Zima? Znak jakości, would play again
Idą święta, które prócz wigilijnej kolacji, prezentów i rodzinnych spotkań przynoszą także początek zimy. No, przynajmniej teoretycznie, bo w ostatnich latach śnieg widziałem tylko w postaci sztucznej na choince, a teraz oglądam go na forumowym avatarze.
Śnieg i mróz mają w sobie coś tajemniczego, coś unikalnego, co udało się odwzorować także niektórym twórcom gier komputerowych. Chodzi o ten mityczny klimat. Nie wiem, czy to moja osobliwa przypadłość, ale większość gier rozgrywających się w zimowej scenerii jest co najmniej dobra, a bardzo często wybitna. Być może na wielkość tych tytułów, prócz skrzypiącego pod nogami białego puchu, składa się także przemyślana rozgrywka, interesująca historia czy unikatowa grafika oraz muzyka, ale zbyt dużo jest dobrych gier, w których temperatura spada poniżej 0 stopni Celsjusza, by był to przypadek. Chciałbym co nieco napisać o kilku moich ulubionych pozycjach, które wpasowują się w ten nurt.
W dolinie lodowego wichru
Czasy ręcznie rysowanej grafiki dawno już przeminęły. Nietrudno domyślić się czemu - ręczne tworzenie wszystkich lokacji wymaga ogromnego nakładu pracy. Oczywiście modele 3D same się nie robią, ale można skorzystać choćby z ogólnodostępnego silnika. A artyści z Black Isle Studios musieli się srogo napracować, by stworzyć lokacje, które bez zgrzytu zębów można oglądać i dziś.
Zimowy krajobraz idealnie pasuje do gry o ekipie bohaterów, która musi się pozbyć wielkiego zła. Ośnieżone szczyty i pełne sopli groty od razu kojarzą się z czymś tajemniczym, niezbadanym, co chcę się z jakiegoś powodu ukryć przed światem. Choć sama gra przegrywa w kwestii historii z innymi tytułami stworzonymi na Infinity Engine - Planescape Torment i serią Baldur's Gate - oraz zawiera kilka upierdliwych wad takich jak legendarne już fatalne wykrywanie ścieżek, to na polu klimatyczności odwiedzanych miejsc wygrywa z wymienionymi wyżej tytułami. Lokacji takich jak Easthaven, Targos czy Łodowy Pałac w innych giercach ze świecą szukać. Swoje robi też bardzo udana polska wersja, która tylko potęguje nastrój. Intro z Henrykiem Talarem to jedna z perełek krajowego dubbingu.
Icewind Dale to idealna gra na zimę-zimę, czyli taką, gdy śnieg leży za oknem, a my mamy wolne/urlop/jesteśmy po pracy czy szkole i z gorącą herbatą zasiadamy do zabawy. Mam nadzieję, że ferie będą białe, bo przeszedłbym wreszcie obie części do końca. Nigdy mi się to nie udało, trochę wstyd.
Ze smoka zrodzony
O Skyrimie napisano już wiele, na blogach w ostatnich kilkunastu dniach pojawiło się kilka wpisów poruszających temat tej gry, ale nie mogłem nie dodać czegoś od siebie.
Z serią Elder Scrolls jestem od części trzeciej. I choć Morrowinda bardzo lubię, a Obliviona też co najmniej szanuję, to nie miały one czegoś, co ma piąta część bethesdowskiej sagi - ogromnych połaci zimowych terenów do odkrycia. Nie jestem fanem modów, ale mała poprawka, która wyłącza kompas i znaczniki powoduje, że z chodzenia po sznurku Skyrim zamienia się w wielką przygodę. Podróż 7 tysiącami stopni to chyba pierwszy moment, gdy zimowa aura gry uderza w gracza całą swą siłą. Najlepsze historie pisze się jednak samemu, zbaczając z głównej ścieżki fabularnej, by samotnie wędrować pomiędzy miastami i wioskami, odwiedzać jaskinie i lochy czy polować na giganty i mamuty. Główna opowieść właściwie się nie liczy, bo własna wyobraźnia pozwala na wykreowanie ciekawszych historii. Nie ma innego tytułu, w którym można byłoby pobawić się w łowcę, którzy poluje na zwierzynę, rozpala ogniska i żyje ze sprzedanej skóry oraz mięsa albo w poszukiwacza skarbów, usiłującego wyrwać kosztowności z łap ożywieńców, który ostatkiem sił, w śnieżnej zamieci, dociera do miasta, gdzie może odpocząć i wyleczyć rany. Gracza ogranicza tylko własna imaginacja.
Ogólnie rzecz biorąc seria Elder Scrolls jest chyba jedyną sandboksową serią, w której dobrze się bawiłem. Inne "piaskownice" nie pozwoliły mi na aż tak mocne wsiąknięcie w świat gry. Nie miały tej nutki tajemniczości i niewiedzy o tym, co znajduje się za rogiem.
Syberia marzeń
Przygodówki są gatunkiem gier, który lubię, a jednocześnie znam raczej słabo. Któregoś jesiennego dnia, gdy nie miałem w co grać (choć na półce tytułów miałem mnóstwo), postanowiłem sprawdzić płytkę z CD-Action, na której zamieszczono pełne wersje obu części Syberii. O samej grze wcześniej już słyszałem, wiele dobrego zresztą, więc postanowiłem sprawdzić, o co chodzi w tym wszystkim chodzi.
I odpłynąłem na kilka dni. Nie miałem jeszcze wtedy własnego komputera, więc kilku dób z rzędu przy dziele Midroids spędzać nie mogłem, ale każdą możliwą chwilę już tak. Już pierwsza lokacja odwiedzana przez protagonistkę gry, Kate Walker, zaskakuje tajemniczością. Miasteczko w Alpach jest niby całkiem normalne, życie toczy się tu spokojnie, a nawet tego życia prawie tam nie ma, ale w prawdziwym świecie istnieć by nie mogło - jest zbyt nienaturalne, choć nie w złym tego słowa znaczeniu. Zupełnie niepasująca do niego fabryka automatów zasiewa w graczu niepewność i powoduje, że chce on zobaczyć, do czego zmierza fabuła. O ile w pierwszej części tytułowej Syberii dużej ilości zimowych miejscówek nie ujrzymy, o tyle druga w całości toczy się na rosyjskiej prowincji.
Pustkowia Rosji poprzetykane z rzadka niewielkimi ośrodkami będącymi jednymi z ostatnich osad ludzkich sprawiają niesamowite wrażenie. Miasteczko Romansburg, klasztor na wzgórzu czy wioska Jukoli to przykłady kilku świetnych przykrytych śniegiem i skutych lodem lokacji. Benoit Sokal, twórca stylu graficznego pozycji, wykonał kapitalną robotę. Podróż odbyta wraz z marzącym o spotkaniu mamutów Hansem i automatem-maszynistą (po Syberii poruszamy się pociągiem, bo to jedyny środek transportu, którym można gdziekolwiek dotrzeć) Oskarem zapada w pamięć na długo. Nie bardzo rozumiem, po co tworzona jest trzecia część serii i co twórcy chcą tam umieścić, bo historia wydaje się być zakończona, ale mimo wszystko czekam z nadzieją, iż nie będzie to odcinanie kuponów.
PS. Przy okazji Syberii polecam film "Grand Budapest Hotel", w którym aż roi się od nawiązań do serii Microids.
Mógłbym pisać o jeszcze kilku tytułach, które może w całości lub większości nie składają się z zimowych miejscówek, ale obecne w nich śnieżne lokacje również wprawiają w zachwyt. Tytuły te zasługują jednak na oddzielne wpisy (nie, żeby wcześniej wymienione nie zasługiwały), więc pozostańcie nastrojeni (tak się chyba tłumaczy stay tuned, no nie?).
Zgadzacie się z tym, że zima w grach = geld? Jeśli nie, to napiszcie czemu. A jeśli tak, to może macie jakieś własne ulubione tytuły rozgrywające się w śnieżnej scenerii, o których chcecie wspomnieć? Podzielcie się swoją opinią w komentarzu, jeśli macie ochotę.
8 komentarzy
Rekomendowane komentarze