Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Cardinal

[FPS] Poligon - tutaj testujemy swoje postaci

Polecane posty

Spojrzmy na dysk z pewnej odleglosci. Widzimy gory, rzeki, rowniny, ocean krawedziowy. Widzimy najwyzsza gore tego swiata, a jak sie dobrze przyjrzec to i bogow spogladajacych wlasnie z zaciekawieniem na pewien punkt... Widzimy tez najochydniejsze miasto we wszechswiecie - Ankh-Morpork. W nim mozna by dojrzec Niewidoczny Uniwersytet. A w nim biblioteke. A w niej bibliotekarza, ktory w panice przeszukuje ksiegi... To czego nie widzimy to narrativum. Tajemniczy pierwsiatek sprawiajacy, ze ten swiat ma sens. Ale nawet narrativum stara trzymac sie z daleka od jednego miejsca na powierzchnie dysku. Bo oto nastapilo zaklocenie. Istota zdolna zmieniac opowiesci zmierzala w kierunku pewnego pociagu...

Mozna by rzec, ze ziemia sie zatrzesla. Na pewno byloby dramatyczniej. Pradwa jest taka, ze to po prostu nierowno ulozone tory wprawily pociag w drgania. I gdy dwie postaci probowaly ze wszystkich sil utrzymac sie na roztrzesionym dachu pojawila sie na nim tez trzecia. Wydawaloby sie, ze to niegrozny staruszek. Niski (nawet bardzo, to chyba jakis krasnolud...) Ubrany na czerwono. Pogodny usmiech gosci na jego twarzy. Wydawaloby sie, ze to mlody, gora szesnastoletni chlopak. Chudy, przyzwyczajony do calych godzin spedzanych w ciemnosciach, tylko przy blasku swiec. W rekach ma Kosci. Wydawaloby sie, ze to istota ostateczna. Tworca swiatow i tkacz przeznaczenia. Poczatek i koniec kazdego bohatera w kazdym swiecie jak RPG dlugie i szerokie. Tak moi drodzy, dobrze sie domyslacie. To byl Mistrz Gry.

PS. Uwielbiam swiat dysku :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dachu pociągu,siedział człowieczek,nie był wysoki ale nie był tez niski,nie był szeroki ale niebył tez wąski,był w sam raz,ludek siedział po turecku na dachu tego pociągu a wiatr rozwiewał jego jaskaro zielone włosu.

Człowiek wstał,otrzepał kolana z kurzu i odchodów gołębi,teraz było widać że dzierżył laskę z zakończeniem w kształcie literki C lub precelka,w zakonczeniu wirowała,mała,jaskarow zielona,lewitująca i samowystarczalna subkuleczka.

Ludzik stał teraz,koło sączącego i kontemplującego towarzysza i straszne mówiącego co drugie słowo ''pikuś'' człowieka w okularach.

Człowiek miał zielona długą szatę,zielone włosu,zielone buty i zielone oczy,z kieszeni wyjął czarną ,ciapciowatą czapkę,którą wcisnął na głowę,z drugiej kieszeni wyjął rękawice,bez placów w kolorze czarnym i je też włożył.

Tak to był on,nieco robity po ostatniej walce,nieco blady z chęcia na puszczenie pawia,przez jego chorobe lokomocyjną,ale to był nadal on,ttroszke zzieleniowaciały ale to był ON...tak Tsukasa wrócił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorry za maly przestój, ale jak to się zwykło mówić: "szkoła jeść woła".

Ja do walki wybieram mojego Veritasa z Neverending sesji. Chłopak tajemniczy i skryty. Uzbrojony w niespodzianki i zaskoczenie. No nie wiem co tu jeszcze pisać... Wysoki, przystojny brunet. znaków szczególnych brak. Nie lubi elfów. Zawsze czysty i pachnący fijołkami i sam nie pamięta skąd się wziął. Na sobie ma czarny płaszcz z kapturem. Gdy idzie spod płaszcza słyszeć brzęk żelastwa skrzętnie ukrytego.

Wyżej wspomniany koleś poklepał się po płaszczu, mruknął: "mam nadzieję, że nie brałem tego żelastwa na daremno. Dość już mam walkowerów." i zeskoczył praktycznie z nikąd obok towarzyszy ze swej drużyny. Ci spojrzeli się na niego znacząco.

- wiem wiem, ale to tylko drobne spóźnienie a patrzycie się na mnie jakbym wam babcie zgwałcił. Dobra, P_aul, na czym stoimy i kiedy ruszamy do akcji?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dachu pociągu wylądował koleś w spadochronie.

Widać było, zę z niejednego pieca jadł chleb, świadczyły o tym czarne plamy sadzy na zębach i twarzy... Ponoć grał w karty z samym "Dzikim" Billem Hickokiem, wiecie już kto strzelił mu w plecy...

W lewej dłoni trzymał chomika Boo (służącego do przepowiadania przyszłości) i katarynkę... - tu katarynka błysnęła ostrzegawczo korbą - ...ee... Ale zostawmy tę katarynkę w spokoju.

Nieznajomy miał długie czarne, ubłocone włosy metala i kapelusz kowbojski na głowie. Wszystko to objawiało się przy szalonym łopocie jego płaszcza. Stał... na dachu pociągu... potężny...

- Siemanko! - krzyknął w końcu.

...głupi. On nie wie co to strach... On nie wie co to niebezpieczeństwo... On NIC NIE WIE!

Może sam się przedstawi? Bo mnie się skończyła kartka...

- Jestem... - kapelusznik wyciąga papier z autoportretem noszącym napis: "Wanted dead or truly dead" opiewający na cenę 0.50 $ z portretem G.W. Buca - Walniętym Kataryniarzem! HAHAHA! - tu osobnik zaczął sie obłąkańczo śmiać.

Błysnął piorun i poraził Kataryniarza.

Porażony boską mocą Walnięty Kataryniarz zauważył kilkadziesiąt

3-metrowych lewitujących w powietrzu strzałek wskazujących na klapę.

Kataryniarz wzruszył ramionami i wszedł po ruchomych schodach do wnętrza pociągu.

P.S. Kompletnie nie znam się na świecie dysku

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wtem z okna lokomotywy, która gdzieś tam z przodu była pchana przez resztę pociągu, wyjrzał maszynista.

- Kretyni! Buahaha, czy naprawdę myśleliście, że uda wam się tak bezkarnie przejechac na gapę, gdziekolwiek byście nie jechali? Otóż los wasz jest przesądzony, zostaniecie z dachu w sposób brulany bardzo usunięci. Choc z okazji wczorajszego pogrzebu mojej teściowej jestem w wyśmienitym humorze... Zatem macie taryfę ulgową, wyleci tylko trzech. Trzem pozostałym zafunduję przejażdżkę pod pociągiem, na koszt firmy i jeszcze promocyjne zestawy lalek Barbie w kreacji bożonarodzeniowo-wakacyjnej. A, i jeszcze jako bonus dostaniecie po dwa buraki. Zatem udowodnijcie mi chamy, komu naprawdę zależy na jakże cennych i unikalnych nagrodach. Ja popatrzę i ocenię wasze chore zmagania, drodzy wariaci...

Koniec przedstwiania się. RUNDĘ 1 czas zacząc!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Green team,owca,runda 1,atak:

Tsukasa spojrzał na ''czerwonych'' z wyrzutem,ale jak na kogoś zamierzającego zmiażdzyć przeciwników,był bardzo spokojny,aż za bardzo.

Czarodziej pogrzebał w kieszeni i wyjął kulkę,podobną do tej na końcu laski,ale ów wyjęta kulka była czerwono-biała z jakims badziewem małym na środku.

Mag spokojnie wyrzucił kulkę przed siebie,wzrok miał obojetny,jakby bez pasju,można powiedzieć że był znudzony.

Kulka rozprysła się a z białej aury wyleicało ''cuś'',to ''cuś'' było żułte,miała śliczne uszka,śliczny ogonek,śliczny pyszczek,jednym słowem mówiąc było śliczne i przywitąło ''czerwonych'' słodkim słowem ''pikaciu'':]

tak to był legendarny Pikachu zwany,przez niektórych ''Żyleta''.

Stworek zajął miejsce koło czarodzieja,mag był widocnzie zirytowany,oglądał sie wokoło,jakby czegoś wyczekując.

Swoje wyczekiwania zakończył słowami ''cholera jasna...gdize on sie podział''

Pikachu wzruszył ramionami,mag zwrócił sie do Pikachu słowami ''Żyleta...bierz ich''

Zółto-słodki stworek posunął się kilka krokó naprzód,poczym pisnął coś co mogło oznacząc koniec...''Piiiiiikaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!''

niebo,zrobiło się kompletnie czarne,zaczął padać deszcz,nagle z nieba,wprost na ''czerwonych'' zaczęły uderzać,masy pirunów,tych małych i tych przerażająco wielkich,pioruny latały wszędzie ,w obszarze ,gdzie ''czerwoni''stali na dachu pociągu,deszcze padał wszędzie,i na ''zielonych'' i na ''czerwonych''

Totalna rozpierducha mozna rzec...Pikachu stał zaciskając złowrogo swoje piąstki,a z jego czerwonych plamek na policzkach tryskał prąd,piruny nadal spadały,próbując zniszczyć druzyne przeciwników...

.

..

...

....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bogowie. Jak zawsze, rozentuzjazmowani, oblegali stół, przy którym toczyła sie rozgrywka. Nosiła pompatyczną nazwę "Losy Świata Dysku", lecz i tak żaden z bogów jej nie używał. Wystarczy powiedzieć, że ponoramiczny widok na Dysk, zwyczajowo znajdujący sie na stole, zajmowało teraz przybliżenie pewnego pociągu, sunącego przez krainy i nie tylko. Jedno z bóstw, obdarzone jednym okiem, krzywymi nogami oraz zwichrowanym sopjrzeniem właśnie rzuciło zwyczajową kostką o niekończącej sie liczbie ścian. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu... ... ...

Nie wypuścili powietrza z ulgą. Milczenie przedłużało się, a tkwiący w konsternacji bogowie wlepiali oczęta w małą postać ŚMIERCI, obok której wylądowała kostka. Wypadła liczba...

8

Ósemka nigdy nie była liczbą szcześliwą. Nie można jej nawet nazwać szczęśliwą - cyfra owa wymykała sie wszelkiej interpretacji. po prostu istniała, a jej wypadnięcie na kostce przesądzającej o losach Dysku zwiastowało... owsiankę w boskim bufecie bądź apokalipsę w sobotę. Po kolacji.

- Jaki mamy dzień? - spytał z niepewna miną bożek, kurczowo trzymający sie krawędzi blatu.

Gdyby wzrok mógł pozbawiać życia, stał by się kupką popiołu. I właśnie tak się stało.

ŚMIERĆ poczuł drgnienie rzeczywistości. Najczęściej takie zjawiska pojawiały się, gdy CZTERECH JEŹDŹCÓW APOKALIPSY robiło burdę w tawernie. Lecz nie dzisiaj. PONURY ŻNIWIARZ odstawił porcelanową filiżankę i spojrzał ku wschodowi. Zawsze na wschód... wschód...

Następnie wstał, uchwycił kosę i spojrzał na trójkę niemilców oraz produkującego sie na środku małego żółtego stworka. Otaczająca ich burza oraz bezpruderyjnie ogromna ilośc błyskawic była tylko szczegółem. Poważna mina KOSIARZA mówiła absolutnie wszystko...

Ostrze kosy zadźwięczało krótko.

Krew chlapnęła na dach.

Małe żółte stworzonko osunęło się na podłoże.

- NIE BĘDZIE MI TU JAKIEŚ ŻÓŁTE BADZIEWIE PRZESZKADZAĆ W POPOŁUDNIOWEJ HERBATCE. TAKO RZEKŁEM.

Po czym zamilkł.

Widok małego, słodkiego, cukierkowego, słodziutkiego, milusiego, przenajsłodszego żółtego stworzonka leżącego na dachu z rozbebeszoną klatka piersiową w kałuży powoli krzepnącej krwi rozczuliłby każdego.

Tak więc trzy, jeszcze przed chwilą pałające rządza krwi i walki postacie o czerwonawym odcieniu drużynowym nagle poczuły wzbierające poruszenie na tle emocjoalnym. Potem nadeszły małe łezki w kącikach oczu, aż w końcu spadła na nich, jak nie przymierzając grom z jasnego nieba...

MELANCHOLIA WRAZ Z NOSTALGIĄ

Świat stał sie dla nich mniej ważny...

Nagle pojawiły sie w pamięci przesliczne wiersze o miłości....

I myśli o pieknej, samobójczej śmierci...

Czy ktoś tak filozoficznie nastrojony do życia mógłby komukolwiek zrobic krzywdę? Chliphę?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GreenPower Runda 1 Atak

I wreszcie przyszedl czas na perełke tego boskiego spektaklu... (tu nastepuje smiech przerywany kichnieciami, w tle slychac melodie "Dmuchawce, latawce, wiatr")

Na scene wchodzi typowy przedstwiciel antyspoleczenstwa w antypanstwie czyli tzw. antyfan.

Metoda prob i bledow wybiera z trojki przeciwnikow jednego szczesliwca/pechowca (tutaj antyfan usmiecha sie nostalgicznie, tak "spod miski") , czyli pierwszego od lewej z punktu widzenia maszynisty...

I wtedy nastapil koniec... Antyfan zaatakowal swoja specjalna bronia ("special ultra-super-hiper weapon") myslacego o samobojstwie mistrza gry. Stanał w rozkroku lub szpagacie i zaczal mowic:

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

nie przestawał

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

to juz robilo sie nudne

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

MG powoli zaczynal sie wsciekac, lecz antyfan nie przestawal

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

MG nie chcial tego dluzej sluchac. Postanowil sie bronic, lecz ku swojej flustracji zdal sobie sprawe, ze nie jest teraz jego kolej na obrone i musi przeczekac atak antyfana

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

flustracja i bezsilnosc narastały

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

MG juz nie mogl tego wytzrymac

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

zaczal popadac w szalaenstwo

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

zwariowal, nie mogl myslec logicznie

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

i wreszcie w szalenczym ataku MG ugryzl sie w jezyk, az bandaz trzeba bylo zakladac i teraz nie dosc, ze byl szalony to jeszcze nie byl w stanie wymowic zadnego slowa.

Oj co to byla za strata dla MG, nie moc bronic sie ni slowem ni umyslem. Łaczymy sie w bolu... :twisted:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

RedTeam runda1 obrona&atak

Bogowie glosno komentowali ruchy zawodnikow. Wlasciwie to sie przekrzykiwali.

- Tego na pewno nie...!

- Musicie sie bronic!

- oddawaj kostki, teraz moj...!

- Tak wlasciwie to co ON tam robi?

- Myslicie, ze gdy my patrzymy na NIEGO, ON moze spojrzec na nas? - zaniepokoil sie jeden z wiekowych polbogow. Bogowie nie znaja slowa "niepokoj", wiec nie zwrocili uwagi na jego slowa.

"Sciemnia sie..." pomyslal MG. Nagle uderzyly pioruny. Nie mogly wyrzadzic wiekszej szkody istocie, majacej pol metra wzrostu. Juz predzej uderzylyby w pozostalych czlonkow druzyny, gdyby nie fakt, ze maszynista akurat to miejsce wybral na ustawienie sporej anteny radiowej. Coz, sadzac po uderzajacych raz po raz blyskawicach, w tej chwili to cos co wydobywalo sie z radia mialo niewiele wspolnego z muzyka... MG poczul zapach pieczonego miesa. To jeden z jego towarzyszy postanowil wykorzystac sytuacje i nabil na antene kielbaski. Burza skonczyla sie szybciej nawet niz zaczela. A wtedy do Mistrza podszedl Antyfan.

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

...

Pociag zniknal. Byl tylko ciemny pokoj, w nim stol, na nim Ksiegi i Karty. Oraz Kosci. I jedna swieca, z malej litery. To zupelnie zwyczajna swieca byla. No i dwie postacie po przeciwnych stronach stolu. Jedna ukryta za Parawanem.

- Pikuś? - wyrazil zaskoczenie Antyfan.

- Hmmm... Twoj atak jest oparty na dzwieku czy to atak mentalny? Zreszta niewazne... Trzeba zastosowac test magiczny z modyfikatorem...

- Pikuś! - Antyfan postanowil wyraznie nie przerywac zabawy.

- W skrocie, aby twoj atak zadzialal musisz rzucic kostka - powiedzial MG podajac zwykla szescioscienna kosc swemu przeciwnikowi. Kosc poturlala sie po stole.

- Pikuś! - krzyknal tryumfalnie Antyfan.

- Tak, masz 6, ale ja mam prawo do rzutu obronnego.

Kosc potoczyla sie znowu. Przez chwile zaczela krecic sie na rogu. Wreszcie przechylila sie w kierunku trojki... Po czym nagle wykonala jeszcze jeden obrot i wyladowala na... 7.

- Pikuś - oburzyl sie Antyfan.

- Wcale nie oszukuje!

- Pikuś - odparl przeciwnik Mistrza pokazujac swoja karte postaci.

- Racja, masz drugi atak - Antyfan nie mogl dostrzec wrednego usmiechu Mistrza.

Kosc potoczyla sie znowu i wyladowala na... 1

- Krytyczne pudlo! - uśmiech sie poszezyl.

- Pikuś?

- Zaraz zobaczysz!

...

-(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)(pikuś)...

Pociag wjechal w las. Stojacy tylem do ruchu jazdy Antyfan nie mogl zobaczyc zblizajacej sie galezi. Potezne uderzenie w tyl glowy na chwile pozbawilo go przytomnosci. Zatoczyl sie i... spadl z dachu wagonu! MG spojrzal zaciekawiony. Antyfan zaczepil o cos nogawka od spodni. Wisial teraz glowa w dol, twarza do pociagu. Na dodatek spodnie zsunely sie nieco odslaniajac kawal niezbyt pieknego meskiego ciala. A galezie drzew, obok ktorych pociag przejezdza chlaszcza Antyfana rytmicznie po golej rzyci.

Bogowie spojrzeli na siebie. Jak juz wspominalem, nie znaja oni slowa "niepokoj".

- Czy on jest jednym z nas?

- Chyba nie...

- To skad mial Kosci?

- Eeee przyniosl ze soba?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

redteam runda 1 pseudo-obrona i atak 2

Veritas spojrzał na antyfana, ten upadł na twarz, zchwycił swoje obolałe co nie co i spojrzał się w górę, w stronę znanego już wszem i wobec stołu.

- Piiiikuuuuuś! - załkał antyfan

- Wcale nie oszukiwałem! tylko mi się trochę kość wykrzywiła, ale to ja - tu bóg na chwilę przystopował - ale to MY ustalamy reguły! Więc nie marudź, tylko giń

- pikuś - antyfan kiwnął przecząco

- za zniewagę, skazuję cię na wieczną banicję!!! Ha ha ha. Dobra panowie- tu zwrócił się do pozostałych bogów - wystawiamy ostrzeżenia.

jedn z bogów podniósł czerwoną serwetkę z wyhaftowaną twarzą antyfana

- ej kartki miały być - szepnął do niego pierwszy

- o przepraszam, ale kartkę zużyłem na... no wiecie - i zrobił się trochę czerwony

- no dobra niech będą serwetki.

Po uniesieniu wyżej wspomnianej serwetki na czole antyfana pojawiła się czerwona, płonąca liczba 1.

Kolejny bóg uniósł serwetkę.

Na czole pojawiła się liczba 2.

- To by było na tyle - powiedział pierwszy głosem, niczym Rafiki z króla lwa i uniósł swoją serwetkę

Na czole antyfana nie pojawiła się już żadna liczba tylko okrutny napis BAN

Nagle w powietrze wyleciała jego karta postaci i zajęła się ogniem. To samo nagle zaczęło się dziać z antyfanem.

- Piiikuuuuuś!!!! - ostatni krzyk antyfana był bardzo wymowny.

Zostały z niego już tylko popioły. Tak samo z jego karty.

Veritas był już znudzony ciągłą interwencją Bogów. On woli sam załatwiać swoje sprawy. Rzucił okiem w stronę drużyny zielonach. Oko odbiło się od Owcy i upadło na ziemi.

- Ała! - krzyknął Veritas. - Oddawaj! - powiedział i rzucił się na Owce który już chciał "to fajne kolorowe coś" przysowiecić. Odebrał mu swoje oko i umieścił je na swoim miejscu.

Spojrzał na sześciu członków greenteamu... sześciu? poprawił oko. teraz było ich czterech. Znów poprawił. Wszystko w porządku. Popatrzał na drużynę żółtych, spojrzał na drużynę niebieskich...

- Cholerny daltonizm - zbulwersował się Veritas - I kogo ja mam teraz bić?

- Tych złych! - wtrącił się P_aul

- To było pytanie retoryczne! Zresztą my wszyscy jesteśmy źli.

Veritas nagle doznał olśnienia. Jego dwie szare komórki swobodnie lewicujące w jego czaszce zderzyły się i doprowadziły do nagłego wzrostu ilorazu inteligencji z idioty na imbecyla i pomyślał: "Tu stoi ich trzech, a tam dwóch, więc mam bić tam gdzie jest ich trzech, bo oni są moje wrogi"

Po tym jakże genialnym odkryciu sięgnął do kieszeni i wyjął łuk z trzema strzałami i trzema cięciwami. Łuk był różowy, w serduszka. Patrząc na miny swoich towarzyszy wytłumaczył się:

- kupidynowi zakosiłem, jemu już nie potrzebny, bo zrozumiał swoją naturę i kręci z amorem.

Napiął wszystkie trzy cięciwy. Przestawił pierdzielnik na łuku na pozycję "niespełniona miłość" i wystrzelił w stronę zielonych.

Owca dostał prosto w serce, tak samo jak Rev. Derek zrobił szybki unik. Strzała przeleciała obok niego. Wystawił język w stronę Veritasa i grając na nosie zaśpiewał;

- na... na na na... na... uj! - strzała zawróciła i trafiła go w lewy pół[beeep].

Veritas schował łuk i uśmiechnął się nieznacznie. Zieloni natomiast stracili w jednym momoencie uśmiech z ust czy jakoś tak i chórem zaczęli swoje lamenty.

- Antyfanie, nieeeeeee

- On miał, taki błysk w oczach - powiedział Owca

- A ten jego dobór słów - dodał Derek

- I te piękne spuchnięte.... ciało - Rev zaczął płakać

Bogowie spojrzeli w dół i pierwszy powiedział z odrazą

- Pedały!

- No no no, bez takich mi tu. Każdy ma prawo do wyznawania swej miłości - oburzył się najmniejszy z bogów

Greenteam usiadł na ziemi i z kompetnie pozbawionym emocji spojrzeniem wpatrywał się w popioły pozostałe po antyfanie. Nagle kupka popiołów poruszyła się i wyskoczył z nich antyfan

- pikuś - wykrzyknął triumfalnie

- piiikuuuś - westchnęli razem członkowie zielonych

Pierwszy znów spojrzał na świat dysku. Nagle zrobił się czerwony.

- Dosyć! tego już za wiele. Panowie, pora na objawienie. Który idzie?

Bogowie nagle zaczęli pogwizdywać i oglądać sufit.

- Dobra ja idę. - powiedział pierwszy i żucił kością.

- Wiecie jak jest, jak wypadnie parzysta to idę, jak nie to....

- Jak nie to staniesz się śmiertelnikiem i wylądujesz w jakimś brazylijskim serialu, lub reklamie proszków do prania - beznamiętnie dokończył bóg w okularach.

Pierwszy spojrzał na kość. ta już coraz wolniej kręciła się na stole. Nagle zwolniła całkowicie i stanęła na rogu. Pierwszy nie wiedział co zrobić. Wtem kość zachwiała się i upadła na ściankę. Wszyscy Bogowie wychylili się by zobaczyć co wyszło.

- trzysta czterdzieści siedem! - Stwierdził z błyskiem w oczach pierwszy.

- To ja zaraz wracam - dodał i zeskoczył na dysk

Antyfan leżał, karmiony winogronami w objęciah drużyny zielonych, gdy pierwszy wylądował koło niego. Bóg wyciągnął wielką księgę z napisem na okładce "Zasady rulezzz" i otworzył na stronie 734 paragraf 379 ustęp 13, pechowy widocznie.

- patrz antyfan i czytaj

Antyfan zaczął lekturę.

- na głos debilu! - pierwszy powoli tracił cierpliwość

- Policjant, który czapkę odwrotnie zakłada, inwentaryzcji przejść nie przejdzie

- Nie to! Ustęp 13.

- Ten kto motyw feniksa wykorzystać w świecie dysku spróbuje, celu swego osiągnąć nie osiągnie.

Po tych słowach rozległ się cichy trzask i Antyfan zamienił się w kupkę popiołu. Greenteam popadł w stan załamania nerwowego zmieszanego z melancholią i szczyptą rozpaczy a pierwszy pożegnął się - nara geje - i znów wskoczył na swoje miejsce przy stole.

Veritas popatrzał się z politowaniem na greenteam i wrócił do swoich.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och...? - tu Walnięty Kataryniarz z twarzą usmarowaną soczystym tłuszczem z podgrzewanych elektrycznie parówek dostrzegł wreszcie gościa z tabliczką: "Twoja kolej...", ten wyciągnął drugą; "...baranie".

- Aaaaa, tak! No tooo... Atakuję!

Gostek z tabliczkami wyciągnął nad łepek kolejną tabliczkę: "Aplause"

Widownia zaczęła się burzyć;

- Hęęęę...?

- Co on tam napisał?

- To nieuczciwe!

- Po jakiemu to?

Tabliczkowy chwycił się za głowę i wyciągnął kolejną: "Oklaski".

Po chwili zabrzmiały brawa da kolejnego zawodnika.

Kataryniarz zauważył czarno-szary dymek, który zmierzał w jego kierunku. Jako, ze pasowała mu barwa tego dziwnego zjawiska wyciągnął słoik po musztardzie i zakręcił nakrętkę. Do szklanego pojemniczka dolepił karteczkę: "Achtung! Nieberzpieceistwo"

Wielki Banan zaczął z pasją obierać się ze skóry.

- GDZIE JEST NADWORNY ORTOGRAF?! ARGHHHH...!!!

Jego Bananowa Mość spadł z krzesła.

Kataryniarz wzruszył ramionami.

- No co?

Schowaszy znalezisko do kieszeni podniósł Rydzyjko_Ma_Ryja (należące do maszynisty) i... upuścił je!

Z rydzyjka wyciekła gęsta, brzydko pachnąca maź. Po chwili przybrała formę... Ojca Tajtełłe Żydzika! W trzech dłoniach trzymał kolejno: Koran, Biblię i Talmud. Spojrzał srogo znad moherowego berecika i odgarnął nogą swe zabójcze pejsy z twarzy. I krzyknął wielkim głosem:

- Oświadczam, że Green Team jest Żydowsko-Masońsko-Komustyczną propagandą! Przęklęci wy, nędznicy, przeklęte wasze dzieci i wnuki i krewni wasi aż do siódmego pokolenia!

Green Peace zamurowało. Spodziewali się wszystkiego, tylko nie TEGO!

Ojciec Tajtełłe natychmiast zaczął rzucać Zielonych tanimi podróbkami wina mszalnego własnej produkcji. Nie... gorzej. To było wino WSZALNE!

Czy Ojciec Tajtełłe Żydzik podbije świat swoimi tanimi podróbkami wina wszalnego? jaką rolę odegrała pociotka pszczółki Mai? Co zrobi Zofilia Złotówkowa? To i wiele więcej w następnym odcinku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Yuck, jakżesz tu kotami zalatuje - pomyślałam, marszcząc nos tak intensywnie, że odsłoniłam w pełnej krasie czarne dziąsła, wszedłszy, zataczając się, na Polipolipoligon. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichś oznak obecności brytolomordercy, który powinien już tu od dawna być, ale Poligon był pusty, mhroczny i uparcie śmierdzący.

Kocurami! - dodałam w duchu, błogosławiąc świeżo nabyty drogą wymuszenia katar (działający - uff - jak filtr) i brawurowo nie przejmując się odpornością fey'ri na choroby i wszelkie inne złośliwe gluty.

- No, cholibka, zechciał sobie w kulki polecieć? - wyjąwszy zmiętoszony papierek z wypunktowanymi informacjami, jakie przyszło mi przedstawić w koszarach, smarknęłam porządnie, opierając się o jakieś nieszczęśliwe drzewo.

Drzewo? Co, do diabła, na środku Polygonu?

Powiewając zasmarkanym świstkiem, spojrzałam w górę i wyszło szydło z worka - to nie było żadne drzewo, to kadłub gigantycznego okrętu z piracką bandaną w szkockich barwach. Jak się tu znalazł - cholera go wie.

- O kurczę... zawsze myślałam, że Yossi wygląda nieco inaczej - rozdziawiłam gębę, z wrażenia zapomniawszy pociągnąć w porę nosem.

Aby nie było wątpliwości - jest to początek walki

sponsorowanej i sędziowanej przeze mnie i P_aula, w jednej części ringu widzimy ulubienicę publiczności a na drugiej ulubieńca publiczności -Yennefer i Yossariana!

FIGHT! xD -nzk

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1. Zawodnik 1. Atak!

- Ahoj Kapitanie! nadchodzi... nadchodzi twoja przeciwniczka...

- Swietnie... Tom podejdź tu do mnie - krzyknąłem do mojego pierwszego mata - słuchaj... kiedy podejdzie wystarczająco blisko, podstaw zapaloną pochodnie, a ja chuchnę z całej siły!

- Nie rozumiem panie kapitanie!

- DAR!! czego nie rozumiesz?

- Czemu to ma słuzyć? co to zrobi jej?

- Głupcze... wychlałem przez dwa dni 10 krat najmocniejszego alkoholu z karczmy! Rozumiem co się stanę jak chuchnę w pochodnię? nie pozostanie z niej nawet proch!

- Ależ kapitanie... przecież płomień do niej nie doleci. Jest za daleko!

- Ach ty głupi ty... od dziecka gra mna dudach... płuca mam tak mocne, że spokojnie się uda... acha... i potem sie odsuń... to moja walka i będe walczył sam!

Wyjrzałem ostrożnie za burtę...

- okej... jest tuż pod nami. Zapalaj i wystawiaj!

Tom posłusznie wykonał rozkaz i podstawił pochodnie. W tym momencie nabrałem najwięcej powietrza w płucach ile się dało... wychyliłem się i...

BUCH!!!!!

Mój oddech szybko zmienił się w ogromną ognistą falę, która już szarżowała w stronę mej przeciwniczki. Na szczęście byłem na tyle przezorny, że chuchałem nieco dalej od burty... dzięki temu nie zniszczę własnego statku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1, W2, Obrona&Kontratak

Kudłaty łeb wychylił się zza burty, schował, po czym znów wychylił, tyle, że z pochodnią. Jeszcze intensywniej zaleciało kocurami, teraz do pary ze skisłym swądem przeżartej czystej.

- A... - stęknęłam, czując nadchodzące kichnięcie.

Mój oponent nabrał powietrza, odymał się tak, że przez chwilę chciałam już iść do domu, przeświadczona, iż go rozsadzi i smród stanie się jeszcze większy...

- A... a...

Yossarian dmuchnął, jak na Szkota przystało, a jego iście szkocko-piracki, stężony tak, że siekierę by można powiesić, oddech spowodował ognistą burzę, która pomknęła w moim kierunku w momencie, gdy kichnięcie postanowiło osiągnąć apogeum.

- ...A PSIK! - ryknęłam, a fontanna z mojego nosa pofrunęła wprost na ścianę płomieni, która zatrzymała się jak wryta, spojrzała na mnie z wyrzutem i z odrazą (oraz oburzonym sykiem) zniknęła.

- Uch... - westchnęłam, otarłam nos rękawicą i spojrzałam spode łba na Szkota. - Tak sobie ze mną pogrywasz, ty... ty... ty Brytolu?!

I, wziąwszy rozmach, cisnęłam zgnieciony w śmiercionośną kulę, zasmarkany świstek prosto w Yossową pochodnię, po czym zasłoniłam oczy, nie do końca wiedząc, jak bardzo niszczycielski okaże się efekt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1. Wojownik 1. Obrona & Atak!

-BRYTOLU?! Ty jedna mała...

Nie zdążyłem dokończyć, gdyż w pochodnie trafił jakis zasmarkany świstek. W połączeniu z oparami alkoholu, pochodnia zaczęła produkować straszny smród... załoga zaczęła panikować.

-Chusty na twarz! Nie panikować! tylko co teraz zrobić

-Chyba przyda ci się pomoc - odezwał się znajomy mi głos w umyśle

-Stryjek Angus?

- Tak jest... nie mogę przecież pozwolić, żeby twój szkocki Honor został splamiony... pozatym postawiłem na ciebie całkiem sporą sumę w totalizatorze... ale to nieważne! słuchaj mnie uważnie: wykorzystaj to co posiadasz, żeby zmienić tą pochodnię w broń!

- to znaczy?

- Użyj Haggisu ty idoto!

Głos w głowie się urwał, ale ja już wiediząłem co miałem robić. Pobiegłem szybko do ładowni wziąłem jednego Haggisa... Że też odrazu na to nie wpadłem! Haggis... przecież to oczywiste... Alkohol połączony ze smarkami, i Haggisem, na jednym patyku da...

STRASZLIWE, POTĘŻNE (i bajerancko świecące) BERŁO ZNISZCZENIA!!!

W dziarskiej pozie stanąłem na burcie statku i wyciągnąłem w tryumfalnym geście berło, a jego bajerancki błysk oślepiał połowę moich marynarzy i tą głupią dziewkę na dole...

- HA! Myślałaś głupia kobieto, że masz ze mną szanse? Dzięki temu cacku moge zrobić wszystko!!! jak choćby...

Wycelowałem berłem w powietrze

Chwile później raptem parenaście metrów nad głową mojej rywalki pojawiła się wielka krowa, która zaczęła w błyskawicznym tempie ze świstem spadać wprost na Yenn

-Uchyl się przed tym!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1 W2 Obrona i kontratak

"Haggis?" - pomyślałam - "Podroby? Ci Szkoci są bardziej zdegenerowani, niż Wietnamczycy..."

Odsłoniłam oczy tylko po to, by dowiedzieć się, iż nadlatuje w moim kierunku bogu ducha winna mućka.

- Uch - stęknęłam, łapiąc krasulę - chyba nie jesteś fanką herbatek SlimFigura, co...?

Nieszczęsna krowina łypnęła na mnie, najwyraźniej nieprzyzwyczajona do brania na rączki. Postawiłam zwierzaka na ziemi, zastanawiając się, co z nim teraz zrobić, aż nagle zaświtał mi w głowie pewien pomysł.

- Skoro nie siłą - wszak widać, słychać i czuć, jak wiotkie, kruche i delikatne ze mnie dziewczątko - to perfidnością... - mruknęłam i z całej siły walnęłam z Zidane'a w statek, modląc się, by wybuch dzikiej magii nie był aż taki dziki, jak zwykle bywa.

Z suchym trzaskiem krowa zmieniła się w ponętną, rodowitą Szkotkę. Krasula spojrzała po sobie i spytała niepewnie:

- Mu?

- Ha! Udało się! - zawołałam tryumfalnie, po czym dodałam szeptem - Tylko nie otwieraj przy nim paszczy, wystarczy, że spróbujesz udawać elokwentną i światową - i cisnęłam McKrową prosto w mojego oponenta.

- Obroń się przed tym, Yossi! Kobieta na pokładzie... ale za to jaka! - zaśmiałam się, usiłując uderzyć przy tym w złowieszcze i katastrofalne nuty. Niestety, po niebie przemknął tylko klucz dzikich kaczek - gęsi najwyraźniej były skorumpowane przez P_aula...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle rozlegl sie dzwiek wystrzalu z katapulty i nad polem bitwy przeleciala, wrzeszcac z przerazenia, skapo ubrana dziewczyna, trzymajaca w reku tabliczke z numerkiem "2". Swoj lot zakonczyla brzmiacym uderzeniem glowa w jedna z tarcz na szkockim okrecie.

- Runda druga bojownicy - powiedzialem. Dostrzeglem wyrzut na twarzy Yenny. - No co, myslalem, ze tak bedzie troche ciekawiej... dobra dobra...

Po czym zdematerializowalem sie, wraz ze swa potezna machina obleznicza.

----

W kwestji formalnej:

- Jako ze niezle wam idzie jedna runda to dwie wymiany ciosow

- Punkty przyznamy kiedystam

- Yoss - bron sie :D (czyli atak z poprzedniej rundy nie zostal uniewazniony)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 2. Wojownik 1. Obrona i Atak!

-Krowa? Spodziewałem się Deszczu Meteorytów, albo Łańcucha Błyskawic...

-Wujku... to takie banalne przecież...

-Ty czekaj... co ona wyprawia? Czy to... Szkotka?

-O w morde... faktycznie!

Odskoczyłem do tyłu, kiedy Szkotka wylądowała na pokładzie... w międzyczasie z katapulty P_aula została wystrzelona skąpo ubrana dziewczyna z tabliczką z numerem '2', poczym trafiła w tarcze mojego statku

-Co to ma być? Nalot dywanowy bab? - Obejrzałem sie w stronę Szkotki - O w morde! Jaka ona paskudna!

-Masz rację... jakkolwiek Szkocja jest piękna, tak nasze kobiety już zdecydowanie nie... wiesz co... właściwie to mam do załatwienia pare spraw w zaświatach... zmiatam...

-Ta... jasne tchórzu...

Wycelowałem Berłem w stronę Szkotkę

-Chyba ktoś tu zapomniał, że mam tu jeszcze swoje Bajerancko Błyszczące Berło! Zaraz zmienię cię w coś ładniejszego!

Jak powiedziałem, tak zrobiłem... promień światła z Berła trafił prostą w Szkotkę, a na jej miejscu pojawił się... Brad Pitt!

-No... niezupełnie o to mi chodziło... choć faktycznie to zdecydowanie jest COŚ ŁADNIEJSZEGO... tym niemniej...

Podszedłem do Brada i zanim zdążył cokolwiek zrobić, wyrzuciłem go przez burtę...

-Wybacz Brad... tak statek jest za mały dla dwóch silnych przystojniaków!

-MUUUU!!! - Brad poleciał wprost na yenn!

No dobra... jeden problem z głowy tylko co z tą yenn... hmm.. może jaskółka, z przywiązanym kokosem? Nie... może Królik Trojański? Niee... Wielki suseł? Nie... to zbyt... Brytolskie...

Pomyślmy racjonalnie... nie udało się zaskoczyć z góry, to może od dołu? Tak to jest myśl... może w takim razie... WIELKI ŻARŁOCZNY KRET!

Znowu stanąłem przy burcie i tym razem wycelowałem berło w ziemię... chwilę potem, pod stopami mojej przeciwniczki zaczęła drżeć ziemia...

Albo ucierpi na tym Brad, albo ona... w każdym razie... ja na tym zyskam...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 2 W2 Obrona i kontratak

Nieco zaskoczona przelotem skąpo odzianego, ludzkiego dziewuszyska, zapowiadającego rundę drugą, w pierwszej chwili poczułam się urażona, ale gdy P_aul zaoponował niepewnie "No co, myslalem, ze tak bedzie troche ciekawiej...", odkrzyknęłam "Ok, pszę wujaszka, wybaczam!" i uchyliłam się przed nadlatującym, ryczącym... Bradem Pittem.

- Yuck, ten spaślak też tutaj? Spadaj, ty... trzynasta małpo, ty - skrzywiłam się z obrzydzeniem. - Sorki, bejb, baw się sam, ja mykam na bok uraczyć się Kumkwatem - rzuciłam do Brada. - To, że byłeś świetny w Joe Blacku i Wywiadzie z Wampirem nic nie znaczy, a Troja, to proszę ja ciebie crap do kwadratu. Poza tym, spaślun jesteś i koniec. Yossi, mogłeś mi chociaż Deppa podrzucić! - dodałam z wyrzutem, odchodząc na bok, by starsza pani, biegła w rymowaniu GuanybanuKumkwatuPersymonySalaku podrzuciła mi cuś, bo mię suuuuszy.

Tymczasem ziemia pod naszymi stopami zaczęła nagle drżeć, z początku lekko, potem coraz gwałtowniej, aż nagle krzywe linie pęknięć pojawiły się, rozchodząc promieniście od punktu, z którego nagle na powierzchnię wychynęło obleśne stworzenie z nadwagą i uśmiechem PerfidnegoŻarłocznegoKreta. Brad miał nieszczęście stać akurat w tymże miejscu - i, po ocenzurowaniu stwierdzam, iż z wrzaskiem wylądował na grzbiecie kreta, po czym, dokonując iście rodeowych podrygów, wygalopował na speszonym krecie na zewnątrz.

Trzęsienie ziemi, jakie spowodował kret, sprawiło jednak, że oblałam się cała nieszczęsnym Kumkwatem, a pani od GuanybanyKumkwatuPersymonySalaku nie chciała mi dać drugiego.

- Grrr... - zmięłam w rękach karton, nabrałam powietrza w płuca i ryknęłam:

- Poskarżę się ChimkowiiiiIIIIIII!!!

Na "iiiiiIIII" mój głos stał się bestalską, niszczycielską i ubermhroczną falą dźwiękową, tak silną, że prawie namacalną (uch?), która zmiotła panią od GuanybanyKumkwatuPersymonySalaku i, żądna krwi, pomknęła w kierunku Szkocko-pirackiego okrętu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 2. Wojownik 1. Obrona i Atak!

Przyjrzałem sie całej akcji z kretem i jakąś panią od 'Gyanybany-czy-jakoś-tak-i-tak-dalej' i krótko ją skwitowałem

-Ładny schiz! Ale nic z tego nie wynika!

Ona najwyraźniej mnie nie słuchała, krzyczała coś o skarżeniu się Chimkowi poczym zaszarżowała w moją stronę...

-No w końcu jakieś konkretne starcie a nie tylko obrzucanie się kolejnymi summonami! - to powiedziawszy, wycelowałem berło prostą w mą oponentkę a zaraz potem prosto w siebie... chwile potem juz oboje znaleźliśmy się na belce na jednym z moich masztów.

-Dość tych podchodów, walczmy na poważnie! i to bez dodatkowych wspomagaczy - w tym momencie rzuciłem berło w dół... raniąc jednego ze swoich ludzi sądząc po jęku jaki dobiegł mnie z dołu - Ba... mogę ci nawet dać fory i narazie nie wyjmować rapiera!

Zanim yenn zdążyła zareagować chwyciłem ją za ręke (tak żeby nie mogła swoja dłonią wykonać morderczego uścisku), chwyciłem się pobliskiej liny i skoczyłem na żywioł w dół...

Kiedy juzbyliśmy już dostatecznie blisko drugiego masztu odezwałem się do yenn:

-Wiesz jaka jest między nami różnica? Ja cieteraz puszczę i zaraz wyląduje na belce drugiego masztu, a ty będziesz miała z nim czołowe zderzenie - puściłem ręke yenn chwyciłem się belki. z gracją wspiałem się na nią i patrzyłem jak yenn zbliża się na spotkanie z masztem!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chinatown; Godzina 23:17

Była to spokojna noc w muzeum, aż do czasu, gdy rozległ się alarm.

- Szybko! Mamy alarm w dziele Antycznych Zagadek.

Strażnicy po krótkim biegu dotarli wreszcie do sali wystawy i ujrzeli włamywacza, który trzymał w ręce jeden z eksponatów.

- Stój!!! Jesteś aresztowany. Odłóż to, co ukradłeś i podnieś ręce do góry!

Tajemnicza postać, wyglądem przypominająca gościa z Matrixa, uśmiechnęła się tylko n chwilę, schowała przedmiot do kieszeni i poczęła iść w stronę strażników.

- Stać!!! Zostań w miejscu!! – Krzyczeli strażnicy, ale tajemnicza postać wciąż szła w ich stronę. – Ognia! – W końcu krzyknął jeden z nich, po czym wszyscy poczęli strzelać.

Dziesiątki pocisków dosięgły celu, ale nawet go nie spowolniły.

- ...Co do?! – Wykrzyknął jeden ze strażników, po czym widząc, że złodziej zbliża się w jego stronę, chwycił za pałkę, podbiegł do niego i szybkim ruchem zadał silny cios prosto w twarz.

Tym razem atak okazał się skuteczny. Postać po otrzymaniu ciosu odskoczyła i dotknęła ręką twarzy. Na ukrytej w cieniu twarzy ponownie pojawił się szeroki uśmiech.

- Nieźle, ale na mnie już czas. – Powiedział złodziej, po czym wyskoczył ponad kilkanaście metrów w górę i przeleciał przez świetlik prosto na dach budynku.

Strażnicy patrzyli oniemiali na tę scenę, po czym jeden z nich krzyknął:

- Nie stójcie tak, za nim! Ja pędzę zawiadomić policję!

Tajemniczy złodziej biegł po dachach Chinatown i kiedy przeskoczył na kolejny dach, zastąpiła mu drogę inna tajemnicza postać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obserwowałem wydarzenia w muzeum z góry anteny radiowej.Słysząc okrzyki "złodziej!" "złodziej!" Postanowiłem zareagować. Zacząłem zbiegać z anteny radiowej w szaleńczym pędzie, po czym skoczyłem na pochyły szklany dach biurowca. Ześlisgiwałem się w szaleńczym pędzie w moich adidasach. Na samym krańcu dachu skoczyłem w przestrzeń między domami

ups-pomyślałem.Zobaczyłem jednak przewody wysokiego napięcia, złapałem się i okręciłem się na nich parę razy i wskoczyłem spowrotem na dachy.Odbijając się od szyldu hotelu, wpadłem na wysoki dach i zacząłem biec z całych sił. gdy podbiegłem do krawędzi, okazało się, że ścigany jest tuż pode mną. Skoczyłem na przeciwlegly budynek, wbiłem miecz w ścianę i zjechałem po nim aż na sam dół. Zrobiłem salto ze śrubą i wbiłem miecz w ziemię stając twarz ze ściganym. Dookoła nas utworzył się ognisty okrąg od siły uderzenia, po czym znikł tak szybko, jak się pojawił.Oddaj to co ukradłeś-powiedziałem. Gdy zorientowałem się, że mój przeciwnik nie ma na to ochoty, zdjąłem rękawice i przygotowałem się do walki.

---------

RUNDA 1 <ty zaczynasz :P>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1. Wojownik 1. Atak!

Misja się powiodła i miałem już to, po co przyszedłem, ale nagle drogę zastąpił mi jakiś facet i kazał mi „oddać to, co ukradłem”, a po dłuższej zwłoce z odpowiedzią, zdjął rękawice i przygotował się do walki.

- Skoro sobie życzysz. - Odparłem, po czym uderzyłem ręką w stojący obok ceglany komin, rozbijając go na kawałki.

Kiedy kurz zaczął opadać, podniosłem lekko wzwyż rękę i leżący stos cegieł pofrunął w górę. Następnie wyciągnąłem uniesioną rękę przed siebie.

- Żegnaj. - Powiedziałem i cała lewitująca masa cegieł poleciała z ogromną prędkością w mojego przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Runda 1 wojownik 2 obrona i atak!

Widząc lecące na mnie cegły roześmiałem się tylko.

myślisz że taki atak jest w stanie mnie załatwić??

Robię piękne salto w tył tuż w ziejącą otchłań.Ląduję na sznurkach do prania obiema stopami.Gdy cegły przelatują nade mną wygięte sznurki wybijają mnie wysoko ponad dach z moim przeciwnikiem. Ląduję na moim mieczu. Ruszam do ataku. Wyciągam mój miecz z ziemi i... i... i... Nie chce nawet drgnąć! Gdy nadal próbuję wyciągnąć miecz, dostrzegam leżące na ziemi cegły. Robiąc użytek z szybkości moich rąk i używając miecza jako katapulty naginam go, i zawrotną szybkością zaczynam strzelać cegłami w stronę przeciwnika!!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...