Skocz do zawartości

Sesja Dead Rising


niziołka

Polecane posty

Paul "Joke" Follet

Mój oddział skupiał się na gaszeniu rozpieprzonego w drobny mak wozu strażackiego, którym się tu dostaliśmy. Wystarczyło, że oddaliliśmy się od niego na piętnaście minut i już nie było do czego wracać. Nawet nie miałem ochoty zastanawiać się , co tu miało miejsce. Zresztą nie miało to wielkiego sensu, bo w obecnej sytuacji działo się dosłownie wszystko.

Siedziałem na przewróconym śmietniku niedaleko wraku samochodu, ściskając w dłoni szorstki trzonek strażackiego toporka. W sumie był to kawał siekiery, a nie toporek. W ciągu ostatnich kilkunastu godzin uratował mi życie nie raz i nie dwa, więc nie miałem zamiaru się z nim rozstawać. Czymś musiałem nadrobić brak broni palnej i to samo poleciłem wszystkim moim ludziom. Przez jakiś czas broniliśmy się przed falą tych żądnych krwi popaprańców barykadując się we wozie i odpierając ataki armatką wodną, ale wybuch jednego z wojskowych samochodów niebezpiecznie blisko karetek ewakuujących rannych zmusił nas do opuszczenia go. Ostatnim czego chcieliśmy była eksplozja wszystkich tych pojazdów, do których przenoszono rannych. Niestety nikt z nas nie przewidział, że w czasie naszej nieobecności strażacka ciężarówka podzieli los Hummve, do którego nas wezwano.

Kawałek dalej stał jedyny jeżdżący jeszcze Hummve. Nikt się nim nie zajmował, więc skierowałem się do dowódcy całego tego cyrku. Miałem pod sobą sześciu ludzi i musiałem ich gdzieś ulokować. Nie miałem zamiaru ryzykować przedzierania się z nimi do supermarketu pieszo- byłem za nich odpowiedzialny i miałem zamiar dopilnować ich bezpiecznego transportu do celu. Na pewno nie pozwolę nas rozbić tak, by każdy pojechał inną karetką. Nie mogliśmy zająć żadnej z nich, więc pozostawał jedynie wojskowy samochód. Prawdopodobnie przeznaczony dla dowódcy- w takim wypadku miałem zamiar kazać mu transportować dupsko razem ze swoimi ludźmi- oni przynajmniej mieli broń. Uzależnianie życia sześciu osób od sprawności w posługiwaniu się siekierą jakoś mi się nie uśmiechało. Jeśli nie będziemy mogli pojechać idziemy razem z żołnierzami. Innej opcji nie przewidywałem.

Wstałem i skierowałem się do kapitana? Jak mu było? Russel jakiś tam. Imię gdzieś usłyszałem, ale nazwiska nie kojarzyłem w ogóle. Wydawał się trzeźwo myśleć, poza tym też miał pod sobą ludzi i powinien rozumieć moje obawy o oddział. W całym tym szaleństwie dopisywało mi w jakiś sposób szczęście, bo kiedy podszedłem do kapitana akurat nie był niczym zajęty.

- Przepraszam- powiedziałem. Podniósł na mnie wzrok.- Paul Follet ze straży pożarnej Sunville. Kiedy gasiliśmy wasz wóz spalono ciężarówkę należącą do mojego oddziały. Mam pod sobą sześciu ludzi i chcę bezpiecznie dostarczyć ich do tego całego supermarketu, w którym podobno mamy się zebrać. Nie mamy porządnej broni, więc marsz odpada. Widziałem, że jeden Hummve jest jeszcze na chodzie. Potrafię prowadzić takie maszyny, więc mam propozycję- najpierw przewiozę moich ludzi, a potem przyjadę tutaj po was. Zależy mi tylko na bezpiecznym dotarciu do celu mojego oddziału, potem jeśli będzie mnie pan potrzebował jestem do dyspozycji.

Mając świadomość, że moja propozycja brzmi co najmniej dziwnie i jest choć w małym stopniu naiwna czekałem na odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 411
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Jak można było się przekonać, poza niezaspokojonym głosem i chęcią szerzenia zarazy, nie miały nawet szczątkowej inteligencji. Nie znały bólu, strachu i kiedy inni padali rozerwani pociskami z karabinów szturmowych oraz shotgunów reszta parła naprzód... dopóki ostatni z nich nie skończył z dziurą w głowie albo brzuchu zamieniając betonową posadzkę w karmazynowe jezioro (*1). Większość z nich miała stroje wojskowe, znalazło się też parę "białych fartuchów", pomarańczowe ubranie konserwatora a nawet dwie osoby, które mogły być z Sunville, ale ocaleni nie rozpoznali twarzy. Nie czas zresztą na to - donośny trzask oznajmił wszystkim żyjącym, że trzecia szklana bariera padła a masy żądnych krwi truposzy przesunęły się o kilka metrów. Shaun z Evanem zostali na platformie, w razie kłopotów dadzą znać. Reszta ruszyła do środka spowitego w półmroku, z paskudnym odorem rozkładających się ciał i zaschniętą krwią rozpryskaną po ścianach. Gdziekolwiek docierała zaraza widoki były identyczne. Śmierć, szaleństwo, zniszczenie.

- Może byście się pośpieszyli trochę?! - przez krótkofalówkę krzyknął zdenerwowany Shaun. - Te cholery niemal przebiły się przez czwartą powłokę! - minęło ledwie dziesięć minut, w czasie których ocaleni szaleńczo przeszukiwali pomieszczenia szukając klucza, karty, czegokolwiek co puściło by pociąg wolno. Pomieszczeń było pięć lub sześć, ale teraz panował w nich chaos. W końcu jednak Annie wypatrzyła klucz do zbawienia (*2) i chwilę potem, kiedy czwarta, pancerna tafla była ozdobiona pęknięciami, wraz z Valo (*3) zwolniła mechanizm blokujący.

Teraz wszyscy biegiem ruszyli do pociągu czując oddech śmierci na plecach. Mało kto jednak zwrócił uwagę na Evana i Shauna gotując się do odpalenia maszyny i uciekania stąd w cholerę. Wyglądali jakby znajdowali się gdzieś daleko stąd, Evan robił wszystko aby nie zemdleć i nagle zwymiotował krwią, dowód na to, że infekcja wreszcie zaczynała go dopadać... natomiast Shaun klęczał mamrocząc coś pod nosem i kaszląc zdecydowanie za blisko chmary zainfekowanych. W końcu silnik odpalił a jego huk rozniósł się echem po okolicy wprawiając w czystą furię zainfekowanych, którzy walili z potrojonym wysiłkiem w szybę. Kwestia jej upadku była materią sekund.

- Cholera... - w końcu Shaun odwrócił głowę w stronę reszty i rzekł na tyle głośno aby go usłyszeli. - Nie chciałem tak skończyć, ale... najwidoczniej los nie wybiera... - chwilę potem Evan a właściwie to coś co nim teraz było podniosło się z ziemi i chwiejnym krokiem, z resztkami krwi ściskającymi z ust, ruszył w stronę medyka.

Pociąg drgnął. Teraz ocaleni pomyśleli czy osiągnie odpowiednią szybkość aby uciec hordzie...

* * *

- Przestań mi zawracać dupę człowieku tylko bierz swoich ludzi i uciekaj stąd jak taka twoja wola! - zważając na obecną sytuację humor wojskowego, który non stop krzyczał na podwładnych aby trzymali linię albo sam strzelał w nadbiegających zainfekowanych był zrozumiały. - Bierz tego Hummve! Jak masz wracać to wracaj, jak wystawiasz nas do wiatru to znajdę chociażby jako jeden z nich i wypruję ci flaki... jasno się wyraziłem?! - huknął wściekły próbując ratować sytuację kiedy ta była nie do uratowania.

W tym momencie Paul zobaczył jak jakiś koleś, w pamięci rzuciło mu się, że przedstawił się jako Edward, zbliżał się, choć skradał było odpowiedniejszym określeniem, do Hummve chyba w wiadomym celu (*4). Najwidoczniej sam zamierzał uciec z tego piekła, najpewniej w jakieś inne jeśli się go nie powstrzyma. Follet i jego ludzie już mieli na niego ruszyć, ale w tym momencie - ponieważ pojazd stał odrobinę oddalony od głównego zgrupowania, jakby porzucony na pastwę losu - spomiędzy zabudowań i krzaków wypadła kolejna wściekła, wydają z siebie nieartykułowane dźwięki grupa zainfekowanych. Edward zdążył strzelić raz czy dwa nie robiąc większych szkód (*5) nim truposze go otoczyły i... jakby próbowały powalić na ziemię albo wciągnąć głębię i unieruchomić. Albo po prostu Stevenson miał ostatnie sekundy nim poczuje czyjeś zęby zagłębiające się w jego skórze. "Podarowaną" dubeltówkę upuścił w szamotaninie a sam próbował teraz... musiał znaleźć inny sposób ratunku.

- Truposze przebijają się od północy do szpitala! - ktoś z grupy ryknął na cały głos, żeby powiadomić o tym jak bardzo jeszcze, choć ledwo możliwe, sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła.

- Ku**a mać! - Russel przeklął. - Niech wszystkie karetki, które mają rannych zabierają się stąd! Natychmiast! Widzę was z powrotem za pięć minut! - krzyknął w przerwach między strzelaniem, które teraz odrobinę się uspokoiło, bo znaczna część zainfekowanych w okolicy wdzierała się do budynków, które zamieniały się w śmiertelne pułapki.

Davis Emanuelson, który pomagał w ewakuacji rannych, ledwie zdążył wypaść na zewnątrz i ukucnąć kiedy James Reid wypalił z "podarowanego" od armii shotguna typu SPAS-12 odrzucając górną część ciała ścigającego lekarza truposza (*6). Sam Davis ledwo zdołał podziękować ciężko dysząc zdołał po paru chwilach przekazać informacje.

- W głębi szpitala jest jeszcze dwóch pacjentów i czterech, może pięciu pracowników... zabarykadowali się w środku, ale długo tam nie wytrzymają... - rzucił do Reida oraz reszty kilkuosobowej grupki złożonej z większości cywilów, którzy w takiej sytuacji nie wiedzieli co robić albo bali się wejść do środka gdzie teraz rozgrywał się dramat i walka o życie.

Kolejnych kilku zainfekowanych, których wypadło z przejścia zostało spacyfikowanych zmasowanym ogniem, ale głębiej musiało czaić ich się więcej. Trzeba było podjąć decyzję.

---

1 - strzelectwo: +4, +3, +1, +6, +5... zombie ownage

2 - spostrzegawczość +8 (woah ;p)

3 - mechanika +4

4 - 0 na kamuflaż, nic takiego nie masz xD

5 - -1 na broń palną

6 - +2 na broń palną

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Davis Emanuelson

-Szybko, musimy ich wydostać z tego cholernego szpitala, zanim przywlecze się jeszcze więcej truposzy!- Powiedziałem do wszystkich, którzy stali teraz koło karetki z rannymi. Wy, pilnujcie tego wejścia, aby żaden zombiach nie wszedł odcinając nam drogę powrotu. Ja i reszta pójdziemy pomóc wydostać się tym, którzy zabarykadowali się w głębi szpitala. - Mówiąc to, dostrzegłem, że paru cywilów nie ma najmniejszej ochoty iść w to piekło. Ale ja i James sami nie damy sobie rady z ewakuacją ocalałych.

A skąd w ogóle wiesz, że oni już nie są zarażeni?- Spytał drżącym głosem jakiś cywil.

Na razie są oni bezpieczni, ale nie wiem ile ta zapora, zrobiona z paru szafek, stolików i drzwi wytrzyma! Dlatego musimy się spieszyć aby zastać ich tam żywych.- Mówiąc to chwyciłem za shotguna, który był oparty o karetkę i zacząłem go przeładowywać aby wiedzieć ile mam naboi. Naboi było tylko pięć. Wiedziałem, że jeśli przyjdzie do odparcia ataku to nie starczy mi amunicji.

Ma ktoś może jakiś pistolet? Bo w tym shotgunie jest tylko pięć pocisków.

Trzymaj mój- Powiedział jeden z cywilów, których wyznaczyłem do pilnowania drzwi wejściowych.

Dzięki, zatem kto idzie ze mną to idzie. Reszta niech pilnuje drzwi! - po chwili, jak tylko skończyłem to mówić, od razu zacząłem żałować, że to powiedziałem. Bo okazało się, że chętnych do uratowania ludzi ze szpitala, jest tylko trzech: ja, Rusell(który rzez cały czas dyskusji siedział z tyłu karetki) i James.

Dobrze, że chociaż tylu! Weście broń, jeśli ktoś ma i latarki, ponieważ w głębi szpitala jest strasznie ciemno. - Mówiąc to, odbespieczyłem pistolet i ruszyłem w stronę drzwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler Rosen

Gdy tylko znalazłem się na pociągu usadowiłem się w dogodnej pozycji do obrony, prawie pewnikiem było, że ta diabelna szyba zaraz rozsypie się na tysiące kawałków, a potem setki tych trupów zaatakują zaledwie nas kilkoro, rzucą się w pogoń za ofiarą. Mój wzrok padł na Evana i bez mrugnięcia okiem postanowiłem go zdjąć by dać szansę Shaunowi. Jeśli głowa będzie akurat zbyt trudnym celem to wystarczyłoby go unieruchomić.

- Annie. - Krzyknąłem do dziewczyny. -Pilnujcie tyłów by nic nie zaszło ans z samego pociągu. Nie ma też co celować w głowy tych bestii jeśli będą próbowały gonić pociąg, wystarczy je spowolnić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paul "Joke" Follet

Nie zawracając sobie dłużej głowy reakcją kapitana rzuciłem się w kierunku Hummve. Stracviłęm z oczu mężczyznę otoczonego przez zainfekowanych. Cały czas trzymałem w rękach strażacką siekierę, a teraz przyszedł czas, by ponownie zrobić z niej użytek. Gnojki mają przewagę, ale Edward, czy jak mu tam było ma przy sobie jakąś strzelbę. Jeśli wykorzystam element zaskoczenia powinno mi się udać go oswobodzić, zanim zombiaki zainteresują się mną.

Dobiegłem do miejsca szamotaniny i zamachnąłem się siekierą celując wprost w szyję jednego z napastników.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Connor

- Cholera- zaklęłam widząc, że Shaun ma bardzo małe szanse dostania się do pociągu.

Wyskoczyłabym nawet i mu pomogła, jednak nie wiem czy zdołałabym wskoczyć z powrotem do pociągu. Nie powinno tak się stać? Trzeba było zostawić, a najlepiej zastrzelić Evana od razu, jak tylko został zraniony. Nawet, jeśli był odporny na wdychanie zarazków to rana zadana przez zainfekowanego go zabiła. Mogłam mu oszczędzić cierpień, jednak nie byłam na tyle stanowcza. To ja powinnam tam być. Sama dobiegłabym do pociągu i Shaun nie byłby teraz w takiej sytuacji.

- Shaun biegnij! Dasz radę! ? krzyknęłam błagalnie, choć zdawałam sobie sprawę z tego, iż za chwilę puści ostatnia szyba, która chroniła nas przed chmarą zainfekowanych.

Nie byłam gotowa na stratę towarzysza? nie chciałam dopuścić tej myśli. Nie mogłam?

Łzy poleciały z moich oczu, kiedy wyciągnęłam mój karabin kierując go w kierunku zainfekowanych, którzy zaraz tutaj się wedrą. Zaczęłam też rozglądać się szukając jakiś zaworów lub rur z gazem. Po prostu czegoś, co mogłoby zatrzymać na chwilę te cholerstwa.

- Shaun nie poddawaj się!

---

FP:3

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Edward Stevens

-Sragne - tyle tylko zdążyłem z siebie wydusić, kiedy uderzyła na mnie horda "szalonych" Amerykanów. Misterny plan spalił na panewce, a ja pozostałem w nieciekawej sytuacji upuszczając broń. Po tym jak te bydlaki zwaliły mnie z nóg, wsparty na łokciach twarzą do napastników, zacząłem się czołgać najszybciej jak mogłem w przecwinym kierunku, mając nadzieję, że zatrzymam się na czymś zdatnym do walki lub schronienia. . Nie wiem w jakim amoku są Ci "ludzie", że jeszcze mnie nie zabili, ale za chwilę mogą zmienić zdanie. Postanowiłem zaryzykować zwrócenie jeszcze większej uwagi na siebie, krzycząc ile sił w płucach: Pooomocy!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

James "Lucky" Reid

Zwracam się do człowieka, który przyniósł nam "dobrą nowinę".

-Panie kolego, a wiesz może gdzie ci ludzie DOKŁADNIE się znajdują?

Wchodzenie do środka byłoby prawdopodobnie najgłupszą rzeczą w moim życiu. Ale nie ma innego wyboru. Żyję, bo Russel zachował się jak człowiek. Wygląda na to, że teraz moja kolei. Spoglądam na pozostałych w "mojej" grupie.

- No, Panowie, nie zachowujcie się jak zwierzęta. Tym ludziom trzeba pomóc. A truposzy i tak nie unikniecie, nie ważne gdzie pójdziecie.

Z bronią gotową do strzału, oraz nadzieją, że ktokolwiek za mną pójdzie, wchodzę do szpitala.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Annie Thompson

Gdy Shaun odwrócił głowę w moją stronę i zobaczyłam jego wzrok, już wiedziałam. Nie raz widziałam takie spojrzenie w oczach zwierząt, które wpadły w śmiertelne sidła.

Umierał i wiedziałam, że nic nie może go uratować.

Umierał i wiedział, że nic nie może go uratować.

Gdy patrzyłam na to, co stało się z Evanem, gdy wspominałam wygląd wszystkich atakujących zarażonych, wiedziałam, co muszę zrobić. Podniosłam shotguna do strzału i strzeliłam. Wielokrotnie. Nie tylko do Evana, ale i do Shauna.

Chociaż tyle mogłam zrobić, by ocalić go od rozszarpania pazurami i zębami.

Chociaż tyle mogłam zrobić, aby nikogo nie rozszarpali obydwaj pazurami i zębami.

Gdy obróciłam się na siedzeniu w kierunku jazdy, trzymając pojazdu, który zaczynał się rozpędzać, nikomu nie spojrzałam w oczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Valo Vilhelm

Mogło być gorzej, to i tak szczęście że przynajmniej nam uda się stąd wydostać. Starałem się nie myśleć o tych których tutaj zostawiliśmy ale świadomość tego co teraz stanie się z tamtym lekarzem była zbyt przejmująca.

Odwróciłem się od tej ponurej sceny i postanowiłem skupić na tym co czeka przed nami, na końcu tunelu... wolność, koniec tego horroru czy może powtórka?

Jeśli to wszystko wydostało się z miasta to czy jest jeszcze dokądś wracać? Dopiero teraz poczułem bolesną tęsknotę do domu. Stanąłem przed panelem kontrolnym kolejki i starłem z policzka łzę... tyle lat upłynęło od ostatniego razu kiedy to robiłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy ta sytuacja się nie powtórzyła? Ach, tak... Tyler przez jakąś chwilę widział oddalający się obraz, kiedy musiał zabić członka swojego oddziału. Sunville. Miasto nie istniało a tamta sytuacja zdawała się zdarzyć w innym świecie. Niemniej znów zrobili to samo - zabili niedawnych towarzyszy. Oczywiście można to było nazwać ratowaniem przed zarazą, ale czy wszyscy będą tak na to patrzeć? Dwa wystrzały zabrzmiały jak niepełna salwa honorowa, która ścięła z nóg zainfekowanego Evana a po chwili czerwona chmurka pojawiła się wokół głowy Shauna (*1). Ledwie przestali się ruszać a cała sceneria oddalać kiedy ostatnia szklana bariera pękła rozsypując się na tysiące kawałków... przypomniało to trochę upuszczenie szklanki, ale o wiele potężniejsze i jeszcze zwielokrotnione echem tunelu. Minęły może dwie sekundy kiedy horda pochłonęła całą platformę przeładunkową. Kiedy pociąg znajdował się na łagodnym skręcie ocaleni zobaczyli jak już kilkudziesięciu zainfekowanych zeskakuje na tory - większość mogła połamać nogi - i rusza w ich stronę, ale wtedy maszyna osiągnęła prędkość 35mh/h - jak wskazywała tablica - a stacja zniknęła za rogiem.

Niebezpieczeństwo zostało chwilowo zażegnane, ale jakim kosztem? (*2)

* * *

Niemalże z okrzykiem bojowym Paul i jego oddział również wyposażony w siekiery ruszyli na ratunek. Follet zdołał niemal dosłownie wyrżnąć sobie drogę po truposzach (*3) - przy okazji trochę krwi zabryzgało wizjer - kiedy jego koledzy z drużyny szerokimi machnięciami odpychali resztę zainfekowanych od przerobienia ich na posiłek (*4). Korzystając z zamieszania Edward znalazł w sobie wystarczająco siły i umiejętności aby podarować zainfekowanym kilka ciosów, wyczołgać się spod nich, chwycić strzelbę i się wycofać (*5). Problem w tym, że horda wyraźnie odpychała ich od pojazdu... nie zostało ich sporo, ale w takim chaosie człowiek dokładnie nie liczy - może z pół setki wygłodniałych i wściekłych, ociekających krwią trupów, którzy kiedyś byli ludźmi. Jeszcze cud, ze żaden z nich, wliczając w to strażaków Paula, nie został pogryziony, ale szczęście może się kiedyś wyczerpać...

Tymczasem James, Davis i jeden żołnierz, który postanowił im pomóc poruszali się korytarzami szpitala (*6). Odór śmierci i szybko postępującej zgnilizny unosił się w powietrzu nie mówiąc o mozaikach z krwi jakimi były uwalone ściany, sufity oraz podłogi. Wszystko przypominało to rzeźnię a nie miejsce gdzie jeszcze niedawno zajmowano się chorymi. Nie wymieniali ze sobą za wiele uwag. Pełne skupienie w miejscu gdzie zza każdego rogu mógł wyskoczyć zainfekowany było zrozumiałe. Tutaj z pomieszczenia wyskoczyło paru, tam może dziesięciu posilało się nad nieszczęśnikiem i kiedy dotarli na miejsce - choć było to tylko parędziesiąt metrów a zdawało się wspinaczką na Mount Everest - mieli resztkę amunicji (*7).

- Tutaj US Army! - żołnierz zadudnił łapą w drzwi. W tym pomieszczeniu mieli znajdować się ludzie. - Tutaj US Army! Oczyściliśmy teren! Wychodźcie! - kątem oka zauważył jakiś ruch kiedy ktoś z drugiej strony odpowiadał. - Cholera! Wy dwaj zajmijcie się nimi! Będę was osłaniał! - po czym wystrzelił jeden granatnik z M203 w zachodni korytarz akurat na grupkę kilkunastu zainfekowanych. Zostało mu także parę magazynków do M16.

Drzwi lekko się uchyliły ukazując przerażoną twarz jednego z lekarzy. Jeszcze żyli. Zabierali się właśnie do przeniesienia rannych na noszach. Tumult na zewnątrz nie ustawał, tam samo odgłosy kanonady jak i dziwne dźwięki jakie wydawali zainfekowani, które odbijały się od ścian wewnątrz szpitala. Kolejni nadchodzili...

---

1 - yh, autosukces...

2 - zalecam i wskazuję abyście wykorzystali tą chwilę na rozmowę, przemyślenia, odpoczynek itd... w tej kolejności ;), jeszcze ze dwie niespodzianki dla was szykuję

3 - +4 na strażactwo, starczyło :)

4 - potraktowałem ich jako mooki z um. strażactwa na 3 poziomie... ale dzięki kostkom wypadło im 0

5 - +3 na walkę wręcz

6 - charyzma -2 (czyli nikt z cywilów z wami nie idzie)

7 - odpowiednio +1 i +3 w strzelectwie (kostki nie były jakoś specjalnie pomocne)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po kilku minutach spędzonych w ciemnym, opuszczonym wnętrzu szpitala zaczęły dobiegać odgłosy dobrze nam wszystkim znane. Wiedzieliśmy, że lada chwila przyjdzie nam zmierzyć się z chordą zainfekowanych przeciwników.

-A już myślałem, że pójdzie łatwo- powiedziałem do towarzyszy, trzymają palec wskazujący prawej dłoni na spuście.

-Damy sobie radę- powiedział James

- Pewnie!- przytaknąłem, choć nie byłem pewny czy aby na pewno tak będzie.

Wkrótce dotarliśmy do wielkich drzwi, nad którymi widniał napis "chirurgia". Za drzwi dobiegały głośne wycia i szmery. Wiedzieliśmy, że teraz nie unikniemy walki...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Te... rzeczy, bo inaczej ich się nazwać nie dało... to kiedyś byli ludzie. Rodzice, dzieci, przyjaciele. Dla kogoś byli wszystkim. A teraz to "wszystko" usiłuje dobrać się nam do gardeł. Smutne, jak się o tym pomyśli. Oczywiście środek pełnego zainfekowanych szpitala, w środku pełnego zainfekowanych miasta to nie jest najlepsze miejsce na tego typu przemyślenia. Samiśmy tu wleźli, a "oni" raczej nie zamierzają ułatwić nam wyjście. Obserwuję uważnie całą okolicę gotów w każdej chwili zastrzelić wszystko, co zechciałoby nas zeżreć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paul "Joke" Follet

- Wycofujemy się!

Nie pozostało nam nic, jak odpuścić i jakoś się zorganizować, bo nie mieliśmy szans w niezaplanowanej walce z taka grupą. Ustawiłem swoich ludzi i sprawdziłem, czy nikt nie został ranny. Wszyscy byli cali, ale zmęczeni- przed kolejnym atakiem musieliśmy choć chwilę odpocząć.

Przesunąłem rękawem po wizjerze, by wytrzeć go z krwi, ale tylko ją rozmazałem, więc po prostu go podniosłem. Mundur też miałem zakrwawiony, siekiera cała pokryta była posoką, a między obuch i stylisko powłaziły niezidentyfikowane kawałki mięsa. Nie policzyłem nawet ilu martwaków ubiłem- zabawy krasnala z ?Władcy pierścieni? jakoś nie miały zastosowania w rzeczywistości. No i brakło szlachetnego do zarzygania elfa, z którym mógłbym się ścigać.

Wiedziałem za to, że niecała setka przeciwników odgradzała nas od wspólnego celu- samochodu, którym moglibyśmy oddalić się choć na chwilę, od tego koszmaru. Jakoś musieliśmy się do nich dobrać. Przyszedł mi do głowy jeden pomysł- zdezorientować ich, osłabić, a potem ruszyć całą kupą.

- Hej, ty!- wydarłem się do Edwarda.- Zrób użytek z tej strzelby!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Edward Stevens

Udało się jakoś na chwilę odskoczyc od hordy. Nie bez znaczenia jest zwrócenie uwagi tych półtrupów na grupę strażaków, ale zdaje się że tym ostatnim jakoś przechodzi entuzjazm do rzezi. Odzyskanie strzelby kosztowało mnie oddalenie się od Humvee. Pytanie czy było warto? Nawet wysilając swoje szare zwoje, nie potrafię sobie przypomnieć ile oddałem strzałów. Zresztą i tak nie mam pojęcia ile pocisków mieści się w komorze, a pewnie Ci zainfekowani, nawet jeśli za normalnego życia byli fanami Harrego Callahana, w tej chwili nie oddają się dylematom pokroju "Did he fire six shots or only five?". Pozostało mi tylko jedno wyjście - ruszyć w kierunku strażaków osterzeliwując się tym co mi zostało, licząc na to, że panowie w żółtych kombinezonach postarają się mnie jakoś osłaniać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Connor

Osunęłam się powoli po ścianie wagonu, aż w końcu usiadłam na ziemi z oczami utkwionymi nieruchomo w podłodze.

- Czemu...- powiedziałam- Czemu to się chol*** jasna dzieje?- krzyknęłam, jakby do siebie, bo nie oczekiwałam, że ktokolwiek z nas tu zebranych zna odpowiedź.

Załkałam kuląc się przy ścianie i chowając twarz. O ile wcześniej, jakoś opanowywałam emocje to teraz wszystko wyszło na wierzch. Musiałam się wypłakać, wyrzucić z siebie wszystkie zmartwienia, których ukrywanie mogłoby mnie doprowadzić do obłędu.

- Proszę, nie umieraj- mamrotałam do siebie przez łzy- Chcę jeszcze raz zobaczyć twój uśmiech, braciszku*- mówiłam coraz ciszej.

Chwilę potem dopadło mnie zmęczenie i ni stąd ni zowąd zasnęłam skulona pod ścianą wagonu z twarzą mokrą od łez. Pociąg zaś jechał dalej, wiodąc nas ku nieznanemu.

---

FP:3

*- Czy jest szansa dostać FP za ciągłe odwoływanie się do aspektu ,,Brat w potrzebie"? :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler Rosen

Nie podobało mi się co, zrobiła Annie, nie dała nawet szansy Shaunowi, miałem o to do niej żal, ale..kogo to obchodziło? Spojrzałem na nią z lekkim niesmakiem a potem przeniosłem mój wzrok na Ann. Chyba nie wytrzymała, załamała się..a może to chwilowe. Nie miałem siły by ją wesprzeć, kompletnie straciłem chęci by zajmować się kimkolwiek. Postanowiłem za to aktywniej spędzić ten czas i zabezpieczy wejścia do naszego przedziału,tak aby nic nas nagle nie zaskoczyło. Potem oczyszczę swoją broń i postaram się sprawdzić czy faktycznie żadne z tego cholerstwa mnie nie pogryzło. Chyba też wypadałoby pogadać z resztą co chcą dalej zrobić po wydostaniu się z tunelu:

- Ekhm..- Odchrząknąłem. - Za jakiś czas znajdziemy się u końca tunelu i wypadałoby ustalić co dalej? Bo mówiąc szczerze, mam niemiłe przeczucie, że nie zostawią nas tak samym sobie po tym jak udało nam się opuścić to piekło. Pytanie tylko, czy każdy rusza w swoją stronę czy chcecie trzymać się razem. - Skończyłem i czekałem na ich wypowiedzi. Chłód stali w dłoniach jako jedyny dawał mi jakąś wewnętrzną siłę by dalej to wszystko kontynuować. Tylu przyjaciół straconych...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Annie Thompson

Wzdrygnęłam się słysząc słowa Tylera. Niby skupiając się wzrokiem na komórce w poszukiwaniu śladu sygnału, wiadomości od Josego, którą mogłam przegapić w gonitwie i zgiełku albo chociaż informacji o zasięgu. Nie odrywając od niej wzroku odpowiedziałam Tylerowi: "Wydaje mi się, że powinniśmy trzymać się razem, choćby dla bezpieczeństwa; zostanę tak długo, jak będę mogła, dopóki nie będę musiała zająć się czymś innym..." - po czym dodaję gorzko, patrząc na Tylera - "o ile wy będziecie chcieli ze mną zostać. Widziałam, jak na mnie patrzysz. Jak na morderczynię. Ale... ale ty nie widziałeś, jak Shaun na mnie patrzył. On wiedział, że nie zdąży. Że próba wstrzymywania nas zabije wszystkich. Że za chwilę zostanie pożarty żywcem. I to przez Evana. A później sam będzie pożerał żywcem ludzi. Może nas. To co zrobiłam, było.. w chory sposób miłosierne. Bo jeśli w pracy mogłam dobijać zwierzęta w agonii, dlaczego miałabym nie mieć tyle litości dla przyjaciół?!" - po chwili opuściłam głos wypowiadający słowa gorzkim tonem, nie chcąc obudzić Ann. Ani zwracać na nas niepożądanej uwagi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Connor

Przebudziłam się słysząc rozmowę Tylera z Annie, jednak nie mogłam znaleźdź słów.

- Ja... zostanę z wami... dopóki nie znajdę sposobu na odnalezienie brata- powiedziałam z trudnością układając słowa w spójną całość.

Jestem zmęczona... zmęczona tą walką o życie. Czemu? Zapewne nie ma na to prostej odpowiedzi... Czy spotkamy innych ocalałych, czy może za zakrętem czeka na nas śmierć zgotowana przez przepełnionych pierwotnym instynktem zarażonych?!? Nie znam odpowiedzi, jednak mam cholerną nadzieję, że tych którzy wywołali tą zarazę spotkają najgorsze z możliwych cierpień...

Idźcie do diabła skur****.

Przymknęłam oczy, by móc jeszcze chwilę się zdrzemnąć, bo utracone siły nie regenerują się tak szybko, jak mogłoby się wydawać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Valo Vilhelm

Rozejrzałem się po twarzach pozostałych tu niedobitków. Wszyscy wyglądaliśmy nędznie, zmęczeni i przerażeni. Moja pewność siebie gdzieś chyba umarła razem z tym miastem... już sam nie pamiętam czy kiedykolwiek istniała. Przetarłem twarz z brudu, potu i prawdopodobnie łez, po czym odwróciłem się by odpowiedzieć na pytanie Tylera.

-Jeśli tam, na końcu tunelu wszystko jest w porządku to rozstaniemy się. Nie jestem stąd i nic mnie tutaj nie trzyma. Udam się najchętniej jak najdalej z tego pomylonego kraju... ale jeśli TO wydostało się poza granice miasta to już jest po nas. Przez wasze, chore i całkowicie zepsute państwo nie będzie już dokąd wracać. - przygnębienie zaczęło przemieniać się we wściekłość -Może więc poczekamy chwilę, zobaczymy na czym stoimy i potem zajmiemy się takimi kwestiami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez większą część czasu pośród ocalałych panowała cisza przerwana czyimś stęknięciem albo westchnięciem nad losem... ich oraz całej reszty jeżeli postęp wirusa nie został powstrzymany. Kiedy adrenalina odeszła niemal wszyscy poczuli zmęczenie, ogarniająca ich rozpacz i ulatniającą się nadzieję na przeżycie z tej pułapki. Niby uciekli przed hordą wygłodniałych szaleńców, ale co mogło czekać na nich na drugim końcu? Komputer dyrygował wszystkim związanym z pociągiem tak więc grupa siedziała w centralnym wagonie, który jako jedyny miał typową "obudowę", ale sądząc po wyglądzie służył do przewożenia materiałów budowlanych. Barku albo miejsc siedzących nie było... będąc w podziemiach stracili rachubę czasu i nikt nie mógł powiedzieć ile trwała podróż pociągiem, ale jej koniec był niespodziewany i głośny.

W pewnym momencie tknięty intuicją Tyler wyjrzał na zewnątrz do pierwszego wagonu - który jednocześnie służył za lokomotywę - i ujrzał jak zza zakrętu wyłania się coś co przypominało stację. Problemem był fakt, ze ledwie kilkanaście metrów za jej końcem tunel był niemal całkowicie zawalony a jeszcze przed nim walały się wykolejone wagony. Komputer wykrywszy przeszkodę zapikał alarmująco i aktywował hamulce tym samym ratując życia ocalałych przed skutkami katastrofy. Uderzenie jednak odczuli - wszystkich rzuciło na ścianę wagonu i lekko zamroczyło, ale byli w miarę cali (*1). Ich dotychczasowy transport nigdzie nie ruszy a przebicie się przez te zwały ziemi i metalu wydawało się niemożliwe kiedy echo szalonych ryków zainfekowanych odbił się echem w tunelu. Możliwe, że nadchodzili z obu stron.

- Halo? Słyszycie mnie? - zupełnie niespodziewanie odezwał się nowy głos. Jego źródłem był interkom zamieszczony obok szczelnie zamkniętych, pancernych drzwi, nad którymi obecnie świeciła się czerwona lampka. - Mam nadzieję, ze tak i jesteście cali. - dzwonek alarmowy dochodzący jakby zza drzwi zawył przez kilka chwil, odpowiedziały mu kolejne krzyki truposzy dochodzące zza zabarykadowanych drzwi po drugiej stronie stacji. - Wiem, że macie teraz kłopoty, ale wytrzymajcie parę minut... te drzwi nie otwierają się za szybko, ale tylko za nimi znajdziecie ratunek. - i dopiero w tej chwili, najpierw Tyler a potem reszta rozpoznała głos.

To był Jason.

* * *

Edward, choć nie był wybitnym strzelcem, odpowiednio wybrał moment na salwę pocisków. Zainfekowani byli ściśnięci kiedy wielu z nich próbowało dorwać się do jednego źródła pożywienia i wtedy wypalił kładąc trupem kilkanaście truposzy a resztę ciężko raniąc, odrzucając do tyłu... dając chwilę wytchnienia reszcie i okazję do natarcia (*2). Wtedy z okrzykiem bojowym i masą przekleństw do przodu ruszył Paul i jego podwładni wyrzynający sobie drogę toporami (*3). W swej czynności był tak zajęty, że mało co mogło nawinąć się pod ostrza jego kolegów kiedy już - choć przeprawa wydawała się trwać wieki - dostali się do Hummve. Miejsca ledwo starczyło dla wszystkich, ale jakoś się udało... z piskiem opon Paul ruszył na razie prowadząc pojazd na wschód miasta, w stronę centrum handlowego gdzie podobno zbierają się ocaleni z zarazy.

Tymczasem reszta w szpitalu próbowało utrzymać się jak i pracowników szpitala przy życiu... zainfekowani ciągle wdzierali się do budynku mogąc wyskoczyć z każdej strony i chyba tylko niebywałe skupienie oraz ogromna doza szczęścia sprawiły, że ci, którzy mieli zostać uratowani nadal żyli (*4). Przerażeni do szpiku kości, zmęczeni, zrozpaczeni, którzy zawdzięczali życie ludziom nadal - wokół tej masakry - do logicznego myślenia i ludzkich odruchów. Pytaniem pozostawało na ile jednak dłużej mogli pożyć, bo amunicji została garstka a broniący ulicy od zachodu żołnierze nie mogli sobie pozwolić na pożyczenie chociażby jednego magazynka. Trzeba było improwizować i wytrzymać do przybycia karetek albo znaleźć inny transport bądź uciekać na własną rękę... Wszystkie decyzje należały do ocalonych.

---

1 - autosukcesy na rzutach obronnych, i tak nie było sensu zakreślać wam kratek :P; BTW. panic event został aktywowany ;]

2 - o panie... 6, 5, 5, 1 na kostkach... a łączny wynik to +6 (zombiaki się broniły, ale słabo ^_^) co daje aspekt tymczasowy do następnego ataku (a uwierzcie, przydał się ;])

3 - na strażactwo aż +7, zombiaki nie miały szans

4 - na strzelectwo +2 i +5, starczyło aby ten mały wypad skończył się powodzeniem ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paul "Joke" Follet

Przyzwyczajony do dużych pojazdów nie miałem problemu z opanowaniem Hummve, choć jego przeładowanie powodowało pewne problemy na zakrętach. Starałem się tym jednak nie przejmować i jechałem możliwie szybko, by móc wrócić do szpitala i pomóc reszcie.

Byłem piekielnie zmęczony, ramiona paliły mnie od machania siekierą i ledwo co utrzymywałem je na kierownicy. Smród krwi, którą wszyscy byliśmy przesiąknięci po walce o samochód sprawiał, że żołądek szybko zaczął mi się buntować, więc poprosiłem o otwarcie wszystkich okien, samemu maksymalnie opuszczając to po stronie kierowcy. Podmuch wiatru na twarzy pomógł nieco zwalczyć odruch wymiotny, ale nadal czułem się paskudnie. Spojrzałem na siekierę, którą położyłem sobie między nogami, by móc w razie potrzeby szybko jej użyć. Krew spływała z niej powolnym strumykiem, zbierając się w niemałą kałużę na gumowym dywaniku. Ostatnie dni przysporzyły mi wyjątkowo wielu sytuacji do oglądania takich widoków. Nie mogłem powiedzieć, że mnie to cieszyło.

Potrząsnąłem głową w naiwnej próbie odpędzenia ponurych myśli i skupiłem się na jeździe. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby nagle na drodze pojawiła się horda zainfekowanych. Cóż? Rozpędzony pojazd powinien sobie poradzić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ann Connor

Szybko zeskoczyłam z pociągu i dotarłam do interkomu.

-Jjj...Jason? Ty żyjesz?- powiedziałam niedowierzając temu, co słyszałam.

- A z resztą! Pośpiesz się, jeśli możesz, bo zaraz zrobi się tutaj gorąco. Jeśli mnie uszy nie mylą w naszą stronę podąża cała horda zainfekowanych- powiedziałam lekko zdenerwowanym głosem.

Jak wydostał się z miasta? Nie... mógł równie dobrze poszukać innego wejścia do kopalni, jednak jak zdążył. Niby nie powinnam się tym przejmować, jednak... mam złe przeczucia. Jak te drzwi się otworzą i uda nam się uciec przed tym cholerstwem, gdy zobaczą Jasona czystego i bez żadnych oznak przedzierania się przez koszmar, jaki my przeżyliśmy to go... zabiję, zatłukę. Muszę powiedzieć, że czuję niepokój, jakby ktoś chciał nas zaprowadzić w pułapkę. Nie chcę posądzać Jasona, o to czego być może nie zrobił. Jednak, jeśli on jest...

Przyległam do ściany i ustawiłam się tak, by móc bronić naszej pozycji przed nacierającymi z jednej strony tunelu zainfekowanymi.

...jeśli jest...

- Dalej! Ruszcie się! Musimy wytrzymać do czasu, jak otworzy nam te drzwi. Inaczej będzie z nami kiepsko- krzyknęłam.

...jeśli jest zdrajcą to go zabiję. Naprawdę...

Przeszedł mi dreszcz po plecach, aż się cała zatrzęsłam, jednak szybko skoncentrowałam się ponownie. Musimy dotrwać.

---

FP:3

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyler Rosen

Ann miała racje, trzeba była przetrzymać tych kilka minut. Sprawdziłem stan mojego uzbrojenia, miałem dalej kilka pocisków do granatnika pod moim karabinem. Przydadzą się do rozpędzenia pierwszej fali zainfekowanych. Ruszyłem w stronę drzwi a następnie ustawiłem się na dogodnej pozycji, dokładnie dobierając miejsce i ostawiając się tak by mieć jak najlepsze pole widzenia. Spojrzałem na resztę i powiedziałem:

- W półkole w okół drzwi, gdy zaczną się otwierać wy wskakujecie a ja dalej chronię tyły. Uważajcie tylko by może i za nimi coś jest. - Powiedziałem szybko.

Nie podobała mi się ta cała sytuacja, najpierw chwile spokoju, a teraz znów to piekło. Wyglądało na to, że truposze wydostały wojskowym. A jeśli chodzi o Jasona..prawdopodobnie przeszli tym tunelem, który został zawalony. Prawdopodobnie..ale po co mieli by nas wciągać w półapkę? Gdyby chcieli nas załatwić, wystarczyłoby nie otwierać nam drzwi i siedzieć cicho..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoglądając na pozostałą w moim posiadaniu zaczynam rozumieć, dlaczego "bohaterów" nie spotyka się już w dzisiejszych czasach. Bohaterstwo najzwyczajniej w świecie słono kosztuje. W warunkach takich, jak te tutaj zdecydowanie za drogo. Mnie nie stać już na heroizm, ratowaniem dam w potrzasku będzie się musiał zająć ktoś inny. Czas zatroszczyć się o własne cztery litery. Oddalanie się od żołnierzy w poszukiwaniu transportu to raczej zły pomysł. Zamiast tego szukam po najbliższej okolicy czegokolwiek, co pomogło by mi dożyć powrotu karetek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...