Przemoc w grach, część I
Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że o przemocy w grach powiedziano już wszystko. Media swego czasu nagłaśniały historie o nastoletnich mordercach, których działania zostały rzekomo zainspirowane przez gry, a psycholodzy wypowiadali się na temat ogromnej szkodliwości tego typu rozrywki. Później temat nieco przycichł, więc myślałam, że nagonka na gry już się skończyła i wreszcie zostaną uznane za pełnoprawne medium. Niestety grubo się myliłam. Podczas mojego wystąpienia na wrześniowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi od jednej ze słuchaczek padło to znienawidzone pytanie o szkodliwość gier. Jak widać, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, więc nadal trzeba bronić gier przed niesprawiedliwymi opiniami.
Na wszelkie zarzuty o eskalacji przemocy w grach moim wytłumaczeniem było PEGI. Oznaczenia na pudełkach powinny być dla wszystkich jasną i czytelną informacją, dla jakiego odbiorcy przeznaczony został konkretny tytuł. Niestety w naszym społeczeństwie ciągle pokutuje przekonanie, że gry są dla dzieci, wobec czego wszelkie treści nieodpowiednie powinny zostać ocenzurowane. Jak widać niewielu ludzi jest skłonnych przyznać grom status podobny do filmów. W kinie nauczyliśmy się odróżniać gatunki i konwencje. Filmy dla dorosłych mogą się komuś nie podobać, ale nikt głośno nie wysuwa postulatów zaprzestania ich produkcji. Natomiast gier taka zasada absolutnie nie dotyczy. Mało kto jest świadomy, że gry to medium, jak każde inne, wobec czego ma prawo zawierać treści dla dzieci nieodpowiednie.
Najbardziej irytuje mnie przenoszenie odpowiedzialności za dzieci, z rodziców na producentów gier. Zamiast bojkotować rodziców, którzy pozwalają swoim pociechom na kontakty z tekstami kultury bez jakiejkolwiek kontroli, to wygodniej jest obwinić o wszystko producentów, którzy dla zarobku rzekomo manipulują niewinnymi umysłami młodocianych. Śmiech mnie ogrania, gdy pani psycholog w jednym z reportaży telewizyjnych stwierdza, że dostrzegła zagrożenie w grach po tym, jak jej ośmioletnia córka grała w krwawą produkcję. Zgadzam się, że pewne tytułu są brutalne i dzieci nie powinny mieć z nimi kontaktu, nie mniej to na rodzicach spoczywa obowiązek kontroli. O ile wygodniej jest posadzić latorośli przed monitorem i mieć spokój na dłuższy czas, niż zagrać razem z dzieckiem lub chociaż zainteresować się nad czym ono spędza czas.
Koronnym argumentem wytaczanym przez przeciwników tego medium jest jego immersyjność, która czyni odbiorcę stroną aktywną, a nie bierną. Psycholodzy uważają, że oglądanie brutalnego filmu przez dziecko jest znacznie mniej szkodliwe niż granie w grę, zawierającą elementy przemocy. Widz rzekomo tylko przygląda się przemocy, a gracz czynnie w niej uczestniczy. Moim zdaniem przemoc to przemoc i takie rozgraniczanie jest pozbawione sensu. Zajmujący, nasycony agresją film może również źle oddziaływać na psychikę dziecka, co każde inne medium o treściach nieodpowiednich dla wieku odbiorcy. Irytujące jest również zachowanie wielu ekspertów od wychowywania dzieci i innych specjalistów, którzy demonizują gry, chociaż w życiu w żadną nie zagrali. W jednym z reportaży telewizyjnych autorytet w dziedzinie psychologii z odrazą na twarzy patrzy jak zaproszony do studia gracz demonstruje jak należy grać w GTA. Szkoda, że sam nie odważył się wykonać chociaż jednej misji, żeby dogłębniej poznać medium, o którym ma tak ugruntowaną opinię. Nie twierdzę, że wszyscy eksperci postępują w ten sposób, ale nie zdziwiłabym się, jeśli rzeczywiście okazałoby się, że większość z nich o graniu nie ma bladego pojęcia.
Domyślam się, że większość graczy nie zgadza się z tymi zarzutami, ale zachęcam do komentowania. Czy którykolwiek argument przemawiający za szkodliwością gier w jakiś sposób was przekonuje? Uważacie, że media przestały się już tym tematem zajmować czy wręcz przeciwnie? W kolejnym wpisie z cyklu, przedstawię kontrargumenty udowadniające, że nie takie gry straszne jak je malują.
17 komentarzy
Rekomendowane komentarze