Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

- Nao? Fajna i pocieszna istota, zawsze ją miło wspominam...

Nie lubi zakupów? Ech, ciekawe czy to naprawdę niechęć do nich, czy ich nieznajomość... Nieważne...

- A co byś lubiła? Co tam jeszcze jest... Jest lodowisko, basen, miejsce do łowienia ryb... Chyba nawet jakieś wesołe miasteczko otworzyli... Zawsze można też poniszczyć trochę planet... O, i arena! Możnaby się bujnąć i trochę poćwiczyć, bo albo niedługo zginiemy, albo będziemy mieli z tego użytek... Zresztą, co będę mówił, pewnie tam jesteś częściej ode mnie. Jakby co, to wiecie, gdzie mnie szukać, jakby co.

Rozłączył się.

Gdzie by tu iść... Najpierw chyba do zoologicznego pójdę, by wypadało coś zakupić... Potem na jakieś lodowisko i rybki, a potem na arenę... Gladiato-ooo-or, GLADIATOR, GLADIATOR!

Co by tu wziąć... Płaszcz - jest, torba - jest, smakołyki dla gryzoni - so... Hmm... No to cóż, lecę.

Wziął się i się wyruszył.

Gdzieś po kwadransie dotarł wreszcie do centrum...

No to do zwierzoków...

Wchodzi do sklepu i wita go charakterystyczny dzwonek na wejście. Wszędzie było osłonięte przed nadmiernym słońcem trawy i pola, pełne pożywienia i wody. Zwierzakom żyło się tutaj dobrze.

- Witam szanownego Pana, w czym mogę służyć?

- Dobry... Cztery piwa!

Mina sprzedawcy nieco zrzedła.

- Niestety, piwa nie sprzedajemy.

- Co? Jak to?! To długo wam ten sklep nie pociągnie... No nic, to ja przejrzę zwierzaki... Polecałby Pan coś?

- Tak, mamy ostatnio kilka okazów fajnych psioków...

- Żadnych psów...

- OK, to może konia bojowego?

- Żadnych Jolek...

- No dobrze, to co by Pana interesowało?

Zaczął wyliczać.

- Zobaczmy... Rybki - nie, owady i pajęczaki - nie, kotów też raczej nie, chociaż je bardzo lubię, żadnych egzotycznych też raczej nie...

- To niech przejrzy może gryzonie?

Przeszli do działu z nimi. Holzen powrzucał do zagród różne smakołyki, które wnet poznikały pod zębami świnek, chomików, szczurów i te pe.

- Urocze...

Sprzedawca zaczął się uważnie rozglądać. I szepnął do Holzena:

- A może chciałby Pan zobaczyć coś wyjątkowego?

Wyszli na taras, a tam - do wyboru, do koloru - wiele latających istot... Mantykory, skorpikory, wiwerny, gryfy, chimery... Sporo tego było.

- O, a ten tutaj?

- Ach... Oczniak... Specjalny okaz... Jest Pan zainteresowany.

Zwierze zaakceptowało Holzena.

- Tak... Poproszę...

Poszli do kasy, a oczniak czekał, unosząc się niewiele wyżej nad ziemia.

- To będzie... <tetete>... - 10% zniżki dla dobrego klienta... No, to będzie... Pięć tysięcy Moderatusów...

Wielkie oczy...

- Ile...?! Dobra, chill out man... Macie tu kantor czy coś?

- Nie trzeba, nie trzeba, rozmienię sobie... Co Pan ma?

Wyciągnął wielką sakwę i wysypał z niej wspaniałe rubiny, ametysty, szafiry i inne kamienie szlachetne. Odmierzył w rękach z pięć kilogramów i dał sprzedawcy, który miał teraz wielkie oczy.

- Tylko cicho, bo trochę inflację podbijam.

Uśmiechnął się i wyszedł.

- Zdarł ze mnie, mój drogi, zdarł, ale warto było.

Oczniak mackami zaczął ściskać Holzena.

- No już, już! Trzebaby Ci nadać jakieś imię... A ty w ogóle jesteś samiec?

Spojrzał.

- Jo, swój chłop... No to niech będzie... Zenek!

Zenek się ucieszył.

- No, to ty leć do mojej iglicy...

Pokazuje mu mapę, jak ma dolecieć - ten wszystko rozumie.

-... Tam będzie jeden Suoń i chodzący kryształ, to się tobą zajmą... NO leć!

Jeszcze szczypnął go na do widzenia i odleciał.

Dobra, to gdzie teraz... Chyba pójdę na ryby...

Jak postanowił, tak zrobił. Wkrótce siedział już na krzesełku z wędką w ręku i fajką w ustach...

Coś słabo bierze dzisiaj...

Wziął łyk z kubka.

Ale herbatka dobra! Dobra, to i tak tutaj nic nie bierze, to się kimnę kapinkę.

Nałożył kapelusz na twarz i zaczął drzemać... W tym czasie z jeziora wyskoczyła ryba i wtrężoliła większość pozostałej przynęty... Ale cóż z tego, jak było miło?

Nebula poleciał na planetę Razor, a ja szukałam chętnych do założenia korporacji. Byłam w Mieście - tu było wiele osób, które poznałam pracując jako agentka.

Nagle zauważyłam... Holzena?! To przyjaciel mojego brata, jest więc pewnie z nim w zmowie. Trza zaciupać olbrzyma.

Wyjęłam snajperkę repulsorową, i naładowałam.

- Ej, Holzen! Uśmiech! - powiedziałam, i nacisnęłam spust.

Pocisk i promień poleciały prosto w kark Holzena... Większa część trafiła w klejnot, który pochłonął energię strzału, ale część solidnie uderzyła w niego, nie przebijając go jednakże. Ten tylko zaczął się trząść gwałtownie obudzony i spadł z leżaka, łamiąc go w drzazgi.

- Co jest, co je! Mam kartę!

Zaczął się rozglądać, a tam Jane z karabinem wycelowanym prosto w niego i gotowym prawie do strzału...

Holzen_wkurzony.jpg- Nie można sobie już spokojnie połowić, bo ktoś przeszkadza! I co was tak ostatnio ciągnie do zabijania? On Ciebie, ty mnie... Gdzie tu sens...?

Pocisk przeleciał mu nad uchem... Pewnie to tylko ostrzeżenie, że następny nie chybi...

Dobra, sens poszedł w krzaki...

Przyjął pozycję gotowości do szybkich uników i ewentualnej absorpcji energii.

- Daj mi jeden powód, który przekona mnie, że lepiej cię nie zaciupać - powiedziałam, i wycelowałam snajperkę w masywną głowę Holzena. - Jesteś z moim bratem?! - spytałam groźnie.

Konsternacja...

- No, jakby to powiedzieć... Nie? Tak chyba najprościej. Blade to raczej, ewentualnie czy patrząc ogólniej to... możnaby uznać go za przyjaciela. Nie zrozum mnie źle, to co zrobił było raczej niezbyt dobre, a sam ma jakieś tam walory i urok, ale pod TYM względem, to raczej nic z tego.

Zaśmiał się.

- Dobra, trochę rozładowałem atmosferę, to odpowiem serio - nie trzymam w tym konflikcie jego strony... Może kiedyś zobaczy, że to nie był dobry pomysł, po tym jak wezmą go bogowie w zemście w kilka ogni na krzyż.

Nadal jednak stał niepewnie. Kobiety rozzłoszczonej nie da się kontrolować - to jedna z tajemnic wszechświata, której nawet chyba Moderatus nie zna.

- Pani, on mówi prawdę - powiedział SK-7.

Opuściłam snajperkę.

- Niech będzie - powiedziałam, i zbliżyłam się do Holzena. - Dobrze widzieć przyjazną twarz.

Wyciągnęłam rękę, żeby przywitać olbrzyma.

- Wybacz za strzał, ale dziś nie ufa się nikomu.

Uścisnął rękę... Już miał ją jej wykręcić, ale się powstrzymał.

Nie ufać nikomu... Bym nie ufał, ale co mi tam, raz zaszaleję.

- Witaj. Trochę się ostatnio działo, zresztą sama wiesz... i nie wiesz, bo Cię wśród żywych nie było. Podejrzewam, że współpraca z braciszkiem pójdzie won, przynajmniej na jakiś czas? Zemsta? Organizujesz coś?

- Tak, zakładam nową korporację, która będzie konkurować z Biotechem i oboma Bractwami. A podczas bitwy o Niebo zobaczymy, kto jest naprawdę mocny. Planuję kilka ogromnych ulepszeń, które może pozwolą mi wygrać. - spojrzała na Holzena. - I nie próbuj mnie zatrzymać - zagroziła.

- Jak zapewne wiesz, należę do sojuszu neutralnego, więc nie będzie mnie w czasie tej bitwy, chyba, że cała rada zdecyduje inaczej. Tajni agenci się raczej do mnie nie mają po co włamywać, bo poza komputerem i telewizorem, to w zasadzie nie mam nic elektrycznego czy elektronicznego poza gadżetami, a jakby próbowali wbić na kompa, to by ich spotkała przykra niespodzianka... Jeśli zezwolisz, to mógłbym Ci jakoś pomóc, z tym że jest to dość nieoficjalne... No i Blade'a zostawiam w całości tobie. Could be that way?

- Pomóc mi? Potrzebuję pomocy w założeniu siedziby mojej korporacji.

Mój myśliwiec podleciał.

- Jeśli chcesz mi pomóc, to wsiadaj. - weszłam, i zaprosiłam Holzena do środka.

- Moment, zobaczę czy coś się złapało...

Istotnie, złapało się...

- To chyba ten... no... Jak się nazywał... o Skubaniec, właśnie!

Otworzył portal do Iglicy, przywołał przezeń jakiegoś kucharza i polecił mu go upichcić.

Do myśliwca wszedł powoli i znalazł sobie jakieś wielkie miejsce do usiądnięcia.

- Przytulnie. Dobra... A co to za planeta? Jest na niej coś ciekawego? Co planujesz zrobić?

- Znaleźć jakieś miejsce w dżungli, osiedlić się, dać jakiś sprzęt, prąd, i połączyć się z pierwszymi ochotnikami na dołączenie do organizacji.

- A nazwa? Mogłabyś dać coś mrocznego, ale w sumie to się już wszystkim trochę przejadło... Z drugiej strony coś cukierkowego może wywołać wymioty. Trzebaby coś chwytliwego i trafnego. No i jakieś założenia, kodeks czy coś trzeba mieć... No i powinniśmy się obawiać zemsty, ale czuję, że teraz, ze mną, aż takich problemów być nie powinno. Zresztą, zaprezentuję... Jest gdzieś niedaleko jakaś większa planeta tej, no... jak jej tam... Biotech corp.?

- Wysadzona - zaśmiałam się, uruchamiając myśliwiec. - Kapitan Nebula się nie patyczkuje. Ale, na planecie Razor-4 znajduje się opuszczona siedziba Biotechu - zauważyłam, i wyleciałam myśliwcem. - Co do nazwy, to moja korporacja będzie zwać się Omega. Od układu, w którym jest. Natomiast kodeks... Omega będzie miała wszystko. Wydział polityczny, militarny, handlowy. To jakby naród, tylko międzyplanetarny.

Wyleciałam do układu Omega, i weszłam w atmosferę planety Razor-4. Podążyłam w kierunku puszczy, i wylądowałam między drzewami.

- Chodź - powiedziałam, wysiadając. - Gdzieś tu jest ukryte przejście do...

Zamilkłam, bo usłyszałam strzał. Zobaczyłam padającą czarną panterę, i trzech gości. Kłusownicy.

- Głupcy... Już po was.

Jeden z nich strzelił prosto w Holzena... Niestety, jak mogliście oczekiwać, nic mu nie zrobił.

Holzen za to chwycił całą trójkę jedną ręką i zaczął wysysać z nich energię. Ci zaczęli się krztusić, szarpać i wyginać z bólu, a krew zaczęła im ściekać z ust. Po kilku sekundach leżeli już sini i martwi pod warstwą ziemi.

- Głupcy indeed.

Zbliżyłam się do umierającej pantery. Zadrżała konwulsyjnie, i umarła. Już chciałam zawrócić, ale usłyszałam cichy pisk w trawie za panterą. Rozsunęłam ręką wysoką trawę, i ujrzałam małego kociaka. Wzięłam go do ręki.

- Ci kłusownicy zabili mu matkę. - powiedziałam. - Chodź, wynośmy się stąd. Tu jest siedziba Biotechu.

Drugą ręką wcisnęła dwa małe kamienie, po czym przełożyła wajchę zakamuflowaną jako gałąź. W dużym drzewie pojawiło się wejście.

- Chodźmy.

No i poszli...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałem na dachu bardzo wysokiego budynku w Mieście, i obserwowałem poczynania siostry. Gdy spotkała Holzena, myślałem że ten, jako mój przyjaciel, będzie walczył. A on się do niej przyłączył... Gdy Jane wsiadła z Holzenem do myśliwca, chciałem pójść za nimi, moją uwagę jednak przykuł gęsty dym w dzielnicy Cusherusa. Postanowiłem więc zbadać źródło owego dymu. Pożar? Pali się 7th Heaven? A może palą opony i strajkują? Skumulowałem biomasę, i potężnym skokiem wybiłem się w powietrze. Skierowałem się na dzielnicę Cusherusa, i zacząłem spadać. Ziemia przybliżała się w szybkim tempie, a powietrze szumiało mi w uszach gdy spadałem, metr za metrem zbliżając się do ziemi. Pod sobą zobaczyłem federalnego. Hm, no to zrobię wejście. Powiększyłem swoje ręce Biomasą, i spadłem prosto na federalnego, miażdżąc go i część jezdni. Wstałem, i otrzepałem się. Nagle! Kątem oka dostrzegłem policyjny radiowóz, który wyrzucony przez coś ogromną siłą leci prosto na mnie! Odwróciłem się w jego stronę, a gdy masywny pojazd odbił się we mnie od ściany złapałem go, co wryło mnie nieco w asfalt. Usłyszałem odgłos wirniku helikoptera... A potem ujrzałem sam helikopter.

- Policja! Odłóż radiowóz i poddaj się! Nie próbuj uciekać! - krzyknął jakiś policjant przez megafon. Na asfalt koło mojej lewej nogi kapał czarny olej z samochodu. Spojrzałem na helikopter. Uciekać? Po co uciekać? Jeśli dobrze wyceluję, to ten radiowóz sam zakończy problem... Skoncentrowałem Biomasę, zamachnąłem się, i rzuciłem. Samochód poleciał prosto na helikopter, i trafił w kadłub. Blacha odgięła się, a pilot stracił panowanie nad pojazdem, który zahaczył wirnikiem o lampę. Wirnik odczepił się i wbił w asfalt, a pojazd zaczął spadać.

- AAaaAAaaAA! - krzyknął pilot, gdy helikopter uderzył w ziemię i wybuchł. Uniosłem lewą rękę, żeby zasłonić twarz przed ewentualnymi odłamkami. Zadowolony ruszyłem dalej. Mijałem wykończonych federalnych, palące się budynki, zdemolowane ulice. Coś się działo. A największe nasilenie tego wszystkiego jest dwie przecznice dalej... Pobiegłem więc dalej. Jakaś rozwalona taksówka przeleciała nad budynkami. Spojrzałem przed siebie, i ujrzałem mocno zniszczony sportowy wóz, który jechał trąbiąc i taranując wszystkich i wszystko na swej drodze. Niektórzy kierowcy są zdesperowani... Jechał prosto na mnie. Ja nie ruszałem się z drogi. Trąbił. Gdy był tuż przy mnie, złapałem ręką przedni zderzak wozu, i uniosłem go do góry. Pojazd wyleciał na trzy metry w powietrze, i opadł na dach za moimi plecami. Ruszyłem w dalszą drogę. Co tu się działo? Wszystkie te budynki są rozwalone, federalni leżą w plamach krwi, samochody latają jak piłki pingpongowe... Czułem, że byłem blisko epicentrum tego wszystkiego. Rozejrzałem się.

-------

Widok jak w samym sercu burzy. Gdy za plecami panował chaos, bogowie uciekali na wszystkie strony, tak z przodu czekał spokój. O ile można to tak nazwać. Szare ruiny, ciała leżące na ziemi, zimny wiatr. I mgła. Pełno denerwującej mgły. Nie wiadomo skąd się brała, wyglądało, jakby wyrosła ot tak, sama z siebie. W kilka chwil. Wyjątkowo niepokojący klimat wzmacniały od czasu do czasu rzadkie krzyki ocalałych.?

Nagle zza winkla wyszedł federalny. Poruszał się powoli, trząsł się cały czas, kiwał się na różne strony. Ujrzał Blade'a i krztusił powoli słowa. Jego głos zmieniał się co chwilę, raz był wysoki, raz niski, niezrozumiały...

-O... odejdź st..stąd. Cok..olwiek to jest nie pop.. u.. popuści nikomu. Wkrada się.. do.. umy.. słów i...

Federalny wyciągnął pistolet i powoli przystawiał sobie do skroni. Widać, iż to nie jest jego decyzja, walczył z tym. Ale nie miał siły.

-Uciekaj. Póki jeszcze masz... okazj..ę. Nie idź dalej, do...Ten bar... 7th..Heav... Bo za... chwilę...

Nagle jego oczy zaczęły świecić na niebiesko, a broń szybko znalazła się przy czole.

-Już nie ma nadziei.

Strzelił, a ciało upadło na ziemię. Cokolwiek się dzieje - rozwiązanie zagadki jest w barze.

-------

- Tia. Nie wiem, kto go opętał ale już go lubię - mruknąłem pod nosem, i pchnąłem drzwi do baru. Były wprawdzie zamknięte na klucz, ale kto by się tym przejmował? Wszedłem do środka, i przywitała mnie ciemność. Przełączyłem wzrok na termowizję. Podświetlony był dogorywający kominek, kawałek zwęglonej lady, i... Jakaś sylwetka w piwnicy. Przygotowałem ukryte ostrze, wyłączyłem termowizję i włączyłem moduł latarki w oczach. Oświetliłem pokój, i ruszyłem w kierunku piwnicy. Nagle coś... poczułem. Jakby do mojego karku dotykała kostka lodu. Dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie, a latarka w oczach zgasła. Ktoś chciał... dostać się do mojego umysłu. Po moim trupie... Bez latarki ruszyłem w stronę ciemnej sylwetki w piwnicy. Nie widziałem jego twarzy, ale on chyba widział mnie.

Tajemnicza postać stała i patrzyła na Johna. Chyba patrzyła, nie można było tego określić, skoro nie widziało się oczu. Ale on je zobaczył. W jednej chwili stały się lśniące, niebieskie. Wyglądały raczej jak światła, nie oczy. Takie, jak ten federalny w chwili opętania.

-John Blade... Przepraszam za problemy w podróży, spodziewałem się raczej kogoś innego. Trudno odczytać czyjąś tożsamość skoro nie mogę się dostać do środka... Ale zaraz, gdzie moje maniery.

Klasnął, a pochodnie na ścianach piwnicy zapłonęły niebieskim światłem. Wtedy można było zobaczyć, jak wygląda postać. Miał czarny płaszcz, zakrywający ciało. O ile można było nazwać ciałem splątane, czarne *coś*. Coś, co budziło grozę.

-Witam przyjacielu. Ravenos do usług.

A ja myślałem, że to Holzen jest brzydki.

- Cześć, Ravenosie - powiedziałem, uśmiechnięty, i podałem mu rękę. - Fajne masz ciuchy. Mam nadzieję, że nie umierasz od światła, odbijasz się w lustrze i nie lubisz ludzkiej krwi - dodałem.

Uśmiechnął się złośliwie. O ile można było to określić spod maski.

-Mueheh, nie, aż tak ze mną źle nie jest. Nie jestem demonem, czy inną bestią. No dobra, może wyglądam... Wszystko zasługą pewnej Maski. Kiedyś została zniszczona, potem odbudowana, blablabla, może Bajcurus Ci opowie. Tak, czy siak - stworzyłem trzecią Maskę. Jest zła, ale... Potężna. Bycie dobrym nic nie daje... Ty to chyba wiesz najlepiej, skoro dołączyłeś do Grzesznej Unii, prawda?

- Nie jestem zły, mam tylko podobne cele - usprawiedliwiłem się. Opuściłem rękę, podszedłem do ściany, i oparłem się o nią. - A Maska Czasu? Wuj mi opowiadał. Aż się dziwię, że mnie jeszcze nie postarzyło... Z drugiej strony, nie jest łatwo postarzyć boga. - uśmiechnąłem się nieco perfidnie. - Dlaczego rozwaliłeś ten bar? Z tego co pamiętam, byłeś jego współzałożycielem.

-Mała poprawka - ta Maska już nie daje mi mocy czasu. Ale o tym kiedy indziej... Zaraz, co, bar?

Zaczął chodzić po piwnicy w kółko nieco niezadowolony.

-Otóż widzisz... Chciałem przetestować maskę w warunkach bojowych. Dzięki niej mogę panować nad umysłami i... Cóż, przez przypadek, eee, opętałem pilota samolotu, który przewoził broń masowego rażenia. No, to była tylko próba i skończyło się na tym, że... ehm, wylądowałem tutaj, w dzielnicy. I broń się sama włączyła... No zdarza się przecież, nie?!

Zaśmiałem się, i pokręciłem głową.

- Ty się nigdy nie zmienisz. - 'odkleiłem się' od muru, i spojrzałem w sufit. - Dobra, chodźmy stąd, bo zaraz wyskoczy jakiś wampir. Albo duch barmana.

Skumulowałem Biomasę, i potężnym skokiem przebiłem się przez piwnicę, podłogę, sufit i wyskoczyłem na dach zapadającego się baru. Odwróciłem się, czekając na Ravenosa.Spojrzałem do góry na Johna.

-No, nawet nie zapytasz mnie, czemu wybrałem zło? Oj, nieładnie nieładnie. To chociaż ja zapytam - jak wam idzie podbicie Nieba?

Nie męczył się zbytnio podróżą na dach. Zniknął we mgle, by pojawić się tuż za plecami Johna.

- Po co pytać, skoro wiem? Zło jest po prostu łatwiejsze. Po co ratować zakładników, których porwał wróg, skoro można rozwalić cały statek, z wrogiem oraz ludźmi? Ja obrałem tą trudniejszą drogę. Teraz pomagam złym, gdyż chcę zdobyć umiejętności Pana Nieba, i powiększyć swoją moc. Jak już zdobędę te umiejętności, to zostawię sobie niewielki skrawek, a resztę oddam Lunarionowi. - wyjaśniłem, i wyskoczyłem w powietrze. Przyczepiłem się linką do jakiegoś wieżowca, i zacząłem się przyciągać. Ravenos leciał koło mnie.

- Wiesz, przydałaby się twoja pomoc - powiedziałem. Dotarłem do miejsca, gdzie zaczepiłem linkę, i pobiegłem po pionowej ścianie w górę, po wieżowcu.

-Hehe, tak w sumie to już wam pomogłem... Pewnie teraz w Niebie zszywają setki dusz, które rozdarłem używając tej broni... Ale powiedz mi, co będę miał z tego, iż pomogę?

Powoli frunął do góry, utrzymując się jednak cały czas na wysokości oczy Blade'a.

-Co dostanę, kawałek Nieba? A na co mi ono? To nie zwiększy mocy. To jest tak jakby praca. Aby zwiększyć moc trzeba być wybranym uczciwie. Nie z tyranii. Po prostu będę miał ciut władzy... Ale mogę ją też mieć dzięki Masce. Jak mnie przekonasz?

- Jeśli nie jesteś przyjacielem, to jesteś wrogiem - rzuciłem krótko, wskakując na dach wieżowca.

-Cóż za niezwykle przejmująca odpowiedź. Wiesz, ja nie jestem zły, tylko korzystam często ze złych metod. A jeśli siły Dobra zaoferują mi więcej, niż Ty? Chociaż z drugiej strony... Dobra, chcesz usłyszeć moje warunki? Jeśli wam pomogę dostanę armię. Nie chce demonów, diabłów, asasynów, tylko dusze. Na pewno kot jakieś ma. Tylko, zaraza, ja nie mam jak pomóc. Potrzebujecie sporych armii. Naprawdę sporych. Ja nie mam cywilizacji...?Jak miałbym pomagać?

- Opętasz kilku aniołów, zamienisz Abyssala w królika... To, co zawsze - powiedziałem uśmiechnięty. - A dusz bierz ile chcesz, wystarczy dla wszystkich. No więc zgoda? - powiedziałem, stojąc na krawędzi dachu wieżowca.

-To co zawsze? Czyli zepsuć starannie przygotowany plan głupią decyzją, czy innym *czymś*? No dobra... Umowa stoi. Zapowiada się niezła zabawa.

Dosyć mocno uścisnął dłoń Johna i uśmiechnął się, choć nie było tego widać. Zapowiadała się rozrywka, jak za czasu Sewastii...

- W takim razie, do zobaczenia na polu bitwy! - powiedziałem, i zeskoczyłem z budynku.

______________

m(s) pozwolił nam na pisanie wspólnych postów! ;q

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PWB

- Lapisie, doskonale wiesz, co dzieje się w Niebie. Mam do dyspozycji nekromantów, nieumarłych, zbroje z uwięzionymi duszami, moje maszyny i mnie. Chcę zwerbować mnóstwo najemników, ale potrzebuję jeszcze twego wsparcia w bitwie.

- Bardzo chętnie, ale nie mogę. Doskonale wiesz, co dzieje się na PWB. Oddelegowanie części sił do Nieba, może katastrofalnie skończyć się dla mojej ojczyzny. Jako Lapis Metalli nie mogę dopuścić do czegoś takiego. Co z twoimi przybocznymi?

- Aksuki jeszcze nie nadaje się do walki, EVE czuwa przy niej i pomaga, a Spooni nie umie walczyć.

- A twoi przyjaciele?

- Walczą po stronie Nieba, są neutralni, nie żyją lub zginą z mojej ręki.

- Zginą?

Piach ze zbroi zaczyna przedstawiać wspomnienia Casulona z czasu "wizyty" Blade'a.

- Rozumiem... Gdyby tylko nie było tego ogólnego poruszenia tutaj, pomógłbym.

- Stworzyłem ciebie i innych Lapidian, i czasem zastanawiam się, czemu nie traktuję ciebie jak zwykłego sługę, lecz jak partnera.

- To przez mój porażający urok osobisty.

- Punkt dla ciebie... Idę na miejsce.

Niebo

- Zbroje są gotowe. Nie ma żadnych skutków ubocznych przyjęcia.

- Najemnicy podpisali kontrakty?

- Oczywiście, to będzie dla nich dodatkowa motywacja prócz nagrody.

- Portal do Fortecy otwarty?

- Bezpośrednie połączenie ustanowione. Gdyby przedarli się, zostanie zniszczony.

- Zacznijcie powoli przeprowadzać zbroje. Normandia, Łyżojazd i mechy już tu lecą.

- Jak sobie życzysz, Panie.

Szkielet odchodzi. Casul patrzy z góry na Bramę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po szybkim wyleczeniu ran i zregenerowaniu odciętego palca Abyssal wydał rozkazy. Ziemie Otchłańców razem z cywilami zostały przeniesione do Gdzie Indziej. Na PWB została tylko wielka dziura w ziemi. Wszystkie wojska stacjonowały w Niebiosach. Stalowi Rycerze, Strażnicy Zagłady, Kroczący w Nicości, Prorocy Pustki, Opiekuni Tajemnic oraz regularni żołnierze. Dołączyli na stanowiskach do aniołów.

Na PWB stało się coś dziwnego. Na nocnym niebie było widać, jak planety Blade'a, Hope i jej księżyc Luck, wyrwały się ze swych orbit i powoli zaczęły zmierzać ku najbliższemu słońcu. Tymczasem niebezpiecznie blisko głównej planety Bractwa rozszalał się sztorm meteorów. Najwyraźniej Stella chciała dobitnie dać Blade'owi do zrozumienia, że ciągle pamięta o jego roli w śmierci Celestiusa. I jest wściekła. Wszystko wskazywało na to, że Pani Kosmosu nie pozostanie obojętna wobec nadchodzącej bitwy. To była w końcu jej jedyna okazja, by zemścić się również na Markosie i Bajcurusie, którzy byli poza jej zasięgiem, ukryci w swoich własnych wymiarach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Sewastia była odbudowana. Gmachy błyszczały od złotych ornamentów, spichlerze rozpadały się od ciężaru zboża, porty kosmiczne były pełne korwet międzygalaktycznych typu "Titanic" oraz transportowców typu "Lusitania". Handel z innymi nacjami trwał w najlepsze, a na ulicach słyszano mowę nawet z drugiej półkuli PWB. Uniwersytety i akademie szkoliły elitę tego państwa. Pałac "Lwia Skała" co chwila odwiedzał jakiś inny ambasador z innej galaktyki...

Astronomów sewastyjskich zaciekawiła pewna anomalia: a nocnym niebie było widać, jak planety Blade'a, Hope i jej księżyc Luck, wyrwały się ze swych orbit i powoli zaczęły zmierzać ku najbliższemu słońcu. Tymczasem niebezpiecznie blisko głównej planety Bractwa rozszalał się sztorm meteorów. Zaczęto obawiać się że Sewastia zostanie takim meteorem zmieciona.

Cygnus miał już wystarczająco dużo informacji od szpiegów w innych krajach. Zlecił więc cesarzowi aby zmusił Dumę do wydania następującego oświadczenia:

"My, Cygnus bóg, Syberius III, Cesarz Obydwu Sewastii a także protektor Nowej Sewastii razem z Dumą Sewastii (ichny Sejm) oznajmiamy co następuje:

- Nowa Sewastia nie jest już protektoratem. Jest integralną częścią Cesarstwa Sewastii wespół z Wielkosewastią i Małosewastią;

- Nieba, jak i jego Sprzymierzeńców bronić od wszelkich zakus Zła.

Niżej podpisani:

Cygnus

Cesarz Syberius III

Marszałek Mrozus"

Można było to uznać za wypowiedzenie wojny Piekłu i Otchłani, i przyłączenie się do sił Nieba>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Razem z Holzenem założyliśmy nową korporację, Nebula zwerbował ludzi, kupiliśmy statki kosmiczne, nagłośniliśmy się, i... Tyle! Korporacja Omega stałą się znana, a nowi członkowie ciągle napływają! Stałam teraz na Osiedlu, zastanawiając się, co ze sobą począć. Po tym, jak zabił mnie brat nie mogłam schronić się w jego domu, to by było samobójstwo. Postanowiłam więc stworzyć sobie nowy dom, gdzieś indziej na Osiedlu. Byłam w końcu półboginią, miałam do tego prawo. Odnalazłam więc teren, który mi pasował - bardzo wysoka góra, u której podnóża było jezioro otoczone lasem iglastym. To było miejsce, którego potrzebowałam! Skupiłam moc, i nad jeziorem stanął szeroki, drewniany, piętrowy dom. Weszłam do środka, i wzięłam uratowaną panterę do środka. Położyłam kota na fotelu, i ruszyłam na górę, gdzie był mój komputer główny i wszystko. Gdy tam weszłam, na ekranie pojawił się SK-7.

- Pani, dokonałem integracji z systemami domu. - powiedział.

- Dobra robota. Czy naukowcy skończyli już prace? - spytałam, wyglądając przez okno.

- Prace nadal trwają, jednakże mają się ku końcowi - odparł, i zniknął. Wyszłam na balkon, i wyjrzałam na jezioro. Wcisnęłam przycisk, a spod jeziora wysunął się mój myśliwiec. Był to duży, opływowy statek, który z tyłu posiadał cztery kwadratowe turbiny, a z przodu wiele różnych typów uzbrojenia. Przypominał F-16, był jednak nieco bardziej kanciasty i większy. No i niebieski. Nazywał się RAF (Razor Airforce Fighter) Sapphire. Podobał mi się! Dobry na rozwałkę! Zbliżyłam się do modułu teleportującego. Były 4 możliwości. 1. - do mojego domu, 2. - na szczyt góry, 3. - do laboratorium i zbrojowni pod jeziorem, 4. - do siedziby korporacji Omega. I tyle mi wystarczyło.

- Ukończono - powiedział SK-7, i teleportował to, o co prosiłam. Był to nowy model mechanicznej ręki, przyrządzony przez 15 naukowców 'na każdą okazję'.

Pierwszym trybem był moduł teleportu. Mogłam przejść z dowolnego miejsca do jednego z tych 4 podanych. Teleportowałam się do zbrojowni, i weszłam do sali treningowej. Hm, oprócz tego mogłam teleportować różne rzeczy ze zbrojowni do siebie, na przykład magazynki albo bazukę.

To, co już miałam w ręce to była ogromna siła i wytrzymałość. Mogłam podnosić bardzo ciężkie rzeczy, ochronić się przed kulami, albo zadać niesamowicie silny cios. Do tego miałam magnes, który odpychał kule i metalowe rzeczy, które we mnie leciały. Magnes ten mogłam wyłączać, albo koncentrować na obiektach - np. żeby obiektem rzucić.

Naukowcy dodali moduł z trucizną. Miałam go w 'małym palcu'. Były trzy rodzaje trucizny - obezwładniająca, usypiająca i zabijająca. W ręce zamontowano komputerek pokładowy, skąd mogłam łączyć się z SK-7 lub innymi, mieć dostęp do map, radaru i wielu innych rzeczy. Do tego mam latarkę do rozświetlania ciemności, oraz wysuwaną lunetę, która działa jak lornetka. Wcześniej jeszcze miałam miotacz ognia, ale paliwo było ograniczone. Teraz mogę teleportować sobie magazynki ze zbrojowni. Oprócz tego mam moduł do strzelania strzałkami. Teleportuję ze Zbrojowni strzałkę dowolnego typu, i mam. Pierwszy typ to strzałka z trucizną usypiającą, druga to strzałka samonaprowadzająca bądź (za pośrednictwem komputerka) zdalnie sterowana, a trzeci typ to ostra, zabójcza strzałka. Do tego malutka strzałka z pluskwą. Naukowcy zamontowali jeszcze specjalne urządzenie, które oddziela azot z powietrza! Dzięki temu mogłam strzelać ciekłym azotem i zamrażać różne rzeczy, taki miotacz zimna. Mogłam azot rozpryskiwać lub strzelać jako zwykły pocisk, który eksploduje zimnem, gdy czegoś dotknie. Naukowcy zaskoczyli mnie, gdy okazało się, że mogę tą rękę odczepić i posłać gdzieś - SK-7 chwilowo przejmie kontrolę, poleci gdzieś i coś zrobi. Na koniec miałam piłę tarczową do walki na bliskiej odległości.

Łał. Mój brat ma pozamiatane.

-----------------

Dostałem na czas wiadomość o moich planetach, nastawiłem je więc na odpowiedni tor. Wróciłem na planetę Bractwa, i tam zająłem się jego sprawami.

-----------------

Przed bramami Nieba pojawiały się wojska Bajcurusa. Najpierw wyszedł milion pomniejszych demonów, którzy byli mięsem armatnim. Potem wyszedł milion zwykłych demonów, średniozaawansowanych wojowników. Dalej - 500 tysięcy tych najmocniejszych demonów, oraz 500 000 Twardych Dowódców. Oprócz tego 500 000 Scionów oraz archanioł Gabriel, opętany i przerobiony na morderczego potwora. Do tego hydra, której po obcięciu jednej głowy wyrastają trzy, oraz milion opętanych korniszonów, które połączyły się w wielkiego potwora. Do tego doszło 250 000 Asasynów, oraz 250 000 Ciężkich Strażników z minigunami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pałac trząsł się z powodu koncertu Cienia, a Tytokus w duchu, bał się, że się zawali. Siedział na balkonie, i oglądał koncert razem z Magiczką. Wszyscy draeneie z pałacu, i pobliskiego miasta, przyszły tutaj, i bawiły się wręcz nieziemsko. Pod sceną, zaokrąglając było około 20 tysięcy ludzi. Szybko postanowiono kilka telebimów, oraz postawiono głośniki na końcu placu. Tytokus zachodził w głowę jakim cudem, wszystkie draeneie się tu mieściły. Potęga muzyki, stwierdził w końcu. W jego pałacu, był już przyszykowany specjalny pokój dla Cienia, który dzięki staraniom magiczki miał kolor mroczno-pomarańczowy. Tytokus zostawił tam też karteczkę, w której prosił boga metalu, o spotkanie po koncercie. Nie spodziewał się tego spotkania szybciej niż jutro rano, gdyż pewnie cała kapela, niesiona na rękach, zostanie zmuszona do rozdawania autografów. Draneie bawili się świetnie przy muzyce zespołu. Ich morale wzniosły znacznie, a Tytokus był pewny, że to nie ostatni koncert, jaki przeprowadza Cień.

Nie odrywając wzroku od sceny, wysłuchał raportu Magiczki. Bardzo się zezłościł.

----------------------------------

Na mury bramy Niebios, pod którymi gotowała się armia zła, wyszedł młody draenei. Zaczął krzyczeć w stronę obozu Piekła i Otchłanii.

- Posłuchajcie mnie, diabły i szatany! Jesteśmy pierwszą brygadą kuszników, która złamała swoją neutralność i postanowił opowiedzieć się po konkretnej stronie konfliktu! Jest nas 5000 chłopa, z doskonałymi, święconymi kuszami. Żywcem nas nie weźmiecie.

Kilku dranei wyniosło wielki sztandar, o kolorze ciemno pomarańczowym, z jasno pomarańczowym krzyżem w środku. Nie był to sztandar Tytian.

- Nasza decyzja doprowadziła do ekskomuniki nas, z cywilizacji Tytian, ale tak chcemy! Będziemy bronić Nieba!

Na murach stanęły szeregi draenei. Byli ubrani w lśniące, pomarańczowe zbroje, a ich kusze świeciły się żółtawą poświatą. Każdy miał kołczan bełtów na udach, plecach i przy pasie. Wyglądali na zawodowców. I zawodowcami byli.

- Chodźcie! Zobaczycie, co nasza kusza potrafi!

Kusznicy ustawili się na murach.

Nagle rozległ się dziwny śmierdzący zapach, oraz ziemia zaczęła się trząść. Zza obozu Piekła, zaczęły wyłaniać się sylwetki Lost Ones. Ciągnęli za sobą potężne machiny oblężnicze, trebeusze, na których wisiały czaszki, była zakrzepła krew i gnijące ciała. Trebeuszy było około 50, a do każdego przypadał 10 Lost One. Ogromne, czarne kamienie leżały obok rozstawionych już machin oblężniczych. Ani na trebeuszach, ani na obsługujących nie było widać ani kawałka pomarańczowego koloru. Byli ubrani w śmierdzące łachy. Ich chorągiew, wyobrażała czaszkę na czerwonym polu. Na samej górze chorągwi, faktycznie była czaszka. Dowódca ruszył do namiotu z bogami, dzierżąc przy boku okrwawiony, zakrzywiony miecz. Przemówił do nich:

- Słuchajcie, wielmożni. Możemy wam pomóc z rozprawieniem się z tym plugawym miejscem, które zajmuje za dużo miejsca w tym wszechświecie. Mamy swoje niezawodne trebeusze. Jesteśmy Lost Ones, splugawieni dranei. Nienawidzimy tych, którzy są normalni, dlatego z chęcią zniszczymy tą szopkę, i tą bandę idiotów, która myśli, że jest szlachetna. Stoi?

Wyciąga w stronę bogów rękę, niewiadomo konkretnie do którego.

Wszyscy medycy z wszystkich 20 namiotów, rozstawionych na polu bitwy, i otoczonych pomarańczową, niezniszczalną barierą przyglądali się biernie, jak ich święte prawo neutralności jest łamane. Bo nie mogli robić nic innego. Sztandary leniwie powiewały.

------------------

Żółci to fanatycy, czerwoni to przeklęci, pomarańczowi to neutralni. :wink:

Oczywiście Ci stojący po stronie Nieba czy Piekła, łamią neutralność, ale reszta mojego kraju, do konfliktu się nie miesza. Biorący udział w konflikcie to zdrajcy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na PBW pojawia się Galaxy Taxi, a z niej wysiada ładnie ubrany bóg z rozpiętą koszulą, który trzyma w rękach talię kart, a wokół niego lata jakiś mały stworek.

- Powie mi pan, co to za planeta?- zapytał Thomas

- PWB, a teraz płać pan i spadam.- odpowiedział kierowca

Podał mu zapłatę i chwilę później taksówka zniknęła. Thomas usłyszał dźwięki dochodzące z pomarańczowego pałacu i zaciekawiony ruszył w jego kierunku. Wszedł do środka, po uprzednim zapukaniu w drzwi oraz przedstawieniu się służbie Tytokusa. W głównej sali odbywał się koncert jakiegoś boga, lecz nie chciał przeszkadzać, więc usiadł sobie z boku i obserwował.

Ciekawe, co mnie jeszcze spotka na tej nieznanej planecie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Nagle znikąd rozległ się dźwięk rogów i trąb. Z chmur jakie okalały niebo wyłoniła się flaga Sewastii. Była ona umiejscowiona na platformie tocznej, ciągniętej przez dwa zwykłe lwy. Tuż za nim wyłonił się Simba w swojej błyszczącej w Słońcu platynowej zbroi. Spoglądał on z pogardą w stronę wojsk szeroko rozumianego Piekła. Za nim szły chorągwie Cesarskiej Kawalerii Sewastyjskiej - okutej w mniej efektowne srebrne, ale wytrzymałe, lekkie i nie krępujące ruchów zbroje oraz wyposażonej w Święte Lance i tak samo okute w srebro pegazojednorożce. Było ich około 50 000. Następnie szli Cesarscy Topornicy Sewastyjscy w tych samych zbrojach co kawaleria [może powiem gdy coś się zmieni?] i wyposażonych w Święte Topory. Za nimi szli Cesarscy Miecznicy Sewastyjscy ze Świętymi Mieczami. Następnie szli Cesarscy Łucznicy ze Świętymi Łukami. Zagrzmiały trąby. Nadeszli Cesarscy Bojarzy Sewastii - najlepsza jednostka Sewastian - wyposażona w pegazojednorożce, Święte Łuki Refleksyjne, złote zbroje. Prowadził ich sam cesarz Syberius III. Pochód kończył się kilkoma tysiącami Cesarskich Katapult, Cesarskich Bombard, Cesarskich Haubic, Cesarskich Dział i "Bazylik" - wielkich armat stworzonych na wzór tych które zostały użyte do rozbijania murów Konstantynopola w 1453 roku. Miały one jednak kilka ulepszeń jak mechaniczny podajnik czy celownik optyczny. Na samym końcu kilkaset tysięcy lwów ciągnęło "Organy Urbana" - lufy położone na siebie w układzie 4 na 4 (razem 16 luf w kwadrat ułożone). Razem w pochodzie szło około 1,5 mln. ludzi i 3000 sprzętu.

Nagle znikąd rozległ się wielki ryk silników. Wszyscy popatrzyli się w niebo. W wielkich kluczach leciały korwety międzygalaktyczne typu"Titanic" wyposażone w gigantyczne działa. Doliczono się 4000 kluczy po 7 korwet. Następnie przyleciały transportowce "Lusitania" z zaopatrzeniem na czas oblężenia dla Nieba. W międzyczasie nad wojskami szeroko rozumianego Piekła krążyły klucze stworów podobnych do tych z Pandory ze zwiadowcami na grzbietach.

Wreszcie nadleciał Cygnus w swojej zbroi z platyny. Olśniewał on wszystkich swym blaskiem, a demony odwracały od niego wzrok. Poleciał nad bramę i opadł lekko stając na dwóch łapach opierając się o blanki (nie, nie anthro :P). Ryknął niemiłosiernie głośno. Odpowiedział mu głos 1,5 milionowego tłumu, szczęk broni, ryk silników i pisk stworów zwiadowczych.>

- Niebo będzie wolne!!!

Ryknął, a jego ojciec Cagnus zbudził się z wiecznego snu. Chwilę potem jego duch stał przy swym lwim synu. Żołnierze zaczęli śpiewać

. Wojna się zaczęła.>

--------------------------------------------------

Takie małe posiłki dla jednych a problemik dla innych :)

MAPA I PÓŁKULI

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień ciągle dawał największego czadu jaki był możliwy, a może niemożliwy w całym cholernym świecie wykrwawiając sobie palce, rozrywając gardło na strzępy i wygrywając solówki językiem na gitarze przy jednoczesnym nawalaniu w bębny stopami. Tak z dwieście razy na sekundę co powodowało totalny opad szczęki i szaleństwo wśród ogólnie spokojnych Draenii. Potęga muzyki niesamowicie pozytywnie wpływała na cywilizację boga pomarańczy i Król Metalu był niesamowicie zadowolony.

- A teraz moi drodzy, zagramy dla was cały, powtarzam CAŁY, mówię, że ^$%^#$ CAŁY TO CAŁY soundtrack z brutalnych legend! Ku chwale Mrocznego Księcia, Ozzy'ego Ossbournea, chemicznego dziadka Lemmiego oraz Jack Blacka! Są tutaj duchem z nami i robią potęgę! WOOOOOO! - wydarł się growlem.

... zasadzając na dobry początek

niejakiego "Biszopa Hexenu" czy jak mu tam...

... przechodząc do mocniejszego tonu

niejakiego gnijącego... no, pominiemy, żeby ktoś się nie dowalił...

... przeplatając

diamentogłowych, ale na szczęście nie z tych od głupiej komedii...

... i jedzie dalej Angel Witch kapeli - a jakże - o tej samej nazwie...

... i jest

dzieci Bodomu...

...

głowy motoryzacyjnej czy jak to się tłumaczy...

... dodając do tego

sanktuarium...

...

samego księcia ciemności...

... podgrzane Blackoutem skorpionów...

... osmalone

piorunującego uderzenia...

... dorzucił jeszcze Children of the Grave czarnej mszy, ale to właściwie klasyk...

... zmienione na bardziej bojowe klimaty Dawn of Battle człowieka wojny, oczywiście jeśli odpowiednio przeczytać...

... uderzone z potęgą

trzech kawałków (?) krwi...

...

kapeli nawet, którą ciężko przetłumaczyć...

... i porażone

pocałunku, ale z włączonym capslockiem...

... i jeszcze jeden

"judaszowego" księdza...

... rozstrzelane przez Machine Gun Eddie dopalacza...

... rozwalone przez

kapeli Jacka...

... przemielone przez Metal Storm 'slayersów'...

... zgniecione przez

również "judaszowych" panów...

... posypane

niejakiego Zombie...

... dogrzane Pure Evil zimowej Ziemi...

I niestety Cień na więcej nie miał siły, bo prawie całą potęgę przelał w Draenian, którzy teraz mieli ochotę roznieść wszystko w diabły. Lepiej dla nich, że mają niesamowite siły na nadchodzę bitwy. To nie koniec jednak, bo zaraz Cień - kapela już się zmyła - został porwany i został by niehybnie rozerwany na strzępy gdyby nie rozdawał autografów z prędkością cząsteczek zderzacza hadronów... ale nie wielkiego. Czaicie różnicę? Wreszcie...

- Rozerwali by mnie na strzępy... - syknął Shadow wbijając do pokoju i uderzywszy twarzą w łóżko, coś jak Bam Margera w jednym z programów na MTV - jedynym gdzie muzyka leci po 23:00, zaczął jęczeć. Nagrał się za wszystkie czasy... przynajmniej na razie.

Wtedy zauważył kartkę...

Wypijając kawę z dodatkami znanymi TYLKO metalowcom co aby obronić się przed rzutem Patelni Zła ruszył... nie, na szczęście nie w szlafroku, przez pałac nawołując Tytokusa.

- Yooo-hoooo! Ahoj sailor!... O żesz ty w mordę jego kopany, co ja wygaduję?!* Tytokusie, mój przyjacielu! Gdzie jesteś?! Głupoty wygaduję!!!

Tam się szwendał i szwendał w poszukiwaniach...

* pianka na dwa palce jak mi ktoś powie od kogo to jest tekst ;D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Organizacja założona... Jeżeli ktoś powiedziałby, że Holzen zamierza się w niej angażować bardziej niż w sojuszu, to się mylił.

W sumie, było mu tylko trochę żal Jane i... Blade'a? Żałował tego kogoś, kto pomagał złu i najwidoczniej gadką o większym dobru szukał usprawiedliwienia wyłącznie przed samym sobą, skoro innych one nie przekonywały? Nawet dla bogów emocje pozostają często niepoznane.

Spojrzał na zegarek... Dość już późno... Wtem przypomniał Więc zadzwonił do Jane.

- Jane? No. Jakbyś mogła, to dotrzyj tu jak najprędzej, bo coś czuję, że dzisiaj nastąpi dzień, w którym dwie wrogie planety będą najbliżej tej.

Usiadł w fotelu i wyjął z kieszeni.

Ciekawy klejnot... Tylko do czego on był...

Nagle go olśniło.

O nieeee!

Poczuł, że coś go wessało i stracił przytomność...

Obudził się w takim pomieszczeniu.

No to jestem w zadzie...

Zaczął rozwiązywać zagadki, ale im więcej ich rozwiązywał, tym były one trudniejsze, a on nie znajdował się bliżej wyjścia...

Gdyby musiał pić, zmarłby z odwodnienia zapewne już kilka lat wcześniej... Przestał je liczyć, gdy spędził już tam dwa wieki.

Starał się wytrzymać bez widzenia wszystkich, których znał, wszystkich których lubił czy nienawidził. Widział tylko jednakie pomieszczenia i kilka lamp... I coraz to nowe zagadki.

Zaczął biegać po całym kompleksie. Zdawało się, że przebiegł już dziesiątki tysięcy pomieszczeń, ale nadal były to te same pomieszczenia.

Siadł i płakał.

Gdy już wszelkie emocje go opuściły i minęło kilkaset lat, oderwał sobie całe ramie, całe lewe ramie. Z wariactwa, z głupoty, z rozpaczy? Tego nikt nie wiedział. Nie czuł bólu, wiedział, że on już nic nie znaczy...

W czasie bezcelowego błąkania się po kompleksie i wykorzystania swych mocy i artefaktów na wiele sposobów, nie zdołał go opuścić. Dobrze, że przynajmniej było cicho. Ale zaraz? Cóż to? Jakiś postument... Położył na nim rękę i poczuł ponowne szarpnięcie.

Otworzył oczy. Widział, że jest w jakimś szarym pomieszczeniu z jednymi drzwiami, a nad nim ukazane są cztery hologramowe popiersia.

- Podróżnik, wróg?

- J...a...

Zapomniał już, co znaczy mowa.

Hologramy zniknęły, a drzwi otworzyły się. Wkrótce weszły przezeń cztery szare istoty, bardzo podobne do tych zabawnych imitacji z tanich amerykańskich filmów. Zaczęły coś mówić w niezrozumiałym języku.

Wtem Holzen przemówił w tym języku.

- Nie trudźcie się... Wszystko rozumiem... Tylko udawałem, że nie mogę mówić... A widzę, że i wy znacie moją mowę.

- Naprawdę, istoty tego wymiaru zadziwiają nas... Kim jesteś i czemu wszedłeś do pętli?

- Jestem bogiem, mego imienia nie poznacie. A ja tą pętlę najwyraźniej stworzyłem, bo jeden klejnot mnie tu przywiódł.

Nie okazali krzty zdziwienia.

- To dość oczywiste i prawdopodobne... Ile się tam włóczyłeś...

Najbliższy wziął jakiś wydruk.

- 1024 lata... Zabawne... Pobiłeś rekord i nie obchodzi nas, czy jesteś jakąś potężną istotą, zwaną tutaj bogiem, czy też nie. Jeżeli będziesz próbował ucieczki lub ataku - zabijemy cię. Jasne.

Dobra, biedaczki nie wiedzą, na co się szykują...

- Niech będzie...

- Pysznie... Będziemy przeprowadzać na tobie eksperymenty, a w zamian utrzymamy cię przy życiu.

Chyba was pogjęło...

- W porządku...

- Jako, że pierwszą próbę przeżyłeś w długim czasie i z tego powodu, że straciłeś już ramię, damy Ci to.

Błysk światła. Holzen znowu stracił przytomność, lecz, na szczęście, nie pamięć.

Otworzył oczy i zobaczył, że ciągle nie ma ramienia.

You are f...

Wtem oparł się na pustej przestrzeni.

- CO JEST?!

Wstał i zdał sobie sprawę, że ma niewidzialne ramię...

Tylko co to może...

Kosmici znowu weszli.

- Ach... Tak szybko? Zapisać!

Na Holzena spada dziwny promień, który regeneruje go całkowicie i leczy też rany psychiczne.

- To ramię umożliwi Ci tworzenie portali do innych maszyn, które umieściliśmy w tej... hiperprzestrzeni. Możesz również wrócić przez nie do swojego wymiaru, ale nie radzę - bo i tam cię dopadniemy. Jest nas tylko czterech, ale to nie znaczy, że jesteśmy słabi.

Siur...

- Jasne...

- To ramię pozwoli Ci też na poznawanie tajemnic multiwszechświata. Jest zasilane wewnętrznie i nie da się zdobyć jego mocy osobom postronnym... Jest to bowiem system nieśmiertelnej sztucznej inteligencji, której nie da się zniszczyć. Dostępne w tym wymiarze moduły teleportacyjne umożliwiają teleportację jedynie w zakresie kilkunastu wszechświatów. To, co Ci daliśmy, pozwoli na tworzenie portali do nieskończonych pułapek dla twoich wrogów, tobie na ucieczkę lub ochronę kogoś w razie potrzeby. Poznasz przez nie istotę samego istnienia. Widzisz, wszystkimi wszechświatami rządzi jedna siła - karma, która pozwala na wieczną egzystencję, tworzenie wielkich planet i wszechświatów. Nie entropia i nic, co da się zmierzyć przyrządami, nie oddaje natury wszechświatów. Niektórzy nazwali to "czarną energią", ale to karma - siła, która umożliwia istnienie wszystkiego... Oto ramię karmy. A teraz, do eksperymentów.

- Doprawdy?

Skupił się... W otoczeniu niewidzialnego ramienia zaczęła się tworzyć skała, by otoczyć je i dać Holzenowi nową rękę. Zaczął nią gładko poruszać.

- Super... Nawet nie czuć, że mam coś pod tym.

- Jjj...ak?

- Mówiłem... Jestem bogiem... A wy jak zwykle zbytnio wierzycie w swoją technologię.

Mieli już wyjąć jakieś generatory czarnych dziur czy inne badziewia, ale nie zdążyli. Holzen złapał ich - po dwóch w ramieniu. Po chwili dwóch z nich było martwych, a ich energia wessana została przez klejnot mocy.

- Wy dwaj, jesteście zbyt zmyślni, by was zostawiać przy życiu...

Jednemu odgryzł głowę, wypluwając ją czym prędzej, a ostatni ze strachem w oczach zaczął błagać o litość. Nic to oczywiście nie dało - Holzen zrobił z niego tatar, rozrywając go po prostu na strzępy.

- Głupcy... Czy we wszechbycie doprawdy jest tak mało inteligentnych istot?

Spojrzał na swoje nowe ramie. Było bez klejnotu, bo tamten został w wyrwanym starym... Ale na wszelki wypadek, Holzen miał przy sobie jeden zapasowy. Wbił go sobie w nowe ramię.

Z zewnątrz nie różnił się bardzo, wiedział jednak, że ma niezwykłą moc, niedostępną dla kogokolwiek innego. Otworzył więc portal, skupił swe myśli, oddychając głęboko uczuł, że zaznał pewnej duchowej równowagi i natychmiast znalazł się z powrotem w swoim fotelu...

To było jak sen... Spojrzał na zegarek, a tu minęła ledwie minuta... Jakże to? Kilo lat w minutę? Dziwne... Może to był tylko sen?

Skupił się, a przed nim pojawił się portal do jakiegoś porośniętego mchem, budynku z kolumnami...

Dobra, to nie był sen... Niezły patent i nikt się nie dowie.

Wtem do pokoju weszła Jane z nowym ramieniem.

Lepiej nie rozpowiadać tego co mnie spotkało...

- O, to nowe?

- Nie, wyprane w Perwollu God Magic.

- Zaisteee chędogieee yeaaa! W każdym razie, mam nadzieję, że masz jakieś siły, do zniszczenia tych dwóch planet?

- Oczywiście, że mam. Myśliwiec RAF Sapphire, nowa ręka oraz Moc wystarczą? - uśmiechnęłam się. - Dobra, skoro planety są tak blisko to czas zaatakować. Wbijaj.

Wsiedliśmy do myśliwca, i wylecieliśmy. Faktycznie! Zrządzenie losu sprawiło, że planety były naprawdę blisko.

- Za chwilę wejdziemy w ich strefę ochronną. Jakiś plan?

- Jasne, sprawa jest dość prosta i trudna zarazem, dlatego proponuję pewną rywalizację...

Wyszczerzył zęby.

- Jako, że nas dwóch i planety są dwie, zrobimy małe zawody - kto prędzej zniszczy całą planetę. Obie są chyba Biotechu, więc moralność można odstawić na bok. Dozwolone są dowolne środki. Zechcesz czynić honory, zgoda?

- Rozwałka, to co lubię... Zgoda! - powiedziałam, i wyskoczyłam z myśliwca prosto w atmosferę pierwszej planety. Hm, gdzie by tu... O, tam jest fabryka. Rozwalę ją, na dobry początek. Okręciłam się, i wpadłam do wielkiego komina fabrycznego. Wylądowałam na jakiejś kupie śmieci, która złagodziła upadek.

- Mamy intruza w spalarni! - usłyszałam.

- Odpalaj!

To nie brzmiało dobrze. Silniki po bokach zaczęły się uruchamiać. Podbiegłam do szyby, i potężnym ciosem wybiłam ją. Wskoczyłam do środka, i padłam na ziemię za murkiem.

VOOOSH!!

Płomień spopielił dwóch pracowników, nie czyniąc mi krzywdy. Gdy ogień zgasł, wstałam i otrzepałam się. Nowicjusze. Wyszłam korytarzem, i wzięłam do lewej ręki glocka, prawą zostawiając wolną. Kucnęłam za murkiem - na schodach prowadzących na czubek drugiego komina znajdował się strażnik. Wyciągnęłam prawą rękę, i wysunęłam moduł lunety. Wycelowałam w strażnika, i wystrzeliłam strzałkę. Trafiłam go centralnie w skroń. Przechylił się, i spadł na ziemię. Ałć. Ruszyłam dalej, zerkając na radar. Za rogiem stało dwóch gości, rozmawiając o czymś. Chciałam dostać się do budynku, gdyż skany pokazywały dużą ilość ładunków wybuchowych, które mogłam uzbroić. Musiałam się więc pozbyć tych dwóch po cichu. Wyjrzałam, i wystrzeliłam strzałkę w głowę tego dalej, wyskoczyłam i mocnym uderzeniem pięści powaliłam drugiego.

- Lapać ją! - wrzasnął trzeci, który dopiero pojawił się na radarze. Odruchowo wpakowałam mu kulę w łeb, i wskoczyłam do budynku, wykopując metalowe drzwi. Zamknęłam je za sobą, i opryskałam ciekłym azotem. Drzwi zamarzły na amen, miałam więc chwilę wytchnienia. Szybko zbliżyłam się do masywnego ładunku wybuchowego, i zaczęłam go przeprogramowywać. Ktoś wpadł schodami, wpakowałam mu strzałkę w łeb. Skończone, maszyna przeprogramowana. Wpadłam na schody, i ruszyłam na następne piętro. Trafiłam do obszernej sali jadalnej. Pięciu strażników stało tam z karabinami maszynowymi. Kopnięciem wywróciłam stół, i skryłam się za nim. Jeden ze strażników postanowił mnie oflankować. Gdy wyłonił się zza krzesła, opryskałam go ciekłym azotem, a gdy zamarzł rozbiłam go na kawałeczki kulą. Nie miałam czasu, bomba zaraz wybuchnie! Wstałam, i uniosłam mechaniczną rękę. Kule wrogów zatrzymywały się i opadały na ziemię, gdyż odpychałam je magnesem. Ruszyłam w stronę wyjścia, strzelając glockiem. położyłam trzech, a czwarty padł na ziemię i tam został. Wypadłam na dach, i usłyszałam stuknięcie. Granat! Złapałam go Mocą, i wrzuciłam do pokoju jadalnego. Wybuch zatrząsł budynkiem, a dach powoli się zapadał. Kula świsnęła koło mojej głowy.

W tym samym czasie Nebula miał robić zamieszanie w tylnej części fabryki, coby Jane łatwiej miała. Cóż, w zamieszaniu wyspecjalizowany był od zawsze. Czołgał się właśnie tunelami wentylacyjnymi, gdy usłyszał głosy przeciwników.

-Mamy intruza w bazie, sekcja kominów. Żaden idiota nie pchałby się na Bractwo. To ktoś dobry... Dobry agent. Trzeba wysłać porządny oddział. Ze 30 chłopa.

Jerry chcąc uratować przyjaciółkę wykopał wejście do wentylacji i zeskoczył na ziemię. Wyciągnął szybko granatnik.

-AAAaaaAAAaaAAaaaaAA - Zaczął krzyczeć i strzelać na oślep. Po kilku sekundach i opadzie pyłu zobaczył jednak, iż nikogo nie trafił. Kompletnie nikogo.

-Hehe, no nie wyszło Ci panie dziadku. - Powiedział napastnik i strzelił w stronę kapitana. Wciąż wysportowany wojskowy zrobił unik. Jednak zamiast ciała wróg trafił w co innego. Coś cenniejszego. W butelkę pełną *herbatki*. Nebula był zdruzgotany.

-O nie.. TA ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!! - Wrzasnął i ujął w dłoń rozbitą, ostrą butelkę.

<Ta sekwencja jest zbyt brutalna, aby ją opisać. Prosimy o zweryfikowanie swojej pełnoletności, jeśli chce Pan/Pani ją obejrzeć>

Po 10 minutach.

Jerry siedział na zwłokach ok. 40 agentów Biotechu, leniwie uderzając rozbitą butelką w głowę tego najwyżej. Wyciągnął telefon i zadzwonił.

-Halo, Jane? Nie będziesz miała problemu ze wsparciem... Ale za to odkupujesz mi butelkę. Wracam na statek, baw się dobrze kochana. Zrzucam Ci niespodziankę, pooglądaj fajerwerki.

Tylko sobie znanym sposobem dostał się na statek. W okolicach kominów spadła zaś spora paczka z napisem "Nie dotykać, patrzenie grozi śmiercią lub kalectwem".

Wystrzeliłam linkę w komin, i przyciągnęłam się ogromną siłą. Odczepiłam się, i w locie złapałam paczkę. Opadłam na ziemię, i otworzyłam prezent. W środku był... Chuck Norris...?!

Bez wahania wręczyłam mu detonator do ładunku wybuchowego, i przywołałam myśliwiec. Chuck spokojnie ruszył na bazę, a ja wskoczyłam do Sapphire, i oddaliłam się najdalej, jak mogłam. Po chwili ogromny wybuch rozłupał planetę na dwie części.

- Iii-haa! - zakrzyknęłam radośnie.

Statkiem wstrząsnęła nagła zmiana grawitacyjna.

- No, no, no - powiedział Holzen, patrząc na dwa kawałki planet rozwalające się o siebie - Zajęło to wam... Moment, już patrzę...

Patrzy na stoper.

Amatorstwo...

- 20 minut... No, no, no... <zeruje stoper> Całkiem nieźle... Witam, nowy! Nebula, jak mniemam? To teraz ja.

Skupienie sięgało zenitu, gotowość i napięcie również. Holzen przygotował się do zniszczenia planety, już niedługo miała poznać na sobie gniew boga..

Kapitan Nebula i Jane przeglądali przez okno planetę.

Już tylko chwila...

Holzen kuca, trochę głośno krzyczy i uwalnia potężny podmuch mocy, wszakże nie nadaremno jest bogiem skał i minerałów, a więc i ziemi planetarnych.

Mija około pięciu sekund i nagle statkiem wstrząsa druga zmiana grawitacyjna. Zza okna widać, jak planeta zamieniła się w drobniutki pył, wszelkie budynki, statki i istoty zostały rozszarpane i zgniecione przez nagłą zmianę ciśnień i grawitacji, przy okazji cała broń obecna na planecie zdetonowała, dając niezłą eksplozję, w której nawet ten pył został zanihilowany.

Holzen, trochę zmęczony, powoli odwraca się w stronę Jane i Kapitana Nebuli. Kamera pokazuje powolne ukazywanie się twarzy boga, aż do jej pełnej klasy.

150px-Fafaaw.jpg
- Sprawdźmy mój czas... Uła... 36,6 sekund. Starzeję się.

- Nudny jesteś. - uśmiechnęłam się. - Zero finezji. Mogłabym zderzyć jedną planetę z drugą Mocą, po czym ściągnąć je do gwiazdy i spalić... Byłoby 15 sekund. Ale nie lepiej się trochę zabawić? Skoro mam wroga, to popastwię się nad nim przed unicestwieniem go. A teraz chodźmy, nowa korporacja potrzebuje nas.

Jo jo...

- Jo, jo... Ja bym na twoim miejscu tak nie przesadzał z tą 'mocą', bo Cię przed śmiercią nie uratowała... a zresztą, sama wiesz, to co będę gadać niepotrzebnie... Powiem tylko, że po fakcie, to każdy mądry, o!

Sięgnął gdzieś za pazuchę i wyjął trzy kielichy i flaszkę lekko czerwonego płynu.

- Moja specjalność - Łzy Ino-z-ukosa.

Nalewa i podaje pozostałej dwójce.

- No, jako że jest okazja, to wypijmy... Za pamięć Celestiusa... Chociaż wolałbym, żeby tej okazji nigdy nie było...

Przechylili kielichy i zaczęło ich solidnie piec.

- Dobre, nie? Ekhm... To teraz za drugą okazję, której też wolałbym żeby nie było... Za pamięć Jane, która zginęła w walce...

Przechylił kielich, Nebula zrobił to samo...

- No co Jane? Fakt, nie piję się stypowo za własną śmierć dość często, ale jakie doświadczenie!

- Wiesz, jakbym wtedy nie zginęła, to bym nie wróciła, nie założyła nowej korporacji, nie zdobyła nowej ręki, nie piła dziś z wami i nie rozwaliła tej planety - zaśmiałam się. - A więc toast ode mnie - za nową korporację Omega, niech rozrośnie się i przebije oba Bractwa!

Piliśmy, a Sapphire niedługo potem doleciał do naszego celu.

_______________________________________

Wy nie przesadzajcie z tymi milionowymi armiami, bo to ciężko nawet sobie wyobrazić w jednym miejscu taką kupę wojska - chyba, że ktoś ma BAAARDZO bogatą wyobraźnie, bo już 10 tysięcy to solidny tłum.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus podszedł do jednej z wielu skał w Otchłani. Uniósł rękę, a skała oderwała się od 'reszty', i wstała. Nabrała humanoidalnych kształtów (czyt. widać było nogi, ręce i głowę), a gdy pojawiły się u niej oczy, otworzyła je szeroko, i popatrzyła na Bajcurusa.

- Powstań, Okruchu Otchłani. Będziesz mi służył!

- Tak - odpowiedział metalicznym głosem.

- Rusz do mojej ukrytej bazy na planecie niedaleko PWB, i odbierz od moich naukowców prototyp najnowszej broni, która da mi przewagę nad wrogami!

- Tak - odpowiedział Okruch.

- Jesteś częścią Otchłani, możesz być czymkolwiek, gdyż JA tak sobie życzę. A teraz idź, zdobądź moją broń, i zapewnij mi zwycięstwo!

- Tak - odpowiedział Okruch na pożegnanie, i wyruszył w podróż. Zmienił swoją formę na duży statek kosmiczny, i poleciał. Został zauważony jednak przez kilku szpiegów, którzy prędko donieśli do Nieba wiadomość:

- Bajcurus wysługuje się Otchłanią, żeby zdobyć jakąś broń! Okruch znajduje się na ukrytej planecie w układzie Hesper. Planeta owa zmienia co chwilę warunki. Najpierw jest słońce, chwilę potem księżyc, potem oba naraz. Potem burza, potem susza, a potem burza piaskowa ze śniegiem. Możemy zniszczyć Okruch, broń oraz planetę Kota za jednym zamachem!

___________

Wiem że to nic kreatywnego, ale trochę 'wesołej rozwałki' pozwoli nam zapełnić sobie czas do środy, aye? :)

Widzicie jak się o was troszczę ;q ?

A co do Okruchu - może być czymkolwiek. Dosłownie. Ziarnkiem piasku, frachtowcem, rakietą, powietrzem. Wasza w tym głowa, jak go rozwalić :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trwała ostatnia przerwa przed finałami Wielkiego Turnieju mającego wyłonić koboldzkiego herosa, jednak bóg nie miał czasu na odpoczynek. Popędził do podziemii Niebiańskiej Huty, które w rzeczywistości było ogromnym, wypełnionym pojazdami hangarem, w którym uwijało się wiele koboldów przenosząc części zamienne, amunicję i bomby. Glatryd podszedł do czekającego na niego wraz ze sporą grupą ubranych na czarno koboldów Hevdiego. Na widok boga wszyscy oprócz wyraźnie zmęczonego chowańca stanęli na baczność.

- Medluję, że wszystko idzie zgodnie z terminarzem i już niedługo będziemy mogli wystartować. W tej chwili dokonujemy już tylko rutynowych kontrol, uzupełniamy paliwo i pociski. Za mną stoi 50 dowódców naszych nowo utworzonych i wyposażonych w najnowsze zdobycze techniki Oddziałów Szturmowych. Każdy oddział składa się z 12 koboldów, co daje nam 600 żołnierzy wysysłanych na front.

Zaraportował Hevdi tłumiąc ziewnięcie.

- Dzięki, rozumiem, że jesteś zmęczony ciągłą pracą nad technologiami i organizacją sił wysyłanych na "poligon" jakim wkrótce będzie niebo... Wykonałeś kawał dobrej roboty, więc powiedz jeszcze tylko ile wysyłamy maszyn i jakie będzie to nasze nowe uzbrojenie. Po tym będziesz mógł pójść zregenerować siły.

Obiecał Glatryd.

- No... więc jest tak: każdy Oddział Szturmowy będzie przetransportowany własnym transportowcem k10, co daje nam 50 takich maszyn. Są one uzbrojone w 2 szklane działka typu Gatling obsługiwane przez załogę i jedno przez pilota. Działka te mają dużą siłę przebicie i niezwykłą szybkostrzelność. Miota odłamki szkła z niezwykłą prędkością przebijając nawet bardzo twarde pancerze. Ponadto transportowce wyposażono w możliwość osłonięcia strefy zrzutu kostkami dymnymi.

Kolejne są bombowce k12. Tych wysyłamy 15, ponieważ są znacznie większe, ale i znacznie bardziej zabójcze. Ich głównym celem jest zrzut bomb nowej generacji. Są to dwudziestościany które eksplodując rozrzucają wokół siebie miliardy ostrych, szklanych odłamków potrafiących ominąć lub przebić nawet pancerz czołgu, że o stratach w piechocie nie wspomnę. Ponadto do samoobrony posiada 4 szklane działka typu Gatling, takie jak w transportowcu oraz jedno działo dużego kalibru. W każdym zasiadać będzie 8 członków załogi (2 pilotów, 5 strzelców i mechanik)

Do osłony bombowców k12 i transportowców k10 wysyłamy 150 myśliwców k8. Te dwuosobowe szybkie i zwrotne maszyny posiadają 3 szklane działka typu Gatling (dwa dla pilota z przodu i jedno umieszczone z tyłu obsługiwane przez strzelca), a także 4 rakiety samonaprowadzające. To wystarcza, by zapewnić niemal kompletną dominację w powietrzu.

- Znakomicie... A co z wyposażeniem oddziałów?

- Oddziały Szturmowe wyposażone są w wytrzymałe i nie krępujące ruchów kamizelki wykonane z naszego najtwardszego włókna szklanego. Ich broń to kusze samopowtarzalna o dużym naciągu ładowane starannie zaprojektowanymi szklanymi pociskami, które są bardzo cienkie. Dzięki temu nie tylko lepiej przebijają pancerz, ale i mieści się ich więcej w magazynku (50 sztuk), a każdy ma na wyposażeniu 4 zapasowe magazynki. Do tego garłacz, czyli bardziej zabójczy odpowiednik shotguna. Ma nie tylko większy rozrzut, ale i zasięg. Jest niemal niemożliwe by przeżył ktoś kto stał bliżej niż 8m od strzelającego. Szklane odłamki rozszrpują wszystko na swojej drodze. Skuteczność ma jednak swoją cenę - na wyposażeniu każdy ma tylko 4 pociski. Nie mogło zabraknąć granatów odłamkowych będących miniaturowa wersją bomb zrzucanych przez bombowce k12 i dwóch krótkich szklanych mieczy do walki wręcz. Są uzbrojeni najlepiej, jak się da.

- No to świetnie. Możesz iść odpocząć, ja powiem im kiedy nastąpi wylot do nieba.

Powiedział kierując się do wciąż stojących na baczność oficerów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzi, że koncert się już skończył i idzie poszukać właściciela domu, bo chodzenie po czyimś pałacu bez przedstawienia się jego właścicielowi nie jest zbyt uprzejme. Ruszył w poszukiwaniu gospodarza i natrafił na Cienia.

- Witaj jestem Thomas, bóg materii (wymienił) , czy tyś jest władcą tego pałacu? Jeśli jednak nie, to czy mógłbyś mnie zaprowadzić do gospodarza, bo nie wypada mi się mu nieprzedstawić?- spytał się Cienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Casul kompletnie zamknął się w sobie. Nie docierały do niego żadne informacje z zewnątrz. Nie odzywał się z wyjątkiem chwil, gdy pytał się swoich o stan armii, transport uzbrojenia i inne rzeczy związane z nadchodzącą batalią. Słyszy wiadomość.

Okruch -> Otchłań -> Bajcurus -> Blade

Broń -> Bajcurus -> Blade

Planeta -> Bajcurus -> Blade

Zrywa się z krzesła i podchodzi do komputera. Wpisuje:

www.godlle.pl -> ukryta planeta o zmiennych warunkach atmosferycznych w układzie Hesper, której właścicielem jest ten <kilka linijek obelg> Bajcurus, który jest krewnym tego <kilkanaście linijek obelg> Blade'a *ENTER*

Wyskakuje strona z koordynatami planety. Casul bez zastanowienia wskakuje do teleportera,-który-w-dwie-strony-przenosi.

Jest już na planecie. Stoi na jakiejś górze otoczonejwodą. Po chwili wszystko zamarza, a trochę później lód zaczyna sublimować.

Broń jest pewnie w jakimś kompleksie badawczym. Szkoda, że tego Okrucha jeszcze nie ma.

Casul rozlewa swoją świadomość na całą powierzchnię tego świata. Dowiaduje się, że ośrodek jest na górze ponad chmurami, gdzie jest w miarę stabilna pogoda. Przenosi się tam dzięki chmarze latających łyżek. Wpada do środka. Zaczyna masakrować wszystkich uczonych. Ściany kruszeją, podłoga zapada się, komputery witają bluescreenami, a wszystko to przy akompaniamencie krzyków mordowanych. Casul łapie jednego z uciekających, zaczyna go powoli pozbawiać kończyn.

- Czy ty wiesz, co to jest ból?!

Ucina jedną nogę.

- Czy ty wiesz, co to jest prawdziwy ból?!

Ucina drugą nogę.

- Prawdziwy ból jest wtedy, gdy chcesz zabić sprawcę cierpienia, a z jego szczątków zrobić co najmniej papkę!

Ucina rękę.

- Czy ty doświadczyłeś czegoś takiego?!

Rozrywa resztki na strzępy i miażdży w dłoni głowę.

- Nie doświadczyłeś i nie doświadczysz! Jestem twoim wybawicielem!!!

Przebija się do sali z bronią. Na samym środku jest coś wielkiego. Casulono nawet nie chce wiedzieć, co miałoby to robić. Wyciąga obrzyn (który znacznie ulepszył) i zasypuje broń gradem pocisków. Obudowa zaczyna się giąć. Bóg chowa broń i zaczyna uderzać pięściami w newralgiczne punkty. Cała konstrukcja wybucha i pochłania środek. Z ruin wygrzebuje się Casulono.

- Chodź do mnie, Okruchu! Czekam tu na ciebie!!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak?

Nagle powietrze zaczyna twardnieć. Całe powietrze w rozwalonej sali zmieniło się w litą skałę. Okruch był w środku.

I na zewnątrz. Część powietrza zmieniło się w kamerę cyfrową, i wysłało przekaz rozwalonej fabryki do Bajcurusa.

- CO?! ZABIJĘ, ROZSZARPIĘ... Nie zrobiłeś nic, żeby to zatrzymać?!

- Tak.

Reakcji kota można się było spodziewać.

- Wyślę tam kogoś kompetentnego, a ciebie rozwalę po fakcie.

Kamera zniknęła.

Casul przygląda się temu dziwowi. Okruch pojawia się w jedynym, ocalałym (tzn. ściany ledwie stoją) pomieszczeniu, podczas gdy bóg stoi kilkanaście metrów dalej. Chyba rzeczywiście ten stwór nie grzeszy intelektem.

- Tu jestem, ty zawszawiony wymiarze! Jeśli demony są tak inteligentne jak ty, to wystarczy im powiedzieć, że poczwara obok nich to anioł w przebraniu!

Uderza w ziemię i posyła falę gruzu, aby sprowokować przybysza.

-Tak, tak.

Kamień zmienia się w powietrze. Powietrze w wiatr. Wiatr w nawałnicę, a ona w tornado.

- Taaaak!

Tornado zbiera cały gruz z pobojowiska, i staje się ogromne. Nagle rusza prosto na Casula!!

---

- Siostrzeniec, zabieraj się na moją planetę z tajnym kompleksem badawczym, bo ktoś zrównał go właśnie z ziemią! Moja broń, moi naukowcy... Zabij sprawcę tego wszystkiego!!

Tworzy ogromny klosz z kości, pod którym zamyka Okruch. Podstawa wbija się głęboko w skałę. Przywołuje młot i uderza w konstrukcję. Gruz wewnątrz nie wytrzymuje i zmienia się w pył.

Spod klosza wypełzają mrówki. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy mrówek.

Nagle obok Casula wbija się kapsuła orbitalna.

- Zgadnij, kto to?

- Trup!

Łapie kapsułę z Bladem i wyrzuca ją daleeeeeko za horyzont. Wyskakuje wysoko w górę, z ramienia wysuwa się odmładzainator i zaczyna przemieniać owady w jajka. Potem przez górę tunel, przez który Okruch wpada do pojawiającego się oceanu.

- Nie do końca - powiedziałem, stojąc za plecami Casula. Wypadłem z kapsuły już jakiś czas temu. - Pograjmy w bejsbol.

Złapałem granat z klątwą, odbezpieczyłem, odczekałem 3 sekundy i podrzuciłem. Zmieniłem rękę w długi kij bejsbolowy, i odbiłem granat w Casula.

BUM! Wybuchło idealnie.

- Jak tam klątwa? - spytałem uśmiechnięty szelmowsko, i zmieniłem z powrotem rękę.

- Chyba jednak klątwa ci zaszkodziła. Nawet trafić nie umiesz. - odzywa się Casul zza Blade'a. Zdziela Asasyna młotem.

Młot trafił mnie w głowę. Nawet tego nie poczułem, moja zmodyfikowana genetycznie skóra i szkielet odczuły to jak uderzenie patykiem w ścianę. Po prostu wcale. Jednak nieco osłabła mi od tego moc. Odwróciłem się, i rąbnąłem zbroję ręką powiększoną Biomasą.

- Casul, czemu jesteś taki agresywny? Ja rozumiem, jestem twoim wrogiem, ale nie frustruj się tak - zaśmiałem się. Nagle cała okoliczna woda podniosła się. To Okruch przejął nad nią kontrolę.

Pięść pozostawiła lekką rysę w okolicy pasa.

Dobrze, że po incydencie nad jeziorem znacznie ulepszyłem projekty.

- Pytasz się, czemu ja się irytuję? No ciekawe. Czyżbyś aż tak pogubił się w tej swojej nędznej moralności, że masz zaniki pamięci?

Rzuca się na Zabójcę i razem z nim przechodzi przez ścianę wody. Łapie go za kark i zaczyna uderzać jego głową o skały.

- Ał, ał ał! - wykrztusiłem, i wzmocniłem głowę biomasą. Kolejne uderzenie rozłupało skałę, co pozwoliło mi oderwać się od uścisku Casula i uskoczyć. Splunąłem krwią na ziemię. Krew zamarzła w locie, tak samo jak ściana wody, gdyż nagle temperatura planety spadła do -100 stopni. Mój Asasyński pas wyrównał moją temperaturę.

- Chodzi ci o Jane? Przecież ona... - urwałem. No tak, przecież on nie wiedział! - ...zginęła, nie ma co się nad nią użalać - odpowiedziałem z chamskim uśmiechem. Mogłem go prowokować! Zły Casul będzie łatwiejszy do zmanipulowania. - A od kiedy się nią przejmujesz? Złamałeś jej serce kilkakrotnie, i nie ruszyło cię to w ogóle. Ja złamałem jej kark, to dopiero wtedy zaczynasz coś czuć? - prowokowałem. Złapałem masywne, zamrożone drzewo i cisnąłem we wroga.

Wyskakuje z lodu i natychmiast trafia w niego drzewo, które łamie się na pół. Na Casulu nie wywiera to większego wrażenia.

- Prowokacja? Proszę cię... Z czym do ludzi? Najpierw granat z klątwą, teraz chcesz, abym był bardziej rozgniewany. To tak, jakbym starał się zgnieść ciebie biomasą. Gniew jest moją siłą, a twoją zgubą.

Zaciska pięść. Za nim pojawiają się działa z ulotnej materii, które rozpoczynają ostrzał pozycji Johna.

Podniosłem rękę, i zatrzymałem Mocą lecące we mnie pociski.

- Phi. Tobie nie zależy na nikim. Nie udawaj, że jej śmierć cię ruszyła. Bo mnie ani trochę. - błysnąłem czerwonymi oczyma. - Ona nie była warta niczego. Ani braterskiej przyjaźni, ani twojej miłości. Zresztą, jak można pokochać kogoś takiego jak ty?! To tylko dowodzi, że dobrze, że zginęła. A teraz podzielisz jej los. - warknąłem, i za jednym zamachem zwróciłem do Casula WSZYSTKIE pociski, które wystrzeliły we mnie działka.

- Jeśli to, co mówisz o Jane, jest prawdą, to do opisania ciebie nie starczy obelg.

Lecące pociski wbijają się w ziemię tuż przed zbroją.

- Ja też nie wiem, jak można pokochać coś takiego jak ja. Jestem zimny, antypatyczny, wredny i inne takie, ale wśród tych wad mam jedną zaletę. Nikogo nie zdradzam!

Pociski przebijają planetę na wylot. Pod bóstwami wyrasta potężny wulkan, a oni stoją na platformach.

- Najwyraźniej nie słuchałeś mnie i nadal chcesz wykorzystać mój patronat przeciwko mnie. Głupiec nigdy nie nauczy się czegoś. Mam nadzieję, że nawiedzisz mnie kiedyś jako duch i powiesz mi, jakie to atrakcje czekały mnie po śmierci prócz pala.

Bóg posyła kulę czarnej magii i niszczy podłoże pod Zabójcą.

Wystrzeliłem linkę w odtajający Okruch, i przyciągnąłem się do niego.

- Bajcurus już znajdzie dla ciebie atrakcje - zaśmiałem się. - Radzę dobrze się przygotować. Pewnie Wuj wyrywa teraz mojej siostrze nogi. No cóż, zostało jej tylki kilka lat męczarni - uśmiechnąłem się szeroko, i skupiłem. Złapałem mocą sąsiednią planetę. - Ona ciebie pokochała, a ty złamałeś jej serce. Typowe. I to mnie chcesz obrzucić obelgami? Rany cielesne to nic w porównaniu z tymi duchowymi, które jej zadałeś.

Planeta powoli zbliżała się do nas.

- Niech szykuje. Przynajmniej będzie miał zajęcie na zimowe wieczory.

Planety za chwilę się zderzą.

- Tak chcę ciebie obrzucać obelgami, mimo moich czynów. A wiesz czemu? Bo ja nie zabiłem mojego krewnego.

Globy zderzają się. Wulkany wypluwają lawę. Trzęsienia ziemi niszczą kontynenty.

- Mam nadzieję, że nie umiesz pływać.

Lawa pochłania boga.

Ostro się poparzyłem, ale zdążyłem pogrubić skórę tak, że przestałem odczuwać gorąco. Wystrzeliłem z lawy. Okruch otchłani chyba mocno obrywał, bo przestał zmieniać formę.

- Zabiłem ją. I co z tego?! Co ciebie to interesuje, od kiedy tak się przejąłeś?! Nie udawaj, że coś do niej czujesz, gdy sprawiłeś jej tyle przykrości. Śmierć przyniosła jej ukojenie, powinieneś dziękować mi za pozbawianie jej cierpień i ciebie natręctw. A teraz giń! - wkurzyłem się nie na żarty, i powiększyłem swoje rozmiary dziesięciokrotnie, po czym zaatakowałem masywną nogą.

Stopa Blade'a zanurzyła się w lawie, by zdeptać Casulona. Ten jednak omija ją i zaczyna wspinać się po nodze Zabójcy.

- Zawsze puszyłeś się i sprawiałeś wrażenie większego niż jesteś. Teraz choć raz możesz pełnoprawnie spojrzeć na mnie z góry.

Wyrywa włos z łydki.

- Zatem dziękuję ci, że uwolniłeś ją od swojej osoby. Gdybym ja znał ciebie tak długo jak ona, to byś regularnie sprawdzał swoje posiłki.

Z trudem (przez pogrubienie skóry) wbija miecz w nogę i zjeżdża na dół. Przy kostce wyrywa ostrze z wnętrza ciała i wskakuje na skalą platformę. Nieumarli atakują Okruch. Moja noga po prostu rozłupała się na pół, i wpadłem do lawy. Jakoś się stamtąd wygramoliłem.

- Wykończę cię jeszcze! Znajdę sposób na wejście do świata dusz bez brania ciała ze sobą, a wtedy będziesz miał przerąbane! - wykrzykiwałem, nie mogąc się poruszyć. Okruch natomiast przegrywał z kretesem. Stopniał i zmienił się w wodę, która wyparowała dzięki lawie. Para wpadła do próżni, a tam po prostu zniknęła. Nieumarli dokończyli dzieła. Przegraliśmy tym razem.

A gdy wejdziesz do świata dusz bez ciała, będziesz mógł mi co najwyżej pomachać na powitanie.

Przebiega po pojawiających się kościanych stopniach do cielska Johna. Planeta przepoławia się.

- Już zapomniałem, jaki jest twój naturalny kolor oczu. Pozwól, że sobie przypomnę.

Wbija berło-włócznię w oko olbrzyma.

- Hmm... Czerwony? Nieee... To na pewno nie był czerwony. Może twoje drugie oko pokaże prawdziwy kolor?

Doskakuje do niego i dźga je.

Casul zniszczył moje najsłabsze ogniwo!

Nic nie widziałem!

Nie!

Ogarnięty paniką machnąłem masywną pięścią, chcąc strącić wroga. Nie trafiłem. Zewsząd ciemność. Moje oczy niesamowicie bolały, a mechaniczne części tylko przysparzały bólu, wbijając się i kalecząc mnie jeszcze bardziej. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Co robić... Co robić?! Po raz pierwszy w życiu byłem tak bezradny. Nie ma czasu na takie lamenty. Muszę stąd uciec. Żeby to zrobić, muszę być z powrotem mały. Skupiłem biomasę, i znów bylem rozmiarów zwykłego człowieka. Moje oczy jednak nadal nie działały, a noga była rozpłatana na pół. Skoncentrowałem zmysł Force Sense. Wyczułem masywną skałę... po lewo. Wystrzeliłem tam linkę, i przyciągnąłem się. Z dala od lawy. Opadłem na ziemię, niewidomy i bezradny.

- Dość! Zabijesz mnie bezbronnego, gdy nie mam szansy na odpowiedź?! - krzyknąłem rozpaczliwie. - To nie w twoim stylu.

Może mnie nie zabije? Może da mi odejść...?

Dlaczego ja się ciągle łudzę?!

Dla pewności wzmocniłem skórę biomasą. Wiedziałem jednak, że to nie wytrwa wszystkiego, co wkurzony Casul może na mnie rzucić.

- Zwykłego wroga zabiłbym cię od razu. Szanowanego przeze mnie zostawiłbym leżącego i odszedł, podczas gdy odłamy planety wykonałyby robotę za mnie, a on mógłby się bronić. Ale ty masz takie nieszczęście, że nie jesteś żadnym z wymienionych.

Wspina się na półkę ze swoją ofiarą.

- Powiesz mi, jak to jest czuć platynę w sercu, OK?

Przykłada czubek ostrza do klatki piersiowej i zaczyna naciskać na ciało.

- Hmm... Wzmocniłeś skórę... Nawet bardzo... A co z czaszką? To samo... Ty nawet poeksperymentować nie dasz!

Kopie leżącego pod żebra.

- W ferworze walki nie miałem czasu na klątwę, ale teraz, na spokojnie, mogę.

Casulono rysuje krąg wokół Blade'a. Skóra na niektórych częściach ciała słabnie.

- Postanowiłem ci pomóc. Ciekawe, czy coś może zastąpić oczy?

Dotyka ostrzem prawego kciuka ofiary, przydeptuje je i odcina palec. Potem powtarza czynność, ale z lewym palcem. Potem wsadza kciuki do oczodołów. Co chwilę je poprawia świadom tego, że sprawia mu to niemały ból. Wyciąga młot i skrupulatnie uderza nim w paznokcie, by stały się równomiernie czarne.

- Ten jest bardziej fioletowy, a nie czarny. Jak sądzisz, uciąć go? Wiedziałem, że mi dobrze poradzisz. *CIACH* Zawsze chciałem zobaczyć poobijaną wątrobę.

Przecina bok i zaczyna gmerać we wnętrzu Blade'a. Po kilku innych "operacjach" Casul oznajmia:

- Zauważyłeś, że w filmach jest tak, że zły ma przeciwnika na widelcu i zawsze zamiast wykończyć go własnoręcznie, to wzywa hordy sługusów albo strąca go w przepaść lub gdzieś? Trzeba naprawić ten błąd.

Podnosi ślepego, rzuca nim o ścianę. Podnosi go ponownie i zaczyna go dusić.

Nie mogę się poruszyć. On mnie dusi, a ja nie mogę się obronić... Zaczynam... Się krztusić...

Nie. Nie zginę tak.

Potężnym uderzeniem Mocy odpycham Casula.

- Nie wygrałeś jeszcze... - wysapałem. - Wrócę silniejszy... Zniszczę cię...

Skupiłem się na swoim kodzie genetycznym. Od razu poczułem, jak moje narządy wewnętrzne wracają, kciuki odrastają i tak dalej. Mocy mi jednak nie wystarczyło na wszystko. Jedno oko wróciło do średniego stanu. Poczułem, że mam uciętą powiekę. Spojrzałem na Casula, a mechaniczna część oka błysnęła prądem, i odmówiła posłuszeństwa.

- Dlaczego... Ty... Ty... Masz takie słabe moce, a mimo to mnie... pokonujesz... - wyszeptałem. - Jane miała słabe moce... i zginęła.... dlaczego nie giniesz?! - warknąłem, próbując podnieść rękę. Nie mogłem.

Odzyskuje równowagę. Pięść Casula spotyka nos Blade'a.

- Ciągle dumny i pewny siebie...

Łokieć w brzuch.

- Bo siła nie zależy od potęgi mocy.

- Ależ oczywiście, że zależy! Giń! - wyzwoliłem w Casula Moc prądu. - Byłem najsilniejszy, miałem największą moc! Nie możesz *mnie* pokonać, bo jesteś za słaby! - krzyczałem, miotany wściekłością, chęcią zabicia Casula oraz przetrwania. - Mam nadzieję, że Jane długo cierpiała, gdy ją zabijałem, i mam nadzieję, ze wycierpisz jeszcze więcej!

Błyskawice przepływają przez zbroję, a Casul patrzy za siebie, potem na Blade'a.

- Aaaa... To JA mam ginąć. Na twoim miejscu użyłbym czegoś innego, bo ja bólu nie czuję.

Podchodzi do adwersarza. Stoją "twarzą w twarz".

- Tobie nikt nie przemówi do rozsądku.

Z torsu, który jest na wysokości twarzy Zabójcy wyskakuje włócznia.

Nieco bardziej uleczony poczułem zagrożenie mocą Sense. W miarę sprawną lewą ręką złamałem włócznię. Pomagając sobie Mocą wstałem. Wyglądało to, jakby ktoś na linach podciągnął mnie do góry. Stanąłem twarzą w twarz do zbroi.

- To ty masz zginąć. Nie należysz do tego świata, jesteś czymś. Duszą, która myśli, ze jest kimś. Jesteś rzeczą. Nie zasługujesz na miłość ani przyjaźń. Nie zasługujesz nawet na śmierć. - wyszeptałem nienawistnie, i zachwiałem się. Wzmocniłem skórę biomasą. Zaraz przejdę do świata dusz, a wtedy będzie miał problem. Klątwą zajmę się potem.

- Co z tego, że jestem według ciebie czymś? Lepiej być mną niż kimś takim jak ty. śmierć przywita cię z otwartymi ramionami.

Niebo traci swoją błękitną barwę.

- Z tego, co wiem, to ty potrzebujesz tlenu do oddychania. Na twoim miejscu wycofałbym się z tej pozycji.

Wyskakuje z krateru, który zapada się. Planeta coraz bardziej upodabnia się do pasa asteroid.

Byłem prawie całkiem uleczony.

- Wiesz, kiedyś byliśmy przyjaciółmi. - powiedziałem, i otworzyłem portal do Otchłani. - Szkoda, że nie odbudujemy naszej przyjaźni, gdy jutro zginiesz. A teraz żegnaj. Szkoda, że do tego doszło.

Przeskoczyłem przez portal, a Casul zauważył, że u jego stóp leżą 3 granaty zapalające. Jak wybuchną, to zapali się cała atmosfera kawałka planety. Takie coś stopi nawet metal. - Zapomniałeś czegoś!

Wrzuca granaty za Bladem. Czuje spokój, ale jednocześnie niedosyt. Wszystko rozstrzygnie się podczas walk o Niebo. Wyciąga z nikąd listę "Do zrobienia":

Zniszczyć broń

Zniszczyć Okruch

Zniszczyć planetę

Zemścić się.

Teleport przenosi go do Nieba, gdzie kontynuuje sprowadzanie armii.

?! Co się...

B0000M!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień wreszcie spotkał kogoś na drodze, ale niestety nie był to gospodarz. Co gorsza, ze zmęczenia pomyślał, że znalazł się już w tym filmie i wypalił.

- Zamknij paszczę Wonski... A, przepraszam, ja pana nie poznałem... - lekko się zachwiał.

Chwila. Cień przetarł oczy i wydarł się na cały głos.

- Zlecił mnie zabić?! Ten półdebil, ta sklonowana owca? On beze mnie nie istnieje!... Chwile... - sieknął się w twarz. - Chwilka moment. Muszę się opanować.

Zasunął ze dwa riffy na gitarze i doszedł do siebie.

- Miło mi, Cień jestem. Król Metalu i patron długich włosów. Się dobrze składa, bo również gospodarza szukam... zostawił mi kartkę jak jakiś cholerny liścik miłosny, że chce się ze mną zobaczyć. No to w drogę temu czas!... Matko jedyna, co ja gadam... Wybacz facet, ale ja po koncercie nie w formie jestem, to chyba widać.

I ruszyli na poszukiwania...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus podszedł do Markosa.

- Nie możemy czekać dłużej! Kto z sił piekielnych idzie na bitwę?

- Jak to kto? Zabieram ze sobą dwie trzecie Piekła (na wypadek wypadków zostawiam jedną trzecią)! Spójrz na tę mapę - wskazał swoją mapę Uniwersum z figurkami. - Dwa miliony Abishaiów, pięćdziesiąt tysięcy Barbazów (bo są dość chaotyczne i ich nie lubię), dziewięćset tysięcy Kornugonów. O, a widzisz tu? Tędy idzie pół miliona Gelugonów, trzy i pół metrowych insektoidalnych biesów, co w szponach i żuwaczkach w paszczy posiadają niezwykłą siłę. Za nimi z kolei idzie drugie pół miliona diabelskiej elity - piekielnych czartów. O, a tędy, przez lasy, przemykają Dogaie, znaczy skrytobójcze diabły, równo pięćdziesiąt tysięcy chłopa. Z tej zaś strony zaatakuje pięćset tysięcy Orthonów - piekielnych piechurów, a także czterysta tysięcy Narzugonów - elitarnych kawalerzystów, ujeżdżających koszmary. Mam jeszcze już pod samymi bramami Nieba (lub już wewnątrz, sam nie wiem) Paeliryonów w liczbie dwudziestu sztuk, bo to mistrzowie szpiegostwa.

- W dodatku każda grupa ma swego dowódcę - podjął Markos. - Abishaiami, Kornugonami i Barbazami dowodzić będzie Bel. Insektoidalne Gelugony poprowadzi Mammon, a Piekielne Czarty niejaki Dispater. Dogaie, czyli ci skrytobójcy, wodza nie potrzebują, podobnie ma się sprawa z Paeliryonami. Diabelską piechotą i kawalerią w postaci Orthonów i Narzugonów dowodzić będzie Mefistoteles, który włada mocą znaną jako plugawy płomień. Jest jeszcze Belzebub, Władca Much, który poprowadzi ewentualne siły wsparcia. W skrócie, jak widzisz, będzie gorąco, tym bardziej, że pod bramami niedługo będą cztery piekielne trebusze.

- No. Ja tylko przypomnę, że przed bramami Nieba stoją wszystkie moje wojska - milion pomniejszych demonów i którzy byli mięsem armatnim, milion zwykłych demonów, średniozaawansowanych wojowników. Dalej - 500 tysięcy tych najmocniejszych demonów, oraz 500 000 Twardych Dowódców. Oprócz tego 500 000 Scionów oraz archanioł Gabriel, opętany i przerobiony na morderczego potwora. Do tego hydra, której po obcięciu jednej głowy wyrastają trzy, oraz milion opętanych korniszonów, które połączyły się w wielkiego potwora. Do tego doszło 250 000 Asasynów, oraz 250 000 Ciężkich Strażników z minigunami. Oprócz tego Lost Ones, katapulty oraz dwa ogromne tarany. To chyba wystarczy do przełamania ich obrony.

Gdy wszystkie wojska dotarły na miejsce:

- (...). Demony właśnie łapią się za tarany, a zaraz do nas ma dołączyć mój nieudolny siostrzeniec.

Demony podniosły ogromny taran i przy dźwiękach bębnów i diabelskich wrzasków ruszyły na bramę, broniąc się tarczami przed kusznikami.

Zaraz potem piekielne trebusze i demoniczne katapulty zaczęły miotać ogromne kamienie w niebiańskie mury z różnych stron. Diabły na razie czekały w ustalonych formacjach. W przeciwieństwie do demonów zachowywały spokój, nie atakowały, dopóki mury nie zostaną zniszczone. Piekielne czarty swymi ogromnymi skrzydłami chroniły swoich towarzyszy przed niebiańskimi strzałami i bełtami. Wprawne oko zauważyłoby kilka podobieństw piekielnej formacji do tzw. żółwia - diabły, ukryte pod twardymi jak platyna skrzydłami, wydawały się niezniszczalne, w dodatku wszystkie Barbazu wystawiły swoje bronie drzewcowe, podobnie jak niektóre Orthony.

- Formacja 'Jeżyk' gotowa, Bajcurusie! Niech te twoje demony walą tym taranem mocniej!

___________________

Stosunek sił (bodajże) 5:2, toteż postanowiłem nieco wyrównać szanse.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nao spojrzała w dal. Wyglądała jak podróżniczka. Czyli zupełnie inaczej niż zwykle.

-Co tak długo?! Musisz przylecieć!

-Tak, ale...

-Jeśli jej nie znalazłaś, to się nie martw. Widziałaś zresztą, że prawie wszyscy o niej zapomnieli.

-Chyba... Ech. Za jakieś 5 dni będę, Hecate.

-No mam nadzieję.

Nao ostatni raz spojrzała na Osiedle i znikła. I być może miała nigdy nie wrócić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal stał na murach Bramy Niebios, nie zwracając uwagi na przelatujące obok niego kamienie, które rozbijały się na tarczach wytwarzanych przez magów. Spojrzał na diabły bezpiecznie ukryte pod skrzydłami piekielnych czartów. Abyssal uniósł swą dłoń i wyciągnął ją w kierunku nieba nad nieprzyjaciółmi. Wymówił kilka słów i nad głowami piekielnych czartów pojawił się ziemie Otchłańców. Całe ziemie Otchłańców. Abyssal po prostu przywołał je z powrotem z Gdzie Indziej. Cywile dalej znajdowali się w bezpiecznym miejscu, a diabłom za chwilę cały kraj miał się zwalić na głowy. Dosłownie.

-Zablokuj to.

Zwrócił się do demonów niosących tarany. Podniósł ręce i ich tarcze zaczęły się rozpadać. Pozbawione obrony demony padały pod rojem strzał i magicznych pocisków.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

***TROSZKĘ WCZEŚNIEJ***

<Obóz Sewastian jak zwykle o tej porze rozśpiewany był cerkiewnymi pieśniami kierowanymi do boga. Oprócz rzeszy żołnierzy były tu także mniszki i mnisi z Cygnusowskiego Monastyru, którzy razem śpiewali tę oto pieśń. Dzwony na poranną mszę rozdzwoniły się na zbudowanej z kamienia dzwonnicy. Dzwonów było 17 [przykład dzwonienia na początku pieśni. Kto wyznaje prawosławie, lub mieszka w okolicach dzwonnicy prawosławnej wie o co chodzi]. Wszystko odbywało się jak się miało odbywać, dopóki szeroko rozumiane Piekło nie zaczęło ostrzeliwać murów. Sewastianie nie przerwali modłów do swego boga. Dopiero zbłądzony pocisk z katapulty, źle wymierzony wleciał prosto w dzwonnicę powodując totalną [ale jakże dźwięczną!] rozwałkę budynku. Simba widząc jak wielka dzwonnica leci w dół trochę się przeraził. "Nic świętego!" pomyślał, po czym kazał formacjom strzelającym strzelać poza mury, na oślep. Wiadomo było, że przytakiej gęstwinie biesów każdy w coś trafi. Następnie kazał wyciągnąć Bazyliki by strzelały w tłum świętą platyną. Organy natomiast zaczęto szykować do pierwszego "koncertu". Flota korwet typu "Titanic" wleciała nad biesy spuszczając na nich świętą platynę. Radości obrońców nie było końca.

Tymczasem Cygnus siedział w sztabie odbierając coraz to nowe meldunki od posłańców i zwiadowców. Jednym z nich była wiadomość o tym, że do Niebian dołączył Casul.>
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jak można być tak nieodpowiedzialnym?! W ogóle co to do cholery ma być? Tak się nie zachowuje Boski Sędzia i syn Pana Niebios, do jasnej! Ale skoro tak sobie życzy... - pomyślał.

- Piekielnicy! Utrzymujcie formację 'Jeżyk'! Wszystkie włócznie, miecze itp. trzymać w górze, coby się Otchłańcy na nie nadziali!

Otchłańcy spadając nie mieli zbyt wielu możliwości manewru, poza tym ich uzbrojenie i pancerz jakoś im zwinności nie dodawało. Efektem tego 'ataku z niebios' było nadzianie się setek, tysięcy, a pewnie i milionów Otchłańców na piekielnie ostre piki, spisy, dzidy, długie miecze, lance, halabardy itd. Z tymi, którzy przeżyli, z łatwością rozprawiły się diabły (w końcu nawet 500 000 wrogów wśród kilku milionów swoich w zwartym szyku można pokonać z łatwością).

- To było strasznie nieodpowiedzialne. Współczuję Celestiusowi takiego potomstwa. Może chociaż żonę miał porządną.

<przylatuje flota korwet typu "Titanic">

- Oho, ktoś znowu nie myśli. - powiedział sobie w głowie, po czym wydał rozkaz ponownego uformowania szyku, tym razem 'żółwika'.

Sam Markos zaś używając mocy wiatru zdmuchnął w kierunku bramy spadającą świętą platynę z taką siłą (pomagał mu również Mefistoteles, używający mocy plugawy płomień, dzięki której platyna nagrzała się do piekielnej temperatury), że w Bramie Niebios pojawiły się spore dziury, a ona sama zajęła się ogniem piekielnym, który zaczął rozchodzić się po całych murach.

- Nawet jeżeli zgaszą jakimś cudem ten piekielny płomień, to spopieli się sporo obrońców, podobnie jak i resztki Bramy Niebios.

Markos wskazał Bajcurusowi mury Nieba.

- Spójrz. Brama spalona, piekielny ogień roznosi się po murach. Gorące powietrze sprawia, że na skórze obrońców pojawiają się burchle, a ich krew zaczyna się gotować. Oczywiście na razie tylko tych przy Bramie. Niech twoje demony już atakują, zanim pan na zamku 'Niebiosa' znowu coś wymyśli.

Trebusze wciąż miotały płonące plugawym ogniem kamienie, głazy, a nawet kawałki niebiańskiego muru. Wśród tego całego chaosu demony i diabły zachowywały spokój - to były dla nich normalne warunki, w końcu wychowywani byli w gorszych niż spartańskie warunkach. Miliony szpetnych wojowników, czterorękich insektów, gigantycznych Piekielnych Czartów, koszmarnych kawalerzystów, przerażających demonów i tak dalej ruszyło do ataku. Najwyraźniej nieco załamane morale obrońców Nieba zrobiło swoje, bo armie Piekła i Otchłani zaczęły 'wlewać się' ze wszystkich stron, wspinać się na niezniszczone wieże itp. Piekielni dowódcy postępowali zgodnie z planem, dowodzili sprawnie wojownikami, będąc przygotowanymi na wszystkie możliwe warianty, gdyż wykuli się na pamięć kilku tysięcy stron planu, wg. którego atak miał zostać przeprowadzony.

A oto Belzebub, mający dowodzić posiłkami, wprowadził do resztek fortecy o nazwie "Brama Niebios" dwie Machiny Piekielnego Ognia, kroczące powoli. Jakkolwiek by ich nie zniszczyli, wyleje się z każdej MPO pół miliona mechanicznych diabłów, mogących dowolnie zmieniać swój kształt. Ja już nie wiem, co dla obrońców Nieba lepsze, uśmiechnął się, a po chwili wybuchnął śmiechem, który usłyszeli wszyscy biorący udział w 'Bitwie o Niebo'...

________________

Zrzucać Otchłańców "ot tak", podobnie jak strzelać świętą platyną to ewidentne pójście na łatwiznę. Też mógłbym napisać, że całe mury rozwaliło jedno walnięcie taranu (plus ew. ostrzał katapult i trebuszetów, które zniszczyły dodatkowo połowę jednostek wroga), albo przynajmniej wszystkie diabły i demony przeteleportować za bramę Niebios właśnie. I kto mi by tego zabronił? To przecież teleportacja tylko na jakieś dwadzieścia metrów maks. Ale staram się grać fair. Dlatego też z podobną łatwością jak Wy mnie zaatakowaliście, tak samo łatwo ja ataku unikam.

Poza tym tej absolutnie nieniebiańskiej taktyki mam dość (jakieś partyzanckie, skryte, niebezpośrednie ataki. Zrozumiałbym, gdyby tak niehonorowo postępowały diabły...), toteż zaczynam walkę bezpośrednią.

Ale naprawdę nie rozumiem: jest was więcej, a jeszcze stosujecie takie dziecięce sztuczki. I jeszcze śmiertelna dla bogów święta platyna, spadająca w ogromnych ilościach, wytrzaśnięta znikąd i zrzucona na moje czarty tak po prostu. Hyoga, Ty uważaj na tych swoich Sewastian, bo mogę się nimi zająć jeszcze gorzej.

Proszę Was teraz o nieco mniej - nazwijmy to - "szczeniackie chwyty", a prawdziwą, uczciwą walkę. Jeżeli myślicie, że postępuję tak samo, jak proszę, byście nie robili, to tylko dlatego, żeby tę bezsensowną i nieuczciwą "partyzantkę" zakończyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ledwie wróciłem i już zadyma... Flota dotarła?

- Tak.

- Najemnicy?

- Już są.

- Cała reszta tałatajstwa?

- W gotowości.

- I najgłupsze pytanie: Jestem gotów?

- Czekają... Tfu. Czekasz w sali obok.

- Trzeba z nimi, tzn. ze mną, porozmawiać.

Casul idzie do komnaty gdzie jest na oko po 50 sztuk różnych typów pancerzy. Dwumetrowi wojownicy, lekkie pancerze strzelców z karabinami, bardzo cienkie przepełnione magią i platformy z artylerią.

- Casulonowie, nie bez powodu podzieliłem swoją duszę. Teraz pomioty z dołu nacierają na Niebo. Jesteście mną, więc wiecie, czemu siedzę w tym bagnie po tej stronie. Sam nie mam ż tak podzielnej uwagi, dlatego pomożecie mi w koordynacji działań wojsk. Do dzieła!

Pole bitwy

Nekromanci, wytwórzcie kościane klosze, aby odciąć dopływ tlenu do płomieni! Wycofać wszystkie żywe jednostki! Zalać ich falą golemów! Moja flota i flota Cygnusa ma zbombardować pozycje machin oblężniczych! Wykonać!

Klosz tłumi ogień na niektórych odcinkach muru. Najemnicy Casulona i wojska Cygnusa wycofują się w głąb fortecy, ciągle ostrzeliwując nadciągających przeciwników. Golemy stają w szranki z MPO (co za skrót...), przez co spowalniają ich pochód. Zwykłe szkielety powstrzymują fale pomniejszych wrogów. Połączone floty przewodzone przez Casulową Normandię ostrzeliwują trebusze.

- Gdzie jest ten przeklęty Asasyn?

________

Cygnus czasowo (do wakacji) przekazał mi pod komendę swoje wojska.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus wychodził z jednej z komnat, gdy nagle zamyślony wpadł na dwójkę szukających go Bogów.

- O, pardon panowie... Zamyślony jestem. Cześć Cieniu, nie sądziłem, że tak szybko się zbierzesz! Witaj... ee... czy my się znamy?

Bóg Pomarańczy spojrzał na nieznanego mu Boga, ale nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do patrona metalu.

- Słuchaj, Cieniu, chciałem z tobą pogadać o konflikcie, jaki niedawno nam powstał. Otóż, chodzi o to, że Niebo & Sojuszniczy tłucze się z Szeroko Pojętym Złem. Nie żebym namawiał cię do przystąpienia do złych sił, ale wiesz... Wiem, że lubisz zło, i jakbyś im pomógł mógłbyś mieć sporo zabawy. Zaraz wykombinujemy jakiś portal na pole bitwy.

Tytokus kładzie przed Cieniem jakiś czarny kamień, który zmienia się w portal.

- Miłej zabawy.

Następnie zwraca się do nieznanego przybysza.

- A ty czego tu szukasz, nieznajomy?

-------------------------------------

Trebeusze zaczęły ostrzał. Lost One nienawidzili innych dźwięków oprócz krzyków i bitewnego zgiełku, więc rozpoczęli ostrzał dzwonnicy, a pocisk, który ją zniszczył, wcale nie był przypadkowy. Na szczęście, to biesy oberwały za ich złośliwość, co wywołało falę wesołości. Potężne mury nieba, rozpadały się powoli, pod naporem ogromnej siły 50 trebeuszy.

Nagle Słońce (lub to co tam świeciło) zostało zasłonięte deszczem bełtów. Dosłownie. Niebo na chwilę zrobiło się czarne. Gdy wszystkie bełty opadły, dało się zauważyć, że trebeusze opadają raz po raz, zostawiając przy życiu jakieś 40. Ostrzał został skierowany na tamtą stronę muru.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdzieś we Wszechświecie, w spokojnym boskim miasteczku...

-Ha! I ty sądzisz, że zrobisz mi coś takim idiotyzmem?!

Zaśmiał się demonicznie ktoś w ciemności do trzęsącej się bogini, trzymającej w rękach pistolet.

-B-błagam, oszczędź... mnie...

Wyjąkała przestraszona bogini, cofając się i próbując nacisnąć spust pistoletu z pociskiem z platyny. Nagle usłyszała szuranie.

-Oszczędź mnie, tak? Ile razy to już słyszałam...

Wtedy z ciemności wyłonił się wózek inwalidzki, a na nim siedziała... mała dziewczynka, mająca na oko 8 lat. Jej średniej długości czarno-białe włosy połyskiwały w ciemności, a ona sama patrzyła błękitnymi jak niebo oczyma na próbującą ją zabić boginię.

-Myślisz, że cię oszczędzę? MYŚLISZ?! Możesz tylko pomarzyć! To przez was straciłam brata! To przez was nie mogę chodzić!

Krzyczała, a wtedy bogini nacisnęła spust. Pocisk z platyny poleciał w stronę dziewczynki, ale 11 metrów przed nią został odbity przez coś niewidzialnego i poleciał w ścianę. Widząc to, bogini upuściła pistolet i zaczęła się cofać, ale poczuła, że trafiła na ścianę. Ślepy zaułek...

-Hmm... Chętnie bym cię rozszarpała na tryliony kawałków lub urwała ci głowę... Ale wyjątkowo okażę ci litość...

Dziewczynka uśmiechnęła się demonicznie.

-... i zafunduję ci powolną śmierć.

Nagle bogini poczuła, że coś dotknęło jej czoła. Chwilę potem upadła na ziemię, krzycząc i krzywiąc się, czując rozchodzącą się po ciele truciznę od platyny. W końcu zadrżała konwulsyjnie, wydała ostatni, niemal zwierzęcy skowyt i umarła. Dziewczynka na wózku podjechała powoli i urwała kosmyk włosów zmarłej.

-Będzie na pamiątkę po tobie.

I już chciała odjechać, gdy nagle poczuła coś. Innego boga...

-Witaj, Nereida.

Nereida odwróciła się i zobaczyła... Heaven.

-Kim jesteś... I co tutaj robisz?!

Wrzasnęła.

-Wiem, że to dla ciebie niezrozumiałe... Nereida. Wiem doskonale wszystko o tobie.

Heaven usiadła przed wózkiem.

-Wiem, że uciekłaś z laboratorium i zabiłaś mnóstwo bogów. Wiem, że jesteś półboginią... I że chcesz być akceptowana.

-Skąd to wiesz?!

-Od mojej małej przyjaciółki. Odeszła już... Ale dzięki niej wiem o tobie wszystko.

Heaven wyciągnęła rękę.

-Możesz być akceptowana. Jest takie miejsce, w którym byś taka była. Ale jeśli pójdziesz ze mną.

-Tak...

Łzy popłynęły po twarzy Nereidy, która podała rękę Heaven i znikły. Zjawiły się na Osiedlu.

--------

Można się zaprzyjaźnić z Nereidą, ale musi was zaakceptować. Inaczej was zabije. Mówię to jako przestrogę^^'''

@down

Mówię jako przestrogę, bo w poście w końcu zabiła jakąś boginię i wyraźnie jest napisane, że zabiła mnóstwo innych bogów i wciąż zabija.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...