Wracam do pisania, tym razem tekst dla mnie szczególny (patrz: nazwa bloga od początku taka sama)...
Kiedy spod pióra Tolkiena wychodził Hobbit, nikt nie potrafił przewidzieć, że to inne dzieło, którego bohaterem będzie również Niziołek zostanie wkrótce uznane za jedną z najwybitniejszych opowieści nie tylko fantasy, ale i ogólnie całej literatury. Władca Pierścieni do dziś stanowi inspirację mnóstwa historii z tego gatunku i nie jest przesadą nazwanie go jedną z najważniejszych powieści fantasy w historii literatury. Przez wielu błędnie uznawany za trylogię (podział na trzy książki wymusił dopiero wydawca, bo wywęszył sporą gotówkę i jak widać nie pomylił się). Oczywistym było, że historia ta jako pierwsza pójdzie w ręce filmowców, a konkretniej Petera Jacksona. Choć dopuścił się on paru uchybień i uproszczeń (gdzie jest Tom Bombadil choćby) to jednak nie można mu odmówić, że jako film wypadł bardzo dobrze.
PIERWSZE DWA AKAPITY ZDRADZAJĄ SPOSÓB ZAWIĄZANIA AKCJI PRZEKSZTAŁCONY TROCHĘ WZGLĘDEM ORYGINAŁU. NIE JEST TO POWAŻNY SPOILER, ALE JEŻELI JESTEŚCIE WRAŻLIWI NA TAKIE COŚ TO PRZESKOCZCIE TEN FRAGMENT.
Zabawa z dawna oczekiwana?
Wracając jednak do myśli z początku tekstu, sam Tolkien nie wiedział o tym, że historia Hobbita będzie kontynuowana, ale przewagę na tym polu miał sam Peter Jackson. Z tego powodu oglądając pierwsze sceny Hobbita miałem wrażenie, że doszło do podmiany taśmy i w rzeczywistości ponownie oglądam Drużynę Pierścienia. Dzieło na którym bazuje film rozpoczął się bowiem w trochę dziwny sposób ? nagle pojawia się czarodziej i zaprasza Bilba na wyprawę. Akcja kinowej adaptacji rozpoczyna się zaś ? parę godzin przed przyjęciem organizowanym przez pana Bagginsa na początku pierwszego tomu Władcy Pierścieni. Bilbo siedzi przy biurku i rozpoczyna właśnie spisywanie czerwonej księgi, przybliża widzowi przedstawione w efektowny sposób przybycie Smauga oraz daje Frodowi kilka informacji na temat przyjęcia.
Potem siada jak zwykle przed domem na ławce, zaciąga się tytoniem oraz wypuszcza piękne kółeczka z dymu. Nagle z jego twarzy znika siwizna, staje się ponownie młody, a Gandalf znów przychodzi w towarzystwie napisu ?60 lat wcześniej?. Jackson wiedział już bowiem nie tylko co nastąpi po tej przygodzie, ale też jak rozpocznie się nowa. Wykorzystał do bólu oklepaną już retrospekcję, ale na Boga skorzystał z tej niezbyt świeżej już sztuczki znakomicie czyniąc jednocześnie wszystkie przyszłe filmy o Hobbicie spójną całością z Władcą Pierścieni.
Później już jednak lecimy razem z akcją powieści i towarzyszymy Bilbo podczas spotkania z niesfornymi krasnoludami, których wesołe zachowanie przeczy trochę temu, co za słuszne uważają niziołki. Tym sposobem już na początku filmu w powietrzu lata cenna zastawa należąca do Bagginsów, a z jego wypełnionej łakociami piwniczki ubywa piwa, smacznych placuszków czy ciast upieczonych przez pana domu na kolację. Jak wiadomo hobbici głodem przymierać nie lubią, są bardziej wrażliwi na brak strawy od ludzi, jednak tym razem gospodarz musi obejść się ze smakiem patrząc jak wszystkie pyszności znikają w krasnoludzkich żołądkach. Później w ruch idą flety oraz gardła i śpiew wypełnia ?wcale nie szpetną, wilgotną i brudną? norkę Bilba. Jest też sprawa, ale z dziedziny tych ciemnych, które należy omawiać gdy z nieba nie spogląda już zdradliwe słońce. Krasnoludy potrzebują bowiem włamywacza, a choć Bilbo nigdy niczego nie ukradł to jednak przeczucia Gandalfa nie kłamią ? właśnie jego potrzeba do tej wyprawy.
Nie myślcie jednak, że Jackson majstrował choć trochę przy charakterze głównego bohatera ? nielubiący przygód Niziołek, truchleje i nawet mdleje obawiając się tęsknoty za swoim księgozbiorem oraz ciepłą pierzynką. Nawet brak chusteczki do nosa przeraża go podczas trasy. Jeszcze nie wie o tym, że wkrótce będzie zmuszony ucinać łby niezwykle brzydkich przeciwników w ilościach dość hurtowych. Tutaj należy zauważyć, że parędziesiąt minut po wyruszeniu w drogę znika gdzieś ten wesoły, swojski klimat tak charakterystyczny dla Hobbita. Widowisko staje się w pewnym momencie krwawe i brutalne, a bohaterowie machają mieczem dużo częściej niż przez całą książkę (film jest przypominam z 1/3 treści). Nie ma tu jednak uczucia, że dochodzi do zbyt wielkich przekształceń samej treści książki. To nie jest jednak równoznaczne z tym, że wszystko było dobre.
Upadli Powstaną
Autor bowiem dobudował wiele wątków pokazując tym, którzy znają jedynie podstawy (Władca Pierścieni plus Hobbit), że w tym czasie w Śródziemiu działo się sporo. Z drobnego wspomnienia wykwitł tu średniej długości wątek dotyczący Radagasta. Tutaj mam mocno mieszane uczucia, bo zwyczajnie nie pasuje on do filmu. Całość wyssano z palca i przedstawiono w nieciekawy, wprowadzający w zażenowanie sposób. Z tego motywu wykwita co prawda inny, ważny wątek, który akurat ma już jakiś sens. Wątek ten na razie powoli toczący za kulisami mówi o tym, do czego dojdzie w Śródziemiu za parę lat. Na razie to zaledwie dość długa rozmowa w Rivendell, ale wydaje mi się, że w trzeciej części twórcy odwołają się do tego ponownie.
W książce przybycie Smauga było też zwykłym wspomnieniem, ale Jackson zdecydował się pokazać je w retrospekcji jeszcze przed opisywanym w pierwszych dwóch akapitach zawiązaniem akcji. Wreszcie pojawił się też wątek Azoga, ale akurat za ten pomysł mam ochotę reżysera wychłostać. Postać ta została wciągnięta do fabuły, by było więcej krwi, przez cały czas podąża jak cień za naszą kompanią mówiąc o nienawiści do krasnoludzkiego ścierwa. Tylko teraz kto odpowie mi na pytanie dlaczego jego pojawienie się na ekranie wywołało u mnie ból głowy? Ano chłopowi zeszło się z tego świata jeszcze zanim miały miejsce wydarzenia z Hobbita. Nie za bardzo rozumiem co autorzy mieli na myśli, bo z jednej strony wiadomym było, że większości fanów zerwanie z kanonem się nie spodoba, zaś znającym jedynie ekranizowaną powieść (lub nawet nie) będzie i tak obojętne czy dodadzą przeciwnika o imieniu Azog czy Alfred. Ja akurat jako fan Tolkiena przeczytałem i posiadam na własność wszystkie dzieła tego pisarza (poza Księgą Zaginionych Opowieści ? szukam po antykwariatach, bo nówka to rzecz nieosiągalna). Z tego względu potwornie mi to przeszkadzało, ale akurat ci, co nie znają nie odczują dyskomfortu.
[uPDATE]: Zajrzałem do źródła, bo nie wszystko dokładnie zapamiętałem i wykryłem kolejny błąd. W filmie było wspomnienie bitwy pod bramą Morii, w której Thorin rani Azoga (i myśli, że go zabił). Jednak w rzeczywistości podczas tej walki Azoga ubił Dain. Reżyser zrobił to w ten sposób, że Azog poluje na Thorina z powodu tego, co mu zrobił, podczas gdy panowie razem nie wojowali.
Nadciąga znacznie gorsze zło?
Wróćmy jednak na chwilę do samego klimatu. Całość przygotowano bardziej pod kątem prequela Władcy Pierścieni, niż właściwej powieści. W samej książce nie było jednak tyle starć i do trzech filmów trzeba było trochę dorzucić. Pomijając już wytknięte powyżej błędy można się czepiać, że w Hobbicie tyle krwi nie przystoi, ale z drugiej strony ma to trochę sensu. Sam staram się zawsze traktować powieść i film jako dwie osobne rzeczy (chociaż nie zmienia to faktu, że budzenie zmarłych mi przeszkadza). Z tej też przyczyny uważam, że zmiana realiów jest zabiegiem przemyślanym. Pod kątem wstępu do powieści o Pierścieniach (zwanej przez wielu błędnie trylogią) taki zabieg pasuje do poprzednich filmów Jacksona i po premierze trójki pozwoli oglądać wszystkie sześć obrazów w formie maratonu bez odczucia przeskoku między oboma dziełami. Dlatego tu wypada Jacksona pochwalić, nie tyle dlatego, że wiernie przeniósł Hobbita na ekrany kin, ale dlatego, iż zdecydował się kontynuować wizję poczętą w poprzednich dziełach nakręconych w Nowej Zelandii.
W jednym aspekcie autor poprawił trochę samego Tolkiena, gdyż krasnoludy zyskały na ekranie trochę osobowości, a nawet cech indywidualnych. Postaci ożywają zgodnie z tym, co możnaby oczekiwać po prawdziwych bohaterach z krwi i kości. W tym aspekcie również zachowano spójność z poprzednimi filmami. Pragnę zauważyć też, że Bilbo jest bohaterem na mój gust sympatyczniejszym niż Frodo, ale tu już akurat sam mistrz Śródziemia uczynił Froda tym mniej ciekawym. Wielu aktorów powróciło na plan w tych samych rolach i pokazało się z dobrej strony. Wreszcie też ujrzałem swoje ulubione sceny z oryginału czyli spotkanie z Trollami (zrealizowane bardzo dowcipnie, a jednocześnie uwydatniające niezbyt wysoki iloraz inteligencji tych istot) oraz turniej zagadek. Sm?agol jak zwykle wypada czarująco, gdy traci swój skarb potrafi wzbudzić w człowieku litość.
Mithrandirze, dlaczego Niziołek?
Oryginalne głosy wypadły bardzo dobrze. W napisach wykryłem nieznaczne przeinaczenia, ale w ogóle nie zmieniały one sensu wypowiedzi, dlatego wypada to na plus: napisy są żywe, nie zaś sztywne, dosłowne względem oryginalnych głosów. O 3D napiszę tyle, że bardzo podoba mi się polityka wydawcy, który szanuje zatwardziałych konserwatystów: ja do takich należę i trój wymiaru nie znoszę, ale cieszę się, gdy mam wybór na tym polu. Nawet bez trzeciego wymiaru plenery wyglądają zjawiskowo, twórcy nie zamknęli się w studiu, ale pokazali prawdziwe, czasami okrutne piękno jednego z najsłynniejszych światów fantasy (przejście przez góry, gdy krasnoludy wyruszały z Rivendell).
Mam za to trochę obiekcji odnośnie muzyki. Owszem utwory są epickie, czynią Hobbita i Władcę jednością, ale łatwo zauważyć, że brak tu wielkich, monumentalnych bitew cechujących wojnę o Pierścień. Trochę to nie pasuje do gonitw po lesie nie mówiąc już o tym, że całość podejrzanie przypomina znany nam już od jakiegoś czasu soundtrack. Nikt nie wysilił się, by stworzyć coś głębszego niż jedynie dość wierną kopię swojej poprzedniej pracy o przystosowaniu do filmu o mniejszej skali już nie mówiąc. Nie ma w Hobbicie rozdziału tak epickiego jak znane z Powrotu Króla Oblężenie Gondoru, więc i muzycy powinni się trochę pohamować. Myślę jednak, że to wymagałoby wysiłku większego, niż pójście po lini mniejszego oporu.
Nieoczekiwana Podróż
Podsumowując Hobbita należy ostateczny wyrok dla niego wydać na dwa sposoby. Pierwszy czyli prostszy, bo dotyczący samego filmu. To bardzo solidny reprezentant gatunku fantasy, wielkie widowisko (choć rozmach fabularny trochę ukrócił możliwości twórców), które warto obejrzeć. Jedynie muzyka to nieznacznie gorszy element całości, niemniej w kontekście samego filmu należy się Hobbitowi bardzo wysoka ocena ? mimo prawie trzech godzin nie tylko nie nuży, ale wręcz pozostawia z niedosytem, że kontynuacja dopiero za rok. Pojawia się jednak ?ale?, które każe ocenić pracę reżyserów w oparciu o twórczość Tolkiena. Tu ocena mogłaby być wysoka, gdyby nie parę absurdalnych pomysłów wytkniętych w powyższym tekście. Sam wątek z książki został oddany rzetelnie, ale niekoniecznie takie są również wypełniacze. Nie można im co prawda odmówić pięknego zrealizowania, tylko że za ich sprawą wierni fani dostaną film gorszy niż laicy. To wszystko sprawia, iż ostatecznie Frankenweenie obronił tytuł filmu roku w moim rankingu. Hobbit był blisko, ale przegrał. Nie jakością, a przekłamaniami, których miejmy nadzieję będzie mniej, gdy na scenę wkroczy wreszcie budzący się Smaug.
32 komentarzy
Rekomendowane komentarze