Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

Ziemie Nekomimi. W starej ruderze, będącej domem heroski...

-Mój Boże, Dream! Kiedy tu ostatnio sprzątano?!

-Jakieś 2 lata temu, tak przynajmniej mówiła San...

Odpowiedziała Dream, po czym wróciła do przerwanej gry na fortepianie. Nami westchnęła. Korzystając z wyjątkowej gościnności "przybranej siostry"(Hisy), ukryła się w jej domu. A to dlatego, że narobiła sobie sporo kłopotów u jednego z płatnych zabójców Nekomimi, Arashiego i musiała szybko znaleźć kryjówkę, żeby nie skończyć jako okazałe trofeum w jego domu. Niestety, do pałacu nie mogła się dostać, a w jednej z nielicznych karczm, która mogła być doskonałą kryjówką, zawsze przebywali jego najlepsi kumple... A dom Hisy nie był zbyt często odwiedzany ze względu na jego złą sławę, więc chowaniec uznał, że tylko w nim może się schować. I pożałował tego...

-Nami, chciałabyś coś? Może gorącą czekoladę?

-Nie, dzięki. A są tu lody? Najlepiej miętowe...

-Hmm... Sprawdzę, chociaż coś mi mówi, że nie będzie tych lodów.

-Dzięki. I życzę, żebyś się nie pogubiła w tym kurzu.

-Nawzajem.

San wyszła, a Nami podeszła do okna i potarła je, by coś przez nie zobaczyć. Z trudem dostrzegła biegającego po ulicy Arashiego, z wściekłością goniącego siostrę bliźniaczkę, Sei. Chowaniec odwrócił się od okna i wszedł na poddasze, gdzie od razu...

-NA BOGA! CZY WSZĘDZIE MUSI BYĆ TAKI KURZ?!

Szybko wybiegła z poddasza i padła na zakurzony(a jakże^^)fotel. Wtedy do pokoju wbiegła Crime... w towarzystwie małej Nekomimi z niebieskimi włosami. Obydwie niosły małe zawiniątka.

-O, witaj Crime. A kim jest ta obok ciebie?

-I co to za zawiniątka?

-San, tak szybko? I są lody?

-Nie. Więc idę do sklepu. A ta obok Crime to Fairy, nowa służąca.

-Witam.

-Ja też witam. Jestem Nami.

-Miło poznać.

-Ale gadajcie, co to za zawiniątka.

-To nie uwierzycie. To 3 unikalne zwierzaki. Są tak rzadkie, że nikt ich jeszcze nie widział i nikt nie wie, gdzie je można znaleźć. Ale my znalazłyśmy! Zobaczcie, jakie są słodkie!

Crime i Fairy usiadły na ziemi i otworzyły zawiniątka, a z nich wyleciały 3 zwierzaki.

-To jest Aniołek.

Fairy pokazała na malutką postać chowającą się za fortepianem.

-Przecież to nie zwierzak!

-Fakt. A to jest Mroczny Aniołek.

-To też nie zwierzak!

-To moja wina? Gdy je znalazłyśmy, były kotami.

-O k<cenzura>a.

-A to ostatni. Oto Diabełek.

-Śliczne!

Na to słowo Diabełek zaczął tańczyć z Mrocznym Aniołkiem, a Aniołek wziął maleńką harfę i zaczął na niej grać.

-Problem w tym, że nie możemy ich zatrzymać. Hisa zrobi nam piekielną awanturę.

Nami zamyśliła się, a służące patrzyły na nią z napięciem. W końcu...

-Mam! Może bogowie zainteresują się takimi ślicznotkami?

Minęło kilka minut, a na tablicy ogłoszeniowej na Osiedlu zjawiła się kartka z takim ogłoszeniem:

ODDAM

Oddam w dobre ręce trzy małe istotki, mianowicie Aniołka, Mrocznego Aniołka i Diabełka. Rozmiar: 30 cm. Bardzo się przywiązują do właścicieli, uwielbiają się bawić i podróżować, doskonali towarzysze. Chętnych zapraszam do domu bogini Naoko, gdzie istotki i ja będziemy czekać.

NAMIKA

------

Tak więc oto mam w ofercie trzy unikalne istoty. Chętni na nie mogą:

a)napisać do mnie na GG(numer w profilu)

b)napisać do mnie na PW

c)nie wiem xD

PS. Coś za dużo mam tych ofert ostatnio... Chyba powinnam robić jako handlarka O.o

PS 2. Pozdro dla tych, którzy cudem to przeczytali^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po wizycie u Casula pojawił się w swojej Gwieździe Śmierci. Tam złapał megafon i ryknął na całe Osiedle.

- TEGO NIE PRZEBIJESZ!!! HAHAHAHA!

Następnie wszedł do biura. Siedząc za birukeim rozmyślał. Nagle usłyszał strzały. Z interkomu odezwał się głos.

- Shit, tan Sokół zaraz odleci.

Kiwnął głową i zrozumiał, że tu się nie skupi. Zamknął oczy, a po chwili wszystko zniknęło, a on był w niebycie, i tu i tam, nie wiaomo gdzie, nie można tam trafić, a jednak jest mapa. Wokół było biało.

"Czyż taki spokojny stan nie jest lepszy od wogóle jakiegokolwiek istnienia? MOże Abbysał ma rację i nie powinno być nic? Co to za życie w fałszu i tak dalej? Czemu ja mam tyle wątpliwości? Gdybym mógł z kimś pogadać..."

W tym momencie dłoń błądząca po kieszeni kurtki natrafiła na światlik od Dantego. Oczy Pana Strachu zapłonęły, a nad jego głową pojawiła się podskakująca bombka atomowa o wielkości piłeczki. Podskakiwała coraz szybciej, aż wybuchła, nic nie czyniąc Wybuchassowi.

- AHA!

Pomysłowy Dobromir się kłania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż minęło zaledwie kilka minut, od kiedy istotki zjawiły się w domu, Nami już wyglądała, jakby chciała kogoś zabić. Otóż mimo swojego niewinnego wyglądu Diabełek i Mroczny Aniołek okazały się prawdziwymi diabłami. Zdemolowały już całą kuchnię i salon, teraz skombinowały skądś elektryczne gitary i grały ostrego rocka tak, że słychać to było praktycznie w całym Wszechświecie. Nami nie pozostawało nic innego, tylko zatykać uszy razem z Aniołkiem. Jednak nagle Diabełek przestał grać i powiedział:

-Idę! Ktoś już chce być moim właścicielem! To ktoś z Otchłani!

-Czekaj! Musisz dostać mapę! Chyba taką gdzieś mam, i to chyba na poddaszu...

Nami wbiegła na poddasze i zaczęła szukać mapy.

-Śmiecie, śmiecie, śmiecie... O! Jest!

Nami wzięła mapę i pobiegła do korytarza, gdzie omal nie dostała załamania nerwowego, gdyż Diabełek zrobił sobie z dywanu strój Indiany Jonesa.

-Dobra, masz tę mapę i leć jak najszybciej do swojego nowego właściciela!

Diabełek wziął mapę, ukłonił się i poleciał do Otchłani. Nami tymczasem uporządkowała kuchnię i salon do stanu "przed atakiem Diabełka i Mrocznego Aniołka", wzięła z poddasza nowy dywan i zamknęła Aniołka i Mrocznego Aniołka w klatce, jednak musiała przesadzić Aniołka do osobnej klatki, bo jego mroczny odpowiednik chciał się nad nim poznęcać.

-I siedźcie cicho, bo inaczej skrzydła wam urwę!

I Nami poszła do ogrodu na hamak, by "zregenerować" swoje nerwy.

Diabełek tymczasem leciał do Otchłani, przy okazji siekając wszystkie napotkane ptaki.

-Teraz skręt... O, jestem!

Wykrzyknął z triumfem Diabełek i z radości przeciął na pół biednego sokoła, który z ciekawości leciał za nim przez cały czas. Diabełek przeleciał przez wszystkie warstwy, aż w końcu dotarł do ostatniej, w której mieszkał Bajcurus.

-Ave Zło!

Wykrzyknął zadowolony Diabełek.

-------

Diabełek ma już właściciela, pozostał Mroczny Aniołek i Aniołek;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Selena obudziła się w jakimś domu w Międzyświecie. Spotkanie z Dantem oraz powrót z Creanem to ostatnie co pamiętała. Rozglądając się po pokoju, zaczęła szukać jakiejkolwiek broni, która należała do niej. Poza Workiem Bez Dna i Bardzo Wielką Księgą Mądrości nie znalazła nic. Po Aurorze nie było ani śladu. Wstając z łóżka nadepnęła Kazunowi na ogon

-Wybacz mój drogi.

Przypatrzyła mu się dokładnie. Zwierze nie straciło swego żywiołaczego wyglądu. Nadal było zielone, pokryte liśćmi i cieszące się z byle powodu. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Znajomy targ, plac gdzie szkoli się żołnierzy, znajome sanktuarium bogini Seleny. Wzdychając wyszła z domu i od razu została zaczepiona przez jakiegoś przechodnia.

-Widzę pani, że za tobą kroczy boskie stworzenie! To dar, czuję że bogini ma cię w swej opiece!

-Z pewnością... Wybaczy pan, ale śpieszę się do świątyni. Jestem Se...

-No proszę, kogo me oczy widzą? Selenoira Quartariare. Najwyższa kapłanka naszej miłosiernej bogini Seleny. Jeśli szukasz podróżna moja świętego artefaktu naszej Pani, proponowałbym wyczekać aż dusza sama cię odnajdzie.

Zakpił Crean stojący w tłumie. Wiedział że to bogini, ale po co miałby sobie psuć zabawę? Po tych słowach zniknął tak szybko jak się pojawił.

-Ten gość w sumie przedstawił się za mnie. Pozwoli pan, że już pójdę.

Skłoniła się i ruszyła w stronę sanktuarium. Powrót na Osiedle w jej przypadku był raczej niemożliwy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd wstał ze swego szklanego tronu w najwyższej komnacie Niebiańskiej Huty i zaczął nerwowo przechadzać się po rozległej komnacie. Coś psuje się między bogami, czuł to bardzo wyraźnie. Wiedział, że od jakiegoś czasu na całym Osiedlu panowało chwilowe zawieszenie broni zmącone tylko przez jakiegoś mrocznego elfa któremu udało się zarżnąć dwójkę bogów. Teraz wiedział już, że owy rozejm to tylko cisza przed prawdziwą burzą. Lada chwila może dojść do konfliktu mogącego zniszczyć spory kawałek uniwersum, a przynajmniej planety. Do tego jeszcze to ciągłe przeczucie, że On tu jest... że... Nie, to głupoty. Trzeba zająć się naprawdę ważnymi sprawami jak zabezpieczenie swoich wyznawców i zawiązanie sojuszy.

Podszedł zamyślony do jednej ze ścian szklanej kopuły komnaty. Nie było to zwykłe okno, ale ogromne szkło powiększające pozwalające na dokładne obserwowanie najdalszych zakątków królestwa. Teraz spoglądał na granicę z Nekominami. Holzen wydał się porządnym bogiem na którego można liczyć w potrzebie, dzięki czemu bezpieczeństwo południowej granicy nie martwiło Glatryda. Czas jednak odwiedzić północnych sąsiadów i przekonać się, czy i tam można liczyć na pomoc. Odwrócił się od okna i powiedział do stojącego przy drzwiach niczym posąg Hevdiego.

- Muszę udać się na wizytę dyplomatyczną do naszych północnych sąsiadów. Zadbaj, by wszystko tu pracowało jak należy... I... Zwiększ przydział pracowników przy produkcji golemów bojowych i myśliwców k8. A właściwie podwój. Musimy być gotowi w razie gdyby wybuchła jakaś większa boska afera.

Poczekał aż golem wyjdzie by wykonać jego rozkazy i uformował wielkie nadprzestrzenne lustro prowadzące wprost do stolicy Nekominów. Chwilę po tym, pojawił się na głównym placu i zaczepił jednego z zaskoczonych jego nagłym pojawieniem mieszkańców.

- Jeśli idziesz w stronę siedziby waszej bogini... (A idziesz - dodał uśmiechając się znacząco) To przekaż tam, że jest tu władca tej pustyni na południu i że chciałby porozmawiać o możliwości zawarcia sojuszu. No, leć już, widzę że ci się śpieszy - dodał zadowolony wypuszczając rozmówcę i miażdżąc ławeczkę na której usiadł by poczekać na odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieszkańcem, którego zaczepił Glatryd, była Rie. Poczuła się lekko zmieszana, gdy bóg ją zaczepił, jednak gdy powiedział, o co chodzi, kiwnęła głową.

-Da się zrobić. Tylko że Pani Naoko nie ma. Zresztą jej wizyta zawsze wywołuje poruszenie, bo zjawia się bardzo rzadko, i zawsze na krótko. Jeszcze tylko odprowadzę siostrę do Akademii i skontaktuję się z Panią Naoko.

Gdy powiedziała o siostrze, ta ostrożnie wyjrzała zza jej pleców. Wyglądała na zaledwie 5 lat, miała zielone włosy i zielone oczy, tak jak Rie, a po jej amulecie, zbroi i broniach można było rozpoznać, że dopiero zaczęła naukę w Akademii. Po chwili jednak śmiało wyskoczyło zza pleców Rie i pobiegła w stronę innej Nekomimi w tym samym wieku, z różowymi włosami i oczami.

-Rie, ja pójdę razem z Tai, ty załatw swoje sprawy!

-Poradzisz sobie Rei?

-No jasne! Nie mam 2 lat!

Odparła siostra i razem z różowowłosą przyjaciółką pobiegła w swoją stronę.

-To ja idę. Niech pan pójdzie do pałacu i niech pan tam czeka na Panią Naoko.

Rie pobiegła w stronę świątyni i gdy tam dotarła, od razu klasnęła w dłonie, zamknęła oczy i zaczęła w modlitwie przesyłać wiadomość.

"Pani Naoko, boska opiekunko dzikich kotów...*tu jest 5 minut wymieniania tytułów*... i boska wojowniczko. Przybył na ziemie naszej cywilizacji pewien bóg. Jest władcą pustyni na południu i przyszedł w sprawie możliwości zawarcia sojuszu. Aktualnie czeka w pani pałacu."

Otworzyła oczy, wstała, wyszła i poszła do kowala, by odebrać swój nowy miecz.

Gdy ma się wyznawców, to ma się też modlitwy. Tak, modlitwy. Czasami można zasnąć, gdy się je wysłuchuje.

Heaven była w drodze do tajemniczego świata, gdy usłyszała modlitwę Rie. Nie przypominało to modlitwy, była to raczej wiadomość. Heaven westchnęła.

-Ech, odwiedziny trzeba zostawić na później, teraz sprawa sojuszu.

I przeniosła się do pałacu na swoich ziemiach. Siedząc na tronie, ujrzała Glatryda.

-Witaj. O co chodzi?

Zjawił się kolejny tron, by bóg mógł na czymś usiąść i pomówić o sprawie sojuszu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd stanął przed boginią i pokłonił się chrzęszcząc przy tym nieco szklanym ciałem, po czym wyprostował się, odchrząknął i zaczął przemowę.

- No, więc na początku chciałbym przeprosić za moje nagłe przybycie i ściągnięcie tutaj. Mam jednak poważne powody by sądzić, że wśród bogów zaczynają wybuchać konflikty, które mogą przerodzić się w wojnę na wielką skalę. Ja nie jestem uwikłany w żadne boskie kłótnie, ale obawiam się, że skutki ich walk mogą się odbić na moich wyznawcach. Aby się przed tym uchronić pragnę zawiązać z Tobą, pani sojusz. Zapewni on nam obojgu bezpieczeństwo na jednej z naszych granic, a dodatkowo będziemy mogli liczyć na wspólną sąsiedzką pomoc. Jestem pokojowo nastawionym bogiem, nie szukam zwady ani konfliktów, burzliwą młodość mam za sobą, lecz w razie czego chętnie służę pomocą i radą. Wiem, że rządzisz stabilną i szczęśliwą krainą, co sprawia że mam do Ciebie zaufanie i uważam za dobrą sojuszniczkę. Czy podpiszesz akt sojuszu który zapewni nam odrobinę pewniejszą przyszłość?

Zapytał po długiej przemowie i stał dalej przed boginią oczekując na odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę kiełbas się pojadło, węgielkami zagryzło i napojami popito. Holzen jednak poczuł, że coś się święci na PWB.

Wiedział, że Glatryd to swój bóg. Na wschodzie spokój, niedaleko Międzyświecie. Ale pozostawał jeszcze mały skrawek ziem granicznych z ziemiami Heaven.

Pomyślał chwilę... No nie taką chwilę, bo na grillu było jak dotąd dość przyjemnie. Ostatecznie jednak powziął decyzję. Czas zawiązać jakieś pakty.

Przeniósł się na swoje ziemie, zobaczył, że zbrojenia i szkolenia idą zgodnie z jego wcześniejszymi wytycznymi, więc ruszył na północ. Prędkim skokiem znalazł się na ziemiach Glatryda.

Kilka podskoków dalej, znalazł się przy Niebiańskiej Hucie.

- Piątka Hevdi!

Przybija piątkę.

- Gdzież się podziewa Glatryd?

- Piątka! Gdzieś tam na północny-wschód polazł, o ile mi wiadomo.

- Luz, dzięki! Trzymaj się! Miłej roboty!

Pobiegł czym prędzej na ziemie Heaven, mając jednocześnie nadzieję, że daruje wizytę aż dwóch gigantów jednocześnie.

Podbiegł prędko pod bramy pałacu, w międzyczasie odgarniając się od gromad autochtonów.

- Już! Już! Wiem! Nie zapowiadałem! Nie oczekiwaliście mnie, wiem! Nic się nie martwcie!

Tłum zaczął gęstnieć i otaczać Holzena.

I co ja mam teraz zrobić?

Zaczął szukać po kieszeniach. Światełka - nie. Skóra Dantego - nie. Nie ma co, sam raczej nie był przygotowany.

Ale cóż to? Z oporem wyjął wielkie metalowe pudełko, z wielką kłódką.

O, to to! Się przyda!

Otworzył kłódkę, otworzył wielkie pudełko przed całym zgromadzeniem. To zaczęło dziwnie i pytająco się nań patrzeć.

- No już, śmiało! Dla każdego starczy! Ciasteczka od wujka Holzena! Z dwunastu przypraw i trzech rodzajów czekolady! No już, śmiało, nie krępować się!

Tłum zaczął sięgać i podawać dalej ciasteczka. Wkrótce wszyscy chrupali, a pojemnik nie był nawet w ćwiartce bardziej pusty.

Korzystając ze zmiany punktu zainteresowania, szybko wszedł do pałacu, zamykając za sobą bramę. Strażniczki poczęły patrzeć na przybysza z lekkim zdziwieniem, ale poznały (chyba), że to bóg, bo nie zatarasowały przejścia jak przed jakim intruzem.

- Panie wybaczą, ja w ważnej i miłej nam wszystkim sprawie... A co się będę rozgadywał! Pewno już macie tam jednego dość podobnego mnie.

Nieśmiało, acz głośno zapukał do wrót sali przyjęć.

Wpuść mnie, wpuść mnie!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aksuki błąka się bez celu po Osiedlu. Dociera nad jedno z wielu jezior.

Nie powinnam się tak użalać nad swoim losem. Oni zginęli i już. Ja też nie żyję. Casul nie zadręczałby się.

Jane leciała myśliwcem przez Osiedle, rozmyślając.

Brat chciał, żebym poleciała i poprosiła Casula o wskrzeszenie jakiejś drużyny Komandora Sheparda, czy coś. Nie powinnam się nawet odezwać do tego puszczalskiego blaszaka. Tylko łazi z tą... tą...

W tym momencie Jane dostrzegła Aksuki, błąkającą się nad jakimś jeziorem.

Aksuki!

Myśliwiec momentalnie zanurkował w dół. Jane zgrabnie wyminęła pokaźne drzewo, i spokojnie osiadła myśliwcem jakieś 50 metrów od Aksuki. Wysiadła, biorąc ze sobą snajperkę oraz dwa glocki. Zbliżyła się do heroski.

- Witaj - powiedziała aż zbyt radośnie. - cieszę się, że cię widzę.

- Witaj.

Wskazuje na trzymaną broń.

- Wybierasz się na jakieś polowanie? I czemu tak dziwnie się uśmiechasz?

- Polowanie na grubą rybę. Wiesz, zawsze chciałam się ciebie o coś spytać... - Jane stanęła bokiem do Aksuki, i wpatrywała się zmąconym wzrokiem w niezmąconą taflę jeziora. Wyjęła pistolet, odbezpieczyła go, i przeładowała powoli.

Coś się święci.

Podnosi kamień i rzuca nim w jezioro. Odbija się kilka razy.

- Więc pytaj.

Nerwowo zaciska dłoń na rękojeści miecza.

Jane chwyta Mocą kamień ze środka jeziora, i przyzywa go do siebie. Ujmuje go w swoją mechaniczną rękę, i miażdży. Proch i kawałki kamyka sypią się na ziemię.

- Co czułaś, gdy umierałaś?

- A co można czuć, gdy jest się przebitym, - Wskazuje przedziurawiony fragment zbroi na mostku. - a w twoich żyłach krąży trucizna, która z każdą chwilą zabiera cię z tego świata?

- W twoich żyłach krąży trucizna? Dobrze wiedzieć. Postaram się nie poplamić. - Ostatnie zdanie wypowiedziała groźnie. Zanim Aksuki zdążyła odpowiedzieć, Jane przyłożyła jej pistolet do czoła, i sztylet do gardła. Na twarzy Jane malował się gniew.

Wyciąga miecz i zamaszystym ruchem rani Jane od biodra aż po pachę. Następnie robi salto w tył. Stoi od niej kilka metrów dalej.

- Dlaczego mi grozisz?

- Bez powodu.

Oddaje kilka strzałów w stronę Aksuki.

Szybko przykuca.

- Bez powodu? Z tego, co wiem to nie zachowujesz się jak kalka Bajcurusa, więc jaki jest powód?

- Może taki, że nie podoba mi się fakt, że podrywasz Casula? - warknęła Jane. - Łap!

W stronę Aksuki poleciał granat, odbił się od gałęzi drzewa, i padł prosto pod nogi Aksuki.

Kopie przesyłkę w stronę jeziora. Granat wybucha, a wyrzuca woda opryskuje obie dziewczyny.

- Podrywasz? O co ci chodzi? Ja go nigdy nie... Zazdrość.

Jane wyskoczyła prosto na swój myśliwiec, i podleciała wyżej. Wyjęła oba glocki.

- Nie przejmuj się, będziesz miała dobry pogrzeb. W jeziorze.

Poleciała prosto na Aksuki, prując z obu glocków z dachu myśliwca.

Ucieka przed kulami.

- Nie słyszysz! Nic mnie z nim nie łączy w tym sensie!

Zaczyna kaszleć. Po chwili z jej ust wydobywa się gęsty dym, który skutecznie ogranicza pole widzenia. Wskakuje na drzewo, a potem wybija się z niego na samolot.

- Opamiętaj się!

Podcina przeciwniczkę.

Gładko opada na trawę, a myśliwiec odlatuje ponad drzewa.

- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Casul przywrócił cię tak dla zabawy!

Wyjmuje uzika, i rzuca go Aksuki.

- Nie mogę powiedzieć Casulowi, że zabiłam bezbronną dziewczynę. Ale teraz mogę cię zabić z czystym sercem!

Kuca, wyjmuje snajperkę repulsorową, i zaczyna ją ładować.

- Pożegnaj się z drugim życiem, bo trzeciego nie będzie.

Zeskakuje z samolotu i w powietrzu łapie rzuconą broń. Chowa się za drzewem.

- A myślisz, że ja wiem, jaki on miał w tym cel, żeby mnie tu sprowadzić?!

Na Jane rzuca się chmara kościanych ptaków.

- Mało mnie to interesuje, jako że tego celu nie uda ci się wypełnić!

Odrzuciła snajperkę, stanęła tylem do Aksuki, i dwoma glockami prędko poradziła sobie z chmarą ptaków. Mocą przyzywa snajperkę do ręki, i odwraca się z powrotem w stronę przeciwniczki z perfidnym uśmiechem, i stoi tak, nie kryta niczym.

- No to strzelasz czy tam siedzisz? Bo moja snajperka przebije się przez wszystko, nawet przez to twoje drzewko.

Czemu mam w ogóle z nią walczyć? Jej trzeba raczej pomóc. Tylko skąd wezmę psychologa?

- I mam się tak po prostu wystawić na cel?! OK!

Wychodzi powoli zza drzewa, po czym daje szybkiego nurka w jezioro. Jest na samym dnie.

- Tak naprawdę, to myślałam, że spróbujesz mnie zastrzelić. Może jak skończysz bawić się tchórzliwie, wyjdziesz na zewnątrz i zaczniesz normalnie walczyć?! Postanowiłaś poromansować z Casulem, to teraz stawiaj czoła konsekwencjom.

Wypaliła kilka pocisków ostrzegawczych w wodę.

Aksuki wynurza się na piramidzie topielców. Z dłoni spływa strużka "krwi". Mierzy i strzela w stronę Jane. Za pociskiem ciągnie się zielona poświata.

- Czy ty w końcu zaczniesz słuchać?! Nie! Flirtuję! Z nim!

Machnęła mechaniczną ręką, a kula opadła na ziemię.

- Bardzo odważnie z twojej strony. Zasłony dymne, szkielety ptaków, ucieczka do wody, armia topielców... Zbyt wystraszona, żeby walczyć ze mną bez hord kumpli? Tak poza tym, to w mechanicznej ręce mam magnesy, które mogą odpychać wrogie kule, lub przyciągać metalowe rzeczy.

Kucnęła.

- Nie flirtujesz z nim, hm? Wskrzesił cię, mieszkasz w jego domu, codziennie się z nim spotykasz, jest do ciebie miły, grzeczny. Do mnie nigdy się tak nie zachowywał. No cóż, to jest raczej widoczne, że coś między wami iskrzy... To będzie wielka szkoda, jak umrzesz.

Przycelowała, i wypaliła. Potężna wiązka energii przeszła przez lewe kolano Aksuki.

Wypaliła ponownie, a w brzuchu jednego z topielców pojawiła się dziura.

Wypaliła ponownie, i trafiła w wodę. Ogromna temperatura pocisku spowodowała parowanie wody, a jezioro zmiejszyło objętość o połowę.

Jane zmieniła broń na dwa glocki.

- Nie zasługujesz na miano wojowniczki...

Kuca.

- Posłuchaj siebie. Ty nie myślisz racjonalnie. Wskrzesił mnie, bo potrzebował po coś heroski. Mieszkam z nim, bo jestem jego heroską. Widzę się z nim, bo jestem jego heroską. A jest dla mnie miły, bo czuje się za mnie odpowiedzialny. I masz rację, będzie szkoda, kiedy mnie zabijesz. Szkoda ciebie, bo Casulono nie będzie zachwycony twoim wyczynem.

- Zrobiłabym dal niego wszystko, ale wolał wziąć sobie ciebie. Nie potrafisz nawet normalnie stawić mi czoła, tylko chowasz się pod wodą i za zasłonami dymnymi. Casulono nawet się do mnie nie odzywa, co za różnica dla mnie, czy ucieszy się z twojej śmierci czy nie?

- Nie. Dla ciebie nie jest wszystko jedno. Gdyby tak było, to do tej potyczki nie doszłoby.

Schodzi po trupach na stały ląd.

- A skoro chcesz, bym się nie ukrywała, to proszę.

Macza ostrze w swojej "krwi" i powoli idzie w stronę Jane.

Jane odrzuca oba pistolety i snajperkę.

- Mam z tobą walczyć pięściami? Daj jakiś miecz. - powiedziała szyderczo.

- Masz swoją rękę. To powinno ci starczyć.

- Miło z twojej strony. Czy o taką korzyść ci chodziło? - Jane skupiła się, i uniosła Mocą Aksuki.

Świetnie... Jej trzeba przemówić do rozsądku. Ona walczy o Casulona, więc on powinien jej to wytłumaczyć. Hmm... Skoro ja wtedy wyczułam, że zniknął, to to połączenie działa w drugą stronę i prześlę mu informacje.

Aksuki skupia się i wykonuje swój plan. Tworzy krąg klątwy osłabienia. Opada na ziemię i tnie z prawej.

Ostrze trafia na tytanową rękę Jane i wrzyna się na pół centymetra.

- Ups.

Z mechanicznej dłoni wysuwa się krótki moduł.

- To jest pan miotacz ognia, poznajcie się.

VOOSH, płomień buchnął Aksuki prosto w twarz.

Puszcza miecz i odskakuje.

- Witam pana. Niech pani dłoń przywita się z panią trutką. Ta trutka ma w zwyczaju zajadać się wszystkim, co ma pod ręką.

Trucizna z ostrza sączy się do mechanicznej ręki.

Wyjmuje miecz z ręki, i spogląda na mechaniczną rękę, która jest jedzona przez kwas.

- No dobra, to może rozegram to inaczej. Blade, potrzebuję twojej pomocy. Walka z Aksuki stała się nagle niebezpiecznie wyrównana.

- Walka z Aksuki? Ale o co... Zaraz tam będę.

- Co do wyrównania walki, to skoro powiedzieliśmy sobie 'dzień dobry', to może czas na 'do widzenia'...

Łapie miecz w lewą rękę, i próbuje rozpłatać Aksuki na pół szybkim cięciem.

Aksuki paruje cios mieczem z kości, który wyrósł wzdłuż przedramienia. Chwyta go i wyciąga całkowicie

- Ech, ty się nigdy nie nauczysz, hm? I chyba nie będziesz miała szansy.

Przykłada Aksuki pistolet do boku, i naciska spust.

CDN

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Rozumiem, że podpisanie takiego sojuszu z całkiem niedawno poznanym bogiem wymaga głębokiego zastanowienia i rozważenia wszystkich "za" i "przeciw". Nie będę więc wywierać teraz na Ciebie presji i jeśli pozwolisz wrócę na razie do innych moich spraw. Gdy już podejmiesz decyzję, wyślij wiadomość a przybędę jak najszybciej by wysłuchać Twojej decyzji. Teraz już się żegnam, jednak mam nadzieję że będę mógł jeszcze często tu gościć.

To mówiąc pokłonił się i ruszył do drzwi, by wychodząc wpaść wprost na Holzena.

- Co do... Holzen! Witaj, co cię tu sprowadza? - Zakrzyknął na widok dobrze znanego boga.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj mistrzuniu! Ano zapewne z tego samego powodu co ty tu przybyłem. O ile z tobą można luźno pogadać, to nie wiem, jak z tutejszą władczynią. Warto zachować ceremoniał i te pe. Jakbyś mógł, to zaczekaj na mnie, wiele to nie zajmie.

Wyjmuje z kieszeni perfum, psika się nim trochę. Łyka miętowy kamień - oddech w porządku! Odchrząka, ćwiczy głos i ukłon. Chyba wszystko w porządku.

- No to wchodzę...

Wchodzi i zamyka drzwi.

Zbliża się gustownym, marszowym krokiem na pewien dystans do tronu bogini. Staje i kłania się głęboko, jak to niesie zwyczaj ceremonialny i zwyczajowy.

- Witaj Naoko, o boska opiekunko dzikich kotów, o władczyni czarnych pereł, o głosicielko czystej odwagi, o mistrzyni spadających gwiazd urodziwych i deszczu, o bogini shurikenów, o istoto piękna i wielebna, o władczyni tych ziem i ludu Nekomimów, et cetera, et cetera, et cetera. Bądźże łaskawa zważyć na me słowa, które do Ciebie niosę. Wszakże zanim przejdę do prośby mej wielkiej, wobec takiej osoby, dar zechciej przyjąć, o bogini.

Podchodzi krok bliżej, wyjmuje zza pazuchy coś niewielkiego, kładzie przed nią niewielką szkatułkę, kłania się i cofa się pół kroku.

- Amulet zawczasu przyjęłaś, więc i nadzieję mam, iż ten dar raczyć Cię będzie.*

Bierze krótki, lecz głęboki wdech, krótko odchrząka i kontynuuje ceremoniał.

- Zechciej teraz, o Naoko, wysłuchać mej prośby. Bacząc na wymiar twych działań, zajęć i czasu, pozwolę sobie streścić całość. Z wielkim szacunkiem do twej osoby, pragnę zaoferować sojusz i pakt współpracy militarnej, gospodarczej i granicznej. Niewielka nasza wspólna granica, a i obie krainy bogate w dobra wszelakie, jednakże, jeśli zechcesz, rozwój i bezpieczeństwo osiągnąć osiągnąć się uda, jeśli sojusz zawrzemy. Gdybyś niepewną wobec mych zamiarów się ostała, bacz, że nie pragnę zwad szukać z nikim. Sojusz byłby więc wyłącznie obronny lub pokierowany słuszną koncepcją walki. Wierząc w twą niemożebną mądrość, wiary żem pełen, iż cały pakt zdoła doprowadzić do poprawy i umocnienia ogólnej sytuacji. Zdrady również, Milady, nie musisz się obawiać, gdyż nie jestem biegły tak wielce w tej sztuce, a i zapewne tego błędu nie miałbym czasu żałować.

Lekko się uśmiecha.

- Jako iż jedną ofertę już otrzymałaś, a takowy krok decyzji szerokiej wymaga, zechciej mi wybaczyć - udam się przeto na stronę, byś mogła w spokoju rozpatrzyć właściwość i zasadność mojej oferty. Bądź pozdrowiona, Naoko.

Ukłonił się, cofnął się kilka kroków, cały czas stojąc przodem do Naoko, po czym, gdy był już prawie przy drzwiach, odwrócił się i wyszedł.

- I co, jak poszło?

- Chyba dobrze, ale może mi odejmie punkt za powtarzanie. Będzie gdzieś tak z 19-20/20.

Uśmiecha się.

- Jak będzie trzeba wracać, to daj mi znać, to razem podejdziemy.

Rozgląda się naokoło.

- Zapewne mamy trochę czasu, a ja mam trochę zajęć... Tobie zdradzić, choć nie wszystko, mogę. Muszę się zabezpieczyć przed takimi sytuacjami, jak ta, która miała miejsce ostatnio... A co z nami? Jak się sprawa ma z naszymi granicami?

- Jak z naszymi granicami? Mam nadzieję, że w porządku, po naszej ostatniej rozmowie nie trzymam tam zbyt wielu żołnierzy, ledwo tyle żeby południowe umocnienia nie popadły w ruinę i całkiem się nie rozsypały. Jednak nie powiedziałeś wtedy jeszcze, czy na pewno chcesz ze mną współpracować, więc czasami tam zaglądam, ale są to tylko rutynowe obchody przy których zazwyczaj czytam książkę. Nie wydajesz się bogiem który nagle i bez powodu atakuje sąsiadów, co sprawia że bardzo mi zależy na bliższej współpracy z tobą.

Uśmiechnął się.

- No, a co ty sądzisz o naszych granicach?

- Ja? Północnych mych granic strzeże wyjątkowa rzeka i pasmo wielkich gór. Tam również nie ma zbyt dużych sił...

Chodziło mi głównie o to, co myślisz o jakimś sojuszu między nami? Nie wiem, jak sprawa będzie się miała z Naoko - może się zdarzyć, że z tobą zawrze sojusz, a ze mną nie lub odwrotnie. Mimo wszystko, chciałbym, abyśmy my, zawarli trwały i silny sojusz obronny z otwarciem granic na działania gospodarcze i wojskowe - oczywiście w razie potrzeby. Cóż ty na to?

- Zrzucasz mi kamień z serca... chociaż technicznie go nie posiadam. Sojusz z tobą byłby dla mnie wielkim zaszczytem, co więcej i dużą pomocą. Bardzo chętnie stworzę z tobą koalicję która zapewni pokój choć kawałkowi PWB i przy okazji zmieni nieco tutejszy rozkład sił, co może odbierze części władców chęć do rozpętania wojny. Jeśli jeszcze uda nam się obojgu podpisać pakt z Heaven będziemy naprawdę silni. Zgadzam się też byśmy nie używali naszych połączonych sił do ekspansji, a tylko do zapewnienia pokoju i stabilności. Z przyjemnością podpiszę z tobą pełny sojusz.

- No to momencik...

Tworzy ładną ławę i dwa krzesła gdzieś w szczerym polu, na ziemiach Heaven.

Wyjmuje dwa pióra, atrament i dwa egzemplarza tego samego dokumentu.

- No to siadamy, i podpisujemy. W razie potrzeby, dopisze się jeszcze Naoko i dodamy jeszcze jeden egzemplarz. Ty pierwszy.

- Nie ma sprawy.

Powiedział, chwycił pióro i złożył zamaszysty podpis.

I Holzen złożył również podpis z długim pociągnięciem pióra na koniec.

Stołki zniknęły, każdy z bogów otrzymał swój egzemplarz schowany w specjalnych teczkach.

- No to cóż... Mam trochę pracy, więc na razie się oddalę... Na Osiedla na razie nie będę wracać, pójdę do swojej drugiej iglicy. Trzymaj się.

- Do zobaczenia. Ciekaw jestem, jak ułoży się współpraca z Heaven.

Pomachał do Holzena i ruszył w stronę Niebiańskiej Huty.

Holzen dobiegł do swojej drugiej iglicy, odgonił zaciekawionych wyznawców, odprawił jakieś tam rytuały i wszedł do środka.

- Dobra, to chociaż jedną rzecz teraz ukończę...

Wyjął skórę Dantego, założył monokl i wyjął wiele ostrzy i wziął się do roboty.

________________________________________________

*Jakby co, to jest tam pierścień wysadzany onyksami, barwionymi agatami i lazulitami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos spadając na głowę Holzena w więzieniu stracił przytomność. I - jak pewnie się domyślacie, drogie dzieci - obudził się w Piekle. Wstał i podszedł do zagraconego jak zawsze biurka i zaczął papierkową robotę. Wśród setek umów o duszę znalazł przypadkowo żółtą karteczkę z napisem:

Idę na emeryturę. Zastąp mnie.

I tak Markos drow stał się Panem Piekieł.

Dobranoc, drogie dzieci. Wyśpijcie się, a opowiem Wam, kochani, o strasznej i niekończącej się wojnie pomiędzy praworządnymi złymi a chaotycznymi złymi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do miejsca, gdzie walczyły heroski podszedł Czarnoksiężnik. Wbił miecz w ziemię, rozejrzał się, po czym zaczął mówić:

- Nie chcę paniom przeszkadzać, ale do jasnej ciasnej, po co wy takie burdy wyprawiacie? No wiecie? A poza tym wyczuwam, że któraś- spogląda na Jane- w minimalnym stopniu obawia się walki. Wezwałaś wsparcie? Nieładnie, jeśli tak. Młoda, chodź, co ty czas tracisz.

Tymczasem, tam, gdzie trafiają dobrzy truposze, panowała zamieszanie. Zaginął Gabriel. Celestius chodził wśród ogrodów i rozmyślał. Nie może być tak blisko wojny, która zniszczy Wszechświat? Nie można do tego dopuścić. Wyśle najlepszego, jedyną istotę, która da radę. Wezwał ją telepatycznie i po chwili zjawił się wysoki starzec z długą broda, w szarym płaszczu i spiczastym kapeluszu.

- Witaj, drugi po Moderatusie.

- Witaj, czwarty po Moderatusie. Wiesz, czemu cię wezwałem?

- Gabriel zaginął, panie, to chyba oczywiste, co trzeba zrobić. I wiem, kto to mógł zrobić. Kto miałby motyw?

- Wiem, wiem...Działaj. Ale ostrożnie. Bardzo ostrożnie. Weź do pomocy młodego i brata. Coś jest nam winien po tym, jak wyciągneliśmy go wprost z pala, czyż nie? Na razie nie mieszaj Lunara.

- Przekażę Casulowi jeszcze tą rękę.

- Dobrze, jakie patronaty weźmiesz na dół?

- Burze, pioruny i katastrofalną pogodę.

- Stara miłość nie rdzewieje...Aha, pamiętaj, że zgodnie z zasadami mosz ograniczony czas na pobyt. I pamiętaj, możesz wewać tych dużych, ze skrzydłami...

- Strażników. Pamiętam o nich. Pozwolisz, że już pójdę.

Wybuchass przeraził się po raz drugi w życiu, gdy w jego biurko uderzył piorun i pojawił się jakiś starzec a'al Gandalf. Po chwili doszedł do siebie i zaczął go słuchać. Ale o tym później....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za dobrze się ostatnio działo. To znaczy niby co chwila ktoś nas atakuje, chce wydrzeć nam dusze i tak dalej, ale... to dobrze. Odwleka to to, co nieuniknione. Nie daje mi czasu na zajęcie się tym. Teraz jednak mamy spokój. Decyzja ta męczy mnie, nie daje odetchnąć. Przed chwilą powstrzymałem go przed samobójstwem. Teraz wykorzystam, zmanipuluję. Ech, ale mówi się trudno, takie mam obowiązki.

Lunarion wszedł do swojego Pałacu. Udał się do prywatnych komnat, a następnie do ich ukrytej części, do której tylko on miał dostęp. Przygotował się. Wyznaczył mały krąg na podłodze, zapalił świece i przygotował materiały. Zmieszana z krwią demona glina i druga porcja, tym razem spryskana diabelską posoką. Ulepił dwie figurki, demona i diabła. Szkaradne, skrzydlate stworzenia. Ustawił je na przeciwnych biegunach kręgu, stanął na jego obrzeżu i wyciągnął ręce przed siebie. Zamknął oczy i rozpoczął cichą recytację. Delikatne nitki ze światła wystrzeliły z jego palców i połączyły się z figurkami, teraz wyglądał jak uliczny lalkarz. Rzeczone figurki lekko pojaśniały, drgnęły i ruszył w swoją stronę. Teraz już nie ma odwrotu.

Gdzieś na jakimś zadupiu w jednym miejscu znalazł się demon i diabeł. Normalnie minęliby się, nawet nie wiedzieli nawzajem o swojej obecności, ale teraz coś ciągnęło ich ku sobie. Stanęli naprzeciwko siebie.

Negatywne emocje. Przesłał to przez nitki do figurek. Irytację, gniew, przemożną chęć udowodnienia swej racji mimo argumentów oponenta. Figurki pociemniały i drgnęły jeszcze raz, teraz żywo choć bezgłośnie gestykulowały.

Gdzieś na jakimś zadupiu kłócił się demon z diabłem. Poszło o zło. Na świecie jest wiele zła i wiele jego odmian, ale która jest lepsza? Która ma "więcej zła w źle"? Kłócili się o to i żaden nie mógł odpuścić, jak dwaj pijani kapłani przeciwnych bóstw. W końcu doszło do walki.

Ostatni etap. Figurki okładały się teraz aż miło, glina powoli się z nich wykruszała. Lunarion podsycał konflikt, ładował w niego tyle nienawiści ile się dało. W końcu kazał wezwać posiłki.

Gdzieś na jakimś zadupiu walczyły ze sobą dwie armie. Demony i diabły. Większość nie wiedziała o co chodzi, zwyczajnie jeden z nich wezwał pomoc, a po przybyciu zastali wrogą sobie grupę. Powoli konflikt eskalował, walczyły ze sobą oddziały, legiony, całe niepoliczalne armie. A zaczęło się od jednej kłótni. Wojna falami ogarniała kolejne planety i wymiary, żadna ze stron nawet nie myślała o ustąpieniu. Piekło i Otchłań od teraz walczyły ze sobą o dominację i uznanie wyznawanego przez siebie zła za to właściwsze. Bezsensowny konflikt, w którym żadna ze stron nie potrafi wygrać. Ale ma swój ukryty, wyższy cel. Teraz biesy zajęte są sobą, skupiają się głównie na wojnie. Ciągle rekrutują najemników, porywają dusze, zawierają kontrakty i popełniają niewysłowione okrucieństwa, ale przynajmniej się ze sobą nie sprzymierzą, wtedy całe Uniwersum byłoby zagrożone. Poza tym powinno zabraknąć im pary na takie przedsięwzięcia jak atak na Niebo, nie mogą sobie pozwolić na wojnę na dwa fronty. Lunarion słyszał ostatnio, że porwano Gabriela. To znak, że coś się szykuje. A on nie może do tego dopuścić. Ma strzec Równowagi, dobro nie może zostać całkiem zastąpione przez zło, czyli Niebo nie może upaść. Wykorzystywał teraz swojego przyjaciela, ale to dla większego dobra. Tak w każdym razie chciał wierzyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal szedł przed siebie. Po dotarciu do Miasta odnalazł portal prowadzący do pałacu Stelli. Był jej synem, więc mógł wchodzić kiedy chciał.

Pałac Kosmosu znajdował poza czasem i przestrzenią, większy od nieskończoności i starszy od wieczności. Wyglądał, jakby był zbudowany z gwiazd, mgławic, całych pasów asteroid i innych kosmicznych obiektów, czasami o pochodzeniu niewytłumaczalnym nawet dla większości bogów. Gdzieś w dali można było nawet zobaczyć kawałek Oka Terroru, magicznego wiru z jakiejś wersji Drogi Mlecznej. Za przejrzystymi ścianami widniała niesamowita przestrzeń wypełniona dziwnym światłem o barwie, której nie da się określić słowami. Przemierzały ją eteryczne istoty, których istotę nawet Moderatus z trudem rozumiał. Wnętrze pałacu było pełne świetlistych nici, które w rzeczywistości były Przeznaczeniem niezliczonych istot. Wisiały na lampach, zwisały z sufitu, ścieliły podłogę. Czasami Stella pod wpływem znudzenia tkała je w gobeliny, fantazyjne wstęgi i inne dekoracje.

Wreszcie Abyssal stanął przed obliczem swojej matki. Siedziała na swoim tronie, który zresztą był podłączony do Krosna Losu tak, że Stella nawet podczas odpoczynku mogła je obserwować. Widząc swego syna wstała i podeszła do niego ze smutnym wyrazem twarzy.

-Więc wreszcie zdecydowałeś się odwiedzić swoją rodzinę?

------------------------------------------

CDNJ (Ciąg Dalszy Nastąpi Jutro), bo aż wstyd pisać coś o takiej porze. :smile:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziała na tronie i rozmyślała. Wydarzenia z ostatnich minut lekko ją zdziwiły. Najpierw wiadomość Rie, przez którą musiała przerwać podróż i udać się na swoje ziemie. Później propozycja Glatryda. I na końcu propozycja Holzena. Jednak według niej najdziwniejsze było to, że obydwaj bogowie chcieli zawrzeć z nią sojusz. Jej matka, Flame, gdy jeszcze żyła, nie cieszyła się zbyt dobrą opinią u innych bogów, między innymi ze względu na to, że gdy tylko się zaatakowało, potrafiła tą osobę zabić z zimną krwią, nawet jeśli był to jej przyjaciel. Wiele bogów twierdziło, że tak samo będzie z Heaven. Ale nie było.

Kątem oka dostrzegła, że jeden z chodzących po podłodze małych lwów próbował dorwać się do szkatułki. Gdy już był blisko szkatułki, nagle jakaś niewidzialna siła wzięła szkatułkę i uniosła ją w górę, dzięki czemu Heaven mogła łatwo wziąść "dar". Otworzyła szkatułkę.

-Znowu biżuteria. Nie chcę wyglądać jak choinka, schowam ten pierścień.

Schowała pierścień do torby i zaczęła się zastanawiać.

Tymczasem w Grocie Wygnańców*...

-Słyszeliście?! Podobno jacyś 2 bogowie chcą zawrzeć sojusz!

-Z kim?

-No jak to z kim?! Z Naoko oczywiście!

-CO?! O nie! Żegnaj wolność i życzę ci dużo szczęścia w twoich wypra...

-Czyś ty oszalał? Wolność nas nie dosięgnie, jesteśmy w tej grocie od wieków. Ale fakt, jeśli ta...*tu jest 5 minut wymieniania obelżywych tytułów na temat Heaven* zawrze sojusz, będzie dla nas źle, i to bardzo!

-A w ogóle skąd o tym wszystkim wiesz?

-Skąd? To proste. Mój lampart to zaufany informator, może wyjść z groty nawet na 2 lata, by potem przekazać wszystkie nowości! Ale lepiej módlmy się, by nie zgodziła się na sojusz...

-Ale do kogo się modlić?

-...

Mija 5 godzin. Decyzja nastąpiła.

Heaven wysłała mentalną wiadomość do Holzena i Glatryda.

"Zgadzam się na sojusz z wami. To wszystko."

--------

*Wygnańcy to jedna z warstw społecznych Nekomimi, jedna z najmniejszych. A ich siedziba to Grota Wygnańców(to przypomina Metina X.X)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ej szefie, wygląda na to, że demony się tluką - zauważył diabełek.

- Co?! Gdzie?! - wrzasnął Bajcurus, dobijając buntowniczego demona kuflem.

- A, tam za tą górą się leją. Ale jest ich dość dużo. Miliony.

- CO?! GHRR, to ile oni beczek piwa wytoczyli?! - wkurzył się kot, i zmiótł górę ze swej drogi. - To diabły! Zabiję!

- Diabły! - powtórzył diabełek.

- Nawet nie myśl o dołączeniu do nich, jeżeli nie chcesz, żebym wypruł ci flaki - ostrzegł kot, i rzucił masywną górą w oddziały demonów i diabłów.

- Spoko, szefie, przecie te diabły to gamonie - zadecydował.

- Już ja ich oczyszczę! Won z drogi! - Bajcurus zebrał moc w ręku, i buchnął płomieniem na legiony demonów i diabłów.

- Szefie, jarasz też swoich - zauważył diabełek.

- Akceptowalne straty, BUACHACHACHA!

- Ło, pan rogaty idzie w twoją stronę, panie - ostrzegł diabełek, podleciał do jakiejś rury, i wyrwał ją z ziemi.

Diabeł był dwa razy wyższy od kota, i miał długi miecz obosieczny. Zamachnął się na Bajcurusa.

*KLENG*

Miecz zatrzymał się na ramieniu kota.

- Pana Otchłani chcesz rozwalić takim patyczkiem? - rzekł kot z mrocznym uśmieszkiem. - Dev, dawaj tą rurkę!

- Robi się, szefie! - diabełek rzucił metalową rurę Bajcurusowi, który złapał ją, i zdzielił dużego diabła w łeb, po czym kopnął go w kolano tak, że powstało złamanie otwarte, a na końcu wbił diabłu rurę w łeb.

- Buecheche. Dobra, kończymy ten konflikt! - Bajcurus złapał sufit, i zaczął obsuwać go na pole bitwy. - Te demony, które nie wezmą tyłków w troki w ciągu następnych 30 sekund... Do widzenia.

Kamienie zaczęły spadać z sufitu. Wkrótce ogromne głazy.

- GRRAGHR!! - warknął kot, i zrzucił cały sufit na pole bitwy. Kamienie pogrzebały miliony demonów oraz diabłów.

- No, to po problemie. Dev, wracamy. - wzruszył ramionami Bajcurus.

- Jasne, szefie. - Diabełek ruszył z kotem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heros

Dragomir(załamany własnym czynem) uciekł na pustynię i tam znalazł jaskinię. Wyglądała ona jak dom. Wampir zamieszkał w niej, gdyż musiał uciekać przed potęgą Almoresa.

Bóg

Almores kazał całej cywilizacji odnależć Dragomira.

-Panie,będziemy go szukać choćbyśmy zginęli!- krzyknął władca cywilizacji

-Jeżeli tego nie zrobicie,to wszystkie wampiry zginą!-wściekle powiedział bóg

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus osiągnąwszy pułap 10 metrów zaczął patrolować spalone ziemie sewastyjskie. Z każdym przelecianym metrem rozpacz powiększała się wielokrotnie. Spalone drzewa sterczały samotnie. Popioły niesione z wiatrem powodowały że Cygnus co chwilę musiał rozwiewać skrzydłami pomniejsze tumany. Trawy nie było. Co kilkanaście metrów napotykał ciała rolników, kupców, podróżników... Postanowił polecieć do swojej stolicy, choć nie wiadomo było czy doleci, bo z powodu popiołów działających jak TEPOPIOŁYZWULKANUNAISLANDII (lepsze niż Ellaflaja... bla bla bla) oraz odczuć graniczących z... heh... rozpaczą? Nie, desperacją! Nie... Żal? Na pewno nie. To było coś potężniejszego. To było tak straszne, że sam Pan Strachu odczuwał lekki [słowo usunięte by nie gorszyć dam]. Tak czy siak nie wiadomo było czy doleci. W drodze spotkał grupę poszukiwawczą trochę mniej przejętą niż sam bóg, ale zszokowanych i to porządnie.>

- Hej tam na dole!

<Ekipa z Lapidii (tak Sewastianie zwą ziemie Lapidian) przerwała na chwilę poszukiwania>

- Kto tam?

- Pan tych włości!

- Czego?!

<Cygnus załapał doła>

- Pozostałości tych włości. Znaleźliście kogoś?

<Członek ekipy pokazał na namiot>

- Zobacz panie!

<Cygnus nie spodziewał się ujrzeć takiego widoku. Pan Strachu odczuwający straszne uczucia doznawał ekstazy za ekstazą. Dalej nie trzeba opisywać. Wyszedł z namiotu pomimo łapy złamanej od czasu pojedynku z Moithem. Sprawiała mu ona wielki ból. Stanął jednak na niej. Syknął z bólu>

- To moja wina!

<Powiedział po czym z powodu ciężaru jego złamana kość zsunęła się z punktu oparcia przebijając się przez skórę. Lew ryknął tak, że słychać było aż w pałacach wszystkich bogów - trzęsły się witraże, szyby i tynk. Upadł uderzając głową o kamień - rozbił sobie głowę tracąc przytomność. Na szczęście Lapidianie byli blisko.

-----------------------------------------------------------------

Zakrawa na masochizm xD

Mój 500 post! Jeszcze tyle i własny opis! :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czekaj, staruszku, coś czuję. A niech mnie! Taki pokład beznazdziejności, strachu i rozpaczy! Ostatni raz czułem coś takiego przy Książku, gdy ten zmienił się w Emo...On jest...on jest...NA PWB! CHOLERA JASNA, ZEŻRĄ GO DEMENTORZY! To dla nich nieskończona uczta! Dla mnie zresztą też...Ech...

Tworzy cygaro i się zaciąga. Marzy o nieskończonym źródle energi dla swoich armii...Tak. Podłączyć go w mini Matrix symulujący Sewastię i jej zniszczenie...HAHAHAHA.

Nim Lapidanie dotarli do Lwa, przechwyciła go jakaś Latająca Bestia, na której siedział Czarnoksiężnik. Zotawił Aksuki, czując, że to jest o wiele ważniejsze. Po kilku chwilach był na Gwieździe Śmierci, gdzie ekipa doborowych robotów lekarzy zaczęła składać pacjenta. W amyśle miało wyjść coś podobnego do tego. Tymczasem grupa programistów tworzyła zaawansowany symulator zniszczenia Sewastii, a inzynierowie Stracho Pobierainator. Nagle ktoś zadzwonił.

- Halo?

- Sup, tu Simba. Dawaj tu szefa, nawet nie wiesz, jak ciężko trzymać trzymać słuchawkę łapą.

- Szefa nie dam, za mały lescz jesteś. Co chcesz?

- Wypuść Hyogę!

- Pomyślmy...A czemu? Zaraz, mam tu wyniki badań, poskładali go już. Ops, wiecie co? On ma zbyt mało mocy, by nam się przydać, macie.

Cygnus znowu pojawia się niedaleko Lapidan, wyleczony.

Khabumuss(domyśliliście się pewnie, że ten staruszek to on) zostawił syna swoim sprawom. Mógł na niego liczyć, a sam sobie na razie poradzi. Skierowal swe kroki na Ulicę Piekielnianą 36. Zapukał w drzwi.

- Ja do Markossa, nie zna mnie pewnie, ale przychodzę z pewną sprawą z "góry". Spekuluję, iż chciałby mnie wysłuchać.

Zeedytiwane na prośbę Pegaza. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odebrawszy wiadomość od Heaven, Holzen odpowiedział.

- Dziękuję. Mam nadzieję, że nasz sojusz przysłuży się wszystkim stronom.

I wrócił do tworzenia.

Po kilku minutach skończył robotę, a skóra Dantego nabrała nowej formy.

- Tadam! Nowy portfel!

I zadowolony schował go do kieszeni. Poczuł od razu, że jest on ciężki i niezwykle twardy.

Hmm... Najwyraźniej skóra przejęła część cech jej byłego właściciela... To może być przydatne...

Rozejrzał się i ujrzał, że na razie na PWB nie ma nic do roboty.

No nic... A właściwie... mam plan...

Teleportnął się do swojej Iglicy na Osiedlu. Widział, że robotnicy niestrudzenie pracują nad tajemniczą budowlą, która już niebawem będzie gotowa.

Ale to nie o tę budowlę chodziło. Holzen okrążył swoją Iglicę, co zajęło mu trochę czasu. Będąc na jej drugim końcu, miał w końcu spokój i ciszę.

Kontakt mentalny z herosem i chowańcem:

- Dobrze się bawicie?

- P...panie? Ty wyzdrowiałeś? Kiedy?

- Trzeba było uważać, a nie bawić się całymi dniami...

- Wybacz...

- Nieważne... Nie będzie mnie w Iglicy jakiś czas. Viser - wyprowadzaj Andrzeja co jakiś czas. Andrzej - nie wariuj jak mnie nie będzie. I nic nie zniszczcie, co może być później niezwykle przydatne, czyli tamtych klonów z piwnicy nie ruszajcie.

- T...tak Panie, jak rozkażesz.

Zgodna odpowiedź zadowoliła Holzena.

No i gitara.

Pstryknął palcami, a przed nim pojawił się średniej wielkości klasztor, z fajnym ogródkiem i ciekawymi podziemiami.

Holender, zapomniałem nasionek kupić!

<Krótką wizytę na Mieście później>

Ok, wszystko mam, czas się brać do roboty.

Założył togę, zaczął sadzić własnoręcznie, nie używając żadnej mocy nasionka, a następnie kopać grządki i podlewać nowe życie. Miło widzieć, gdy nowe rzeczy się rodzą. Miło patrzeć, gdy coś nie dąży do zniszczenia, tylko do tworzenia. Miło też poczuć trud pracy na własnych barkach.

Bądź co bądź, tamto więzienie czegoś go nauczyło.

Kilka godzin później sprowadził sobie kilku Saatów do pomocy. Także przywdziali togi i zaczęli w pocie czoła pracować, przerwy poświęcając dysputom i innym mędrkowaniom.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus wrócił w miejsce z którego został zabrany. Nic nie pamiętał, ale wiedział że noga nie sprawia mu już problemów. Przypomniawszy sobie w końcu cel podróży zmarkotniał i w ciszy poleciał w kierunku stolicy - a raczej tego co z niej zostało. Doleciał wreszcie do miejsca gdzie były kiedyś mury miejskie. Teraz tylko czerwony pył pozostały z popękanych pod wpływem temperatury cegieł zaznaczał obszar miasta. Cygnus głęboko westchnął i wszedł główną ulicą miasta.

Tam gdzie kiedyś piętrzyły się piękne ruskie [chodzi o styl architektoniczny, nie obraźliwe określenie Rosjan - jestem rusofilem :P] kamieniczki pełne przypraw, przedmiotów nieznanego pochodzenia, kamieni szlachetnych, płócien, teraz dymiły popioły szare jak niebo nad nimi. Gdzieniegdzie krążyły jeszcze echa zabawy dzieci, gwaru kupców, gawędzenia gosposi, co było normalne na planecie. Wszędzie leżały spalone ciała Sewastian. Cygnus udał się na główny plac gdzie kiedyś stało to:

Chrystusa%20zbawiciela.jpg

Cerkiew Wielkiego Lwa czerniała na horyzoncie jak wielki ostaniec. Jej szczerozłote kopuły stopiły się a strop zawalił. Od niechcenia Cygnus wszedł do środka.

Strop cerkwi znajdował się na podłodze, pokryty szczerym złotem. Ikonostasu nie było. Freski zasadzone (pokryte sadzą) - nic nie było widać. Kryształy stopione lub rozbite (zazwyczaj obydwa naraz). Ciało Najwyższego Kapłana leżało tuż obok Cara Sewastii i jego rodziny. Straszne. Lew zastanawiał się tylko jakim cudem cerkiew jeszcze stoi. Ledwo wyszedł, budynek runął wzbijając tumany kurzu i popiołu. Cygnus odkaszlnął i chwilę potem poleciał do Lapidii spotkać się z pogorzelcami>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Król Mroku i Władca Metalu powoli przechadzał się po pałacu Tyt0ka nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi od pomarańczy. Zastanawiał się gdzie do licha wszystkich wcięło i czy czasem gospodarz nie zapomniał go przywitać. Trzeba było jednak przyznać, że wystrój, choć daleko mu było do wieży kości, nie był aż taki zły. W pewnej chwili gdy już doszedł do wszechstronnego salonu gdzie zastał kilku przedstawicieli Draenii rozstawił głośniki, mikrofon i zaczął nawijać.

- Jak się macie, ludzie? - zignorował szczegół, że wyglądali... bardziej jak humanoidy. Ale przecie nie mówi się "Jak się macie, humanoidy?" - W czasie gdy będziemy rozstawiać sprzęt tutaj, na drobnym podwyższeniu zapodaję wam TEN kawałek na rozgrzanie serc. Ciężkie czasy nadchodzą dla cywilizacji, ale z moją potęgą metalu i potęgą waszego boga a naszego wspólnego przyjaciela jakim jest Jorguś Kiler... WRÓĆ! Jakim jest Tyt0k wierze, że dacie cholernego czadu. A teraz wsłuchajcie się w wspaniałą muzę gdy będziemy się szykować

W międzyczasie gdy metal z zmaterializowaną załogą Cieni rozstawiał dodatkowe wzmacniacze, mnóstwo instrumentów i głośników oraz cały ten bajzel z oświetleniem oraz kablami, coraz więcej Draenii zaczęło schodzić się z każdego zakamarka pałacu będąc zaciekawione nowym przybyszem.

W końcu lekko spocony Shadow, bo uwijał się jak w ukropie, wydarł się do mikrofonu.

- CZOŁEM! AVE! APAGA i tak dalej!!! Jakem Shadow, Król Mroku i Władca Metalu zapodam wam najlepszy koncert na rozgrzanie serc! - dodał ciszej. - Ale jako, że nie wiem do końca jak jest z waszą naturą zaczniemy może od czegoś łagodniejszego... a więc...

I zaczęli grać...

... Enjoy the Silence pewnej grupy "Depeszowców"...

... doprawione ostrzejszą wersją

gościa co się zwał jak Manson...

... lekko zmieniając ton The Pretender jakiś wojowników "Foo"...

... później

ten samej ekipy...

... na dokładkę zapodane

...

Cień zrobił krótką przerwę. Niby nie pasowało to do jego stylu, ale grana muza nie była aż tak zła.

Draenianie byli rozweseleni, co tu kryć. Burza oklasków i prawie pełna sala. Pora przejść na mocniejsze tony, pomyślał Cień.

- Dobra... teraz pora na główne danie. Trzymacie się krzeseł, bo huknie niesamowicie! Razdwa i razdwatrzy!

... na zakąskę

upadającego młota...

... i jeszcze dorzucone

...

... na dalsze rozgrzanie

, do którego śpiewania włączyła się nawet publika...

... potem zaczęli jeszcze bardziej z powerowym tonów zapodając

- NEVER GIVE UP! NEVER GIVE IN!...

...

również mistrzowskiego planu...

... szybkie przejście na bardziej agresywne tony pt.

pewnej kapeli w maskach...

... dowalone ich

... publika zaczyna się rozkręcać...

... szybkie przejście na

pewnego tonącego basenu...

... i mocne uderzenie przed przerwą w postaci

"sleyersów"...

Impreza rozkręcała się w najlepsze.

- Wracamy po przerwie! - krzyczał zmęczony Cień.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wojna szalała, a biesy waliły się nawzajem po łbach. Lunarion nie myślał o tym. Bał się, że nie wytrzyma kiedy naprawdę uświadomi sobie ogrom zniszczeń i cierpień niechybnie sprowadził na postronnych. Wojna nie szalała tylko między biesami, często pechowe planety lub wymiary znajdowały się zbyt blisko pól bitew, poza tym diabły i demony wzmogły rekrutację i zawieranie kontraktów. Tyle dobrego, że miał na swojego usprawiedliwienie większe dobro ogółu. Teraz trzeba zadbać, aby sytuacja się utrzymała. Sam sobie nie poradzi. Jest bogiem, ale zawsze może mu coś umknąć, nie może się też wszystkim zajmować sam. Dlatego też wpadł na pomysł założenia organizacji, której by patronował. Zwołał najlepszych spośród swojego ludu. Każdemu z nich niewiele brakowało do zostania jego herosem, a było ich 300 spośród milionów Lunarów.

- Witajcie. Wiecie dlaczego was tu przywołałem? Oczywiście nie, choć pewnie niektórzy się domyślają. Chodzi o wojnę, która ostatnio wybuchła. Ona ma trwać, ciągnąć się przez milenia, nienawiść nie może wygasnąć, a broń zostać złożona. Musimy karmić ten rak toczący uniwersum, ale jest ku temu większy cel. Utrzymując równowagę między stronami, nie pozwalając żadnej z nich przegrać, wygrać, ani stracić sił, sprawimy, że biesy nie zjednoczą się nigdy i nie zagrożą reszcie Wszechświata. Nie pokonają Niebios, nie zaniosą swego sztandaru po granice kosmosu. To co mamy zrobić jest złe, ale tylko na krótszą metę. Patrząc z szerszej perspektywy czynimy dobro. Jesteście ze mną?

Pytał się dla formalności, wiedział, że tak. Stworzyli organizację, Srebrny Pakt. Lunarzy obdarzeni zostali większą mocą aby móc lepiej wypełniać swoje nowe obowiązki. Każdy z nich od teraz zajmował się utrzymywaniem równowagi w wojnie w imieniu swego pana. Dostarczali lub odbierali środki, sabotowali lub pomagali, wszystko z ukrycia albo pod przykrywką. Lunarion doglądał wszystkiego. Ciągle nie był do końca pewny swej decyzji, gryzło go trochę sumienie, ale starał się je zagłuszyć. Teraz nie ma już odwrotu. Decyzja była słuszna i jedyna możliwa do podjęcia. Taki był jego obowiązek, prawda? Oby.

-----------------------

Black, wybacz to ignorowanie, może w następnym poście zwrócę na twojego boga uwagę :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"No cóż... Skoro już nic nie mam na głowie, to mogę kontynuować podróż."

Heaven zamknęła oczy i znikła, tak nagle, jak pojawiła się w pałacu.

Otworzyła oczy.

"Co to za miejsce?"

Rozejrzała się. Była ciemna, bardzo ciemna noc. Na niebie nie było żadnej chmury, jednak nie było nawet choć jednej, maleńkiej gwiazdki- jedyne światło dawał księżyc, ale świecił tak słabo, że owietlał tylko Heaven. Rozejrzała się i dostrzegła, że stoi do kolan w wodzie, która była równie ciemna jak niebo. Gdzieś na horyzoncie majaczyły wysokie góry, a na zachodzie był wysoki las, tak wysoki, że nie było widać czubków drzew. Ale właśnie... Czy ten las był jedynym lądem? Rozejrzała się, ale wokół niej była tylko woda. Tak. Jedynym lądem był las.

Nagle księżyc zaświecił mocniej i dopiero wtedy Heaven dostrzegła, że nad wodą latały światełka. Były ich tysiące... miliony... A z lasu nagle wychyliło się tysiące Mrocznych Aniołków. I wtedy na niebie zaczęły pojawiać się miliony spadających gwiazd. I nagle... Z północy zaczęła nadchodzić jakaś postać. W końcu podeszła do Heaven. Była to... Flame.

-Witaj.

CDN.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...