Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

Lustro zafalowało i ostatecznie nabrało odpowiedni kształt i gładkość. Po drugiej stronie lekko zamazany ukazał się biegun północny sprzed 50 000 lat. Glatryd wyprostował się dumnie i odwrócił do towarzyszy.

- Gotowe! - Powiedział zadowolony, po czym zauważył krojoną przez Casula rybę.

- Hej, no co jest? To ja się męczę z tworzeniem lustra odbijającego przeszłość kilka tysięcy kilometrów stąd, a ten łosiołosoś po prostu sobie leży na tym podwórku? - Burknął urażony gdy bóg wręczał spory kawałek Leonidasowi - Wiedziałem, że trzeba przeszukać piwnicę. No, to teraz nam ufasz, rybofilu jeden? - Zapytał spartiatę. - Jak tak, to podpisuj tu parafkę i dawaj namiary na pozostałych! Słowo daję, gdyby nie my, nawet nie dożylibyście żeby stanąć pod tymi całymi Termopilami!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mały lew zaczyna ryczeć.

A jeżeli musisz wiedzieć to tak czuję niesprawiedliwość,że to Mufasa został wybrany na króla. W czym on był lepszy niż JA? No ale cóż co się stało to się nieodstanie.

Kovu jak i Vitani dwie porażki. Kovu miał wrócić na Lwią Ziemię i wrócić ten teren mojej rodzinie jak i wygnanym,a przyłączył się do tego głupca Simby. Na szczęście Zira i Nuka pozostali wierni moim ideałom aż do śmierci.

Mówisz o błędzie,mylisz się błędu nie było plan był doskonały,niestety wynikły pewne komplikacje niezależne od moich działań. Zagrałem i przegrałem.

Jednak naprawdę jesteś szalony jeżeli chcesz mnie stąd wygnać i wpędzić z powrotem do piwnic. Cygnusie ja stąd nie odejdę, ale ty z pewnością. Widać śpieszy ci się na tamten świat. Nie skorzystałeś z mojej rady więc zapłacisz najwyższą cenę.

Masz ostatnią okazję aby odejść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos skończył papierkową robotę i - ponieważ było jej sporo - postanowił się wyżyć. Poszedł więc do Eregjana. Ten akurat na chwilę został opuszczony przez Białego Kła. Drow podszedł do kapłana, złapał go za szyję i podniósł o jakieś pół metra.

- Pozostali wykonują jakieś zadania, by zdobyć zaufanie innych, by zdobyć Twoje zaufanie. A ja to olewam. Powiesz mi gdzie jest ten... Tiarchus, ot tak. A jeżeli nie, to zabiorę Cię ot tak do Piekła, gdzie - wyśmiewany przez diabelskich niewolników i poniżany - będziesz się smażył na wieki. Więc jak?

Drow - uzyskawszy informacje od kapłana Eregjana - udał do wnętrza planety, na której przebywał Tiarchus. Rozpoznał go od razu - w końcu bóg, który mógłby konkurować z Moderatusem nie wtapiał się przecież w tłum. Markos podszedł do niego i - pokazując gest znaczący "Nie atakuj".

- Witaj, Tiarchusie. Zanim cokolwiek zrobisz wysłuchaj mojej propozycji.

Tiarchus spojrzawszy na przybyłego rzekł:

-A cóż ktoś taki jak ty mógłby mi zaoferować? Cóż masz czego ja miałbym chcieć? Cóż zwykły służący mógłby zaoferować najpotężniejszemu bogowi jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi?

W myślach już sobie powtarzał: "Zabiję sk...", postanowił się jednak opanować.

- Nie jestem zwykłym służącym. Nade mną stoi wszak tylko jedna osoba, co oznacza, że właściwie mogę wszystko. A to, że nie jestem najważniejszy to tylko plus - wszak gniew skupia się nie na mnie, a na moim Panu. Ale przejdźmy do rzeczy. Przybyłem tu, by zaoferować Ci pomoc w zniszczeniu Wszechświata i Wszechrzeczy. Najpierw jednak chciałbym wiedzieć, po co chcesz to uczynić? Cóż Ci przyjdzie ze zniszczenia wszystkiego? Wszak nie będziesz miał kim się wysługiwać, na kim się wyrzywać i kogo zabijać i niszczyć...

-Po co to chcę uczynić? - Zapytał retorycznie - Otóż za każde zabite istnienie odczuwam dozę przyjemności, taką jakby satysfakcję. Ale chyba też dlatego, że zło musi istnieć. Tak jak istnieje Słońce i Księzyc, Światło i Ciemność, tak też istnieje zło i dobro. I ktoś tym złem być musi. To jest naturalny porządek rzeczy. Pytasz też co mi z tego przyjdzie. Nic. Robie to z czystej przyjemności i tak jakby z przymusu. Zawsze będzie ktoś kim będę się mógł wysługiwać. Słyszałeś kiedyś ile jest wszechświatów? Co sekundę przez twoje ciało przelatują miliardy. Miałyby się kiedyś skończyć? Raczej nie.

Uśmiechnął się.

- Co do zła... mamy podobną koncepcję. Zło musi istnieć. Zawrzyjmy więc umowę. Ja pomogę Ci zniszczyć ten Wszechświat - dla przyjemności oczywiście - a gdy pewna potężna grupa bogów będzie chciała Cię zniszczyć, wesprę Ciebie. Co Ty na to?

Zamyślił się.

-Skoro aż tak bardzo chcesz... Dobrze zgadzam się. Chociaż nie wiem po co, zgadzam się.

- Jak byś mógł jeszcze pospisać się tutaj... albo chociaż postawić swoją parafkę...

Pokazuje mu dokument zapisany białą czionką na białym tle.

Wyciąga pieczęć i przybija na dokument.

-Jednak jakbyś chciał mnie oszukać wiedz, że nie zdążysz pomyśleć jak ci żal tej decyzji.

- Haha... Ja? Oszukać wspólnika? I to o takich samych poglądach jak ja? Byś pomyślał trochę zanim coś powiesz... No ale dobra. Przejdźmy do rzeczy. Będziemy niszczyć wszechświat, czy może zaparzymy sobie herbatkę i będziemy czekać, aż nas wyślą do Pustki?

-Można robić i to i to. Od dawna tak postępuję. Choroba zabija miliony istnień w każdej godzinie.

Klasnął w ręce.

- 2 Earl greye. Ile słodzisz?

- Pięć łyżek - odrzekł.

-Dla mnie dwie.

Po chwili sługa przyniósł zamówienie.

-Rozsiądź się wygodnie i obserwuj jak śmierć i zwątpienie się rozszerza.

Popijając herbatkę - oczywiście z wyprostowanym małym palcem dłoni - patrzył z radością na "widowisko".

- Wiesz co? Nie lubię biernego siedzenia. Chciałbym jednego... Sieczki. Może pójdziemy do Starozytnej Hellady i uprzykrzymy życie i Leonidasowi i bogom, którzy Ciebie szukają, co?

-Nie. Chcesz to idź, ale dla mnie za wcześnie żebym się ujawniał. Jednak jeśli pójdziesz dam ci jednego z moich "stworków".

Wyciągnął z kieszeni kartę na której był obrazek dość obrzydliwego stwora.

Proszę, weź to i baw się dobrze.

Markos pojawił się w Starożytnej Grecji...

...A tymczasem Leonidas, który już miał powiedzieć, że bogowie zdobyli jego zaufanie zauważył cyklopa stojącego kilkanaście kroków przed nim. Potem pojawił się jeszcze jeden cyklop. I jeszcze jeden. I jeszcze dwadzieścia siedem. A potem - znikąd - wyskoczył Kratos, za którym biegły ze cztery setki Ateńczyków. Biegły w szale, gotowi nadziać wszystko na swoje ostrza.

Leonidas chciał krzyknąć, że nie podpisze niczego, dopóki bogowie nie zabiją Kratosa, Ateńczyków i cyklopów, jednak było to oczywiste...

- Doskonale. Obym ujrzał epicką sieczkę....

______________________________

No to i ja dołączam do kłesta, jednak... nieco inaczej niż Wy. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Leonidas spojrzał na armię wroga.

-Spartanie! Szyk obronny. Nie pozwolić złamać linii! Doborowy oddział Acharona lewa Flanka. Wojownicy z północnych warowni prawa. Reszta środek linii.

Założył hełm i spojrzał na bogów.

-Włóżcie swojego zmiennego przyjaciela do środka. I jeśli możecie to pomóżcie. wstawię się u wszystkich z tej listy. Tylko pomóżcie!

Powiedziawszy rzucił się w sam środek walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Pomyśl sobie. Pomyśl.

<Powiedział nagle kwiat.>

-Co mam pomyśleć?

-Nie przejmuj się nim. Lubi namawiać do myślenia.

<Naoko odwróciła się gwałtownie i zobaczyła anielicę. Nagle rozpoznała ją...>

-Tenshi?! Jakim cudem...

-Urwałaś się z zaświatów? To proste. Uciekłam, gdy Śmierć pojechała na jakąś konferencję. Niestety, nie mogę tu przebywać. Muszę wracać do siedziby Zakonu.

-Ale mam pytanie.

-Mów.

-Po co są te światełka?

<Tenshi zamyśliła się. Podniosła głowę.>

-Pamiętasz moją pasję do ogrodnictwa? Miałam własny ogród i ciągle w nim hodowałam bardzo rzadkie rośliny. Zanim zginęłam, udało mi się wyhodować nowy kwiat, który wysypywał z siebie małe światełka. To był Kwiat Życzeń. Jego uprawa jest dość trudna, ale dzięki Konishi poradziłam sobie. Jej święcona woda na wszystko się przyda. Ale to nie w temacie.

<Uśmiechnęła się.>

-Nasiona Kwiata Życzeń są tak rzadkie, że aż ekstra. Rzadko wyrastają, ale święcona woda im pomaga. A ja... Chciałam zobaczyć, jakie życzenia mają bogowie. I byłam lekko zdziwiona. Nie takich się spodziewałam. Ale jestem tu w jeszcze jednej sprawie. W sprawie... Twojego prawdziwego imienia.

<Naoko spojrzała zdziwiona, ale szczerze zdziwiona. Jednak na jej twarzy pojawił się chłód.>

-Chcesz wiedzieć?

-Nie. Ja je znam.

-Skąd?!

-To prościejsze niż łodyga Kwiata Życzeń. Zginęłam, gdy według ciebie miałam 14 lat. Ale jestem o wiele starsza. Znałam twoich rodziców. Czasami mnie do siebie zapraszali. I pewnego razu, gdy byłam u nich, dowiedziałam się, jak chcą dać na imię dziewczynce, która miała się niedługo narodzić. Miała mieć na imię...

-Zamknij się!

<Neko aż obudziła się i patrzyła przerażona.>

-Nie znoszę swego prawdziwego imienia. I tyle.

-Ale będziesz musiała je w końcu wyjawić. Pomyśl: On nigdy nie wiedział, że "Naoko" to nie jest twoje prawdziwe imię... Miło ci teraz?

<Naoko nie odezwała się.>

-Ja już wracam do zaświatów. Ale pamiętaj: W końcu będziesz musiała to wyjawić...

<Uśmiechnęła się.>

...Heaven.

<Bogini podskoczyła, ale Tenshi już nie było. Jednak zostawiła jakąś sakiewkę. Bogini podniosła ją. Obejrzała i odparła cicho.>

-Masz rację. Masz święta rację.

------

I oficjalnie zmieniam imię pesymistki xD A co jest w sakiewce, wyjaśnię w następnym poście;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic już na to nie poradzę...

Zniknął z Pustki i pojawił się w Starożytnej grecji, gdzie rozgorzała już walka. Dołączył się bez pytania i ruszył w wir walki. Chciał się zabawić, więc miał teraz wzrost człowieka i do walki używał tylko rąk i nóg. Jednak i to nie pomogło zbytnio ateńczykom, którzy obrywali tak, że lecieli kilkanaście metrów dalej, chociaż Dante walczył najdelikatniej, jak mógł.

- Przynajmniej jakaś rozgrzewka- powiedział unikając kolejnych ataków, równocześnie wykopując jednego z ateńczyków kilkanaście metów do góry.

Nie myśl, że gniew cię tak szybko opuści. Już nie długo przestaniesz mi się opierać.

Zobaczymy.

---------

Tak oto dołączam do questa ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kierowca limuzyny F.3.4.R widząc nadciągające oddziały spojrzał na trzymaną w ręku konsolkę PSP z płytką God of War: Chains of Olympus i schował ją do kieszeni. Wsiadł do limuzyny i obrócił ją w kierunku nadbiegających. Z karoserii wysunęły się karabiny maszynowe. Odezwał się megafon.

- Kratosie, Duchu Sparty! Czemu do jasnej cholery atakujesz swoich rodaków, akurat wtedy, gdy jesteśmy pod presją Persów!

W tym momencie Kratos wskoczył na głowę pierwszego Cyklopa w szeregu i wydłubał mu oko.

- Do cholery jasnej! Ja gonię te cyklopy! Przecież jakbym ruszył na Spartan, to bym chyba nie był sobą! To bez sensu! To, że jestem najbardziej znanym wojownikiem, nie znaczy, że każdego atakuję! Ci Ateńczycy mi pomagają. Choć moment...

Jedna Błyskawica Zeusa i na cyklopy zwala się zbocze wąwozu. Ateńczycy stoją w miejscu.

- Kratosie, chciałbyś pracować dla mego pana?

- To jakiś olimpijczyk?

- No, nie do końca...

- Może być.

- Jego mama to Atena.

- Ulala.

Leonidas spojrzał na Kratosa.

- Idzie KSerkses. pomożecie nam?

- Oczywiście. Ty, obcy, jak załatwimy tych Persów, to stawię się...

- Przyjdziemy po ciebie. Leonidasie, problem załatwiony, dajesz podpis i namiary na resztę.

- No, zaraz, poczekajcie, już wam mówię.

markoss, omal zawału nie dostałem, jak przeczytałem Twego posta...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus warknął groźnie>

- Cóż ja słyszę? To ty jesteś słaby! Według ciebie litość jak i inne dobre cechy są oznaką słabości. A przed chwilą słyszałem że moje sekundy policzone! I tuż za chwilę słyszę że mam ostatnią szansę! Akurat! Nie wyjdę!

<Lew przygotował się do obrony: rozstawił szeroko łapy szykując się do skoku i rozłożył skrzydła>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem w swojej ludzkiej formie, gdy Wybuchass zawitał w moim gabinecie. Powstałem, aby grzecznie go powitać - wszak potrzebowałem jego pomocy. On jednak nie dał mi dojść do słowa, i od razu zelżył mnie i wyśmiał.

Rąbnąłem pięścią w biurko.

- Nie myśl, że możesz sobie bezkarnie ze mnie żartować! Otchłań to mój dom, gdzie ma moc jest nieskończona! Poza tym, moje doświadczenie przewyższa twoje! Pokonałem samodzielnie twojego ojca oraz jego brata w bitwie na PWB, a wtedy byłem młody i niedoświadczony, więc lepiej nie rób sobie ze mnie żartów... dla twojego własnego dobra. - mój ton złagodniał nieco. Wszak nie chciałem go skłonić do walki, a poprosić o poradę. - Ale gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to. Zawołałem cię tu, żeby prosić cię o poradę. - rzekłem spokojnie, i usiadłem przy biurku. Ręką wskazałem krzesło naprzeciw mnie. - Dostałem niedawno bardzo... niepokojący dokument. - niedbałym ruchem ręki zdjąłem czarne okulary, i rzuciłem je na biurko. Czerwonymi, ogniowymi oczyma spojrzałem na Wybuchassa, po czym wyjąłem dokument. Rzuciłem go na biurko, tak, że ów dokument przekręcił się o 180 stopni i zatrzymał się równo z krawędzią biurka, tekstem w stronę Wybuchassa. Postanowiłem zachować milczenie... Treść dokumentu mówiła sama za siebie.

Do Pympusa Core

Łączymy się w bólu, ze względu na śmierć Pańskiego ojca Karcura, i przesyłamy ten oto testament.

"Oto, co przekazuję moim synom i przyjaciołom. Pymp dostaje dwie planety, planetę ogniową oraz planetę lodową. Niech służą mu dobrze. Jeden z mych przyjaciół bogów, Casulono, dostaje ode mnie planetę - raj. Zapamiętałem go jako dobrego i praworządnego boga, i wspaniałego przyjaciela. Lunarion, kolejny z mych przyjaciół, dostaje księżyc krążący nad planetą ogniową. Księżyc ów potrafi dokonać Aktywacji, i przekształcić się w mobilną fortecę. Mój wnuk, John Blade, zyskuje potężny wynalazek, opracowany przez mych najlepszych wynalazców. Jest to niewielki moduł, który powoduje odrzut czasoprzestrzeni. Niech korzysta z niego rozważnie. Na koniec zostaje mój ostatni syn, Bajcurus, który dostaje mój kibel. Z całą zawartością.

Zaprawdę, powiadam wam, przyjaciele, wykorzystajcie dobrze owe dary, ab....<reszta kartki jest wydarta, chyba przez zęby kota>"

Uderzyłem ponownie pięścią w stół, co wyrzuciło moje czarne okulary w górę. Złapałem je i założyłem.

- GHRR, i tu pytanie do ciebie... CO JA MAM ZROBIĆ?! Pymp nie żyje. Kto zyskuje spadek? Bo chyba nie Casul... GHRR... - wstałem, i podszedłem do okna. - I proszę cię o szczerość. Nie zdziwiłbym się, gdybyś próbował wmówić mi, że Casul dostaje wszystko zamiast zmarłego Pympa. - odwróciłem się, i zmierzyłem go wzrokiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ej, co wy...! Lunarion poczuł tylko uderzenie, a potem mocno przytłumiony, jakby odległy ból. Obudził się i zobaczył, że brakuje sporych kawałków jego ciała. Już po "operacji"? No to wracam do swojej postaci. Zmienił się z powrotem w swą zwyczajową ludzką formę. Wyglądał nieco makabrycznie, sporych fragmentów pleców i piersi brakowało. Rany szybko się jednak regenerowały.

- Dobrze jest mieć władzę nad każdą komórką swego ciała. Ale co to, wrogowie? Znowu mamy walczyć?

Westchnął i rzucił się między wrogów. Konkretnie to pomiędzy czwórkę cyklopów. Trochę poskakał i powirował unikając ich ciosów, trochę też porzucał w nich magicznymi pociskami, co było równie skuteczne jak ciskanie makiem w czołg. Kiedy zrozumiał, że nie ma co się czarować* wymyślił inna taktykę. Ustawił się tak, aby olbrzymy ustawiły się dokładnie naokoło niego i nachyliły się aby zadać cios. Dokładnie wtedy wyskoczył w powietrze, a całe jego ciało pokryło się grubymi, długimi i piekielnie ostrymi kolcami. Poprzebijały one cyklopów na wylot bez większego problemu. Lunarion "wsunął" kolce z powrotem do ciała i opadł na ziemię. Aby nie marnować dobrej passy strzelił na szybko błyskawicę w oko jeszcze jednemu cyklopowi, co poskutkowało skwierczącymi na ziemi zwłokami z wypalonym mózgiem (a raczej tym kawałkiem orzeszka ziemnego, który z przymrużeniem oka można było uznać za coś w rodzaju mózgu).

* Get it? :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Melon, melon... Hę?

<Nao podleciała do Heaven i usiadła jej wyjątkowo na ramieniu(a nie na głowie, co jest praktycznie cudem^^).>

Co to za sakiewka? I gdzie melonowe bułki?

<Nie doczekała się odpowiedzi.>

Jak chcesz...

<Poleciała w stronę fontanny i usiadła na samym jej czubku.>

<Heaven powoli otworzyła sakiewkę i zajrzała do środka. Zawartość była co najmniej... dziwna. Była tam jeszcze jedna mała sakiewka, dwie koperty, małe zawiniątko, zdjęcie i mała karteczka. Bogini wyjęła karteczkę i przeczytała napisane na niej słowa.>

"Pozdrowienia od ojca z Niebios i matki z Otchłani". Co?!

<Położyła karteczkę obok siebie, wyjęła małą sakiewkę i otworzyła ją. Jej zawartość ją zamurowała. Było tam 7 nasionek o różnych kolorach, mała buteleczka z pozoru ze zwykłą wodą oraz kolejna mała karteczka. Przeczytała ją.>

"Te nasionka są nasionkami 7 unikalnych kwiatów, a w tej buteleczce jest niekończąca się święcona woda. Zaopiekuj się tymi kwiatkami, a kiedy wyrosną, używaj ich tylko do poważnych celów". Zabawa w ogrodnika?

<Odłożyła małą sakiewkę i wyjęła całą zawartość. Otworzyła jedną kopertę, ale zanim wyjęła list, zobaczyła znajome imię i nazwisko na kopercie... Natychmiast odłożyła kopertę.>

Niech to... Co Tenshi robi po każdej ucieczce z zaświatów?

<Minęła minuta... Cała zawartość sakiewki została już przeglądnięta, ale Heaven wciąż się wpatrywała z zaskoczeniem w jeden list. Nie zdążyła go przeczytać, ale pismo od razu rozpoznała.>

Niemożliwe...

--------

Nie chciało mi się opisywać całej zawartości sakiewki, ale był w niej nowy artefakt, który niedługo zjawi się w karcie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybuchass zaczyna się śmiać.

- Kibel? Dostałeś kibel? Niezłe sobie. Nie musiał cię lubić twój ojciec, a tak poza tym powiem, to był dobry gość. No, ja tu se żartuję, a ty od razu wyskakujesz, że jesteś super, hiper duper itd. Ale powiem ci jedno: ta bitwa była nierozstrzygnięta, mój ojciec był już tym znudzony, a poza tym, walczyłeś z nim samym, gdyż Casulono prawie że nie uczestniczył w walce. Jeśli mimo wszystko twierdzisz, iż wygrałeś, to możemy stoczyć pojedynek.

Ale póki co, wracając do tematu porad prawnych. Teoretycznie rzecz biorąc, ważną rzeczą jest, co było niżej, tam gdzie podarłeś kartkę...Smaczna była? Mogła być jakaś klauzula dotycząca dziedziczności w wypadku śmierci jednego z wymienionych. A tak: niewiadomo. Trzeba sprawdzić, wyślę kogoś. A zresztą...- prawnik wyjmuje telefon i dzwoni. Po chwili kontynuuje- Dostaniesz kopię testamentu za kilka godzin. I daj ją komuś, kto nie jest furiatem. Osobiście myślę, że ty jesteś najbliższym żyjącym jego krewnym, więc dostajesz działkę Pympa. Ale wtedy do akcji może wkroczyć Blade, który z łatwością wykaże, iż nie możesz dostać tych planet z powodu woli ojca(kibel, kibel!) , a zatem dostanie je on. Oczywiście możemy także wykazać, iż był on(Karcur) niepoczytalny, zaszantażowany przez Pympa, rozumiesz. Mimo wszystko, sprawdź, co jest w kiblu...Mapa do skarbu? Sprawdź, byś nie żałował, dobrze? To chyba wszystkie opcje. Reszta pozostaje bez zmian. A oto rachunek za całą usługę, łącznie z rozprawą. Zadzwoń potem, co było napisane na testamencie i podejmiemy szersze działanie. - Wybuchass podaje kartkę Bajcurusowi. Jest na niej napisane:

Pojedynek, bez boskich mocy i nieśmiertelności, na poziomie herosów, na neutralnym gruncie. Z sędziami i widownią. 30 czerwca. A także jedna przysługa do spełnienia w przyszłości. Pozdrawiam.

Po chwili Pan Adwokatów wyszedł.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd spojrzał z niechęcią na cyklopy

- Ale nam się śpieszy... Naprawdę powinniśmy... - Urwał. Nikt go nie słuchał, wszyscy pozostali rzucili się już do walki. Bóg spojrzał zmęczonym wzrokiem na przeciwników.

- No dobra, ale tylko kilku... - mruknął niezadowolony tworząc w dłoni kilka cieniutkich szklanych odłamków wielkości wykałaczek. Gdy były gotowe dokładnie wycelował i rzucił prosto w oczy pięciu cyklopów, które oszołomione nagłym bólem i całkowicie oślepione były teraz niemal całkowicie bezbronne. Bez przeszkód dobiegł do jednego z nich i unikając jego pełnych furii chaotycznych ataków jednym ciosem złamał nogę w kolanie i błyskawicznie dobił uderzeniem w głowę. Spartanie bez przeszkód wyeliminowali drugiego z oślepionych cyklopów, a Glatryd zmierzał już ku trzeciemu, by po chwili powalić ciosem w kręgosłup.

- Dalej, streszczajcie się nieco, bo czas ucieka! - Krzyknął do pozostałych bogów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Leonidas ocenił siły swoje i wrogów.

-Teraz już sobie poradzimy sami. Dziękuje wam i możecie być pewni, że wspomne Eregjanowi, że mi pomogliście.

Tymczasem Stil szedł w stronę Sparty. Wykonał wcześniej jedno zadanie i dowiedział się jakie są inne. Szedł poinformować o tym pozostałych. W końcu doszedł i spojrzał na wojska. Machnął ręką.

-E, tam poradzą sobie.

Teraz przesłał przekaz myślowy do każdego towarzysza.

-Zdobyłem informacje o zadaniach. Markal chce aby wykrasć Dinowi jego szklane oko, ale musi się to stać w ciągu godziny.Alf ma problemy z ujeżdżaniem swojego dinozaura. Bill od lat szuka artefaktu zwanego długopisowym paździuchem , a Edward Nożycoręki potrzebuje nowego, trwalszego materiału na nożyczki. To wszystko. Teraz dołączam się do was bo już znudziło mi się siedzenie u kapłana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Haha! Pojedynek bez mocy? Jak mamy niby się bić, na pięści?! Żartowniś się znalazł. Ale dobrze. Dwa strzały i po nim, a ja mam 9 żyć, muehehe. Teraz ten testament... Ten głupi Asasyn jest zbyt naiwny, żeby próbować odebrać spadek. Przypadnie więc on mi.

A kibel już dawno unicestwiłem.

Tak czy siak, mam dużo innych rzeczy do roboty. Na przykład, zniszczyć wszechświat. Taak. Wyjrzałem przez okno na Ziemię. Ludzie, ludzie, ludzie... Za dużo ludzi.

Skupiłem się. Skoncentrowałem na umyśle jakiegoś człowieka. Jesteś pod moją kontrolą... Jesteś... Jesteś...

MAM NAD TOBĄ WŁADZĘ!!!!

Czy nie? Nie. Nie udało się... Za słaba moc. Muszę... Hm, a gdyby tak... Wiem! Podniosłem kulkę nienawiści, i ponownie skoncentrowałem się na człowieku.

Wchłonąłem kulę.

TAAAAK!!!! Jesteś mój!!!

Ludzkie ciało Neo opadło bezwładnie na podłogę. Przeniosłem się do umysłu człowieka. Gdzie byłem? Czlowiek leżał sobie na trawie przy lesie. Poczułem, że chce poruszyć ręką i wstać. Zablokowałem tą czynność.

Co się dzieje... Nie mogę się ruszyć? - to była myśl człowieka. Hmm. Widzę jego myśli. Nic dziwnego, jestem w jego mózgu, podłączyłem swoje neurony pod jego.

- Nie próbuj z tym walczyć... Jake - rzekłem, wyczytując w jego mózgu imię. - Jesteś pod moją kontrolą.

Co... kto to mówi?! Co się dzieje?!

- Wniknąłem w ciebie, opętałem cię. Jesteś pod moją kontrolą. - chciał wstać i biec, ale nie pozwoliłem mu. Za to poruszyłem jego ręką, wsparłem się, i wstałem.

- Wynocha z mojej głowy! Kimkolwiek jesteś!

- To się chyba przez długi czas nie stanie, Jake - zaśmiałem się. - Masz po prostu pecha. Wybrałem ciebie. Twoje ciało to mój domek, mój własny.

- Mój szef, przyjaciele, każdy rozpozna, że coś jest nie tak. Nie ujdzie ci to na sucho.

Waleczny? Tym lepiej, muehehe.

- Zamknij się, niewolniku. Widzę twoje myśli, wspomnienia. Mogę grać ciebie jak najlepszy aktor.

Jakaś dziewczyna podbiegła do mnie... mojego ciała. Poruszyłem oczami, i spojrzałem na nią.

- Jake? Wszystko w porządku? - spytała niepewnie. - leżałeś w trawie bez ruchu przez kilka minut.

Betty! Ona mnie rozpozna! - pomyślał Jake. Poruszyłem jego ustami, i rzekłem:

- Hm? Nie, wszystko w porządku. Zapatrzyłem się na chmury. Późnawo już; Chyba muszę się zmywać.

To było to. Dokładnie to, co ja bym powiedział. On potrafi mnie grać jak ja sam... To... To się nie dzieje naprawdę...

- Dzieje się, Jake, muahahaha! Jesteś pod moją kontrolą, i nikt cię nie rozpozna. - złapałem kilka rzeczy, dałem Betty buziaka, i ruszyłem do domu. Jake miał lekko pokraczny chód. Dzieciaki z 'osiedla' nazwałyby to "wożeniem się". Zmuszam ludzi do ustępowania mi.

- Ty... kim ty jesteś, i skąd wiesz jak ja chodzę? Co bym powiedział? Jak się zachował?

- Bajcurus, bóg otchłani, do usług - zaśmiałem się szyderczo. - Zostałeś opętany. Mam dostęp do twojego mózgu. Widzę wspomnienia.

Jake był bezradny. Bezproblemowo zjadłem kolację, i położyłem się spać.

Miałem dobry sen. Śniło mi się, że jestem panem Ziemi, opętuję Baracka Obamę, i niszczę całą Ziemię. Potem po kolei całe kolonie. Wszyscy się mnie boją, a ja władam galaktyką.

- Często miewasz takie sny? - wyśmiał mnie John.

- Milcz, niewolniku. Będę panem świata, a ty zginiesz w mękach w Otchłani.

Hmm... Mogę do niego gadać. Rozpraszać. Nie może powstrzymać mojej mowy i myśli.

- Myślisz, że możesz mnie nękać?! Złamię cię. Opętam i zniszczę. Wykorzystam, a potem zabiję. Jesteś tylko narzędziem.

Jedna osoba na czele galaktyki? Haha...

Kłócąc się z niewolnikiem, ruszyłem do pracy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd powalił czwartego z cyklopów i usłyszał przekaz Stila.

- Hmm... długopisowy paździoch to nie moje klimaty, znacznie bardziej pasuje mi to szklane oko, brzmi bardzo swojsko. Nożyczki zostawiam bogowi adamentium, mam nadzieję, że jakiś tu jest? - Zapytał rozgniatając wyjątkowo uciążliwego persa.

- No a jeśli nie, to jak skończę z okiem to też mogę się tym zająć. A dinozaur... na dinozaura chyba nie znajdę czasu, bawcie się z nim dobrze - stwierdził zadowolony z jasnej sytuacji i zaczął przedzierać się ku bezpieczniejszym terenom, rozdeptując po drodze tylu wrogów ilu się dało.

- Aha, czy ktoś mi dotrzyma towarzystwa? - Zapytał gdy był już z dala od całej tej kotłowaniny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Ja proponuję rozdzielić się. Zostały cztery zadania i jest nas czterech. Ja mogę zająć się nożyczkami. Wykonam je z platyny. Oczywiście nieświęconej.

Słychać świst. Przed Casulonem spada pocisk pocztowy.

-Porządna poczta. Przysyłają gdziekolwiek i kiedykolwiek.

Odpakowuje. Czyta przysłany list. Wyraźnie smutnieje.

-Lunarionie, pamiętasz Karcura? On już nigdy nie opowie swoich historii. Naprawdę go lubiłem. Niby stary, a żwawy. Poczekaj, jest tu coś jeszcze.

Wyciąga kopię tekstu o podziale majątku.

-Według ostatniej woli Karcura otrzymujesz księżyc planety ogniowej. Z kolei ta i jeszcze inna przypada Pympowi. Ja dostaję planetę-raj. To jest chyba ta planeta, na której ubiliśmy Katusa. Hmm... Pymp nie żyje, a ja jestem tak jakby drugi w kolejce... Może to na mnie przechodzi spadek Pympa? Trzeba zasięgnąć porady u prawnika.

Dzwoni do Wybuchassa i zostawia wiadomośc, w której tłumaczy co i jak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po kilkudziesięciogodzinnej rekonwalescencji budzi mnie też odgłos nachrzaniania moich roboli pod moim domem... Boję się rano wstać... Boję się otworzyć oczy...

Zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem.

Moje ślepia powoli się otwierają... Widzę dokładnie to, co każdego dnia. Sufit w swoim pokoju, w swojej iglicy.

- O krowa*...

Mam niby co robić, a przecież... Pustka... Jakby nie miało znaczenia czy wstanę, czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię.

- Ja pitole*...

Higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen. No może nie w takiej kolejności, ale nadal rutyna może boga dobić.

- Ja pitole*, krowa*...

Wstaje z łóżka, na którym leżę za każdym razem. Patrzę przez okno, a tam oczywiście to co zawsze... Pustki i ziemie udekorowane przez bogów wedle ich własnego widzimisię... Czy oni nie mają poczucia estetyki? Wszystko musi się opierać na tym kiczowatym konsumpcjonizmie?

Pod moją iglicą moi robole posłusznie wykonują poleconą im przeze mnie pracę... Ale czy muszę tak nachrzaniać?!

Nagle robole przestają pracować, słysząc dzwonek obwieszczający przerwę na posiłek.

- Czy panowie muszą tak na...chrzaniać, od bladego świtu?! Że nie pracuję z wami o siódmej rano, to już w waszym robolskim mniemaniu muszę być nierobem?!

Robotnicy raczej się tym nie przejmują, nie dostrzegając najwyraźniej kto na nich krzyczy.

- Już może bogu je...chać po uszach od brzasku?! Żeby sobie zmęczony nie pospał godzinkę dłużej kapkę od was, skoro zasnął dopiero po wielkiej walce! I żebym się kompletnie spalił już na starcie, grunt, że krowa* bóg jest załatwiony na dzień cały!

Mój głos rozbrzmiewa po całym Osiedlu.

Z ust roboli wystają resztki jedzenia... Odchodzą na bok, gdzieś, gdzie unikną mojego gniewu... Przynajmniej w ich mniemaniu.

- Wrócicie nachrzaniać jak siądę do pracy!

Wracam do pokoju.

Wychodząc z sypialni zabieram budzik i wnoszę go pokoju głównego, chyba tylko po to, żeby mnie terroryzował przez resztę dnia nadchodzeniem pełnych godzin. Idę do kuchni... Biorę siedemdziesiąt siedem łyków mineralnej gazowanej, bo to bardzo przyjemne, poczuć bąbelki łechtające ciało, nawet z kamienia.

Na szczęście nie muszę się dzisiaj golić... Bo kto powiedział, że muszę? Jestem bogiem, mogę robić co zechcę, nie muszę robić czegoś, czego nie chcę. Przyglądam się swojemu ciału, starając się nie oglądać swojej twarzy w całości. Rany się zasklepiły, krew przestała cieknąć, broda odrosła... Ogólnie jestem zdrowy.

Biorę więc lonsdaleitową kostkę i zaczynam szlifować szramy po ciosach Markosa. Z niedowierzaniem i zazdrością patrzę, co rasy wszechświata wymyśliły w międzyczasie za sposoby leczenia ran... Po prostu nieudolnie nakładają warstwę maści leczniczej na każdą ranę... Ja bym dzień cały czuł na sobie tą niedokładnie spłukaną maść... Tę...

Albo prawie nie płuczą ust z pasty po myciu do zębów. Co, ją jedzą? Połykają, do krowy* nędzy? Co z nią robią? Ja nawet gardziel płuczę kwasem po myciu zębów... Opłukiwam.

<Opis czynności higienicznych - pominięty>

Gdy szykuję śniadanie, zwykle se o problemach słucham... bo i o czym innym? Tylko nędza.

Wsypuję do miski garstkę płatków rubinowych, garstkę płatków topazowych i garść granitowych, garść węgielków i garść agatów, garść boskich kamieni - rzecz jasna tych łuskanych - garstkę "Tetraedryty", co wszystko razem czyni siedem garstek... garści.

Patrzy i waży opakowanie płatków rubinowych.

Dziś właśnie mi się kończą płatki z rubinów, więc wsypuję ich resztkę, licząc za pół garści.

Otwiera wielką torbę z nowymi... Na tyle nieudolnie, że większość ląduje na podłodze.

"RMF... FM"

- Krowa*, ja pitolę*!

<Kilkugodzinny opis zbierania również sobie darujmy>

Nie trawie marnowania pięknych minerałów, z zasady! Ludzie tak często czczą je, a tymczasem miliony nie mają nawet małego kamyczka dla ukochanej.

Żeby nie jeść samotnie, jem z Andrzejem. Pocieszny ten mój chowaniec i służy mi wiernie... Czasami myślę, że zwierzęta są lepsze od istot myślących... Nie ma w nich dobra ani zła... Jak już kochają, to kochają bezwarunkowo.

To chyba jedyna z wielu istot, która mnie rozumie... Nie potrzeba do tego wielkich słów czy boskich uczuć... Wystarczy najzwyklejsze, zdobywane codziennie doświadczenie i przywiązanie.

Holzen widzi w wyobrażeniach scenę, w której wielu z bogów chwyta krańce wszechświata, przekrzykując się nawzajem, że najwięcej to dla nich się należy... Ostatecznie cały wszechświat ulega zagładzie, rozdarty dokładnie poprzez środek Osiedla oraz Miasta, a cały cykl rozpoczyna się od nowa...

Idę zrobić sobie kawę... Całe szczęście pije czarną, także oszczędzam na cukrze i mleku... Taniej i ekologiczniej.

Nie zawsze kopczyk powstaje symetryczny...

Zanoszę kawę do głównego pokoju. Jeśli nic nie skapnie - znaczy, za mało nalane.

To chyba jedyny moment dnia, kiedy mam spokój... Otaczam iglicę polem ciszy i w spokoju poświęcam się kontemplacji piękna wszechświata... albo buduję wielki zamek z klocków.

Nie trwa to jednak zbyt długo... Obowiązki wzywają, muszę udać się, wspomóc innych w ważnym zadaniu... Inaczej połamią się po drodze, pozarzynawszy siebie nawzajem... O co to chodziło w tym zadaniu? Uratować wszechświat? Tyle razy już to robiliśmy, że powinniśmy napisać jakiś poradnik czy inny podręcznik, który by potem małym bąblom wbijali młotem już w podstawówce... Kto w ogóle wymyślił ten system edukacji?! Powinien za to zawisnąć...

Nie mam kiedy odpisywać na spam... Piszą do mnie twórcy nowych i rewolucyjnych rozwiązań powiększania członków, banki, pizzernie... Czy jest ktoś niżej ode mnie na tym świecie?

Wychodzi na dwór.

Wita mnie odgłos harmideru niesłychanego. Jakiś gnom kosi trawę, używając mikroskopijnej kosiarki, która odgłosy wydaje jak z taniego pornosa, jakiś robol nachrzania kilofem pod moimi stopami, a inny Saat, w dresiku, puszcza rynsztokową muzykę z cegłofonu...

Jestem skrajnie zmęczony, a przecież jest rano... Całkiem rozmontowany...

- Ja tu ginę, mamo!

Przy okazji tworzy wyrwę w planecie, która pochłania trzech przeszkadzaczy i następnie znika, jak gdyby nigdy nic.

Przecież moje życie, moje, miało wyglądać zupełnie inaczej...

Zamyka wrota.

Zamknięte...

Czy na pewno?

Na pewno już zamknąłem? I tak mnie będzie męczyć...

Uderza w wielką klamkę.

- Krowa*!

Przykleja plaster i upewniwszy się, że wrota na pewno są zamknięte, idzie gdzieś na ubocze.

Nie... No to nie do wiary... Nie, to być nie może... Tysiąc lat obserwacji, osiemset tworzenia ciała, idealna kontrola nad patronatami... I oto dostaję zapłatę od losu... Jakby ktoś dał mi w mordę... Ja pitolę*, krowa*...!

Bracia bogowie, Siostry boginie, kilkudziesięcioro było nas już na starcie... Myśleliśmy, że mamy wreszcie szansę na prawdziwą potęgę i władzę... Potęga i władza, jeny, krowa*, ja pitolę*! Przez wieki questów tysiące, milenia na drogach... A potem bida, bida i rozczarowanie... A potem beznadzieja i powtarzalności nuda... Niby mamy jakieś możliwości, ale czy umiemy je wykorzystywać? I wszechporażająca nas wszystkich wzajemna pogarda, która to innych bogów ma za mniej niż zero. Dlaczego każda strona ma mnie za nic? Czy dobra, czy zła, jestem dla niej śmieciem, krowa, pod każdą stroną czuję się jak pies. Ktoś by się ze mną liczył, gdybym kogoś bestialsko zamordował.

A przecież stanowimy sól wszechświata... Tego wszechświata... Mimo, że nie jesteśmy głupią siłą, problemami tego świata zawsze zajmują się bogowie. Wtedy to nas potrzebują zrozpaczone masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy... Które nie widza dalej...

Dlaczego bogowie tak mordują swoje wybranki? Chyba ze strachu, że wybranki porzucą ich...

Też w ryj dać, mogę dać, ale przecież... tego nie zrobię... Nie jestem taki... Jestem po prostu sobą... Innym sobą...

Otwiera gazetę i widzi komunikat - Tytokus RIP.

O, mój znajomy umarł!

Moment, przecież... Zginął na moich oczach...

Facepalm.

Boję się, że umrę nagle, niezauważenie, że nie zdążę dokończyć spraw, które zacząłem, ani porozmawiać z tymi, do których jeszcze wiele nie wyznałem.

Przenosi się przez portal gdzieś obok Casulona...

Casul to fajny bóg... Wie czego chce, planuje ze zmyślnością i zaradnością oraz potrafi zdobyć to na czym mu zależy. Mistrz w tworzeniu i zarządzaniu swymi myślami, działaniami i sługami. Wielu mogłoby się od niego uczyć... A, że czasem rozsmaruje jakiegoś boga czy innego bąka po najbliższych powierzchniach...? Cóż... Nikt nie jest doskonały.

- Witaj... Pozwolisz, że potowarzyszę i dopomogę Ci w tym zadaniu?

_______________________________

*Kto oglądał film, to wie, o co chodzi... A to są 'zamienniki' niewulgarne...

Tak, dołączam do questa... Już widzę tę radość... :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dobra, w takim razie ja już ruszam! Życzę powodzenia, mam nadzieję że się nie pozabijacie pod moją nieobecność - powiedział Glatryd i teleportował się do wnętrza szklanego oka. Wymagało to od niego tylko minimum skupienia, by zmniejszyć swój rozmiar, więc było szybsze i łatwiejsze niż tworzenie lustrzanego przejścia. A jako bóg szkła, mógł swobodnie przebywać w każdym szklanym przedmiocie.

Zniknął z cichym "SzSszzSszyk"

I pojawił się wewnątrz oka, skąd dokładnie rozejrzał się na okolicę.

- Pozostaje poczekać na dogodny moment, wyjść z oka, podmienić na identyczne, którę stworzę za chwilę, po czym wskoczenie do fałszywki, a stamtąd bez problemu do pierwszego z brzegu szklanego przedmiotu w domu tego, który chce odzyskać oko. Luzik - mruknął z satysfakcją Glatryd i przygotował się na wkroczenie do akcji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-O, Holzen! Skąd ty tu? A z resztą... To nieważne. A pomoc się przyda. Szczególnie twoja. Edek Nożycoręki chce wytrzymalszych nożyc. Zapewne domyślasz się, jaka jest w tym nasza rola.

Zamyśla się...

- Niech no pomyślę... Czegóż może chcieć Nożycoręki od dwóch bogów, którzy mogą mu ułatwić życie... No przecież nie przewózki po mieście... Wiadomo!

No to nic nie muszę tłumaczyć. Trzeba się tylko przenieść do niego, zagadać, zrobić nożyce z platyny, którą załatwię i wszyscy będą zadowoleni. Hmm... Chyba zacząłem ci tłumaczyć.

- Fakt.

Idą.

- Wiesz Casulonie... Mam do Ciebie pytanie... Jak się czujesz, będąc w takiej powłoce? Chciałbym przy okazji porównać twoje odczucia do moich, wszakże, bądź co bądź, obaj stanowimy przykład materii... dość słabo ożywialnej bez naszych mocy... Tylko, że ty jesteś... Ja wiem... "Doskonalszy" w formie...

-Odczucia? Nie muszę jeść, pić, spać, oddychać i wydalać. Nie czuję bólu, nie można mnie zatruć. Za to czuję upływ czasu, przepływ energii. Mogę przejść w stan... Hmm... Nie wiem jak to określić. Spoczynku? Chyba można to tak określić. W każdym bądź razie mogę wtedy spokojnie rozmyślać. Ale nadal jestem świadom tego, co dzieje się wokół pojemnika. Podczas ostatniej rozmowy z Bladem naszły mnie drobne wątpliwości. Jednak szybko ze mnie zeszły.

Śmieje się.

Nieznacznie się uśmiecha.

- A zmysły?

-Zmysły? Nie czuję niczego, ale sądzę, że jeśli odpowiednio skupiłbym się, to mógłbym poczuć wiatr na hełmie. Smakować nawet nie mam czym. Ale widzę wszystko wokół i słyszę. Chociaż do tego wzroku nadal nie mogę się przyzwyczaić. Jednak wolę mieć ograniczone pole widzenia.

Zamyśla się

- Cóz... Czyli masz zarówno lepiej, jak i gorzej ode mnie... O ile ja czuję ból, to i mnie zatruć nie można. I ja czuję upływ czasu, niemniej dla mnie czas mierzy się predzej w eonach niźli w godzinach... Na zmysły natomiast mogę sobie bardziej pozwolić... Czuję smak, zapach, przyjemnośc wiatru, ruchu najmniejszych cząsteczek... Niestety, niemalże nie czuję dotyku... No i czasam wariuję.

Obłąkańczo się śmieje.

- No, a tak poza tym to co tam w polityce?

-Polityce? Znaczy się PWB i inne? Oddałem Cygnusowi ziemie na PWB, które zagarnąłem podczas zdradzieckiego ataku na Sewastian i tym samym zniszczyłem całą cywilizację. No i spadek dostałem.

Holzen zaczyna nucić i pomrukiwać:

- Udzielił mi kiedyś mój dziadek... Porady... A wolałbym spadek... W każdym razie... Co to za spadek, hm, hm?

-Planeta po starym przyjacielu. Nie znasz go. Był tu, gdy Panteon dopiero nabierał blasku, a ja byłem w miarę dobry.

- W porządku... Kiedy dojdziemy?

-Chyba to już tu.

Holzen i Casulono są przed portalem z napisem: Portal, Przez Który Dojdziecie Do Edwarda Nożycorękiego I Nie Pytajcie Się Skąd Się Wzięło To Przejście, Bo Sami Nie Wiemy w skrócie: PPKDDENINPSSSWTPBSNW.

-Ty pierwszy. - mruczy do siebie - Jeśli coś tam będzie nie tak, to się przekonamy.

- Co tam mruczysz? W sumie moge iść pierwszy... Zaryzykuję...

Przechodzi przez portal... Chwilę go nie ma ale nagle wyskakuje z powrotem z krzykiem na ustach.

- ZAMYKAJ! TO NIE TEN PORTAL!

-Eee... W porządku.

Powoli podchodzi do portalu i ze stoickim spokojem wyciąga jeden kamyk z łuku. Portal rozsypuje się.

-Co tam było?

- Niech odsapnę... Uff...

Podnosi kamienie, i układa je w napis "Edwarda Nożycorękiego"... Przciera je palcem i ukazuje się, ze były one pokryte jakąś tanim preparatem maskującym.

- Sam zobacz...

Podaje mu do zobaczenia odkryty napis... "Krainy noży, brzytw i maszynek do golenia"

- Sam widzisz...

Rozgląda się

- Na szczęście wyczuwam gdzieś odpowiedni portal... Chyba jest za tym wzniesieniem!

Biegnie, biegnie, znika za wzniesieniem i krzyczy:

- Jest!

Moment ciszy.

- Ok, sprawdzony! Jest dobry! Tam po prawej za nim siedzi ten biedaczek...

-Zapamiętać na przyszlość: Nie wchodzić do przejść o przydługawych nazwach i skomplikowanych skrótach.

Biegnie do Kamiennego. Bierze jakiś patyk i wsadza go do portalu. Czeka chwilę i wyciąga go.

-Wolałem się upewnić.

Przechodzi.

Gdy już obaj znaleźli się po drugiej stronie, ujrzeli wielką halę fabryczną, pełną różnorakich części, nieświadomych maszyn i złomu

- Ołłłłłkeeeeeeej... Ravenos byłby szczęśliwy, a HeRBie wściekły... Ale to tak mimochodem...

Wskazuje kciukiem.

- Tam, za tym zwalonym palem siedzi Edward... Miejmy nadzieje, że się nie potnie na nasz widok...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen i Casulono

-Patrze, co widzę? Chodzącą zbroję i kamiennego olbrzyma z długaśną brodą. Kurde. Wiedziałem, żeby nie palić tego ruskiego badziewia. Dobrze, że mam nożyczki zamiast rąk i mogę się obronić. Chociaż niektóre czynności sprawiają mi trudności. Jak ja jem? Nie wiem.

Tymczasem bogowie zbliżali się i byli coraz bliżej.

-Hmm To nie są zwidy? O kurde. Musze się upewnić.

Wstaje i dotyka Holzena.

-Twardy... znaczy prawdziwy. A... Tak już jeden taki był i się pytał co może dla mnie zrobić. To pewnie ci którzy to zrobią.

Zwróciwszy się do partnerów.

-Witam nazywam się Edward. Chyba wiecie czego potrzebuję? Mocnych nożyczek, które nie zepsują się na byle kamieniu. Nie sprawi to dla was trudności?

Glatryd

Din wstał i przeciągnął się.

-Ale dziś piękny dzień. Tylko coś strasznie mnie oko swędzi.*

Podrapał się i znowu usiadł.

------------------------

*Nie pytajcie jak. Po prostu swędzi :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dostałem planetę? To dobrze, tylko szkoda, że Karcur odszedł. Porządny był z niego bóg, zupełne przeciwieństwo syna. Właśnie, ciekawe co u rodziców? Ojciec pewnie siedzi w Niebiosach, matka napędza Kosmos. Musze ich kiedyś w końcu odwiedzić. Ale dość rozmyślań, do roboty trza się brać. Reszta zajęła się szklanym okiem i nożycorękami, to ja poskromię tego dinozaura. Nie zwlekając więc otworzyłem portal i przeszedłem przez niego. Alf i jego dinozaur powinni gdzieś tu być, więc kręcę się trochę po okolicy w ich poszukiwaniu. Nie powinienem mieć problemu, to w końcu tylko przerośnięta jaszczurka. Chwila, za tymi krzakami chyba coś się rusza...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Więc jednak nie skorzystałeś z okazji ujścia z życiem i postanowiłeś zostać, Cóż....

<Przybiera postawę do ataku i rzuca się z pazurami w kierunku Cygnusa>

-<Cygnus uskakuje lekko w bok po czym uderza po pysku Moitha>

-<Uskakuje spoza zasięgu łap Cygnusa. Zaczyna obchodzić go dookoła,skacze w kierunku jego brzucha i zadaje cios>

-<Podlatuje lekko do góry unikając ciosu, jednak po chwili żałuje, gdyż rypnął się w głowę (tak jakby jakiś pawian uderzył go kijaszkiem)>

-<Korzystając z okazji uderza oszołomionego Cygnusa w brzuch>

-<Odrzuca go na kilka metrów wgłąb jaskini. Wstaje i wylatuje na zewnątrz>

-<Wybiega za Cygnusem>

Już uciekasz tchórzu?

- Ależ skądże!

<Mówi Cygnus po czym potężnie atakuje obiema łapami przejeżdżając Moith'owi po pysku>

-Ładnie,ale Simba był godniejszym przeciwnikiem

<Wyskakuje w kierunku Cygnusa i uderza go w plecy pozostawiając bliznę>

-<Cygnus ryczy potężnie po czym wzlatuje trochę w górę. NasTepnie obniża lot i przewraca Moitha na plecy przybliżając go do urwiska>

"Dobry jest" - pomyślał Cygnus - "Ale ja lepszy"

-Gdyby nie te skrzydła,już dawno byłbyś martwy.

<Skopuje przeciwnika z siebie i spycha go wprzepaść>

-<szybko wzlatuje na Lwią Skałę i znowu uderza potężnie, tym razem wzdłuż pleców>

Zazdrościsz?

-Nie zaprzeczę,ale pokonam cię bez tego

<Odwraca się i uderza w łapę. Słychać odgłos pękającej kości>

-<Cygnus ryknął straszliwie. Złamana łapa oznaczała że walka rychło się zakończy>

Morderca!

<Wzleciał lekko nad ziemię i poturbował go dość mocno spychając na skraj przepaści>

Masz wybór - dom albo życie!

<"Cholera jak boli!" - pomyślał Cygnus>

-Czemu używasz wobec mnie takich słów? Czy ja osądzam twoje czyny?

Mam lepszy pomysł. Albo stąd odejdziesz albo spalę twoje miasta. Co wybierzesz? Dom i honor czy może życie twoich wyznawców?

<Zaraz spadnę,skąd on male tyle siły? Jak postanowi walczyć zginę.>

- Jestem bogiem fanatyków. Jeden mój rozkaz i popełniają samobójstwa. Żegnaj Skazo

<Spycha Moitha z Lwiej Skały. Widzi jak on spada. "To już?" - myśli.>

-<A jednak był dostatecznie szalony. Moith skupia się i podpala miasta Cygnusa

Słychać odgłos upadku>

-<Do uszu Cygnusa dolatują jęki Sewastian>

Nie! Jeszcze pożar!

<Cygnus lecąc na PWB dostrzega ciemną sylwetkę na ziemi. To Moith. Podlatuje do niego, chwyta go zębami za kark, po czym transportuje pod Lwią Skałę.>

Żyje... Ale Sewastianie są większym zmartwieniem...

<Kontynuuje lot na PWB>

--------------------------------------------------

Prawdopodobieństwo aby ktoś to przeczytał jest nikłe ale pozdrawiam wszystkich co to przeczytali. Wy macie swój świat i swoje kredki ja z Cygnusem teraz mamy swoje.

To jest praca moja+Cygnusa i natchniona trochę narzekaniami kogoś jeszcze. Zresztą co was to obchodzi i tak przeczyta to pewnie 1 może 2 osoby.

Potem napiszę coś jeszcze ino z kimś innym, wtedy wytłuszczę to co jest ważne dla wszystkich abyście nie musieli się męczyć z czytaniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Przez cały czas lotu na PWB Cygnus myślał o jego pojedynku. "Czy to było konieczne? Aż tak bardzo zależało mi na Lwiej Skale? Przecież było to jego marzenie, a mogłem sobie (lub jemu) zrobić dokładną kopię.". Lwa zaczęły męczyć wyrzuty sumienia. Nasiliły się one, gdy zobaczył I półkulę PWB. Jego ziemie świeciły bardzo jasnym światłem. Po chwili, okazało się że wszystko się paliło. "To moja wina!" - pomyślał i przyspieszył lot. Już w drodze zaczął tworzyć meteory z lodu które podczas wejścia w atmosferę miały się stopić, a po wylądowaniu ugasić pożar. Musiał je jednak zrobić wielkie. Pracował bez wytchnienia mozoląc się nad każdym meteorem. Do rozpaczy doprowadzało go jednak to, że ogień wcale się nie zmniejszał. Co chwila meteory docierały do PWB, ale ogień sprawiał że parowały tworząc chmury, które przenosiły się na Ziemie Niczyje i tam opadały w postaci deszczu.

Ciekawym jest, że podczas pracy ostatnie białe włosy w futrze zniknęły i Cygnus już cały był kolorystycznie podobny do Simby - jakby byli braćmi. Była to nagroda od Moderatusa za dobrą służbę na Lwiej Ziemi przerwanej testem LHC. Jednakże Cygnus tego nie zauważył pracując nad nowymi meteorami lodowymi. Na razie ogień był górą.>

----------------------------------

Dzięki Sys, ale mogłeś to co moje pociągnąć tym samym kolorem co moja mowa i tak samo u ciebie. Żeby było czytelniejsze dla laików :) Mnie nie ma do poniedziałku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aiden

Krzaki rzeczywiście się poruszały i po chwili wypadł z nich Galimim.

-Wracaj tu ty sk@%&$#nie !!!

Z takim okrzykiem na ustach wyskoczył Alf i prawie wpadł na boga.

-Wybacz nie zauważyłem cie. Jesteś tym który miał mi pomóc? Jeśli tak to złap tamtego stworka i jakoś zmuś do uległości bo mi brak czasu i nerwów na niego. Będę wdzięczny.

--------------------------

Tym ostatnim zadaniem ktoś chce się zająć czy mam to zrobić osobiście?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...