Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

- Pańskie potrawy... Sir...

- Dzięki kolo.

Kucharz odszedł, mrucząc coś niewyraźnie, a Holzen je kanapkę ze śledziem i podgryza frytki.

Dobra, Jane gdzieś wyparowała, bitwa przeciąga się niemiłosiernie...

Połączył się z satelitą i ujrzał, że połacie Nieba są zniszczone, jeno ostatni poziom się broni.

... ale to kwestia czasu... W każdym razie, zastanawiam się, czy będę musiał odejść, czy nie... Zobaczymy...

Wstał, wyszedł i przeniósł się do iglicy mniejszej na PWB. Wszedł prosto do tajemnej komnaty za toaletką.

Rozpalił lampy i ujrzał, że maszyna jest w jak najlepszym początku.

Jeszcze tu nie skończyłem...

I włożył do niej niezwykle brzydki kamień... Tak brzydki, że aż ściany odeń ciemniały.

Wyszedł, zamykając za sobą wrota. Uwalił się na kanapę.

To już staje się tak nudne... Tylko czekać, aż na mnie ktoś napadnie i pyszczyć będzie...

Nawet nie zauważył, gdy zasnął.

Saatowie, widząc całkowicie unikatowe spojrzenie Abyssala, wręcz odzyskali ochotę do walki i czym prędzej wspięli się na mury z pełnym ekwipunkiem. Stamtąd ujrzeli, że hordy ohydnych istot po prostu opanowały wszelkie tereny poza tym, na którym obecnie się znajdowali.

- No to czas wziąć się do walk... Tonight we dine in Valhallaaaaaa!!! - rzekł generał, spuszczając sobie... przyłbicę na głowę.

Wojownicy zwinęli się w kule, wyglądały jak opancerzone kule z kolcami. Wyskakując z murów (a był ich tysiąc), po prostu rozśmieszyły demony i diabły. Kolce nie robiły im większych szkód niż zadrapania. Zaczęli sobie grać w piłkę.

Głupcy.

Nagle z wnętrz kul zaczęły wydobywać się odgłosy pracy jakiegoś urządzenia... Jak za dotknięciem różdżki, wszystkie kule w niezwykle szybkim tempie połączyły się w jedną wielką kulę stworzoną z mniejszych... Magnesy... Przydatna rzecz, zwłaszcza jak są bardzo mocne. Część demonów, które grały sobie nimi głowami, zostało ich pozbawionych. Nadal jednak kolce nie zadawały większych obrażeń demonom.

Wtem na murach stanęło prawie dwustu mędrców, którzy mrucząc coś pod nosami. Wkrótce na kulę spadło runiczne błogosławieństwo i każdy stalowy kolec zmienił się w ostry kolec z lodu i nanometalu. Kula zatoczyła kilka kręgów, wpadając w coraz większe kręgi. Demony próbowały stawiać przedeń piki, włócznie i ściany ognia... Bezskutecznie. Ten lód i ten metal były nie do zniszczenia tak... staroświeckimi środkami.

Strzały poszybowały na mury. Wszyscy obecni tam mędrcy zostali natychmiast zabici... Ich ciała padły tuż przed pozostałymi ich braćmi, wśród których zostało już tylko 4300 dusz. Wkrótce ciała poległych Saatów zniknęły.

- Do przodków, bracia. Do przodków...

Kula zaczęła tracić impet... Nawet takie technologie i mistyka, którą zafundowali im mędrcy, wraz z czasem słabła... Zabicie rzucających też raczej nie pomagało zaklęciu. Wkrótce kula została zatrzymana masą pomniejszych demonów i otwarta jak puszka. Pierwsze, które doń wlazły, zostały powitane kulami z rewolwerów parowych... Wszyscy tam obecni jednak wiedzieli, że już po nich...

Wkrótce odgłosy ucichły, a z kuli zaczęły wylatywać powyrywane członki, kości i kawałki mięśni. Demony zaczęły na nich ucztować... Część z pokonanych była jeszcze żywa, ale demonom to nie przeszkadzało... Krzyki tylko je wzmacniały...

- Dobra, taką taktyką wiele nie zdziałamy - rzekł generał. Wszyscy wojownicy - broń w dłoń i dołączyć do walk przy bramach, u boku sił niebiańskich! Mędrcy - tworzyć tarcze lodu i run, by nie dało się nas tak łatwo zabić... I zrzucajcie na nich nawałnice i skały... Strzelcy - stawić się natychmiast na murach i kampić mi jenerałów! MOVE IT!

Wszyscy udali się na swoje miejsca. Mięso armatnie Grzesznej Unii padało praktycznie na każdy płaski cios toporów wojowników... Niestety, potem przybyli silniejsi...

Mędrcy zamrażali i zasypywali zgrupowania wojsk wroga wielkimi skałami rozpalonymi we wnętrzach planet i wielkimi kawałkami lodu z najgłębszych lodowców... Jednak ich moc nie była nieskończona i w takim tempie umarliby z wyczerpania.

Strzelcy stanęli w basztach i okiennicach w murach. Część z nich miała precyzyjne kusze, a część strzelby i karabiny parowe... Nie był to najnowszy sprzęt, ale spełniał swoje zadanie. Wkrótce kilkudziesięciu większych diabłów zostało przywitanych ognistymi bełtami i prochem oraz ołowiem. Wystarczyło to, by uśmiercić chociaż część kadry oficerskiej, nawet jeżeli była to kadra niższa...

Wszyscy jednak wiedzieli, że ta bitwa jest z góry przegrana... Walczyli o to, by zginąć jak ludzie, a nie tak jak inni, którzy nawet nie wiedzieli, jak zginą, gdy prastare demony opanowały kiedyś ich rasę, zamykając ją w gettach...

Poza tym, to jedyna droga do ich raju...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co?! Z góry przegrana? JA SIĘ NIE DAM!

<Wrzasnął Cygnus i zaczął zamrażać demony. Za chwilę musiał jednak uciekać przed strzałami. Powtarzał jednak ataki aż do skutku... którego nie było widać. Owszem, zrobiły się lodowiska po których na kościanych łyżwach śmigały demony robiąc gdzieniegdzie piruety, ale na demony nie zadziałało. Dopiero teraz Cygnus się wkurzył. Wcześniejszy charakter tzw. "naczelnej d**y wołowej Boskiego Osiedla" przestał obowiązywać. Ziemia zaczęła drżeć. Wszystkie anioły które jakimś cudem zostały na murach pierwszych sześciu nieb odleciały z furkotem jak ptaki Gromadząc się przy Cygnusie. Nie dało się tego wyjaśnić. Cały lód nagle "wsiąkł" w ziemię powodując wyrżnięcie demonów w grunt. Cygnus rozświetlił się jasnym światłem i uniósłszy się na kilkadziesiąt metrów wzwyż jaśniał nie gorzej od Pałacu Pałaców w siódmym niebie. Moderatus przerwał na chwilę czytanie książki p.t. "Jak stworzyć świat w 7 dni" swego autorstwa by popatrzeć chwilę na żarówkę świecącą nad polem bitwy. Stella siedząca obok Moderatusa przestała na chwilę prząść, by popatrzeć, ale znaczące spojrzenie pana M. skierowało ją znowu do pracy. Cygnus natomiast wiedział, że cała moc użyta przeciwko demonom może oznaczać rychłą śmierć samego boga. Niestety nie miał innego wyjścia. Blask stał się mocniejszy, a następnie "wybuchł". Gdy wszyscy mogli coś zobaczyć, ujrzeli znacznie uszczuplone siły (teraz jest 50:50 wszystkiego i wszystkich) i boga pikującego w dół.>

- O nie... Cygnus!

<Krzyknął Simba i pobiegł po boga.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień widząc, że bitwa i tak się rozstrzyga bez jego udziału klaśnięciem zwinął scenę z powrotem pod ziemię, gwizdnął na maskotkę scenową.

- Do nogi Ormageddon! Do nogi! - wskoczył na plecy masywnej bestii saltem z półobrotem. - Hasta la vista babeh!

Nerdowskie teksty brzmią jeszcze gorzej w ustach metala, pomyślał Shadow nim bestyjka skoczyła ku horyzontowi & nagle zatrzymała się w powietrzu... zabrakło podłoża.

- No nie... to jest najbardziej ograny gag kreskówkoooooooo....WWYYY! - wydarł się Król Metalu growlem gdy zaczął spadać. Leciał, leciał, leciał... właściwie jego upadkowi nie było końca, bo w końcu spadał z Nieba. Do ziemi jeszcze trochę mu brakowało. Jasne, mógł zrobić teleportację gitarowymi riffami, ale po co?

- ZROBIĘ IM INFINITY BIG BANG! MUAHAHAHAHA! - wybuchnął szaleńczym śmiechem niczym gejzer krwi po odcięciu głowy.

Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że wie już na jakie ziemie spada. PWB czy tam PBW - pies jeden wie, która nazwa poprawna. Cień mimo ogarniającego go szaleństwa zniszczenia nie chciał rozwalić w drobny mak pałacu boga pomarańczy więc chwycił ostro za rogi bestyjkę i gwałtownie skręcił w lewo. Aż strzeliło parę kręgów szyjnych... Wydając z siebie okrzyk bojowy głośniejszy od bohaterów anime ładujących się do odpalenia uber-hiper-duper ataku ostatecznie nakierował pupila na jakieś niezamieszkane ziemie.

- GERONIMO!

Wykrzyknął na sekundę nim Ormageddon wyrżnął z niesamowitą siłą kilotonowej bomby atomowej w pustkowie zostawiając po sobie sporych wielkości krater. Ryk wiatru & huk rozrywający barierę dźwięku ogarnął krainy siejąc chwilowy strach nad jej mieszkańcami. Gigantyczne chmury pyłu uniosły się w atmosferę jak podczas erupcji wulkanicznej i zostały tam przez jeszcze jakiś czas. Z gruzu wydostał się Król Metalu wraz z pupilem & ruszyli powoli do pałacu boga pomarańczy.

- To się nazywa bombowe wejście... - mruknął Cień.

*generalnie - Ormageddon to coś jakby "pies" :) w kwestii zastosowania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus spadał. Na swoje nieszczęście zachował resztki przytomności, więc czuł to, jak spadł, jak jego pancerz zostaje przebity włócznią demona, jak ciepła krew wypływa z dziury w ten sposób powstałej... Dalej nie czuł nic. Oprócz tego, że nabił się na włócznie skrzydłami, to jedna z nich została nakierowana na lewą stronę klatki piersiowej - tam gdzie powinno być serce. Demony wrzeszczały z radości widząc jak Cygnus traci przytomność. Nie cieszyli się jednak długo. Chwilę potem wpadł Simba który rozprawił się z biesami.>

- Simba...

<Rzekł Cygnus dławiąc się krwią>

- Cygnus! Co ci... wiem, zaniosę...

- Zarządzamy odwrót tych, którzy pozostali. Chrońcie Cesarza.

<Powiedział Cygnus i zamknął oczy.

- FFFFFFFUUUUUUUUU-!!!

<Krzyknął Simba i wziął Cygnusa na plecy, uprzednio wyjmując włócznie. Pognał najszybszą drogą do Siódmego Nieba, zostawił Cygnusa i zarządził odwrót. Ci, którzy mogli, spakowali się na korwety typu "Titanic" i wracali na Sewastię pełni dumy z liczby zabitych demonów. Maszyny oblężnicze spakowano troszkę później, łącznie z "Organami". Cały konwój odlatywał na Sewastię.

---------------------------------------------------

Koniec. Nie ma takiej walki. Dziękuję dobranoc.

<tupie nogą, zabiera łopatkę i idzie na huśtawkę>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lunarion zdrowiał szybko. Magia Niebian, opieka medyków od Tytokusa i własne boskie zdolności regeneracji wydatnie przyśpieszały proces leczenia. W końcu obudził się, wstał i zwyczajnie wyszedł z sali. Nie ma co zwlekać, zostali zepchnięci do ostatecznej obrony i najpewniej długo nie pociągną. Wychodząc na zewnątrz zauważył, jak jego brat leje się z jakimiś siłami podjazdowymi.

Mury były uszkodzone w paru miejscach, ale ciągle stały. Brama była zawzięcie atakowana, ale jeszcze się trzymała. Stacjonujący na murach Otchłańcy wraz z Niebianami rojem pocisków i magią przetrzebiali zastępy atakujących. Biesy jednak nie odpuszczały i widać było, że jest tylko kwestią czasu, kiedy wrogowie wleją się do fortecy. Vanasayo i Abyssal przeskoczyli przez mur i bronili bramy.

- Rozwalić bramę! Cały zespół, jazda! - warknął Bajcurus, i wskoczył na Twardego dowódcę.

Scout zrespił się i pomagał pchać Cart, który właśnie dostał się pod bramy do Empireum.

*KABOOOM*

Wybuch wstrząsnął okolicą i... zabił biednego Scouta, który znów musiał siedzieć kolejne 5 minut. Sniper wycelował w Vanasayo, tak samo zrobił Demoman, Heavy uberowany przez Medica oraz Soldier. Spy właśnie backstabował jakiegoś Niebianina, natomiast Engie ruszał bunkier do Siódmego Nieba. Pyro uberował Bajcurusa Flamethrowerem.

Co oni tu robią? Valve im pozwoliło? Lunarion zdziwił się nieco, ale nie stracił rezonu. Postanowił załatwić ich nawet nie wychodząc za mury. Otworzył mały portal, akurat taki aby wsadzić w niego rękę. Następnie to właśnie zrobił, coś tam po drugiej stronie pomacał i mocno szarpnął. W tym samym momencie wszystko co pochodziło z Dwarf Fortress zniknęło.

- Proszę, awaria serwerów Steam i nie ma grania!

Moderatus widząc tak jawne nieautoryzowanege przenikanie się Wszechświatów uczynił Niebo wymiarem Non-Steam, aby zapobiec dalszym wtargnięciom. W połączeniu z awarią serwera sprawiło to, że Team Fortress i bunkier zniknęli. Serafin ustawił wojska na pozycji obronnej, by zapobiec wejściu wroga do fortecy, a Abyssal i Vanasayo rzucili się na pozbawionego ubera kota.

- No dobra, kto chce pierwszy kawałek Abysia? Brać ich, chłopcy! - krzyknął Bajcurus, a na Abyssala i Vanasayo wyskoczyło 250 000 żądnych krwi Twardych Dowódców, którzy mogą złapać Archanioła w mechaniczną rękę i zgnieść go jak pluskwę.

- Operator wyrzutni, dawaj mi tu jakieś skały na bramę do Empireum, rozwalmy to w końcu!

Wielkie Otchłaniowe głazy posypały się na Empireum jak lawina.

Nagle na pole bitwy wkroczył... on. Pewien irytujący człowiek z dużą głową. Wskazał na Niebian.

- HAX!- wrzasnął.

Chyba nie podobało mu się, że nieuczciwie zamknęli serwery Steam. Człowieczek złapał monitor, i cisnął nim w Lunariona.

Lunarion z całej siły uderzył nadlatujące monitor, który w momencie zderzenia z pięścią zwyczajnie eksplodował w deszczu odłamków. Wybuch rozgarnął wszystkich pobliskich Niebian i nawet Lunariona odepchnął do tyłu, ale poza tym był mniej więcej w całości. Zebrał się i krzyknął wskazując na człowieczka:

- NO U!!!!!!!!1111oneoneleven

Na wielkogłowego spadł gustowny ciężar z napisem "16 ton" i tyle go widzieli. Niebianie w tym czasie zebrali się. Mury były już w bardzo złym stanie, brama ledwo się trzymała. Czekali aż wróg wparuje na dziedziniec szyjąc strzałami poza mury. Wszyscy byli poważni i spokojni. Wiedzieli co ich czeka i jak to się skończy. Akceptowali to. Lunarion stojąc przed nimi szerokim ruchem ręki stworzył nad częścią biesich oddziałów chmurę strzał, która następnie spadła na nich, zabijając lub chociaż spowalniając.

- Bracie, wracaj. Sam nie zatrzymasz ich, a musimy korzystać z fortyfikacji póki jeszcze je mamy - przekazał w myślach Abyssalowi.

Abyssal i Vanasayo stali oparci o siebie plecami na niewielkiej górce ciał Twardych Dowódców. Inni Dowódcy wspinali się po ciałach swych towarzyszy. Vanasayo szatkowała ich swoim biczem, a Abyssal posyłał ich z powrotem na dół potężnymi kopniakami. Jednakże ciągle nadchodzili nowi wspomagani przez inne demony. Łucznicy szykowali się do strzału. Jasne było, że czas się wycofać. Vanasayo chwyciła w dłoń Animę (sprawiło jej to trochę trudności, bo do tej pory straciła w walce prawie wszystkie palce), wtłoczyła w nią swoją moc i wyzwoliła ją na górę ciał, która drgnęła i potoczyła się w kierunku bram Empireum niczym tsunami. Martwi Dowódcy pod drodze miażdżyli i cięli każdego, kto stanął im na drodze. W końcu Abyssal i Vanasayo skoczyli z góry zwłok przez mury, dołączając do reszty. Fala ciał obróciła się w proch, kiedy moc podtrzymujące je wyczerpała się.

- No, dobra. Mniej gadania, więcej działania. Wszyscy jazda! Ogórki, rozwalić bramę!

Chmara opętanych ogórków wyciągnęła widelce oraz noże i zaszarżowała na bramę do Empireum. Ogromny rój wyżarł ledwo trzymające się bramy jak szarańcza roślinki. Tylko że ogórki, gdy są przejedzone, eksplodują. Nagle całe pole bitwy zostało pokryte zieloną mazią.

- Bleh... Jazda, wytłuc wszystkich siedzących przy bramach! Niech Lunarion i Abyssal przygotują swoje wojska... na śmierć! BUACHACHACHACHA!!!

Abyssal stanął obok swojego brata.

-Żołnierze. Ludzka pamięć jest ulotna. W końcu zostaniemy zapomniani. Ci, którzy nas pamiętali umrą, a pomniki obrócą się w proch. - Abyssal przerwał na chwilę. - Ale nie tylko monolity na Krańcu Wieczności będą świadkiem tego, co się tu stanie. Nasz przeciwnik jest wieczny. Jest złem, a Zło będzie istnieć tak długo, jak życie kwitnie w Uniwersum. Tak więc sprawimy, że on będzie pamiętał. Wypalimy w czarnym, zimnym, gnijącym sercu Otchłani nasz grobowiec. Otchłań zawsze będzie o nas pamiętać. Będzie z nas kpić, podając jako kolejny przykład na to, że jest niepokonana, ale w tak naprawdę będzie ciągle czuła cierpienie, które jej zadaliśmy. Żołnierze! Wypalmy w Otchłani ślad, który pozostanie aż do końca dni, kiedy słońca zgasną, a czas się zatrzyma! Przypieczętujmy naszą śmierć tym czynem! Zgińmy i pozostańmy w pamięci Zła jako ci, na których połamało sobie kły!

Otchłańcy stali spokojnie jak zwykle, ale w ich oczach płonęła ponura determinacja.

-Jesteśmy z tobą, panie. Zawsze byliśmy. Zaakceptowaliśmy śmierć. Nie boimy się. - powiedziała Vanasayo.

Niebianie uśmiechali się smutno, ale nie było widać w nich rozpaczy, tylko pogodzenie się z losem.

-Niech i tak będzie. - powiedział smutno jeden z Serafinów.

Biesy zniszczyły bramę i ruszyły do ataku.

Lunarion wysłuchał brata i chwycił mocniej miecz. W takich momentach doceniał go i jego zdolność do motywacji. Przyda się to w momencie, kiedy biesy są już kilka kroków od nich.

- Trzymać szyk. Opuścić włócznie.

Długie piki stanęły na spotkanie pierwszym szeregom wroga i brutalnie je zatrzymały. To była jednak tylko pierwsza linia, zza której natychmiastowo ruszyła następna. Rozgarnęli drzewce pik i ruszyli dalej miażdżąc trupy towarzyszy. Wyglądali strasznie. Tak po prostu. Wielkie, umięśnione stwory pokryte łuskami i kolcami, ziejące ogniem i trującymi oparami, nie czujące litości ani nie miewające żadnych wątpliwości.

- Przygotujcie się. - powiedział Lunarion, a w odpowiedzi pierwszy szereg aniołów wyciągnął swoje miecze i zasłonił się tarczami. - Atakujcie... TERAZ!

Starli się. Pod niebo uniosły się nieludzkie wrzaski i okrzyki wojenne, a pod nimi cicho wibrowały okrzyki konających. Anioły walczyły jak nigdy. Zdeterminowane i niemające nic do stracenia. Zepchnięte do ostateczności. Lunarion stał pomiędzy nimi i zdawał się nie zwracać na nic uwagi, jak w transie. Dosłownie każdy jego ruch skutkował jakimś trupem padającym pod stopami. Twarz jak u posągu, martw i nieludzko wręcz skupiona. Tylko oczy zdawały się płonąć, samym spojrzeniem porażać nadciągających przeciwników. Nikt nigdy nie widział go w takim stanie. Powoli wokół niego usypywać zaczęły się pagórki z biesich ciał. Jakiś archanioł przy nim, właśnie skończył nabity na miecz jednego z Generałów Otchłani, ale uśmiechnął się tylko. Chwycił ostrze i przesunął się wzdłuż niego bliżej rękojeści aby tylko móc dosięgnąć wroga własnym mieczem. Takie sceny rozgrywały się teraz wszędzie. Za każdego pokonanego demony musiały płacić krwią i potem, dziesięcioma swoimi. Nawet ciężko ranni Niebianie leżący na ziemi starali się ciąć wrogów po nogach. To będzie ciężka walka, ale Abyssal miał rację. Otchłań to zapamięta. Będzie żałować tego zwycięstwa, a wszyscy ci, którzy nadejdą potem, wiedzieć będą, że ostatni obrońcy Nieba walczyli do końca.

- Myślą że uronię łezkę nad śmiercią tych idiotycznych demonów? Że może zachowam tą bitwę w pamięci jako jakąś stratną? Phi! Będzie więcej! A teraz jazda, zabijcie ich wszystkich i zgińcie z honorem! Gabriel, rżnij wrogów tym swoim mieczem! Potworku Frankensteina, rozwal ich! Sciony, wbić na tą górkę i ostrzeliwać! Twardzi dowódcy, rwać Niebian na strzępy! Obrońcy Asasyńscy, łapcie te swoje miniguny i szatkujcie wrogów! Operator, dawaj dwie hydry! Pozostałe dusze, rżnąć łby hydrom! Do ataku, niech zginą!!!

Jak powiedział, tak zrobili. Oddziały Kota to już niesamowita potęga, a dodając do tego Mrokasa... Niebianie nie mieli szans, a jeśli mieli to minimalne. Zdawali się chyba o tym wiedzieć, gdyż ginęli jakoś tak dziwniej. Bardziej... akceptowali śmierć. Demonom to nie robiło różnicy. Dwum stugłowym hydom też nie. Satysfakcja z sieczki była wystarczająca.

- Hm, zawsze chciałem to wypróbować... Lunarionie, łap! SONIC BOOM!

W stronę Lunariona poleciała kula z magii bojowej. Bajcurus ciekaw był, co zrobi bóg magii zaatakowany magią.

Pewnie nic zdrowego.

Nawet się nie odwrócił kiedy kula poleciała w jego kierunku. Zwyczajnie uniósł w prawą stronę wyprostowaną rękę. Kula uderzyła w otwartą dłoń. Wydawało się, że chce ją usilnie przebić, polecieć dalej i zmieść tego śmiesznego, małego człowieczka, ale nie mogła. Zamiast tego znikła uwalniając duży błysk, huk i kilka błyskawic zmieniających pobliskie biesy w spalone trupy. Lunarion dopiero wtedy spojrzał w bok i zauważył Gabriela walczącego ze swoimi dawnymi braćmi. Zmienił się i to bardzo. Skrzydła wyglądały na spalone i poranione, ciało było pokryte bliznami i poparzeniami, a w oczach widać było szaleństwo. I radość. Czystą radość graniczącą z ekstazą, kiedy kolejni wrogowie padali wypatroszeni u jego stóp. Lunarion pobiegł w jego stronę. Oddzielała go od niego wysoka kupa ciał usypanych jedno na drugie. Wbiegł na nią nie zwalniając. Pod stopami chrzęściły łamane kości, ale nie zwracał na to uwagi. W końcu wbiegł na szczyt i zamiast zbiegać skoczył. W locie wykorzystał część mocy jakąś otrzymał tymczasowo po ojcu i uformował w ręce prosty miecz ze światła. Wbił go zaskoczonemu Gabrielowi prosto w mostek, przewracając go na ziemię dzięki swojej masie i prędkości. Archanioł nie krzyczał, w ogóle nie zdążył zareagować. Wydawał się być bardzo spokojny, widać śmierć wcale go nie martwiła. Trudno się dziwić.

-Ty mnie nie obchodzisz, kocie. Ty możesz nie przejmować się swoimi sługusami, ale Otchłań żyje i pamięta. Czuje każdy cios spadający na jej demony. Czuje i pamięta. Otchłań to coś więcej niż wymiar. Nigdy nie zapomni tych, którzy ją zranili, a demony będą pamiętać i bać się razem z nią.

Abyssal szedł przed siebie. Vanasayo szła przy jego boku, swoim biczem rozpętując wokół niego mały huragan wirującej stali i zimnego, szarego niczym popiół ognia. Wokół nich panowała grobowa cisza, wszelkie dźwięki jakby od razu opadały na ziemię, przygwożdżone jakąś niewidzialną, nieprzyjazną siłą. Demony powoli gniły i obracały się w popiół od samej obecności Pana Pustki, nawet nie musiał podnosić ręki. Jednakże demonom przed śmiercią od stali, zimna i rozkładu udawało się dosięgnąć Abyssala i Vanasayo. Już przedtem makabrycznie okaleczeni, teraz wyglądali jakby jakiś szalony rzeźnik uznał ich za kolejne zwierzęta na rzeź i zorientował się w pomyłce dopiero w połowie pracy. Przez ziejące dziury widać było kości i poszatkowane organy wewnętrzne, krew nie tryskała, bo już dawno prawie całą wypłynęła. Jednakże bóg i heroska zdawali się nie zwracać na to uwagi. W ogóle wyglądali bardziej, jakby byli na spacerze w parku niż w środku okropnej bitwy. Vanasayo machała biczem, a Abyssal mieczem, rzucali zaklęcia, ale oboje robili to jakby od niechcenia. Szli spokojnie przed siebie, oboje lekko uśmiechnięci. Rozmawiali, ale nikt nie mógł usłyszeć, o czym. Pewnie nawet trzymaliby się za ręce, gdyby nie to, że zdążyli stracić prawie wszystkie palce.

- Co oni sobie?! Randka w ciemno?! "Po obojczyku poznaję - to Vanasayo!" Niedługo nie będzie czego poznawać.... Moje demony już wtargnęły do Empireum i rozniosły Niebian, teraz kolej Abyssala! PŁOŃ! BUACHACHA!

Ogromny płomień ognia ogarnął Abyssala, Vanasayo i każdego innego. Uniosła się spirala ognia, i zaczęła pochłaniać wszystko na swej drodze. Bajcurus wpadł do Empireum. Jakaś Deva tłukła się z demonami. Szatkała ich na strzęby. Bajcurus przywołał hydry i zaatakował. Po chwili walki Deva sczezła, ale obie hydry zostały starte w drobny mak, tak samo potwór Frankensteina. Kot wbiegł na samą górę Empireum i z pomocą demonów wyrąbał sobie przejście do głównej sali.

- Nareszcie! Niebo, mój cel! Teraz wszyscy sczezną!

Skupił się, i przywołał pewne zaklęcie ze strony "Zaklęcia Zakazane". Połączył dwie inkantacje, i poświęcił 1000 Twardych Dowódców. Całe Niebo zadrżało. Empireum rozbłysło mrocznym światłem. Bajcurus wypowiadał słowa zaklęcia będąc jak w transie. Nagle wniknął w podłogę. Całe Niebo nagle przestało wydzielać swoją dobrą aurę i zamieniło ją na złą.

Otchłaniową.

- Tu Bajcurus! Niech Abyssal, Lunarion i Vanasayo oraz pozostali Niebianie złożą broń... Albo cale Niebo zostanie unicestwionie razem z każdym kto po nim stąpa.

Drugi raz nie poproszę.

Zatrzymał się między jednym cięciem a drugim, po tym jak już spirala ognia upuściła go na ziemię. Obok niego stał Allimir, przez którego ostrza przechodziły jak przez wodę, tak szybko regenerował swoje rany. Byli tam też Abyssal i Vanasayo, obaj makabrycznie okaleczeni, ale widocznie szczęśliwi. Lunarion opuścił miecz. A więc stało się. Przegrali. Teraz to już fakt. Niebiosa przestały być tym czym dawniej, teraz to przedłużenie Piekieł i Otchłani.

- Bracie, wiedz, że przyjemnością było walczyć u twego boku. Allimir, Vanasayo, wszyscy Niebianie, to samo tyczy się was. Teraz jednak nadszedł koniec. To czego broniliśmy przepadło na naszych oczach. Nieba już nie ma. Czujecie to. Tą walkę przegraliśmy tak jak wszyscy przewidywali. Wiecie, że dotrzyma słowa, a jeśli zniszczy Niebo, to nie będzie czego potem odbijać. Bo to nie koniec. Przyjdą następni za naszym przykładem. Równowaga nie może zostać tak zachwiana. - uniósł głowę w górę i krzyknął po niebo. - Wygrałeś! Wygrałeś Bajcurusie, Panie Otchłani. Możemy się tobie wyrywać, ale teraz naprawdę nie ma to celu.

Wbił swój miecz w posadzkę. A więc tak skończyła się bitwa o Niebo, kapitulacją. Inaczej to sobie wyobrażałem.

Spirale ognia wygasły w kontakcie z Abyssalem. On i Vanasayo siedzieli teraz na przewróconej kolumnie. Ciągle się uśmiechali, ale tym razem smutno, żałośnie. Byli tak poranieni, że ledwo mogli chodzić. Dalsza walka była całkowicie wykluczona. Wokół nich stały demony, czekające z niecierpliwością na ich ruch. Abyssal odwrócił się do Vanasayo.

-Przegraliśmy. Nasze ciała są równie zdewastowane jak same Niebiosa i jedyne, co utrzymuje nas przy życiu, to nasza uparta wola. Możemy zakończyć nasze życie w każdej chwili, choćby teraz. Ale... pożyjmy jeszcze trochę. Zobaczmy, co zrobi Bajcurus i Lunarion. - Abyssal uniósł głowę w górę i powiedział - Poddajemy się. Czyń swoją powinność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagłe ukłucie obudziło Holzena.

- Co jest! Ałć...!

Złapał się za kark.

- Znowu jakiś komar z udarową ssawką?

Niestety, to nie był komar... Podłączył się czym prędzej do satelity... Połączenie zostało zerwane po kilku tercjach.

Co się dzieje...?

Wyszedł prosto na swoje ziemie... Padało... Niebo było ciemne niczym najgłębsze opale zanurzone w ropie i ubrudzone sercami ludzi zesłanych do najgłębszych piekieł.

Wykonało się...

Zemdlał...

Saatowie z trudem walczyli, ale wiedzieli, co ich czeka... I przyjęli to z hardym sercem i wielką bojowością... Gdy zostało ich już dwustu, zostali otoczeni przez opancerzone demony, które trzymały ich na dystans wielkimi piekielnymi włóczniami, które zadawały tak niesamowity ból, że nawet dusze, już po śmierci, jęczały przez wiele dziesięcioleci.

Ciała ich towarzyszy zostały obrócone w popiół i węgiel... lub nadziane na pale i resztki uzbrojenia wojsk niebiańskich i zjedzone w obrzydliwej orgii przeklętej uczty przez równie obrzydliwe istoty z najgłębszych czeluści.

Ci, którzy się ostali, wcale nie zamierzali się poddać.

Wtem nadszedł sygnał kapitulacji. Demony zaśmiały się głębokim śmiechem, pełnym złowrogiej kpiny i satysfakcji. Część wrzeszczała coś o prawdziwej potędze zła, część zaczęła balować w taki sposób, jaki demony mają uznany, a inne poczęły bawić się z niedobitkami.

- Żołnierze... Raj na was czeka. Jestem dumny, że każdy z tych, którzy polegli, a także i my wszyscy, pokazaliśmy, do czego jesteśmy zdolni... mimo, że to długo nie trwało... Proszę was o ostatnie poświęcenie... Niech każdy chwyci obiema dłoniami za kark.

Wszyscy chwycili.

- Wiecie, co z nimi zrobić, synowie...

Każdy z nich krzyknął i niemalże naraz całą grupą oddali ostatecznie swoje życie... W wielkiej eksplozji, której fala przewróciła nawet te demony, które stały kilkaset metrów dalej... Z tych, co były na tyle głupie bądź śmiałe, by podkłuwać pozostałych... nie było co zbierać... Nawet ziemia zniknęła spod miejsca, w którym byli pochwyceni... Został tylko wielki krater, z którego wystąpiła lawa, do której śmiało co wskoczyły skubane diabliki.

Ocknął się...

No i widzisz Blade... Wszystko zależy teraz od twoich sojuszników... Nawet nie wiem, czy mnie słyszysz, ale pamiętaj, że coś mi obiecałeś... A konsekwencje niedotrzymania słów znasz... jak i ja...

Posmutniał i przysiadł na trawie, patrząc ponuro w jeden punkt powierzchni... W tym momencie, wiele straciło powód do zainteresowania...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyszedłem z bunkra, który automatycznie podniósł się i ruszył do Siódmego Nieba, aby zapewnić wsparcie. Stanąłem przed Casulonem.

- Tak bardzo chcesz umrzeć? Daję ci szansę - odejdź i odeślij wojska. Gdy już wygram, zapewnię Khabumussowi dom w Niebie. - powiedziałem spokojnie, stojąc przed Casulem nieuzbrojony.

- Umrę czy nie umrę? To bez znaczenia. Postawiłem sobie cel i albo osiągnę go oraz zmiażdżę cię lub zginę od twojego scyzoryka, i zabiorę cię ze sobą.

Dobywa platynowego miecza.

- I mam ci niby uwierzyć, że dałbyś mu schronienie? Ty jesteś współodpowiedzialny za to wszystko. Tobie wierzyć nie można. A teraz, "drogi" przeciwniku, powiesz mi, jak smakuje platyna.

Wyciąga znikąd włócznię i ciska w Blade'a.

Ukłucie strachu poruszyło mnie do działania. Odruchowa bariera z Mocy nie podziałała, gdyż platyna zneutralizowała Moc. Wyszarpałem miecz wykuty z dusz, i odbiłem włócznię gdzieś w wojska. Odetchnąłem. Czy naprawdę dobrze zrobiłem, pisząc się na to? Casul jest duszą, a na dodatek handlarzem święconej platyny... Ech, nie ma czasu na odwrót. Muszę się z tego wykaraskać.

- Szkoda, że muszę z tobą walczyć - powiedziałem, i zacisnąłem dłoń na mieczu. - Ale nie pozostawiasz mi wyboru.

Zaszarżowałem z mieczem, chcąc przepołowić Casula, i skoncentrowałem biomasę. Zza zbroi zaraz wyskoczy ściana z biomasy, i odetnie Casulowi drogę ucieczki.

- Szkoda? Szkoda, że stanąłeś po drugiej stronie barykady.

Robi krok do tyłu, ale w tym momencie pojawia się ściana, która wybija boga wysoooooko do góry.

- Czemu zawsze musi stać się coś kompletnie niespodziewanego?

Uderza w ziemię.

Cofnąłem się i poczekałem, aż Casul wstanie.

- Chciałem.... Ale nie mogłem. Miałem u Bajcurusa dług. Dług, który muszę spłacić. Wybacz. - skoncentrowałem biomasę, i uderzyłem pięścią w ziemię. Ziemia pod Casulem lekko poszarzała i zadrżała. Zaraz wyskoczą stamtąd duże kolce z biomasy.

Wstaje.

- Spłata długu... To takie szlachetne. Wiedz, że kot wypiąłby się na ciebie.

Hmm... Szara ziemia... Pewnie znowu jakaś ściana mnie walnie.

Wyskakuje w górę, żeby uniknąć ciosu. Wysuwają się kolce.

- Na cały pan... Co ja robię? Nie ma czasu na jakieś wykrzyknienia.

Tworzy kościaną płytę zasłaniającą kolce. Spada na nią i siada przed wytworzonym fortepianie.

- Trzeba dać podkład muzyczny do naszego pojedynku.

Zaczyna grać

. Za każdym razem, gdy wciska klawisz, posyła w Asasyna pocisk.

Złapałem jakiś kawałek blachy wielkości drzwi leżący koło mnie, i wystrzeliłem w niego portal. Drugi portal strzeliłem w ścianę z biomasy stojącą niedaleko Casula. Klęknąłem i uniosłem blachę do góry, a pociski wpadały przez mój portal i wylatywały prosto na Casulona.

- O żesz ty!

Zamyka instrument, robi efektowny ślizg, krótki bieg i znika pod kościaną podłogą. Stoi między kolcami, gdzie tworzy wokół siebie kulę o grubych ścianach. Pociski bombardują fortepian. Siła eksplozji wyrzuca kulę na Blade'a.

Spoglądam na lecącą w moją stronę kulę. Przerzuciłem biomasę na ręce, i zlapałem kulę. Wryło mnie to nieco w ziemię. Wygramoliłem się stamtąd, i wyrzuciłem kulę w bramę do Empireum.

- Casulu, mogę kontrolować mój miecz umysłem, mogę ukształtować go tak, jak chcę. Nie masz po co walczyć. - powiedziałem, a dusze otoczyły Casulona z każdej strony. - Zacznijmy od nóg.

Dusze zaczęły powoli zacieśniać się przy kolanach zbroi.

- Fajnie, zaraz mi dusze urżną nogi pancerza. Eeee... Cześć, dusze.

- Stanley, on coś chce.

- Szef mówi żeby go zaciupać - zauwaył Stanley.

- No to zaraz, najpierw pogadajmy skoro chce. Nie widziałem innej duszy od miliona lat. Cześć, nasza kolejna ofiaro - powitała się druga dusza.

- Oooo! Myślałem, że będziecie jakimiś zdeformowanymi demonami, a tu proszę. Taka miła niespodzianka. Przejdźmy do rzeczy. Czemu pomagacie dobremu, skoro pochodzicie z "dołu"?

Stanley zbliżył się do kolana zbroi. Casula zaczęło nieco 'parzyć'.

- Bo pan Bajcurus tak chce. Jeśli nie wypełnimy jego rozkazów, to... - umilkł. Nawet psychopata nie chce mówić o tym, co mu robili.

- To wtedy nas zaciupią - dokończył drugi. - Bardzo boleśnie. Gdzieś tak z miliard razy. Wolimy już pomagać dobrym.

Kula rozpada się i uwalnia Casula. Teraz jeszcze te dusze potępieńców. Bóg wyciąga znikąd kościane rękawiczki i delikatnie zsuwa dusze z nóg.

- Coś was jeszcze łączy z tym delikwentem? - wskazuje głową Zabójcę.

- Lubimy go, wybrał nas do swojego miecza. No wlaśnie, Jim, rozwalamy go?

- Tak, niech cierpi! To, co lubię, zadawanie cierpienia, hahahah!

Nagle dusze niemal przywarły do zbroi, parząc Casula niemiłosiernie. Blade przyglądał się temu z uśmiechem, czekając na 'poddaję się, dość'.

Parzy, ból. To koniec?

Nie.

A ty kto?

Zastanów się. Jesteś tak porąbany, że eksperymentujesz na samym sobie. W końcu musiały nadejść jakieś skutki uboczne.

A no... Zawsze miałem szczęście i było ze mną wszystko w porządku.

Z tobą nigdy nie było w porządku...

Oszczędź sobie te uwagi i lepiej pomyśl, bo nie zamierzam tak szybko wykorzystywać planu powrotu.

Burza mózgów. Casul próbuje wyrwać się na wszelkie sposoby, ale dusze skutecznie go unieruchomiły.

- Pod... Pod... Nie poddam się!

Spętany rzuca się na Blade'a.

Casulono natyka się na barierę z Mocy. macham mu na pożegnanie.

- Miło było, ale się skończyło. - ostatnie słowa były tonem groźnym, chamskim i niemiłym.

Uderza w ścianę. Dusze coraz bardziej go palą. Z hełmu wysuwa się ostrze, które przerywa barierę. Bóg kontynuuje bezsensowną szarżę.

Przed Casulem wyrasta kolejna ściana, tym razem z biomasy.

- Nie lepiej się poddać? - usłyszał Casul przez ścianę.

Ciężko dyszy.

- Mówiłem: "Albo osiągnę swój cel i cię zmiażdżę, albo zginę, i zabiorę cię ze sobą."

Przerywa kolejną ścianę, uderza Blade'a w brzuch swoją głową. Obaj leżą.

- Nie poddam się. Nie poddam się. Nie poddam się.

Powstałem na nogi, i odsunąłem się.

- A więc zginiesz. Zostało ci nie więcej niż 20 sekund życia.

- Niestety, twój plan właśnie legł w gruzach.

Odwróciłem się jak na komendę, i oberwałem w łeb. Jane! Uderzenie powaliło mnie na ziemię. Ujrzałem swoją siostrę oraz... pocisk repulsorowy zmierzający w moim kierunku. Nie mogłem złapać go mocą, materia jest zbyt skoncentrowana. Taki pocisk przechodzi przez biomasę jak przez masło. Odskoczenie - niemożliwe. Nie miałem wyboru, odczepiłem dusze od Casula i odbiłem pocisk repulsorowy gdzieś w dal. Jane zauważyła mój miecz z dusz, i opryskała go ciekłym azotem. Nagle dusze... stwardniały i zamarzły?! Wstałem i cofnaąem się, a moja siostra jednym strzałem rozwaliła cały miecz, a uwolnione dusze znalazły nowego pana - Casulona - i dobrowolnie stały się jego częścią.

- Musiałaś pojawić się akurat teraz?! - warknąłem.

- Chciałbyś żebym przyszła 20 sekund później, co? - szepnęła, i wystrzeliła mnie mocą do tyłu. Podała Casulonowi mechaniczną rękę. - wykończmy go i pomóżmy Niebianom! - powiedziała.

Wstaje przy pomocy Jane.

- Ty żyjesz?

Wydaje mu się to zbyt ckliwe, więc natychmiast zmienia temat.

- Poradziłbym sobie sam.

Jego miecz, którym przebijał bariery, jest kompletnie zniszczony.

PAUZA

Casul otwiera menu broni. Berło, Włócznia, odmładzainator, dusze.

- Hmm... Wezmę dusze.

PAUZA

Tak oto Stanley stał się mieczem, a pozostałe dwie dusze ? tarczą. Casul zmęczony, lecz zdeterminowany, posyła kościaną falę w przeciwnika, a sam wskakuje na jej czoło.

*ŁŁUP*

Oberwałem ścianą i poleciałem do tyłu, ryjąc ziemię. Odepchnąłem kości mocą i odskoczyłem. Nie miałem żadnej broni na Casula... Oprócz włóczni! Podbiegłem do wbitej platynowej włóczni, i wyjąłem ją z ziemi. Wycelowałem ją w Casulona i rzuciłem.

Jane złapała włócznię w locie, i podeszła do mnie. Zdzielila mnie włócznią przez łeb, i powaliła na ziemię. Odrzuciła broń. Chciałem odepchnąć siostrę Mocą, ale przełamała atak. Rąbnęła mnie z całej siły w głowę. Straciłem przytomność.

***

Zbliżyłam się do Casula. Byłam dość zła, że zachował się tak chamsko gdy ja wpadłam 20 sekund przed jego śmiercią.

- Wstałam z grobu żeby cię ocalić a ty co? - powiedziałam do niego karcącym tonem, i przeładowałam snajperkę. Może i wyglądało to groźnie, ale nie chciałam użyć jej przeciw niemu, tylko upolować kota.

- Nie zrozum mnie źle, ale myślałem, że jesteś kompletnie martwa, bo nie jesteś w pełni...

Milknie, bo dociera do niego, że tylko bardziej się pogrąża. Spogląda na nieprzytomnego Blade'a.

- Trzeba go wykończyć. Tu i teraz. Bez zbędnego okaleczania.

Podchodzi do nieprzytomnego.

- Stanley, ty pewnie jesteś psychopatą skoro trafiłeś do Otchłani, a potem tutaj. Sądzę, że sprawi ci to przyjemność.

Robi zamach mieczem.

Faceci....

- Ej, czekaj! - wstrzymała Casulona. - Jest bezbronny! Zabiłbyś go tak po prostu? Dlaczego, bo walczy przeciw tobie z obowiązku pomocy Kotu?

- Hmm... Tak. Dokładnie. Bez dwóch zdań.

Powtarza czynność.

- Nie mogę na to pozwolić. Nie zachowuj się jak Bajcurus. To zbrodnia wojenna.

- A ja jestem zbrodnią przeciwko prawom życia czy czegoś tam. Potraktuj to jako akt zemsty za twoją śmierć.

Znowu robi zamach.

- Zemsta? Że niby ciebie ruszyła moja śmierć? Bo jakoś powitanie nie było miłe. Mówię po raz ostatni, odłóż miecz. To mój brat, nie pozwolę mu umrzeć.

- Tak! Ruszyła mnie twoja śmierć! Nie moja wina, że nie jestem wylewny w okazywaniu uczuć. Po twoim zejściu zamknąłem się w sobie i tylko zarządzałem wojskiem. W międzyczasie prawie zabiłem tego tu, - kopie Blade'a - ale mi uciekł. Zaprzestanę moich prób zamordowania go tylko wtedy, gdy nie będzie stał po drugiej stronie frontu. A nawet wtedy nie będzie cieszył się moim zaufaniem i będzie moim wrogiem. A wiesz czemu? Bo ciebie zabił! A teraz jest szansa, by pozbyć się jednego z dowódców natarcia tych $@#%^&@#$% demonów, diabłów i asasynów.

Nagle usłyszałam niezbyt radosny komunikat.

"- Tu Bajcurus! Niech Abyssal, Lunarion i Vanasayo oraz pozostali Niebianie złożą broń... Albo cale Niebo zostanie unicestwione razem z każdym kto po nim stąpa.

Drugi raz nie poproszę. "

- Zdobyli Empireum... - mocniej zacisnęłam dłoń na broni. - Co teraz? - popatrzyłam na miejsce, w którym leżał brat - dostrzegłam tylko zamykający się portal. Problem rozwiązał się sam.

- Casul, co robimy? - poczułam ukłucie strachu gdy ziemia nienaturalnie zadrżała.

- Nie!

Rzuca się na miejsce, gdzie przed chwilą był portal.

- Czemu zawsze musi się wymknąć?!

Uderza parę razy w ziemię.

- Ja tu zostaję. Chcę zginąć w miejscu, którego broniłem. Gdzie zawiodłem.

- To całe miejsce zostanie rozwalone. Jak teraz odejdziesz, to może będzie szansa odzyskania Nieba w przyszłości.

Myśliwiec RAF Sapphire wylądował koło nas.

- Właź. - powiedziałam wskazując myśliwiec. - Zmywamy się.

Bóg się załamał. Zawiódł. Zaczyna szeptać:

- Nie poddam się. Nie poddam się. Nie poddam się.

- W takim razie ja zostaję z tobą. Nie będę siedzieć w myśliwcu patrząc, jak umierasz. Wolę umrzeć razem z tobą.

Odsunęłam się od myśliwca, i podeszłam do Casula. Byłam zła. Głupio postępował. Mimo wszystko kochałam go. Sama nie odlecę, a praworządnego uporu nie da się przełamać prawie niczym. Przykro mi było, że tak to się ma zakończyć. Że Casul chce zostać tu i umrzeć. Na zbroję boga łyżek padła jedna łza. Prędko przetarłam oczy. Miałam nadzieję, że nie zauważy.

Przytula półboginię.

Weź się w garść. Ona ma rację. Jest szansa odbicia Niebios.

- Masz rację. Muszę się poddać, żeby później wygrać.

Ten gest jeszcze bardziej mnie wzruszył, ale nie dałam po sobie tego poznać.

- Będzie czas na zemstę. Przetrzebię futrzaka osobiście! A teraz chodź.

Chciałam wsiąść z Casulem na myśliwiec, ale nie dał się mimo to. Dość argumentów. Skoncentrowałam Moc, i wepchnęłam zbroję do środka siłą, a SK-7 zabrał nas stamtąd.

- Wiesz... - powiedziałam, patrząc na oddalające się, spaczone Niebo. - Gdy przywracali mnie do życia tylko jedna myśl dała mi moc do pokonania śmierci. Gdy umierałam ci na rękach, usłyszałam od ciebie coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć. - przystanęłam. Lekko niezręczna chwila... W feworze walki nie waham się ani chwili, a tutaj... Jakoś cieżej. - Dziękuję - powiedziałam w końcu, wyglądając za okno.

- Rozumiem cię i czuję mniej więcej to samo.

Za oknem widzi zrujnowane Niebiosa i balujących najeźdźców.

- Powinienem tam być.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Kapitanowie korwet sewastyjskich zawrócili do Nieba. Nikt nie wiedział czemu. Nikt się nie sprzeciwiał. Gdy do Simby dotarły meldunki o kapitulacji Nieba, Simba miał ponoć rzec:>

Nie ma już Nieba,

Bo pierwsze Niebo przeminęło,

I więcej już go nie będzie.

<Simba zdecydował się wysadzić Cygnusa w zrujnowanym Pałacu. Jego stan pogarszał się, nie wiadomo było czy dożyje do końca podróży. Korweta nr 1 jakiś czas potem zacumowała na chwilę by wysadzić Simbę i ośmiu bojarów - asysta, oraz dwóch mieczników niosących na noszach Cygnusa. Simba wiedział, że Cygnus chciałby umrzeć na polu walki. Zaraz potem flota oddaliła się szybko i obrała kurs na Sewastię.

Simba natomiast ujrzał poharatanych bogów, oraz demony czuwające nad porządkiem w Pałacu. Nie miał odwagi spojrzeć w oczy bogom. Wycofał się w najbardziej nieodpowiednim momencie walki. Nie było już szans na ocalenie Nieba, ale z drugiej strony nie mógł złamać boskiego rozkazu. Pełen wyrzutów sumienia poszedł gdzieś w kąt otoczony wianuszkiem demonów. Natomiast Cygnusa okrążyło pokaźne stadko tychże. Chcieli napatrzeć się na umierającego boga, który zrównał armię demonów do Niebian. Czerpali dziką rozkosz z tego, że taki ktoś umiera w mękach. Niektóre demony pchały się by go dobić, ale zaraz dostawały strzałę w oko. Po pewnym czasie zrozumiały że nie ma żartów. Bojarzy natomiast zrozumieli, że trwa zawieszenie broni. Siły Nieba (do których się poniekąd zaliczali) skapitulowały.>

---------------------------------------------

Gratuluję najdłuższego postu! Jeśli nie, to jednego z najdłuższych! Bajcurusie, Mrokasie, Lunarionie, Abbysalu - skapitulowali już wszyscy :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę to trwało... Holzen wstał, przyszykował się do tego, co uczynić miał... Cały swój ekwipunek schował w piwnicy, zabezpieczył sejfem, ścianą podczerwieni, pułapką jądrową i małą kłódką z kluczykiem, którą kupił w kiosku w Mieście za 6,66... Diabelna cena...

Nawet ramię karmy zdemontował i schował do specjalnej torby...

Wziął ze sobą tylko togę, którą miał, gdy poświęcał kilka dni na tworzenie wspólnoty i trening fizyczno-psychiczny... Nic mu więcej wszakże nie było potrzebne...

Cholera...

Początkowo nie wiedział, gdzie idzie... Szedł po prostu przed siebie... Wiedział, że idzie na koniec... Wiedział, że raczej nie wróci taki sam... Wiedział jednak, że nie umrze... Nie wszystek umrze... czy jakoś tak.

Tymczasem mały obiekt w laboratorium zaczął powoli rosnąć.

Szedł i szedł... Przeniósł się na Osiedle... Ponurość towarzyszyła mu na każdym kroku... Trudno wszakże było o wesołość i pogodę ducha, gdy z nieba lały się jęki i płacze, a on sam szedł prosto do swojego przyjaciela z raczej niezbyt przyjemnym zamiarem...

Podszedł prosto pod jego dom... Dziwnym trafem, wiedział, że raczej tu będzie mógł go po całym widowisku spotkać... Nie na fecie zwycięzców, nie w kryjówce bractwa, tylko tutaj.

Wszedł bez pukania... Zupełnie jak nie on... Coś tam kliknęło w posadzce i przyszył go promień lasera... Niezbyt się tym przejął... Kilka kroków dalej przebił go cienki szpikulec... Wymyślne pułapki, ale Holzen nie czuł bólu... Dalej otoczyła go potężna sfera... I ją przeszedł, mimo że poparzył się bardzo na zewnątrz...

Jego istotę przejął inny ból... O wiele gorszy od tych cielesnych.

Wszedł do salonu i lekko przykucnął, skupiając swoje myśli i wolę na ostatnim zrozumieniu sytuacji.

Ruchem ręki wstrzymałem działka obronne.

- Holzen... - wyszeptałem. - mogłeś zapukać, powiedzieć, że to ty. - rzekłem, i siadłem na fotelu. Wskazałem ręką fotel naprzeciw, i skoncentrowałem się na poranionym boku.

- Powiedz... czemu zawdzięczam twą wizytę?

Ranny i poobijany... To dlatego wolał się nie pokazywać, żeby się nie ośmieszać... Chyba nici z planowania...

Jakby chciał go po prostu zarąbać, to już by się na niego rzucił... a tak stał tylko ciągle do niego odwrócony... Nie mógł lub nie chciał spojrzeć mu w oczy... Nie po tym, co chciał zrobić...

- Pamiętasz... Jak ocaliłem Ci ży...

Powstrzymał się na chwilę...

-... duszę?

Pewno i tak by coś sam zrobił, więc to był pusty gest.

- Pamiętam przyjacielu, i dziękuję. - odpowiedziałem, a moje rany zregenerowały się. - To była ciężka batalia i dostałem wciry, ale udało się! Kot zajął Niebo, a więc niedługo wszystko wróci do normy.

Nagle zamyśliłem się. Ostatnie pytanie Holzena nie wróżyło nic dobrego. Takie pytania zadają tylko osoby ze złymi zamiarami. Nie podobało mi się to, ale ufałem Holzenowi mimo, że był 'po drugiej stronie barykady'. Zbliżyłem się do niego.

- Czy wszystko w porządku? - spytałem niepewnie.

Nadal unikał jego wzroku.

- Od kiedy to rozmawiasz z trupami...?

Po co ja tu przyszedłem... Przecież nie dam rady... Prawda?

- Nic nie jest w porządku... Niebo padło i to nie prowadzi do niczego dobrego!

Blade już miał coś odpowiedzieć, ale Holzen nie dał mu nawet zacząć.

- I dzisiaj nie wysilaj się, by mnie do tego przekonać... Nawet jeżeli Bajcurus okaże się na tyle wspaniałomyślny lub głupi by oddać Niebo, to zostaje jeszcze drugi problem... Zresztą to na razie, jak na ironię, nieważne.

Coś skapnęło mu z głowy... Ni krew, ni pot... Łzy...

- A teraz muszę zrobić coś czego nie chcę...

Zaczął kumulować w sobie siłę i moc... Z każdej, najmniej nawet mineralnej i skalnej bryłki z tej galaktyki.

Wtem zamachnął się i jednym ruchem... wyjął telefon zza pazuchy.

- Władimir? Wracam do gry! Postaw wszystko na czarnego niedźwiedzia... Czołem!

Zmiażdżył telefon w pięści.

- No i wróciłem do szponów hazardu... Cholera!

Lekko się zaśmiał, ale brak humoru z powrotem go nawiedził...

- Ale dość tego humoru... Tego szubienicznego humoru... Pamiętasz doskonale naszą rozmowę... Zobacz, co się wyrabia!

Położył, nadal nie patrząc mu w oczy, mały ekranik tuż przed nim.

Demony otoczyły kilku... cywilnych Niebian... Nie byli starsi niż kilkanaście wiosen... Mieli tak z 17-19 lat, na oko... Demony wyrywały ich zabawki i je raniły, a ich ból i płacz tylko ich radowały... Później nastąpiło coś gorszego... Ich ubrania zostały poszarpane w strzępy, a całą resztę obrazu zasłonił cień... Kilkadziesiąt demonów urządziło sobie niezbyt miłe dla zewnętrznego oka przedsięwzięcie, które skończyło się tym, że nabite głowy niewinnych istot zostały ponabijane na pal.

- Tak, wiem, że to wojna, ale sam doskonale wiesz, że to dopiero początek takich działań... I złą nic nie powstrzyma - ani Ty, ani ja, ani żaden inny bóg, ani nawet możliwa odmiana Bajcurusa.

Rzuciłem okiem na ekranik, i westchnąłem.

- Posłuchaj, chcesz żebym powstrzymał chaotycznego psychopatę oraz zimnego zabójcę przed ciemiężeniem Niebian. To niewykonalne! Niby co ja mogę zrobić?! -uniosłem się. - Wysadzisz się bo mam związane ręce?! Myślisz że wystarczająco nie mam na sumieniu? Że brakuje mi wrogów? - wkurzyłem się, i wbiłem sztylet w ścianę.

Westchnął szyderczo...

Jak zwykle tylko o sobie...

Nawet nie zdał sobie sprawy, ze powiedział to głośno... Sytuacja najwyraźniej wiele zmieniała...

- Przecież to za dużo, by oczekiwać, że twoje słowa okażą się prawdziwe... Już zapomniałeś, z jaką wiarą poświadczałeś, że tego nie zrobią... Lepiej po prostu pozbyć się natręta, czytaj mnie, i pozostawić go w złudnym przeświadczeniu swojej dobrej woli... Po każdym bym się tego spodziewał, ale po Tobie...? Niech Ci będzie wiadome, że rad byłbym, gdybyś chociaż spróbował porozmawiać z... Bajcurusem... On przynajmniej mnie nie okłamywał...

Ponownie zaczął kręcić oczami.

- Najgorszym Twym wrogiem jesteś ty sam. Ja nie jestem twoim wrogiem... Gdybym nim był, nie nazywałbyś mnie tak... Albo po prostu znowu kłamiesz... Nieważne, wobec takiego oblicza jest to nieistotny paproch.

Jeżeli sam postępujesz wbrew sobie, to zaprawdę, nieszczęsną istotą jesteś... Ale co tam jedna... RZECZ na sumieniu więcej...? Ważne, że swoje osiągnąłeś! Gratuluję! Osiągnąłeś swój cel i spłaciłeś swój dług... Czy może być lepiej?!

Pociągnął krótko nosem.

- A tak jestem tylko kundlem, psem i robakiem, którego można zdeptać...

Kładzie na stole zwykłą zagiętą kartkę... I skierował się ku wyjściu.

- Gdy wyjdę, przeczytaj ją.

I wyszedł, kierując się na najbliższe wzgórze.

Podparłem się ściany oboma rękoma, i krzyknąłem niczym Kmicic z Potopu:

- CZEGO CHCESZ ODE MNIE?!

Po czym potężnym uderzeniem pięści wyrwałem ścianę z fundamentów. Podniosłem kartkę i zacząłem czytałem.

Przyjacielu,

To pewnie mój ostatni list... Zresztą, teraz wszystko zależy od Ciebie...

Jeżeli czytasz te słowa, to możliwe, że nie ma mnie już wśród żywych.

Nie musisz się o mnie martwić - jestem teraz w bezpiecznym miejscu, bez kłamstw, zdrad i nikczemności... ale i bez dobra, ciepła i przyjaźni... Coś lepszego i gorszego od pustki zarazem...

Jest jednak możliwe, że wciąż żyje i jedynie w twej gestii jest to, jak długo to potrwa...

Jeżeli chcesz - umyj od tego ręce, a nie spłynie na Ciebie mój cień... Nie mam żadnego interesu w tym, byś cierpiał bardziej niż musisz... Jednakże bądź przeklęty, jeśli zwodziłeś mnie bezwstydnie od początku samego...

Twa dusza, twój wybór. Dla mnie może już nie być ratunku.

Żyj długo i szczęśliwie i wiedz, że cokolwiek stanie się później, ja, Holzen prawdziwy, przyjaźnią Cię obdarzyłem... Nawet po tym jej nie zerwałem.

Zgniotłem wiadomość w ręku, i rzuciłem na podłogę. Wybiegłem na zewnątrz nie przejmując się drzwiami. Dogoniłem Holzena.

- Holzen, nie jesteś praworządny ani fanatyczny. Nie musisz tego robić - powiedziałem, wyszarpując sobie klamkę z brzucha. - Zostaw to cholerne urządzenie! Dusze pocierpią ale Niebo wróci do swoich prawowitych właścicieli. Dusze znów będą miały raj. Ofiary są w każdej wojnie, a demonów nie powstrzymam. Kot mnie nie posłucha, jest chaotycznym psychopatą. - mówiłem gorączkowo. Złapałem Holzena za ramię. - Nie chcę mieć kolejnej osoby na sumieniu. Proszę.

W drugim ręku trzymałem klamkę, gotów rąbnąć nią Holzena gdyby próbował mnie zaatakować.

Nadal nie patrzył mu w twarz.

- Csiii, csiii... Już spokojnie. Ty możesz mnie prosić, ale dusze, które błagały demony o chwilę spokoju błagały o wiele rzewniej od Ciebie, a tego nie dostały... Będą teraz cierpieć... Wystarczy chwila, by przełamać nawet taką istotę jak archanioł, o czym sam zapewne doskonale wiesz... A ty co? Nawet nie próbujesz sobie wyobrazić, co czują zwykli poszkodowani tej zbrodni... Masz ich po prostu gdzieś czy po prostu nigdy o nich nie myślałeś?

Oczywiście, że nie muszę, ale, z drugiej strony, czemu miałbym tego nie robić? Podaj mi przynajmniej dwa powody.

Poczułem wzrastający gniew. Moje oczy przez chwilę mignęły czerwienią, ale opanowałem się. Ręka z klamką zadrżała.

- Nie, nie wyobrażałem sobie. Ich problemy ranią mnie, ale nie są do końca moimi problemami. - powiedziałem. - Po pierwsze, rozmowa z Bajcurusem jest bezsensowna. Przekonaj wilka do zostania jaroszem! Niewykonalne. Przekonaj Bajcurusa, żeby nie zabijał... Równie niewykonalne. Zresztą, demony spisały się świetnie, nie myślisz, że należy im się chwila rozrywki? Te dusze i tak wracają do Nieba! - wkurzyłem się, i wbiłem klamkę w drzewo. - Mam wystarczająco własnych powodów, żeby nie przejmować się jakimiś Niebianami! Popatrz! Jestem zdrajcą Osiedla, wrogiem dobra! Mordowałem dawnych sojuszników, zabiłem siostrę! Jeden dawny przyjaciel niemal mnie zabił i teraz chce dokończyć dzieła, a drugi chce się wysadzić dla jakichś dusz! Straciłem wszystko, własne Bractwo szemrze o mnie za moimi plecami! - złapałem klamkę, i... otworzyłem drzwi w drzewie. W środku znajdowała się skrzynia. Otworzyłem skrzynię a w środku znalazłem mapę. Był na niej zaznaczony 'iks', który pokazywał położenie skarbu koło drzewa stojącego obok. Zbliżyłem się tam, i zastałem na ziemi 'iks' ze skrzyżowanych patyków. Stanąłem w tym miejscu, i nagle... na moją głowę spadła szyszka z karteczką. Wziąłem karteczkę, na której napisane było "FRAJER". Odrzuciłem szyszkę.

- Nie myślisz że to... trochę za dużo jak na jeden dzień?

- Wiesz... Ziemniaki napisały taką książkę... "I have no mouth and I must scream" czy jakoś tak... Skoro uważasz, że taka wizja jest lepsza od jednostkowych tortur, nawet w piekle, to pozazdrościć wizji tortur raczej Ci nie mam co.

G... mnie obchodzą potrzeby demonów... Dobro również mnie nie obchodzi, bo i ono istnieć będzie zawsze.

Myśl ciągle o sobie, myśl... To ty jesteś tu poszkodowany, absolutnie nikt inny.

Prychnął. Wbijanie takich kolców w duszę przyjaciela nie było niczym przyjemnym... Sam również od tego trochę cierpiał.

Blade zaczął się kręcić i coś machać za drzewem... Naprawdę, niektórzy nie mają taktu...

Nie, wcale tak nie myślę... Zresztą mój dzień chyli się już ku końcowi i jeno ty możesz tu coś zdziałać... Idziesz w złym kierunku, ale nie chcę, byś działał wbrew własnemu sumieniu... Czasem jednak trzeba wybrać młot lub kowadło, bo można nadziać się na obydwa... Czekam na powody, dlaczego miałbym tego nie czynić? Czy jest coś lub ktoś, kto mógłby być tego powodem?

- Rujnujesz sobie życie. Odbierasz mi przyjaciela oraz honor. Wszyscy cię tu znają i poważają. Nie rób tego. - powiedziałem poważnie, spoglądając mu prosto w oczy.

Spojrzał mu w oczy.

- Moje życie nic nie znaczy i dobrze o tym wiesz... Założę się, że ze dwóch, może trzech bogów zauważyłoby moje zniknięcie. Przyjaciół możesz kupić w każdej chwili - teraz, gdy jesteś zwycięzcą, zdobędziesz nieprzebrane bogactwa i dobra. Honor... Ty mówisz o honorze? Nie rozśmieszaj mnie. Nie okłamuj mnie, przynajmniej w takiej chwili.

Poczynił kilka kroków dalej, a Blade cały czas stał i szedł przed nim.

Wiesz, czemu nie chciałem Ci spojrzeć w oczy? Nie chciałem, byś mnie takiego zapamiętał... Wolałem, żebyś mnie zapamiętał takiego jak wcześniej... O ile w ogóle... Ale to twój wybór...

Rzucił mu jeszcze krótkie spojrzenie, zanim zaczął go wymijać.

- Zawsze możesz mnie spróbować powstrzymać innym sposobem, jeżeli słowa nie pomagają... Ale jak dotrę do tamtego wzgórza, mało się czasu mnie ostanie... Nie czyń jednak czegoś, czego nie chcesz.

Miałem ochotę sobie pójść. Po prostu rzucić to. Niech ginie. Kogo to obchodzi?! Mnie?! Jego życie?! Życie tego... czegoś miałoby mnie obchodzić?!

Niestety, chyba tak...

- Przyjaciela nie mogę kupić. Nie będę zwycięzcą na długo. Moje Niebo? Po co mi to? Oddam je Lunarionowi. Zostawię sobie niewielki skrawek na domek letniskowy i zaproszę cię tam na ucztę, więc nie możesz tu zginąć próbując udowodnić mi, że mnie to nie obchodzi. Pomogłem Kotu, warunek spełniony. Nie jestem już jego niewolnikiem. Mogę z nim porozmawiać, ale nic to nie zmieni.

Przystanąłem.

- Jeżeli masz się zabijać, to lepiej zabij mnie. Nikt nie będzie po mnie płakał. Morderca tylu Niebian zostanie pokonany. Lunarion ci pewnie podziękuje. Kot tak samo, gdy zgarnie moją część Nieba. Jesteś jedyną osobą, która nie wyjęła miecza na mój widok. Jeśli ty umrzesz, to umrę też ja.

Miałem nadzieję, że nie weźmie tego na serio i mnie nie zabije. Blef to dobra rzecz, ale trzeba z tym uważać jeśli chodzi o życie. Pocieszyłem się tylko, że ciągle mam w ręku klamkę.

- Jeśli. Z mojej ręki nie odnajdziesz ani swojego końca, ani ukojenia dla duszy... Może co najwyżej pocieszenie...

Odwrócił się do niego.

- Dyplomatą to ty nie będziesz... Wybacz.

Szybki ruch, którego Blade raczej się nie spodziewał zakończył jego... świadomość. Krótki cios w czerep oszczędził mu bólu, gdy legł nieprzytomny na ziemię.

- Tak chyba będzie lepiej... Co innego na polu bitwy, co innego przed własnym domem...

Zaczął się niemrawo i powoli oddalać. Wchodzi

.

Moja głowa ostatnio wytrzymała bardzo dużo. Cios był mocny, ale nie położył mnie do snu tak jak ten posąg myślał. Zamroczony podniosłem się i dotarło do mnie, co się stało.

- ?! A więc to tak? Popamiętasz mnie! - krzyknąłem i rzuciłem w Holzena klamką. To raczej nie zrobiło na nim wrażenia, porwałem więc drzewo i cisnąłem za olbrzymem.

Drzewo leciało i leciało... aż doleciało... Uderzyło w Holzena, odpychając go może na dwa centymetry, samemu zamieniając się w wykałaczki.

- Idź się połóż, bo chyba nie jesteś dzisiaj w formie. Tylko się ośmieszasz... Już Ci mówiłem, że ode mnie końca nie uświadczysz.

- Ty od siebie też nie. Już lepiej żebym zabił cię ja niż ty - odpowiedziałem mu.

Zbliżyłem się. Zmarszczyłem brwi i zmierzyłem Holzena wzrokiem - wiedziałem, jak go powstrzymać. Na razie pogram na zwłokę, zobaczę, czy mnie jednak zaatakuje.

Uniosłem Holzena Mocą.

- Podobno kropla drąży kamień. Co zrobi jezioro? - zaśmiałem się, i rzuciłem Holzenem w stronę jeziora znajdującego się nieopodal mojego domu. - Założę się, że pójdziesz na dno jak... kamień.

- Bardzo śmieszne... Bawisz się ze mną jak z dzieciakiem... Jak piesek na mnie szczeka, to nie odpowiadam tym samym.

Mógł jednak sobie gadać, bo leciał prosto ku tafli.

- Bądźmy poważni... To żałosne.

Skupił się i wytworzył trochę magmy, która spłynęła prosto na jeziorko, zamieniając ostatecznie powierzchnię w miękką skałę.

Holzen ugiął kolana i przyhamował na niej.

- Ciekawe jak sobie poradzisz w klatce...

Sekundę później wokół Blade'a pojawiła się okrągła kryształowa klatka, wirująca w niezwykle szybkim tempie. Jej krawędzie były ostrzejsze od wielopłytkowych mieczy, którymi cięto skalne bloki. Wystarczające, by zmielić nawet stalowe demony, jednak nie na tyle, by zabić boga... Co najwyżej go powstrzymać.

Westchnąłem.

- Klatka? Phi.

Użyłem mocy Force Focus, i skupiłem się.

Klatka obraca się z prędkością 300 obrotów na sekundę. Otwory w klatce są dwucentymetrowe. Sytuacja niemożliwa? Nie dla mnie.

Zmniejszyłem się biomasą do 1,5 cm. Teraz przejdę z łatwością. Poczułem, jak niesamowicie powoli zaczynam spadać na leniwie poruszającą się klatkę.

Force speed.

Świat spowolnił się jeszcze bardziej, tylko ja zachowałem pełnię swoich ruchów. Zwinnie złapałem się ostrej krawędzi klatki, która z mojej perspektywy wcale nie była taka ostra. przeszedłem przez otwór, i wyłączyłem moce. Wróciłem do swojej normalnej postaci. Stanąłem przed Holzenem.

- Wygląda na to, że mnie jednak nie złapałeś.

Skupiłem wzrok na klatce, i wystrzeliłem laser. Światło rozeszło się po całej klatce i szalało w środku razem z klatką. Złapałem to wszystko Mocą i cisnąłem w Holzena.

Jego twór leciał prosto na niego. Wzmocniony laserami wyglądał jak dyskotekowa kula, tyle że niósł zniszczenie wszędzie dookoła.

Doprawdy amatorszczyzna...

Kilka ruchów i przed Holzenem pojawiła się sporej wielkości bryła z otworem właściwych rozmiarów. Była ciemna jak pustka.

Kula wleciała prosto do niej. Wtem otwór zasklepił się i wkrótce rozgrzało się do niebywałej temperatury, topiąc nawet granitowe podłoże. Wkrótce wsiąkło głęboko w ziemie o potężna fala gorąca buchnęła spod ich stóp, zamieniając pole bitwy w pogorzelisko. Jednak ziemia tuż pod nimi byłą nietknięta.

- Ciało doskonale czarne przydaje się... Nic energia z tych twoich świecidełek, gdy cała zostaje natychmiast wchłonięta.

Wówczas wokół zaczęły wybuchać gejzery lawy. Wszystko zaczęło się powoli rozpadać. Ziemia zaczęła pękać i drżeć.

- O co Ci chodzi, o nieszczęsny?

Trzęsienia spowodowały, że Blade musiał się skupić porządnie, żeby nie upaść.

Zamiast odpowiedzieć wklepałem prostą komendę do komputerka którego miałem na ręku. Uśmiechnąłem się.

- Dlaczego miałbym nie walczyć? Nie ma żadnych argumentów przemawiających przeciw walce. - to była odpowiedź na zasadzie "dlaczego mam się nie wysadzić?". Równie bezsensowna.

Nagle za plecami Holzena pojawiła się Normandia SR2, i wystrzeliła w Olbrzyma potężną wiązkę promienia unicestwiającego.

Ten tylko pokręcił głową i wystawił rękę... Cała energia została wchłonięta przez klejnot.

- To miało mnie zadziwić?

Wtem, ni stąd ni zowąd, Holzenem targnęła wielka siła, która popchnęła go w kierunku najbliższego wzniesienia, przebijając je nim.

Pewno co za dużo energii, to niezdrowo.

Trochę zdenerwowany wrócił na pole bitwy, zostawiajac za sobą tylko miał.

- Koniec zabawy, czas zacząć!

Wielki kolec zaczął wynurzać się z naddźwiękową prędkością wprost pod czterema silnikami statku. Tarcze krótko stawiały opór, nastawione raczej na kontakty z zaawansowanym uzbrojeniem niźli na kontakt z prymitywną siłą natury. Tak to już bywa, że cywilizacje, które opanowały energie kwantowe i jądrowe zostają zmiecione przez wielki meteoryt.

Przebity silnik spowodował, że Normandia gustownie gruchnęła o ziemie.

- Bądź tak miły i pozbieraj to, co zostało z twojej zabawki. Wstydziłbyś się wysługiwać się innymi. Stawaj i walcz jak mężczyzna!

Pojawił się zaraz za nim kopiąc go mocno w tułów.

Kopniak wywrócił mnie na ziemię. Potoczyłem się nieco, po czym wstałem, i zachwiałem się.

- Mój... mój statek! - wściekłem się i utwardziłem biomasą prawą rękę, po czym wbiegłem prosto na Holzena i gruchnąłem go, wkładając w to całą swoją siłę.

Taki cios wyrzuciłby planetę z orbity.

Także i Holzen poszybował prosto w przestrzeń kosmiczną. Kaszlnął z bólu.

Jednak nie taki osłabiony.

Mała bryłka najgęstszego metalu skorygowała prędko jego lot, a nawet wykrzywiła kurs kilku planet.

Lecąc z powrotem, dostrzegł, że Blade w pozycji bojowej czeka na kontratak.

No to się doczeka.

Cała wielka płyta skalna, na której stał Blade wzniosła się w przestrzeń kosmiczną. Wkrótce stanął na niej Holzen, naprzeciw oponenta.

- Czy to ma jakiś sens?

- Nie. To jest kompletnie bezsensowne. Twoja śmierć również byłaby bezsensowna. Może więc przestańmy się wydurniać i chodźmy do jakiegoś baru? Nie ma powodu do walki, bo żaden z nas nie posunie się do zabójstwa. Rzućmy więc to i zróbmy coś sensownego - zaproponowałem.

- No... w zasadzie... Przecież nawet się nie rozgrzaliśmy... Wystarczyłoby, żebyśmy się za bardzo rozpędzili i... klops. Wolałbym jakąś prawdziwą walkę, a nie te prztyczki w nos.

Rozluźnił się...

- Ale ty stawiasz!

- Niech ci będzie - zgodziłem się. - Słyszałem, że odbudowali bar 7th Heaven.

I poszliśmy...

Kwadrans później, już po obeznaniu się z wnętrzem i ofertą baru, Holzenowi wydało się, że ten koleś w rogu mówił coś na jego rodziców... Trzeba będzie to wyjaśnić...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Doskonale! Lunarion oraz Abyssal razem z Vanasayo! - zachwycił się Bajcurus, wychodząc ze ściany Empireum. - zostawcie nas samych! - rzucił Kot do kilku demonów. Demony od razu wyszły, a Kot zbliżył się do klatki w której siedziała boska dwójka + Vanasayo.

- Z tobą rozprawię się kiedy indziej. - zwrócił się do dziewczyny kot. Nagle podłoga pochłonęła Vanasayo, i 'wypluła' ją do drugiej klatki, piętro niżej.

- Ha! Nareszcie jesteśmy sami. - Bajcurus w swojej kociej formie wskoczył na stół, który dosłownie wyskoczył z podłogi. - Abyssalu. Lunarionie. Przegraliście bitwę. Przegraliście wojnę i straciliście Niebo. Wiecie, co teraz zrobię?!

-Domyślam się, ale po kimś takim jak ty lepiej niczego się nie spodziewać. Więc nie, nie wiem. Ale jestem ciekaw, więc oświeć mnie, bo się wezmę i umrę.

Bajcurus wiedział, że Abyssal nie żartuje. Jego ciało było zdewastowane, przy życiu trzymała go tylko jego wola, więc mógł paść trupem dosłownie w każdej chwili.

- Pokaż nam. Pokaż co zrobisz. Chełp się zwycięstwem póki możesz. A ty bracie nie umieraj. Wytrzymajmy jeszcze trochę.

Czuł kamień z duszą Celestiusa, wiedział, że odkąd przegrali, jest zimny i jakby wyblakły. Nawet martwy Clestius płakał nad ich porażką. Lunarion czuł się podle. Przegrali...

- Buechecheche! Jeszcze nie wiecie, jaki jestem nieobliczalny. Abyssalu, przecież zdradziłem ci część mojego planu gdy poszedłeś pomścić ojca, szlachtując moje demony w Otchłani. Nie ufasz mi? - można było przysiąc, że na kociej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. - Lunarionie, pokaż ten kamyczek.

Kamień z duszą Celestiusa wyrwał się i podleciał do Bajcurusa.

- Zgadnijcie... Dlaczego miałbym zachować duszę mojego największego wroga? Pomińmy cele rozrywkowe, mueh.

-Nie, nie ufam. Jestem zdziwiony, że kiedykolwiek myślałeś, że jest inaczej. A duszę swojego wroga zachowałbyś po to, że dać ją swojemu byłemu przyjacielowi, a potem zniszczyć ją na jego oczach.

- Mogę się tylko domyślać, ale po nic dobrego. Oddaj mi ten kamień. I tak wystarczająco wiele cierpienia mu wyrządziliście, a właściwie to wszyscy wyrządziliśmy. To my skazaliśmy go na śmierć i to my chcemy w końcu zrobić dla niego coś dobrego. Będziesz aż tak okrutny i odmówisz nam tego? Chyba znam odpowiedź...

Bajcurus zmienił formę na ludzką, i dał Lunarionowi kamień.

- Bierz. Zresztą, to nie koniec niespodzianek. Może jeszcze mi zaufacie.

Bajcurus wyszedł na środek sali, i skupił moc. Rąbnął pięścią w posadzkę, co wstrząsnęło całym budynkiem. Nagle stało się coś... Dziwnego. Bajcurusowa część Nieba straciła swoją mroczną aurę i odzyskała tą dobrą. Snop światła oświetlił Lunariona, i wniknął w niego. Bajcurus nieco osłabiony dźwignął się na nogi.

- Niebo jest twoje, Lunarionie. Rób z nim co chcesz. Zaraz wygonię stąd demony. Z Mrokasem sobie poradzisz, a jeśli nie to pomogę. - odetchnął. - Zyskałem to, co chciałem, reszta jest twoja. Możecie mnie teraz zabić, jeśli chcecie.

-Zabić cię? Bardzo chętnie, ale najpierw chce się dowiedzieć, po co podbijałeś Niebo, skoro przed chwilą nam je oddałeś.

- Dobre pytanie. Po co to wszystko? To co zabijanie? Wiem Bajcurusie, że nie zawsze jesteś rozsądny, ale teraz naprawdę przechodzisz samego siebie.

Schował kamień do kieszeni. Był zakłopotany, nie wiedział co myśleć o tej sytuacji. Równocześnie usłyszał ryk. Potężny, demoniczny ryk. To biesy właśnie się zorientowały, że Niebo nie jest już ich i właśnie tu idą zobaczyć co się stało.

- Ha! Dzięki podbiciu Nieba zyskałem to, co potrzebowałem najbardziej. Iskrę. Jestem teraz pełnoprawnym bogiem! Buachachacha! - zaśmiał się, i po chwili się opanował. - Ahem. Drugi powód jest taki, że teraz wy pomożecie mi wygnać Mrokasa z Nieba, i zakończy się Wojna Krwi. Zakończy się moją wygraną. A trzeci powód na oddanie Nieba... - popatrzył na Lunariona. - w imię starej przyjaźni. Tak czy siak, ja tu działam przeciw mojej naturze, a nie słyszę nawet podziękowania! - warknął Bajcurus, łapiąc Abyssala lewą ręką za zakrwawioną zbroję i przysuwając go do siebie.

-Dziękuję. - powiedział Abyssal wyciągając ku Bajcurusowi zakrwawiony kikut. Jego głos był pozbawiony emocji. - Uznaję to za rozejm. Ciągle cię nienawidzę, ale jestem ponad czymś tak przyziemnym i bezsensownym, jak nienawiść. Nie mam już żadnego powodu, by z tobą walczyć.

- No cóż, dziękujemy. Dziwnie się czuję mówiąc to po tym, jak walczyliśmy na śmierć i życie, a obie strony wyszły z tego poszkodowane. Mam tylko pytanie. Co teraz zrobisz z demonami? One czekały całe eony na tę jedną chwilę, a ty właśnie zabrałeś im ją sprzed nosa w akcie dobroci.

Drzwi do sali otworzyły się i weszło do niej kilka Generałów Otchłani. Wyglądali na wkurzonych.

picck.jpg

Bajcurus zwrócił się do demonów.

- Chwileczkę.

Odwrócił się w stronę Abyssala, którego ciągle trzymał za pancerz.

- Też cię nienawidzę. A co do zawieszenia broni, to masz moją odpowiedź.

Bajcurus rąbnął Abyssala prawą ręką prosto w łeb.

Otrzepał dłonie, i zwrócił się do demonów.

- Czego chcecie?!

- Niebo miało karghhr nasze, a teraz jest dziwnie dobre! Żądamy koryght znów złe albo my cię zarąbać!

- Mnie? Pana Otchłani? Buachachacha! To najlepszy żart, jaki słyszałem. A teraz wynoś się, albo się pogniewamy.

Bajcurus stanął tuż przed demonem.

- Ghhhhrrrr, Zabić ich! - wrzasnął demon, po czym złapał Bajcurusa mechaniczną ręką. Kot wyswobodził się, i uderzył demona po mordzie nowym mieczem z Niebiańskiej duszy. Do sali wlały się demony, zbyt dużo żeby z nimi walczyć. Bajcurus zrobił ścianę z ognia, i podbiegł do Lunariona i Abyssala.

- Co robimy? Zaraz tu wpadną!

-Po kolejnym pokazie dziecinnego zacietrzewienia, które żywisz wobec mnie powinienem zostawić cię tutaj na śmierć. Niestety, sytuacja na to nie pozwala. Ja zignorowałem swoje uczucia i chcę pokoju. A ty? Od kiedy się przejmujesz, co ktoś o tobie myśli? Ale ja tu mówię, a demony się dobijają. Co robimy? Przede wszystkim, trzeba znaleźć Vanasayo i Allimira. A potem zwiewamy. I to szybko, sami sobie nie poradzimy z armią wściekłych demonów i Mrokasem, który na pewno wykorzysta okazję.

- Widzisz kocie, co ci przyszło z tej dobroci? Właśnie straciłeś posadę. Ale racja, nie ma co zwlekać, zaraz tu wejdą i nas rozszarpią. Pierw herosi.

Nie czekając uderzył z całej siły pięścią w posadzkę. Ta zadrżała, popękała i zapadła się. Wpadli do tej samej klatki co Allimir i Vanasayo, którzy wyglądali teraz na nieźle zdziwionych. Lunarion bez słowa spopielił kraty i wyszedł razem z resztą z klatki.

- Ok, poczekajcie sekundę - Stanął w miejscu nieruchomo z przymkniętymi oczami jakby o czymś intensywnie myślał. - Chodźmy. Zorganizowałem transport.

Biegł razem z resztą w stronę wielkiego witrażu, przez który wpadały do pomieszczenia kolorowe promienie światła. Biegł i nie zatrzymywał się, ciągnął resztę za sobą. W końcu zwyczajnie wyskoczył przez szybę. Na zewnątrz pomiędzy migoczącymi, kolorowymi odłamkami widzieli Niebo, znowu jasne i dobre, ale ciągle pełne demonów i zniszczone. To niedaleko, bo na horyzoncie ciągle wisiały ciemne chmury, a ziemia w oddali była czarna i spękana. To była część Mrokasa. Starczy jednak podziwiania krajobrazów, bo oto wylądowali w przelatującym szybko transportowcu. Ten zabrał ich na pokład LSS Luna, która unosił się majestatycznie nad Niebem. Po chwili wwierciła się w czasoprzestrzeń i zniknęła. Za jakiś czas pojawi się nad Osiedlem.

Bajcurus szalał. Miał ochotę zdewastować cały statek. Jedyne, co go przed tym powstrzymywało to szacunek do rzeczy Lunariona.

- Whrrr... Dobre rzeczy które zrobiłem w życiu można policzyć na pazurach jednej łapy. - mówił do Lunariona. - A każdy z tych uczynków prowadził do katastrofalnych konsekwencji. Kiedyś poświęciłem się dla was, gdy tłukliście się z Ziemniakami. Jakiś komisarz obdarł mnie ze skóry. Oto, co przychodzi z dobrych uczynków - ból i cierpienie! Oddałem wam Niebo. I co mnie spotyka?! Straciłem status Pana Otchłani! Nie mam nic, jestem nikim. To jest dobro?! GHRRRr. Nigdy więcej. Nigdy więcej dobrych uczynków! Dość.

- Dobro jest trudniejsze do czynienia. Nie ma "ja", są "oni". Robisz coś dla kogoś, i to ten ktoś odniesie z tego korzyści. To wymaga poświęcenia. Ale wiedz jedno: jestem wdzięczny. Mogłeś nas zabić, a ciągle żyjemy. Mogłeś rozsiąść się na tronie Niebios, ale straciłeś go z naszej winy. W mojej opinii dobrze teraz zrobiłeś i to mi wystarczy. Niebo jeszcze da się odbić, uwierz nam. Tobie w końcu się udało je zdobyć. - uśmiechnął się lekko. - Aha, pamiętaj, znowu jesteś bogiem. To jakaś rekompensata.

-Właśnie. Jesteś bogiem. Masz pełnię mocy nie tylko w Otchłani. Znowu możesz mówić wszystkim to, co ci się podoba bez obawy, że ktoś będzie miał w końcu ciebie dość i wgniecie cię w ziemię. Znowu jesteś nam równy. Niebo i Otchłań można odzyskać. Z boskością nie jest tak łatwo.

- Osiedle nie jest już dla mnie. Czasy się zmieniły. Otchłań była moim domem. A bez domu nie mam po co tu być. Żegnajcie. Mam nadzieję, że odzyskacie Niebo.

Bajcurus zniknął, a tam, gdzie stał pojawiła się kartka, na której było napisane:

"Jeśli będziecie mnie szukać, zacznijcie na Ziemi. Albo obejrzyjcie wiadomości z Ziemi.

Bajcurus "

- No i poszedł... Może to i lepiej, nie wiem jak reszta by na niego zareagowała. Bracie, wiesz, co będziemy teraz robić? Niebo nie może zostać w łapach demonów i diabłów. Teoretycznie Bajcurus mi je oddał, ale demony pewnie już wybrały nowego Pana Otchłani i to on teraz tam panuje. Teraz jednak trzeba wrócić i odpocząć. Spójrz na siebie, wyglądasz jak wyjęty z trumny. Wrzuconej do tartaku. Płonącego. Podczas trzęsienia ziemi.

Luna wyszła z nadprzestrzeni i zawisła nad Osiedlem. Byli z powrotem w domu.

-Co robimy? Hmm... Czekamy i obserwujemy. Wzięcie Nieba szturmem jest niemożliwe. Fortyfikacje są zniszczone, ale demonów jest mnóstwo, a nasze wojska są zdziesiątkowane. Czekać i obserwować. Okazja w końcu nadejdzie. Do tego czasu Stella zajmie się dobrymi duszami, które nie mają gdzie pójść. Spróbujemy też wskrzesić Celestiusa. Ale najpierw ja i Vanasayo pójdziemy do szpitala Tytokusa. Masz rację, przede wszystkim trzeba się doprowadzić do porządku. No i muszę przywrócić moje ziemie na PWB. Otchłańcy ciągle unoszą się Gdzie Indziej, a ich kraj został zwalony na głowę Bajcurusowi podczas bitwy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tum tum tum (Mhroczny podkład)

Sto metrów od Lwiej Skały

Bohaterowie: Pymp i Nina

-Nina sprawa jest prosta, ja zajmę się Moithem ty całą resztą czyli jego robotami i systemami obronnymi. Nie wychylaj się i nie daj się zabić.

-Spokojnie o mnie się nie martw. Zazwyczaj to ja musiałam cię ratować gdy już wpakowałeś się w jakieś bagno.

-Tak pewnie może po prostu powiedz mi,że jestem nieudacznikiem.

-Zachowujesz się jak baba, przypominam ci tylko,że nie jesteś bogiem i nie masz mocy tym bardziej względnej nieśmiertelności.Mówię tylko jak jest, zanim zaczniesz się kłócić może odbierzemy co twoje.

-Dobrze ale wrócimy kiedyś do tej dyskusji. Idź i wyłącz jego systemy obronne tak by się nie zorientował.

-Spokojnie wiesz,że jestem najlepsza.

<Nina odbiega zająć się ochroną, Pymp szykuje się do walki z Moithem>

Jednej rzeczy nie przemyślałem jak odbiorę mu moc? Zaraz chyba już wiem mam nadzieję,że zadziała.

<Odlatuje na Lwią Skałę>

Lwia skała

<Moith odpoczywa przed wejściem do jaskini>

Bogowie poszli walczyć o jakieś głupie niebo, po co im to jeżeli mają nieograniczoną moc?

<Nina w tym czasie zakradła się do sterowni i wyłączyła systemy obronne>

Po drodze nie napotkałam żadnych strażników tylko kilka czujników które nie stanowią problemu .Czyżby on był,aż tak głupi i nie przejmował się możliwymi atakami?

Górna część Lwiej Skały

<Pymp dostaje sygnał od Niny,że może atakować>

W końcu, trochę jej to zeszło ale zrobiła to szybciej niż ja

-Zdrajco,zabiłeś mnie lecz wróciłem by odebrać co moje.

-Czemu nie możesz zostać w grobie jak powinieneś? Już jeden wrócił teraz ty? Cygnusa pokonałem tobie też dam radę

-Cygnus jest słaby więc się nie dziwię. On nawet własnych poddanych nie potrafi zmusić do posłuszeństwa co prowadzi do buntów.

<Moith rzuca się na Pympa,w locie zmienia formę na lwią, Pymp osłania się ręką pazury pozostawiają głębokie rozcięcia>

-Widzisz nie jesteś dostatecznie szybki

<Znowu skacze, tym razem pozostawia krwawe pręgi na plecach. Kolejny skok niestety zostaje zablokowany potężnym ciosem w plecy,słychać odgłos pękających kości . Moith upada>

-To koniec

<Za plecami Pymp słyszy głos i czyje sztylet przyłożony do szyi>

-Wątpię to tylko mój klon.

<Nina wybiega z podziemi, celuje w Moitha i trafia go w plecy. Ten upuszcza nóż i upada>

-Widzisz mówiłem,że będę musiała cię ratować.

-Ta dzięki. A teraz ty Moith pora pożegnać się mocą,ale cię nie zabiję z dwóch powodów. Po pierwsze chcę cię ośmieszyć, po drugie staniesz się moim chowańcem. Twoje zdradzieckie instynkty i niecne plany mogą mi się przydać.

<Pymp wyciąga miecz* którym kiedyś zbiera energię słońc i wysysa nim moc Moitha przekazując ją sobie>

-Teraz znowu jestem bogiem, pora odpocząć.

<Wraz z Niną schodzi do lecznicy, rannego Moitha zanoszą tam roboty>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem w moim biurze w siedzibie Bractwa. Stałem przed hologramem mojego herosa.

- Shepard. Twoje akcje kosztują mnie fortunę. Nie mogę pozwolić, żebyś nie wykonywał moich rozkazów.

- Nawet nie zaczynaj - wkurzył się Shepard, i wycelował we mnie palec. - Nie obchodzi mnie co myślisz o moich działaniach, zrobiłem co chciałem i zrobiłbym to ponownie! Gdybyś mnie nie potrzebował, nie wskrzeszałbyś mnie i nie wyciągał mojej duszy z Nieba. Skończ więc bezsensowne udawanie mocarza, bo nikt się ciebie nie boi.

Gwiazda świecąca za moimi plecami zaczęła świecić na czerwono.

- Jesteś moim herosem, moją prawą ręką, i wymykasz mi się spod kontroli. To niedopuszczalne. - spokojnie odparłem, i usiadłem na krześle. Założyłem nogę na nogę. - Rozumiem twoją nieufność, moje Bractwo nigdy nie było postrzegane za organizację wartą zaufania. Ale czasem nie można dotrzeć do celu inaczej niż bezlitośnie. To jest część, której nie akceptuje reszta organizacji. - napiłem się wody ze szklanki, i zerknąłem na Sheparda, który uśmiechał się szyderczo.

- Dołączyłem do ciebie, bo Bractwo wykonuje robotę tak, jak ja bym ją wykonał. Ale jeżeli zostawiasz ważną decyzję mnie, to nie zdziw się, gdy ją wybiorę tak jak zechcę. A teraz dosyć gadania. Drużyna, którą dołączyłeś do standardowego składu Normandii jest niesamowita. Engineer naprawił statek raz-dwa po ataku Olbrzyma, a Medic już kilkakrotnie zadziwił dr. Chakwas swymi prostymi acz skutecznymi metodami. Natomiast nasz kucharz Rupert nadal nie potrafi skopiować receptury na sandvicza. To potrafi robić tylko nasz najsilniejszy członek składu, Heavy. Położył Grunta jednym uderzeniem pięści.

- Cieszę się, że nowa załoga zaaklimatyzowała się na statku. Co do kolejnego zadania... Niejaka Jane Brown założyła nową korporację, która niesamowicie daje się we znaki mojemu Bractwu. Organizacja ta zaatakowała właśnie jedną z planet opanowanych przez bractwo. Planeta nazywa się Grav, i zlokalizowana jest w układzie Omega. Obroń tą planetę. Za chwilę dołączę do sił Asasyńskich zgromadzonych na obronie.

Shepard zasalutował, i wyszedł.

*******

Zmierzyłam planetę wzrokiem. Wroga baza była na obrzeżach głównego miasta, tam więc trzeba było zaatakować. Walka na ulicach nie jest moją specjalnością... Ale to będzie niezła zabawa! Zerknęłam na moich kamratów. Dwustu chłopa, odziani w specjalne kombinezony wspomagające walkę. Receptura była ściągnięta od mojego wuja, który kiedyś zdobył trochę egzemplarzy tych nanosuitów.

Już czas. Wyskoczyłam z myśliwca, i rozpostarłam ramiona, a powietrze targało moim ubraniem oraz włosami. Ujrzałam pod sobą helikopter bojowy, który wyleciał żeby zająć się posiłkami. Czeka go niemiła niespodzianka... Wyjęłam snajperkę i spadłam prosto na wirnik, który pękł od tytanowej broni. Pilot stracił panowanie nad helikopterem. Chwyciłam się ciągle poruszającego się kikuta wirnika, co wystrzeliło mnie na ulicę. Nagle z tłumu wyskoczył na mnie jakiś Asasyn. Zablokowałam ukryte ostrze mechaniczną ręką. Próbował siec mieczem, ale odskoczyłam, i wpakowałam mu w łeb kulę z pistoletu. Z bazy wyszło trzech Obrońców z minigunami, i od razu wszyscy trzej wystrzelili we mnie. Moje szczęście... Rzuciłam uzbrojoną bombę, i puściłam się biegiem z dala od bazy. Pociski świstały mi koło ucha, odbiłam więc w prawo i wskoczyłam na ścianę, nie przerywając biegu.

Bum! Haha, to co lubię!

Fala uderzeniowa wyrzuciła mnie w górę. Przyczepiłam się linką do nadlatującego myśliwca, i wskoczyłam na pokład. Pilot był 'troszkę' zaskoczony moją obecnością na myśliwcu. Zakończyłam jego refleksje kulą. Myśliwcem szarpnęło, i polecieliśmy w dół, prosto na bazę. Odczepiłam się tuż przed wybuchem. Fala uderzeniowa znów podbiła mnie do góry i strąciła dwie rakiety z toru lotu. Przyczepiłam się do jednej z nich, i wskoczyłam na nią. Przez chwilę nie mogłam złapać równowagi, ale ustabilizowałam lot. Gwałtownie skręciłam, i przed sobą miałam helikopter bojowy. Zeskoczyłam tuż przed uderzeniem rakiety w kadłub. spadłam prosto na dach bazy, i przyczepiłam do niego bombę. Ze snajperką w dłoni pobiegłam po dachu w stronę wiwatujących wojowników w nanosuitach. Zeskoczyłam z dachu, i zdetonowałam bombę.

*KABOOM!*

Piękna eksplozja. Stałam tak patrząc na odłamki spadające na ziemię. Byłam w swoim żywiole. Odwróciłam się do wiwatujących żołnierzy, uniosłam czarne okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęłam się.

Nagle usłyszałam znajomy głos.

- Jane, chyba nie myślisz, że ujdzie ci to na sucho? - powiedział mój brat stojąc na dachu jakiegoś bloku.

- Oho - zaśmiałam się. - z pewnością zaznam twojego gniewu.

I wystrzeliłam pocisk ze snajperki.

C.D.N.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na horyzoncie widać było ogromną bestię z mrocznym panem majestatycznie kroczącą ku pałacowi boga pomarańczy. Król Metalu wśród nieustającego ryku wiatru jakby po uderzeniu meteorytu rozglądał się & czuł wewnętrzną radość po tym dziele zniszczenia. Co prawda obyło się bez ofiar, ale sam pokaz siły niezmienialnych praw wszechświata wykonany przez Ormageddona wyglądał świetnie. Pył ciągle unosił się w atmosferze powodując rozległe burze a Cień poczuł się przez chwilę jak w Boskiej komedii Dantego gdzie upadek Lucyfera spowodował powstanie siedmiu kręgów piekła. Może stało się coś podobnego? Na tą myśl Shadow wyszczerzył zęby w przerażającym uśmiechu, który nie miał zamiaru zejść nawet po usłyszeniu najzabawniejszego dowcipu na świecie (nie znacie "Monty Pajtona"? SHAME ON YOU! - zabłysła gdzieś neonówka nad głową Metala), bo jak wszyscy wiemy... po nim schodzi się całkowicie. Wstrzymał swojego pupila, rozprostował nogi i ogarnął wzrokiem granice krateru roznoszące się prawie do granic tego pustkowia... znaczy, teraz to tym bardziej jest zdezelowany teren, ale gdyby ktoś tutaj mieszkał to "o ja cię $%^$%^$#".

- Zawsze narzekałem na brak kompanów do imprez albo niemożność wbicia się na większą partyjkę w golfa... no tak, tyle że nie wyrzynali wrogów kijami golfowymi. Uwaga, leci żelazko! - zaśmiał się prowadząc jakże interesujący monolog samym z sobą. - Może by tak...? No oczywiście! Czego by kurde innego potrzebowali moi pobratymcy poza muzyką metalu? METAL IS FOREVER AND CHANGES THE WORLD! ON OUR BACKS! IN OUR HEARTS!

Wydzierał się growlem wygrywając najbardziej epickie oraz krwiście pokręcone solówki językiem na gitarze elektrycznej z 'Sru Frajer and Flames' włącznie. Czuł jak teren wokół niego wzbiera w MOC. Czystszą, oczo[autocenzura on]walącą[autocenzura off] się bardziej niż zwykłe strumienie energii bielsze niż "Wizir" albo grzybek atomowy. Resztki gruzu poczęły lewitować gdy Cień przechodził na coraz wyższe tony. Tak wyższe, że nawet w podrzędnym barze na piątej ulicy w Manhattanie szklanki poszły w cholerę.

- Teraz moi drodzy pobratymcy... patent, który zapożyczyłem od pewnego bardzo "przeciw spiralnego" #%$%^&&! - mówiąc to Ormageddon stanął na dwóch łapach i w pozostałem kończyny chwycił zgromadzoną energię łącząc ją w jedną, niesamowicie potężna, kulę. - Pora powstać! INFINITY BIG BANG STORM!

Bestia zgniotła kulę na proch uwalniając w gigantycznym rozbłysku światła, widocznym na każdym zakątku planety, sięgającym gwiazd moc tworzenia... Gdy jeszcze nie opadł pył dał się słyszeć ryk Króla Mroku dochodzącego do najgłębiej zakopanych dusz.

- Powstańcie moi bracia! Powstańcie dzieci zniszczenia! POWSTAŃCIE CIENIE! NIEŚCIE SŁOWO METALU!

Z ziemi powoli zaczęły wychodzić humanoidalne cienie z plazmami zamiast oczu, bez żadnych potrzeb poza jedną - która przy okazji spełnia zasadę Grubego Edda - graj metal #%#$^ głośno! Tak powstała cywilizacja Headbanging Shadows, której normalnie na język cywilizacji przetłumaczyć się nie da. A jak z ich nazwy wynika przez cały dzień, jeśli gra muza, mogą robić tylko jedno... machać głowami najszybciej jak mogą. Jako, ze się nie męczą to efekt jest wiadomy.

- Idealna cywilizacja na takie pustkowie, nie uważasz Ormageddon?

- GRWAAAAH! - bestia odparła tylko rykiem zadowolenia.

- Ciekawe co na to powiedzą inni... - mruknął Władca Metalu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal i Vanasayo dokuśtykali do szpitala Tytokusa.

-Pomarańczo, jesteś tam? - zapytał Abyssal, pukając do drzwi kikutem ręki, która po chwili opadła z plaskiem na ziemię.

Tymczasem na PWB ziemie Otchłańców zostały odtworzone, a sami Otchłańcy wrócili do swych domów. Na szczęście magia otaczające ich ziemie zagłuszała muzykę Cienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul siedzi w swojej komnacie w Magnis, stolicy Lapidian. Patrzy na pokaźny stos czasopism.

- Po tej całej rozróbie potrzebuję trochę relaksu. Ciekawe co piszą w Czarnomagicznym Tygodniku?

Otwiera pismo na pierwszej stronie.

Nekromancja a demony, diabły i anioły

Zapewne każdy z czytelników wie, że ciężko pozyskać ciała wspomnianych istot, lecz teraz to się zmienia. Ciała wojów Otchłani, Piekła i Nieba są teraz łatwodostępne, gdyż w czasie bitwy o Niebo ginęły dziesiątki tysięcy żołnierzy. Nekromanci, którzy brali czynny udział w tej batalii, zdołali przetransportować znakomitą większość trupów na Nekrum, planetę Casulona, gdzie każdy może teraz przeprowadzać doświadczenia na nie zawsze kompletnych ciałach. Jak opisują ci, którzy przetrwali, zdobycie całego egzemplarza graniczyło z cudem, gdyż...

Bóg wyrzuca czasopismo przez ramię i sięga po Pasjonata Łyżek.

Drożej być nie może? A jednak!

Ostatnie wydarzenia spowodowały ogromny wzrost cen łyżek wykonanych przez Niebian. Nasz reporter donosi o zniszczeniu większości manufaktur i rozkradzeniu materiałów. Nie wiadomo, kiedy produkcja zostanie wznowiona, ale podejrzewamy, że stanie się to dopiero po całkowitym unormowaniu sytuacji w Niebiosach.

Pismo wykonuje daleki lot w kąt sali.

- Może chociaż w Czarnorynkowcu nie piszą nic o bitwie?

Największy handlarz święconą platyną, bóg Casulono, pobił rekord w kategorii "Największa ilość zarobionych pieniędzy w ciągu minuty". Casulono przebił poprzedni wynik ponad trzykrotnie. A oto wywiad z rzecznikiem boga:

- Witam, pana. Czy mógłby pan zdradzić dane kupca?

- Również witam i tak. Mogę zdradzić kilka szczegółów transakcji. Był to jeden z bogów panteonu znanego jako Osiedle. Nie zjawił się osobiście, lecz przysłał jednego z poddanych. Jako sojusznik mojego mocodawcy dostał ogromną zniżkę na platynę, lecz jak widać, nawet mimo tej obniżki rekord został pobity.

- A wie pan, co stało się z całym towarem?

- Został użyty do ataku na demony i diabły w czasie bitwy o Niebo.

- Na cały panteon! Czy oni nie mają lepszych tematów?!

Wychodzi z sali, by zamienić słówko z Lapis Metalli.

- Lapisie, jak tam sytuacja?

- Wojsko w pełnej gotowości. Mamy podpisane sojusze z Wybuchassem i Cygnusem, lecz nie wiem, czy oni mają podpisany pakt między sobą.

- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało po tym pikowaniu. Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?

- Na pustkowiach rozpanoszyły się dziwne humanoidy pod dowództwem boga Shadowa.

- Zareagowałeś jakoś?

- Nie, bo...

- JA TU OSZALEJĘ!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie miałem jak zareagować. Pocisk repulsorowy przebije chyba każdą materię na świecie.

Rozżarzona materia wypaliła mi dziurę w brzuchu, i rzuciła mną do tyłu. Wsparłem się na prawym łokciu, lewą ręką łapiąc za ranę. Skupiłem się, i po chwili biomasa załatała dziurę. Wstałem.

- Nie pozwolę ci zająć tej planety. Może twoja snajperka dała ci przewagę nade mną, ale nie jestem tu sam.

Zza zniszczonego budynku wyszedł Shepard razem z Heavim oraz Gruntem.

- Jesteś za słaby żeby walczyć ze mną bez żołdaków? No cóż - zaśmiałam się. - Zawsze lubiłam wyzwania.

Pocisk ze snajperki przebiłsię przez barierę kinetyczną Heaviego, a dwa kolejne pociski wypaliły dwie dziury w dużym brzuszysku. Skorzystałam z chwili wahania i wystrzeliłam linkę w dach jakiegoś domku jednorodzinnego, po czym wciągnęłam się na górę. Heavy wyjął kanapkę. Nie mogłam go powstrzymać, gdyż Shepard otworzył ogień w moim kierunku, a na dach wskoczył John. Złapałam swoją maczetę i zaatakowałam Johna od dołu. Zwinnie odskoczył w bok i wyciągnął swój Asasyński miecz, ostry jak oszlifowany diament. Uderzył we mnie z prawej. Uniosłam mechaniczną rękę, a ostrze trafiło na nadgarstek. Moja lewa pięść spotkała się z facjatą Blade'a. Lekko odrzuciło go to do tyłu, a ja podcięłam go nogą. Wywrócił się na plecy. Chciałam siec maczetą, ale Heavy już pożywił się kanapką i rozkręcił miniguna, złapałam więc Johna Mocą i rzuciłam nim w grubasa. Zeskoczyłam na czyjś ogródek, a przez płot przeskoczył Shepard z szotgunem. Nie było czasu na pukanie, mechaniczną ręką wyłamałam drzwi z zawiasów i skoczyłam do środka. W locie odwróciłam się z drzwiami w stronę Sheparda, który akurat nacisnął spust. Seria z szotguna trafiła w drzwi i posłała mnie w dalszą podróż po śliskiej posadzce. Mocą rzuciłam połamane drzwi w Komandora, ciągle sunąc ślizgiem wyjęłam snajperkę i wyskoczyłam przez okno wybijając je ramieniem. Lecąc posłałam kulę w Sheparda ciągle znajdującego się w mieszkaniu. Ciągle w locie obróciłam się tak, żeby spaść na nogi, i spadłam na... Blade'a z wystawionymi sztyletami. Maczetą strąciłam oba sztylety na bok i spadłam na ziemię. Zrobiłam przewrót i pobiegłam sprintem po asfalcie, a tuż za moimi plecami świstały kule z miniguna. Skryłam się za blokiem, i na chwilę wszystko ucichło. Wszystko. Nie słyszałam żadnego szmeru oprócz przyspieszonego bicia mojego serca. Zaraz, czyżby to był...

ŁŁŁUP

Nagle róg bloku pękł jak skorupka jajka, odsłaniając rzucony z ogromną siłą... radiowóz. Uniosłam rękę żeby uchronić twarz przed odłamkami. Kawałek ściany trafił mnie w bok i powalił na ziemię, a samochód przygniótł mnie przednim zderzakiem. Mechaniczną ręką rąbnęłam wóz w maskę co obróciło go do mnie bokiem, po czym posłałam pojazd w powietrze Mocą. Wstałam, i otrzepałam się. No dobra, już sobie pouciekałam, teraz trzeba się nimi w końcu zająć. Nagle zaszarżował na mnie Grunt, masywny dwumetrowy potwór. Złapałam go rękoma za głowę, podskoczyłam i pociągnęłam go do tyłu przelatując nad nim i wbijając go w ścianę znajdującą się za mną. Potrząsnął głową i odwrócił się, a ja złapałam dwa glocki i opróżniłam w Grunta oba magazyki. Nie zrobiło jednak to na nim wrażenia; kule rozpryskiwały się na jego twardej skórze i nie zadały mu kompletnie żadnych obrażeń. Wpakował mi masywną pięść w brzuch, co rzuciło mną do tyłu. Nie zwaliło mnie to jednak z nóg, wyjęłam więc snajperkę i celnym strzałem w głowę wyłączyłam Grunta z gry.

- Dosyć tego, panienko - usłyszałam, i odwróciłam się. Koło nadgryzionego bloku stał Shepard celując we mnie z shotguna, obok stał John celując we mnie z pistoletu, a jeszcze obok stał Heavy z leniwie kręcącym się minigunem.

- Looks like you have problem - skomentował to Heavy.

No tak, sytuacja wyglądała beznadziejnie. Ale miałam pewien pomysł.

Upuściłam snajperkę, i uniosłam ręce. John myślał, że się poddałam. Ale ja tak naprawdę chwyciłam ten blok mieszkalny Mocą. Budynek zadrżał, a tynk poodpadał ze ścian.

- Co się...?!

Shepard, John oraz Heavy odwrócili się i popatrzyli na blok, a ja skupiłam Moc i zwaliłam im go na głowy. Ziemią nieco wstrząsnęło, a gdy białą chmura pyłu wreszcie opadła, moi trzej przeciwnicy powoli wygrzebali się z gruzu.

Z deszczu pod rynnę.

Trzymając wszystkich trzech na muszce, powiedziałam:

- Łapcie swoje rzeczy, na Normandię i wynocha. Tą bitwę wygrałam.

Shepard miał ochotę spróbować swoich szans, ale zimna lufa snajperki powstrzymała go. Swobodnie opuściłam snajperkę do biodra. John tylko skinął głową.

- Nieźle się wytrenowałaś - przyznał. - Może jeszcze sprawdzimy swoje siły. A teraz żegnaj.

I zniknął. Typowe. Shepard uleczył Grunta medi-żelem, po czym eskortowałam ich razem z Heavim na Normandię. Odlecieli bez próbowania się ze mną ponownie.

Nie dziwię się.

Sięgnęłam po powietrze, i chwyciłam za nanosuit jednego z moich generałów który był w trybie kamuflażu.

- To teraz powiedz mi, dlaczego nie kiwnąłeś palcem gdy ja się tłukłam z tymi oszołomami.

- Doskonale sobie radziłaś, pani - wydusił z siebie, zmieniając tryb na pancerz. Jakby mu to pomogło. Puściłam go, i rzekłam do ukrytej reszty:

- Kolejna planeta zdobyta dla naszej korporacji. Ech, to jest zbyt proste. A teraz odrestaurujmy to miejsce. I przyda się zmiana nazwy planety, obecna jest zbyt rubaszna. Hm, Casulonia by pasowała... - powiedziałam uśmiechnięta. Fioletowe niebo planety jakoś kojarzyło mi się z tym blaszakiem. - No dobra, to do roboty. - Zatarłam ręce, i wypaliłam w powietrze na znak zwycięstwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pustkowie. Tak najkrócej można określić "cywilizację" Cienia powstałą dosłownie przed chwilą w wyniku jednego, niewyobrażalnego wybuchu energii. Teraz stał na grzbiecie Ormageddona w centrum krateru obserwując jak jego Headbanging Shadows rozpraszają się po terenie pustkowii a w tle ciągle przygrywają jakieś black metalowe kawałki. "Kraina Wiecznej Muzyki" - całkiem kusząca nazwa, tylko z zastrzeżeniem, że to nie kraina a raczej otchłań piekielna.

- Cienie! Zbierzcie się tutaj! - ryknął Król Metalu stojąc na właśnie powstałej, gigantycznej, koncertowej scenie z najbardziej hardkorową scenografią jaką widziały oczy ludzkie. Zebrały się tłumy, nie wliczając garstek patrolujących obrzeża pustkowi. - Witajcie moi bracia!

- AVE SATANA! Uaaaaa! - odparł mu ryk ekstazy. - GLORY FOR METAL! VICTORY FOR METAL! - skandowali.

- Doskonałe nastroje... $^$%&&^. Pora na kilka ogłoszeń wyznawcy Rogasia i zapoznanie z terenem. Nasza cywilizacja polega tylko na jednym... na czystej, nieskażonej, mrocznej bardziej od zadka Lucyfera rzeki muzyki, która obecnie pobrzmiewa wśród nas! Tak długo jak mamy muzykę nic nie przeszkodzi wam machać głowami a tak długo jak machacie głowami mamy +5 do charyzmy. No i nikt nie będzie chciał nam podskoczyć! Wiecie dlaczego?

- GRWWAAAh! - ryknął, jak zawsze, Ormageddon.

- Doskonała odpowiedź, wierna bestio! Muza płynie w sercu każdego z nas! Wasze mhroczne & przepełnione ciemnością dusze czują metal jak nikt inny i każdy z was powoduje, że ta genialna muzyka dudni w sercach nas wszystkich, nie ma granic i nigdy nie gaśnie! Dopóki ostatni z was, moje niezliczone cienie, będzie dychał tak najeźdźcy nie mają tu czego szukać! Mam rację? NIE SŁYSZĘ WAS, #%#$%$#!!!

- ENEMIES OF METAL!

- huk rozniósł się po krainie niosąc jedną z wielu piosenek na zagrzanie serc. Shadow radował się razem z nimi wywijając na scenie & wypruwając sobie flaki podczas gry na gitarze oraz zdzierając wokal.

- Czym jesteście?

- PERFECT CREATION!

- Czego potrzebujecie?

- METAL IS FOREVER! DARKNESS IS ETERNITY!

- Co robimy?

- HEADBANGING! - na te słowa na scenie pojawił się nie kto inny jak Gruby Edd i wypalił znaną frazę.

- There is only one rule of metal. PLAY IT ^%$%^%$^ LOUD!

Wzmacniacze dały totalnego kopa a wieże głośników roznosiły dźwięki katatonii do każdego cienia w tych pustkowiach.

- Gruby Edd, daj im czadu! Zaraz wracam! - rzucił Cień ledwo przekrzykując dźwięki piosenki uderzająca z każdym riffem niczym fale uderzeniowe atomówek.

- Trzymaj się ramy to się nie ^%$%^&! APAGE SATANA!

Król Metalu ruszył przez wyrwę w czasoprzestrzeni i pojawił się w pałacu Tytoka co Draenie przywitały oklaskami. Jeszcze pamiętali jego koncert.

- Witajcie ludu mojego przyjaciela! Jak nie wiecie powstała właśnie moja cywilizacja, którego niczego nie potrzebuje a chętnie przywita na koncertach zaprzyjaźnione cywilizacje! Ogłaszam wszem i wobec, wam wszystkim, wieczystą neutralność! Wasz wróg jest moim wrogiem! Ktoś próbuje zadrzeć z wami, zadziera z Shadowami! UAAAAA! APAGE SATANA! LIVE LONG THE METAL! - tyle powiedział i poszedł w cholerę wracając na scenę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasem gdzieś w odległej galaktyce, na dosyć niezwykłej planetce znanej reszcie świata jako PWB, miejsce którym rządzi grupa awanturniczych bogów...

Zapadła noc. Na jednej z setek wież strażniczych jakie bogowie zbudowali na PWB w obawie przed innymi bogami dwójka żołnierzy wpatrywała się w ponure niebo. Raz po raz widzieli w oddali błyskające złowrogo pioruny strzelające wprost z ogromnego kłębowiska chmur jakie rozprzestrzeniały się powoli na całe PWB.

Jeden z nich, wyraźnie młodszy, powiedział zmęczonym głosem.

- Przez te paskudne chmury nie widzimy już najbliższego posterunku, sir. Jest noc, w dodatku czarna jak atrament bo księżyc i gwaizdy są kompletnie przesłonięte. Tylko jak się błyska możemy zobaczyć najbliższą okolicę, a w dodatku wygląda na to, że za chwilę zacznie lać.

Jakby na potwierdzenie tego, nagle rozpętało się prawdziwe oberwanie chmury. Deszcz spadł z nieba w iście epickich ilościach. Krople z zacięciem bębniły o dachówki i mury wieżyczki.

Strażnicy schowali się pod niewielkim daszkiem, co jednak niewiele im dało. Silny wiatr zacinał deszcem we wszystkie strony i już po chwili obaj byli przemoknięci. Błysk. Grom.

- Słuchaj, młody. Musimy tu stać i wypatrywać czy z sąsiednich wież nie nadają sygnałów alarmowych, które następnie podamy dalej. Taka jest nasza funkcja.

- E, w taką pogodę chyba tylko ryby by zaatakowały. Przecież w razie czego prześlą też gońca. Wejdźmy choć na godzinkę osuszyć się, może ta nawałnica przejdzie...

- Takie burze nie przechodzą ot, tak sobie. To prawdziwe wodne piekło...

Błysk. Grom.

- ... Widziałeś to?!

- Co?

- Tam, tam idzie... poczekaj aż błyśnie.

Błysk. Grom.

- Widzę! Widzę, ale na boga, co to?! To niemożliwe żeby nadciągała tak wielka fala! Przecież na oko, to ona może mieć z kilometr wysokości! Takich rzeczy nie ma!

- Musimy natychmiast wysłać gońca. Natychmiast, przecież to może dotrzeć aż do stolicy!

Starszy z żołnierzy z rozmachem otworzył drzwi pod którymi stali i ruszył z zamiarem zbiegnięcia i poinformowanie czekającego na dole gońca. Nie uszedł daleko. Niemal natychmiast poczuł wbijające się w jego ciało igiełki. Spojrzał ze zdziwieniem na swój tors, w który wbite były małe strzały. Zdążył spostrzec jeszcze grupę niewielkich postaci ukrywających się w cieniu i padł nieprzytomny.

Dźwięk upadającego ciała zaalarmował młodszego z żołnierzy. Ostrożnie wychylił się przez drzwi i ze zgrozą przyglądał się, jak nieduże istoty podobne do żab przechodzą nad ciałem sierżanta kierując się ku wyjściu na taras widokowy. Wyciągnął swój miecz i powoli, wciąż patrząc na drzwi zaczął się odsuwać. Poczuł, że uderza w coś plecami. W tym miejscu nie powinno być ściany. Odwrócił się powoli. Na chwilę bardzo jasne światło rozjaśniło noc, by zniknąć równie szybko jak rozbłysło. Miecz upadł tuż przy butach i kupce prochu jaka pozostała ze strażnika.

Burza runęła na całe PWB jednocześnie, a była to burza o jakich mówią legendy. Burza pierwotna, nieubłagana i nieprzewidywalna.

Glatryd siedząc w swym pokoju przeglądał liczne dokumenty.

- ... Więc już jutro rozpocznie się finał. Czworo kandydatów rozpocznie deathmatch, a zwycięzca zostanie herosem. Nareszcie będę miał to z głowy i będzie można wrócić do normalności. Masz już raport o ataku na Niebo, Hevdi?

- Hmm? Ach, jeszcze nie. Prosze wybaczyć mi zmianę tematu, ale czy nie niepokoi pana ta burza? Wszak nad pustynią to raczej niezwykłe...

- Nie mam teraz czasu, by się tym przejmować. Wygląda na to, że wszyscy urzędnicy nie mają co robić, tylko zrzucać na mnie podpisywanie wszystkich papierów! Trzeba to zreformować, ale zreformowanie oznacza jeszcze więcej papierów! I nudne obrady...

Urwał dostrzegając niewyraźny kształ przemykający za jednym z ogromnych okien. Kształt, choć rozmazany budził pewne niemiłe wspomnienia... Glatryd gwałtownie wstał od biurka.

- Hevdi! Natychmiast biegnij do maszynowni! Niebiańska Huta ma być na orbicie za mniej niż pół godziny!

- Ale co sie dzieje?

Zapytał zszokowany chowaniec.

- Biegnij! Nie ma czasu!

Gdy tylko za chowańcem zamknęły się drzwi, w deszczu szklanych odłamków przez okna wpadły cztery beholdery. Ich oczy już lekko jarzyły się światłem jaki towarzyszyło wyzwoleniu promienia dezintegracji. Glatryd był już przygotowany.

- No, chodźcie, zobaczymy czy nauczyli was czegoś nowego.

Musiał grać na czas. Jak najdłużej.

W różnych zakątkach PWb rozpoczęła się inwazja. W rzęsistym deszczu, miliardy niewielkich żaboludów wspieranych przez dziesiątki beholderów rozpoczęło szturm na boskie stolice. Błyskawice bezbłędnie trafiały w kluczowe dla obrony budynki, a trucizna którą wysmarowane są bronie i strzały żaboludów unieruchamiały każdą istotę. Nawet szkielety czy golemy. Obrońcy padali pod naporem żywiołu i miliardów przeciwników.

Bogowie, zostaliście obudzeni przez swoich kamerdynerów. Za oknem prawdziwa sodoma i gomora. Czas na wasz ruch.

--------------------------------------

Warunki pogodowe są fatalne. Beholdery dezintegrują co popadnie, ale wolą atakować większe rzeczy jak budynki czy potężniejsi wrogowie. Ogólnie rzecz biorąc, przegrywacie i to mocno. Żaboludy są na tyle liczne, że wybijanie ich po kolei mija się z celem, a zniszczenie na raz jest niemożliwe ze względu na ich ruchliwość i skoczność. Pytania w biurokracji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Szybki przeskok czasowy później, zniknięcie Starego, Młody żyje już sam, Góra w porządku- wyliczał Czarnoksieżnik. Siedział sobie w najwyższej wieży Świątyni Strachu i porządkował machnięciami palca różnorakie papiery. Nie zbyt przykładał wagę do burzy szalejącej na zewnątrz. Demontorzy nie zwracają na to uwagi. Ale deszcz, to może być mgła, a w czasie mgły... Ech, 18+ w przypadku Dementorów.

Puk

Puk puk

- Wchodzić.

- Panie, wyczuliśmy dziwne żabie stwory. Są w pobliżu, ale straże nia dadzą się zaskoczyyy...!!

Spod gruzowiska uformowanego przez resztki dachu wygrzebał się Czarnoksiężnik.

- Orkowie! TFU! Dementorzy! Do boju!- ryknął odbijając pioruny. W tym momencie pięć beholderów zaczęło go ranić promieniami. Jego ryk ustał, gdy wielka łapa, która pojawiła się w powietrzu, zgniotła ich.

- Wodzu Dziewięciu, co jest do cholery?

- Inwazja, jakieś żaby i beholdery...

- Te jednookie głowy gorgon?

- Tak, sire.

- Idę. Procedury ewakuacyjne, bo widzę, że przegrywacie.

Po chwili zjawił się płonący kościotrup na motocyklu. Rozejrzał się i po chwili rozumiał całą sytuacje.

- Nasze miasta zamieniają się w gruzowiska, Północna Dzielnica jest na skraju zagłady, tutaj Świątynia jest zabezpieczona przed ostrzałem. Niech latające potwory zaatakują jednookich, wystrzelcie flary, ma być jasno. Zbierz ludzi i kontratakujcie na perymetr. Niech 'ktoś' załatwi jakieś umocnienia. Cywile do środka Świątyni. Ja lecę na północ, nie utrzymają się tam, ewakuacja. Weźcie jakieś wielkie tarcze i utwórzcie żółwie w stylu rzymskim. Zostawcie oczywiście drogi uchodźcom. Macie przeć naprzód. Rozpoczynam baraż artyleryjski na obszarze 1000 km. kw. od północy na południe za 30 minut. Niech ci z północy idą tuż za ostrzałem, będą mieli czyste przejście do przodu. Wio!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wieczór był całkiem niezły. Holzen wstaje zza lady, rozglądając się wokół. Blade się gdzieś zmył, muzyka gra, kieliszki i kufle się stukają, a zza zasłon dochodzą odgłosy igraszek. Ogólnie - standard.

No to ja się zmywam.

- A rachunek?! - odezwał się nieco zirytowany właściciel.

- Jaki rachunek?! Dajesz!

Właściciel uśmiecha się ironicznie i podaje z mu ze sporą dozą satysfakcji małą kartkę.

Holzen podnosi ją i z niedowierzaniem czyta.

- CO?! JAK TO MOŻLIWE?! CO JA PIŁEM?!?

- Pan? Dwadzieścia trzy cysterny miodu, piętnaście baryłek żytniówki i rurociąg specjalności zakładu.

- "O foka"... A mój przyjaciel?

- Tamten z takimi fajnymi oczami? Wodę i sok z porzeczek...

Holzen zasłania oczy ręką, trzymając przed sobą rachunek. Nieśmiało przesuwa palce, aby następnie znowu je zsunąć.

- Ja chrzanię...

- Zawsze może pan pozmywać gary...

- Naprawdę? A ile by mi to zajęło?

- No, gdzieś tak z czternaście i pół milenia...

kopia1275946170bydurste.jpg

- Albo dzwonimy po boską policję...

No i co ja mam teraz zrobić...?

Zaczął gorączkowo myśleć, by po dwóch minutach z okrzykiem na ustach wyjawić:

- MAM! Przecież to kumpel miał stawiać! Proszę przesłać rachunek pod adres Bractwa Asasynów!

Właściciel nieprzekonany spytał się:

- Czy aby na pewno...?

- Jasne! Może być Pan spokojny... Oni zawsze wyrównują rachunki!

Przynajmniej odpisze se od podatku, bo to na firmę...

Po chwili Holzen był już na zewnątrz, a po kolejnej chwili był już u siebie na Osiedlu. Poszedł prosto do domu, pomachał po drodze swoim towarzyszom i robotnikom i usiadł wygodnie na kanapie, włączając telewizor.

Kanał pierwszy - Ziemniaki wybierają jakiegoś prezydenta... Pierwszy zarzuca, że drugi powiedział to czy sio, a drugi zaprzecza, obrzucając błotem pierwszego... Urocze.

<pstryk>

Kanał drugi - "Nie do wiary! Mój mąż mnie zdradził z lodówką!"

<pstryk>

Kanał trzeci - "Komputromaniax - Tajemnice klawisza ENTER"

<pstryk>

...

Kanał sześćdziesiąty dziewiąty - jakaś stacja muzyczna. Holzen już miał przełączyć, ale usłyszał coś ciekawego.

- Hej to jest nawet niezłe!

Zmierzałem w stronę miejsca, gdzie widziałem Holzena na radarze. Nagle dostałem wiadomość na komputerek naramienny. Otworzyłem.

Rachunek...?

Długo się nie napatrzyłem, bo kwota przegrzała procesor, a komputerek wyłączył się. Połączyłem się z Bractwem.

- Zapłaćcie rachunek. - powiedziałem nieco mechanicznym głosem.

- Szefie, dlaczego gwiazda przy naszej planecie stała się nagle czerwona...?

Zerwałem połączenie.

Szukałam Holzena, potrzebowałam od niego pewnej rzeczy. Odnalazłam go łatwo.

- Holzenie - rzekłam. Wtedy spostrzegłam Johna.

- Holzenie - rzekłem, wchodząc do pomieszczenia, w którym siedział olbrzym. Wtedy spostrzegłem Jane.

- To ty?! - odskoczyłam, i wyjęłam snajperkę, po czym opuściłam ją do biodra, celując w kolano Johna.

- To ty?! - odskoczyłem, i zmieniłem lewą rękę w armatę.

- Holzen, ty jesteś kumplem mojego brata. Obym nie musiała rozwalić was obu - oznajmiłam.

- Holzen, pomagałeś jej z korporacją. Mam nadzieję, że nie będę musiał wykorzystać tej armaty przeciw tobie - zagroziłem.

Holzen_wkurzony.jpg - STFFFFFFFFFFFFFUUUUUUUUUUUU! OBOJE! Grozić mi w moim własnym domu, to skandal!

Zwraca się w stronę Blade'a, rozpościerając wokół sferę ciszy, tak, że tylko oni dwaj słyszą, o czym mówią.

- Przyłączyłem się, bo nie miałem nic innego do roboty. W sumie i tak raczej Ci Ona nie zagrozi, bo jedną planetę rozwala prawie pół godziny.

Odwraca się do Jane i również rozpościera sferę ciszy, tak, że mogą swobodnie rozmawiać.

- Jane, wczoraj porządnie obiłem mu mordę.

Zwraca się do obojga.

- Zresztą nie macie prawa dyktować, z kim się mam spotykać, a z kim nie! Jak zwykle wszystko zwalacie na mnie, co?! Wstydźcie się!

Wychodzi do sąsiedniej komnaty i naburmuszony siada w fotelu.

Rozbawiona spojrzałam na Johna.

- Wczoraj dostałeś wciry nie tylko ode mnie, co? Schowaj tą armatę, albo przestrzelę ci kolano.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale to nie było najbezpieczniejsze wyjście. Schowałem więc armatę, a ona snajperkę.

Weszliśmy do pokoju, do którego wycofał się Holzen.

Rzekłem tak, żeby tylko Holzen to usłyszał:

- 10 godzin temu ja, mój heros oraz dwaj mocarni członkowie zespołu przegraliśmy przeciw jednej Jane. Nie mogę pozwolić, żeby zaatakowała mnie z zaskoczenia.

- Holzenie, wybacz - rzekłam już łagodniej. - To wyglądało, jak pułapka.

Usiadłam na fotelu, i położyłam sobie snajperkę na kolanach.

- Przyszłam, żeby prosić cię o pewien rzadki kryształ.

- Ja tak samo... - powiedziałem, nieco nieco zaskoczony, i usiadłem na drugim fotelu.

- Jak rzadki?

- Wyjątkowy - powiedziałam.

- Wyjątkowy - powiedziałem.

- Kryształ do miecza świetlnego. - wyjaśniłam.

- Kryształ do miecza świetlnego. - wyjaśniłem.

Pokręcił energicznie głową.

- Chyba muszę zlikwidować to echo... W każdym razie... Jakich kryształów poszukujecie?

John już chciał coś powiedzieć, ale uniosłam tylko snajperkę, i postanowił dać mi dojść do głosu.

- Poszukuję różowego kryształu do miecza świetlnego. Jako że jesteś bogiem takich rzeczy, przychodzę do ciebie. Jeżeli podarujesz mi taki kryształ, możesz w przyszłości liczyć na pomoc korporacji Omega.

- O ile ta korporacja nie zostanie unicestwiona - uciąłem. - Ja szukam kryształu, który będzie zmieniał kolor z niebieskiego na czerwony i odwrotnie... Tak samo jak moje oczy i gwiazda przy planecie Bractwa. A co do zapłaty... - moje oczy mignęły na czerwono - To chyba wisisz mi coś za te kilka cystern miodu, prawda?

- Hmm... Hmm...

Zaczął krążyć w kółko...

- Niech będzie... Ale mam jeszcze jedno życzenie... Ja się na tym uzbrojeniu nie znam... Zrobimy więc mały konkurs i zobaczymy, kto się lepiej na tym zna. Każdy z was będzie musiał zrobić mi miecz świetlny, zwykły, jednoostrzowy, dostosowany do gabarytów i mojego stylu walki. Sądzę, że poczucie bycia lepszym wystarczy.

Błysk w oku.

Poczekajcie tutaj, tylko nie rozwalcie niczego...

Podchodzi do wyjścia.

-... ani nikogo!

Wychodzi i udaje się do piwnicy.

- Słyszałeś? Mamy być spo...

Nie dokończyłam, bo kula z armaty lecąca w moją stronę i ogłuszający huk wystrzału armatniego zmusił mnie do przyjęcia postawy bojowej. Rąbnęłam mechaniczną ręką w kulę armatnią, która przełamała się na pół. Obie połówki złapałam w powietrzu.

Odłożyłam je na fotel, i spojrzałam na Blade'a. Ruchem ręki odbezpieczyłam snajperkę.

Wibracje przebiegły po zacienionej i zakurzonej piwnicy, do której wszedł Holzen.

Najwyraźniej nie zrozumieli... Ech, dzieci...

Odgarnął kurz z jakiegoś kartonu.

Boska porcelana, przetwory, runy, przejścia międzywymiarowe, portale w proszku... O, tutaj chyba są!

Otworzył średniej wielkości karton... Zewnątrz buchnęła gama barw i dźwięków... Widać Viser się postarał, bo ostatnio brakowało trochę kryształów.

Wziął go pod pachę i wyszedł z piwnicy.

Skoczyłem do tyłu, a duży młot kowalski minął mnie o centymetry.

- Spokojnie, Jane - próbowałem ją uspokoić, ale zamachnęła się ponownie. Skoczyłem w bok, a młot uderzył prosto w jakiś stolik, i rozwalił go na kawałki. Kilka odłamków prysnęło mi w twarz. Nie zdążyłem uskoczyć.

*ŁŁUP*

Oberwałem młotem w brzuch, co wyrzuciło mnie do tyłu z ogromną siłą. Wybiłem dziurę w ścianie, i padłam na plecy tuż o stóp Holzena.

- Ał - rzekłem, nadal leżąc.

Holzen akurat wszedł... Rozejrzał się i zobaczył szkody. Postawił karton obok, zmarszczył i wyglądał na BARDZO NIE ZA DO WO LO NE GO.

- Prosiłem... O, Blade, aleś się zabrudził...

Podniósł go za kaptur jedną ręką i otrzepał go... wystarczająco mocno, by nie tylko kurz to odczuł. Odstawił go na fotel.

- Jane też coś niezbyt czysta... Jakiś proch strzelniczy?

Zaczął się zbliżać.

- Bądź prawdziwą pół-boginią i przyjmij konsekwencje z godnością!

Odłożyłam młot, i opuściłam snajperkę do biodra, celując w leżącego Johna.

- Słyszałeś armatę. Blade zaatakował mnie, ja się obroniłam i wyprowadziłam kontratak. - podniosłam snajperkę, i pociągnęłam za wystający bolec. Wprowadziło to kolejną kulę do lufy, a przez otwór wyskoczyła łuska, którą złapałam. - Jeżeli masz zamiar mnie zaatakować, to znajdę sobie inną broń niż miecze świetlne.

- Jeśli naprawdę tego chcesz, to i tak to uczynisz. Pokażesz tym tylko, że nie potrafisz się bronić przed własnym bratem bez kontratakowania... Co więcej, udowodnisz też, że twój brat ma rację, iż jesteś czasem nazbyt porywcza oraz zaborcza i unikasz konsekwencji.

Błysk w oku.

- Także odstaw to i usiądź, bo przyniosłem, to o co prosiliście.

Rodzeństwo siedziało na fotelach i właśnie otrzymało po dwa kryształy każdy. Jeden taki jaki prosili i jeden błękitno-szary.

- Proszę bardzo... Teraz zobaczmy, kto lepiej wykonuje miecze świetlne...

Coś mignęło całej trójce w głowie.

Chyba się z tym powstrzymamy na chwilę. Bierzcie to i wyjdźcie! Coś się dzieje na PWB!

Wszyscy wyszli i każdy udał się w swoją stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akurat pojawił się przed iglicą mniejszą, a tu od razu poleciały ku niemu drobniutkie strzałki nasączone trucizną. Nie był to powalający atak, większość się odbiła, a atak skutecznością możnaby przyrównywać do tego z 300 - szkód nie wyrządził, a swoich pozabijali.

- To miało zrobić na mnie wrażenie?

Wtem poczuł, że słabnie i się osuwa...

- Co jest... Chole...

Nie dokończył. Natychmiast został oblężony przez te niewielkie istoty.

Pas, muszę sięgnąć do pasa...

Jakoś dosięgnął, bo bólu nie czuł... Tylko solidne odrętwienie. Rozbudzony pas zaczął pompować antidotum, które zniwelowało działanie toksyn.

Nadal jednak był przykryty kilkoma tonami małych żabostworów.

Ja wam dam, rzucać się na boga tak bezwstydnie!

Wrzasnął, napiął się i cała masa oponentów rozleciała się we wszystkich kierunkach.

Przynajmniej pada... Jak ja uwielbiam deszcz.

<Trzask>

Broda zaczęła mu się dymić.

Ale jak coś we mnie walnie, to już nie... Na szczęście piorun nie pada dwa razy w to samo mie...

<BUM>

Ta... Akurat.

Wytworzył na sobie warstwę izolacyjną.

Teraz to mi mogą skoczyć.

Niestety, istoty najwyraźniej słyszały myśli boga, bo znowu się na niego rzuciły, przewracając go samą masą.

- Dobra... Zaryzykuję... Zobaczymy, czy są smaczne. Bon appétit!

Zaczął przeżuwać surowe żabie ciała.

<5 minut później>

- Kelner... Rachunek!

Całymi ziemiami wstrząsnęło krótkotrwałe trzęsienie ziemi, więc żabowate istoty, nawet w kupie, nie mogły dokończyć dzieła zniszczenia, gdyż ledwo co trzymały się na nogach, a mniej szczęśliwe kończył w otwartej skorupie.

Co innego beholdery...

Umocnienia na ziemiach boga trzymały się mocno. W końcu posiadał we własnych magazynach jedne z najtrwalszych materiałów we wszechświecie... Co nie zmieniało faktu, że beholdery bawiły się wyśmienicie, zamieniając wierze i mury w dymiące ruiny.

Na całych ziemiach słychać było wystrzały artyleryjskie, wybuchy, krzyki, odgłosy cięć... Gdzieniegdzie leżał jeden czy dwa zestrzelone beholdery... Ale cóż to, przy kilkudziesięciu, które paliły wszystko wokół.

- EWAKUACJA! EWAKUA...AAA!

Nim Saat dokończył, został spopielony. Jednakże wiele spośród obrońców i cywilów zdołało się ukryć w podziemnych labiryntach, ciągnących się przez tysiące kilometrów pod boskimi ziemiami.

- I co teraz?

- Ja wiem? Co jest dobrego na beholdery?

- Eee... Oślepienie?

- No! Moglibyśmy użyć światła, tylko, że jedyne jakie jest, to to z piorunów...

Mam chwilę wytchnienia...

Pas już jednak powoli odmawiał posłuszeństwa, a antidotum się kończyło...

Zaraz, przecież mam ten pierścień od Glatryda!

Potarł go i otoczył się szklaną zasłoną.

No i kto mówi, że prezenty to buble?

Akurat leciał beholder i przeciął tarczę.

Damn it... Zapłaci mi za to...

Z ziemi wyrósł ametystowy kolec, wbijając się prosto w główną źrenicę beholdera...

- Eyeshot!

Ponownie się zasłonił i czekał...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Pani, Pani... PANI!!!!!!!!!!!

Przerażający wrzask obudził Heaven, dotąd spokojnie drzemiącą na tronie w swoim pałacu na PWB. Otworzyła gwałtownie oko i przed tronem ujrzała trzy postacie. Yoko, podróżującego posłańca, Rie, od niedawna będącą kapłanką, i Hisę, herosa.

-Co się wam stało?!!

Krzyknęła Heaven. Otóż Yoko, Rie i Hisa były całe we krwi, która spływała tak gęsto, że niemal cała podłoga była we krwi. Yoko niosła dużo słoików z przedziwnymi substancjami. Rie miała krótko obcięte włosy, i podtrzymywała Hisę, na której zbroi było chyba milion trujących strzałek.

-Pani, inwazja... żaboludów... wszystko... płonie... cywilizacja w niebezpieczeństwie... szpitale są już praktycznie pełne... przegrywamy...

Powiedziała plując krwią Yoko, która po chwili zachwiała się i upadła na ziemię. Słoiki, które trzymała, w ostatniej chwili chwyciła Rie.

-Pani, muszę za chwilę biec do świątyni. Muszę pomóc leczyć i muszę pomóc w odprawianiu ochronnych rytuałów. Trzeba coś zrobić w końcu...

Rie nie dokończyła, bo upadła, podobnie jak Hisa. Słoiki rozbiły się.

-Cho**ra...

Nagle wbiegły najwyższe kapłanki.

-Zajmijcie się nimi! Musicie przygotować też ochronne rytuały i...

-Wiemy Pani!

Kapłanki wzięły Yoko, Rie i Hisę, a gdy wyszły...

-Hej...

-O co chodzi?

-Mogę wyjść i trochę pozabijać? W końcu zawsze coś...

Heaven zastanawiała się kwadrans.

-Możesz. Ale uważaj...

-Nie ma na co. Moje "ręce" wszystko obronią. Nawet asteroidę.

Nereida uśmiechnęła się demonicznie i dość szybko na swoim wózku wyjechała na linię graniczną pomiędzy ziemiami Heaven i ziemiami Holzena i coś niewidzialnego w zasięgu 11 metrów zaczęło zabijać wszystkie żaboludy w tym zasięgu... i to niewidzialne coś jednocześnie odbijało wszystko, co leciało na Nereidę! Półbogini odwróciła się na chwilę do Saatów.

-Chyba mogę trochę pozabijać te żaboludy? Mam pozwolenie.

I wróciła do przerwanej "zabawy".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zniecierpliwiony przedłużającą się nieobecnością Tytokusa Abyssal sam otworzył drzwi. Draenei zajęli się nim i Vanasayo. Po jakimś czasie wyszli ze szpitala zdrowi, jakby nic im się nie przydarzyło. No, prawie. Abyssal nie miał prawej dłoni (ramię zostało przyszyte, ale sama dłoń została odcięta w Niebie), a Vanasayo straciła nogę (która rozpadła się na kawałki po kilku chwilach od wejścia do szpitala). Po powrocie do pałacu Abyssal wykuł z duszostali protezę dla siebie i heroski. Na wieść o inwazji na PWB ("Znowu?") zrobił to samo, co w czasie bitwy o Niebo - przeniósł ziemie Otchłańców do Gdzie Indziej.

-A nie powinniśmy się zaangażować w konflikt? - zapytała swego pana Vanasayo.

-A chce ci się? Nie mówię, że całkowicie olejemy całą sprawę, ale po co mamy się wtrącać, skoro nas to jeszcze nie dotyczy? Jeśli nie poradzą sobie sami, to im pomożemy, ale do tego czasu jaki jest sens w naszej interwencji?

-...Racja. Też chcę odpocząć.

--------------------------------------------------

Przepraszam za drobną manipulację Tytok, ale nie było cię kilka dni, a ja chciałem wreszcie doprowadzić Abyssala do przyzwoitego stanu.

Poza tym wycofuję się z questa. Napisałem już o tym w Biurokracji, ale przypomnę jeszcze raz. Zwyczajnie czuję się nieco wypompowany po nerwówce związanej z Bitwą o Niebo i teraz chcę chwilę odpocząć. Nie mówię, że całkowicie przestaję pisać, ale będę raczej średnio mieszać się do obecnych wydarzeń. Abyssala, Vanasayo i Jala możecie zaczepiać, ale Otchłańców i ich ziemie (które teraz unoszą się Gdzie Indziej, zostawiwszy na PWB wielką dziurę w ziemi) zostawcie w spokoju.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Król Metalu ledwie zdołał powołać swoją cywilizację do życia a tu już taki problem... Stojąc na scenie przyglądał się jak gigantyczna, niesamowita burza nadciągała nad te chmury pyłu nad pustkowiami wiecznie grającej muzyki i czuł rosnące podniecenie. A jednocześnie radość, że ta marna inwazja nic nie może mu zrobić. Nie miał niczego na tych ziemiach... ta jedna scena służyła za całą infrastrukturę i generator mocy roznoszący metal do wszystkich cieni. Wiedział co nastąpi...

- Cienie! Zbierzcie się wszyscy! TO JEST #%#$%# AWARYJNA SYTUACJA!

- GrrmahwhahahahAHAHAHHAHAHAHA! - ryknął Ormageddon po czym zaniósł się basowym śmiechem.

- Teraz to nawet ja nie zrozumiałem co on powiedział... - mruknął Shadow.

- Rzekł... 'Moja żona ma na drugie "Awaryjna Sytuacja". - pośpieszył z pomocą jeden z cieni.

- Miałeś żonę?!

- GRMWAAAAAAH!

- Przetłumaczyć szefie?

- Nie trzeba... teraz go zrozumiałem. - zaniósł się śmiechem Król Metalu. - Każdy facet zrozumie! Buahahaha!

- Nie chcę przeszkadzać Waszej Mroczności w rytuale zabójczego śmiechu, ale inwazja nadciąga! - krzyczał spanikowany cień wskazując na spadające żaboludy i beholdery.

- Niech nadchodzą! Pokażemy im co to znaczy siła metalu! WSZYSCY! BRONIĆ SCENY! To jedyny ważny obiekt jaki mamy na tych pustkowiach! Wystarczający, żeby poświęcić za niego wiele metalowych żyć dla wiecznej duszy hardkora! - wiedział, że posłuchali gdy ujrzał falę cieni nadciągającą ze wszystkich stron masakrującą pierwsze fale przeciwników. Cień wiedział, że mają wystarczająco dużo sił, żeby obronić scenę, ale jednocześnie brak możliwości zmiecenia tych $%$#^$%& z powierzchni ziemi.

- Wszystkie cienie gotowe! - zakomunikował adiutant. Dziad mianował się nim pięć minut temu...

... tymczasem deszcz padał & padał a wrogów nadciągała cała masa. Jednakże dzielne serce mrocznych wojowników metalu nie ulękły się.

- Pamiętajcie! Tak długo jak gra metal skopiemy wszystkim ^%$%^! MAM RACJĘ?!

- HELL YEAH! - odparł mu zbiorowy okrzyk bojowy gdy w ruch poszły maczety, gitary, katany i cały inny sprzęt do siekania wrogów na plasterki.

- Za co walczymy?! - darł się Shadow coraz głośniej odpychając przeciwników falami dźwięku...

- ZA METAL!

- ZA SCENĘ

- GURRWAAAHHHHH! - ryknął Ormageddon i machnął łapą powodując niesamowitą falę uderzeniową masakrując większość wrogów z pierwszych fal.

- Dobra, tego nawet ja nie przetłumaczę... - odparł adiutant, który teraz rzucał eksplodującymi perkusjami. - JINGLE BOMBS $@#%#@%#@!

- ZA CO JESZCZE WALCZYMY?! - choć było to mało możliwe Cień wraz z całą armią nakręcali się jeszcze bardziej kosząc nadciągających wrogów w tempie ekspresowym.

Odparł mu chór głosów...

- Za dziewice!

- Za

- Za "ALE ÓRWAŁ!"

- Za "Siema Heniu!"

- Za "Wielki Mix Jutuba!"

- Za "YouTube Poop!"

- Za Real Madryt!

Chwila ciszy... przerywanej tylko szczękiem żelaza i umierającymi hordami.

- Eee? Za FC Barcelona? - mruknął ktoś niepewnie.

- ZA FC BARCELONA! - kolejne potężne walnięcie niosące falę uderzeniową.

- ZA BLACK METAL!

- ZA PAGAN METAL!

- ZA ULTRA DEATH BLACK METAL!

- I za Lounge... - wpadł Gruby Edd z największym olbrzymem jaki można spotkać po tej stronie Rio Grande.

- Za Janis Joplin! - padł kolejny trup...

- Za Iron Maiden! - kolejna grupka rozniesiona na strzępy...

- Za Wielką Czwórkę Trash...! - posypały się pioruny.

- THRASH! Nauczcie się imbecyle wymawiać poprawnie! - huknął Shadow odpalając Gran Ray Cero chwilowo dając czas na odpoczynek.

Wróg zdawał się niezliczony... Co gorsza, wyglądało na to, że jego liczebność nie zmalała nawet wobec tego, że atakują wszystkie ziemie PWB naraz. Twarde #$%#^$%^. Scena stała. Jeszcze... Nie uszkodzili jej, ale w końcu jakiś cholerny beholder przebije się i zrobi miazgę. Choć trzeba przyznać, że źle nie było. Cienie były w bojowych nastrojach a muzyka ciągle grała przegrywając teraz "Dr. Feel Good". Król Metalu nie miał jednak wątpliwości, że jak tak dalej pójdzie to długo nie pociągną. Nie można tracić jednak nadziei... Jak mówił gość mający najbardziej genialne okulary w całym japońskim świecie...

- Z potęgą wiertła można przebić się przez niebo! - ryknął a cienie patrzyły na niego z chwilowym nie zrozumieniem.

Do czasu...

... aż w tle całej bitwy, poszedł - słyszalny dla wszystkich - Libera me from Hell. Najbardziej genialny, epicki, nie-metalowy kawałek, który jak żaden inny zagrzał do boju pozostałe siły. Ryk bojowników dał się słyszeć wiele mil dalej... Będą wiedzieć o ich poświęceniu.

- ROW ROW FIGHT THE POWER!

Kolejne hordy przeciwników ruszyły do ataku a wszyscy wliczając w to Shadowa z krwiobiegiem pełnym adrenaliny, chęcią mordu oraz błyskawicznie wywijającymi ostrzami zaczęli wycinać w perzynę niezliczone zastępy żaboludów. Nie było ich końca a bitwa przecież dopiero się rozpoczęła.

*wszelkie zastrzeżenia przyjmę w biurokracji ;D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul w przypływie szalu zaczyna uderzać głową w ścianę.

- Hmm... Całe niebo...

- AAARGH!!!

- Zasnute burzowymi chmurami. Na dodatek pada. Ostatnio była taka tu pogoda, gdy razem z Wybuchassem chcieliście nas zmutować.

Do sali tronowej wpada posłaniec.

- Atakują nas!

- To pewnie ten #^#$^%$#& Asasyn! Dwa razy uciekł, a teraz uderzył całą armią, żeby mnie wyeliminować. Ale ja się nie dam! Słyszysz mnie?! Rozwalę ciebie, a potem twoje Bractwo. Z twojej czaszki zrobię piłkę, a z reszty boisko do nogi! A wtedy przyjdą przyszli bogowie i się spytają: ?Co robisz, Casulonie??, a ja odpowiem: ?Gram w piłkę z moim ?przyjacielem?.?!

- Ale to raczej nie Blade nas atakuje. To żaboludy i beholdery.

- Co? Eee... Jasne. Ile ich jest?

- Tego nawet najstarsi górale nie wiedzą.

- Świetnie... Czemu mam zawsze pecha i muszę walczyć z przeważającymi siłami? Czy chociaż raz nie może być tak, że to ja mam niezliczone zastępy? Ten jeden, jedyny raz?

Nie dramatyzuj.

- Zamknij się! Nie dramatyzuję!

Casul zaczyna ożywioną dyskusję z samym sobą. W tym czasie Lapis Metalli mówi do posłańca:

- Nasz Stwórca jest czasowo niedostępny, dlatego ja przejmuję stery. Gdzie są towarzysze Wodza?

- Obecnie na Osiedlu. Niezdolni do walki.

- Czy na Ziemiach Otrzymanych też jest takie zamieszanie?

- Na całym PWB.

- Ewakuować wszystkich cywili i kapłanów do naszych tuneli. Milenici mają ich osłaniać. Gdy wszystkie klasy się schronią trzeba zamknąć przejścia.

Król podnosi boga i wszyscy ewakuują się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...