Jest rok 2000. W lipcowym numerze Cd-Action na coverze znajduje się tajemniczo brzmiący Fallout 2.
Naczytałem się w Action Redaction trochę zachwytów na temat pierwszej części, która została dołączona jako pełniak do pisma kilka lat temu. Dlatego pognałem czym prędzej do kiosku i kupiłem najnowszy numer CDA.
Nie wiedziałem o grze zasadniczo nic, poza tym że ponoć miała być doskonałym przedstawicielem gatunku RPG, o którym także nic jeszcze nie wiedziałem. Miałem wtedy dopiero 11 lat i po zainstalowaniu Fallouta 2... odrzuciło mnie od niego.
Za dużo opcji, nie wiem gdzie jestem i po co jestem. Nie znam i nie rozumiem świata. Dlaczego nie mogę tu pójść? I tak dalej, i tak dalej...
Jak można się domyślić po tytule, nie na tej części gry chciałem się jednak skupić w tym wpisie. I moja przygoda z tą serią nie zakończyła się po tym drobnym 'incydencie'.
Minęły dwa lata, nastał czas wakacji a w Extra Klasyce pojawiła się pierwsza część serii. Pomimo iż dwójka kompletnie mi się nie spodobała, czułem podejrzany i niewytłumaczalny pociąg aby zakupić jedynkę. I tak też zrobiłem.
I na najbliższe tygodnie straciłem kontakt z rzeczywistością. Wiedziałem już kim jestem, gdzie jestem i co mam zrobić. Poznawałem kolejne aspekty postnuklearnego świata z wielkim zapałem. Znajdowałem coraz lepszą broń i pancerze.
Podobało mi się wszystko - klimat, muzyka, fabuła, a w szczególności uniwersum. Wiedziałem już czym są Szpony Smierci, Ghule i Supermutanci. Za każdym razem gdy napotykałem nową z zamieszkujących Pustkowia ras, byłem zadziwiony i zafascynowany.
(Ewentualnych wrażliwców przestrzegam przed nieuniknionymi spoilerami, które mogą się znaleźć w dalszej części tekstu.)
Przygodę rozpocząłem od wizyty w najbliższej wiosce - Shady Sands (swoją drogą to dość interesujące, że ta niepozorna lokacja z samego początku gry wpłynie w przeciągu najbliższych dziesiątek lat na losy całego uniwersum).
Następne było Junktown z pamiętnym Doc Morbidem. Bardzo ciekawy pomysł, ale IMO lepiej by było rozwinąć go bardziej, odnaleźć pozostałych odbiorców ludzkiego mięsa poza Iguana Bobem, poinformować o tym procederze większą liczbę ludzi i obserwować ich reakcję...
Po zrobieniu w Junktown wszystkiego, co tylko się dało, swą uwagę skierowałem ku Hub-owi. Zdobyłem tam swoją ulubioną broń (karabinek 5,56mm - mała armata) i popracowałem nieco przy różnych karawanach. Czas jednak gonił mnie nieubłaganie i nawet wykupione u Water Merchants karawany z wodą nie mogły odwlekać nieuniknionego. Wyruszyłem w dalszą podróż.
Pamiętam tak, jakby to było wczoraj - wchodzę do miasta o wdzięcznej nazwie 'Nekropolis' i napotykam... zombie? Tak mi się przynajmniej na początku zdawało. Wszystko skąpane w idealnie dobranej i jakże klimatycznej otoczce muzycznej.
Nie był to koniec niespodzianek związanych z tą mieściną - bo niedługo później spotkałem w niej kolejne twory twórczej mocy promieniowania - Super Mutantów.
Wywarli na mnie powalające wrażenie. Niemal żadna broń, jakiej używałem nie odnosiła na nich skutku. Uszedłem z życiem tylko dzięki posiadaniu wspomnianego wcześniej karabinka.
Zdobyłem nieszczęsny Water Chip, po czym przeżyłem mały szok - wcale nie ukończyłem gry, przede mną zostało w sumie więcej pracy i wyzwań, niż doświadczyłem do tej pory. Skierowałem swoje następne kroki do L.A. Boneyard, gdzie musiałem stanąć do walki z kolejnymi stworami, kiedy już zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że po Super Mutantach nie spotka mnie nic gorszego.
Tym razem czoła stawić musiałem zabójczym Szponom Smierci. Byłem niedoświadczony i moja postać pozbawiona była możliwości dokładnego sterowania (ze względu na wybór traitu z szybkostrzelnością). Ten fakt w połączeniu z brakiem posiadania cięższego uzbrojenia sprawił, że ta walka długo śniła mi się po nocach.
Nieco podłamany, wyruszyłem z jedną z karawan do ostatniej lokacji (do których karawany wędrowały), której jeszcze nie odwiedziłem - bunkru Bractwa Stali.
Zauroczyłem się w tej frakcji od pierwszego wejrzenia, a sentymentu którym ją darzę nie pozbyłem się aż do dnia dzisiejszego. Nawet posiadająca nad nimi przewagę technologiczną Enklawa nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.
Oczywiście, nie było mi dane wejść do środka od początku. Najpierw wysłano mnie z samobójczą misją do lokacji o tajemniczo brzmiącej nazwie 'Blask' (The Glow). Pierwsza moja wizyta w tym miejscu skończyła się natychmiastową śmiercią ze względu na nieprzygotowanie do promieniowania. Druga była niewiele dłuższa i ograniczyła się do jak najszybszego zabrania poszukiwanej holotaśmy.
(Blask zwiedziłem na wylot podczas jednego z wielu kolejnych 'przejść' Fallouta. Warto wspomnieć o niezwykle ciekawych holotaśmach na temat eksperymentów z FEV, o dużych ilościach porządnego ekwipunku nie wspominając...)
Zdobywszy wstęp do środka siedziby Bractwa, przystąpiłem do zwiedzania.
Za pierwszym razem zrobiłem niewiele więcej ponad przyjęcie zadania z odnalezieniem i wyczyszczeniem bazy Mariposa (Military Base) i naprawienie swojego własnego Pancerza Wspomaganego. Ach, cóż to była za zbroja. Do dzisiaj stanowi mój ulubiony model pancerza z całej serii. Korzystałem z niej w Falloucie 1, 2, 3 (z dodatkiem Operation Anchorage) a także w Fallout: New Vegas (ale głowy nie dam - możliwe, że w tym ostatnim dane nam było nosić modele inne niż T-51b). Nie wiedziałem wtedy, że pancerz można zdobyć także za swoje zasługi. To jest też nieodłączny urok całej serii - większość celów da się osiągnąć w więcej niż jeden sposób.
Wracając do zwiadu w bazie Mariposa - krótko mówiąc, za pierwszym razem pomoc Bractwa Stali w oczyszczeniu jej nie była potrzebna. Raport zdawałem starszyźnie już po dokładnym wyczyszczeniu zewnętrza bazy (a posiłki z Bractwa do środka nie wchodzą).
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, na jak wielkie możliwości retoryczne i negocjacyjne pozwalają gry z tej serii. Nie wiedziałem, że można wejść do tej bazy i zniszczyć ją bez oddania nawet jednego strzału, ani zadania żadnego ciosu.
Trochę się rozgadałem. Bazę Mariposa zniszczyłem, a Mistrza (z niemałym trudem za pierwszym razem) - zabiłem. Moja przygoda z serią zrobiła pierwszy duży krok. Będąc już zapoznanym i przywiązanym do uniwersum, zabrałem się ponownie za przejście części drugiej...
29 komentarzy
Rekomendowane komentarze