Gry dla dorosłych?
"Gry to zabawa dla dzieci". Dla nas, graczy, to oczywiście bzdura, ale takie jest podejście ogromnej części społeczeństwa.
No ale jakie gry zna "społeczeństwo"? Angry Birds, Farmville i Sims. Dla nas to gry, a nie Gry, ale większość ludzi wrzuca to wszystko do jednego worka. Ci bardziej obeznani grali kiedyś w Fifę na PS2 albo któreś Call of Duty. I taki jest ich obraz gier - prosta rozrywka, zapełniacz czasu niewymagający myślenia. Co ciekawe, takie nastawienie nie jest domeną wyłącznie ludzi starszych. Często spotykam 30-, 20-latków, dla których nawet ambitne produkcje to po prostu gierki.
Gierki, co? Pif-paf, ha-ha! A teraz posłuchajmy Możdżera z winyla.
Bo i skąd mają znać inne tytuły? Jeśli gry przedostają się do mainstreamowych mediów to są to blockbustery fundowane przez wielkie firmy, jak Simsy czy Fable, albo bohaterzy reportaży w stylu "Zabił, bo grał". Sony inwestuje w oryginalne tytuły, (i chwała im za to) ale nawet oni nie mogą sobie pozwolić na spoty z Journey, a jedynie na reklamę KILLZONE 3, czyli mało ambitna rąbanina. Dlatego też wśród graczy i twórców coraz częściej słychać opinie, że gry powinny dojrzeć i stać się rozrywką szanowaną w takim samym stopniu jak filmy czy książki. Co prawda wśród filmów też zdarzają się produkcje niskich lotów, ale oglądając American Pie mamy świadomość, że istnieje też zupełnie inne kino, kino Bergmana i Coppoli. W przypadku gier mało osób zdaje sobie z tego sprawę.
Największymi orędownikami są takich zmian są przede wszystkim David Cage ze studia Quantic Dream i twórcy ze studia Plastic ("Kręcimy pornole"), a więc czołowi twórcy gier nietypowych. Czemu tak jest? Czemu tylko oni chcą, by więcej było takich gier? Przecież to właśnie dla nich konkurencja.
Natomiast żaden z branżowych gigantów nie widzi takiej potrzeby. Przyczyna jest prosta - to się nie opłaca. Po pierwsze nowe pomysły to zawsze ryzyko, dlatego tak często produkowane są sequele. Po drugie żeby zarobić, trzeba trafić w gusta jak największej liczby użytkowników - target musi być maksymalnie duży.
Teraz zastanówmy się, jak wiele osób choćby zainteresuje się Beyond Two Souls, a ile kupi w ciemno nowego Call of Duty. Nawet będący tylko w pewnym stopniu nowatorski LA Noire okazał się klęską dla Brendana Mcnamary.
Gra musi zarobić, a im większe studio, tym większy dochód jest potrzebny na jego utrzymanie, toteż nowatorskie produkcje to w zasadzie domena małych firm. Duzi takich gier nie zrobią, a mali są za mali, żeby zrobić różnicę, i koło się zamyka.
Tylko czy naprawdę potrzebujemy takich zmian? I czy rzeczywiście zależą one od producentów? Czy czasem nie jest tak, że to właśnie My (albo Wy) decydujemy o tym, jakie gry wychodzą? Przecież to decyzje większości kształtują rynek, a producenci nie biorą swych zasad z czapy, tylko wydają to, co się dobrze sprzedaje.A dobrze sprzedaje się to, w co ludzie chcą grać.
-Czyli co, motłoch chce grać w prymitywne gry, więc nie będzie więcej tytułów z głębią, skłaniających do zadumy?
Na to wygląda. Rynek jest na tyle dojrzały, co jego konsumenci.
Z drugiej strony i tak nie jest źle, zmiany przecież następują, czego dowodem choćby ten wpis. Jeszcze kilka lat temu gra pokroju "Datury" w ogóle by się nie przebiła, dziś otrzymuje wsparcie dużej firmy.
Można na to spojrzeć jeszcze inaczej: zmiany wśród ludzi niegrających następują wolniej niż w branży gamingowej, stąd zresztą niezrozumienie nowych gier u ludzi, którzy grali przed laty albo nie grali wcale. Komiksy całe dekady czekały na akceptację i szumną nazwę powieści graficznych, a przecież były w podobnej pozycji co gry. Może więc nie ma co narzekać, tylko cieszyć się tym, co mamy?
10 komentarzy
Rekomendowane komentarze