Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Abi spostrzegła Casula, który wszedł do szpitala.

- To... ty jesteś Casul? Ten Casul, który walczy z Johnem? - popatrzyła na niego. Musiała zadrzeć głowę, bo zbroja przewyższała ją o niemal metr. - Spodziewałam się kogoś, kto ma trochę honoru! - powiedziała do niego, i zmarszczyła gniewnie brwi.

- Zaraz zacznie się zabijanie - zauważył Stanley.

- Honor oszczędzam dla kogoś, kto jest tego wart.

- Nie pozwolę ci go skrzywdzić, więc najlepiej odwróć się, i odejdź stąd - powiedziała, i stanęła tuż przed nim.

- I kto to niby mówi? Śmiertelniczka. Na dodatek nienamaszczona. Co ty tu właściwie robisz? Robisz za jego chowańca? Idź lepiej, bo nie chcę demolować wystroju tej sali.

- Nie wiem o czym mówisz, ale widzę, że nie masz zamiaru odejść. Nie wiem o tym miejscu wiele, ale John nauczył mnie wystarczająco.

Cofnęła się, i wyjęła pistolet, który zabrała wcześniej Blade'owi. Wycelowała w duży pojemnik z płynnym wodorem, po czym nacisnęła spust.

Strzał odrzucił ją w tył, ale kula trafiła w cel. Wodór wystrzelił prosto w zbroję, i zaczął ją zamrażać. Abi wstała, i wycofała się.

- Tytokusie, zapłacę za wszelkie szkody, które uczynię.

Bóg odtrąca pojemnik prawą ręką (lewa zamrożona) tak, aby nie stanowił dłużej zagrożenia.

- Prometeusz!

Zdobyczne dusze formują wokół ręki działo. Casul strzela dwa metry na lewo. Wyzwolone ciepło niweluje skutki kontaktu z wodorem.

- To jest Prometeusz. Pocisk ma około 3000°C, a jego prędkość wynosi... A tam... Nie będę zamęczał cię technicznymi zagadnieniami, bo i tak ich nie zrozumiesz.

Casulono spostrzega stos worków z krwią na stoliku. Robi użytek z nowego patronatu. Krew wydostaje się na zewnątrz, formuje olbrzymią łapę, która łapie Abi, a następnie wyrzuca ją przez otwarte okno. Bóg wychodzi przez drzwi.

- Teraz przynajmniej nie będę miał dużego rachunku. A tobie mówię jeszcze raz: zmiataj stąd.

- Uch! Nie mogłeś jej po prostu zadźgać?! - oburzył się Stanley.

Abi wstała. Jej prawa dłoń broczyła krwią, a odłamki pokiereszowały jej bok. Bolała ją też noga od upadku.

- Nie odejdę - powiedziała. - Bez Johna bym tu nie przeżyła. Nie zostawię go teraz, bo jakiś wielki rycerz przyszedł zamordować go, osłabionego i bezbronnego.

Zwróciła się do komunikatora.

- FNG, strzelaj!

Orzeł zwrócił się w stronę Casula, i odpalił dwie rakiety.

--------------------------

Obudziłem się.

Najpierw ujrzałem Tytokusa, a potem własną krew. Zamknąłem oczy. Byłem osłabiony, ale czułem, że kula została usunięta.

- Ugh... Myślałem, że mnie zamordowali - mruknąłem, i wsparłem się na łokciu. Obecność Osiedla pomogła mi utrzymać przytomność, a nawet dodała mi sił.

- Dzięki, Tytokusie.

- Nie ma sprawy. Zawsze do usług.

Tytokus wziął jakąś szmatkę z torby, przewieszonej przez ramię, i zaczął wycierać z krwi przyrządy.

- Musisz trochę bardziej uważać. Wylądowałeś tu szybko, więc platyna cię nie zainfekowała. Trochę dłużej, i miałbyś infekcje. A infekcja, kończy się najczęściej amputacją czegoś. Ale tam, nieważne. Dobrze się czujesz?

Wstałem.

- Już chyba będzie w porządku. - powiedziałem.

Nagle naszło mnie przeczucie. Czułem... WIEDZIAŁEM, że Abi ma kłopoty.

- Muszę... iść - powiedziałem. - Czuję zło.

Ruszyłem w stronę wyjścia, zostawiając za sobą plamki krwi. Najpierw rzuciło mi się w oczy rozbite okno. Zmarszczyłem brwi.

Zabiję go! - przeszło mi przez myśl.

- Egida!

Działo zmienia formę na tarczę. Rakiety uderzają w nią. Wybuch. Na Egidzie nie ma nawet zadrapania.

- A teraz Normandia!

Nad Orłem pojawia się kawałek francuskiego wybrzeża.

- Jak tam dom Blade'a?

- Bombardowanie zostało przeprowadzone zgodnie z rozkazem.

- To teraz tu macie kolejny cel. Miłej zabawy.

Działa zaczynają ostrzeliwać pozycję Orła.

- Nie pozostawiasz mi wyboru.

Casul podchodzi do dziewczyny i chwyta powietrze obok rany. Po chwili zaczyna wyciągać miecz z krwi. Krwi Abi. Odpycha śmiertelną.

- Jak sądzisz ile tu jest? Pół litra? Litr? Hmm... Czuję nieopisane podekscytowanie. Czyżby to była radość z zadawania bólu? Sadyzm? Trzeba to sprawdzić. Tylko na kim?

Rozgląda się, po czym z udawanym zaskoczeniem mówi.

- O, wygląda na to, że jesteś najbliżej. Nie martw się, poświęcisz się w imię nauki.

Zadaje cios mieczem w okolice wątroby.

Miecz wbija się w moją dłoń na kilka centymetrów. A jednak, moc Biomasy nie podziałała. Poczułem przeszywający ból, ale moja twarz nawet nie drgnęła.

- Będziemy bić się kiedy indziej. Ona nie ma żadnego związku z naszym konfliktem. Zostaw ją w spokoju.

Stanałem przed nim, i zacisnąłem przebitą pięść na wbitym mieczu.

- Mamy gorsze problemy. Bractwo Cienia jest tutaj. Śledzili nas po drodze, i właśnie szykują się do szturmu na szpital. Bierz Stanleya, i pomóż mi ich odeprzeć, bo całe Osiedle jest zagrożone.

Stanley westchnął.

Mówi jadowitym tonem. Gdyby miał twarz, malowałby się na niej szaleńczy uśmiech.

- Ależ nie... Teraz ona ma sporo wspólnego z naszą małą kłótnią. Stanęła mi na drodze. A ja chciałem tylko przemówić Tytokowi do rozsądku. A skoro nieumyślnie sprowadziła tu twoich innych wrogów, to tym bardziej należy jej się małe co nieco. Za skrajną głupotę...

Zaczyna powoli przekręcać miecz w dłoni Blade'a. Chce, aby na twarzy Asasyna, pojawiły się choćby najmniejsze oznaki cierpienia.

- W sumie masz rację. Nie można pozwolić na zniszczenie szpitala.

Wyciąga miecz i rzuca nad Abi. Broń traci swój kształt i spada na dziewczynę jako czerwony deszcz.

- Szpital i Osiedle są zagrożone, bo ten robak wziął ciebie i sprowadził Ciemniaków, chcących ciebie dorwać. Dlatego...

Częstuje Blade'a pięścią, łapie go i rzuca nim na środek polanki.

- Dlatego trzeba ciebie im zwrócić. Wilk syty i owca cała! Nie... Zaraz... Owca raczej dobrze nie skończy, ale kogo to obchodzi?

Podniosłem się ponownie.

- Nie - powiedziałem. Moja twarz była niewzruszona. Byłem ponad słabością ciała. - W takim razie po prostu mi pomóż. Sam już nie pamiętam dlaczego walczymy.

Egida ponownie staje się Prometeuszem.

- Dlaczego walczymy? Dlaczego walczymy?! Bo ty pomagałeś Bajcurusowi w podboju Nieba! Bo ty zabiłeś Jane! Bo ty chciałeś zabić mnie! Bo ja zawiodłem w Niebie!

Casul oddaje strzał w Asasyna.

Złapałem pocisk. Wryło mnie w ziemię, ale utrzymałem się na nogach. Byłem zły, że jak tylko odzyskam trochę mocy, od razu muszę ją marnować. Upuściłem pocisk, i roześmiałem się.

- Jane wróciła, i wybaczyła mi to. A zrobiłem co musiałem. Zresztą, od kiedy ci na niej zależy? A Niebo? To nie moja wina, że zawiodłeś. Trzeba było się bardziej postarać, a nie przychodzić teraz i próbować wykończyć mnie, gdy nie mogę się obronić. A teraz rusz się i pomóż mi wykończyć tych Asasynów, zanim oni wykończą nas.

Nie patrzyłem już na niego. Jeśli ma mnie zabić, to zrobi to bez problemu, bo nie miałem już mocy. A wątpię, że mi pomoże mimo, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Po prostu ruszyłem przed siebie. Minąłem jego, i minąłem Abi. Słyszałem jak Mroczni Asasyni wtargnęli do szpitala.

- Tak, zawiodłem... A ty wtedy wygrałeś. Ale ja się nie poddaję. Dla mnie wojna nadal trwa, a ja chcę się pozbyć jednego z dowódców.

Słyszy głosy Ciemniaków. Odwraca się i biegnie prosto na Blade'a. Prometeusz znika, a Casul sięga po swoją platynową broń. Jest kilka metrów za Johnem i nie zmienia kierunku. Unosi miecz i... Przebiega po Asasynie, wgniatając go głęboko w ziemię. Casul przecina zaskoczonego przeciwnika przy drzwiach i wpada do środka.

Abi pomogła mi wyjść z dołu. Spojrzałem na nią z wdzięcznością. Wyglądała, jakby była w gorszym stanie niż ja...

Wstałem.

- Dzięki - powiedziałem, i ruszyłem w stronę szpitala. Minąłem kilku trupów, i wszedłem na salę operacyjną. Po chwili doszedł i Casul, cały ubrudzony krwią.

Na sali operacyjnej byli już wrogowie. Dwóch Asasynów celowało w Tytokusa, a trzeci rzucił się z wielkim mieczem na Casula. Bez namysłu złapałem defibrylator i przyłożyłem do klaty nacierającego Asasyna. Odrzuciło go w tył, i wbiło w ścianę. Rzuciłem nożem do rzucania w wroga celującego w Tytokusa. Trzeci przeciwnik wypalił, a lekarz oberwał platynową kulą.

- Kurczę - powiedziałem, i zabiłem napastnika. - Tytokus, kto cię zoperuje, skoro tylko ty umiesz wyjmować platynowe kule...?

- Hmm... Może lepiej go zostawić? Rozniosłem na kawałki sporo sprzętu w czasie walki, a zobowiązałem się do zapłaty za zniszczenia, więc... Nie ma właściciela,więcej kasy dla mnie.

- Może się jeszcze przydać, i nie tylko tobie. Zresztą, ocalił mi życie, i jeśli masz zabijać jego, to możesz równie dobrze zabić i mnie, bo nie pozwolę go skrzywdzić. ...wiesz, myślałem, że to wbicie mnie w ziemię było specyficzną 'sztamą na zgodę'.

- O! Kolejny powód do zostawienia go. Przez niego muszę się dalej z tobą użerać. A co do drugiego... Masz wybujałą wyobraźnię. Jedyną "sztamę na zgodę" dałbym twojemu zgniłemu ciału.

I wtedy wróciło do mnie wszystko. Najpierw ból. Zdałem sobie sprawę, że jestem niesamowicie poobijany, ponacinany i obtłuczony. Skupiłem więc moc biomasy, co uleczyło mnie niemal całkiem.

Potem był gniew.

On mną gardzi, traktuje mnie jak robaka. Tak samo z Abi.

Dość.

Wstałem, i odwróciłem się w jego stronę, a moje oczy zaświeciły się na czerwono.

- Uważaj, co do mnie mówisz - ostrzegłem. Abi zrobiła facepalm.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Lwia Skała. Czas gdzieś przed i w trakcie postu Matrixa.

-Masz do niego iść! W końcu to twój syn

-Dał się postrzelić? Dał więc to jego wina, niech cierpi. Zresztą i tak pewnie się uleczy.

-Pocisk był z platyny, przypominam ci,ze ona zabija bogów.

-Ale to jego wina! Nie ja do niego strzelałem, jest pierdołą,niewyszkolony i niedoświadczony,a to doda mu doświadczenia.

-Ma to po ojcu ale jak ja cię leczyłam po kłótniach z kotkiem to było dobrze, idź go odwiedzić w szpitalu.

-A jak nie?

<Nina spojrzała na niego groźnie. Pymp przypomniał sobie ,że Nina jest świetnie wyszkolona i gdy jest wściekła staje się fest straszna>

-No dobra pójdę,a ty?

<Wychodzi, pod nosem mruczy na temat żony>

-Ja to słyszę! Jak będzie potrzeba to się pojawię.

Szpital

<Z daleka słychać odgłosy walki i kłótni między Johnem,Casulonem i dostającą baty Abi. Potem widzi Mrocznych asasynów którzy bardzo szybko giną. Wchodzi do szpitala i patrzy na zgromadzonych>

No oczywiście, jesteście wszyscy jak małe dzieci. John wielki bohater od siedmiu boleści,masz farta,że możesz się leczyć; Casulono, atakować rannego? Spodziewałbym się tego po Bajcurusie i mnie ale ty?

No i ta laska, denerwować boga? Brawo! Nawet Nina by dostała,a jest dużo lepsza od ciebie. GJ! A i jeszcze Tytokus który oberwał przez waszą głupotę. Jesteście dumni?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Moją głupotę?! To ten tutaj - dramatycznym gestem wskazuje Blade'a, przy okazji zahaczając go wierzchem rękawicy - dał się postrzelić jakiemuś Ciemniakowi, a ta "denerwująca boga" sprowadziła resztę tutaj. Gdyby nie wyszedł na zewnątrz, to miałbym o wiele mniej zmartwień, ale on ma więcej szczęścia niż rozumu! I tak! Atakuję rannego, ale pod warunkiem, że na to zasługuje! Tak! - cios w bok - Jak! - cios w kark - Ten! - wbicie w ramię krwawego kolca - Tu! - przytyczek w nos - I byłbym przepełniony dumą, ale tylko w czasie oprawiania skóry twojego syna. Tak z czystej ciekawości, jak to się stało, że Blade nie ma żadnych gadzich cech wyglądu? Może nie jesteś jego ojcem? Na twoim miejscu zabiłbym tego bękarta. Albo sprzedał do boskiego cyrku. Występowałby obok bogini bez wyznawców i herosów-klaunów. Idealnie uzupełnialiby się.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie kuś mnie! też mnie dziwi jego wygląd ale co mam zrobić? może ma jakiś ukryty dar(mhy) który pozwolił mu zmienić wygląd. Jak już kogoś atakujesz zrób to porządnie,nie dałeś rady rannemu Johnowi to będziesz miał problem ze zdrowym, następnym razem bardziej się postaraj. Co do tej całej kobiety<Patrzy na Abi> co ona tutaj właściwie robi? Już dawno mogłeś ja zabić, jeden cios i koniec. Twoich stosunków z Johnemi tak to nie pogorszy. Blade dał się zranić jakiemuś mhrocznemu asasynowi,barwo! Jesteś bogiem i dajesz się zranić byle komu. Może naprawdę lepiej byłoby ci w cyrku?

Casulono chcesz go kupić? Patrz jakie ma dobre zęby! te śmiertelniczkę dostaniesz gratis.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciosy nic mi nie robiły. Stałem tylko uśmiechnięty i słuchałem ich rozmowy.

- To nie był zwykły Asasyn, tylko szef Bractwa Cienia. - powiedziałem, i spojrzałem na Casula. - A gadzich cech nie mam, bo ich nie chcę. Mocą Biomasy mogę zmienić się w cokolwiek. I nie jestem twoją własnością, ojcze - warknąłem.

Dość mocno odepchnąłem Casula.

- Mam cię dosyć. Wynoś się stąd i nie wracaj, albo zginiesz.

Wystrzeliłem mu portal pod nogi. Portal prowadzący na Trójkąt Bermudzki na Ziemi. Ciekawe kto tam po niego przyjedzie... Zamknąłem przejście za nim, i odwróciłem się do Pympa.

- Ty też nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.

I wyszedłem. Zabrałem Abi do nadszarpniętego Orła, i kazałem FNG zawieźć ją na Główną Planetę Bractwa. Gdy odlecieli, przeskanowałem otoczenie. Wykryłem dwa statki wyładowane Asasynami. Jeden desantował ich na szpital, a drugi zawisł nad moją głową.

- John! Widzę, że jedna kula to za mało. Dlatego postarałem się o to sześciolufowe cudo!

Na podkreślenie swoich słów zakręcił sześcioma lufami miniguna.

- Zabierz się tu na dół, Bill - powiedziałem, stojąc spokojnie. - Będziesz siedział tam na górze?

- Cha! Oczywiście, że tak! - krzyknął, i zaczął strzelać.

Nie zaskoczy mnie ponownie.

Uaktywniłem moc Biomasy, i zmieniłem się w muchę.

Teraz mógł sobie postrzelać... Poleciałem w jego kierunku. On przestał bezmyślnie strzelać na oślep, i rozejrzał się. Pojawiłem się tuż za nim zmieniłem w siebie, i zadałem cios sztyletem.

Ostrze trafiło na metalowy naramiennik.

Bill wyczuł mnie za sobą.

Odwrócił się, i potężnym ciosem wyrzucił mnie ze statku. Wystrzeliłem linkę, i wpadłem z powrotem. Zaatakowałem lewym sierpowym. Uchylił się, i oberwał w łeb z kolana.

I zniknął.

Tak po prostu.

Westchnąłem, i złapałem miniguna. Bill to zwykły tchórz... Jak sprawy wymykają się spod kontroli, to po prostu znika. Wycelowałem w myśliwiec desantowy, i zacząłem strzelać. Oczywiście zwykłe pociski, nawet platynowe, nic nie zrobią tytanowemu opancerzeniu. Przyciągnąłem jednak ich uwagę. Myśliwiec wycelował we mnie i wystrzelił dwie rakiety. Prędko opuściłem pokład, a rakiety rozwaliły myśliwiec z minigunem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul wkracza do szpitala w towarzystwie czterech lekko zataczających się ludzi w skórach jaguarów i różnymi kościanymi ozdobami.

- Wejdźcie do tego wilekiego latającego zamku, potem zejdźcie po takich wielkich schodach i wejdźcie do pomieszczeń za kratami. Tam są wasze pokoje.

- Fpooooszoooo...

Ludzie odchodzą.

- Dali mi ich w zamian za oszczędzenie ostatniej 1/4 populacji. Uwierzyłbyś, Pympie, że szukali u mnie serca? Na czym my tu skończyliśmy? Ach tak... Masz rację, mogłem ich wykończyć, ale twój synalek musiał wyskoczyć ze swoją gadką. To dekoncentruje... I nie, nie chcę go kupić. Zapaskudziłby mi podłogę w Fortecy.

Podchodzi do leżącego Tytoka. Tamuje krwotok.

- Nie jestem lekarzem i nie będę próbował wyciągnąć kuli. Znając życie, wyciągnąłbym coś ważnego dla ciała. A tak dłużej się pomęczy i będzie miał więcej czasu na wspominanie najlepszych chwil życia. Właśnie... Co robimy z ciałem, gdy już on wykituje? Zakopujemy po kryjomu czy bezcześcimy w czyjejś pracowni?

EDIT: Nie doczytałem o położeniu Abi...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus budzi się i patrzy na Bogów stojących w jego szpitalu.

- Hej, dlaczego wy jesteście różowi!? I co tam robi ten słoń?

Próbuje się podnieść, ale upada. Kula trafiła go w brzuch.

- Hm, niefajna sprawa. Nie chcę umierać. To strasznie nudne.

Drapie się po głowie.

- Słuchajcie, widzę, że mój szpital jest w gruzach, i jestem bardzo zły, bo wszelkie przedmioty jakimi mógłbym się sam zoperować... Musicie znaleźć jakieś zwyczajne przedmioty...

Patrzy się na Casula.

- Casul... Jestem... twoim ojcem...

Mdleje.

- Żarty.

A jednak udawał, cwaniak!

- Znaczy nie jestem. Nie mam zbytnio dzieci.

Teraz już na serio zemdlał.

----------------

Okej, musicie znaleźć przedmioty, które zastąpią przedmioty potrzebne do operacji:

Skalpel, coś do oświetlania rany, coś do wyjęcia kuli, coś do zatrzymania infekcji, coś co utrzyma mnie przy stanie świadomości, jakąś kroplówkę (z dowolnym płynem :wink: ), i coś pod napięciem elektrycznym, żeby mnie ratować jakby co, i jakaś elektronika, która będzie monitorować mój stan.

WSZYSTKIE przedmioty są dozwolone, a na wasze propozycje będę odpowiadał ja albo Matrix, pisząc czy to pomaga czy przeszkadza. :wink: Więc cała inwencją twórca należy do was. Zastanówcie się, co byście zrobili w realu. (Prawie jak Brainiac - operacja przy pomocy biurowych artykułów :wink:)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Wiesz Casul najchętniej zrobiłbym to co mówisz czyli skrócił jego cierpienia i zabrał ciało do pracowni. Tytokusie może poświęcisz się dla naszej uciechy...wróć chciałem powiedzieć dla nauki.

Najważniejsze to położyć i unieruchomić ofiarę by nie zrobiła sobie krzywdy.

<Wychodzi w poszukiwaniu sprzętu "medycznego",po chwili wraca z wózkiem ukradzionym od bezdomnego>

-Tytokusie niech twoje serce się raduje wypompowuje szybciej twoją krew z ciała ponieważ mam dla ciebie aparaturę monitorującą twój stan!

<Z wózka ściąga telewizor "rubin",trochę złomu,kradziony kabel wysokiego napięcia,gumową kaczkę i stetoskop>

Jeszcze tylko chwila i będziemy wiedzieli o twoim stanie zdrowia wszystko.

<Zardzewiały stetoskop został połączony z telewizorem kablem wysokiego napięcia,do głowy boga został przyłożony metalowy kask ze złomu, na górze telewizora stała kaczka. Stetoskop został przytknięty do klatki piersiowej Tytoka i przyklejony taśmą klejącą na bazie ołowiu. Telewizor został uruchomiony,najpierw wydawało się,że aparatura nie działa lecz trzeba było dać jej trochę czasu na rozgrzanbie się lamp,kaczka kwakała do uderzeń serca,a na ekranie wyświetlały się informacje o stanie Tytokusa jak wykres pracy mózgu czy ciśnienie,w lewym dolnym rogu wyświetlały się jego myśli najczęściej zbereźne>

Widzicie jakie to proste,w razie potrzeby dzięki temu urządzeniu będziemy mogli zgrać osobowość Tytokusa do pamięci komputera i wgrać ją do robota. Tak naprawdę oryginał nie jest nam więcej potrzebny. A trzeba uważać bo gdy telewizor się przegrzeje lubi wybuchać i płonąć więc może spowodować śmierć podłączonego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na horyzoncie widać już było niebotyczne jak zamek lorda Farquaada budynki Sądu Boskiego. Słoneczko wschodziło i leniwie wyłaniało się zza widnokręgu oślepiając trochę lwa. Od czego ma się jednak okulary lotnicze o cechach przeciwsłonecznych? Cygnus założył je, po czym skierował się na Sąd. Po krótkim czasie doleciał do bramki, która po przekroczeniu zabiera moc. Oczywiście okresowo. Nie były one jakoś zdobione - były to wręcz drewniane budki o wielkości przeciętnego Tojtoja. Między takie dwie się wlatywało i ot cała filozofia. Cygnus otworzył przewodnik który dostał w Tojtojach i poleciał wprost do Sądu. Trochę to trwało nim odnalazł właściwy adres, ale w końcu dotarł do celu. Drzwi otworzyły się, a Cygnus wszedł do holu.

Widok nie był ani zachwycający, ani obrzydzający życie - normalna okrągła kamienna sala z fontanną pośrodku. Z sufitu zwieszało się kilkaset diamentowych żyrandoli ze świecami. Diamenty sprawiały że blask był większy, przez to mimo braku okien było tu jaśniej niż na zewnątrz. Po hallu kręciło się kilku bogów. Cygnus rozejrzał się. Nie obchodził go wystrój, chciał wyjaśnić sprawę i tyle. Wszedł do korytarza nad którym było napisane "Dział Pomyłek - tylko się nie pomyl!". "Żenada" - pomyślał Cygnus i wszedł.

Korytarz też nie był ani powalający, ani kiczowaty - normalny korytarz skalny oświetlony lampkami z diamentu. Po bokach znajdowały się drzwi do różnych pokoi - wszystkie dzielone przez zero.

- Pokój 2 dzielone przez 0... - przeczytał Cygnus, a drzwi wybuchły odrzucając boga.

- Witamy! - usłyszał lew gdy kurz trochę opadł - Czyż to nie nasz lwi bóg Cygnus? Chodźże no tu młodzieńcze...

- Kim ty jesteś? - zapytał Cygnus który nie mogąc dojrzeć nikogo za biurkiem wszedł do gabinetu.

- Tutaj! - krzyknął ktoś zza regału pełnego dokumentów. Cygnus zaglądnął za regał. Dostrzegł tam małego boga, około 1 metr wzrostu ubranego w garnitur. Wyglądał jak urzędas.

- Ty jesteś...

- Biurus McFolder, bóg wszelkiego rodzaju Biurokracji. Masz prawnika?

- No nie...

- Kiepsko. Może Casul będzie wolny... - rzekł Biurus i podszedł do biurka. Usiadł na małe krzesełko, które po chwili urosło. Teraz Biurus wyglądał jakby miał 2 metry - Niezłe, co? Dostałem na imieniny.

- Ciekawe... - powiedział Cygnus usiadł naprzeciwko, wprost na dywaniku. Biurus zaczął wykręcać numer na starym, stylowym aparacie telefonicznym. Cisza.

- Niestety Casula nie ma w domu. To bardzo komplikuje sytuację...

- O co w ogóle tu chodzi? Miałem tu tylko podać informacje o mnie!

- Owszem, to na początek.

Po dłuższej chwili wypytywania o wszystko.

- Teraz chciałbym cię zapytać o rodzeństwo. Posiadasz jakoweś?

- Nie, jestem jedynakiem.

- Na pewno?

- Skąd to pytanie?

- Zdarzały się przypadki w Dziale Spadków, że miało być dwóc braci, ale był jeden i on wszystko dziedziczył, a potem drugi się pojawiał, dlatego wszędzie musimy pytać.

- Rozumiem.

- Nie rozumiesz.

- Co?

Z cienia wysunęła się postać dość podobna do Cygnusa, ale ludzka, o krótkich, brązowych włosach, brązowych oczach, ubrana w brązową skórzaną kurtkę z futerkiem na kołnierzu, czarny t-shirt i jeansy. Reszty bóg nie widział.

- Poznaj Roberta Magnificensisa.

- Witaj braciszku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To było dziwne. Ale rozumiem go. Teraz synowie sprawiają tylko problemy, prawda, Pympie? Trzeba im dawać szlabany. - zaczyna znacząco szturchać Pympa łokciem - Ogólnie trzeba trzymać ich na krótkiej smyczy. I najlepiej w zamknięciu. Co nie, Pympie?

Casul zaczyna grzebać w śmieciach. Wyciąga pęknięte wiatro i powykrzywiane stojaki. Napełnia wiadro wodą i zawiesza je na lampie nad Tyt0kiem. Z reszty buduje kilka konstrukcji, do których doczepia łyżki.

- A więc tak. Krople wody spadają przez dziurę we dnie i odbijają się od łyżeczek. Powstałe krople odbijają się od niższych łyżeczek i tak dalej aż dogłowy Tytoka, która zaraz będzie "bombardowana" setkami kropelek. Kiedy jeszcze potrzebowałem snu, to często wstawałem, bo woda z cieknącego kranu rozpryskiwała się przez łyżki, a dźwięk, choć cichy, skutecznie uniemożliwiał zaśnięcie. Coś jak tortura wodna. Trzeba go jeszcze obudzić.

Podchodzi do Tytokusa i zaczyna go delikatnie szturchać.

- Tytoku, pora wstawać.

Bez skutku. Casul uderza rannego w żebra.

- Wstawaj, bo jak nie to trzeba będzie zajmować się nie tylko kulą w ciele!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrokas spokojnie siedział sobie w biurze. Zapewne przekonany był, iż nikt nie znajdzie portalu w WC. A jeszcze podpalił dom... Co za szaleniec miałby wchodzić do płonącego domu, żeby skorzystać z toalety? No cóż, ruchu Ravenosa nie można przewidzieć. Tak samo tym razem - skąd władca Piekieł mógł wiedzieć, iż Kawofil znajdzie przejście do jego wymiaru? Nie mogł się domyślić, aż Rav z pędem wpadł na środek biura razem z zawartością klozetu, którą rozrzuciło na całe pomieszczenie, chlapiąc wszystko. Bóg podniósł się i uśmiechną do Mrokasa.

-No hej Mrokas, kope lat! Jak tam, co u Diabłów?

Mrokas, zaszokowany tym całym zajściem, nie zdążył powiedzieć swego klasycznego "kogo diabli niosą", ale szybko postanowił nadrobić zaległości i wydarł się na intruza:

- Do diabła, czyś Ty oszalał? Posprzątasz to swoją szczoteczką do zębów, a gdy tylko skończysz... Jakąs karę dla Ciebie wymyślę. No, gadaj co masz na swoje usprawiedliwienie i skąd się tu u licha wziąłeś?! - zaczęło mu płonąć dwuźrenicowe oko, podobnie jak prawa dłoń.

No tak, nic dziwnego, że jest zły. Nie dość, iż zniszczyłem mu biuro, to jeszcze nie pomogłem w wojnie o Niebo. Ciekawe co myśli dokładnie... Tak, bardzo ciekawe

-Ja? Zobaczyłem, że pali Ci się dom, to chciałem pomóc! Nie moja wina, że woda z toalety przenosi prosto tutaj!

Zaczął spacerować, od niechcenia strzepał z ramienia jakiś śluz. Wprost na, zapewne ważne, dokumenty. Usiadł na biurku huśtając nogami.

-No to już wiesz skąd się wziąłem. Poza tym - nie można starego kolegi odwiedzić w pracy? Ciekawy byłem, co robisz. Tak, czy siak - mam pewna sprawę. Piekielnie delikatną, że tak powiem.

- Po pierwsze to wstań. I niczego nie dotykaj, na czorta! Pójdziemy w miejsce, gdzie będziesz mógł niszczyć wszystko do woli.

Mrokas podał rękę Ravenosowi i razem teleportowali się Nigdzie, znaczy w Pustkę.

- Po drugie, nie zapomniałem o tym, że mi wysprzątasz biuro i całe Piekło zresztą. A teraz, jakiż to interes do mnie masz, Kawofilu?

Rav poparzony płonącą dłonią boga zaczął machać nią, by się schłodziła. Dużo to nie dało, ale przynajmniej nie piekło.

-Nie denerwuj się tak, z interesem przychodzę! A biuro sam sobie sprzątaj, Twój kibel, Twoje odpady!

Bóg nie mówił tego serio. Zmuszanie władcy diabłów do sprzątania nieczystości jest mocno idiotyczne. Nawet, jak na kawopija.

-Otóż, jak powszechnie wiadomo, Diabły to Ci od paktów z ludźmi, prawda? No, sadzonka drzewka pieniężnego za duszę, i tak dalej. Czy... - chwila wahania. Jeśli się uda dostanę dosyć przydatną moc za darmo i oszukam diabła. Ale z drugiej - Mrokas się może lekko wściec. Na diabła, iz się tak dał, muehehhe. - ...Takie pakty mogą podpisywać również bogowie?

- Diabły nie są tylko od paktów z ludźmi ignorancie, a za tę pyskówkę karzę Cię wyhłostać, głupcze! Na razie jednak porozmawiajmy o interesach. - usiadł na niczym i złozył ręce, a potem uśmiechnął się jak jakiś cwany handlowiec. Już jest mój. Mam go w garści. Zrobi wszystko co mu każę i jeszcze na tym zarobię, buachachacha!

- Tak więc... Niejaki Mlekopij, zwany Wam, załosne istoty, jako Kniv'trop, podpisał ze mną umowę. Nie pamiętam czego ona dotyczyła, jeśli cię to interesuje, więc będę musiał pogrzebać w starych papierach i sobie przypomnieć. Z tego co mi jednak wiadomo, w momencie zawarcia paktu nie był boską istotą. Odpowiadając zaś konkretnie na twoje pytanie, niejaki Medyk, zwany wam, głupcy, jako Tytokus, zawarł ze mną umowę, przez którą stracił swe życie. Dlatego odpowiedź na twoje pytanie, Kawofilu, jest...

- spuścił wzrok, a gdzieś w tle zagrała muzyczka budująca napięcie. - Jest jak najbardziej twierdząca. Teraz ty odpowiedz mi na pytanie, jaki masz do mnie interes, tylko chyżo, bo moje biuro samo się nie sprzątnie!

-Ha, doskonale! Więc robimy pakcik, tak? Tylko wiesz... Ja nie do końca chcę paktu z Tobą. Tyś brzydki jak noc, a ja jeszcze umowy mam tu zakładać? Nie dzięki. Nie masz jakiegoś podwładnego do tego? Szczególnie prosiłbym o... sukkuba. Na pewno masz jakieś ładne sukkuby - uśmiechnął się. Nie radośnie, a jakoś złośliwie. Rav miał plan. Niech tylko Mrokas zgodzi się na sukkuba... Wtedy plan się uda. Będzie chyba pierwszym bogiem, który oszukał diabła. Ale jeśli nie wyjdzie - trzeba będzie wiać.

-To jak, zapoznasz mnie z jakąś miłą panią sukkub?

- Masz mnie za idiotę? Przychodzisz do mnie, paskudzisz mi biuro "zawartością sedesu", odkrywasz moje tajne przejścia i jeszcze robisz ze mnie kretyna? Masz szczęście, że nie chcesz ze mną podpisać umowy, bo tak bym cię u(_!_)pił na kilka następnych mileniów! Wracając do tematu: nie zapoznam cię z jakąś miłą panią sukkub, bo one nie są miłe. Omamią cię, uwiodą i po tobie, nędzna istoto! - nagle nad głową Mrokasa pojawiła się żarówka, która w mig się zapaliła, na jego twarzy zaś pojawił się jeszcze bardziej chytry i złowieszczy uśmieszek, niż u Ravenosa. - Eee... Dobrze, powiedz, czego konkretnie chcesz?

Co to, zaraza, olimpiada mrocznych uśmieszków? Ciekawe, jaką będzie miał minę, gdy już...

-No to po kolei. Na początek - prosiłbym o jakąś wyjątkowo utalentowaną panią sukkub... Polecisz jakąś? Sam wybierz najlepszą w swoim fachu. A co do umowy - chcę nowych oczu. Ale nie byle jakich, o nie. Chcę widzieć myśli wszystkich istot, zapisane nad ich głowami. Bajcur czytał w myślach i zwariował, bo myśli słyszał. Ja chcę je widzieć. No i czerwony kolorek tych patrzałek sobie wymarzyłem.

A teraz uśmiechnął się milusio. Jak jakaś ziemska pastereczka. No i co, tak to się nigdy, zaraza, nie uśmiechniesz!

Czego się szczerzysz jak idiota? Mrokas przyjął chyba najbardziej poważną minę, jaką mógł przyjąć bóg.

- Chyba się nie zrozumieliśmy. Prosisz o wiele, o bardzo wiele, ale nie oferujesz nic w zamian, a nawet nie próbujesz zejść na temat oddania czegoś w zamian za to, czego oczekujesz. - spojrzał na Ravenosa okiem o dwu źrenicach, niemal go przewiercając wzrokiem i sprawiając wrażenie, że Władca Piekieł widzi jego całe wnętrze.

-Ale ja cię przejrzałem - kontynuował. - Przejrzałem cię i wiem, że chciałeś odejść stąd z darami, niczego nie tracąc. Powiedz więc, czy możesz mi oferować coś, co mi się przyda? - wciąż miał niesamowicie poważną minę, a jego wyraz twarzy jakby nakazywał Ravenosowi coś oddać Władcy Piekieł.

-Nie no, jak Ty byś chciał pożyczyć 2 moderatu$y, to bym nie narzekał. Ale dobra, tyś Władca Piekieł, coś Ci niby dać muszę.

Niebezpiecznie. Mrokas coś podejrzewa. Ale co z tego. Jeśli tylko pozwoli całą transakcję - odebranie zapłaty i podarowanie oczy - wykonać Sukkubowi, to nie będzie problemu. Muszę go zmusić do zgody, inaczej się nie uda.

Bóg usiadł w powietrzu po turecku, nadal się szczerząc.

-Co ktoś taki, jak Ty potrzebuje? Praktycznie niczego... Dobra, duszy Ci nie dam, bo sam jej nie mam. Przestała być potrzebna po założeniu Maski. Ale coś innego... Energia życiowa! Tak, energia życiowa. Ja bardzo zdrowy bóg, jeszcze duzo pożyję. Mogę oddać jej... 5/6!

Chyba przesadziłem. Tak dużo? Nikt tyle nie daje... Zaraza, Mrokas, zgódź się... Bylebyś tylko nie wiedział pewnego faktu o energii u bogów. Obym pierwszy chciał to oddać.

- Coś mi *niby* dać musisz. Szkoda, że duszy własnej nie posiadasz... A co mi po twojej energii życiowej, jak od kawy jesteś uzależniony? Twoja energia została skażona przez tę używkę, cóż mi więc po niej?

-Wiem, że na takie coś byś się nie zgodził. Nie chodzi mi o energię do życia, tylko energię życia! Innymi słowy - oddaje lata, przez które jeszcze mam, jeśli umrę naturalnie, żyć. To chyba korzystne.

-Czy korzystne? Wątpię. Byłeś chociaż na odwyku? Również wątpię. Pozwól jednak, że na chwilę zejdziemy z tematu. Chciałbym... - zamyślił się i spojrzał przebiegle na Ravenosa. - Chciałbym porozmawiać z tobą o energii bogów? Wiesz o niej coś, czego nie wiem ja, a czego dowiedzieć się nie mogę? Taka myśl nasuwa mi się przez to, iż oddajesz mi energię życia, co spowoduje twoją śmierć. No, brakuje do tego jednej szóstej, ale i tak będziesz słaby jak byle człowiek. Czy warto jest zapłacić taką cenę za spotkanie z sukkubem, który cię wykorzysta i ograbi ze wszystkiego co masz i za kolorowe oczka? Jeżeli chcesz zaszpanować przed towarzystwem to mogę ci sprzedać tanio dwuźrenicowe oko, a jeśli chcesz upojnej nocy z sukkubem... Chwila! Przecież sukkuby to demony, a nie diabły! - wstał z nieistniejącego krzesła i uderzył pięścią w nieistniejący stół, wylewając nieistniejącą wodę z nieistniejącej szklanki, która przewracając się zbiła się o nieistniejącą podłogę. - Co ty kręcisz? Mów natentychmiast, albo gorzko pożałujesz! - za plecami Mrokasa nagle zjawiła się obstawa gotowa na wszystko: sześć piekielnych czartów. Dodatkowo obie dłonie Władcy Piekieł zajęły się ogniem,, który buchał też z oczu mrocznego elfa.

Rav się nieco zmieszał. Zaraza, jest źle. Co z tego, że sukkuby są u Bajcura, on, czy Markos - jeden pies. No, gdyby kotka nie wylali, teraz mamy tam kogo innego... Trzeba by się tam wybrać aby potwierdzić eksperyment. O ile będę mógł chodzić po tym, co oni zrobią. Nie wyglądają te diabły przyjaźnie. Trzeba grać na zwłokę, gadać jakieś głupoty. I szybko zniknąć. Chyba mam coś, co pozwoli uciec.

-O, widzę, że przywołałeś tych sprzątaczy, co Ci biuro wyczyszczą! Doskonale, doskonale... Ale wracając do tematu. Słabszy na pewno po oddaniu mocy nie będę. Po prostu wcześniej umrę śmiercią naturalną. Chyba, iż ktoś mnie ubije wcześniej, wtedy peszek. Dwuźrenicowe oczy są brzydkie, nie skorzystam. Ale że sukkuby nie mieszkają u Ciebie? Dziwne... W takim razie odwiedzę chyba konkurencję...

Powoli wycofywał się w pustkę, gotowy na ucieczkę. Jaką? Jeszcze nie wiedział.

- Te, koleś, co się cofasz? - rzekł jeden z goryli (ochroniarzy znaczy). - Pokazać ci, że nawet bez oddawania energii możesz umrzeć bardzo szybko? Niezupełnie naturalnie zresztą?

- Ty, czekaj chwilę - zabronił piekielnemu czartowi Mrokas. - Kawofilu, czyżbym cię czymś uraził? - spróbował zyskać zaufanie boga kawy. - Mam nadzieję, że tak! W Bitwie o Niebo mi nie pomogłeś, wspierając najpewniej stronę przeciwną, wcześniej jeszcze pomagałeś temu przeklętemu bardowi i załatwiłeś mu chowańca, a teraz znowu działasz przeciw mnie, spiskując tu i próbując oszukać i wykiwać? Czyżbyś nie słyszał o niebywałej inteligencji diabłów? Nie, mój drogi, nie wyjdziesz stąd, z Nikąd, tak po prostu! - znów walnął pięścią w nieistniejący stół. - Teraz pogadamy inaczej. - Władca Piekieł dał sługusom niezauważalny na kawofila znak i piekiellne czarty w mig otoczyły nieszczęsnego boga kawy. Sam Mrokas zaś złapał boga płonącą, wielką i silną dłonią. - Żeby wykiwać diabła trzeba się bardziej postarać, a i tak nikomu się to nie uda. Tymczasem, jeśli chcesz przeżyć te lata, które chciałeś ofiarować mi, mów, kto cię tu przysłał! Na czyje zlecenie działasz?! Czego kazali ci się dowiedzieć?! Mów, albo przypomnisz sobie, co to znaczy zajrzeć śmierci w oczy!

To be Continued...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpadłem do pomieszczenia z Tytokusem. Minąłem Casula, i rzekłem do Pympa:

- Ten wielki frachtowiec, który właśnie zawisł nad nami sprawia niedobre wrażenie. Nie mogę przebić się przez bariery kinetyczne, proponuję więc...

Nie dokończyłem, bo nagle ściana została rozwalona. Wpadł przez nią wielki, muskularny facet ze zmutowaną twarzą. Zamiast lewej ręki miał stalowy szpon, a jego prawa ręka była wirującą duszą. Jego duszą. Wbiłem mu ukryte ostrze w brzuch.

Jakby wbić kij w kamień.

Jego twarz pozostała nieporuszona. Obdarzył mnie gniewnym, ale mało rozgarniętym spojrzeniem, i uderzył szponem po twarzy.

To mnie wkurzyło.

Powiększyłem prawą rękę Biomasą, i rąbnąłem go w głowę.

Kompletnie nic! Moja ręka zatrzymała się na jego głowie jak na murze. Jakby cała energia uderzenia zniknęła w zetknięciu z jego głową.

Odepchnął mnie do tyłu, i zamachnął się szponem.

Nagle usłyszałem głośny wystrzał jakby plazmy, i ujrzałem jak dusza wychodząca z jego ręki jest przeszyta pociskiem repulsorowym. Dusza zniknęła.

Force Sense powiedziało mi, żeby zaatakować. Wyskoczyłem prosto na niego, zmieniłem rękę na szpon, wbiłem mu ją w brzuch i rozciąłem go na pół.

Nadszedł kolejny.

- Te ich dusze reagują na ciepło - powiedziała Jane, podchodząc do mnie. - trzeba im je wypalić, inaczej żaden atak nie poskutkuje.

Skinąłem głową, i spojrzałem na Tytokusa.

- Potrzebuje pomocy...

- FNG już mnie poinformował. Mamy większe problemy, ten wielki statek kosmiczny nad nami chyba zaczyna coś robić - rzekła, spoglądając na mnie.

- Co?

- Ostatnio widziałam podobną aktywność podczas misji eskortowej dla Biotechu. On chyba zaraz otworzy portal czasoprzestrzenny...

I, oczywiście, tak się stało.

Nagle wszystko rozbłysło jasnym światłem, a szpital drgnął.

- Portal czasoprzestrzenny?! Przecież...

Cały szpital rąbnął w ziemię. Ściany zapadły się, a dach opadł na nas. Zrobiłem nad nami barierę z Mocy, i odrzuciłem kawałki dachu i innych pięter. Byliśmy...

W mieście.

Ale opuszczonym mieście.

Widziałem wrak samochodu na ulicy. Wyglądał na jakieś 100 lat, rdza mocno go przeżarła. Po prawo był sklep ze sprzętem RTV i AGD, po lewo 'wszystko po 4,999999', trochę dalej sklep odzieżowy, a jeszcze dalej jakiś megazaawansowany sklep komputerowy. Dałbym głowę, że widziałem przez szybę "Duke Nukem Forever"!

Jeszcze dalej były dwa inne sklepy oraz dom.

Wszystko było obrośnięte dziką roślinnością, a inne domy i budynki były zatopione w piasku. Dalej, na środku pustyni znajdowało się jeziorko z zatopionym w środku komisem pojazdowym. Przez krystalicznie czystą wodę widziałem nowiusieńkie modele statków kosmicznych.

Poczułem coś. Coś jakby...

Odwróciłem się, i ujrzałem wielką, urwaną rurę z napisem "subsancja łatwopalna! W temperaturze powyżej 50 stopni jeden metr sześcienny gazu powoduje wybuch równy grzybowi atomowemu".

Cała okolica była wypełniona śmiercionośną substancją. Można nią było oddychać, ale trzeba uważać na gorąco. Wystrzał z broni nie powinien odpalić reakcji wybuchowej, ale snajperka repulsorowa już tak.

To utrudni nam walkę z tymi opętanymi Asasynami.

Spojrzałem na miejsce, z którego wypadliśmy razem z całym szpitalem. Gdyby nie grudki ziemi wysypujące się z powietrza, nikt by nie podejrzewał, że jest tam portal.

Najgorsze było to, że to był portal jednostronny.

Nagle z powietrza wyskoczył opętany Asasyn.

- Uch... Potrzebuję jakiegoś źródła ciepła! - powiedziałem do pozostałych. Cofnąłem się.

Hmm, czym by go tu...

Chwyciłem kij i zdzieliłem nim Asasyna przez łeb. Odwrócił się w moją stronę, i ruszył na mnie ze szponem.

- Wymyślcie coś z tym gorącem. Tylko nie przekroczcie 50 stopni!

Jane wypaliła kilka strzałów z pistoletu w przeciwnika.

- To nic nie da. Spróbuję zająć się Tytokusem. Po tym, jak cała ta woda wisząca mu nad głową chlusnęła mu w łeb, chyba pozostanie przytomny...

Weszła do sklepu 'wszystko po 4,9999999 zł' i wyszła stamtąd z dość dużym młotkiem.

- Najlepiej zacząć od znieczulenia.

__________________________________________

No, dobra. To mamy miasteczko wypełnione łatwopalnym gazem. Mamy sklepy, ale zostawiłem dwa, żeby ktoś mógł sobie wymyślić jakie to sklepy. Tylko bez 'sklepu do wyjmowania platynowych kul' proszę...

Ja już propozycję na znieczulenie dałem, Tyt niech opisze efekt ;q

Co do portalu - on jest tylko w jedną stronę. z Osiedla na 'to nieznane miasto'. Wydostaniem się stamtąd zajmiemy się po uleczeniu Tytoka.

I proponuję nie rozwalać frachtowca robiącego portal, bo ten zostanie zamknięty i nikt się tam nie dostanie ;q

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obok Markosa i Ravenosa pojawił się Abyssal. Pan Piekieł zorientował się, że pojawianie się w krainie kogoś, komu niedawno zabiłeś ojca nie jest dobrym pomysłem.

-Markosie, co ty tu robisz? Włamałeś się do mojego wymiaru? Tak bez bez zaproszenia? Nieładnie...

Głos Abyssala był przesiąknięty słodyczą i jadem. Z jakiegoś powodu brzmiał on o wiele straszniej od zwyczajowego, monotonnego głosu z jedynie nutką groźby. Twarz boga Pustki pozostała bez wyrazu. Przywołane diabły gdzieś zniknęły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus obudził się, kiedy woda chlusnęła mu w twarz. Spojrzał na sporządzony przez Syskola system i pokiwał z aprobatą.

- Dobre jest. Ale nie wsadzajcie mojej świadomości do robota, bo się wkurzę.

Potem obejrzał dokładnie zbudowany przez Casula system.

- Też dobre. Chociaż trochę kosztowne, ale mam nadzieje, że będzie działać.

Spojrzał na Jane z młotem. Zrobił minę podobną do tej:

294pcaa.jpg

- To chyba głupi pomysł.

I zemdlał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałem na dachu sklepu 'wszystko po 4,99999 zł' i przyglądałem się przyjezdnej grupce osób. Zauważyłem przeciwnika walczącego z Asassynem. Usłyszałem jak przybysze mówili o słabości przeciwników do gorąca. Z niesamowitą prędkością wpadłem do sklepu RTV i AGD, rzuciłem na ladę kilka $ i porwałem stamtąd rozgrzaną grzałkę. Wybiegłem ze sklepu i wbiłem ją prosto w tarczę przeciwnika, która rozprysła się na kawałki rażąc wszystkich w oczy. Odwróciłem się do nieznajomych i zapytałem Asassyna:

- Kim jesteście i co tu robicie?

- Czekaj, zdjąłeś tylko tarczę - powiedziałem, i przebiłem zmutowanego gościa szponem.

Wyjąłem zakrwawioną rękę, i odezwałem się do nowego:

- Jestem John Blade, i zostaliśmy tu przeniesieni przez jakichś tłumoków, którzy myślą, że jak odseparują nas od naszego świata to będą fajni - w skrócie wyjaśniłem. - A ty, kim jesteś i co tu robisz?

Spojrzałem na ciało wroga, które po chwili rozpłynęło się w powietrzu.

- Nazywają mnie Dan Speed - rzekłem, wyciągając rękę w geście powitania. - Kim był ten zmutowany koleś, który próbował was zabić?

- E, to tylko nieudany eksperyment Bractwa Cienia - machnąłem ręką. - Mamy poważniejsze problemy. Nasz medyk jest ranny, a nikt z nas nie umie wyciągnąć kuli. Musimy zapewnić mu sprzęt do zoperowania się samemu, a nie widziałem w pobliżu 'sklepu z ekwipunkiem do wyciągania platynowych kul'.

- Skoro już tu jesteś i nie próbujesz nas zabić, to może przydaj się i pomóż z tym medykiem? - powiedziała Jane, podchodząc do Dana. - No tak, gdzie moje maniery. Jestem Jane Brown, siostra tego tu knypka - pokazała na Johna, który przewrócił oczami.

Uścisnąłem dłoń Jane a potem popatrzyłem na Johna z perfidnym uśmiechem.

- Zobaczymy co da się zrobić - powiedziałem, i poszedłem w głąb miasta gdzie znajdował się dom, który opleciony był zmutowanym pnączem. Bez namysłu wpadłem do środka wyważając drzwi ramieniem. Przywitał mnie pysk wielkiej mięsożernej rośliny. Zawróciłem i wpadłem do sklepu sportowego. Złapałem kij bejsbolowy, czapeczkę i rękawicę oraz piłeczkę po czym wybiegłem i wróciłem do rośliny. To wszystko trwało zaledwie parę sekund. Podrzuciłem piłeczkę i mocą odbicia skierowałem ją w stronę paszczy potwora. Ten udławił się nieoczekiwanym pociskiem i został wysmagany kijem. Po tym stracił chyba apetyt i ewakuował się z domu przez okno. Wszedłem do toalety i wyrwałem lustro ze ściany.

Wróciłem do rannego lekarza, i położyłem koło niego lustro.

- To się może przydać podczas operacji - rzekłem i odwróciłem się w stronę Casula, po czym zmierzyłem go zgorszonym wzrokiem - A Ty czym jesteś?

- E, to nasze boskie nic - zaśmiałem się. - Myśli, że skoro jest samą duszą, to może nas wszystkich pokonać.

Myli się.

________________________

pr0 - McT

Tak, pr0 - SkW

EDIT: Tav mówi, że jeszcze trzeba zdobyć coś na styl skalpela oraz coś do zaszycia rany, a potem możemy się wynieść z tego miasta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mierzy wzrokiem wzniesioną konstrukcję do budzenia.

- Kosztowne? Przecież to śmieci.

Wchodzi Jane, Blade i Dan, następuje ich krótka rozmowa.

- A oto przyszedł nasz Assassin. Nie powinineś teraz oblegać jakąś twierdzę dobra ze swoim wyliniałym wujaszkiem.

Do nowego boga:

- Wbrew temu, co twierdzi ten obłudnik, jestem osobą, a nie rzeczą. Jestem Casulono. Akta znajdziesz w Biurokracji.

Do Blade'a:

- Musisz mieć wyjątkowo niskie mniemanie o sobie, skoro nazywasz mnie niczym. - krew ze zbroi spływa na podłogę i zaczyna przedstawiać zdarzenia, o których mówi bóg - Przecież ja cię oślepiłem. Pastwiłem się nad tobą. Ledwie uniknąłeś śmierci z moich rąk. Skatowałem twoją towarzyszkę. Zniszczyłem twój dom. Uszkodziłem statek. Nie wspomnę już o uśmierceniu twojego byłego herosa. Szkoda, że go wskrzesiłeś. - kałuża krwi zatrzymuje się na scenie oślepiania - Sporo dokonań jak na nic. A teraz pomyśl trochę, o ile nie przekracza to twoich możliwości i odpowiedz na jedno pytanie, biorąc pod uwagę to, co przed chwilą zobaczyłeś we krwi. - dźga Blade'a w pierś - Kim ty jesteś, skoro ja jestem niczym?

Odwraca się od niego i schyla się. Wkłada rękę do kałuży krwi. Czerwień zaczyna oplatać nadgarstek, przelewa się na podstawioną tacę, a następnie formuje zestaw narzędzi chirurgicznych.

- Krew zachowa spójność aż do końca operacji. Nie przedostanie się również do krwioobiegu Tytokusa. Tego przecież nie chcielibyśmy.

Wychodzi pozwiedzać miasteczko. Zauważa szyld Wszystko po 4,99999 zł. Wchodzi do środka i ogląda towar na półkach. Bierze małe pudełko i podchodzi do kasy.

- W sumie 4,99999. Mogę być winna ułamek grosika?

- Eeeee...

- Proszę szybko odpowiedzieć, bo klient się niecierpliwi.

- Klient?

Bóg odwraca się i spostrzega jednego z mutantów.

- Niech pani bierze te przeklęte pieniądze.

Łapie Ciemniaka i wyrzuca go przez okno daleko za horyzont.

- Skoro teraz lepiej nie używać ognia, to trzeba się ich pozbywac w inny sposób.

Wychodzi ze sklepu. Na ścianie przed nim jest reklama. " Pan Mariusz obdarł ze skóry swoje dzieci. I ty możesz zostać oprawcą w swoim domu!"

- Interesujące!

Wchodzi do sklepu z narzędziami tortur.

_____

@up: W pierwszym poście Tyt0ka jest lista rzeczy, więc raczej nie ma potrzeby przypominania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpadłem do sklepu 'wszystko po 4,99999', i wycelowałem pistolet w kasjerkę.

- Dawaj zestaw Małego Pogromcy Duchów, albo rozwalę ci łeb!! - krzyknąłem.

- Sprechen Sie Deutch? - spytała mnie.

- ... Ja. Gibt mir Little Ghost Buster Kit, oder mich rozwalen ci głowen - powiedziałem w końcu.

- Szto? - zdziwiła się, i wyciągnęła shotguna. - giń.

- Nie - odpowiedziałem jej, i wbiłem jej szpon w głowę.

Po chwili wyszedłem ze sklepu z zestawem Małego Pogromcy Duchów.

- No, to gdzie jest ta duszyczka?!

Jak tylko ujrzałem szyld nowego sklepu, wiedziałem, że go tam znajdę.

Wpadłem do środka.

- Za każdym razem, gdy mnie pokonywałeś, ja rosłem w siłę. Mam takie moto "co mnie nie zabije, to mnie wzmocni". Nigdy nie udało ci się mnie wykończyć, a ja zawsze po tym rosłem w siłę. Tak, jesteś niczym. Zamknę cię w tym pudełku i wystawię dla innych jako przestrogę.

Wystrzeliłem w niego promień z Ściągacza. Ogarnęło to całą jego duszę. Zacząłem ściągać go do pudełka, które przetrzymuje dusze.

Z tego urządzenia nie wymknęła się jeszcze żadna dusza...

Ech. Tak naprawdę wiedziałem, że go wypuszczę. Nie żywię do Casula nienawiści, a nawet go lubię... Gdy nie przesadza.

Ale czasem trzeba go czegoś nauczyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nudno jest coś ostatnio... Też tak myślisz?... Rynek? Idealny pomysł! Tylko że Heaven... Masz rację. To za chwilę będę!

Namika* odłożyła telefon(już 22 raz w ciągu dnia), podbiegła do biurka, otworzyła szufladę i zaczęła wszystko wywalać w poszukiwaniu Tajemnego Piórka.

-Nie to, nie to... O, jest!

Wyciągnęła z szuflady świecące małe piórko, po czym podbiegła do szafy, otworzyła ją i zaczęła szukać ubrań... To już lepiej pomińmy.

-Mogę iść!

Namika ubrana jak na zimę, z Tajemnym Piórkiem w kieszeni wybiegła z pokoju, ale na schodach potknęła się o szalik i z takim łomotem spadła, że Nereida czytająca książkę spojrzała na nią pytającym wzrokiem.

-Nic nie mów, teraz się śpieszę na rynek! Chcesz iść ze mną?

-Hmm... nie.

Nereida wbiła wzrok w książkę.

-Muszę to przeczytać.

-Rozumiem. To na razie!

Namika wybiegła z domu, pobiegła na tył ogrodu i za pomocą Piórka ukształtowała portal na rynek. I przez portal przeszła.

*

Rynek Lurtrecji, zwany częściej po prostu Rynkiem, jest latającą wyspą, dla zwykłych śmiertelników widoczną na nocnym niebie jako wyjątkowo błyszcząca, błękitna gwiazda. Na rynku jest mnóstwo sklepów z różnymi ekskluzywnymi towarami, ponadto są ogromne parki, specjalne teleporty... i oczywiście Lurtrecja, bogini-elfka będąca założycielką rynku. Namika na rynek chodziła na zakupy, ale dziś się umówiła tu. A z powodu ciągle zmiennych pór roku na rynku, ubrała się ciepło, bo wiedziała, że gdy u bogów jest lato, to na rynku trwa zima.

*

Na okrytej zimowym puchem ławce siedziała dziewczynka-elfka. Ubrana w długi zielony płaszczyk z milionami guzików czekała na kogoś. W końcu dostrzegła biegnącą Namikę.

-Wreszcie jesteś!

CDN(tak mi się zdaje, że CDN, bo to scenariusz pisany dopiero przed chwilą... stary nieświadomie WhiteMoon wyrzuciła na śmietnik)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ładnie tu. Sklep w piwnicy. Wszędzie maszyny tortur. Żadnych okien. Drzwi automatycznie zamykane. Wszystko dla klimatu. A ja teraz tkwię tu i zmagam się z tym promieniem. Jane wie, co czuję, więc nic nie musisz przekazywać. Czy zanim mnie wciągniesz do pudła i postawisz jako trofeum, odpowiesz mi na jedno pytanie?

- Jedno pytanie. Więcej czasu ci nie poświęcę, robaku - odpowiedziałem z szyderczym uśmiechem

- W VI w. wynalezione, w Europie doskonalone, w Prusach była tego fabryka, raz użyte szybko znika. Co to jest?

- Eee... - podrapałem się po głowie. - Jest telefon do przyjaciela, albo pomoc publiczności, albo coś...?

- Nie ma. Ugh... Niedługo mnie wciągniesz, więc zdradzę rozwiązanie.

Casul z trudem wyciąga pudełeczko, które niedawno kupił. Otwiera je i wyciąga małe drewienko.

- To są zapałki.

Bóg pociera główkę zapałki o draskę. Łatwopalny gaz w pomieszczeniu zamienia się w kulę ognia.

Otoczyłem ogień barierą z Mocy, a wybuch zneutralizował się po chwili. 

Upadłem na jedno kolano, jako że bardzo ciężko jest wytworzyć barierę, która przetrzyma atomówkę. Urządzenie ściągające na chwilę wyłączyło się.

- Uch... Nie tak prędko - powiedziałem, uruchamiając ponownie Ściągacza. - Ciekawe co powie Jane, gdy dowie się, że chciałeś wysadzić całe to miasto w powietrze.

Ta chwila wystarczyła w zupełności.

- Nie wysadziłbym całego miasta. Jak już mówiłem, ten sklep jest automatycznie zamykany. Dla klimatu. Zniszczyłbym jedynie cały wystrój. I może ciebie. Obejrzyj się.

Blade'a uderza w tył głowy łyżolem.

- Gaz się cały nie spalił, a ja zapałek mam dużo.

Bóg odpala drugą zapałkę.

- Nie ma mowy! Idziesz do pudła, czy ci się to podoba, czy nie!

Tym razem nie zrobiłem bariery, tylko umocniłem siebie Biomasą. To zużyło mniej Mocy, a miasto pozostało nietknięte. 

Umocniłem Ściągacza, i z całej siły zacząłem wciągać duszę do pojemnika.

- Jakieś ostatnie słowa? - zapytałem wrednie.

Rozgrzany do czerwoności i częściowo stopiony golem kontynuuje okładanie Blade'a. Zbroja Casula jest tylko nagrzana. Bóg stara się mówić spokojnie.

- Tu nie ma tlenu. Cały wziął udział w reakcji spalania gazu, a ty spożytkowałeś resztki na ?Jakieś ostatnie słowo?? Poza tym twój Ściągacz jest nadtopiony i przez to nie działa już całkiem dobrze. Nawet czuję, że promień jest słabszy. Przynajmniej teraz mam więcej sił.

Tworzy koślawego kościeja, który stoi na linii promienia.

- Ciekawe, jak promień zareaguje na zwykłe kości?

Odsuwa się na bok.

Uśmiechnąłem się.

Rzuciłem granatem paraliżującym chwilowo dusze, i puściłem Ściągacza. Wykorzystałem chwilę, i rąbnąłem golema w brzuch. Nie zatrzymałem się, tylko wyskoczyłem prosto na sufit.

Wypadłem z golemem przez sufit i nabrałem powietrza. Taka presja chyba go położy, a jak nie to wytrzymam. Doskoczyłem znów do Ściągacza, i uaktywniłem go. Złapałem kościeja lewą ręką i zmiażdżyłem mu czaszkę.

Mój Asasyński pas przechowywał wystarczającą ilość powietrza, żeby wciągnąć go w końcu do tego pudła.

Skubany, nie chce przestać. Na dodatek zrobił dziurę w suficie. Dostęp do świeżego powietrza i gazu. Chyba nie ma innego wyboru.

- Stanley i inni (i ja), pożegnajcie się z tym światem. Będziemy wymazani całkowicie.

Mówi spokojnie do Blade'a:

- Powinienem cię zaszlachtować, kiedy miałem okazję. Gdyby tylko Jane mnie nie powstrzymywała...

- Że niby co, marzy ci się Prometeusz?! - spytał Stanley trwożliwie. - Ugh, za jakie grzechy...

Parsknąłem śmiechem, niemal puszczając Ściągacz.

- Na serio myślisz, że cię zabiję? E, tam, przecież mnie znasz. Wiesz, że nie zrobiłbym czegoś takiego - powiedziałem nieco smutnawo. Po chwili rozpogodziłem się. - Wystarczy zwykła nauczka!

Wpakowałem w Ściągacz całą swoją Moc. Promień od razu szarpnął mocniej, a pudełko zaczęło wciągać duszę do środka.

Casul jest wyczerpany i poddaje się sile wciągacza.

- Żadnego Prometeusza nie będzie. Harakiri, ale bez noża i dźgania się w brzuch.

Nagle wystraszyłem się.

On to naprawdę zrobi...?

Przecież... ale...

Nie.

Wyłączyłem ściągacz.

- Nie ma mowy. Żadnego samobójstwa. Nie mam zamiaru ryzykować twojego życia tylko dlatego...

I nagle dotarła do mnie głupota mojego czynu. On nie czuje przyjaźni, wręcz przeciwnie. Nienawidzi mnie.

No cóż, przynajmniej nie będę miał jego śmierci na sumieniu.

Wstałem, i zamknąłem oczy, czekając na uderzenie topora, młota albo czegoś w tym stylu.

Dusza Casula wraca do pancerza. Spogląda na Blade'a.

- Wygrałeś tę walkę.

Wychodzi przez dziurę w suficie.

- Stój.

- Więc jednak upominasz się o jeńca. W porządku.

Pokręciłem głową z dezaprobatą. 

- Tak po prostu koło mnie przejdziesz? Przed chwilą żałowałeś, że mnie nie zadźgałeś. Zaryzykujesz kolejne konfrontacje, kiedy ja stoję tu bezbronny?

- Wtedy ja i Jane wygraliśmy. Teraz ty. Każdemu zwycięzcy należy się odrobina szacunku.

Uśmiechnąłem się, bo zdałem sobie sprawę, że jednak jestem chaotyczny dobry.

- Wy praworządni... 

Nagle zobaczyłem Jane spoglądającą przez dziurę w dachu.

- Jak wy dwaj skończycie bawić się w "raz dwa trzy, dziś oszczędzasz mnie ty!", to radzę przyjść tu i pomóc wybudzić Tytokusa. Chyba mamy cały sprzęt do operacji - powiedziała, i podała mi rękę. Ująłem jej dłoń, i wspiąłem się na górę. Potem wychyliła się ponownie, i wyciągnęła rękę żeby pomóc wejść Casulowi.

Korzysta z pomocy Jane, po czym bez słowa odchodzi w stronę szpitala. Zaszywa się w którejś sali, gdzie myśli nad przebiegiem tej walki i następnej, która być może nadejdzie w dalekiej przyszłości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- What da f**k?! - wrzasnął Cygnus przewracając się boleśnie na plecy.

- Nie poznajesz? Ja ciebie też. Mój brat był bardziej... ludzki? Taak, kiedy go ostanio widziałem miał ludzką twarz. Teraz to mięsożerna bestia.

Cygnus przejrzał się w lustrze stojącym obok. Zobaczył sympatyczną mordkę lwa, przestraszoną ale dziwnie spokojną. Uśmiechnął się. Nie stwierdzając żadnych anomalii westchnął, po czym zwinnie powrócił do pozycji siadu na dywaniku.

- Tak, Cygnusie - rzekł Biurus z dziwnym spokojem w głosie - obecny tu Robert Magnificensis zeznaje że jest synem ś.p. Cagnusa Magnificensisa i ś.p. Natassii Magnificesis, co czyni go twoim bratem jak i współdziedzicem spuścizny po ojcu. Dalej to sprawa w pierwszej kolejności między wami - dopiero potem sądu. Ciekawe nie? Powinieneś mu wypłacić odszkodowanie w mocach jak i w pieniądzach, zapewnić mu byt na Boskim Osiedlu, a także nieśmiertelność. Jeśli pomyłka nie zostanie naprawiona w ciągu tygodnia, ty idziesz do więzienia, a on dostaje wszystko. Kapiszi? Musisz.

Zszokowany Cygnus nie mógł puścić pary z ust. Przed chwilą jakiś urzędas powiedział mu że ma brata i ma oddać mu prawie wszystko. To jakaś paranoja! Rozmyślania przerwał mu trzask. Został teleportowany przed Tojtoje. Nie on jeden.

- To co brat, ugoda i każdy w swoją stronę? - zapytał Cygnus. Jego błąd.

- Ugoda? Ty chyba śnisz! Wybij to sobie z głowy!

Obydwoje przeszli przez bramkę.

- To może pokażę ci Boskie Osiedle.

- Tak lepiej!

- Wsiadaj.

- Co? Stary, pogięło cię? Ty chyba ocip...

- Chcesz iść na piechotę? Ok!

- No dobra.

Chwilę potem Cygnus pożałował swojej propozycji. Poczuł jak to jest, gdy ktoś nadepnie ta twoją nogę obcasem od kowbojki. "Cholerny małolat" - pomyślał Cygnus i poleciał prosto na Boskie Osiedle. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego dotychczasowe beztroskie życie odeszło na zawsze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen właśnie pochylał się nad rozbitą Niebiańską Hutą, wraz z Nereidą wyciągając ogłuszonego kumpla, gdy nagle...

*bdoink*

Budzi się nadal w pozycji pochylonej na środku stadionu. W środku meczu. Biegnie na niego jakiś członek teamu Cygnusa, bo piłka wylądowała na jego głowie.

Odbija się w niezwykle... banalny sposób.

Gwizd.

Żółta kartka... Co za pech...

- Ale ja tylko stałem...

Gwizd.

Czerwona kartka za kłótnie z sędzią.

Holzen wyciąga młot bojowy i zamienia sędziującą pierdołę w krwawą plamę...

- Co za bana...

*bdoink*

Znowu budzi się na Osiedlu... Na wersji alternatywnej nr 2...

- Cholera... Muszę chyba zwiększyć przepustowość łącza, bo mam same lagi...

Gdzieś w oddali unosi się jakiś statek, a pod nim miły i przyjemny w wyglądzie portal.

Nawet nie chcę wiedzieć co to jest...

Wzrusza ramionami i biegnie, odbijając się w ostatnim momencie.

- Dżeronimo!!!

*bdoink*

Miasto w gazie...

Holzen leci... i leci...

Aż w końcu ląduje prosto przez dach w większej prowizorycznej sali szpitalnej.

W końcu jednak unosi się z wielkiego na kilkadziesiąt metrów krateru, który zostaje natychmiast za nim wyrównany.

- Dzień dobry, zastałem Jolkę?

Rozejrzał się po zebranych.

- Dobra... Jest Casul - cześć Ci - Jane - niezły strój, by the way... O, jakiś nowy!

Podszedł, przyklęknął i energicznie potrząsnął ręką sporo mniejszego Dana.

- Witam, jestem wielkim Moderatusem i zostałeś wylosowany, by stać się moim osobistym niewolnikiem... To rzadki zaszczyt, ciesz się.

Chwila ciszy.

- Bua ha ha ha! Wybacz, nie tym razem. To tylko ja, Holzen.

Rozgląda się dalej.

- O... Blade... I jak widzę po stroju i ranach, nie stronisz ponownie od zatarczek, co? Co tu się w ogóle dzieje? Wygląda, jakby jakiś bóg grochu i fasoli nie zdążył do toalety...

- Nie, nakopałem Casulowi, on rąbnął mi w nos atomówką, a potem ja go puściłem bo wystraszyłem się o jego zdrowie. A teraz mamy jeszcze rannego lekarza, i idą na nas goście których tarcze można zniszczyć tylko ciepłem. A to całe miejsce jest pokryte gazem, który wyrąbie całą planetę jak temperatura czegokolwiek przekroczy 50 stopni. - uśmiechnąłem się. - Dzień jak co dzień. Miło cię widzieć, Holzenie - rzekłem, i poklepałem go po ramieniu. - Chociaż jedna osoba, która nie chce mnie dziś zaciukać.

Czy ja trafiłem do jakiegoś innego multiuniwersum?

- Niech będzie... Widzę, że jest dość prosty sposób...

Zza winkla wyskoczył mroczny asasyn, z krótkim mieczem nastawionym na cios pod żebra. Już miał trafić Holzena, gdy pojawiła się nad nim lonsdaleitowa kula, która wciągnęła go wprost do jądra planety pod osuwającą się ziemią. Tuż za nim pojawiała się nowa, tak więc wybuch gazu im nie groził.

- No, z tego został skwarek...

Kolejny zły asasyn wyszedł właśnie z miski z wacikami... I nabity na wyrosły z ziemi kryształ ubraniem, poszybował wprost w górne warstwy atmosfery z wielką prędkością... Tarcie zrobiło swoje...

- ... no i z tego w sumie też... Na szczęście gaz nie sięga do górnych warstw atmosfery...

Rozejrzał się naokoło. Chyba oponenci na razie zrezygnowali...

- Dobra... Mówiłeś coś o rannym leka...

*Jęki dochodzące z sąsiedniej izby*

Holzen wchodzi tam i widzi, że Tyt0k raczej ma się mało dobrze... Mniej więcej tak samo, gdy Mrokas przeciął mu gardło...

- Tytokus...

Podchodzi do niego migiem.

- Tytok! Tytok!

Potrząsa nim bezwładnie.

- Tytok...! Sup Pymp...? Tytok! Wstawaj! Pijemy! Z kim mam pić sok pomarańczowy, jak nie z tobą?!

Marny rezultat.

- No wstawaj menelu, nie mógł Ci się urwać film, piłeś dopiero jedenaste!!!

Nic z tego...

- Bogowie mi świadkami, nie chciałem tego robić...

Wyjął z kieszeni specjalny wosk i rozdał wszystkim.

- Radzę go użyć jak ten... no... Odys? Może być nieprzyjemnie...

<miejsce na działanie>

No to zaczynamy...

Zza pazuchy wyciągnął długi czerwony przedmiot zadający przyjemność... lub ból... Przyłożył go od niechcenia do ust, powoli obejmując jego koniec wargami...

300px-Vuvuzela_red.jpg

Mityczny przedmiot został wyciągnięty... Czy ta moc wystarczy, żeby obudzić i znieczulić boga?

Holzen zadął... W całej okolicy uniósł się charakterystyczny dźwięk... Część ludzi zaczęła płakać po kątach...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus podrywa się do siadu, słysząc przerażający dźwięk. Ręką, która boli go średnio łapie trąbę i rzuca za horyzont, bo jest super koxem. Spojrzał z nienawiścią na trębacza, po czym uświadomił sobie, że to Holzen.

- O cześć Holzenie. Dobrze, że mnie obudziłeś.

Patrzy na lustro, które przyniósł mu ktoś, kogo nie zna.

- Ale fajne lustro.

Przegląda się i poprawia sobie włosy.

- Popatrz Casul, przy mnie wyglądasz jak zbroja bez środka. I kto tu jest fajny, he?

Upuszcza lustro, powodując 7 sekund nieszczęścia. Z tego powodu, temperatura zyskała 49,5 stopnia. Natomiast Tytokus sobie zemdlał.

---------------------

Nie macie jeszcze wszystkiego - pełna lista u góry. :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na horyzoncie widać już było zarysy Moderatusopola. Pod nimi biegła droga, którą podróżowali kupcy i bogowie w przedziwnych pojazdach. Po chwili wyłoniły się wspaniałe czerwone mury z wieżami i fosą. W dali widać też było Lwią Skałę, Polankę Muppetów, ruiny Diamentowego Pałacu i port.

- Ty tu mieszkasz? - zaczął Robbie, trzymając się mocno grzywy lwa. Czasami za mocno.

- Od I Ery. Tam są ruiny mojego pałacu, a tam mój domek Lwia Skała.

- I czym się szczycisz? Jeden dom to ruina, a drugi to jakaś jaskinia.

- A ty gdzie mieszkałeś? Gdzie byłeś? Co robiłeś? Tego mi nie powiedziałeś!

- Bo nie muszę. Powiem nawet więcej - nie powinienem.

- A to dlaczego?

- Bo nie! I się streszczaj! Wieczorem chcę być już bogiem!

- Pff, no to powodzenia. Tylko Moderatus może uczynić cię bogiem.

- Ale w umowie było co innego!

- Da się to załatwić.

Cygnus zastanawiał się dlaczego mu pomaga. Nie miał nigdy brata, a sumienie go nie męczyło. Cagnus nie wspominał mu o tym jakoby miał His Majesty Młodszego Braciszka. Ale załatwi tego uzurpatora, i to na dobre!

- Wiesz, jest jeden sposób aby zostać bogiem. Ale jest on co najmniej niemożliwy do przejścia przez śmiertelnych.

- Ale ja nie jestem śmiertelnikiem.

- Jesteś.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Tak. Zademonstrować?

- Dawaj.

Cygnus zaczął pikować w dół. Nabierał prędkości. Tuż przed ziemią poczuł jak jego plecy stają się wolne od ciężaru Roberta. "Tchórz" pomyślał nim rąbnął o brukowaną ulicę wprost przed pędzący rydwan. Robert wyskoczył odbijając się od brata i wylądował na nogach, a rydwan pojechał dalej przed siebie jak gdyby nigdy nic.

- Aua... - jęknął Cygnus.

- No tak, jednak jesteś nieśmiertelny. Normalnie to byś miał wszystko połamane, i do tego te koła nabijane kolcami... Ale ty żyjesz. Ciekawe czy nie czujesz bólu, bo jeślibyś czuł, to pragnąłbyś śmierci lub APAPu jak niczego innego na świecie.

- Serio?

- Naprawdę. Do utraty przytomności może doprowadzić cię - zademonstrował - kopniak w szczątki twych żeber. Czyżbyś stracił przytomność, drogi braciszku?

Nie usłyszawszy odpowiedzi ze strony brata wziął jego bezwładne ciało na plecy. "Starszy a głupszy" - pomyślał i zaniósł go wprost do domu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszedłem do sklepu spożywczego, i wziąłem stamtąd karton soku pomarańczowego. Ze sklepu 'wszystko po 4,999999' wziąłem jeszcze długą i elastyczną rurkę, po czym jeden koniec wbiłem w karton i przykleiłem biomasą, a drugi zaostrzyłem.

- Taka kroplówka doda ci sił, Tytokusie. - spojrzałem na karton. - Bez konserwantów!

Postawiłem karton koło niego.

- No dobra. Jeżeli potrzebne będzie wyładowanie elektryczne, żeby go zdefibrylować, to ja mogę to zrobić Mocą. Pozostaje więc tylko coś, co zatrzyma ewentualną infekcję.

Usiadłem koło Tytokusa, i wbiłem mu żyłkę z kroplówką w żyłę. Sok od razu popłynął.

Miałem nadzieję, że go to obudzi.

- Giń, poczwaro - powiedziałam, i kopniakiem posłałam kolejnego mutanta prosto na rozgrzaną blachę. Poparzona dusza wybuchła, a ja uniosłam potwora Mocą, i ciągle go trzymając wpakowałam mu kulę między oczy.

Odrzuciłam go na bok.

- Chwila odpoczynku... Mam już ich dość.

Odeszłam, przeładowując pistolet. Miałam ochotę na chwilę ciszy. Kątem oka zauważyłam Casula siedzącego w odosobnieniu. Usiadłam obok niego, i położyłam sobie snajperkę na kolanach.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz jak marynarz na Saharze.

Przetarłam dłonią snajperkę. Miałam ochotę ją użyć; zawsze lubiłam duże wybuchy.

Ale wolę, jak nikogo nie ma w pobliżu tego wybuchu.

A przynajmniej nikogo z moich sprzymierzeńców...

_______

Dobra. Skombinujcie prędko coś do zatrzymania infekcji, i jedziem, bo Tytok się niecierpliwi(a on groźny wtedy jest! ;q).

PS:

][_, ([]) ][_, . Post 999. Numer '999' to na karetkę, a my właśnie ratujemy lekarza :lol2:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Pymp wchodzi do sklepu w którym ceny wynoszą niecałe 5zł, potem do spożywczego oraz odwiedza kilka zrujnowanych domów. Wraca do sali przynosząc: Bojler,wąż ogrodowy,długopis,filtr paliwa,pompę z pralki i więcej soku pomarańczowego>

Mój pomysł na infekcję jest prosty i genialny

<Sok wlewa do bojlera do tego podpina wąż ogrodowy z założonym filtrem paliwa na końcu węża założy końcówkę długopisu. Obieg soku w układzie wymusza pompa z pralki>

Infekcja przenoszona jest krwią,wystarczy podpiąć do ofiary czyli Tytokusa sok,a drugim wężem odprowadzać krew do zbiornika,tam zostanie ona wymieszana z sokiem i oczyszczona dzięki czemu pozbędziemy się infekcji.

Zapomnieliśmy o jednym problemie,kto dokona operacji? Sam Tytokus chyba nie da rady w jego stanie,a żaden z nas tego nie zrobi chyba,że chce go zabić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...