, że ileś lat temu stracił ojca? Podobne pytanie można skierować do kogokolwiek, kto stracił kogokolwiek w jakimkolwiek zdarzeniu.
Czysto osobiście nie widzę niczego właściwego w takiej postawie, która na dobrą sprawę wspiera tylko roszczenia idące od narodów, którym "należy się szacunek, bo dużo wycierpiały". Rozejrzyj się i powiedz mi, kto wycierpiał mało. W historii, teraz i w przyszłości, pełno będzie pojedyńczych ludzi i całych narodów, które wiele wycierpią. Każdy ma swoje straty. Każdy coś wycierpiał. Każdemu należy się szacunek. Czyli nikomu, bo wszyscy się w tej piaskownicy obrzucali błotem i żaden nie ma czystych rąk.
Nie, żebym miał coś przeciwko Żydom. Oni są tylko przykładem. Na ich miejsce można podstawić kogokolwiek, kto wyciąga z grobów swoich zmarłych i maluje się w barwy męczenników, którym należy się szacunek. Może należy powiedzieć to dobitnie: Nie. Żeruj. Na. Umarłych. Jeśli chcesz szacunku - zapracuj na niego, bez trzymania się kurczowo historii, która może i zawiera wiele ludzkich tragedii, ale niech te tragedie pozostaną osobiste, a nie służą za materiał na czyiś sztandar, którym wymachuje się innym przed oczyma, żeby pokazać jakim to się nie jest poszkodowanym.
2 komentarze
Rekomendowane komentarze