Skocz do zawartości
Cardinal

Recenzje płyt

Polecane posty

Zespół: Gamma Ray

Płyta: Sigh No More

Mało kto zna zapewne ten krążek. Jest on do dzisiaj uważany przez wielu ludzi za najgorszą płytkę Gammy. Od razu stwierdzam, że to kompletna bzdura. Dla mnie album ten jest zdecydowanie lepszy niż Insanity & Genius, a nawet ostatniego Majestica przede wszystkim dlatego, że tutaj właśnie Ralf Sheepers osiągnął szczyt swoich możliwości wokalnych (linia wokalna to bardzo mocny element tego albumu). To, że kompozycje na tej płycie są znacznie bardziej hard rockowe aniżeli power metalowe nie jest absolutni jego wadą.

1.Changes (8/10)

2.Rich and Famous (8/10)

3.As Time Goes By (8.5/10)

4.(We Won't) Stop The War (7.5/10)

5.Father And Son (8/10)

6.One With the World (8.5/10)

7.Start Running (8/10)

8.Countdown (7.5/10)

9.Dream Healer (9/10)

10.The Spirit (7.5/10)

Jak widać, nie ma na tej płycie słabych kompozycji i oceny są bardzo wyrównane. Otwierający płytę Changes jest dość wolny i od razu pokazuje, w czym tkwi siła tego albumu. Połamane riffy, częste zmiany tempa i genialny wokal Ralfa. Następny utwór Rich and Famous brzmi, jakby nie zmieścił się na drugim Keeperze. As Time goes By to zdecydowanie najszybszy kawałek na płycie, kawał naprawdę wysokiej klasy power metalu. Kolejny utwór jest dośc trudny w odbiorze i cięzko sie do niego przekonać, jednak ja po wielokrotym przesłuchaniu tej płyty moge z czystym sumieniem stwierdzić, że jeżeli odstaje on od reszty, to naprawde niewiele. No i wokal w dalszym ciągu znakomity. Piąty kawałek to ballada Father And Son. Jest to zdecydowanie najlepsza obok "The Silence"ballada Gammy, choć wspomnieć należy, że tego typu utwory nie są mocną stroną tego zespołu. One With The World to ponownie średnie tempa i nietypowa kompozycja (oraz genialna, przegenialna wręcz solówa Hansena 8) ). Świetny kawałek, po Dream Healer najlepszy na płycie. Start Running to ponownie przyśpieszenie, chociaż wciąż jesteśmy w bardziej rockowych klimatach. Ponownie nie ma się do czego przyczepić, wciągający kawałek i tyle. Countdown ponownie troche słabszy, ale wciąż trzyma klasę. Znowu średnie tempo, choć tym razem wokal jakby ciut gorszy niż przy wcześniejszych utworach. Dream Healer to kawałek, który możnaby nazwać epickim, gdyby nie fakt, że trwa "ledwo" 6 i pół minuty. Rewelacyjne zmiany tempa, wokal, kompozycja i cięzkie riffy, a do tego jeszcze ten klimat... miód po prostu. Na sam koniec dostajemy coś szybszego, a mianowice niezbyt długi The Spirit, który po spokojnym i cięższym Dream Healer'rze dość optymistycznie zamyka album.

Podsumowując: Sigh No More to bardzo spójna klimatyczna i dość oryginalna, jak na power metal płyta. Oceniam ja na 8.5, choć korci mnie, żeby dać 9 za ten wspaniały wokal Ralfa. no, ale nie ma tutaj killerów pokroju Heading For... czy Anywhere In The Galaxy, wiec 9 być nie może. Ale naprawdę polecam ten album każdemu fanowi dobrej muzyki, nie można się na nim zawieźć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Helloween

Płyta: Chameleon

Chciałbym zrecenzować tutaj prawdopodobnie najlepszą postkeeperowską płytę tego zespołu. TAK! Ta płyta jest lepsza niż The Dark Ride czy Better Than Raw. Prawdę mówiąc nie jest to do końca metal dlatego, ze na albumie tym wymieszane jest wiele róznych gatunków muzycznych, od rocka przez blues, swing(!) po metal właśnie. Ale to być może największa (choć nie jedyna) zaleta tej płyty.

Otwiera ją dość mocny First Time, który jest jednym z niewielu nawiązań do poprzedniej twórczości tego zespołu. Znakomity kawałek, którego zgrzytem jest tylko nietypowe zakończenie (te małpy...). Następny When The Sinner dość długo się rozkręca, ale poza tym nie mam mu nic do zarzucenia, jest długi, ale nie przynudza. Pochwalić wypada cały czas genialny wokal Micheal'a Kiske. Trzecia jest ballada I Don't Wanna Cry No More. Jest to chyba najlepsza ballada, jaką kiedykolwiek wykonały Dynie. Na pewno duuużo lepsza niż kiepski A Tale That Wasn't Right z pierwszego Keepera. Crazy Cat to kompozycja przypominająca troche ZZ Top, całkiem fajny kawałek. Giants to przede wszystkim cięzkie riffy i średnie tempo, możnaby od biedy nazwać ten utwór balladą, niewątpliwie znakomitą. Windmill to najgorszy kawałek na płycie, przsłodzony do granic możliwości i strasznie nudny. Revolution Now jest troche zbyt długie, choć generalnie to dobry utwór. In The Night to całkiem fajny light rockowy numer, chociaż niezbyt zapadł mi on w pamięć. Music to długa bluesowa ballada, w której szczególna uwagę zwraca świetny refren i orkiestra symfoniczna w tle, po prostu cudo. Step Out Of Hell to znowu szybsze tempo i po prostu znakomita wpadajaca w ucho kompozycja. I Believe to ciężki i dośc wolny kawałek, czasem troszkę przynudza, ale ogólnie robi wrażenie. Longing zamyka album w wielkim stylu, gdyż jest to ballada w której ważną rolę odgrywa orkiestra symfoniczna (!), chociaż udziela się ona także w innych utworach, tu robi jednak najwieksze wrażenie.

Uwielbiam ten album za to, że jest bardzo różnorodny, że ma tak czyste brzmienie i że jest naprawdę epicki. Wokal Kiske'ego to poezja, jest lepszy niż na Keeperach. Polecam każdemu, dla kogo dobra muzyka nie musi być koniecznie ciężka. 75 minut niemal nieskazitelnie czystego miodu... niemal, dlatego daję "tylko" 9, a nie więcej.

1.First Time (8.5/10)

2.When The Sinner (8/10)

3.I Don't Wanna Cry No More (8/10)

4.Crazy Cat (7.5/10)

5.Giants (9/10)

6.Windmill (5/10)

7.Revolution Now (7.5/10)

8.In The Night (7/10)

9.Music (9/10)

10.Step Out Of Hell (9/10)

11.I Believe (9/10)

12.Longing (8.5/10)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: Children of Bodom

Album: Are You dead yet...?

Rok wydania: 2005 (jesień)

gatunek: melodic death metal/trash (tak i co jeszcze? - Mithu) Nie wiem co Ci sie nie zgadza szczerze mowiac. Chyba kazdy kto na muzyce CoB zna sie choc troche zgodzi sie, ze graja oni pomieszanie heavy i death metalu + klawisze. melodic - jak najbardziej. Elementy trash metalu widoczne sa w image'u i i tekstach zespolu. A jak nie wierzysz to spytaj Elda :P. Pozdrawiam - Meller Tak, bo Eld to jakaś cholerna wyrocznia jest :/ - Mithu

Wydawca: Spinfarm

Już ładne 9 miesięcy minęło od czasu kiedy w sklepach pojawił się nowy album Dzieciaków znad Jeziora Bodom zatytułowany "Are You dead Yet?". Płytę z tym nagraniem posiadłem już jakiś czas temu, ale ocenić ją zdecydowałem się dopiero teraz. Myślę jednak, że ten brek świeżości mogę Wam wynagrodzić lepszą recenzją, wynikającą z lepszej znajomości albumu. A właśnie znajomość twórczości Childrenów temu albumowi może tylko pomóc.

Chyba każdy, kto na metalu zna się trochę lepiej niż zwykły zjadacz chleba, zauważyl zjawisko jakim jest nijaki flirt metalowców z elektroniką. Trudno jest mi jednoznacznie określić kiedy moda na wszelakie "pikawki" się zaczęła, a jeszcze trudniej jest przewidzieć jej koniec. Jedno jest pewne. Coraz częściej w muzyce metalowej słychać różne dźwięki stworzone przez programistę na komputerze bądź syntezatorze. Myślę, że cały temat jest głęboki i szeroki jak morze i trzeba by było o nim napisać oddzielny tekst żeby chociażby go dosadnie streścic.

Czemu zacząłem w ten sposób? Ano dlatego, że muzyka "jeziorowców" jest najlepszym przykładem na moje powyższe słowa dotyczące elektronizacji muzyki metalowej.

Kiedy jeszcze nawet nie widziałem na oczy "Are You dead yet?". Mało tego. Zanim jeszcze przeczytałem jakąkolwiek recenzję w prasie bądź internecie, czułem, że jeśli Alexi Laiho i spółka wyda słaby album, to jego słabość będzie polegała właśnie na przesadzeniu z różnorakimi "pikawkami". I moje obawy się potwierdziły kiedy tylko włożyłem płytę do odtwarzacza. Pierwszym utworem na albumie jest "Living dead beat". Już na samym początku, na przywitanie, dostajemy porcję "pikania" z talerzami perkusyjnymi w tle.Ani to zabawne, ani tym bardziej efektowne, dynamiczne. Trochę mnie to zmartwiło. Nie dobrze jest mieć zawsze rację :). Ale posłuchałem dalej i okazało się, że później "pikania" owszem są, ale nie na pierwszym planie i nie rzucają się zbytnio w uszy. Kolejnym kawałkiem jest tytułowy "Are You Dead Yet?". tutaj początek jest już dużo lepszy. Przesterowany, gitarowy riff i prawie nie ma "pikania". Ale nadal album nie robił na mnie większego wrażenia. I nie zrobił aż do końca. Owszem było parę momentów, przy których żywiej machałem stopą, ale to już nie ten sam "power", którym raczyli nas Finowie chociażby na "Hatebreederze".

W dniu zakupu posłuchałem płyty góra 3 razy i żaden kawałek nie zapadł mi bardziej w pamięci. Poszedłem spać i do słuchania wróciłem następnego poranka...

I wtedy coś drgnęło. Zwróciłem szczególną uwagę na ostatni kawałek "We're not gonna fall". Na prawdę mi się podobał. Później, muszę przyznać, podobała mi się już połowa utworów na płycie.

Otóż prawda jest taka. Tylko wielkie albumy podobają się od pierwszego do ostatniego dźwięku. Od pierwszego do ostatniego przesłuchania. Tylko WIELKIE albumy mają to coś. Ale fakt, że album nie jest Wielki, przez duże W, wcale nie znaczy, że jest zły. Może być poprostu dobry. I taki właśnie jest "Are You dead Yet?". - dobry, na poziomie. Wiele osób zarzuca Finom, że odstąpili od swojego pierwotnego, dynamicznego, niemal brutalnego momentami, stylu. Że nie grają już jak prawdziwi, twardzi metalowcy. Że nie są już HateCrew. I z czystym sumieniem nie da się powiedzieć, że nie mają racji. Jednak w moim odczuciu to odstępstwo od surowości metalu jest efektem rozwoju muzycznego członków zespołu, a nie można nikogo karcić za to, że się rozwija i jest lepszy.

Podsumowując - "Are You dead yet?" jest albumem dobrym i na pewno "Jeziorowcy" zyskają dzięki niemu nowych fanów, choć raczej nie będą to umięśnieni, długowłosi mężczyźni z corpse-paintingiem na twarzy :). Album spodoba się przedewszystkim tym, których muzyczne gusta i inspiracje wykraczają poza ściśle pojęty metal. A tym, którzy zdążyli już zmieszać "Are You dead yet?" z błotem przypominam, że na brutalności piękno muzyki się ani nie zaczyna..., ani nie kończy.

Meller

Ocena: 8/10

(Bo jak na świetnego gitarzystę - Alexi Laiho gra tutaj stanowczo za mało efektownych solówek :P)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Leatherwolf

World Asylum

Heavy metal

2006

Massarce RecordsMystic

http://www.leatherwolfmusic.com/

"Zacznę przesadnie. Rok 2006 upłynie pod znakiem powrotów zapomnianych legend metalu. Z thrashowego zakątka dziejów wyjrzał niedawno Avenger zapowiadając nową płytę pod szumnym tytułem 'The Slaughter Never Stops', z odmętów historii NWOBHM wrócił już Cloven Hoof a niebawem powróci Marshall Law zasilony przez Jacka Frosta z Seven Witches. Do końca roku pozostało sześć miesięcy. Wielu może jeszcze zmartwychwstać. Na pewno uczynił to Leatherwolf.

Zespół reaktywował się w odnowionym składzie. Z pierwszego zostało tylko dwóch muzyków - gitarzysta Geoff Gayer i perkusista Dean Roberts. Nowi członkowie to: wokalista Wade Black (Crimson Glory, Leash Law, ex-Seven Witches), gitarzyta Eric Halpern (Distant Thunder, ex-Destiny's End) i basista Pete Pereze (Riot). Nowe twarze - nowe pomysły. Stąd pewnie wzięła się zmiana stylu w muzyce Leatherwolf. Bez obawy! Chłopaki nadal grają heavy metal, ale zdecydowanie różniący się od muzyki, do której Skórzany Wilk przyzwyczaił fanów debiutem i dwoma późniejszymi albumami, z których ostatni ukazał się w 1989 roku. Wade Black i Eric Halpern - czy album nagrany z takimi muzykami może być słaby? Tak, może. World Asylum, na szczęście, nie plasuje się w gronie kiepskich płyt. Halperna znają niewątpliwie fani twórczości Jamesa Rivery, a zwłaszcza jego dwóch zespołów - Destiny's End i Distant Thunder. Z pierwszym Halpern nagrał album Transition, z drugim - Welcome The End. Oba to najlepszej próby power metalowe krążki. Wade Black to wielce utalentowany, obdarzony fascynującym głosem wokalista power metalowego* Leash Law, znany także z Crimson Glory. Wystarczy za rekomendację? To zasuwać do sklepów po World Asylum! Album z pewnością zaskoczy miłośników poprzednich albumów Leatherwolf. Po pierwsze, brzmi mocarnie, niczym power metalowy krążek, prawie jak wspomniany Welcome The End. Ostre gitary, świetnie nagłośniona, dynamiczna sekcja, zwłaszcza zadziornie igrający bas. Po drugie, śpiew Blacka jest bez zarzutu, mocny, czysty, charyzmatyczny, z utworu na utwór zróżnicowany. W skrócie: profesjonalne heavy metalowe zawodzenie. Po trzecie, praca gitar a zwłaszcza solówki. Niemalze za każdym riffem i akordem czai się jakiś gitarowy ozdobnik lub solówka w wykonaniu Gayera lub Halperna. World Asylum to solówkowa orgia, na szczęście bez przerostu formy nad treścią, rozsądnie rozparcelowana na poszczególne kawałki i co ważniejsze pełna gitarowych zwrotów akcji. Jestem na kolanach. Powalająca technika, smakowite pomysły oraz błogosławiony luz made in USA. Perkusja jest wszechobecna. Dean Robert dwoi się i troi, aby jego zagrywki i partie były nieszablonowe, gęste, wykonane z wykopem, polotem i ułańską niekiedy fantazją. Dominują żywiołowe kompozycje ale naszpikowane spokojniejszymi fragmentami, zazwyczaj zwolnieniami (z dużym ładunkiem groove), które zapowiadają wystrzałową solówkę. Moi faworyci to: dynamiczny i przebojowy otwieracz 'I Am The Law', niepokojący poruszaną problematyką 'Behind The Gun', żywiołowy 'Live Or Die', dziwaczny 'Dr Wicked', 'Derailed', który zasuwa jak przeskakujący z toru na tor ekspres, najdłuższy na płycie 'The Grail' z dwuminutową solówką i 'Never Again' kończący się doładowaniem na dwie gitary.

World Asylum jest synonimem udanego powrotu i kolejnym dowodem na to, że w bieżącym roku amerykański metal, zwłaszcze heavy, thrash i power, ma się co najmniej dobrze! Potwierdziły to już nowe albumy Twelfth Gate, Pharaoh, Wind Wraith, Winters Bane oraz obiecujące debiuty Eden's Fall, Benedictum i Taunted, a Leatherwolf napisał ciąg dalszy tej historii".

7,5/10 (dobra płyta)

Recenzja pochodzi ze strony www.powermetal.pl.

*W tekście pada nazwa 'power metal'. Wyjaśniam, że w obiegu są obecnie dwie homimiczne nazwy 'power metal' różniące się od siebie treścią, zakresem i wiekiem. Używam tej starszej, z lat osiemdziesiątych, pod którą wówczas podpadały między innymi takie zespoły jak Jag Panzer, Liege Lord, Helstar, Sanctuary a potem, w latach dziewięćdziesiątych, chociażby Seven Witches, Destiny's End, Distant Thunder, Iced Earth, Imagika, Nevermore, a z młodszych kapel podpadają na przykład Twelfth Gate i Eden's Fall. Tyle tytułem wyjaśnienia, by uniknąć ewentualnych nieporozumień i jałowych sporów o power metal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nazwa zespołu : Meshuggah

tytuł płyty : Chaosphere

rodzaj metalu: w tym przypadku nie będę się bawił w żadne łamane nazwy więc napiszę tylko metal

rok: 1998

wydawca: Nuclear Blast

Zakładam że nie każdy z was kojarzy ten zespół, więc pierwszą rzeczą jaką trzeba o nim powiedzieć to fakt że nie ma na świecie zespołu który gra muzykę choćby podobną do Meshugggah. Muzykę szwedów określa się czasem jako progresywny trash/death metal ale to określenie w ogóle nie oddaje istoty zespołu.

Tu wszystko opiera się na brzmieniu kosmicznie przestrojonych 8 strunowych gitar grających tak połamane, ciężkie i arytmiczne rify że aż boli przy słuchaniu. Perkusista natomiast wygrywa dziwaczne i niesamowite rytmy w nieparzystym metrum, które normalnie uznałbym za niemożliwe do zagrania. Kolejnym ważnym elementem jest wokal Jensa Kidmana który oscyluje gdzieś na pograniczy gardłowego śpiewu, growlu i jakoś elektronicznie przetworzonego głosu. To właśnie wokal nadaje muzyce Meshuggah tego nieludzkiego jakby mechanicznego charakteru. Bas ma się rozumieć dorównuje reszcie i nadaje muzyce 10 ton wagi.

Na Chaosphere cały czas jesteśmy zaskakiwani dziwnymi porąbanymi dźwiękami i zupełnie niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. Np "kwadratowa" solówka w Concatenation. Jest tego dużo więcej. Większość smaczków ciężko jest wychwycić po pierwszym przesłuchaniu. Chaos, ciężar miesza się z transowo - schizową, klaustrofobiczną atmosferą. Gitarzyści i perkusista naprawdę znają się na swojej robocie, co więcej przy słuchaniu zdaje się że przychodzi im to z łatwością. Zimna perfekcja i brak litości.

Na mnie płytka wywarł ogromne wrażenie. To zupełnie nowe spojrzenie na metal, pokazanie że jest jeszcze sporo do zrobienia w tym kawałku muzyki. Mam jakieś dziwne wrażenie że za jakieś 20 lat z połowa zespołów metalowych będzie brzmieć jak Meshuggah, choć równie dobrze może nie wydażyć się nic.

Wiem że pewnie moja recka nie brzmi zbyt zachęcająco, ale sama muzyka tego zespołu do prostych w odbiorze nie należy (szczególnie jeśli tak jak ja i pewnie większość osób tutaj kocha stare metalowe nawalanie w rytmie 4/4) i trzeba trochę czasu nim się poczuje to granie. Dla tych co nie znali wcześniej tej kapeli polecam na początek ich debiutancki krążek Destroy, Erase, Improve (fajnie się słucha, słychać tam jeszcze wyraźne wpływy trashu) lub split z Hypocrisy. Jeśli ktoś chce odrazu na głębszą wodę to polecam szczególnie EP "I" (jeden długi urywający głowę kawałek) i omawianą tu Chaosphere.

Ocena 9

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Iron Maiden

A Matter Of Life And Death

1634.jpg

Początkowo, gdy pojawiły się już konkretne informacje o nowym projekcie Ironów, tytuł wydał mi się przydługi i jakiś dziwny. Okładka też nie nastrajała mnie zbyt dobrze (co prawda była lepsza od tej z Dance Of Death, ale jednak), poza tym obawiałem się zapowiedzi zmian w samej muzyce.

Gdy jednak usłyszałem próbki zamieszczone na stronie IM, wiedziałem, że nie ma się czego obawiać, a tytuł jest jak najbardziej trafny w związku z tematyką większości utworów.

Kiedy odpaliłem krążek w odtwarzaczu, nie zawiodłem się skądinąd znanym mi już utworem "Different World", który, wzorem reszty "otwieraczy" płytowych, jest w miarę szybki, luźny i melodyjny. IMO jeden z rodzynków w cieście.

Następny jest "These Colours Don't Run", do którego wstępem jest nowa wizytówka IM: nudnawe intro na basie, otwierające niemal każdy utwór na płycie. Cóż, ten element może się jednak komuś podobać, jednak szczerze, to mnie to trochę zniechęcało na począku, później się przyzwyczaiłem. Anyway, utwór opowiada o wojnie, a dokładniej o wojnach, wszystkie są bowiem takie same. Obrazuje to fragment:

For the passion, for the glory

for the memories, for the money

You're a soldier, for your country

what's the difference, all the same

Sam utwór jest bardzo dobry, w refrenie widać już jednak niemoc Bruce'a, śpiewa co prawda czysto, ale nie tak wysoko jak 15 lat temu, czy nawet na Brave New World.

"Brighter Than A Thousand Suns" to utwór niemal idealny, w każdym razie dla mnie. Mocne gitary, spowolnienie przed refrenem, później uderzenie jak z piąchy w twarz. Świetny efekt. Tekst opowiada o chrześcijańskich wojnach z punktu widzenia pogan.

Następny jest "The Pilgrim", tekstowo jest to zwrot o 180 stopni. Jak można wywnioskować z tytułu, opowiada o pielgrzymie, i jego poszukiwaniach Boga podczas pielgrzymek/krucjat. Pod względem muzycznym jest to typowy utwór XXI wiecznych Ironów, można się doszukać podobieństw do kompozycji z Brave New World. Niemniej jest to świetny kawałek.

"The Longest Day" - jeden z posępniejszych utworów na AMOLAD. Na Dance Of Death był "Paschendale": o najkrwawszej bitwie I WŚ. Tu jest o operacji "Overlord", czyli sławnym Lądowaniu Aliantów w Normandii podczas II WŚ z punktu widzenia żołnierza rzuconego w wir machiny wojennej na jednej z plaż. Słuchając tego można się poczuć jakby grało się w MoH: AA albo CoD2, lub oglądało się Szeregowca Ryana. DOSŁOWNIE! Chociażby ten fragment:

Oh the water is red,

with the blood of the dead

"Out Of The Shadows" to ballada w stylu solowych dokonań Bruce'a Dickinsona. Słuchając jej przypomniał mi się "Tears Of The Dragon", szczególnie w refrenie. Zupełna odskocznia od typowego stylu IM. I bardzo miłe zaskoczenie na płycie. Jeden z moich faworytów.

Pewnie większość z was słyszała "The Reincarnation of Benjamin Breeg". Jest to pierwszy singiel, a teledysk widziałem parę razy w TV. Zdecydowanie odróżnia się od innych. Wstęp to 50 sekund nudnego basu, reszta jest zdecydowanie lepsza. Niestety nie powiem wam, kim jest tytułowy Benjamin Breeg, zdołałem jedynie znaleźć wzmiankę o jakichś obrazach (poza tymi o utworze). Na okładce singla na grobie można jednak przeczytać:

BENJAMIN BREEG

?-1978

AICI ZACE UN OM

DESPRE CARE NO

SE STIE PREA MULT

W każdym razie tyle wyczytałem ze skanu okładki singla (bo samego singla nie mam). Jest to łacina jak sądzę, nie znam jednak tego języka, więc wam nie przetłumaczę :P

"For The Greater Good Of God", czyli o krucjatach. Tekst koncentruje się na problemie krucjat, czy to było dobre, czy może wręcz przeciwnie? Utwór miły dla ucha, dosyć ciekawy riff.

"Lord Of Light" to IMO najsłabszy kawałek na płycie. Co nie znaczy, że jest zły, ale w porównianiu do reszty wypada po prostu słabo... Tekst jest dosyć ciekawy, opowiada o Panie Światła czy też Niosącym Światło jak kto woli, czyli - inaczej ujmując - o Lucyferze. Być może nie zbuntował się przciw Bogu, lecz po prostu odwala czarną robotę? Jest to dosyć ciekawa kontynuacja "Lord Of The Flies" sprzed dekady.

Ostatni utwór, "The Legacy", to kolejny rodzynek wśród rodzynków. Budowa utworu jest taka jak w przypadku "Dance Of Death": wolny brzdąkany wstęp, coraz szybciej, coraz szybciej, by zakończyć się tym samym brzdąkaniem. Istny majstersztyk.

Podsumowując: A Matter Of Life And Death to (niemal) wzorowa płyta, dałbym jej 10/10, gdyby nie dosłownie kilka malutkich wad (głównie nudne intra na basie i "Lord Of Light" niepasujący do reszty). Warto zakupić :thumleft: A dla fanów to już pozycja obowiązkowa!

spis utworów:

Different World

These Colours Don't Run

Brighter Than A Thousand Suns

The Pilgrim

The Longest Day

Out Of The Shadows

The Reincarnation Of Banjamin Breeg

For The Greater Good Of God

Lord Of Light

The Legacy

Ocena: 9/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół: KoRn

Płyta:See You Other Side

Rodzaj metalu: NEW METAL (z załozenia bo wyszło im cos na podobienstwo punk rocka)

Producent: MATRIX

Z punktu widzenia wieloletniego fana ,ta płyta to kompletna porazka. W roku wydania płyty odszedł od grupy jeden z gitarzystow Head. Zespoł podpisał kontrakt z wytfurnioa popowa!!!!! Płyta wydaje sie robiona w pospiechu, do zespołu dołaczyła grupa wspomagajaca i tym samym muzyke zaczento przepuszczac przez syntezatory. Wyszło beznadziejnie (chyba ze dla fanow punk rocka). KoRn zepsuł sie powaznie ta płyta. Jako fan zespołu jestem poprostu zawiedziony. Miejmy nadzieje ze nastepny album zapowiadany na poczatek 2007 roku bedzie lepszy.

Ocena 3/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zespół : PanterA

płyta: Cowboys from Hell

rok wydania 1990

Xplorer napisal ze jego recenzja moze byc lakoniczna dlatego postaram sie wam przyblizyc dokladnie plytke oraz sam bardzo niedoceniany według mnie zespół :D płytke zaczyna sie mocnym wjazdem czyli tytulowa piosenka

1Cowboys From Hell . moze wokalista nie pokazuje całego kunsztu swego glosu ale swiednie dobiera tembr do danego momentu . panowie pochodza z Dziikego Teksasu i dlatego nazwali sie kowbojami 8)

high noon, your doom

Comin' for you we're the cowboys from hell 9.5/10

2-Primal concrete sledge jest bardzo szybkim kawalkiem ledwo sie zaczyna i juz sie konczy :o mozna powiedziec ze to piosenka o milosci heheh kolejna dobra solowka i tempo sprawiaja ze milo sie slucha tu juz widac charakterystyczne dla zespolu zmiany tempa grania

Come and be with me

Live my twisted dream

Pro devoted sledge

Time for primal concrete sledge 8

3- Psycho Holiday o tej piosence moglbym mowic dniami i nocami niesamowite rzeczy wyczyniaja Darrell i Anselmo ta piosenka towarzyszy mi juz od ponad 4 wakacji i zawsze ujmuje wszystko konkretnie 8) lepiej sie nie da zwlaszcza slowa ktore tworza zgrabniutki refren

Now I'm far from home

Spending time alone

It's time to set my demons free

Been put to the test

My mind laid to rest

I'm on a psycho holiday

kolejne wakacje mam nadzieje ze beda bardziej udane . swietna solowka to juz standard ale ta rozpieprza wszystkie szyby hehe 8) 8.5

4-heresy

Honesty born in me

niesamowity utwor kompletny czad swietna perkusja i Anselmo spiewajacy jak anioł :evil: to główne atuty tego szybkiego kawalka kolejny raz wyczuwalne zwolnienia rytmu i kolejna dobra solowka 8

5-Cemetery Gates najlepszy utwor na płycie strasznie melancholijny swietny wokal niesamowita solowka ja nie wiem jak on to robil :twisted: szkodia ze Dim odszedl tu trudno cos wyrazic slowami po prostu trzeba samemu posluchac

The way we were

The chance to save my soul

And my concern is now in vain

jest to piosenka o utraceniu kogos bliskiego ( dokladnie matki ) powiem wam jedno chcialbym zeby ta piosenka poleciala na moim pogrzebie 8) majstersztyk 10

6 Domination kultowa piosenka zwlaszcza jej srodkowa czesc kto ma koncertowke pantery wie o czym mowie szybka gra dobra solowka niesamowity tekst zauwazalne zmiany rytmu

Agony is the price

That you'll pay in the end

Domination consumes you

Then calls you a friend 9.5

7 Shattered piosenka o koncu swiata bardzo dobra aczkolwiek moja najmniej ulubiona z tej plytydobra perkusja swietny wokal

This world is shattered... all shattered

ciezko cos wiecej powiedziec jako ze piosenka niczym sie nie wybija z szeregu oprocz fenomenalnej solowki co jest jak mowilem standardem 7

8Clash with reality mordercza piosenka ze strasznie pogmatwanym tekstem :o

Sometimes I know

I feel untouchable

Panterowski standard :o genialna koncowka 8

9 Medicine Man piosenka z najlepszym klimatem masakruje wokal Anselma i swietne zwolnienia rytmu

Many distant miles away

Past the shores of ever dark

There stays a magic man

Who bears an evil mark

fenomenalnie klimat podbija perkusja za to duzy plus 9

10mEssage in blood jest genialna piosenka jest o mnie i byc moze o wielu z was ->

There's a place that I keep deep inside me

It can trigger my mind

All along I knew it has been with me

Since I was just a child

I just summon power within my soul

It has given me life, beyond life

swietne zwolnienia w momentach przejscia do spiewu i ten Anselmo - cudo slabsza solowka niestety- taka zwykla 9

11the Sleep - swietna piosenka genialna solowka swietny wokal- taki inny spokojny w wykonaniu Filipa hehe :o

Will we survive this night?

Will we survive the sleep?

bardzo dobra piosenka na koncowka płyty bardzo wyciszjaca i sklaniajaca do przemyslen polecam 9.5

12the art of Shredding szybka piosenka na zakonczenie dobre tempo malo wokalu i ogolnie swietne gitarki i perkusja

Born free to be

Powerless to change the world

With our lives in the hands of madmen 9

OCENa płyty 9

jest to 3 moja ulubiona płyta Pantery co nie znaczy ze inne beda mialy wyzsze oceny dziwne co nie? ale o tym pozniej ogolnie plyta wymiata polecam jak zubrowke z sokiem jablkowym 8) hehehe

to juz koniec jeśli ktos ma mnie dosc to prosze zabic mnie po cichu za tydzien vulgar Display OF POWER narks

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Soulfly

Nazwa płyty: Dark Ages

Rodzaj metalu: thrash metal popraw to albo recenzja do kasacji

Rok wydania: 2005

Wydawca: Roadrunner United

Strona internetowa:http://www.soulflyweb.com/main.html

Wszystko zaczyna się powolnym, rozwijającym się intro 'Dark Ages', które wspaniale przechodzi w miażdżący riff z 'Babylon'. Tej energii nie da się nie poczuć i do tego wspaniały etniczny motyw w tle. Murowany..przebój (lol?:D). Kolejna pisenka- klasyczny już soulfly'owy riff i spokojniutki klimatyczny koniec. Lecimy dalej. Carved Insiede! Świetny i ambitny kilkusekundowy wstęp, żeby przejść do głównej części. I tu już mamy trashową jazdę bez trzymanki w stylu starej dobrej Sepultury z takich płyt jak 'Arise'. Kolejna piosenka to...właśnie nawiązanie do tej jakże kultowej już płyty Sepy. Ponieważ zwie się ona właśnie ...'Arise Again' i ten właśnie utwó bez problemu mógłby się znaleść na w.w. płycie poprzedniego zespołu Maxa Cavalery.

Następny utwór ('Frontlines') nie zostawia już ŻADNIUTKICH wątpliwości, mamy do czynienia z jednym z najlepszych trashowych zespołów wrzechczasów. Nastepna piosenka bo pierwszym przesłuchaniu...rozbawiła mnie. Wiedziałem, że Soulfly śpiewa po angielsku i po portugalsku...a słyszelście kiedyś rosyjski trash?! :D Nie? To macie okazję posłuchać. Po tych utworach nadchodzi to, co z Soulfly'em też się całkiem mocno wiąże- reggea-metal. I pomimo, że teorytycznie te gatunki nie mają nic wspólnego to utwó 'Inner Spirit' brzmi wspaniale.Z kolejnych utworów bardzo ciekawy jest jeszcze 'Riotstarter' z wziętą melodią ze starego utworu Prodigy! A ostatni numer to kolejna i jak dla mnie najciekawsza odsłona instrumentalnego 'Soufly'.

Ocena 9/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Dark Suns

Nazwa płyty: Existence

Rodzaj metalu: Progmetal

Rok wydania: 2005

Strona internetowa: http://www.darksuns.de/

Opis:

A więc, rozpocznę od pewnej historii "z życia wziętej":) Rok temu, w Krakowie miał miejsce koncert jednego z najlepszych zespołów Progmetalowych - Pain Of Salvation. Mój przyjaciel pojechał nań ( przy okazji pod hotelem odnajdując cały zespół i wycyganiając od nich autografy:P farciarz...). Ja akurat w danym czasie nie mogłem wyruszyć na koncert z przyczyn osobistych - strasznie sie wkurzyłem widząc autografy i zdjęcia z Pain Of Salvation mojego kumpla przywiezione z Krakowa:P ale oprócz wyżej wymienionych ściskał on w ręku płytkę nieznanego mi zespołu Dark Suns. Okazało się że ci, nie tylko supportowali PoS, ale nawet zagrali razem z PoS kilka utworów! Zaciekawiło mnie to:) Pożyczyłem albumik:)

I oto właściwa recenzja:D Płytka "Existence", druga w dyskografii Dark Suns, to prawdziwy przełom. Wiem co mówię, i nie targają mną już emocje - poprostu "Existence" to dzieło kapitalne, miażdżące swoim rozmachem, klimatem i ogólną wartością tekstową:)

Album rozpoczyna się mrocznym, klimatycznym prologiem, "Zero", który ma wprowadzić słuchacza w nieco przygnębiający nastrój, żeby zaraz po chwili strzelić mu prosto w twarz "Slumbering Portrait" - kawałęk bardzo trudny do zagrania na każdej sekcji, podziały niesamowicie obmyślone, wokalista obdarzony orginalnym głosem czystym, nieraz przypominającym wokal Gildenlowa:D - jest do tego genialnym perkusistą:D - tak, wokalista i perkusista to jedna i ta sama postac:) - oceniam ten utwór na 5/6.

Trzeci kawałek - The Euforic Sense - mocne uderzenie, ciekawe podziały, kapitalny wkal, genialny refren - i wspaniały klimat:D Prawdziwa gratka dla fanów progmetalu:) Dużo w tym PoS:) A usłyszeć ten kawałek na żywo to NIESAMOWITE PRZEżYCIE, ale o tym później:]

Czwóreczka na płycie "Her and the Element" to cios skierowany dla fanow PoS, trudne podziały, jak w każdym utworze DS, miejscami klimacik wyjęty prosto z Deliverance Opetha:] Ostry, żywiołowy kawałek... Po prostu cudko:D

Piątka: Daydream - melancholijna, spokojna i dołująca z początku balladka, przeradza się w utwór który wsadziłbym bez dłuższego myślenia gdzieś w środek albumu "Be" PoS:) Kapitalny, pełny bolu wokal, świetne klawisze, sprawiają że człowiek staje w miejscu, wszystko na te cztery minuty zwalnia i traci sens. Niesamowite uczucie, porównywalne tylko z tym co czułem słuchając Remedy Lane...

Zaraz potem wspaniałe Anemone - bardzo orginalny podział (zaczynam się powtarzać, ale trudno jest opisać to wspaniałe dzieło:)) kapitalny riff, zwrotka - o ile coś można nazwać w muzyce DS zwrotką:) - melodyjna, ale zarazem ostra i klimatyczna - dla mnie 6/6. Duża porcja kapitalnego progmetalu:]

Siedem to "You the phantom still": ponad 11 minut podróży poprzez różne, nieraz bardzo odległe emocje - raz niemal wesoły, sielankowy klimat - po chwili chaos; raz wolno i klimatycznie, żeby po chwili zaatakować szybkim gitarowym cięciem - w tym utworze dzieje się więcej niż na niejednej płycie średniego polskiego zespołu.

Dalej: "Gently Bleeding" - duża dawka klimatu, znanego z PoS, zróżnicowanie niebanalne... Ponad 8 minut podróży poprzez strasznie trudne podziały i nagłe zmainy rytmu i nastroju... wspaniałe...

"Abiding Space" - ponad siedem minut nieco łagodniejszego nastroju, jeżeli można to określić tak - "milszego". Chyba najspokojniejszy kawałek z płytki:) Dużo esensji z PoSu:)

Przedostatni utwór "Patterns Of Oblivion" - osobiście mój ulubiony - to obowiązkowa pozycja dla fonów Progmetalu, wstrząsający - kapitalna gra

Nica Knappe na pekusji, jego ciepły wokal + wielka rola jego brata na gitarze:] Po chwili utwór staje się, z łagodnego, spokojnego w szybki, energiczny ale nie tracący na uczuciowości... Wspaniały..,. Cudo... 6/6.

Jest lepszy od wielu utworów PoS - nie... trudno to opisać:) Musicie to poznać sami:)

Końcowy utwór "One Endless Childish Day" to mój drugi ulubiony kawałek z płyty. Prawie 13 minut niesamowitej podróży przez różne barwy muzyki - emocjonalna podróż poprzez wodospad słów i muzycznych doznań... Bardzo duża dawka emocji znanych z muzyki PoS...

Podsumowując: Płytka jest niezwykle trudna w odbiorze, wymaga pełnego zaangażowania i sporo wolnego czasu, ale odpłąca z nadwyżką. Albumu można słuchać miesiącami na okrągło, a i tak odkrywać będzie się coraz to nowsze, niezauważone wczesniej rzeczy, emocje.... Nie do opisania... Niestety płytka praktycznie nieosiągalna w Polsce... To duża strata - można zakupić albumik w Niemczech, albo na stronie Dark Suns. Pozatym ładnie wydana - digipack, perfekcja Niemiecka:) Polecam i rekomenduję - ocena płyty 6/6

Jako ciekawostkę dodam jedynie, że we wrześniu Dark Suns zawitało do Warszawy - na festival Rat (rock against terrorism) który odbył się w Progresji. Miały wystąpić 4 zespoły - Belive, Dark Suns, Moonlight i Riverside w takiej kolejności - po występie Dark Suns, patrząc na polski Moonlight chciało mi się rzygać a na Riversidzie siedziałem przy barze i piłem piwo:] - mimo iż do progresji jechałem głownie na Riverside:D Ale po niemcach już nic nie było lepszego - zobaczycie za parę lat o Dark Suns będzie głośno na równi Pain Of Salvation... Poza tym w rozmowie z Nico po koncercie (gadaliśmy z godzinę) powiedział że być może nowa trasa koncertowa (która prawdopodobnie nawiedzi i Polskę;)) będzie z pewnym zespołem na Op... ale o tym ciiii....:D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: Farmakon

Nazwa płyty: A Warm Glimpse

Rodzaj metalu: Progmetal

Rok wydania: 2003

Strona internetowa: http://www.farmakonband.com/

Albumik który chce zaprezentować, to nie lada wyzwanie:] Jest to zlepek wielu orginalnych brzmień ale w dalszym ciągu raczej przeznaczonych dla fanów Opetha:D

A więc - album rozpoczyna się energicznym, szybkim, mocnym utworem Loosely Of Amoebas, szybko wpadającym w ucho - już teraz możemy domyślać się że Farmakon główną inspirację czerpać będzie z Opetha:D Ale nie jest to byle kopia - to naśladowca pełną gębą:)

Drugi utwór My Sanctuary In Solitude - Marko Eskola, wokalista daje ostry popis umiejętności wokalnych i uwidacznia spore podobieństwo do wokalu wielkiego Opeciarza;) Ogólnie kawałek zmienia się jak w kalejdoskopie raz szybki - po chwili wolno i uczuciowo - by pod koniec wziąć łyka potężnej gorzały, zakręcić się w chaosie - a na sam koniec powrót do rytmiczności i ostrego wokalu oraz ciekawych riffów:)

Mist - ostry, przebojowy dynamiczny utwór - przeradzający się wśrodku na paredziesiąt sekund w Opethowską balladę:D - alby po chwili uderzyć masywnym rytmem i przygniatającym wokalem:) jednym słowem - Super:D Na koniec akustyczne dźwięki - i po cwili szybki, potężny riff... Ach ta progresja:D

Stretching Into Me z początku to charakterystyczne dźwięki Opetha - balladka ze specyficznymi podziałami gitarowo - perkusyjnymi Opetha - po ok. 2 minutach robi się ostro i żywiołowo - kapitalny riff i rozrywający niski growl Eskoli przygotowywuje na szybkąi efektowną końcówkę...

Naprawdę świetny... A na samiuśkim końcu... powrót do początku czyli znowu balladka a'la Opeth:D

Same to dziwny utwór, bardzo chaotyczny - moim zdaniem wogóle niepasujący do całej reszty - growl, riffy i przejściówki - wszystko takie bez sensu, pojawiają się motywy jazzowe, bluesowe:P Później nagle dziwne krzyki wokalisty? Oceniam to coś na 2+/6....

Po bezsensownym i chaotycznym do granic możliwości Same przychodzi bardzo ciekawy i orginalny Flowgrasp, ciekawy riff, energiczna szybka gra:) Bardzo dobry wokal - prawie siedem minut naprawdę kapitalnej muzyki. Tak jak wyżej - nagłe zmiany tempa i klimatu - w środku utworu motyw niesamowicie podobny do Riversidowej twórczości:] a na sam koniec powrót to szybkiego riffu, ufff... monotonią to on nie grzeszy:D

Flavoured Numerology - tutaj też słuchać duży wpływ Opetha - growl miaszany tym razem ze screamem:D Ale to co jest pod koniec utworu to... jakieś dziwne bluesowe improwizowanie:D śmieszno i straszno:D i badzo fajnie:D

Przedostatni utwór Pearl Of My Suffering, jeden z najlepszych kawałków z płyty, z początku spokojna balladka, po chwili.... jak już zdążyliśmy przyzwyczaić się:D - szybi agresywny, chwytliwy kawał mięcha:D ale tym razem znacznie odbiegający od Opetha:] Super refren:] i riffy... uch... kapitalne:D - a wśrodku oczywiście powrót do ballady - i zmiana po chwili jak zwykle....:)

Ostatni Wallgarden to szybki fajny utwór, sporo Opethowskiego klimaciku, ciekawe podziały - ogólnie - warto usłyszec - do ściągnięcia na stronce zespołu:)

Końcowa ocena: Farmakon - bliżej nie znany zespół robi świetną płytę, bardzo różnorodną, łączącą różne gatunki muzyczne - naprawdę warto płytkę nabyć, jeżeli ktoś ma taką możliwość - w Polsce jak już się przyzwyczaiłem - praktycznie niedostępna - ja mam ją z niemiec:) Naprawdę warto usłyszeć te wszystkie dźwięki - jedyne mankamenty to dosyć krótki czas trwania, kiepska dostępność, i utwór "Same":D a poza tym - wszystko super:D Rekomenduję w szczególności fanom Opetha i innych podobnych Progmetalowych wynalazków:D

Ocena 9/10 (10/10 nie przez utwór SAME i przez to że przepłaciłem kupując płytkę w Niemczech:))

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: KoRn

Nazwa płyty: See You On The Other Side (2005r)

Rodzaj metalu: NuMetal

Opis:

Płyta niewątpliwie jest nieco inna od poprzednich. Tak jak w przypadku Metallicy chcieli spróbować czegoś nowego, a co do tego jak to wyszło zdania również są podzielone. Niektórym taki eksperyment się pdoba innym nie, pojawiają się posądzenia o komercjalizacje, wypalenie się artystyczne zespołu, wraz z odejściem (przed nagraniem płyty) Heada - gitarzysty.

KoRn zrezygnował z wczesniejszego, ciężkiego, "brudnego" grania, pojawia się więcej elektroniki, oraz melodyjneo nieco popowo-hiphopowego wokalu. Teksty również są odmiennie, dotykają tematów które wczesniej KoRn omijał (Politics). Ta płyta nie może się do końca zdecydować czym tak naprawdę chce być, dlatego swobodnie przeplatają się tam kawałki cięższe, lżejsze (popowe) [Throw Me Away] z hiphopowymi (Comming Undone) a także lekko psychodelicznymi (Hypocrates). Na płycie wyraźniej słyszalny jest się wokal (jest go poprostu więcej) oraz perkusja, kosztem bardziej "dyskretnego" basu.

Moim zdaniem nie w tym kierunku powinien podążać KoRn, zwłaszcza gdy wiekszość fanów czeka na płytę która zdołała by dorównać swoja klasą i polotem, płytom ISSUES oraz KoRn.

PS. NUMETAL IS NOT DEAD YET !!! :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WYKONAWCA: Ozzy Osbourne

TYTUŁ: Blizzard Of Ozz

ROK WYDANIA: 1980

CENA: 24 - 40 zł

GATUNEK: Metal(klasyka!!!)

Moja fascynacja muzyka Ozza ciagnie sie od czwartej klasy podstawówki (czyli już coś koło 7 lat będzie). I postanowiłem zebrać całą jego dyskografie solową. I BOO był pierwszym albumem na jaki się natknąłem i muszę powiedzieć, że mnie powalił i powala do dnia dzisiejszego. Nie swoim cięzarem (bo płyta jest leciutka), ale techniką gry Randyego Rhoadsa. Tak ultraszybkich i precyzyjnych solówek nie słyszałem nigdzie indziej. Koleś po prostu wymiata. Ale nie o tym miałem pisać. Na początku wita nas kawałek "I don`t Know", który od razu rzuca nas na głęboką wodę. nastepnie klasyka klasyk "Crazy Train" z nieśmiertelnym początkowym riffem i środkową pierwszą na płycie "ultra solówkę". Nie wiem jak on to robi, ale mi nigdy tak nie wychodziła :P. Następnie mamy dwa spokojne i melancholijne kawałki akustycne "Goodbye to romance" będący pozegnaniem wokalisty z Black Sabbath i "Dee" krótkie, ale skomplikowane akustyczne nagranie będące zapchajdziurą na całej płytce. No i znowu wpadamu w szaleńcze odmęty umysłu wokalisty w utworze "Suicide Solution", za którą Ozzy był pozywany do sądu z powodu śmierci kilku nastolatków. I wreszcie mój ulubiony kawałek"Mr. Crowley" nie muszę chyba mówić o czym on mówi. Od organowego wstępu, poprzez powolne, wręcz od niechcenia grane riffy Rhoadsa, do prawdziwie wirtuozowskiego popisu którym jest solówka. Ale to nie koniec. Bo potem następuje punkt kulminacyjny czyli jeszcze jedna, jeszcze bardziej wirtuozowska, rozpedzona do granic solówka. Mi sie wydaje, ze Rhoads ciagnął smyczkiem po strunach, bo to jest wręcz niemozliwe, żeby palce mu tak chodziły. Taak. I to jest zasługująca na 10/10 pierwsza częśc płyty. Bo resztę stanowia zapchajdziury. Ale warto

kupić tę płytkę własnie dla usłyszenia, jak wspaniałym gitarzysta był Rghoads. Właśnie... Był... Bo niestety Bozia zabrał go do siebie. I tym optymistycznym akcentem wystawiam płytce 9+/10 Głownie za to iz jet to legenda Heavy Metalu, jest to majstersztyk techniczny (jak na te lata to łohohoh). Jedynym minusem to jest fakt, że płytka mogłaby być cięzsza. Howgh!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Płyta : Octavarium

Zespół: Dream theater

Płyta całkiem inna od poprzedniczki. Utworów jest tu tylko 8. Wkładka do płyty prezentuje nam liczne wariacje ósemkowego tematu. Mamy ośmiokąt, ośmiornice itp. Płytę otwiera mocny "Root of all evil", dalej mamy nieco wolniej, balladowy kawałek "Answer lies within" z pięknym orkiestrowym zagraniem. Dalej jest już mocniej, choć bardziej na rockowo niż na poprzednich płytach Nowojorczyków. Każdy kawałek jest zagrany mocno i z polotem. Płyta sprawia wrażenie nagranej pod wodą :)

Ma charakterystyczne lekkie brzmienie. Płyytę wieńczy wspaniała 24 - minutowa kompozycja "Octavarium". Jest tak złożona i połamana, że miłośnicy progmetalu napewno będą zachwyceni. Płyta zasługuje wg mnie a najwyższą notę. Nie ma tu już tylu solówek Petrucciego niż zwykle, ale za to płyta brzmi bardziej zespołowo i lekko. Petrucci jednak nie całkiem rzucił solówkowanie - znajdziemy kilka basrdzo fajnych zagrywek na gitarce. Moja ocena - 10/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Motorhead

Kiss Of Death (2006)

Chamski Rock'n'Roll :P

Nooo....Lemmy i spółka nigdy chyba nie zawiodą (nawet średni "Another Perfect Day" nie zszedł poniżej pewnego poziomu). Oni mają dar nagrywania tego samego po raz setny....i po raz zetny świetnie się tego słucha!! Kiss Of Death jest lżejsze od Inferno (które zresztą było płytą Metalową) gdyż jest w niej więcej blues'a i ogólnie Rock'n'Rolla. Praktycznie wszystkie kompozycje są na równym poziomie (czyt. świetnym). Krążek jest w gruncie rzeczy oldschool'owy ale można się w nim doszukać współczesnego brzmienia (vide. Be My Baby). Nie zabrakło również ballady jaką jest świetne "God Was Never On Your Side" z bardzo mocnym przekazem w tekście. Myślę, że nowi słuchacze mogą bez problemu rozpocząć przygodę z Motorhead'em od tego albumu gdyż stanowi on pewny w swoim rodzaju przekrój całej twórczości Lemmy'ego & Co. Najsilniejszymi pozycjami moim zdaniem są : Christine, God Was Never On Your Side, Be My Baby i Devil I Know. Gorąco polecam.....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krótko będzie

Rhapsody of Fire

Triumph or Agony

symphonic/power metal

25 września 2006

Rhapsody of Fire... mimo, iż nowa nazwa(w lipcu zmienili wcześniej było same Rhapsody) mnie się nie podoba, dalej zespół ten pozostaje moim ulubionym zespołem. Jest to też pierwsza metalówka, której wysłuchałem :P. Po nowej płycie się niczego szczególnego nie spodziewałem, zwłaszcza po słabym imo SoEL2, który już zupełnie odbiegał od power metalu i był samym symphonic. Tutaj power też jest trochę na siłę, ale jest trochę szybszych piosenek(w tym genialne Silent Dream). Ta płyta jest znacznie lepsza od Symphony of Enchanted Lands II, ba, jest lepsza od wszystkich ich dotychczasowych płyt z wyjątkiem dwóch(Dawn of Victory, Power of the Dragonflame). Może i jest spokojna, ale co z tego? Samo intro do niej jest lepsze niżli w innych płytach(zazwyczaj to był chór, w SOEL2 Christopher Lee coś tam mówił, nie wsłuchiwałem się bardzo), słychać szepty elfów w lesie, no w sumie chór też jest :P. Dalej wita nas tytułowa piosenka Triumph or Agony, która jest, no, po prostu bardzo dobra. Podobnie z Heart of the Darklands. Old Age of Wonders, mimo iż spokojniejsze, jest naprawdę klimatyczne oraz świetne. Myth of the Holy Sword - nazwa może... ekhem, ale piosenka jak najbardziej ok. Il Canto Del Vento - tu piosenka cała po włosku, więc mało rozumiem... ale dobre jest, dobre. Następnie nr. 7 - Silent Dream, moim skromnym, serdecznym, uczciwym, puszystym i kochanym zdaniem jest to najlepszy utwór na płycie. ^^ Genialny naprawdę. Bloody Red Dungeons - ok, podobnie z Son of Pain. The Mystic Prophecy of the Demon Knight - najdłuższy utwór na płycie(16 min.) i ich drugi najdłuższy(bodajże Gargoyles, Angels of Darkness z Power of the Dragonflame trwało 19 minut), podzielili go na pięć części. Pierwsza i piąta są w miarę normalne, druga i czwarta to dialogi bohaterów, a trzecia... dziwna jest^^'. Głos taki psychiczny, przypomina trochę ta część genialne When Demons Awake. Ogółem to dobra piosenka. I ostatni utwór na płycie - Dark Reign on Fire. Cóż tu więcej pisać, jest w porządku. Ogólnie płytka mnie zdziwiła, ale to dobrze. Jest bardzo dobra - zwłaszcza oceniana jako całość, nie po pojedynczych piosenkach. Dlatego dostaje ode mnie... 8,5/10. Koniec.

//jakby co, to to moja pierwsza recenzja płyty, nie czepiać się :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: MY SHAMEFUL

Nazwa płyty: The Return To Nothing

Rodzaj metalu : funeral doom (ew. death doom)

Rok wydania : 2006

Wydawca: Firebox Records

Tym razem nie będzie rozbudowanego wstępu, wyszukanych metafor czy kwiecistych zwrotów. Nie pokuszę się o zabawną anegdotkę czy osobiste dywagacje na temat szeroko pojętej muzyki. Nie zrobię z tej recenzji lustra, w którym odbiją się wszelkie emocje, gromadzące się w mojej głowie w przeciągu ostatniego miesiąca. Nie będzie więc ładnie, miło i przyjemnie. A dlaczego to wszystko? Ponieważ wszelkie tego rodzaju wynalazki najzwyczajniej w świecie nie pasują do TEJ muzyki. Muzyki,

która jest surowa, bezkompromisowa i pozbawiona niemal wszelkich, nawet najmniejszych, ozdobników. Jeśli oczekujecie więc pięknych melodii, klawiszy czy „piejących” panienek – możecie sobie darować. Jeśli natomiast nie boicie się zanurzyć w depresyjnym, brutalnym klimacie jaki serwują nam panowie z My Shameful– czytajcie dalej, a zapewne będziecie zachwyceni.

Skupmy się zatem na krążku. Trzeci album Finów jest jednocześnie pierwszym, nagranym w pełnym, czteroosobowym składzie, a nie jak to miało miejsce wcześniej – solowo. Zastanawiacie się pewnie jak ta zmiana wpłynęła na samą muzykę. Ośmielę się stwierdzić, że dość znacząco. Wielbiciele poprzednich krążków mogą się lekko zdziwić, choć pewnie nie do końca. Zdecydowanie jest ciężej, jeszcze bardziej ekstremalnie i dołująco, przy czym całość wykonana jest z jeszcze większą, niszczycielską, doomową precyzją.

Już pierwszy utwór na płycie wgniata w ziemię potężnym riffem, mozolną, walcowatą sekcją i głębokim, agresywnym growlem. Następne w niczym mu nie ustępując, dokonują jedynie dzieła zniszczenia. Z każdą kolejną minutą muzyki zanika tu wszelka nadzieja na chociażby chwilę oddechu i pozytywnej energii. Wyobraźcie sobie setki, tysiące wijących się, małych robaków, sukcesywnie pożerających, zakopane głęboko pod ziemią, ludzkie szczątki. Wyobraźcie sobie apokalipsę – miliony ludzi umierających dookoła w ogniu, którego żar pochłania wszelkie, nawet najmniejsze oznaki życia. Wreszcie, wyobraźcie sobie świat, w którym zanikła wszelka dobroć i miłość -pozostało tylko smutek i desperacja. Nie potraficie? Gwarantuje, że podczas słuchania tego krążka będzie wam dużo łatwiej. Ta muzyka po prostu sama przywołuje takie obrazy. Obrazy dołujące, odpychające lecz jednocześnie w swojej brzydocie, zaskakująco fascynujące...

Taka właśnie jest ta płyta. Po pierwszym przesłuchaniu odrzuca, wręcz nudzi. Z każdym kolejnym, dajemy się jednak ponieść jej sugestywnej atmosferze, zagłębiamy się w ów, jakże specyficzny, klimat. Wtedy też, zaczynamy dostrzegać wszelkie smaczki, którymi wypełniona jest ta, z pozoru surowa i niedostępna, sztuka. Zwracamy uwagę na kolejne, świetne zwolnienie, wyciszenie, na momenty czystego, emocjonalnego śpiewu („Days Grow Darker”), ciekawą partię gitary (doskonały „Silent”, chyba najlepszy na płycie „Just One”), czy nieszablonową pracę sekcji (m.in. utwór tytułowy). Nawet się nie spostrzeżecie kiedy zaczniecie żyć tymi dźwiękami, dostrzegać ich swoiste piękno. A jeśli dotrwacie do końca krążka i wasze zmysły połechta, znajdująca się tam akustyczna kompozycja, to gwarantuje, że zbyt szybko nie uda Wam się wyzwolić spod jarzma fińskich mistrzów.

Od strony technicznej płyta prezentuje się również bardzo okazale. Obfituje w długie, majestatyczne i niemal transowe kompozycje, które ponadto są bardzo sprawnie odegrane. Potężnie brzmiące bębny i donośny, wyeksponowany growling, doskonale współgrają tu z przesterowanymi gitarami. Efekt ten potęguje dodatkowo świetne, ciężkie i „przybrudzone” brzmienie.

Podsumowując. Finom udało się nagrać bardzo dobry, przemyślany album. Płytę wyraźnie nawiązującą do tuzów gatunku takich jak My Dying Bride czy legendarny Winter, lecz nie pozbawioną typowego, skandynawskiego charakteru i bardzo specyficznego apokaliptycznego klimatu. Jeśli nie poszukujecie w muzyce klasycznie pojmowanego piękna, czystej rozrywki, nie żądacie od niej wywoływania uczuciowo-emocjonalnych uniesień, a w zamian wolicie, przy jej pomocy dotrzeć do najgłębiej skrywanych, mrocznych otchłani własnego umysłu, to jest to krążek dla Was. Zdecydowanie jeden z faworytów do tytułu doom metalowej płyty roku. Gorąco polecam!

Ocena: 8

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa:LACUNA COIL

Tytuł:KARMACODE

Rodzaj muzyki:Atmosferyczny metal :roll: (ciężko mi to nazwać)

Wydawca:CENTURY MEDIA

Rok wydania:2006

www.lacunacoil.it

Gorąco polecam fanom(i nie tylko fanom)tego zespołu.Płyta oferuje nam 47 minut muzyki,podczas których możemy się podelektować pięknym głosem Cristiny.Gdzieś w tyle słychać drugiego wokalistę(male vocal) Andreę...chociaż zaskoczyła mnie(pozytywnie) piosenka nr. 4 "WITHIN ME".Zespół ten nadal gra muzykę,którą można porównać do "The Gathering".Super jest także zrobiony remake "Enjoy The Silence" zespołu Pet Shop Boys.Wszystko to powoduje,że można nadal łatwo trawić kawałki Lacuny Coil.

OCENA:9.5(ponieważ "Without Fear nie przypadło mi do gustu)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

NIGHTWISH

WISHMASTER

Typ muzyki:Gothic

Wydawca:Spinefarm Records(spi87cd)

Rok wydania:2000

http://www.nightwish.com

To trzeci(pełny)album tej wspaniałej piątki(teraz już czwórki)...Album ten ma świetnie dobrany zestaw piosenek,wszystkie w identycznym klimacie,no i oczywiście ze świetną wokaliską Tarją Turunen http://www.tarjaturunen.com

"Come Cover Me","Wanderlust","Two For Tragedy","Deep Silent Complete" zasłużyły na 10(!) a reszta na 9.9(!)...to płytka,która mimo siedmioletniego przebycia na rynku muzycznym,wciąż jest świeża i oryginalna.To pokazało,że Nightwish jest zespołem,którego albumy bedą kojarzone z piękną muzyką.Cała ta płyta jest czymś innym niż poprzedniczka "Oceanborn",gdzie panowały mocniejsze klimaty."FantasMic" to z kolei ośmiominutowa "składanka",piosenka ta składa się z trzech części(jak wypracowanie z polskiego).Płyta godna polecenia Fanom,oraz tym,którzy lubią melodyjny metal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ZESPÓŁ:TAROT

TYTUŁ ALBUMU:CROWS FLY BLACK

TYP MUZYKI:ROCK

DATA WYDANIA:2007

WYDAWCA:NUCLEAR BLAST

www.wingsofdarkness.net

Zapewne wszyscy zrobili wielkie oczy:"Jak można taki nieznany zespół zamieszczać na tym porządnym forum.Co to w ogóle jest?"

A jest to zespół z Finlandii,a do fanów Nightwisha powinno trafić nazwisko Hietala.Basista tegoż zespołu-Marco Hietala wraz ze swoim bratem Zacharym Hietalą utworzyli grupę,która istnieje na rynku muzycznym od 1986 roku.Grają muzykę "fajną",są malutkie wady,ale głos wokalisty/basisty jest super.Album ten składa się z 11 utworów,w czym jeden bonusowy."Crows Fly Black","Traitor","Grey"-cudowna piosenka,"Ashes To The Stars" to piosenki,które powinny trafić dla fanów heavy metalu.Z oddali słychać drugiego wokalistę,który troszkę psuje klimat tej muzyki.Płyta warta polecenia,gdyż usłyszymy tutaj porządną muzykę,a samo nazwisko Hietala dodaje punkt do oceny.Dlatego.....

9

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: System Of A Down

Nazwa płyty: Mezmerize

Rodzaj metalu: hmm... najbliżej im do alternatywy

Rok wydania: 2005

Wydawca: American Recordings

Strona internetowa: www.systemofadown.com

Kolejna recenzja płyty „Mezmerize”, tym razem napisana przez wielkiego fana SOAD’u.

Na początku wydawała się doskonała. Kiedy zacząłem porównywać ją do innych płyt Systemu stwierdziłem: uuu, średnio! Żadna z piosenek z tej płyty nie może równać się z takimi kawałkami jak „Aerials”, „Toxicity”, „Mind” lub „Highway Song”. A teraz do rzeczy. Płyta zaczyna się spokojnym intrem „Soldier Side” z płyty „Hypnotize”, a kończy również spokojnym, melodycznym „Lost In Hollywood”. Słucha się jej bardzo przyjemnie. Bardzo łatwo wpada w ucho np. „Violent Pornography” ze swoim charakterystycznym intrem, czy "B.Y.O.B.". Jak w każdej płycie SOAD’u są tu też kawałki na temat polityki jak już wspomniany "B.Y.O.B." lub „Cigaro”. Mi osobiście najbardziej podoba się „Violent Pornography”, „Sad Statue” i „Revenga”. Jeśli chodzi o słabe strony, to niestety, Daron zaczyna coraz więcej śpiewać. Mi, jako gitarzyście (zwracam wielką uwagę na partie gitary w muzyce) bardzo przeszkadza brak solówek (których zresztą w muzyce SOAD nie ma zbyt wiele :P) Jest tylko jedna, w utworze „Revenga”. Mimo to, muzyka jest bardzo dobra. Najgorsze utwory to wg. Mnie "This Cocaine Makes Me Feel Like I'm On This Song" i „Old School Hollywod” Pierwszy, nie wiem czemu niezbyt mi się podoba, a drugi po prostu nie jest w stylu Systemu. Ogólnie nie jest to ten SOAD co za czasów „Self-Titled” i Toxicity” No, to już chyba koniec...

-----------------------------------------------------

Ogólna ocena: 7+/10

+ Parę naprawdę fajnych kawałków

+ SOAD nadal nagrywa :D

- To już nie to co dawniej

- Daron dużo śpiewa :P

-----------------------------------------------------

SPIS UTWORÓW:

"Soldier Side - Intro" – 1:03

"B.Y.O.B." (Bring Your Own Bombs) – 4:15

"Revenga" – 3:50

"Cigaro" – 2:11

"Radio/Video" – 4:13

"This Cocaine Makes Me Feel Like I'm On This Song" – 2:08

"Violent Pornography" – 3:31

"Question!" – 3:20

"Sad Statue" – 3:27

"Old School Hollywood" – 2:58

"Lost In Hollywood" – 5:20

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

SYSTEM OF A DOWN

Tytuł albumu:SYSTEM OF A DOWN

Data wydania:1998

Typ muzyki:alternative/nu-metal

Wydawca:AMERICAN/COLUMBIA

www.systemofadown.com

To pierwsza i zarazem wystawiająca słuchaczy na ciężką próbę płyta...Jeśli ktoś posłuchał płyt:"TOXICITY".."STEAL THIS ALBUM"..."MEZMERIZE"..."HYPNOTIZE" to ciężko byłoby mu odgadnąć co to za zespół śpiewa.Głos jest oczywiście podobny,ale rozchodzi mi się o muzykę.A ona na tej płycie jest troszkę przeostrzona,a przykładem mogą być:"P.L.U.C.K"..."MIND"..."DDEVIL"..."KNOW".To są piosenki,które najmniej mi przypadły do gustu.Jako każdy nowy zespół,aby sie zapromować,to ormiański zespół musiał wprowadzić lekkie zamieszanie i pokazać światu,na czym tak naprawdę stoi polityka."PEEPHOLE"-tego tytułu chyba tłumaczyć nie muszę-to chyba najlepsza piosenka na tym albumie,ale jaką ma tematykę.W 1998(bodajże)SOAD wystąpił w Polsce i tu zostali niemiłosiernie zmieszani z błotem...zrobiło mi się ich żal.Potem kolejne płyty,to chyba nabranie rozumu do głowy i pokazanie całemu metalowemu światu,że ten zespół będzie się liczył i to bardzo.Oczywiście muzyka jest całkiem inna,niż muzyka METALLICY,SLAYERA itp...ponieważ grają oni(SOAD) coś,co trafia w odbiorców i pokazuje zwariowane oblicze tych chłopaków z Armenii.Coś co naprawdę może się podobać w tym albumie,to dobrze skonstruowane kawałki oraz perkusja.A ta na każdej płycie(szczególnie pierwszej) pokazuje się z dobrej strony i daje mocnego kopa.Zastanawiałem się nad oceną pomiędzy 7.5 a 8 i po przypomnienu sobie o tym nieudanym debiutanckim koncercie w naszym kraju-na zachętę 8.5

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: System Of A Down

Nazwa płyty: Mezmerize

Rodzaj metalu: hmm... najbliżej im do alternatywy

Rok wydania: 2005

Wydawca: American Recordings

Strona internetowa: www.systemofadown.com

Kolejna recenzja płyty „Mezmerize”, tym razem napisana przez wielkiego fana SOAD’u.

Na początku wydawała się doskonała. Kiedy zacząłem porównywać ją do innych płyt Systemu stwierdziłem: uuu, średnio! Żadna z piosenek z tej płyty nie może równać się z takimi kawałkami jak „Aerials”, „Toxicity”, „Mind” lub „Highway Song”. A teraz do rzeczy. Płyta zaczyna się spokojnym intrem „Soldier Side” z płyty „Hypnotize”, a kończy również spokojnym, melodycznym „Lost In Hollywood”. Słucha się jej bardzo przyjemnie. Bardzo łatwo wpada w ucho np. „Violent Pornography” ze swoim charakterystycznym intrem, czy "B.Y.O.B.". Jak w każdej płycie SOAD’u są tu też kawałki na temat polityki jak już wspomniany "B.Y.O.B." lub „Cigaro”. Mi osobiście najbardziej podoba się „Violent Pornography”, „Sad Statue” i „Revenga”. Jeśli chodzi o słabe strony, to niestety, Daron zaczyna coraz więcej śpiewać. Mi, jako gitarzyście (zwracam wielką uwagę na partie gitary w muzyce) bardzo przeszkadza brak solówek (których zresztą w muzyce SOAD nie ma zbyt wiele :P) Jest tylko jedna, w utworze „Revenga”. Mimo to, muzyka jest bardzo dobra. Najgorsze utwory to wg. Mnie "This Cocaine Makes Me Feel Like I'm On This Song" i „Old School Hollywod” Pierwszy, nie wiem czemu niezbyt mi się podoba, a drugi po prostu nie jest w stylu Systemu. Ogólnie nie jest to ten SOAD co za czasów „Self-Titled” i Toxicity” No, to już chyba koniec...

-----------------------------------------------------

Ogólna ocena: 7+/10

+ Parę naprawdę fajnych kawałków

+ SOAD nadal nagrywa :D

- To już nie to co dawniej

- Daron dużo śpiewa :P

-----------------------------------------------------

SPIS UTWORÓW:

"Soldier Side - Intro" – 1:03

"B.Y.O.B." (Bring Your Own Bombs) – 4:15

"Revenga" – 3:50

"Cigaro" – 2:11

"Radio/Video" – 4:13

"This Cocaine Makes Me Feel Like I'm On This Song" – 2:08

"Violent Pornography" – 3:31

"Question!" – 3:20

"Sad Statue" – 3:27

"Old School Hollywood" – 2:58

"Lost In Hollywood" – 5:20

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zespół:Cradle Of Filth

Nazwa płyty:Nymphetamine Special Edition (2 CD)

rodzaj muzyki:Gothic metal

rok wydania:2004

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

opis:

Po krótkim epizodzie z dużą wytwórnią Cradle Of Filth powrócili pod skrzydła producenta bardziej niezależnego, by zaproponować kolejną płytę. Od razu przyznam, że mam problem z oceną "Nymphetamine", gdyż jest to album, który na dobrą sprawę niewiele różni się od pozostałych dokonań "Kredek". Czy to po prostu odnaleziony lata temu własny styl, czy może koleiny rutynowego podejścia - chyba jeszcze za wcześnie, aby orzec, ale na nowej płycie Cradle Of Filth wszyscy fani grupy znajdą znane i lubiane elementy, a oponenci nie odszukają chyba nic, co mogłoby ich jednak przekonać do twórczości brytyjskich "wampirów".

Po podniosłym intro następuje uderzenie - "Gilded Cunt" to numer dość mocny, ale chwytliwy i na swój sposób przebojowy, miejscami brzmiący bardziej jak starsze dokonania In Flames niż Cradle Of Filth. Kolejne kompozycje objawienia nie przynoszą - czasem pojawi się urozmaicenie w rodzaju fortepianu i syntetycznie brzmiących chórów, jak na początku "Gabrielle", czy kolejnego - "Absinthe With Faust" (taka "kredkowa" ballada, dość - trzeba przyznać - urokliwa), niekiedy rytmika i melodyka zbliżają zespół do rejonów gotyckiego grania, jak w utworze tytułowym. Ale słuchając tej płyty ma się wrażenie, że jest to kolaż dobrze znanych motywów, nieco przetworzonych i podanych jeszcze raz w niezłym stylu, okraszonych bardzo dobrą produkcją studyjną. Tak więc jest to Cradle Of Filth, jakie wszyscy znamy, no chyba, że dla kogoś istotną nowinką będzie obecność (choćby i gościnna) w składzie niejakiej Liv Kristine, znanej choćby onegdaj z Theatre Of Tragedy.

lista utworów:

01 - Satyriasis

02 - Gilded Cunt

03 - Nemesis

04 - Gabrielle

05 - Absinthe With Faust

06 - Nymphetamine Overdose

07 - Painting Flowers White Never Suited My Palette

07 - Medusa And Hemlock

08 - Coffin Fodder

09 - English Fire

10 - Filthy Little Secret

11 - Swansong For A Raven

12 - Mother Of Abominations

13 - Nymphetamine Fix (Bonus)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nazwa zespołu: In Flames

Tytuł płyty: "Clayman"

Utwory:

Bullet Ride; Pinball Map; Only For the Weak; ...As The Future Repeats Today; Square Nothing; Clayman; Satelites And Astronauts; Brush The Dust Away; Swim; Suburban Me; Another Day In Quicksand; World Of Promises

Wykonawcy:

Bjorn Gelotte - gitara; Daniel Svensson - instrumenty perkusyjne; Peter Iwers - gitara basowa; Jesper Stromblad - gitara; Anders Friden - wokal

Wydawcy: Morbid Noizz

Rok wydania: 2000

Data napisania recenzji: 26.12.2001

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Usłyszałem kiedyś, że In Flames grają jak cięższe Iron Maiden. Uwielbiam "dziewice" (bez skojarzeń :) ), więc od razu zainteresowałem się tym zespołem. I nie zawiodłem się. Melodyka jak u Ironów, ale cięższe gitary, głośniejsza perkusja i krzyczany wokal. To zwykle odstrasza fanów heavy, ale można się przyzwyczaić (wiem po sobie).

"Clayman" jest ich piątą płytą i chyba najlepszą. Muzyka na niej zawarta nie odbiega od tego, co tworzyli wcześniej. Mamy tu więc dużo pięknych melodii, które będziesz nucić długo po wyjęciu płyty. Czasem trzeba się wsłuchać, by je usłyszeć, gdyż tło jest dosyć ciężkie, choć zdarzają się też partie spokojniejsze. Takie "Satelites And Astronauts" zapowiada się na balladkę, ale w jednej chwili muzyka przyśpiesza. Później znów jest wolno i tak na zmianę. Taka aranżacja nie pozwala się nudzić. Występuje w wielu utworach i dobrze. Często zmienia się też wokal Andersa na czysty, ale niski (jak dla mnie świetny).

Ocena byłaby wyższa, gdyby nie wtórność w stosunku do poprzednich płyt. Po prostu grają wciąż dokładnie to samo, a ich utwory niewiele się od siebie różnią. Dlatego "Clayman" uznany został przez jednych najlepszą płytą roku, a przez innych najgorszą. W kategoriach zespołów było podobnie (ludzie są dziwni).

Grupa zapoczątkowała styl, zwany melodyjnym death metalem. Dziś jego kontynuatorami są także Gardenian i Dark Tranquillity (wszyscy z Gothenburga- zbieg okoliczności?). Znajomość z taką muzyką najlepiej zacząć właśnie od In Flames. Polecam szczególnie fanom "miedzianego prawiczka". :).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...