Skocz do zawartości

Jerzy Łoziński bohater Polski Podziemnej


Lord Nargogh

Polecane posty

Jerzy Łoziński, bohater Polski Podziemnej

za okupacji roznosił w kanałach ulotki z Władcą Pierścieni przetłumaczone szyderczo wobec zaborcy

Uratował w ten sposób tysiące ludzi w Getcie Warszawskim

a Ty go znasz tylko z doskonałego tłumaczenia Diuny

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teoretycznie tak, jednak same własności języków wymiernie komplikują sprawę, a to dlatego, że każde słowo w różnych językach posiada czasem nawet kompletnie odmienne konotacje, od takich głupich rzeczy jak rymy i kalambury (np. japoński bardzo lubi kalambury polegające na homofonach zapisywanych odmiennymi znakami, Lem tłumaczył, że kalambur to zanieczyszczanie lasu, a angielski często korzysta z alliteracji), przez sugerowane powiązania po nawet rdzenie słowotwórcze zmieniające kompletnie sens fabuły. No a poza tym robić tak czy siak - nie ma sprawy, póki jest to robione konsekwentnie i kompetentnie. Łoziński jednak, nawet pomijając jego język polskawy-łoziński i nieznajomość dziedzin absolutnie kluczowych dla przełożenia książki (Orange Bible -> Biblia Pomarańczowa lol), nawet tego nie potrafi i we wspomnianej diunie miesza kompletne przekłady z częściowymi przekładami, na dodatek myląc na różnych stronach terminy określające kompletnie odmienne rzeczy. W książce zaopatrzonej we własny słownik to jest kompletna porażka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytałem I tom Diuny w wykonaniu Łozińskiego... Termin "piaskal" to dzisiaj śni mi się po nocach. :/ Potężne, niezniszczalne, nieśmiertelne kreatury nazwane po prostu "piaskalami", co kojarzy się jedynie z jakąś mierną, pustynną imitacją karalucha.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie tłumaczenie Diuny (poprawione) tak bardzo nie bolało (Fremeni jakoś mi nie brzmią, Wolanie bardziej... tubylczy?), choć Bagosz z Bagoszowo (czy inny diabeł), to już przegięcie.

Choć do Łazika mam sentyment ^^.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teoretycznie tak, jednak same własności języków wymiernie komplikują sprawę, a to dlatego, że każde słowo w różnych językach posiada czasem nawet kompletnie odmienne konotacje, od takich głupich rzeczy jak rymy i kalambury (np. japoński bardzo lubi kalambury polegające na homofonach zapisywanych odmiennymi znakami, Lem tłumaczył, że kalambur to zanieczyszczanie lasu, a angielski często korzysta z alliteracji), przez sugerowane powiązania po nawet rdzenie słowotwórcze zmieniające kompletnie sens fabuły. No a poza tym robić tak czy siak - nie ma sprawy, póki jest to robione konsekwentnie i kompetentnie. Łoziński jednak, nawet pomijając jego język polskawy-łoziński i nieznajomość dziedzin absolutnie kluczowych dla przełożenia książki (Orange Bible -> Biblia Pomarańczowa lol), nawet tego nie potrafi i we wspomnianej diunie miesza kompletne przekłady z częściowymi przekładami, na dodatek myląc na różnych stronach terminy określające kompletnie odmienne rzeczy. W książce zaopatrzonej we własny słownik to jest kompletna porażka.

Nie no, pewnie, są aspekty w których jego tłumaczenie jest mocno słabe, zwłaszcza jeżeli chodzi o fakt kompletnego braku korekty. Popieram jednak samego ducha streszczenia, a nie jego literę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...