Ekonomia Dra Gofra
Słysząc o kolejnym finansowym krachu USA zacząłem znów myśleć o polskiej polityce finansowej, której cel wydaje mi się podejrzanie podobny do tego, co dzieje się u "przyjaciół zza oceanu".
A, moim zdaniem, prawda jest taka, że polityka kolejnych rządów jest bardzo krótkowzroczna. Skacze się wyżej dupy, byle tylko wszystko wyglądało ok przed wyborami, a dziura budżetowa rośnie... Po cholerę prywatyzować kolejne firmy i na chwilę łatać braki w budżecie, podnosić emerytury i mamić ludzi, że będzie tak zawsze, skoro za rok znów jest krach, syf, kiła...
Świnki bez korytka są ładniejsze.
Moim zdaniem potrzebne są radykalne zmiany w całym kraju, począwszy od urzędów, na firmach państwowych skończywszy.
Zacznijmy od irracjonalnie wysokich pensji polityków:
Prezydent - 20 137 zł
Premier - 19 155 zł
Szef MSZ 15 804 zł
Minister zdrowia - 18 293 zł
Europosłowie - 30 000 zł
Posłowie - 12 000 zł
Wszystko brutto na miesiąc, oczywiście wypłacane pierwszego każdego miesiąca. Sam sejm pochłania ponad pół miliona złotych miesięcznie na gołe pensje, a więc ponad sześć milionów w skali roku. Do tego część z nich nie musi płacić rachunków, bo robi to skarb państwa, darmowe poruszanie się przeróżnymi środkami transportu i sporo innych rzeczy, których nie chce mi się wymieniać (i o których pewnie nie wiem). A tymczasem w części krajów zachodu politycy to normalnie pracujący obywatele, dla których jedyne pieniądze ze skarbu państwa, to zwrot kosztów dojazdu, obradowania i wypłata pensji za dni, w których z powodu obrad nie mogli się stawić w pracy.
Czy sytuacja jest w porządku, podczas gdy nam podnosi się podatki, a pieniądze w NFZ na leczenie kończą się w połowie roku? Chyba nie.
Skoro jestem przy NFZcie - jak szpital, własność państwa, może być zadłużony? Fakt, często kadra kierownicza daje ciała, ale skoro szpital to instytucja publiczna, której celem jest nie ZARABIANIE, a POMOC ludziom... Szpitale są zwyczajnie niedofinansowane. Dlaczego komornicy nie przejdą się na nowowiejską i nie powynoszą trochę mebli i elektroniki, zamiast zabierać sprzęt konieczny do ratowania życia i zdrowia.
Teraz płynnie przechodzimy do kadry kierowniczej instytucji państwowej. Dlaczego większość państwowych firm jest nierentowna, a nagle po prywatyzacji zaczyna przynosić zyski? Ano dlatego, że dyrekcja ma zwyczajnie w dupie to, czy to działa dobrze, czy źle. Dyrektor dostanie swoją pensję niezależnie od tego, czy zarządzana przez niego firma będzie zarabiać, czy wręcz przeciwnie. W prywatnych firmach tego nie ma, jeśli ktoś się nie sprawdza, to leci na bruk. Gdyby pensja dyrektora była zależna od wyników finansowych firmy, państwowe spółki zaczęłyby przynosić zyski. Fakt, nigdy nie zarobimy w ciągu roku, czy nawet pięciu lat, tyle, co na prywatyzacji, ale w perspektywie kilku lat się to opłaci.
Zbiorę więc moje myśli do kupy:
Receptą na zdrowe polskie finanse jest zabranie politykom korytek i porządna reorganizacja prawa. Potrzeba nam zdecydowanie więcej zamordyzmu - niech kadra kierownicza instytucji państwowych ponosi koszty swoich błędów i zaniedbań. Przydałoby się też zrobić coś z przetargami publicznymi - koszt takiej zabawy + zwycięska najtańsza oferta (a dobrze wiemy, że często wygrywa ten, kto da więcej pod stołem) i tak często wychodzi drożej niż jakakolwiek inna oferta w przetargu.
Wiem, że to plan ciężki w realizacji, ale przecież nie niemożliwy. Wystarczyłoby odrobinę dobrej woli i prawdziwi eksperci w rządzie, a nie banda pazernych nierobów...
37 komentarzy
Rekomendowane komentarze