Skocz do zawartości

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie


Rankin

Polecane posty

Jane zeskoczyła z koniokraba, odrzuciła pistolety w trawę, i podbiegła do Jamesa. Sprawdzila puls.

- Żyje.

Wyjęła strykawkę, którą dostała od Tytokusa, i wstrzyknęła połowę Jamesowi.

- To ci pomoże... Teraz musimy się stąd wydostać z powrotem na Osiedle.

Podniosła Jamesa, i posadziła go na koniokrabie. Również wsiadła na zwierzę, i wzięła Jamesa 'pod ramię'.

- Dobra. Teraz znaleść innych... Tam chyba jest Casul i... Aksuki?! No cóż, to nie czas na wybrzydzanie.

Podjechała do Casula, i rzekła:

- Mam tu naszego buntownika. Wiesz może jak nas stąd wydostać?

----------------

Spojrzałem na poczynania Markosa. Moje kocie źrenice zwężyły się groźnie.

- Ghrr, tworzy sobie swoje piekło, hm?! Zobaczymy. Nikt się nie oprze mojej potędze!

Podniosłem drugiego ogórka.

- BĄDŹ MI POSŁUSZNY!!

Ogórkowi wyrosły ręce.

- Zniszcz Markosa! Do ataku!

Ogórek zstąpił do piekła, i ruszył na Markosa.

- Taaak! Buachachacha!

----------------

Włączyłem telewizor w willi. Jakaś prezenterka mówiła o naszym napadzie na bank.

- ...Dwóch nieznanych osobników udaremniło dzisiejszy napad na bank. Jeden z pracowników niższych pięter zgłosił betonowego osła, który nieznanym sposobem znalazł się w damskiej toalecie. Policja utrzymuje, że widziała dwóch osobników z nadnaturalnymi zdolnościami. Jeden z policjantów, który miał zaburzenia mowy spowodowane tytoniem znajdującym się w jego ustach przez długi czas utrzymywał, że pewien funkcjonariusz został zmieniony w małpę. Podejrzana małpa odmówiła zeznań. Wszystkich 12 zakładników uwolniono. Dzięki nim policja sporządzila dokładne rysopisy sprawców. Jeden wyglądał na mnicha w białej szacie z kapturem, tylko miał ogromną ilość broni przy pasie. Został on postrzelony przez policjantów. 3 policjantów wystrzelało w niego cały magazynek, a on mimo to wstał i wyskoczył przez dziurę w dachu razem z drugim podejrzanym. Podejrzany ów miał staromodną szatę, cylinder oraz laskę. Policja zabezpieczyła trzy patyki, które kiedyś były bronią bandytów. Gdy poprosiliśmy szefa policji o komentarz odnośnie nowych SuperBohaterów, usłyszeliśmy, iż to wszystko z pewnością przypadek. Dziennik Daily Bugle utrzymuje, że owi 'bohaterowie' to najzwyklejsi kryminaliści. Policja nadal zastanawia się, gdzie podziały się 4 miliony dolarów. W dalszych wiadomościach, słynna willa Geralda Merruciego znalazła w końcu właścicieli - kosztowała okrągłe 4 miliony dolarów...

Wyłączyłem TV.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,7k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Abyssal stał z boku i obserwował całą akcję. Cały czas pisał coś na kartce, którą wyciągnął z kieszeni. Wreszcie skończył i spojrzał na nią.

Spostrzeżenia:

-rozdwojenie jaźni

-problemy z kontrolowaniem złości

-problemy z kontrolowaniem głośności mowy (stale wrzeszczy)

-myśli samobójcze

-niska samoocena

-zachowania socjopatyczne

-objawy schizofrenii i psychozy

Abyssal schował kartkę do kieszeni i westchnął.

-Nie ma co, przydałby nam się boski psychoterapeuta. Na szczęście chyba mu przeszło, przynajmniej częściowo. Jane już się nim zajęła, więc nie mam powodu, by dalej tu przebywać.

Znika w obłoku szarej mgły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Oglądając wiadomości był nawet spokojny. Dopijał drinka, aż nagle doszli do opisów sprawców. Tu krew się w nim zagotowała z lekka i rzucił kieliszkiem w telewizor>

-ŻE CO?! SZATA?! Może jeszcze sukienka?! Szaty są dla emo-ziemniaków i magików, to-jest-PŁASZCZ! I to nie byle jaki, sam go z muzeum galaktycznego kradłem! Zaraza, niekompetentne ziemniaczane bęcwały.

<Zapala fajkę i przechodzi się po rezydencji. Niezła chata. Kuchnia, 4 sypialnie + jedna dwuosobowa, wieeelki salon, pokój gościnny, 7 łazienek. Ogród naprawdę spory, z basenem odkrytym. I taras, taras z widoczkiem na wielki ocean. Piękne! Dużo lepsze od widoku z Osiedla. Trzeba przyznać, Ziemniaki znają się na budowie niezłych posiadłości. W dodatku marmurowe podłogi, dywany ręcznie tkane, kolumny, ogromna ilość obrazów, rzeźb... Jest na co popatrzeć! A w podziemiach spora piwnica, gdzie zdążyli już bogowie laboratorium swoje założyć. Wrócił do Johna>

-Wiesz, tutaj naprawdę mamy życie. Kilka razy lepsze niż tam, na górze. Gdyby zostać tu na dłużej... Taak, to jest coś. Tylko tak samemu trochę...

Kątem oka zaobserwowałem coś osobliwego w telewizji.

- Rav, spójrz na to i racz się uciszyć, to może być nasza szansa na rozgłos!

większyłem glośność.

-Wiadomość z ostatniej chwili! Słynny i Niepokonany główny doradca prezydenta Chuck Norris, został zauważony w pobliżu wulkanu islandzkiego Eja... efjo... Ejocośtam, gdy próbował pobić rekord Guinessa Największej Wędzarni na Świecie. Po kilkunastu minutach wulkan eksplodował, prawdopodobnie ktoś wysadził ładunki wybuchowe w jego wnętrzu... Rzecz jasna nie osądzamy Wielkiego Chucka, zapewne próbował walczyć z zamachowcami, ale nie udało mu się to. Ruch powietrzny w całej Europie zostaje wstrzymany na czas opadnięcia pyłów. Życzymy miłego dnia.

<Ravenos zgasił fajkę>

-Ferb... Ehm, Blade, wiem co będziemy dzisiaj robić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No i po ptokach... A liczyłem na jakąś dłuższą rozrywkę...

<rozgląda się po dżungli>

- Tyle zmarnowanego potencjału...

Holzen tworzy jakiśtam portal:

- Jak ktoś chce, to niech wbija, niedługo się zawali...

Bóg wraca na swoje osiedlowe ziemie i rozgląda się uważnie...

- Hmm... Mam pomysła na wyrąbistą budowlę! No to zaczynam...

Holzen przywołuję setkę Saatów do pomocy.

W niedługim czasie powstają pierwsze fundamenty.

Prace idą dobrym tempem, a wszytko układa się po myśli Holzena... Więc robotnicy pracują, a on gdzieś tam ukradkiem na leżaku leży, popijając gazowaną wodę, zagryzając bułką ze smażonym serem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Tam gdzie kiedyś była łączka, było miasto. Tam gdzie było kiedyś miasto teraz jest legowisko. Oczywiście tymczasowe, bo który bóg będzie mieszkać pod gołym niebem? Tylko ten który lubi. Cygnus do takich nie należał. Po nocach wiercił się, wywracał, obracał, kręcił... Ale i tak było mu niewygodnie. Z zazdrością co noc spoglądał na majaczący w oddali monument o nazwie "Lwia Skała". Nawet standardowe "Aaaaaaaaacyłeniaaaa" o wschodzie słońca zaczęło go nudzić. Do tego wszystkiego dołączyły się coraz bardziej postępujące zmiany w zabarwieniu sierści. Innymi słowy: transkoloryzacja znowu ruszyła. Jakby jeszcze tego było mało, niedaleko osiedliła się grupka z "Muppet Show", dokazując niezmiernie. Dlatego na tablicy ogłoszeń Boskiego Osiedla zawisł taki komunikat:

Miły, futrzany, cichy, bez nałogów, ze skrzydłami, o dobrym charakterze poszukuje domu. Cena odgrywa pewną rolę, choć nie tak wielką jak się wydaje.

Cygnus.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tamtędy.

<Wskazuje portal Holzena.>

Czemu tak dziwnie patrzysz na Aksuki? Lepiej chodź, bo to przejście nie wygląda na solidne. Tak na marginesie, Markos coś dziwnie wygląda.

<Przechodzi razem z nieumarłą pod łukiem. Są znowu na PWB, w pałacu Lapidian. Wita ich Lapis Metalli.>

Stwórco, nie wiem, co zrobiłeś, ale dzięki ci. Mamy nowe tereny i śmiem twierdzić, że jesteśmy wschodzącym imperium. Chwała ci, Czarnoksiężniku. Pojawiły się dziwne ruiny za naszą wschodnią granicą. Jambańskie.

Jambańskie powiadasz. Zajmę się tym. Ale najpierw muszę dotrzymać złożonej obietnicy.

Jakiej?

Bez której nie byłoby cię wśród nas.

<Casul i Aksuki lecą do Holzena.>

Holzenie, zacznijmy jak najszybciej.

<Idzie razem z nim do najbliższej kuźni.>

Najpierw podstawy. To jest młotek.

<Po kilkunastu godzinach tłumaczenia: czym jest, do czego służy i jaką ma historię oraz paru godzinach ćwiczeń nauka kończy się.>

Jesteś teraz pełnoprawnym wytwócą broni i pancerzy. To tyle z mojej strony. Do zobaczenia.

<Po chwili w ruinach cywilizacji Ravenosa.>

<Casul i heroska przechadzają się między sarkofagami Jambańczyków. Bóg wykręca numer na rękawicy.>

Zostaw wiadomość po sygnale. PIP

Ravenosie, tu Casulono. Czekam w twoich ruinach.

<Kończy. Umieszcza rubiny w hełmie.>

Tego się nie spodziewałem.

___

Za przyzwoleniem behemorta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Markos po teleportacji znalazł się w jakiejś dżungli. Przechadzał się pomiędzy drzewami przeglądając jakąś księgę>

Markos, z nosem w ksiażce, nagle przywalił z impetem o coś twardego. Gdy się już podniósł, ujrzał brązową skałę.

W tym samym czasie Holzen, nachyliwszy się nad koźlaczkiem, poczuł uderzenie w plecy. Odwrócił się więc i ujrzał...

- Ach... Tyyyy...

Przed twarzą Markosa pojawiają się dwie czerwone runy - Thurisaz i Ansuz... Ich barwa wskazuje, że są to runy negatywne.

- Co, na mnie też się rzucisz, ty... Eee... momencik... Jak to mówisz... S'gos nesst? Chyba takoż...

<Popatrzył na Holzena>

-Ty! Ty co knułeś wraz z tym Medykiem przeciwko mnie! Czego chcesz?

<powiedział zamykając księgę, w której zawarta była lista osób, które nie wywiązały się ze swoich... zobowiązań>

<Zmarszczył brwi>

- Kurde, bóg sobie zrywa grzyby, żeby zrobić omlet, a tu wpada jakiś ciemnoskóry bard i jeszcze pyszczy!

<wypuszcza głośno powietrze, naburmuszony>

- No, a z konsyliarzem to co niby knułem? Że pogadaliśmy o tym, coby Cię tam wyczaić pierwej, a potem działanie być może podjąć, to tam fraszka... A Tytokus to nie żaden konował i jeśli na niego tego scyzoryka...

<wskazuje na miecz>

- ...podniesiesz, to ja obok niego stanę i skrzywdzić pierwej mnie musiał będziesz...

<O dziwo, lekko się uśmiecha>

- No, ale to tylko w tym przypadku... No może jeszcze w jakimś, ale na to małe jest prawdopodobieństwo... Innych se szlachtuj, ale medyka, co na walce się zna tak jak ja na farbowaniu spodowym krabów, to wstydziłbyś się napadać... Jeden strzał i leży... A i mnie ciała poratował kilkukrotnie, to i ja go kilkukrotnie wspomogę. Ol's naubol... eee... no, wyleciało mi! Ol's naubol personalnego.

<spoglądał cały czas na wyższego od siebie Holzena. Gdy ten wskazał na "scyzoryk", drow nie spuścił wzroku z twarzy kamiennego boga>

- Pamiętaj, że to Ty na mnie wpadłeś, a nie ja na Ciebie...

<Bard zdał sobie sprawę, że było jednak odwrotnie>

- Nie wiem co knuliście z konsyliarzem, bo przecież mnie przy was nie było, wiem jednak, iż spiskowaliście. I nie mów, ze tak nie było. I przestań mi grozić, chyba ze zobaczyć gdzie teraz mieszkam!

<przez głowę Markosa przeleciała myśl: "Kamienna twarz vs. stalowe nerwy... Kto wygra?">

- I nie szpanuj znajomością mego języka! Coś coraz więcej osób pokazuje, że go zna!

<Z politowaniem kiwa głową>

- Jo jo! Ja na Ciebie... Jo jo... Drowski znam, bo tam jakieś tabliczki leżały po drodze... kiedyś tam... Nie skumasz... I jeden golas siedział przy chatce, to mu ciucha dałem, to dał mi ich kilka... Ale to tylko banalne podstawy...

<Chwilę się zastanawia>

- Spiskowalim? Skąd! A może... Coś tam plano... Ej, moment! Po co ja Ci to mówię?! Aj waj...

<Otwiera jakąś książkę na indeksie>

- Grodzki... Grzywna... O jest "Groźba"... Hmm...

<czyta>

- Nie, nie groziłem Ci! A figa! Ostrzegam tylko, że, zupełnym przypadkiem, następnym razem może się okazać, że grupa uderzeniowa będzie za słaba...

<szczerzy się>

- Zobaczyć gdzie mieszkasz? Wiele już widziałem i jakąś meliną mnie nie zadziwisz, o! Chyba, że coś 'wystrzałowego' wynalazłeś se na bazę!

<Wybucha diabelskim śmiechem>

- Żebyś wiedział, co "se wynalazłem na bazę"! To nie jest żadna melina! TO...

<z ziemi "wyrastają" płomienie, krążąc dokoła obydwu bogów>

- To jest Uoi'nota!

<ponownie zaczyna się śmiać>

- Ale żeś mnie tą meliną rozbawiiiił... Aż Ci chyba życie daruję, wiesz? Może Cię oprowadzić po...

<opanowuje się>

- Na czym to ja... A właśnie... Czegoś chcesz ode mnie, czy mogę wyegzekwować długi od tych, co szastają swoimi duszami na prawo i lewo? Hę?

<przyjmuje oczekujący wyraz twarzy>

- Pięknie, ku...rde, pięknie! Mój sąsiad jest kierownikiem piekła... A sąsiadka pewno trudni się trembowaniem ślimaków?

<patrzy na Markosa, co wyczekująco oczekuje>

- A co mnie tam twoj mozół frapuje? Jak Ci dają, to bierz, bo inni wezmą...

Wtem koźlaka zjada jakiś zwierz i czmycha do lasu

- No właśnie... Na czym to my skończylim... Ano, twoja meta... W sumie, jakbyś był tak życzliwy, to byś i mnie ukazać mógł, nie poniszczę... dużo...

<Markos spojrzał krzywo dwuźrenicowym okiem na Holzena. Drugim ślepiem zresztą też>

- Hmmm... Wiesz, że mógłbym Cię skazać na wieczne męki piekielne? Zresztą nie musiałbym nic robić; wystarczyłoby, że bym powiedział swym diabłom "Wiecie co z nim zrobić!". Ale... właściwie dlaczego nie? To mogłoby być ciekawe...

<gdy miał wykonać gest oznaczający "chodż za mną" dodał jeszcze>

- Ty, a nie masz czasem jakiejś zbędnej quortek (duszy) przy sobie? Hę?

- Jo jo! Wieczne męki! Ciekawe dla kogo. Moja świadomość mogłaby w każdej chwili uciec do mej Pani... A wbijanie pali czy ćwiartowanie w kamienny blok bez czucia raczej przyjemne nie jest... A i ciągle jest 1:0 dla mnie, także coś mi wiszisz... eee... Lintharze. W każdym razie, pójde za tobą, tym razem... A duszy zapasowej, niestety, ale nie mom...

<pomyślał chwilę>

- Ale wejdziesz tylko do pierwszego kręgu, a jak komuś bez pozwolenia powiesz o tym, co widziałeś, to odbiorę Ci jednak duszyczkę. I to bynajmniej nie zapasową. Ori'gato's alu!

<Lintar pstryknął palcami i dwójkę bogów spowiły płomienie>

<Markos i Holzen znaleźli się w Avernuss - pierwszym kręgu Piekła. Markos rozejrzał się. W końcu jego wzrok zatrzymał się na kamiennym bogu>

- Dobra. Dokąd chcesz iść?

<Pierwsze co ujrzy nowoprzybyły do Baator to Avernuss - pierwsza warstwa Dziewięciu Piekieł. Pokruszone i potrzaskane od bitew skalne równiny, strome wzniesienia i góry. Krwistoczerwone światło rozlewa się po niebie Avernusa i całej czerwonej krainie. Cała ta warstwa to niekończące się połacie czerwonej ziemi, stykającej się z tak samo czerwonym niebem. Od czasu do czasu, niemal regularnie sklepienie przecinają płonące ogniste kule wystrzeliwane z wielu buchających ogniem gejzerów Avernusa. Niczym meteory spadają na ziemię, zadając dotkliwe obrażenia wszystkiemu wokół. Gorejące kule to wyraz woli władcy tej warstwy piekieł. Legiony zorganizowanych i uzbrojonych diabłów patrolują i pilnują terenu. Czekają gotowe na kolejną bitwę w Wojnie Krwi, czy inną inwazję. Z Gór Stigmaris spływa krew do potoku znanego jako Rzeki Krwi, która z kolei płynie aż do momentu zetknięcia się ze Styksem, do którego wpada. Diabły mawiają, że w Rzece Krwi znajduje się krew wszystkich poległych w bitwach na Avernusie. Wokół rzeki żyją różne niebezpieczne stwory, które pijąc z niej, stały się bardzo agresywne>

- Kurde... Gdzie jezdem? Na Marsa żeś nas wysłał, czy co?

<rozgląda się>

- A nie, tripodów nie ma. Za to widzę, że cholernie tu ciasno... Kolejne bezmyślne rogacze idą na niekończącą się rzeź... Tylko dajesz expić jakimś paladynom... Miejmy nadzieję, że chociaż te sługusy mają jakieś solidne uzbrojenie...

<kończy się rozglądać>

- To ma być ta zmyślna miejscówa? Toż to tylko jakaś wędzarnia, z krwawą rzeczką i tysiącami rogaczy na twe rozkazy... Nrunnin...!

<Bulwersuje się>

- Ty! Lepiej nie przeginaj! Poza tym paladynów bym tu nie wpuścił... Może tylko po to, by przez Wieczność ich dusze zżerał ogień. Ale mówisz, że to nudy są? To już ja Ci pokażę Dis!

<Pstryknął palcami. Holzen i Markos znaleźli się w drugim kręgu piekła; w Dis>

- Co powiesz na to, Kamienna Bródko?

<Dis - zwane też Żelaznym Miastem - zajmuje olbrzymią część tej warstwy. Z jego czarnych murów wytryskają dymy, unoszące się ku zielonkawemu niebu. Wąskie uliczki tej metalowej potworności rozciągają się niemal bezkreśnie. Wcielenia umarłych śmiałków oddają się tu bezcelowej pracy - jedne grupy wznoszą budynki po ty, by inne natychmiast rozpoczęły ich burzenie. Cała ta praca odbywa się bez żadnych narzędzi, gołymi rękami, parzonymi przez rozgrzane żelazo. Ulice wypełniają jęki tych biedaków>

- Dis? Coś kojrzę... A, już wiem! Raperzy zarzucają dissami!

<Markos's facepalm>

- Nie? No to co?

Rozglada się i widzi, wielkie miasto i setki pracujących dusz i diabłów... Ogólnie rozgardiasz niesłychany.

- Aha... Drugie piętro twojej chałupy to obóz koncentracyjny...

<ziewa>

<Ponownie się bulwersuje>

- Koleś, grabisz sobie. Pamiętaj, że samodzielnie stąd nie wrócisz... Ale jeśli uwarzasz, że Dis jest nieciekawe, to zobacz...

...Minauros!

<Obaj bogowie zostają teleportowani do trzeciego z kręgów piekielnych. Tę Dziewięciu Piekieł spowijają cuchnące rozlewiska, napełnione jątrzącą się zgnilizną mokradła. Ołowiane, ciężkie niebo potrafi zsyłać tylko kwasowe deszcze, których oleiste krople przywierają do ciał orantów i nieostrożnych podróżnych. Nie da się ich zmyć dopóki nie opuści się tego parszywego piekła a złośliwa pogoda potrafi dopiec także kąsającym wiatrem i ostrym niby brzytwa gradem. Co jakiś czas krajobraz przecinają granie wulkanicznego szkła. Jedyną solidną kryjówkę mogą zapewnić nieliczne miasta, które mimo morderczych wysiłków biesów i niezliczonych niewolników z wolna toną w błocie i śluzie przytłoczone własnym ciężarem. W mętnej wodzie grasują nienazwane potworności, których obawiają się nawet diabły. Tylko uskrzydlone baatezu pozwalają sobie na wyprawy w głąb bagien, zwykle by ścigać zbiegłych niewolników, co uważają za świetną rozrywkę. Łopot ich smolistych skrzydeł niesie się daleko, rozpraszając wśród mgieł i zmurszałych ruin tak, że nigdy nie wiadomo z której strony nadlecą by pochwycić nieszczęśnika>

Holzena uderza niesłychana wręcz woń.

- Fee... Ogólnie to nie masz się czym pochwalić... Bagno, syf, brud i ubóstwo... Czynsz chyba niewysoki, bo i wartość mizerna... Ty tak na serio lubisz tu mieszkać? Bo wiesz... gości nie zaczyna się oprowadzać bo komnatach służby, wybiegu dla zwierzaków i kiblu...

<Markos's facepalm>

- Ta warstwa to nie pokój gościnny, co przecież wiesz, boś inteligentny. Mówisz, że nie mam się czym chwalić? To teraz na pewno tak nie powiesz. Oto legendarne królestwo ognia, pełne wulkanów i ognistych rzek! Oto Phlegethos (Flegetos)!

*PSTRYK*

<Bogowie teleportują się do następnej warstwy>

Krajobraz Flegetos wyglądałby dość zwyczajnie gdyby nie drobna różnica - wszystko jest pokryte pełzającymi płomieniami. Większą część planu zajmuje ocean płomieni, z rzadka przyozdobiony wysepkami materii. Wszystko płonie i skwierczy, łącznie z powietrzem, które zabija wszystkich pozbawionych ochrony. Tutejsze diałby potrafią uczynić każdą istotę czasowo odporną na działanie ognia, korzystają jednak z tego głównie ich niewolnicy. Większość podróżników musi więc korzystać z własnej magii ochronnej. Pozbawione ochrony istoty nieodporne na ogień giną w ciągu kilku minut. Dodatkowymi niebezpieczeństwami są wytryskujące znienacka fontanny płomieni, popielne deszcze i wybuchy wulkanów.

Na tym planie można wyróżnić górę i dół - górą jest kierunek, w którym płoną płomienie. Woda i jedzenie muszą być sprowadzane i magicznie chronione przed działaniem ognia, podobnie jak wszelkie mikstury i przedmioty należące do śmiałków. W środku miasta znajduje się zaś ogromny, majestatyczny pałac z czystego obsydianu.

Kieszenie złożone z innych żywiołów niż ognia są rzadkie i krótkotrwałe, gdyż wszechobecny żar szybko je wypala. Najczęściej można spotkać jeziora magmy, które wcześniej były stopioną ziemią. Kieszonki popiołu i dymu mkną niekiedy przez powietrze. Kieszonki wody zmieniają się w parę niemal natychmiast po przeniknięciu na plan, chyba że składają się z niezwykle rzadkiej Prawdziwej Wody. Lód nie ma tu racji bytu>

Holzen już przysypiając rozgląda się...

- No, od razu lepiej! Solidne miejsce! Aż chyba sobie wskoczę do tej ognistej rzeki! Łiiiiiiiii!

I wskakuje. Na powierzchni widać tylko bąble i wygdaje się, że Holzen utonął lub spłonął, ale nagle się wynurza.

- Aj, aj, aj! Trochę parzy, ale posiadanie takiego ciała ma swoje zalety!

Wychodzi i natychmiast wysycha.

- Od razu lepiej! Da się tu żyć!

<widzi w oddali obsydianowy pałac>

- Oj... Tu jest coś, nad czym mam władzę!

Pstryka palcami, a z pod podstawy pałacu wylatuje mały kamyczek... Nagle budowla się wali w pył, a z gruzów wyskakuje jakiś diabeł i wrzeszczy:

- Laem yreve retfa hteet ruoy hsurb dna selbategev ruoy tae!

<Widzi zapadający się pałac i czarta wrzeszczącego jakieś głupoty>

- Niektórzy są tak głupi, że zwykłego pałacu nie mogą normalnie wybudować. Teraz kolejne kilkaset lat będą go odbudowywać...

<Najwyraźniej nie poznał, że to była sprawka Holzena>

Nagle coś brzęczy w kieszeni Holzena.

- Halo?

Holzen słyszy głos w słuchawce.

- Witaj Holzenie, wpadłbyś może teraz do mnie? Weź najlepiej Markosa, musimy z nim pogadać, może dzięki temu listowi uda nam się go nawrócić. Przychodź jak najszybciej. Ale z nim, pamiętaj.

Odklada słuchawkę.

<Holzen macha głową>

- Ok, mistrzu, lecimy!

Odwraca się do Markosa.

- To jak będzie? Masz sprawę jaką do Tytokusa?

<Markos zwraca się do Holzena>

- Nie mam żadnej sprawy do tego... A może mam... Wiesz co? Normalnie bym z Tobą nie poszedł, ale jakoś się skuszę... Prowadź.

- Od razu ostrzegam - nic nie kombinuj z brzytwą!

- Sam masz brzytwę! I byś se nią brodę zgolił, o!

<Markos szybko skończył jednak "bulwersa">

<Przenoszą się do Tytokusa>

- Dziń dybry! Jesteśmy!

Tytokus wstaje od stołu. Ma za nim schowaną naładowaną kuszę, ale nie rusza jej i nie daje poznać, że jest zabezpieczony.

- No, witajcie. Proszę siadać.

Pstryka i pojawia się sok pomarańczowy, jednak w trochę mocniejszej formie. Wyjmuje z jednej z szafek biurka tubę i kładzie ją na stół.

- Poznajesz to, Markosie?

Mruga do Holzena.

<Markos spogląda na tubę, przez co nie zauważa mrugnięcia>

- Owszem, poznaję. W związku z czym mi to pokazujesz? I dlaczego nas wezwałeś?

- Markosie, domyślamy się co może znajdować się w tej tubie, ale nie przeczytamy tego. Przestań okłamywać samego siebie, dobrze wiesz kim jesteś, a jakiekolwiek maskowanie czy próby bycia złym nie pomogą. Od zawsze byłeś dobry, a prawodpodobnie zawartość tej tuby to potwierdzi. Nie sądzisz?

Tytokus przesuwa tubę w stronę Markosa.

<Markos odsuwa tubę, po czym zakrywa twarz dłońmi (w skrócie robi facepalma)>

- Pewnie się domyślacie, co odpowiem. Chcesz... Chcecie się dowiedzieć, czy zawartośc tej tuby to wszystko wyjaśni? Otwórzcie ją. Najpierw jednak chciałbym wiedzieć, coście zrobili mojemu Feniksowi. Dowiem się? Hę?

Holzen się wtrąca:

- Jacy my? Ja tu tylko stoje i jakby jakaś rozróba się szykowała, to wiecie, już po jakiej stronie się opowiem... Natomiast jak kto chce, to można popróbować coś zmienić... Też mogę spróbować, ale jakby co to akceptuję wszystko wsio.

Tytokus robi facepalma podobnie jak Markos:

- Nie ruszyliśmy ci nawet Feniksa, Markosie, sam padł z wyczerpania. Pewnie teraz gdzieś się regeneruje, bo daliśmy biedaczkowi odpocząć i troszkę eliksirku.

Tytokus przysuwa tubę do siebie.

- Skoro chcesz...

Tytokus otwiera tubę i podaje Holzenowi pismo do czytania.

- Wybacz, mistrzuniu, ale ja już porzekałem - ja do przeczytania i ujawienia tej treści się nie przyczynię. Jeżeli uważasz, że należy to ujawnić, to to przeczytaj.

- Holzen, to był Twój pomysl zeby nawracac Markosa, zwalasz teraz wszystko na mnie...

- No dobra, niech będzie.

Holzen odchrząkuje i zaczyna czytać. Z jego ust wydobywają się najwspanialsze miłosne słowa, a części z nich nawet wcześniej nie słyszeli...

<Kończy czytać, zwija list i wkłada do tuby>

- Nie powiem - piękny kawałek sztuki... Lecz cóż z tego wynika, doktorze?

Słucha jak Holzen czyta list.

- No, cóż może wynikać. Miłość jest uczuciem dobra, a nie zła, czy to nie jest najprostszy dowód, że jesteś w duszy dobry, Markosie? Co?

Tytokus wypija trochę soku ze szklanki.

- W każdym bądź razie, rób co uważasz. Masz do mnie jakiś interes? Ja już swój przedstawiłem.

<Odpowiedział bez zastanowienia>

- Nie ma to jak dorabiać ideologię do czegokolwiek. Poza tym czy ja przybyłem tutaj z jakimś interesem? A co, gdybym chciał Cię...

<robi przerwę = buduje napięcie>

- ...gdybym chciał Cię zabić?

Tytokus patrzy na Markosa obejetnym wzrokiem.

- A nie pamiętasz co ci ostatnio mówiłem w dżungli? Taką kiepską masz pamięć?

Czeka chwilę = buduje napięcie.

- Przypomnę Ci. Mówiłem, że nie boję się ani Ciebie, ani śmierci. Zabij mnie, jeśli chcesz i taka twoja wola.

Tytokus mówił to wszystko z kamienna twarzą i nawet ani razu nie spoglądnął w kierunku kuszy.

<słucha Tytokusa z równie obojętną twarzą co jego>

- Wybornie, Medyku. Powiedz mi tylko... co będę miał z Twojej śmierci?

Tytokus patrzy nadal na Markosa. Długo się namyśla. W końcu odpowiada.

- Nic.

Zaczyna się śmiać.

- To ci nie wystarczy, Markosie? Chyba lubisz zabijać dla przyjemności, co?

<Sięga do kieszeni w wewnętrzej części płaszcza>

- Dobrze. Podpisz tylko ten dokument.

<Dokument składał się z kilkudziesięciu stronic w formacie A4 zapisanych bardzo małą czcionką Arial. Oczywiście ciężko było to przeczytać w całości... ale nie ma rzeczy niemożliwych. Chociaż są - ich patronem jest właśnie Markos>

- Masz tu długopis nawet. Postaw po prostu parafkę. Zgoda?

Tytokus patrzy na położony przed nim dokument.

- Skąd taka nagła zmiana? Przed chwilą chciałeś mnie zabić, a teraz...

Próbuje czytać dokument, ale kiepsko mu to idzie, bo jest napisany strasznie opornie i trudnym językiem.

- Streść mi proszę, mniej więcej, co tu jest napisane, bo nie ma szans, żebym to rozczytał.

<Markos wstaje. Obok Holzen ogląda tytokusową kolekcję pomarańczowych win słodkich i wytrawnych>

- Nie bądź taki francuski piesek. Mam Ci streszczać?

<siada>

- Dobra. Chodzi tu o to, że jeżeli za chwilę zabiję Cię przez poderżnięcie gardła to...

<kilkanaście minut bardowi schodzi na "streszczenie" umowy, w której opisane jest, że po śmierci Tytokus trafi do piekła, a jego dusza stanie się własnością mrocznego elfa. Mimo wszystko bóg pomarańcz nadal nie wie o co chodzi, a wszystko przez to, że Markos wszystko dokładnie pogmatwał, poplątał i pomieszał, wplątując pomiędzy niektóre zdania anegdotki i różne historyjki>

- Ditronw? (Zgoda?)

- Zgoda.

Tytokus nie zrozumiał nic, ale chyba chodziło o to, że pójdzie do nieba po śmierci, jeżeli Markos poderżnie mu gardło, czy tam go klepnie po plecach, dokładnie nie zrozumiał. Wyjał długopis. Pomarańczowy. Podpisuje pakt.

- Dobra. To co teraz?

Holzen, wbrew pozorom, słucha wszystkiego i gdy bard odkłada długopis, podchodzi i wstrzymuje Markosa.

- Co żeś uczynił mu, Markosie, że to podpisał?! Wiesz doskonale, że obiecałem nie pozwolić, byś skrzywdził Tytokusa!

- Nie wtrącaj się, Holzenie. Zawarłem Pakt z Medykiem, a teraz jego dusza należy do mnie

<słów tych Tytokus nie słyszy>

- Schowaj więc morgenstern i pozwól uczynić mi to, co nieuniknione.

- Nie, spokojnie Holzenie. Z tego co mi sie wydaję, Markos aż tak bardzo by mnie nie oszukał. Pewnie tam gdzieś w głębi duszy, nadal mnie trochę lubi.

Mruga do Markosa.

- Co?

- Twoja wola...

- Ale, proszę cię nie wychodź. Trzeba jeszcze coś wypić, za wygraną umowę. Zresztą jesteś miłym gościem, i fajno będzie pogadać.

Jedno z win przylatuje z półki. Nalewa wszystkim.

- Zdrówko!

- Niedobrze, że dopisuje Ci humor, ale napijmy się.

<Holzen, Tytok i Markos piją po kieliszku>

- Dobrze. Pora na to, co było wiadome od wielu dni...

<Bard wyjmuje pokryty platyną miecz/artefakt - Palec Anioła - i podchodzi od tyłu do siedzącego boga pomarańczy. Odchyla mu głowę w tył i - posyłając mu ostatnie spojrzenie - podcina mu gardło>

Tytokus patrzy na Markosa bardzo smutnym wzrokiem. Próbuje jeszcze coś powiedzieć.

- M...ar...ko...s...

Nie wiadomo czy miało paść miłe czy obelżywe słowo. Medyk upadł na podłogę. Zaczęła pod nim rosnąć plama krwi.

Był martwy.

Holzen lekko się chwieje, lecz podchodzi do przyjaciela, teraz już martwego.

- Kurde, cożeś uczynił głupcze... Mówiłem, żebyś się pohamował, ale nie... Taka twa wola... Jak powrócisz, to będę Ci pomagać...

<wstaje i zaczyna iść w kierunku Markosa... Wygląda groźnie>

- Tyyy!

Kroki rozbrzmiewają w całym domu, ściany kruszeją, dach się powoli sypie, ziemia drży.

- Zabiłeś go, sam to wybrał, tak czy tak... Masz ten swój chrzaniony kwitek, bodaj włosy ci wypadły, bodajś albionsem się stał...

<Obmywa łzy>

- Ech... Już, już, opanowywuję się...

Podchodzi i podnosi ciało Tytokusa...

- Co by z nim zrobić...

<Przez głowę boga przechodzi kilka myśli>

<Pomarańczowa smuga otacza Markosa i Holzena i szepcze im do ucha: "Zostaw mnie...">

- Zostaw go i idźmy już stąd.

<wyszli z domu Medyka>

<Po wyjściu Markos - trzymając dłon na mieczu w pochwie tak, by w każdej chwili go z niej wyjąć - rzekł>

- Zanim się rozejdziemy, powiedz - tradycyjnie już - Holzenie...

<Buduje napięcie; Zaciska dłoń na rękojeści>

- Co sądzisz o Zielonowłosej?

<Holzen patrzy nieufnie na barda>

- Po tym co żeś uczynił, oczywistym wydaje się odpowiedź - nic. Oczywiście, obaj wiemy jak to brzmi - jak jakaś kiepska wymówka, byleby od śmierci uciec... Jednakże z ręką na sercu...

<Kładzie ręke na prawej części piersi>

- Przysię... A nie, moment, to nie tu...

<Kładzie ręke na lewej części piersi>

- Klnę się na mą Panią, że nic mnie z Seleną nie łączy. Jest piękną i młodą kobietą i jesteś cholernym szczęściarzem, że to Ciebie pokochała. Przysięgam ponad to, że nie czuję do niej nic więcej od boskiego koleżeństwa...

<Markos nie wygląda, jakby uwierzył>

- Ta... Dobra... Teraz mam lepszą przysięgę... Nie wiem czy mi uwierzysz, ale... Jak to mówisz... Gaer's jalbyr... Jest inna...

<Markos myśli sobie: "Puste słowa. Nawet nie znam Twej Pani i nie wiem, czy istnieje. Poza tym co to za przysięga nie złożona na papierze?">

- Jest inna, którą zauroczon jestem...

- Dobra. To mi starcza.

<"Na razie. Bez papieru to są i tak puste słowa">

<Markos zapytał Holzena zmieniając zupełnie temat>

- Powiedz: będzie Ci brakowało Medyka? Hę?

- Czy moja reakcja pozostawia cień wątpliwości...?

- Nie.

<spogląda na zegarek>

- Cóż... Będę się zbierał. Bywaj.

<Bard odszedł zostawiając Holzena>

Holzen jeszcze chwilę stoi i wpatruje się w ziemie... Po chwili odchodzi i wraca na budowę...

- Szefie, co się stao, jak Cię nie było?

- Nie twój interes, smarku... Bierzemy się do roboty...

Idą na budowę i zaczynają budowę... Praca i uszlachetnia i pomaga zrozumieć i ścierpieć stratę...

________________________________

Pięć godzin i 50 minut roboty... Wszyscy trzej padamy z wyczerpania... ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd wstał z ziemi w którą wgniotły go radioaktywne biedronki. Skubaństwa były piekielnie silne i bóg wyraźnie czuł ból rozchodzący się po całym ciele z lewej ręki. Jednak gdy zobaczył co się stało w czasie jego wgniecania w glebę, ulżyło mu. Walka została skończona, James dostał się pod opiekę i właśnie był holowany do portalu na PWB. Większość bogów nie czekając na niego już do niego weszła. Stękając z bólu wyprostował się i wkroczył do portalu, by pojawić się na samym środku Niebiańskiej Huty, pełnej koboldów biegających we wszystkie strony z najróżniejszymi przyrządami i ładunkami. Praca wrzała, co bardzo ucieszyło Glatryda. Skontaktował się mentalnie z Hevdim.

- Witaj, Hevdi, wydaje mi się, że należą ci się gratulacje. W czasie mojej nieobecności zorganizowałeś wszystko co trzeba, by Huta zaczęła działać. Koboldy dobrze sobie radzą z tworzeniem i rzeźbieniem szkła? I ile ich w ogóle tu jest?

- Całe szczęście, że już jesteś! Zaczynałem się już o ciebie martwić... A co do koboldów, to w samej Hucie pracuje 1,5 miliona tych małych stworzeń. Znakomicie sobie radzą, posiadają spory talent magiczny i ich Zaklinacze są wielką pomocą. Udało się nawet uruchomić linię produkcyjną Golemów Bojowych k7! Stworzyliśmy już 12 sztuk, w tej chwili patrolują wejścia do kopalń w górach, gdzie znajdują się największe koboldzkie siedliska.

- Znakomicie! już nie mogę się doczekać żeby to wszystko dokładnie zobaczyć. Ale najpierw muszę pogadać z jednym z bogów mających ziemie w naszym sąsiedztwie, a w tym celu muszę przenieść się na Osiedle. Zdaje się, że ma Holzen na imię... Gdy mnie nie było, trochę oberwałem i przydałoby się, gdyby przedstawił mnie takiemu pomarańczowemu medykowi...

- W takim razie czekamy z niecierpliwością na twój powrót

- Tak, do zobaczenia - powiedział Glatryd, rozłączył się i teleportował na Osiedle, natychmiast kierując się ku Iglicy Holzena. Gdy dotarł lekko zapukał zdrową ręką w drzwi, wgniatając niechcący spory ich kawałek. Pogwizdując czekał niespokojnie na odpowiedź.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co, sprawa już rozwiązana? Muszę się lepiej wysypiać. Dobrze jednak, że z Jamesem już chyba wszystko dobrze. Tak myśląc wszedłem w portal i znalazłem się na Osiedlu. To co teraz? Nagle jednak poczułem coś. Kontrakt... Piekło znowu podpisuje kontrakty, w dodatku z bogami. Biedny Tytokus. Teraz będzie cierpiał i to długo. A Markos... Markos się zmienił. Podnóżek Pana Piekieł, diabelski wasal. Co się dzieje z tym Wszechświatem? Idę do pałacu, muszę pomyśleć. Tak właśnie zrobiłem, usiadłem na jakimś fotelu w jednej z bocznych sal. Myślałem długo, bardzo długo. Powoli decyzja dojrzewała, podsycana poczuciem obowiązku. Ciekawe co zrobi kiedy się dowie? Nie, nie może się dowiedzieć. Ani jeden, ani drugi. Nigdy. Za nic. A ja, muszę wcielić to w życie, dla Równowagi. Tak, właśnie dla niej. W końcu ktoś musi jej strzec, padło na mnie.

Włączyłem telewizor i w wieściach z Ziemi usłyszałem o jakichś niby superboahterach. Z opisu jednak jasno wynikało, że to Blade i Ravenos chyba chcą się zabawić. Może do nich dołączę, ale to potem. Teraz mam kilka spraw do załatwienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abyssal zmierzał w stronę starej cytadeli Jambańczyków. Nareszcie znalazł czas na przyjrzenie się tej sprawie. Jeśli ktoś wygrzebywał zmarłych z grobów na skalę całej cywilizacji, on był zobowiązany o tym wiedzieć. Musiał ocenić, czy nie namiesza to za bardzo w porządku Wszechświata i ewentualnie interweniować. Aż dziw, że Posłaniec Śmierci się tym nie zainteresował.

Wreszcie dotarł. Znalazł jeden sarkofag i zaczął go oglądać. Poza tym wyczuwał gdzieś w okolicy dziwną istotę.

-Ciało martwe, ale dobrze zakonserwowane. - mówi cicho do siebie. - Kryształ jest potencjalnym pojemnikiem na duszę. Piasek nietypowy. Nie wykazuje żadnych nadnaturalnych właściwości, ale sprawia wrażenie, że ma w sobie wielki magicznych potencjał. Jakby czegoś mu brakowało. Istota, którą wyczuwam w pobliżu... dziwna. Dusza obecna, ale gdzieś indziej. Hmm...

Przez chwilę się nad czymś zastanawia.

-Interwencja chyba nie jest wymagana. Bóg ma prawo do cywilizacji. Z pewnego punktu widzenia Ravenos po prostu odzyskuje to, co kiedyś stracił przez swoją głupotę. Zastosowany system wygląda na próbę uzyskania nieśmiertelności. I to całkiem przemyślaną.

Abyssal cicho chichocze. Tylko on potrafi jednocześnie chichotać i mimo to brzmieć spokojnie i posępnie.

- Wolne żarty. Na każdego znajdzie się sposób. Prędzej czy później. Wyciąganie dusz z zaświatów i wynikające z tego konsekwencje to już działka Posłańca Śmierci. Tak, zostawię to tak, jak jest.

Opuszcza cytadelę i wraca na Boskie Osiedle. Przedtem jednak odwiedza Koniec Wieczności i dopisuje coś na jednym z monolitów.

-Doigrałeś się, Tytokus... Dałeś się zwieść emocjom. Naiwny. Kto wie, może kiedyś wrócisz. Na pewno będziesz wtedy mądrzejszy. Teraz cierp za własną lekkomyślność.

Dzwon znajdujący się na szczycie najwyższej wieży w pałacu Abyssala zaczyna bić. Jego ponury dźwięk rozchodzi się po całym Osiedlu.

-Przynajmniej nie będzie kolejnego, który narzeka, że go nie opłakiwano. - powiedział Abyssal, sadowiąc się na swym tronie. - Jal, Vanasayo jest zajęta, więc ty pójdziesz pomóc w pogrzebie. Tylko nie rób nic głupiego.

-Ależ oczywiście, panie. -Jal odpowiedział z jadowitym uśmieszkiem i oddalił się

-Będę tego żałował. Musi się mnie słuchać, ale definicja "czegoś głupiego" jest bardzo luźna. Ale mam lepsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się zwłokami naiwnego boga, który zginął z własnej winy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Co, co, co, CO?! Co to znaczy 'wypuściłeś go'?!

Miotnąłem demonem o ścianę.

- Draniu! Niekompetentny głupcze! Zginiesz w mękach!!

Wystrzeliłem z wieży mojej Twierdzy, w locie obróciłem się, otoczyłem ją płomieniem, i zacząłem topić. Milion stopni topiło nawet beton. Porwałem topiącą się wierzę, i miotnąłem ją wysoko w górę. Wpadłem do środka, i złapałem demona.

- Śmiałeś mnie zdradzić?! Nie posłuchać rozkazu?! GRRRAHH!!!

Rąbnąłem wieżą o ziemię. Wyciągnąłem stamtąd demona.

- Za takie coś pójdziesz do sali tortur, i zajmie się tobą Uvenk. Nikt mnie nie zdradza. Nikt.

Wyparował ze mnie nadmiar nienawiści, i zbił się w kulkę.

- Khaerr, nie, panie, nie!

Chwilę później był przykuty do ściany kajdanami, a obok mnie stał główny zadawacz tortur.

- Niech cierpi! Chcę, żeby cierpiał! Żeby pragnął śmierci! A ja... mam dość tego wszystkiego.

Spadłem na Osiedle. Nikomu nie mogłem już ufać. Najważniejsi doradcy zdradzali mnie. Każdy mnie okłamywał.

Każdy... Nie, Lunarion by nigdy mi czegoś takiego nie zrobił. Jedyna osoba, której ufałem na tym świecie.

Skierowałem się w stronę Pałacu, i tam właśnie zastałem Lunariona. Siedział na fotelu. Wskoczyłem mu na kolana, i po kociemu otarłem się głową o jego dłoń.

- Dobrze, że chociaż tobie mogę zaufać. Że mnie nie oszukasz i nie zdradzisz.

Przyjrzałem mu się.

- Coś cię trapi?

Bajcurus? Dlaczego teraz...

- Nie, wszystko w porządku - powiedziałem głaszcząc go lekko - tak tylko rozmyślałem.

Dobrze, że już nie może czytać w myślach. Nie chcę go zdradzić, nie chcę mu zrobić nic złego, ale nie wiem czy by zrozumiał. Poza tym gdyby się dowiedział, to wszystko poszłoby na marne.

- Wyglądasz, jakby coś cię trapiło, przyjacielu.

Zamruczałem. Znowu ogarnęło mnie to głupie poczucie bezpieczeństwa. Ale co poradzić?

- Cała otchłań obraca się przeciw mnie. Moi słudzy mnie zdradzają! Ghrr, gdybym nie miał ciebie, zapadłbym się tak samo, jak moja twierdza.

Westchnąłem.

- Wyglądasz, jakby szarpały tobą sprzeczne uczucia. Jakbyś coś przed kimś ukrywał. - rzekłem spokojniej. - Nigdy nie lubiłem mocy czytania w myślach. Dobrze, że się jej pozbyłem. No i wiem, że ty nigdy byś przede mną nic nie ukrył. Nie okłamał. Tylko ty.

- Taka jest niestety posada Pana Otchłani. Sojusze zawiera się po to aby je zerwać, słudzy przeciwko tobie knują, demony słuchają się dopóki masz siłę. Wierzę jednak, że na pewno sobie poradzisz. W końcu nie takie problemy już rozwiązywałeś - mówię uśmiechając się.

Będę się za to nienawidził. Mogę się tylko pocieszyć, że to dla wszystkich. Dla każdego we Wszechświecie. Czasami są niestety rzeczy ważniejsze niż przyjaźń. Muszą być. Jeśli nie ma to... ech, jestem okropny.

- Masz rację, Lunarionie. To naturalna kolej rzeczy. - westchnąłem. - Mam nadzieję, że ty nie masz takich lub innych problemów... I wierzę, że podejmujesz zawsze właściwe decyzje.

Zamknąłem oczy.

- Zawsze śpię w niedostępnych twierdzach, zamknięty na 5 kluczy, i reaguję na każdy szmer, bo ktoś może chcieć mnie zabić... zdradzić... Ty nigdy byś mi czegoś takiego nie zrobił... Dziękuję ci za to.

Zapadłem w spokojny sen, a moje mruczenie powoli zamierało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poczuł to. Ktoś chce złamać tabu, które jest podstawą praw życia i śmierci.

Kto to może być... ah Ravenos... wszystko byłoby dobrze, jednak wyciąganie całej cywilizacji ze śmiertelnego stanu...

- Przepraszam cię Seleno i dziękuję za rozmowę- ucałował ją w rękę, jak to przystało i zniknął.

Pojawił się na starej cytadeli Jambańczyków.

Musiała to być ciekawa cywilizacja, lecz... Wyciąganie dusz z zaświatów i ponowne ich zapieczętowanie jest złe. Normalnie nie byłoby w tym nic niedobrego, jednak przerwyanie ich spoczynku w którym mają pełnię szczęścia, ulgę, jest dla nich największym cierpieniem. Dlatego to jest Tabu, którego nie wolno łamać...

- Spróbuję to powstrzymać zanim się do tego zabiorą i narobią sobie jeszcze więcej kłopotów.- powiedział szeptem Dante

Złączył ręce i następnie uderzył obiema dłońmi o ziemię, przez chwilę widać było czarny krąg wokół cytadeli i miejsca, gdzie miało być dokonane przywołanie.

- Errysss kaarra kii... Nikk caarra kirr...(Dusza która spoczywa... Nie powróci już do ciała...)- powiedział cały czas trzymając ręce na ziemi.

Wyjął mały sztylet i rozciął palec, tak by krew kapnęła na ziemię. Po chwili krąg się zaświecił i zniknął.

Blokada przywołania dusz złączona z krwią posłańca śmierci jest najsilniejszą zaporą. Mam nadzieję, że nie będą próbowali jej przełamać. Jeśli jednak, to nie ja przyjdę ich wtedy powstrzymać, lecz sama główna straż śmierci.

Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co się wtedy stanie. Same spojrzenie na te potwory może pozbawić duszy śmiertelnych i słabszych bogów. Wszystko czego się dotkną zmieniają w proch, a nie znają litości...

- Tabu jest rzeczą zakazaną... Łamiąc je sami siebie skazujemy na cierpienie...- powiedział Dante

Jeśli spróbują przywołać, to blokada ich zatrzyma, bo wcześniej nie da się jej wykryć... Mam nadzieję, że dadzą wtedy sobie spokój.

Zniknął z cytadeli Jambańczyków.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen zrobił sobie krótką przerwę od budowli i wskoczył po schódkach na najwyższe piętro i podszedł do lodówki. Wyjął jakąś sodę w puszce i zszedł na dół. Przysiadł w holu na jakimś stołku i pociągnął łyk. Wtem usłyszał naprawdę solidne pukanie do drzwi.

- Co jest? Któż to puka? Czyżby Markos? Nikogo się w sumie nie spodziewam...

Otwiera wrota, patrzy i widzi jakby kogoś podobnego do siebie...

- Nie, dziękuje, my już mamy lustro.

Zamyka bramę i odchodzi. Już ma iść po następną sodę, gdy nagle staje w półkroku, myśli chwilkę i otwiera z powrotem wrota.

- Eee... Glatyrd? To ty?

Znając nieco dziwne zwyczaje tutejszych bogów Glatryd był gotowy na wszystko - łącznie z eksplodującymi klamkami czy agresywnymi wycieraczkami. Nie spodziewał się jednak, że zanim zdąży cokolwiek powiedzieć zatrzasną mu drzwi przed nosem. Stał więc kompletnie zaskoczony tępo wpatrując się w klamkę, gdy usłyszał dobiegające ze środka pytanie.

- Ehm - odchrząknął niepewnie i dla bezpieczeństwa odsunął się nieco do tyłu - tak, to ja.

Holzen otworzył szerzej drzwi i przesunął się na bok.

- Co będziesz stał na dworzu, wejdź!

- Dzięki - powiedział Glatryd wchodząc i przy okazji lepiej przyglądając się Holzenowi. Dotychczas nie miał okazji z nim rozmawiać, toteż nie zwracał na niego dużej uwagi. Teraz zrozumiał, że jest on chyba jedynym bogiem, któremu może spojrzeć w oczy bez pochylania się. Był również bardziej barczysty i solidniej zbudowany. Ogólnie mówiąc, wyglądał na naprawdę równego gościa i Glatryd pogratulował sobie decyzji o rozmowie właśnie z nim. Holzen zamknął drzwi i gestem zaprosił Glatryda w głąb iglicy, w której zewsząd unosił się smakowity zapach serów najróżniejszej maści.

- Cieszę się, że mogę z tobą porozmawiać. Zdaje się, że na PWB jesteśmy sąsiadami, więc mam nadzieję że będziemy się świetnie dogadywać, a nie zwalczać - uśmiechnął się do niego przyjaźnie - Chętnie pogadałbym z tobą więcej, myślę że znaleźlibyśmy sporo wspólnych tematów, ale niestety przyszedłem tu w zgoła innej, ważniejszej sprawie, a mianowicie czy mógłbyś przedstawić mnie swojemu pomarańczowemu przyjacielowi? Zdaje się, że jest medykiem, a ja trochę ucierpiałem podczas walki z radioaktywnymi biedronkami. Zupełnie mnie zaskoczyły...

Holzen się uśmiechnął.

- Pewno, że lepiej z sąsiadem gadać niż wojować, takoż i ja mam nadzieję, że się dobrze dogadamy. Swoją drogą 'równy' z Ciebie bóg, w przenośni i dosłownie.

<roześmiał się radośnie, ale nagle znieruchomiał, zamilkł i posmutniał>

- Ach... O konsyliarza Ci chodzi... Ta... Niestety, prędko go nie zobaczysz... Umarł z rozprutym gardłem na moich oczach...

Głos się Holzenowi załamuje... Odwraca się i zaczyna wchodzić po schodach, pokazując gestem, żeby Glatryd poszedł za nim. Ten wchodzi za nim.

W końcu dochodzą do wielkiego salonu, zbudowanego w marmurze. Powierzchnie są gładkie niczym lustro, olbrzymia ława, wielki telewizor, jakieś tam meble, i spora kanapa - wygodna, choć z granitu i kilka foteli. Holzen usadowił gościa na jednym z nich, a sam poszedł coś zorganizować. Chwila mija i na topazowej tacy wnosi: dwa spodki z filiżankami, z których bucha herbaciana para, cukiernicę oraz wielki talerz z sernikiem, jakimiś tam innymi ciastami, ciasteczkami i sporą gamą serów.

Holzen siada naprzeciw gościa, w jednym z foteli i sięga po swoją filiżankę.

- Przykro mi, że nie mogę Ci pomóc w tej sprawie... To był jego wybór... Ale chyba jeszcze nie wszystko stracone... Ale o tym później... Na razie częstuj się i w międzyczasie opowiedz, co Ci dolega i jak to się stało.

<bierze łyk>

- C - co? Chcesz powiedzieć, że popełnił samobójstwo? Tak jak tamten James? A wyglądał na takiego opanowanego i zadowolonego z życia... - westchnął Glatryd - bardzo mi przykro... wydaje mi się że świetnie się dogadywaliście - dodał i poczuł, że powinien nieco rozluźnić atmosferę - świetnie się urządziłeś, wiesz? Te fotele są naprawdę wygodne, no i ten topór dwuręczny w stojaku na parasole przy wejściu... Świetny styl. A wracając do mnie, to chyba będę musiał wytopić sobie w mojej Niebiańskiej Hucie nowe ramię, bo to - wskazał na bezładnie wiszącą lewą rękę - chyba popękało w kilku miejscach. Da się zrobić bez wielkiego bólu, ale miałem nadzieję, że medyk załatwi to szybciej i sprawniej...

- No cóż, nie zabił się sam... Raczej ktoś mu "pomógł"... Ale po części wybrał sam se taki los... No! Skubnij coś!

<bierze kolejny łyk herbaty, chwytając również jakieś ciasteczko>

- A jeżeli chodzi o tą rękę to pamiętam podobną historię... Markos zachęcił nas do robót na jakiejś... Ziemiance... Ziemniaku... Ziemi! O właśnie, na Ziemi... Więc mieliśmy zrobić tam trochę zadań, żeby wyrocznia łaskawie Herkulesowi pozwoliła egzystować no i ja załapałem się na zadanie wyboru nowego władcy jakiejś... Rzepy czy coś w tym stylu... W każdym razie, wyruszam, wchodzę do pałacu obecnego króla, w międzyczasie obezwładniając Pysię... No wiesz... Teraz nazywa się Neko i chodzi za Naoko... Tak, wiem, trochę ciężko się z tym połapać... W każdym razie, w trakcie jego obalania, skubaniec tak mnie poharatał, że i mnie cala ręka wisiała bez czucia... No i wkroczył Tytokus... Fakt... Szkoda, że go nie ma...

<zjada ciastko>

- No, a co do wyjścia z twojego problemu, to... Kojarzysz takie światełka, co krążą po osiedlu? Masz jakieś?

- Właśnie! Światełka! - krzyknął uradowany - mam ich kilka, ale zupełnie o nich zapomniałem! Wielkie dzięki, gdyby nie ty, przez kilka dni chodziłbym bez ręki - zwrócił się do Holzena i sięgnął po ciasteczko, które okazało się nadzwyczaj smaczne, po czym wygrzebał jedno ze światełek z głębin swojej skórzanej podróżnej torby - Chcę mieć zdrową rękę! - zadeklarował. W powietrzu rozległo się ciche ZzzYYyyThh i już po chwili bóg chwycił lewą ręką filiżankę. Wypił łyk napoju i znowu sięgnął do torby. Wyciągnął z niej szklany pierścień mieniący się dziwnie w blasku słońca.

- W dowód mojej wdzięczności i by udowodnić jak najbardziej pokojowe zamiary mojego ludu, chciałbym podarować ci ten oto pierścień. W razie potrzeby miej go na dłoni, a będziesz mógł otoczyć się twardą szklaną zbroją, która powinna wytrzymać nawet potężne ciosy, a gdy ulegnie zniszczeniu zasypie wroga odłamkami. Mam nadzieję, że razem będziemy mogli zawrzeć potężny sojusz i dokonać wielkich rzeczy.

Holzen ogląda pierścień, wkłada go na palec, patrzy jak się prezentuje i chowa go następnie do kieszeni.

- Dziękuję Ci... W sumie nie musiałeś mi niczego udowadniać, ale i tak dar przyjmuje! Ano i tobie coś podaruję! Chwileczkę

Holzen wstaje i wchodzi po schodach na poddasze. Słychać zeń różnorakie odgłosy - trochę obijanego metalu, trochę zrzucanej porcelany. Po chwili bóg schodzi i prezentuje amulet.

- Proszę! Nie jest co prawda tak potężny jak mój, ale wspomoże Cię w razie potrzeby. Wystarczy do tego trochę silnej woli i się uaktywni. Wspomoże Cię w zależności od sytuacji... Albo uaktywni runy, które utworzą wokół Ciebie pole ciszy - przydaje się do zakradania się do celów i do ukrywania się w razie nagłej potrzeby - albo pozwoli na zamianę małej powierzchni w owłosienie brodowe, co albo pozwoli zatrzymać napastnika lub skutecznie go spowolnić.

<podaje amulet Glatrydowi>

- No, albo można tym zrobić niezły dowcip. A sojusz? Hmm... Pomyślimy, pomyślimy!

- Przyjmuję prezent z wielką radością i mam nadzieję, że już niedługo ponownie będziemy mieli okazję na tak miłą pogawędkę. Teraz jednak muszę pomóc moim wyznawcą w pracy, która rozgorzała pod moją nieobecność - chwycił ostatnie ciasteczko, dopił herbatę i stworzył międzywymiarowe lustro prowadzące wprost na PWB.

- Gdybyś mnie potrzebował, to wiesz gdzie mnie szukać - zawołał na pożegnanie i przeszedł na drugą stronę. Po chwili lustro zniknęło.

Holzen jeszcze chwilę siedział, wpatrzony w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stało lusto.

- Cholera, jaki on do mnie podobny... No nic, do następnego razu!

Dopił swoją herbatę, odniósł tacę do kuchni i wrócił na dwór do swoich robotników i do budowy, kontynuując ją wraz ze wszystkimi siłami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra trzeba zaczynać, więc:

-------------

<Siedział w swoim domku i przeglądał sobie wszechświat gdy zobaczył coś co go zaniepokoiło. Zaniepokoiło go to tak bardzo, że postanowił wezwać innych i wyjaśnić zaistniałą sytuację. Jednak musiał poczynić ku temu przygotowania. Wezwał swoich najlepszych szpiegów i kazał im przebadać wszystkie cywilizacje znajdujące się na PWB. Tamci wyszli i po 10 minutach wrócili z potrzebnymi informacjami.>

Co tak szybko? No faktycznie nieźli jesteście. A teraz odejść.

Tak panie.

<Szpiedzy wyszli, a on wytworzył kilkanaście, tyle ile jest bogów, maleńkich planet mieszczących się w jednej dłoni. Po przeanalizowaniu danych wywiadu stworzył tam domu na modłę każdej rasy. Następnie przywołał za pomocą zaklęcia wszystkich bogów. Postawił ich na krzesłach i powiedział.>

Ehh, przyzwałem was tutaj aby przedstawić wam nowe zagrożenie. Dość duże zagrożenie. Wasze zabawy w złych i dobrych i restart wszechświata ściągnęły nam na karki, być może najpotężniejszego wroga z jakim przyjdzie się nam zmierzyć. Jest nim Tiarchus - najpotężniejszy ze wszystkich bogów o sile dorównującej samemu moderatusowi. Znany jest jako niszczyciel nie światów, a wręcz całych uniwersów. Przy siedzeniu każdego z was postawiłem planetki. Chciałbym, żebyście ustanowili w nich swoich najsilniejszych, najwierniejszych i w ogóle najlepszych wyznawców. Są ku temu powody, na które odpowiem jeśli chcecie.

<Po namyśle.>

Według mnie najważniejszą rzeczą jest dowiedzieć się gdzie ten Tiarchus przebywa. Na myśl przychodzi mi tylko kapłan Eregjan. Najlepiej by było gdybyśmy udali się do niego. Tak więc, idziecie ze mną? Czy też nie? Aha, są jakieś pytania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<patrzy na planetę>

Tak, mam jedno. On ma zamiar nas zabić? Jeszcze jedno, po co mamy tu zwoływać swoich najwierniejszych wyznawców, ma to jakiś cel? Czy po prostu mają sobie tam rytuały odprawiać? I jeszcze jedno, nie można zrzucić na niego kilka czarnych dziur i po kłopocie?

<czeka na odpowiedz>

-------------------------

Ile to już było przeciwników silniejszych, lub równie silnych jak moderatus? ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to tak. Skoro nie chciałby nas zabić to po co bym was zwoływał? Nie wiem czemu, ale on po prostu jest zły i lubi to. Tacy ludzie się zdarzają. Na to nic nie poradzisz. Teraz następne. Po co na te planetki? Otóż ten gościu nie zabija zwyczajnie. Zsyła choroby, na które bogowie są uodpornieni, a ludzie już nie. Nie będę wymieniać objawów, ale powiem, że to długo i bardzo bolesna śmierć. Te planety to nasza linia obrony. Wyznawcy pod opieką boga też są uodpornieni. No i dzięki temu my dłużej wytrzymamy. Bo jak zginą nasi naśladowcy mu przestajemy mieć immunitet. A co do trzeciego pytania to jakby wystarczyło to sam bym to zrobił, a poza tym nie wiemy gdzie jest. Taka odpowiedź cie satysfakcjonuje?

<Podrapał się po głowie.>

Coś jeszcze? A i jeszcze zanim zapomnę. Bogowie bez cywilizacji nie musza się niczego obawiać dopóki żyją ci, którzy je posiadają.

----------------

@up: Wiem, ale to chyba taka reguła, ze musi być super-uber. Tak na marginesie to chyba wygrane nad silniejszymi przynoszą więcej satysfakcji, nie? :tongue:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Bogini nie miała już co do roboty w dżungli, więc wróciła na Osiedle, jak wszyscy. Kiedy jednak udała się do domu, przypomniała sobie że zostawiła w domu Tytokusa rzeczy Kendry. Niby błahostki ale w końcu kiedyś trzeba je odebrać. Kiedy Selena znalazła się w okolicy, ujrzała że drzwi są lekko uchylone. Przyśpieszając kroku weszła do domu medyka. Od razu w oczy rzuciła jej się plama krwi na podłodze. Dziewczyna zaklęła w jakimś języku po czym podbiegła w to miejsce. Ku jej domysłom, obok leżało ciało medyka>

-O cholera, Tyt!

<Dziewczyna przyklękła przy nim i zmierzyła mu tętno. Nic...>

-Na bogów, ale...

<Zszokowana cały czas ściskała martwą dłoń medyka powstrzymując się od płaczu>

-Kto by ci to zrobił...?

<Domyśliła się w chwilę. Selena wściekła się. Wysłała mentalną wiadomość do Markosa o następującej treści:"Mam z tobą coś do przedyskutowania. Wiesz gdzie jestem".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Aj tam, znowu jakiś bóg czy inny łysol chce nas zabić... To już się staje nudne... Rozbijamy się po całym wszechświecie, a tu nagle wyskakuje na nas jakiś koleś, co myśli, że jak rozwali kilka gromad gwiezdnych, to jest czoko... Silny jak Moderatus? Chyba mam deja vu...

Po wymianie zdań wśród bogów, Holzen się odzywa:

- Hej, ja mam dwa pytania: Jakie mamy szanse powodzenia? Mógłbyś opisać jakoś dokładniej tamtego Tirachusa?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Glatryd nienawidził być tak nagle i bez ostrzeżenia sprowadzany w Miejsca Gdzie Dzieją Się Ważne Rzeczy. Niestety, takie sposoby zapraszania bogów na wspólną pogawędkę o zagładzie były najwyraźniej najbardziej popularne. Usiadł z westchnieniem na krześle, by po chwili z trzaskiem spaść na podłogę.

- Badziewne te tutejsze krzesła, ot co! Kto robi krzesłą z drewna, skoro są tak wygodne materiały jak granit czy szkło... - zaczął narzekania, jednak szybko ucichł słuchając wywodu gospodarza. Po całej przemowie westchnął ponownie i spojrzał na planetkę unoszącą się tuż nad jego kolanem. Znaczną jej część pokrywała pustynia i góry.

- Całkiem ładne te planetki, ale powiedz mi może jak my mamy ich tam wszystkich wcisnąć? To jest zbyt małę nawet jak dla jednego kobolda... A co do tego... Tiarchusa, to ile mamy czasu przed jego pierwszymi atakami? Może uda mi się zabezpieczyć kopalnie, gdzie mieszka znaczna część moich wyznawców przed wszelkimi zewnętrznymi czynnikami. Jeśli istnieje na to choćby najmniejsza szansa, zrobię to. A wtedy poszukamy tego całego Eregjana i grzecznie poprosimy o GPSa do tego wyznawcobójcy. - Powiedział zdecydowanym głosem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Wiem, że nudne ale co zrobić? Co do twoich pytań. Ehh Szanse powodzenia to jakieś 50%. Albo się nam uda, albo nie. Jak wygląda nie wiem nikt jeszcze nie przeżył spotkania.

<Spojrzał na Glatryda i wysłuchał jego pytań.>

-No więc tak, pierwsze ataki już były. To dzięki nim się o nim dowiedziałem. Co do kopalni... Po namyśleniu da się to zrobić jedynie wtedy gdy zamkniesz je barierą i sam tam będziesz siedział dopóki Tiarchus nie zginie.

<Pomyślał jeszcze chwilę.>

Taak... To jedyne wyjście. A z wsadzeniem ludzi w planety problemu nie będzie. Bierzesz takiego i wrzucasz go tam,a on spada miękko na powierzchnie. Żaden problem. Spójrz.

<Przywołał jednego ze swoich ludzi i wrzucił w planetkę. Zmniejszył się i wpadł przez atmosferę. Po chwili był na ziemi i będzie sobie tam mieszkał dopóki, dopóty nie zostanie stamtąd wyjęty.>

Widzisz? Żaden problem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kawoszowi coś się nie spieszy, więc zacznę bez niego.

Eee... Casul?

Tak?

Nie jesteśmy już w ruinach?

Co? O, witaj Stil!

<Mamrocze.>

Ciągle nie przepadam za tobą przez te widelce.

<Normalnie.>

Czemu sprowadziłeś nas tu?

<Ktoś mu tłumaczy.>

To na co czekamy? Idźmy do tego Eregjana.

<Ładuje kilka setek Lapidian na planetkę.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Spojrzał na Casula.>

Czekałem na inne pytania, ale chyba was zaspokoiłem więc możemy ruszać. Dobra, chodźcie za mną. Na tyłach mam statek.

<Ruszył, a reszta za nim. Kiedy dotarli zobaczyli jego dawny myśliwiec, który brał udział w wyścigu, tylko, że powiększony i odpowiednio wyposażony. Wyciągnął z kieszeni pilota i nadusił go. Drzwi od statku się otworzyły i wszyscy wpakowali się do środka. stil zajął miejsce za sterami i przez interkom powiedział.>

Ruszamy, ale przed nami długa droga więc rozsiądźcie się miękko i róbta co chceta.

<Wystartowali.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Markos podpisywał właśnie kolejny pakt, kiedy dostał wiadomość na sekretarce>

"Mam z tobą coś do przedyskutowania. Wiesz gdzie jestem"

<pokiwał głową i - jakby od niechcenia - podniósł głowę nad zaśmiecone różnymi papierami biurko z kości

- Jeszcze wchodzić dziewięć pięter na piechotę... Ach te baby... Swoją drogą windę by tu zamontowali...

<Markos nie miał wyboru - jak mus to mus. Wstał więc i schował długopis do kieszeni, a umowę odłożył. Wyszedł>

- Cholera... Gdzie ona może być?

<Nad głową boga pojawia się zapalona żarówka>

- Ach tak! W domu Tytokusa!

<Udał się tam, jednak nie spieszył się. Chciał jak najbardziej opóźnić "zagrożenie". W końcu zauważył chatkę medyka i otwarte drzwi. Nieśmiało wszedł do środka>

- Jestem...

<Selena klęczała jakieś dobre pięć kroków od Markosa. Mina dziewczyny nie wyrażała ani smutku, szczęścia czy obojętnosi, natomiast była diabelnie skupiona>

-Odpowiedz mi tylko na parę pytań. Co tu się stało i dlaczego? Wiem, że to twoja sprawka, więc mów.

<Wstała, bowiem wcześniej była na klęczkach. Auror zabłysł bladym światłem. Dziewczyna stanęła tak by bard tego nie zauważył>

<Markos objął najlepszą taktykę - opóźnianie>

- A mogę zadzwonić do adwokata?

-Nie.

<Bogini nie owijała w bawełnę>

- Ale i tak zadzwonię.

<Wyjmuje telefon i dzwoni do Holzena>

<szeptem mówi do siebie: "Odbierz... odbierz...">

Holzen ledwo skończył zadawać pytanie, a już ktoś go męczy...

- Nosz ku... Wszechświat się wali! Co może być ważniejszego?!?!

Na ekranie cegłofonu pojawia się napis Markos

- Acha... Czyli wszystko jasne...

<odbiera>

- Czeeeeeeego?

-Cześć Holzen. Umówmy się, że Ty pomożesz mnie, a ja oszczędzę Ciebie i Twoją rodzinę. To jak?

- Chłopie, odstaw ten towar, bo Ci nie służy lub zmień dilera! Nic takiego nie uzgadnialiśmy! Pewno lasencje zarywasz i odgrywasz mrocznego maczo. Byś tak nie kozaczył, jakbyś włączył głośnomówiący!...

<2 minuty trucia później>

- Mów szybko o co biega, mamy tu kryzysik!

<mówi coraz ciszej>

- Z tym głośnomówiącym to racja... Ale ja też mam tu kryzys! Nie wiem, co u Ciebie, ale u mnie się Zielonowłosa... ten, no... piekli się! Pomożesz, czy mogę się już nie naciągać, nie mam darmowych minut ?

- Uuu! To będzi ostro! Już lecę!

<rozłącza się>

- Ekipa wybaczy, mamy gorszy kryzys od rozsierdzonego uber-boga... Mamy wkurzoną kobietę! Niedługo będę, tylko jakąś kamerkę wezmę!

Holzen teleportuje się do swojej iglicy, wbiega, zabiera jaką mikro-kamerę, wkłada za guzik od płaszcza i teleportuje się w pobliże Markosa.

- Hej, ja tu już chyba byłem!

<rozgląda się>

- Dom Tytokusa? No to będzie combo!

Wbiega przez drzwi, wybijając przy okazj futrynę.

- Jezdem!

Holzen patrzy po zgromadzonych, chwile analizując miny każdego z nich. Następnie mowi szeptem do Markosa:

- Zginiesz marnie...

<odpowiada szeptem>

- Dzięki za pocieszenie...

<Po czym mówi już na głos>

- Dobrze Zielonowłosa. Oto mój adwokat. Na żadne pytanie nie odpowiem bez niego...

<Bard sobie coś uświadamia i pyta dla pewności Holzena szeptem>

- Ej, ale Ty jesteś po mojej stronie, nie?

Odpowiada szeptem:

Nie, ale raz mogę popróbować jakoś Ci pomóc... Na pocieszenie powiem, że gorzej już nie będzie!

<nie odpowiedział Holzenowi nic, ale ręka świerzbiła go, by zrobić facepalma>

- Jakie jest więc pierwsze pytanie, Zielonowłosa?

- Coś Ty wymyślił do jasnej cholery? Po co go w to mieszasz? Chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy, ale dobra, zacznijmy od nowa... A więc, witaj Holzenie. Pierwsze pytanie, powiadasz, tak? Niech będzie.

<Bogini westchnęła>

- Zapytałam Markosa dlaczego zabił Tytokusa. Chcę wiedzieć wszystko.

- To ja pójdę do łazienki... Holzen, opowiedz co się stało jak możesz.

<dał nogę do pomieszczenia z napisem "WC" na drzwiach>

<Markos polazł do WC, a Holzen z zażenowaniem pokręcł głową>

- Pięknie, k@#$%, pięknie...

<popatrzał na Selenę>

- Dobra, zanim zaczniemy, zapewniam, że to nic personalnego. Jeżeli frasuje chociaż trochę pytanie dlaczego to czynię, to powiem, że robię to w sumie dlatego, ze nastawiłem się na jakąś przyjemną kłótnię... I powiedzmy, że nie tylko Ty i Tytokus pragnęliście powrotu starego Markosa... Przejdźmy więc do konkretów...

<Holzen ubiera okulary, wyjmuje zza pazuchy plik papierów i odchrząkuje>

- Od czego by tu zacząć... Oczywiście nie będę kłamać, więć... Kilka godzin temu Markos przybył tutaj na bezpośrednie i nieprzymuszone zaproszenie Tytokusa. W międzyczasie wypili trochę soku pomarańczowego, a następnie doszli do... <ekhm> Wspólnego porozumienia... W konsekwencji doszło do jednostronnego i nieprzymuszonego pozwolenia na... zmienienie stanu fizycznego jednej ze stron transakcji, którego skutek możemy zaobserwować obok.

<wskazuje na denata>

- Cóż... Prócz tego doszło jedynie do wymiany kilku nieprzyjemności, jednakże były one błahe i ostatecznie nie miały na finał żadnego wpływu...

<z WC dobiega odgłos spływającej wody, drzwi się otwierają i wychodzi zza nich Markos, siadając obok Holzena>

- Mój klient nie popełnił ani morderstwa, ani zabójstwa, a jego czyn można co najwyżej potraktować jako... dość drastyczną, ale wciąż windykację.

<zdejmuje okulary, nachyla okulary i szepcze do Seleny>

- Przykro mi, że to się stało, ale nie mogłem działać... Medyk prosił... Mnie też to boli.

<odchyla się, ubiera okulary i odchrząkuje>

- Oto stanowisko naszej strony.

- Rozumiem Holzenie.

<Szepnęła i zwróciła się w stronę barda>

-Wiesz, że to nie jest z mojej strony wybaczalne, prawda?

<Przez chwilę zastanowiła się>

-To jest żałosne. Tak łatwo dałeś się omamić temu twojemu 'Panu', dał Ci władzę i potęgę którą chyba cenisz ponad miłość.

<popatrzył na Selenę>

- Mylisz się, moja drog...

<Holzen zakrywa ręką usta barda i odciąga go na chwilę na stronę>

- Proszę o chwilę przerwy.

<idą na bok>

- Chłopie, nie możesz się tak wyrażać, bo przegrywasz na przedbiegach. Retoryki to Ty się chyba od quazitów uczyłeś... Dobra, szybka lekcja für Faulenzeren... Po pierwsze nie mów do niej jak do obcej osoby, bo to twoja narzeczona. Więc miłe słówka co jakiś czas, lecz w rozsądnej ilości są jak najbardziej porządane, jednakże od formalizmu za bardzo nie uciekaj... Wiem, że może gul od tego skoczyć, ale wytrzymaj. Po drugie - nie wspominaj o tym, co może być dla niej bolesne, a jak już, to mów o tym "na około", nigdy bezpośrednio. Po trzecie - za nic NIE GROŹ jej, ani jej nie pouczaj, nawet jak ten twój Mhroczny Pan się piekli. Po czwarte - nie mów, że działasz świadomie, bo to po pierwsze nieprawda, po drugie ją to zaboli, a po trzecie - powtarzaj, że miłóść jest dla Ciebie najważniejsza, o ile to prawda, jednakże potrzebujesz... czasu i chronienia miłości... Od kłamstwa jeszcze rogi nie wyrosły, ale to po części prawda... Jak jeszcze będziesz mówił, że chronisz ją przed złem, którego ona nie zrozumie i które jest ogromne, to to tylko pomoże.

<uff>

Wracają na miejsce.

<po "wykladzie" i tekście "Sam jesteś quazit" Markos wraca na miejsce i siada. Porozumiewawczo spogląda na Holzena>

- O czym więc... kochana... mówiliśmy?

<mruga do olbrzyma, co znaczy "dobrze jest?">

- Nie jestem idiotką wiesz?

<Dziewczyna wyciągnęła broń i uderzyła nią kilka razy w podłogę. Uspokajało to ją>

- Posłuchaj proszę teraz uważnie. Nie chciałam by kolejna osoba przeze mnie cierpiała, a jednak tak się stało. Myślę że...

<Głos się jej lekko załamał>

- Cóż...

<Podeszła do Markosa i szepnęła mu do ucha>

-Dobrze wiesz co chcę zaraz zrobić. Ale zanim do tego dojdzie, weź proszęto.

<Niezauważalnie wsunęła mu do ręki niewielkie pudełeczko, w którym znajdowała się lutnia>

-Kiedyś ukradłam Ci ją, jak byłam pod wpływem Cadzycy. Chciałam Ci to oddać, a los chciał by nastąpiło to teraz %$#*&!!!

<Uśmiechnęła się złośliwie i wróciła na swoje poprzednie miejsce>

<Markos nie wiedział o co chodziło Selenie, ale wziął "niewielkie pudełeczko", z którego o dziwo wypadła pełnowymiarowa lutnia. Bard jednak nie pamiętał już chyba czasów, gdy na niej grał. Odłożył ją więc>

- Vallabha (Najmilsza)...

<rzekł do Seleny, a chwilę potem zapytal szeptem Holzena "Dobre, nie?">

- Vallabha (Najmilsza)... Cóż chcesz uczynić?

- Co chcę uczynić?! Nie udawaj, Ty draniu parszywy, marnujesz mi życie, mam tego dość!

<Bogini chciała zdjąć pierścionek zaręczynowy, ale zawahała się. Szukając czegoś na czym mogłaby się porządnie wyładować, rzuciła w Markosa talerzem, który trafił go w brzuch. Jako że było tam tego więcej, bogini zaczęła ciskać wszystkim czym się dało w nieszczęsnego boga bardów. Jeden z talerzy trafił go w głowę...>

- Nie no! Trzymaj mnie, bo nie zdzierżę!

<chwyta pobliski wazon i rzuca nim w narzeczoną>

<w międzyczasie jak narzeczeni poczęli rzucać się nawzajem ceramiką, Holzen wstaje>

- To ja przewieszę płaszcz!

<biegnie szybko do przedpokoju, chwyta płaszcz i wraca do pokoju, gdzie ciągle trwa wymiana rzutów... Wiesza więc gdzieś w miare bezpiecznym miejscu płaszcz i sprawdza, czy wszystko się nagrywa... Alles in Ordnung>

- No, no, starczy już!

<nadal się rzucają>

- ... Dobra, to ja wyjmuję popcorn.

<siada gdzieś z boku i podjada serowy popcorn>

<Selena zrobiła unik, jednocześnie chwytając w dłoń spoczywający na podłodze widelec. Szybko podbiegła do barda, i wbijając mu 'narzędzie' w udo, wyprostowała się i jeszcze zdzieliła go w twarz>

<bulwersuje się i kopie Selenę w brzuch, po czym Zielonowłosa upada na ziemię. Markos "siada" na niej i zaczyna okładać pięściami wykrzykując rózne słowa w języku drowów>

<Holzen już nie może patrzyć na wrestling... Podnosi Markosa za kołnierz, chwilę trzyma w powietrzu, a następnie stawia kawałek dalej>

- E, e, e! Słuchaj no! Synek... synek! Bo jak ja (w) Cię p...rzychrzanię, to cię krew zaleje! Nie ma takiego bicia!

<przyfasolił Markosowi, który leci w róg pokoju>

- No to ja... Idę do WC!

<jak powiedział, tak zrobił>

<patrzy na odchodzącego Holzena>

- A żebyś zatwardzenie miał! Przecież to ona zaczęła...

<uchylił się, a tuż nad jego głową talerz rozbił się o ścianę>

- Nie ma takiego bicia? To co powiesz na to?

<Wyjął obydwa miecze i zrobił piruet przecinając drzewko bonsai na pół. Palcem Anioła rzucił w Selenę, raniąc ją w nogę>

<Selena dostając w nogę, oparła się by nie upaść>

-Czego ci brakowało! Mogłeś mieć wszystko, a tak to zaprzepaściłeś!

<Krzyknęła w szale>

-Albo zginie osoba odpowiedzialna za te ataki, albo ta przez którą do tego doszło!

<Tu skłoniła się lekko, z nosa poleciała jej krew. To wywołało u niej zawroty głowy. Zanim upadła, zdążyła jeszcze rzucić w narzeczonego garścią pyłku, co go chwilowo oślepiło>

- A żeby Cię cholera wzięła!

<Oślepiony bard zaczął wymachiwać mieczem na oślep. Gdy ozdyskał wzrok Selena stała już za nim>

<Dziewczyna wykonała atak, starając się trafić Markosa w szyję. W jednej chwili Auror zaczął świecić jasnym blaskiem. Sinitar pomagał bogini jak się tylko dało. Ataki stawały się mocniejsze i szybsze>

<Markos dostawał furii. Jego ataki stawały się mocniejsze i silniejsze. Nagle pomyślał, że możnaby uatrakcyjnić pojedynek. Z miecza Markosa wyszedł więc smok i podpalił wnętrze domu, zam zaś zagrodził wyjście>

- Walcz jak mężczynza! Odrzuć miecz!

<wyrzucił broń i strzelił Selenę pieśćią w pysk, po czym zrobił gardę>

-Co proszę?

<Bogini odrzuciła broń, jednocześnie podcinając chłopaka>

<Holzen w tym czasie myje ręce>

- Tak właśnie rodzą sę miłostki... Aj młodzi, aj warci siebie.

- A to!

<Krzyknął i wbił palec - niby małą kosę - w serce Seleny. Ta jeszcze żyła i chyba nawet miała się całkiem nieźle, Markos więc poprawił doniczką stojącą na parapecie. Gdy Zielonowłosa się zachwiała bard skoczył do miecza i wbił jego ostrze w klatkę piersiową bogini>

<Holzen słucha przez drzwi, słyszy szamotaninę, cięcia, jakieś krzyki, a na końcu zduszony jęk>

- Hmm... Albo się zmęczyli, albo się pozabijali, albo... na razie lepiej tam nie wchodzić <hehe>.

<Bogini krzyknęła i na chwilę zamarła. Zaczęła pluć krwią, w końcu upadła na ziemię. "Szarpnęła Markosa za kołnierz i powiedziała coś w języku aurorian co oznaczało "chrzań się"... W końcu puściła go, nadal na niego patrząc zimnym, martwym wzrokiem>

<Tego już Holzen nie mógł wytrzymać. Wybiega i widzi...>

- Selena... Nie...

Pochyla się nad ciałem bogini... Nie ma już w niej krzty życia...

Odwraca się ze wściekłością w kierunku Markosa

- Ty gnoju! Te piękne słówka, te wszystkie zapewnienia o ukochaniu jej ponad własne życie były nędznym kłamstwem! Ty nędzniku, obyś szczezł z tym swoim chrzanionym Panem! A ja tego dopilnuje!

Wyjmuje morgenstern nasycony mocą skał.

- Teraz zapłacisz za to, że zniszczyłeś życia wszystkich, któryś kiedyś szanowałeś! Łaska to kłamstwo!

<rzuca się w szale na Markosa, uderzając boga solidnie w czerep, z którego zaczyna lecieć strużką ciemna krew>

- Te zapewnienia o miłości to Ty mówiłeś! Jam rzekł jeno "najmilsza"! I Ty mnie, śmieciu od gnojów wyzywasz? A kij Ci w ryj! O!

<Pomimo rannego czerepa i znacznej róznicy wzrostu Markos podejmuje się walki, solidnie już ranny po starciu z Seleną. Podskakuje ucina Holzenowi brodę, nie czyni mu jednak żadnej szkody>

<Wielka broda ląduje na podłodze. Holzen patrzy z żalem nań, lecz się nie załamuje>

- Głupcze, tym czynem podpisałeś na siebie wyrok zagłady! Lepiej byłoby dla Ciebie, byś mi rękę urąbał!

<bogowie wymieniają kilka uderzeń>

- Dobry jesteś...

- Mój Pan daje mi moc, której ty nigdy nie zdołasz nawet pojąć, śmieciu!

- Ale i tak masz krzywe zęby i jedzie Ci z mordy!

Markos w szale rzuca się na Holzena. Jego miecze tną i sieczą, zadając coraz to rozleglejsze rany kamiennemu. Kamienne krew zaczyna kapać, jednakże Holzen nie pozostaje dłużny - również roztrzaskał z hukiem kilka kości Markosa i jego całe ramie zwisa teraz bezwładnie, a Smoczy Język leży na ziemii.

- Kończ waść, wstydu oszczędź!

Markos robi młyńca Palcem Anioła, starając się trafić Holzena. Ten odnajduje lukę w jego obronie i jednym uderzeniem w głowę kończy jego wygibasy...

- Teraz jesteśmy kwita... Nędzna istoto... I ja tego gnojka broniłem...

Z ust Markosa słychać jeszcze cichy szept:

- Dorn plynn ussta vharcan...

I jego ciało znika, wraz z mieczami...

Ledwo żywy Holzen zaczyna płytko oddychać.

- Cholera, źle ze mną... Muszę wykorzystać... dar... od... ach...

<syczy z bólu i wyjmuje dwa światełka>

- Chcę... by ciała... tu obecnych... Seleny... i Tytokusa... Spoczęły... na marmurowych... katafalkach... przed... moją iglicą... ARGH!

<z coraz większą trudnością mówi, po tym, jak jedno światełko znika, a ciała znikają>

- Chcę... bym... się... wylizał...

Holzen traci przytomność, a ostatnimi chwilami dostrzega, jak unosi się nad domem Tytokusa, który się wali...

Później następuje ciemność i cisza...

Holzen odzyskuje przytomność... Okazuje się, że większość jego ran się zabliźniła, jednakże wiele z nich wciąż mocno krwawi... Ma jednak na tyle sił, by wstać. Okazuje się, że znajduje się przed swoją iglicą na Osiedlu. Widzi dwa katafalki z ciałami bogów... Podchodzi więc i używa prezentu od Glatryda - pierścień tworzy wokół nich przeźroczystą barierę z niezwykle twardego szkła.

- Nikt... Ich teraz nie świśnie... Uch... Muszę się położyć...

Wchodzi do iglicy, nie zbaczając na pytania kierownika budowy i kładzie się w swym łożu...

- Czas, sen i ma Pani uleczą rany...

<łyka jakieś tam proszki, ochlapuje się wodą z Morza Brodorostu (więc i broda zaczyna mu odrastać) i zasypia, a po jego policzkach spływają łzy, które później z głuchym dudnięciem uderzają o podłogę>

W tle leci muzyczka i słowa: Another one bites the dust!

________________________________________________

Wszystko naturalnie uzgodnione.

Markos żyje, a co dalej będzie, dowiecie się od niego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poczuł to... Umierający bóg... Selene... czekaj chwilę... COOooo?

Stanął w bezruchu i nie wiedział, co w niego wstąpiło. A czerń zajęła całe jego ciało.

No wreszcie dałeś się ponieść emocjom, a więc co teraz zrobisz.

Wpierw pójdę odnaleźdź Selene i dowiedzieć się co i jak, a potem spotkam się z Markosem...

Oj szykuje się krwawa jatka, masz tu odemnie bonusik.

Przypływ siły, a może co innego, jednak jego gniew jeszcze bardziej się zaostrzył.

Samą ręką otworzył portal do zaświatów i poszedł znaleźdź brata Selene, Creana anioła śmierci, który będzie wiedział, gdzie się znajduje teraz.

Zamorduję tego, kto to zrobił, a jestem pewien, że to Markos. Notes się nigdy nie myli...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Obejrzał się za siebie.>

A gdzie Markos, Selena i Holzen? Zdawało mi się, że wchodzili. Hmm... No cóż.

<Nadusił guzik i planetki powędrowały do piersi wyżej wymienionych. Pomyślał chwile i zdał sobie sprawę, że nie chce mu sie lecieć całą noc więc dodał gazu i w następnej chwili byli na planecie kapłana. Wysiadł i zobaczył dość duże miasto.>

No to teraz już tylko znaleźć kapłana i będzie jak z górki.

<Chodził po mieście i szukał tego człowieka, ale nie mógł znaleźć. W końcu przystanął przy jakiejś ścianie i spojrzał na nią. Była tam tabliczka mówiąca:

Do Kapłana Eregjana Tędy. i strzałeczka pokazująca dość pokaźny domu bogato zdobiony.>

Jak to możliwe, że tego nie zauważyłem jak przechodziłem tędy trzy razy? No cóż...

<Wszedł i spotkał tam bruneta o czarnych oczach, poprzebijanego amuletami i innymi badziewiami. Tamten spojrzał na niego i rzekł.>

Co chcesz?

Przyszedłem, żebyś mi powiedział gdzie jest Tiarchus.

HaHaHa A czemu niby miałbym ci powiedzieć?!

Bo jestem uzbrojony i nieokrzesany?

Znam cie dobrze i wiem, że nie lubisz zabijać bez powodu, a poza tym jakbyś mnie zabił to bym ci nie powiedział.

Też fakt. Dobra, koniec tych gierek, mów.

Skąd mam wiedzieć, że jesteś godzien?

Przecież mówiłeś, że mnie znasz.

No niby, ale muszę zobaczyć czy jesteś godzien. Ano i są jeszcze twoi towarzysze.

Ehh dobra, to co mamy zrobić?

Masz tu listę osób, których musicie zdobyć zaufanie. Jak to zrobicie przyjdźcie z powrotem.

A jak zdobyć ich zaufanie?

Wykonajcie zadanie, które wam da każdy.

Tylko tyle? To git.

<Wziął listę i wrócił do statku. Cała jego nieobecność trwała 3 minuty.>

Żeby dowiedzieć się gdzie jest Tiarchus mamy zdobyć zaufanie tych gości: Edwarda, Leonidasa, Maskala, Alfa, Garego, Billa i Stana. Radziłbym, żeby podzielić się na dwuosobowe grupki. Będzie bezpieczniej i szybciej. No to do roboty! Ja zostanę u kapłana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...