Jest o czym pisać, więc trochę się rozpędziłem czego skutkiem jest całe 6 stron A4 i najdłuższa jak dotąd recenzja, jaką dodałem na bloga, więc dopisek "mega" się jej należy. Kolejnych bić rekordu nie planuję, to też było w sumie przypadkowe. Do tego mało jest współcześnie gier, o których można pisać bez końca (nie mówię tu o tylko o ideałach na dychę).
Kryzys wiary u fanów studia Relic Entertainment nie powinien dziwić, producent sam dał powody, by w niego zwątpić. Najpierw Dawn of War 2 okazał się tworem jedynie strategię przypominającym, natomiast Space Marine ukazał się na rynku jako trzecioosobowa strzelanka, która wprawdzie była produktem wykonanym poprawnie, ale nic ponadto. Czy oni jeszcze potrafią robić strategie? Kolejny powód do zwątpienia to rozsypanie się THQ. Ostro do panów strzelali na froncie, jednak po potężnej eksplozji zostali wydobyci z miejsca katastrofy przez Segę, otrzepali się z pyłu i ruszyli, by zatrzymać Blizkrieg. Pikanterii temu wszystkiemu dodawał młot i sierp na ich mundurach. Jak Polak, patriota może sowietami grać, przecież po wojnie też nam lata piekła zgotowali. Po przetestowaniu Company of Heroes 2 o dwóch rzeczach mogę was zapewnić. Pierwsza ? Multi rządzi. Druga ? sowieccy żołnierze, choć wcale nie byli niewinni, też przeżywali własne piekło. Reszta niestety tak oczywista nie jest.
Bystra!
Nie ma co specjalnie się oszukiwać ? Company of Heroes to gra przede wszystkim zaprojektowana pod kątem multiplayera, kampania ma być tylko samouczkiem, ewentualnie elementem, który przyciągnie ludzi bojących się Multi. Już tu pojawia się pierwsza wątpliwość, bo z roli tej kampania niezbyt się wywiązuje. Z pozoru wszystko wygląda pięknie ? jest poruszająca fabuła, gra ukazuje pobudki, które sprawiły, że Rosjanie tak naprawdę zaczęli zabijać. W kampanii uwidoczniono znaczenie słynnego rozkazu ?ani kroku wstecz?, obowiązuje zawsze kilka chwil po zrekrutowaniu nowych jednostek. W tym czasie nie wolno się wycofać, bo wszyscy, którzy stchórzą są automatycznie rozstrzeliwani. Historia to oklepany już do bólu motyw retrospekcji, który jednak smakuje trochę ciekawiej ze względu na okoliczności. Głównym opowiadającym jest niejaki towarzysz Isakowicz, który oczekuje w obozie pracy na wyrok śmierci. NKWD postanowiło uciąć sobie z nim szybką pogawędkę i powspominać stare, dobre czasy.
Inwencji starczyło twórcom na wymyślenie 14 etapów przeznaczonych na około 10 godzin kampanii (dokładnego czasu nie podam, bo Multi testowałem jeszcze przed ukończeniem singla), przy tym zabrakło miejsca na pokierowanie drugą ze stron. Kto chce pograć III Rzeszą ten pogra, ale dopiero w trybie sieciowym, a zdolności i jednostki się między stronnictwami różnią, więc sterowania Niemcami w kampanii się nie nauczymy. Zapewne jest to dla twórców dobry powód, żeby zaserwować nam płatny dodatek, oby chociaż było to duże rozszerzenie pudełkowe. Misje są osadzone w realiach ważnych dla ZSRR bitew. Zaczynamy od wyparcia Niemców z centrum Stalingradu, by następnie cofnąć się na kilka etapów do czasów, gdy dopiero szalał Blitzkrieg i dowiedzieć się dlaczego zahamował. Po serii porażek i misji skończonych ostatkiem sił przyjdzie wreszcie czas na wielkie zwycięstwa i ? zimę.
Mróz do szpiku kości
Tyle nam o tej rewolucyjnej zimie zapowiadano, o dziwo jednak etapów, w których skorzystamy z ognisk nie ma wcale tak dużo. Mniej więcej połowa akcji ma miejsce wśród ośnieżonych terenów, jednak obecność białego puchu w większości przypadków nie jest równoznaczna z potrzebą dogrzewania żołnierzy. Jak już motyw się pojawia to jego realizacja też wypada dość słabo. Niby zamarznąć można, ale ogniska rozstawione są tak gęsto, żeby broń Boże nikt nie zamarzł. Zamarznąć da się chyba tylko celowo wystawiając żołnierzy na zbyt długie działanie mrozu. Generał Mróz przeciwnika też nigdy nie wykończy, bowiem Niemcy zwykle okupują ogniska w odbijanych bazach i gracz ogrzeje się dopiero jak sobie odbije. Gdzie jest to celowe wystawianie wroga na pastwę mrozu? Ja Wam zaraz powiem gdzie ? w multiplayerze.
Znaczna część wydarzeń z kampanii ma miejsce w Rosji, jednak i do stolicy III Rzeszy, Berlina, w końcu dotrzemy, by zatknąć flagę na szczycie Reichstagu. Po drodze czeka na nas również Polska reprezentowana głównie przez dwa miasta: Lublin i Poznań. Zawsze miły akcent, jednak i tutaj przydałoby się jakieś fabularne rozszerzenie oraz przy okazji dorzucenie Polaków do stronnictw w module sieciowym. Do samej historii nie mam żadnych zastrzeżeń, jak na strategię to nawet jestem zaskoczony tym barwnym freskiem oddającym relacje pomiędzy żołnierzami sowieckimi, a ich dowódcami. Kampania ma swoje momenty, ale to trochę za mało, jeżeli całość w efekcie nuży. Podobał mi się etap, w którym musieliśmy zniszczyć tygrysa ? bez użycia oddziału z bronią przeciwpancerną i ciężkiego sprzętu. Część wojsk robi tutaj za przynętę, czołg trzeba sprowokować do najechania na miny.
Fajnie wypada też drugi etap kampanii, gdzie tylko tymczasowo powstrzymujemy napór Niemców, by dać dowództwu czas na wycofanie cennych zasobów za linię frontu. Kiedy okaże się, że nie wszystko zabrali trzeba będzie zniszczyć resztę. Po drodze będziemy niszczyć sprzęt ? i chałupy we wioskach oraz palić pola ? syndrom psa ogrodnika. Napotkałem tylko jedną głupotkę fabularną. W jednej misji nasz bohater, dowódca Isakowicz zostaje przysypany przez budynek i trzeba go odkopać mimo rozkazu dowódcy o wycofaniu. Wszystko ładnie, pięknie tylko jak można dowodzić armią skoro jest się przysypanym na drugim końcu miasta? Kiedy to zobaczyłem przypomniał mi się komentarz, jaki znalazł się kiedyś na kartce z moim pierwszoosobowym opowiadaniu z podstawówki. Całość dotyczyła pirata. Zacytuję ?Co to za bzdury? Zostałeś powieszony i o tym napisałeś??. Tu mamy podobny błąd, zabrakło przerywnika zmieniającego perspektywę.
Tawarisz gracz to idiota!
Niestety wszystkie bolączki singla, które sprawiają, że z czystym sumieniem mogę przyznać ledwie szóstkę z plusem kryją się w samej rozgrywce. Cały czas miałem nieodparte wrażenie, że poziom trudności to iluzja wykreowana przez twórców, że jestem robiony w konia. Praktycznie wszystkie etapy kończymy posiadając garstkę żołnierzy, z drugiej strony na żadnym poziomie trudności nie trzeba powtarzać każdego fragmentu po kilka razy, bo wszystko zaliczamy z marszu. AI jest zaprogramowane tak, by zmasakrować naszą armię w wyznaczonych miejscach, a następnie po przysłaniu nam posiłków nie mają szans. Gracz nie musi martwić się taktyką, wysłanie jednostek z okrzykiem ?Ura? zawsze się sprawdzi. Do tego ktoś mądry stwierdził, że gracz jest kretynem i nie będzie potrafił wykorzystać pełni możliwości saperów. Liczycie na własnoręczne budowanie bazy? Jak już graczu takim koksem jesteś, to co jeszcze robisz w singlu? Odpalaj Multi, tutaj jednostki automatycznie bazę zbudują.
W oczy rażą też skrypty, których nie powinno tu być. Szybko nauczymy się oszukiwać. Momentami wszystko działa topornie, jak w grze sprzed dekady. W jednej misji musimy dowieźć zniszczonego właśnie Tygrysa do bazy, by dowództwo odnalazło jego słabe strony. Najpierw stoczyliśmy z nim walkę, więc zostało nam zaledwie kilku poborowych, a tu dowódcy każą się spieszyć, bo szwaby zaatakują. Sęk w tym, że III Rzesza pozwoli nam najpierw przysłać na pole bitwy całkowicie nową armię jeżeli tylko? nie zaczniemy naprawiać czołgu, by dało się go uruchomić. Kiedy tylko zaczniemy przy nim grzebać pojawiają się natychmiast, jeżeli jesteśmy cierpliwi możemy sobie nawet w międzyczasie pizzę zrobić. Poczekają!
Doktor ZIEEEWago
Te wszystkie odciążenia są po to, żeby graczom było łatwiej wejść w grę oraz w celu stworzenia ciekawszej historii? Niby prawda, ale obie te rzeczy w efekcie wychodzą uszami. Co z tego, że początki są prostsze, skoro za chwilę zaczniemy zabawę przez Internet, żeby paść ofiarą weterana, bo nie wiemy jak bazę zbudować. Można stworzyć ciekawszą historię? Po co mi bardziej rozbudowana fabuła, skoro zasypiam przed monitorem znużony monotonią rozgrywki. Niby mamy tu zróżnicowane zadania, ale i tak wszystko sprowadza się do starej mądrości Radzieckiej. Prędzej Niemcom się skończą pociski, niż nam ludzie. Podczas misji fabularnych będziemy na przemian wzywać nowych poborowych i posyłać ich do przodu, żeby sobie postrzelali do przeciwnika. Na początku miałem obawy, że te wszystkie uproszczenia dodały się do sieci (wtedy Ocena końcowa pewnie by się koło pięciu wahała), ale dziękować Bogu tu jest wszystko, jak trzeba.
Company of Heroes 2 w kampanii jest tworem co najwyżej pseudostragicznym, który wymaga jedynie nudnego zasypywania nieprzyjaciela jak największą liczbą wojska nie wymagając przy tym żadnej taktyki. Z tego względu oceniłbym singla najwyżej na sześć i pół oczka dorzucając te pół punktu tylko ze względu na naprawdę świetne przerywniki i towarzyszącą nam muzykę. Wszystkim, którzy na dźwięk nazwy Company of Heroes widzą przycisk ?gra w sieci? odsyłam od razu do Multi, zwyczajnie nie warto sobie singlem głowy zawracać. Miało być pięknie, głęboko, skończyło się przysypianiem przed monitorem i obawami o pozostałe tryby. Tutaj jednak pragnę wszystkich zaniepokojonych uspokoić, multiplayer dalej pozostał genialny!
Teatr Wojny
Dochodzimy w ten oto sposób do Teatru Wojny. Cóż to takiego? Ano jest to moduł z wyzwaniami dla samotników oraz fanów kooperacji. W istocie to tak naprawdę swego rodzaju wprawka przed multiplayerem, styl zabawy bardzo przypomina rozgrywkę w sieci. Wszystkie zadania odbywają się na tych samych mapach i opierają się na kontrolowaniu trzech specjalnych punktów kontrolnych lub przejęciu głównej bazy przeciwnika. Mamy tu możliwość gry zarówno Sowietami, jak i Niemcami. Każde zadanie ma trzy stopnie trudności, przy czym w przypadku najprostszego nie ma co liczyć na zbyt wielkie wyzwanie. To idealna propozycja dla tych, którzy chcą bezstresowo poznać zasady gry oraz odnieść swoje pierwsze tryumfy nie tracąc ani jednego kuponu.
Następne poziomy trudności nie są już tak wybaczające. Bez opanowania zdolności jednoczesnego myślenia i szybkiej obsługi myszki oraz skrótów klawiszowych narażamy się na wiele trudnych chwil. Zdecydowanie nie polecam tego jako odstresowania po ciężkim dniu. Tryb jest bardzo fajny z tego względu, że można sprawdzić się w troszkę trudniejszych okolicznościach nie narażając się różnych ludzi, mających wątpliwości co do naszych umiejętności. Z drugiej strony to samouczek bezlitosny jak Sowiecka zima. Osobiście jestem pewien, że jeszcze nieraz tu zajrzę, żeby wypróbować nowe pomysły taktyczne. Wypróbować, a potem sprawdzić jak zadziałają na żywych organizmach?
Przez pola i lasy
To właśnie multiplayer jest jedynym, a zarazem bardzo silnym argumentem jaki przemawia za kupnem Omawianej produkcji. Zasadniczo opiera się na trzech elementach takich jak: kompletowanie armii, rozbudowa bazy oraz powiększanie terytorium. Ponownie powracają trzy rodzaje surowców niezbędnych do rozwoju. Należą do nich zasoby ludzkie, paliwo i amunicja. Nie jest to oczywiście strategia pokroju Warcrafta tylko gra o II wojnie światowej i nikt nam nie każe niczego kilofem wydobywać. Obok liczby oznaczającej ilość posiadanych zasobów z każdego rodzaju mamy podany również przyrost zapasów surowca na minutę. Jak więc taki przyrost zwiększyć? Trzeba zająć w tym celu punkt kontrolny i zbudować tam skład amunicji bądź paliwa (przyrost ludności zależy od sytuacji na polu bitwy).
Kiedy już mamy odpowiednie ilości surowców wreszcie możemy rozbudować bazę, którą jak wspominałem w singlu dostajemy nie wykonując ani jednego ruchu myszką. Na początku mamy sztab, który pozwala na wyszkolenie pierwszych jednostek, w tym saperów, którzy poza podkładaniem ładunków i przecinaniem drutów (do tego trzeba wykupić specjalną umiejętność) są również ?budowlańcami?. Najprostsze jednostki będziemy mogli przywołać na pole walki również dzięki zdolnościom wybranego dowódcy, funkcja ta zawsze jest podstawową opcją, która wymaga najmniej punktów dowodzenia. Same umiejętności dowódcy pozwalają przykładowo na zamówienie ostrzału artyleryjskiego czy możliwość wezwania czołgu na pole bitwy. Działa to podobnie do perków z Call of Duty, z tym, że odpowiedni poziom dowodzenia nie wystarczy. Wymagane jest także posiadanie konkretnej liczby zasobów.
Bogaci żołnierze szczęście kupią
Współcześnie wielu nie wyobraża sobie zabawy sieciowej bez zdobywania medali i różnych odznaczeń. Relic wychodzi naprzeciw takim oczekiwaniom, w ich grze spotkamy dwa rodzaje doświadczenia. Pierwszy dotyczy całego profilu, ale pełni jedynie funkcje kosmetyczne. Dzięki ogólnemu poziomowi doświadczenia odróżnimy początkującego od doświadczonego, odblokujemy nowe skórki na pojazdy. Co ciekawe do ogólnego poziomu doświadczenia zaliczane są także wyzwania z Teatru Wojny oraz misje z singla. Doświadczenie zdobywamy też w skali pojedynczego meczu ? tu nazywa się ono punktami dowodzenia. Kolejne punkty otrzymujemy po prostu grając: zajmując flagi, stawiając nowe budowle oraz walcząc. Punty dowodzenia zerują się wraz z końcem meczu i służą do używania zdolności dowódcy.
Jest to coś na wzór perków z Call of Duty (im więcej punktów, tym lepszy dodatek). Tym razem jednak nie dobieramy dodatków przed meczem, decydujemy się jedynie na konkretną paczkę umiejętności, czyli dowódcę. Niestety część z nich wycięto i są sprzedawani w formie płatnych dodatków (zamawiający preordery dostali wszystkich w cenie). Do tego wycięto z gry również część skórek pojazdów, ale to już można przeboleć. Za wszystkie te dodatki w pakiecie twórcy życzą sobie 53 euro, co jest o tyle absurdalne, że podstawka na Steamie kosztuje mniej, a przecież od premiery nie minęły jeszcze dwa tygodnie. Wszystkie te dodatki szaremu graczowi i tak nie będą potrzebne, jednak ogarnięty gracz zyska dzięki temu nieuczciwą przewagę. Szczerze powiedziawszy obawiam się kolejnej fali super ?dodatków?. Takim zabiegom mówimy zdecydowane NIE!
Ostrzał artyleryski
Nie wspomniałem jednak o samych bataliach, co wypadałoby teraz nadrobić. Naszym głównym źródłem zainteresowania będą punkty kontrolne, całość wygląda podobnie do podboju z Battlefielda, różni się tylko perspektywa i ilość punktów na mapie. Każda z drużyn ma ustaloną liczbę kuponów, ich ilość maleje, kiedy przeciwnik sprawuje kontrolę nad większością flag. Przy tym punktów mamy na mapie dość sporo, ale tylko trzy centralne mają znaczenie dla zabawy i są oznaczone gwiazdą. Pozostałe stacje zajmujemy jedynie w celu zwiększenia napływu surowców, możemy jednak przegrywać sromotnie kontrolując większość mapy. Oprócz wyzerowania kuponów przeciwnika da się go załatwić również poprzez zniszczenie jego kwatery głównej. Tu zasady są równie bezlitosne: nie ważne, że kontrolujesz większość mapy, nie ważne, że zajmujesz punkty kluczowe i masz więcej punktów. Utrata bazy to natychmiastowa porażka.
Mamy tu do czynienia ze strategią czasu rzeczywistego, a w takowych jak wiadomo taktyka nie jest wszystkim. Równie ważna jest małpia zręczność i szybkie klikanie. Jeżeli chcecie dołączyć do najlepszych kursor będzie biegał po mapie od jednostki do jednostki, druga ręka będzie w pocie czoła obsługiwać skróty klawiszowe. Dlatego potencjalnie najlepszy wariant na początek to gra drużynowa, pojedynki 1 vs 1 wymagają przygotowań. Maksymalnie gramy w drużynach po cztery osoby, co może nie wydaje się liczbą porażającą, ale to tylko pozory. Skala starć jest momentami tak duża, że komputer może się zadławić. Warto nie kombinować z ustawieniami grafiki i postawić na płynność, bo zwisy u jednego gracza powodują spowolnienie gry u innych. Tutaj na pomoc przychodzi opcja wydalenia lagującego delikwenta większością głosów.
Kolejną, wartą uwagi rzeczą są usprawnienia jednostek. Poborowi na początku wiele nie zdziałają, ale jedno kliknięcie (i odpowiednia liczba surowców) wystarczą, by złapali w ręce pepesze. Przykładowo saperów można wyposażyć w miotacze płomieni czy nożyce do przecinania drutu. Usprawnione jednostki warto oszczędzać, bowiem ulepszenia wykupujemy osobno dla każdego oddziału, więc nowa jednostka poborowych znów jest zielona jak szczypiorek na wiosnę. Lepiej ma się za to sprawa cekaemów, wróg może zniszczyć jedynie kontrolujące go jednostki, więc może go przejąć inna grupka poborowych. Ta możliwość działa jednak w dwie strony, warto zatem uważać, by nie dozbrajać niepotrzebnie przeciwnika. Moździerz i inne, cięższe zabawki nie nadają się na pierwszą linię.
W kupie siła
W drużynie nie musimy od razu skupiać się na całej mapie i koordynować działań w kilku miejscach. Zwykle każdy kieruje jednostki w swoją stronę i gracze spotykają się dopiero na linii frontu. Gra z ludźmi znającymi zasady jest bardzo przyjemna, bo wtedy każdy gracz może skupić się na swojej robocie. Samych mapek jest dość niewiele, aczkolwiek każda posiada wersję letnią i zimową, mróz bardzo zmienia specyfikę zabawy. O ile w kampanii o ogrzanie żołnierzy nietrudno, o tyle mądrze grający przeciwnik może wykorzystać generała Mroza. Ta niewielka liczba terytoriów nie jest wielką tragedią, bo i tak zwiedzenie całej planszy w czasie jednej rozgrywki to rzecz niewykonalna. Kiedy gramy z innymi warto zdecydować się na jeden, konkretny kierunek działań.
Właśnie silne uczucie uczestniczenia w czymś wielkim jest w Multi nie do podrobienia. O słabej kampanii zapomniałem praktycznie pod koniec pierwszego meczu, kiedy oponent zaatakował sześcioma elitarnymi jednostkami moją pojedynczą, wysłaną na zwiad drużynę snajperów, by następnie rzucić się do odwrotu, gdy od strony lasu odezwały się trzy moździerze, które zabiły większość jego armii. Pamiętam też mecz, w którym przegraliśmy, mimo tego, że jeszcze 10 minut wcześniej wróg bronił się ostatkiem sił w bazie. Również dla takich chwil, nie tylko dla wielkich tryumfów warto Company of Heroes kupić, multiplayer pozostał znakomity, wiele się w nim nie zmieniło. Powiem szczerze, że w przypadku tego modułu rozważałem maksymalną ocenę, ale ostatecznie jest dziewiątka, bo zamiast śmieciowych DLC wolałbym porządny dodatek z krwi i kości. Może coś na temat operacji Barbarossa?
Nie samą rozgrywką człowiek żyje
Na dziesiątkę zasługuje za to oprawa audio. Pierwszym pozytywem jest to, że polski dubbing nie wkurza nawet wielkiego wroga dubbingów jakim jestem (okrzyki się powtarzają, ale to mankament praktycznie każdej strategii). Jednak prawdziwym powodem opadu szczęki jest muzyka. Utwory są genialne, podniosłe, pełne patosu. Zazwyczaj to ostatnie mi przeszkadza, tym razem jednak twórcy uczynili z tego największą zaletę swojego dzieła. Znakomicie kontrastuje to z Sowieckimi żołnierzami, którzy nie zawsze chcą walczyć i błagają o litość? swoich dowódców. Tutaj potrzeba większej odwagi, żeby dokonać odwrotu niż walczyć z przeciwnikiem. Wszędzie czeka śmierć. Właśnie dlatego muzyka stwarza w tej grze niesamowity klimat, jedyną rzecz, którą udało się osiągnąć w singlu.
Oprawa graficzna również stoi na bardzo wysokim poziomie. Widać między innymi efekty działania moździerza, zamiast rozmazanej plamy pojawiają się leje w Ziemii. Animacja śniegu też robi dobre wrażenie. Warto też sprawdzić jak wygląda budynek po ostrzale artyleryjskim. To wszystko spotęgowane skalą wydarzeń sprawia, że gra lubi się czasami przyciąć, ale problemy nie są zbyt częste. O ślicznych modelach wojaków oraz pojazdów na zbliżeniach nawet nie wspomnę, bo ciężko się tym zachwycać, gdy musimy cały czas tylko w kursorem po mapie latać. Nareszcie Company of Heroes powróciło do świata gier jako pełnoprawna odsłona, nie tylko dodatek. Szkoda, że kampania jest tylko zapychaczem, który nie uczy gry i przez uproszczenia nudzi, ale multiplayer wynagradza te niedogodności. To jedyny (i zarazem bardzo silny) argument przemawiający za kupnem gry. Dla samego singla niestety nie warto?
Ocena 8+/10
Grywalność 8/10
Grafika 8/10
Audio 10/10
11 komentarzy
Rekomendowane komentarze