Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

Warhammer 40,000 - Sesja

Polecane posty

Davis w swojej brawurowej, jeśli nie zwyczajnie szalonej jeździe dowiózł nas wreszcie na miejsce. Przed wjazdem na teren lądowiska zwolnił, co nie oznacza, że nie zdążyłem zarobić się lekko poobijać tu i ówdzie. Gdy czekaliśmy na potwierdzenie naszych personaliów, spojrzałem na niego. Wyglądał, jakby sam Imperator dał mu przed chwilą pozwolenie do wymarszu na wojnę. Pełen życia i werwy, której nie widziałem u niego od... właściwie to nigdy nie widziałem by zachowywał się tak jak teraz. Po przejechaniu przez kontrolę, podjechaliśmy bliżej i zatrzymaliśmy się. Przed trzema Thunderhawkami stał pokaźnych rozmiarów oddział żołnierzy. Wróć... nie żołnierzy. Bardziej pasuje do nich określenie Wola Imperatora, bo tym właśnie są. Od niepamiętnych czasów strzegą Imperium wedle słów Imperatora. Ich siła oraz wiara są godne wszelkiego podziwu.

Gdy wyszliśmy z pojazdu, rozejrzałem się dookoła. Prócz żołnierzy przed okrętami, nie widziałem nikogo innego, który mógłby zrobić coś więcej niż zastrzelić nas. Spokojnie podeszliśmy na tyle blisko, by nie dawać nikomu powodu do otwarcia ognia. Wtem spośród posągowo stojących żołnierzy wyłoniła się postać Kapelana. Na jego widok wszyscy podlegli mu zasalutowali, po czym wrócili do pierwotnej pozy. Kapelan podszedł na tyle blisko nas, byśmy słyszeli go głośno i wyraźnie. Spojrzałem na niego i przedmiot, który dzierżył w dłoni. Berło Mocy, „machina, która miażdży chaos”. Jej moc była nadzwyczajna. Nawet z takiego dystansu było ją czuć.

- Rozkazuję ci wysłuchać mnie bez pytania ani wahania. Opuść to miejsce natychmiast lub to nie demoniczna krew skala mój święty oręż tego dnia. – wypowiedział te słowa mocnym, władczym tonem.

Jedyne, co mogłem zrobić w takiej sytuacji, to usłuchanie polecenia. Delikatnie zasalutowałem, po czym się odwróciłem i zacząłem iść w stronę naszego pojazdu. Davis zdając się nie wiedzieć, co robić, zaczął iść obok mnie.

- Pędziłeś tutaj jak szalony, a mimo tego spóźniliśmy się. Jestem zdolny to jakoś przełknąć, bo naszych gości spotkamy prędzej czy później. Mógłbyś mi jednak zdradzić sekret swojego dobrego samopoczucia? Jesteś tak radosny, że zaczynam się o ciebie martwić. – Miałem tak podły nastrój z powodu ostatnich wydarzeń, że byłem gotowy wysłuchać wszystkiego, byleby tylko to miało mi poprawić humor.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoglądam wokół, analizując sytuację. Paradoksalnie, w tym dobrze bronionym miejscu muszę uważać najbardziej; z tą myślą próbuję - wszystkimi znanymi mi sposobami - która z grup mężczyzn jest mi i mojej grupie najbardziej przychylna. Wszystko nie powinno zająć więcej niż chwilę, wreszcie kieruję swe kroki w kierunku 'wytypowanej' grupki i przywołując na twarzy minę lekko znudzonego marszem, wskazuję na miejsce przy nich.

- Można?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Pakujemy sie i wracamy na desantowiec, nic tu po nas - stwierdzam sucho wpatrując się w powtarzaną raz po raz holowiadomość. Jeżeli Czarni Templariusze nie dali rady to wolę nie ryzykować, mimo iż jesteśmy przygotowani do walki to jest to tylko misja zwiadowcza i nie chcę aby przerodziła się w rzeź - Olaf, zabierz co się da z ich komputera, poszukaj przede wszystkim nagrań z systemu bezpieczeństwa, niech kapłani runów też mają coś do roboty a my niech dowiemy się co tak przeraziło Templariuszy, jeżeli możesz zrób to szybko - dodaję tonem nie zostawiającym miejsca na pytania. - Przyszliśmy na zwiad, więc przygotować raporty, zdacie w drodze powrotnej - mówię na otwartym kanale - wiecie co macie robić - wykonać! - kończę swój monolog i przełączam na kanał Olafa.

- Siedziałeś w ich komputerze, powiedz mi proszę czy jest coś jeszcze o czym powinienem wiedzieć? - rzucam pytanie ale bez tej zwyczajowej przy takich pytaniach nutki w głosie sugerującej że to co powiedział to nie wszystko co wie. Patrząc jak pozostali Marines szykują sie do wymarszu powoli zdaję sobie sprawę że to miejsce budzi we mnie odrazę i frustrację. Podświadomie czekałem na konfrontację, na jasne odpowiedzi na jasno zadane pytania. Czekając na odpowiedź Olafa bezwiednie przyglądam się wciąż powtarzanej na holoekranie wiadomości - nic tu po nas powtarzam w myślach jakby chcąc upewnić się w słuszności wydanych rozkazów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gotfryd:

Gubernator nie poruszył nawet jednym mięśniem twarzy, choć zdołałeś zauważyć, że palce trzymające kielich zbielały, a płyn w samym naczyniu zaczął lekko drżeć. Inkwizytor skierował na ciebie swe zielone oczy i przypatrzył ci się uważnie. Wyczułeś, że atmosfera przy stole zmieniła się - rozluźnieni uprzednio dworscy dostojnicy teraz milczeli i udawali, że ich tu w ogóle nie ma.

- Jestem pewien, że to o czym tu mówimy, nie wyjdzie poza tą salę - odrzekł wysłannik Inkwizycji spoglądając po twarzach wszystkich obecnych na sali. Ktoś nadmiernie podejrzliwy przysiągłby, iż w słowach twego rozmócy dało się słyszeć groźbę.

- I wystąpił syn przeciw ojcu, a brat zabijał brata - usłyszałeś głos kapelana śledczego Hagena. - My pamiętamy, a nade wszystko: nie zapominamy. Wydarzenia z przeszłości mogą się powtórzyć i marnie wyglądać będzie nasza przyszłość, jeśli nie zadbamy o teraźniejszość.

- Imperator nas ochroni - odezwał się starzec siedzący obok gubernatora. - On jest naszą tarczą i opoką - dodał cicho.

- Jednakże my musimy strzec Imperatora - zripostował Hagen.

Dalszego ciągu tej dyskusji już nie słyszałeś, bo kapitan dał ci gestem znak, że musisz natychmiast udać się do Zamku kasztelana. Sam Allenstein wstał i odchrząknął.

- Niezwykle mi przykro, ale gubernator, ja i Sacrum Officium w osobie szanownego inkwizytora musimy się naradzić. Los planety od tego zależy - przerwał na chwilę i czekał, aż jego słowa dotrą do wszystkich. - Jednakże brat-bibliotekarz Gotfryd musi nas opuścić. Kasztelan musi o tym wiedzieć. Reszta, to już sprawa naszego zakonu. Ufam, że to zrozumiecie - dodał mierząc się wzrokiem z inkwizytorem, który siedział pośrodku. Przez krótką chwilę ci dwaj zmagali się starając się zmusić drugiego do odwrócenia wzroku. Żaden z nich tego nie uczynił.

- Oczywiście - odrzekł Hadrian powstając i zapraszającym gestem wskazał jakieś drzwi, a te, jakby na życzenie, natychmiast się uchyliły. Gubernator klasnął w dłonie przyzywając do sali dwie serwitorki. Te pochodzą do ciebie, na ich twarzach zastygł ten specyficzny, bezrozumny uśmiech. Masz wrażenie, że nawet gdyby ktoś rozrywał je na strzępy to ich piękne, złote twarze ani na chwilę nie zmieniłyby wyrazu. Mechaniczne kopie kobiet wykonują damski ukłon i gestami zapraszają ciebie oraz pięciu twych towarzyszy, których przydzielił ci przełożony, w tym Hagena, do podążania za sobą. Opuszczając komnatę zauważasz jeszcze, że kapitan bacznie się w ciebie wpatruje, zanim drzwi zamykają się bezszelestnie. Gdy wychodzicie przed Pałac, serwitorki wciąż wam asystują. Słyszysz głos w swoim komunikatorze:

- Zaraz będziemy na miejscu, bracie bibliotekarzu.

Nie czekaliście długo, po kilkunastu minutach usłyszałeś charakterystyczny dźwięk Rihno, które zatrzymało się przed fortyfikacjami twierdzy gubernatora. Kapelan śledczy skierował się w stronę przełożonego kasrkińskich wartowników, a reszta twojej drużyny - razem z tobą - znalazła się we wnętrzu czarno-białego transportowca z emblematem czarnego krzyża, znaku Templariuszy. Po chwili dołączył do was brat Hagen, który wsiadając rzekł: "Prowadź nas do celu, kierowco", drzwi zostały zamknięte i ruszyliście w podróż. Transportowiec tego typu został zaprojektowany tak, aby dowieźć na pole walki drużynę taktyczną Kosmicznych Marines z pełnym ubrojeniem, więc mieliście dużo miejsca dla siebie. Rihno trząsł się, najgorzej było z utrzymaniem się na miejscu przy zakrętach, ale prędko zapieliście pasy zabezpieczające unikając dzięki temu poważniejszych obrażeń. W końcu Rihno zatrzymał się, a zasuwa blokująca jedyne wyjście opadła umożliwiając wam wydostanie się z pojazdu. Wychodząc zobaczyłeś ogromny zamek ze sztandarem Templariuszy, wokół byli sami bracia zakonni, niektórzy nadzorowali zlobotomizowanych serwitorów i to byli jedyni nie-Kosmiczni Marines wewnątrz kręgu czarnych murów opasających warowną twierdzę.

- Witajcie, bracia. Jakie to koleje losu doprowadziły do naszego spotkania tu i teraz? - słyszysz pytanie jednego z terminatorów, najbardziej zasłużonych zakonowi Czarnych Templariuszy.

- Błogosławiony bądź, Imperatorze, Panie - odparł Hagen. - Czy moglibyśmy zobaczyć się z Kapelanem?

- Oddaje on teraz cześć należną Imperatorowi w Jego kaplicy. Nie wolno mu przeszkadzać, ale zaprowadzę was do miejsca, gdzie w spokoju poczekacie na jego przybycie - zaofiarował się terminator.

- Niechaj tak będzie, bracie - skinął głową kapelan śledczy.

Templariusz prowadził was w stronę zamku, forteca dzieliła się na miasteczko, gdzie przebywali służący, ochotnicy wstępujący do zakonu oraz inne ważniejsze osobistości mające kontakt z Kosmicznymi Marines Wielkiej Krucjaty oraz samo zmaczysko. Wszystko było otoczone grubym murem oddzielającym niewielką osadę wraz z fortecą od reszty miasta, aczkolwiek wszystkie te budowle wcieąż były jego częścią. Wy natomiast przeszliście przez zamek przedni oraz środkowy i znaleźliście się w wewnętrznym. Przed wami wyrosła ogromna katerda-twierdza zbudowana tak, jak wszystko tutaj, aby można było przetrwać oblężenie w tym poświęconym Imperatorowi miejscu. Doszłych do twych uszu głosy odprawianego właśnie nabożeństwa, przewodnik zatrzymał się, czekaliście cierpliwe. W końcu modlitwa umilkła, a ogromny dzwon obwieścił zakończenie modłów. Dwaj bracia Marine otwarli wielkie wrota katedry i zobaczyłeś kasztelana, który szedł w otoczeniu swej świty, ubrany był w święty pancerz dowódczy terminatora z wielkim czerwonym krzyżem na białym polu, u boku miał miecz energetyczny, a z całej postaci emanowała powaga, silna wola, mądrość oraz niezaprzeczalna wiara. Mieczowy Brat podszedł do terminatora, obaj zamienili ze sobą kilka słów, po czym niższy rangą skłonił się z szacunkiem i odszedł. Kasztelan podszedł do waszej grupy.

- Bądźcie pozdrowieni, bracia w wierze, cóż za sprawa sprowadza was do naszego skromnego przybytku? - spytał.

Abraham:

Devis uśmiecha się zakłopotany. Po chwili milczenia odpowiada, mówiąc szybko. Jest pełen engergii i wprost tryska optymizmem.

- Pomyśl. Czarni Templariusze, uczestniczący od początku w dziele Wielkiej Krucjaty, krzyżowcy przemierzający pustkę kosmosu i otchłanie Spaczni, którzy zmagają się ze wszystkimi, którzy są przeciwni Jego woli! - słyszysz coraz większy zapał w głosie komisarza. - Kilka tysięcy Adeptus Astartes stanowiących załogę Floty Wielkiej Krucjaty, wyposażonej w najpotężniejsze okręty bojowe z kuźni Adeptus Mechanicus i przybyli właśnie tutaj! Po cóż by innego, jeśli nie z zamiarem uderzenia prosto w heretyków przebywających w Oku Terroru? Na pewno zażyczą sobie asysty jednostek Imperialnej Gwardii! Złożyłem już podanie, jeśli Bóg Imperator będzie łaskaw to nareszcie wyrwę się stąd.

Głos Devisa się zmienił, stał się ponury i zgorzkniały.

- Panuje tu wieczna nuda, od lat nikt nie napadł na Cadię. Zdradzieckie Legiony szarpią planety na obrzeżach oka, ale Brama Cadiańska wciąż pozostaje poza obszarem objętym wojną. Wszyscy gnijemy w oczekiwaniu aż coś się stanie. Rozpowszechnia się marazm, pijaństwo, hazard i już z trudem potrafię utrzymać własnych ludzi w ryzach. Nie dziwię im się, bo mnie samego to zaczyna męczyć. Chciałem walczyć w Jego imię, zdobyć jakąś planetę, uzyskać awans, ale przydzielono mnie tutaj. Widzisz ich? - komisarz wskazuje na ludzi z odznakami KKC. - Jakby tego wszystkiego było mało, to oni traktują nas, jak gorszych od siebie. Ciągle starają się wywołać jakąś krwawą bójkę, a gdy nasi ludzie zostaną pobici, to nic się nie dzieje, bo Najwyższe Dowództwo uznało, że zdrowa rywalizacja między regimentami nikomu nie zaszkodzi. Zdrowa rywalizacja!

Dochodzicie do samochodu, Devis, już w pogrzebowym nastroju, siada za kierownicą i zapala papierosa, bez słowa podaje ci paczkę.

- Dobra - stwierdził po zaciągnięciu się dymem tytoniowym - masz może jakieś miejsce, do którego chciałbyś się udać? - w międzyczasie komisarz włącza radio samochodowe, słyszycie dźwięki marsza imperialnego, slogany zachęcające do pogodzenia się z ciężką pracą, trudami życia codziennego i bolesną śmiercią w imię Boga Imperatora Zbawcy Ludzkości. Znasz to, bo uczono cię działania mechanizmów propagandy i wykorzystywania jej w służbie Imperium. Na wielkim ekranie holofilmu leci, powtarzany co piętnaście minut, przerywnik z bohaterską Gwardią i niepokonanymi Synami Imperatora. Filmy stały się sposobem indoktrynowania ludności, nośnikiem jedynie słusznych treści. Nie raziło cię to, przyzwyczaiłeś się do tego, że masa nie rozumie światłych idei zjednoczenia ludzkości. Jakby myśli Devisa biegły tym samym torem, zaczął mówić:

- Tak naprawdę obchodzi ich tylko to, aby przeżyć następny dzień - komisarz wskazał palcem jakiegoś mieszkańca - gdyby nie opieka Imperatora to z chęcią służyliby komu innemu, byle oszczędzono ich życie i dobytek. Albo, jeśli nie istniałaby inna alternatywa, to już samo życie bez względu na warunki tej wegetacji. Nie wszyscy są tacy. Ale większość na pewno. Są nieuświadomieni. Nie rozumieją, że Eldarów nie obchodzi ich nędzne życie oraz równie żałosna śmierć. Orkowie zabijają każdego, kto stanie im na drodze. W końcu, jak porozumieć się z dwumetrowym analfabetą z żadzą mordu w oczach? Tyranidzi wyssają z życia każdy świat, który napotkają. Tau wykorzystaliby ich jako niewolników - Mroczni Eldarzy również, ale przynajmniej by się z tym nie kryli - przekładając tak naprawdę własną rasę ponad wszystkie inne, a Necroni i tak chcą nas wszystkich pozabijać. O Chaosie nie chcę nawet myśleć. Z ich wszystkich najszczersi są Tyranidzi i Necroni, bo i Mroczni Eldarzy stosują nieczyste zagrania. - Twój rozmówca zgniótł papierosa w zapalniczce. - I co nam pozostaje? Jedyna nadzieja w nas samych, Abrahamie. W ludzkości. W Imperialnej Gwardii i Synach Imperatora. Oni jedyni nie próbują nas oszukać i stają w naszej obronie. A nawet jeśli - machnął ręką - to i tak chcą uczynić kosmos lepszym miejscem dla człowieka, choćby z tego powodu wszyscy umieramy na polach niezliczonych bitew. Walczymy o własną sprawę. Nie stoją za nami obcy, który spróbują nas wykorzystać do swoich niecnych celów przy pierwszej nadarzającej się okazji, a sam błogosławiony Bóg Imperator.

Devis milknie, gdy z głośników wydobywa się donośne Dei gratia... Po czym podkręca on gałką głośność do takiego poziomu, że z trudem wytrzymujesz owo natężenie dźwięków, które wylewa się z radia zamontowanego w wozie.

- Może odwiedzimy blok dowodzenia? - pyta komisarz kładąc ręce na kierownicy.

Tal:

Szukasz specjalnych odznaczeń na mundurach, które można jednoznacznie ocenić jako "pozaświatowe". Doskonale znana jest niechęć Cadiańczyków do innych regimentów Imperialnej Gwardii, więc kierujesz swoje kroki w stronę żołnierzy Korpusu Śmierci z Kriegu. Ci żołnierze Imperatora noszą czarne płaszcze oraz mundury zdobione ikonografią w kształcie czaszek, mają głębokie poczucie odpowiedzialności. Po zniszczeniu ich ojczystego świata podczas pięćset letniej wojny domowej gwardziści z Kriegu sami zgłaszają się do najbardziej zażartych stref konfliktu. Z tego, co ci wiadomo, jest to po prostu regiment niezwykle lojalnych samobójców, którzy podejmą się każdego zadania bez względu na jego konsekwencje. Wiesz jedno - zawiedli się. Wyczuwasz narastające rozczarowanie związane z brakiem jakiejkolwiek wojskowej działalności w regionie Oka Terroru. Ostatnie raporty, które są powtarzane w formie plotek między poszczególnymi gwardzistami, mówią o coraz większej liczbie śmiertelnych ofiar w Korpusach Śmierci w wyniku samobójstw popełnianych przez żołnierzy tej formacji, choć oni sami - jak i ich dowódcy - nieustannie temu zaprzeczają. Zapytani przez ciebie ludzie nie protestują, choć nie zauważasz również jakiegoś specjalnego entuzjazmu. Żaden z nich nie odsuwa się od ciebie, choć żołnierze innych regimentów czynią to dość skwapliwie. Powszechne zalecane jest, aby gwardziści unikali psykerów, gdyż mają oni tendencje do eksplodowania na polu bitwy. Najwyraźniej niektóre regimenty skrupulatnie wypełniają ten rozkaz także poza terenem działań wojennych.

- Nowi? - pyta jeden ze starszych wojaków zupełnie bezbarwnym, pozbawionym zaciekawienia głosem.

Czujesz, że nie mając co robić nudzą się, a skoro się nudzą, to męczy ich lenistwo i brak jakichkolwiek zajęć, co dodatkowo przekłada się na ich złe samopoczucie spowodowane brakiem udziału walce, niechęć do wszystkiego i ogólnie pojętą apatię.

Jon:

Olaf wystukuje coś prędko na ekranie komputera i odpowiada:

- Nagrania wideo zostały wykasowane, skopiowałem schemat konstrukcyjny okrętu i dotarłem do ostatniego zapisu z komputera nawigacyjnego. Templariusze wzięli kurs na Cadię - Kosmiczny Marine milknie na chwilę marszcząc brwi. - Jon, coś mi tu nie pasuje. Holofilm został nagrany po walce, kiedy wszystkie sygnatury identyfikowane jako Czarni Templariusze znikły już z zapisów systemu podtrzymywania życia. Innych form życia nie zdołano rozpoznać.

Wyczułeś, że zdenerwowanie wśród młodszych członków oddziału jeszcze wzrostło, niektórzy zaczynają nerwowo rozglądać się na boki, nawet starsi stażem zwiadowcy są niespokojni, a ich niepokój przybiera wciąż na sile. Sprzęt został sprawdzony w mgnieniu oka, wszystko co znaleźliście zostało zebrane i przekazane tobie, jako dowódcy oddziału rozpoznawczego. Ruszyliście w drogę powrotną, widzisz że Rolf wręcz maniakalnie oświetla każdy fragment mijanych korytarzy, wszyscy podświadomie wyczekujecie ataku nieznanej siły, kiedy jeden ze zawiadowców mruknął:

- Przeklęty wrak, nawet szczury pozdychały... - oświetlając reflektorem coś, czego wcześniej nie dostrzegliście. Przy bliższym poznaniu zauważyłeś coś jeszcze; niewielkie insekty toczące zwłoki. Wiesz, że na statkach Imperium, a tym bardziej Adeptus Astartes, nie powinno być szkodników. Także pojawienie się bakterii na statku należącym kiedyś do Krucjaty, który powinien być sterylnie czysty, jest zastanawiające. Jeden z was zabrał szczura razem z kilkoma insektami, nie był tym zachwycony i z widoczną ulgą przekazał ci zebrany materiał.

- Plany konstrukcyjne tego złomu są już dawno nieaktulne - szepnął Odin, który od rozmowy z Olafem zdawał się być czymś bardzo zaaferowany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybkim ruchem przykręcam głośność radia do takiego stopnia, żeby te wibracje nie rozsadziły mi bębenków. Patrzę lekko zniesmaczony na Davisa, ale po chwili na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.

- Może być i tam, ale proszę byś tym razem nie sprawdzał wytrzymałości tego pojazdu w warunkach ekstremalnych. – powiedziałem mając na uwadze sposób prowadzenia Davis’a.

Po kilku chwilach zacząłem mówić powoli, ale na tyle głośno i wyraźnie, by wciąż grające radio nie zagłuszyło moich słów.

- Masz rację mówiąc, że tylko Tyranidzi i Necroni są uczciwi wobec innych ras. Jednak ich cel jest w sumie taki sam, jak każdej ze stron trwającego konfliktu. Celem tym jest dominacja. Tau, Necroni, Eldarzy, Orkowie, Tyranidzi, Chaos, a nawet my sami. Wszyscy dążymy do dominacji w kosmosie. Jedyne, co nas różni, to pobudki, które nam przyświecają, oraz metody działania. Gdy Tyranidzi pragną tylko pożreć wszystko co napotkają na swej drodze, my niesiemy Jego światło, które miast niszczyć, przynosi zjednoczenie. Droga do osiągnięcia celu jest zgoła inna dla każdej strony konfliktu. My walczymy w imię wiary, mając nadzieję, że gdy On powstanie, kosmos będzie gotowy na powitanie Go. Inni walczą bo ich rodzinne światy są już przeludnione. Jeszcze inni walczą mając nadzieję zdobyć łupy wojenne, lub licząc na nagrody od swoich bogów. Niektórzy walczą tylko dla samej walki, lub też dlatego, że nie mają innego wyjścia. Spośród nich wszystkich, najgroźniejsi są ci, którzy walczą w imię wyższego dobra. Dobra swojej rasy, swojego dziedzictwa. Ich wiara w lepsze czasy jest siłą, z którą trzeba się liczyć. To dlatego właśnie my wygramy tą całą wojnę Davis’ie. Przyświeca nam właśnie ta wiara w lepsze czasy, kiedy to nasi potomkowie będą mogli żyć spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość. Dlatego, mimo tylu ofiar wśród naszego ludu, wciąż walczymy i nie poddamy się, dopóki ostatni z naszych wrogów nie będzie martwy, lub zamknięty pod kluczem.

Po tych słowach na chwile umilkłem, ale zaraz potem dodałem.

- Muszę przyznać, że do tej pory miałem niezbyt pochlebne zdanie na twój temat, ale teraz widzę, że zaprawdę jesteś godnym synem Imperatora. Obyś dostał przydział, którego tak pragniesz.

Potem już nic nie mówiłem. Czekałem na to, co zobaczymy pod koniec podróży i miałem nadzieję, że Davis nie będzie zaraz jechał tak jak wcześniej, bo nie mam najmniejszej ochoty sprawdzać, ile odcieni mogą mieć nachodzące na siebie siniaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nikt z Aurigos nie jest nowy - mówię, pozwalając, aby w moim głosie zabrzmiała lekko nuta dumy. Niech poczują, że nie mają do czynienia z jakimś wymoczkiem...

Patrzę przez chwilę po twarzach żołnierzy z Kriegu. Staram się wyczuć, czy te skrzywione śmiercią i zagładą umysły nie szukają swej walki tam, gdzie nie powinny - w mrocznych zakamarkach swych dusz.

- My też nie przywykliśmy do bezczynności - ponownie zwracam się do starszego żołnierza, widząc jego pełną apatii postawę. - A gdy wokół nie widać wroga, nieprzyjaciel zjawia się tu - mówię, dotykając palcem skroni, po czym patrzę bacznie w oczy gwardzisty.

Mimowolnie moje myśli skupiają się na sytuacji, w jakiej muszą tkwić żołnierze Korpusu Śmierci. Walka jest dla nich paliwem, to ona nie pozwala im myśleć o utraconej ojczyźnie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Olaf, połącz się z desantowcem i przekaż że mają być gotowi do startu jak tylko ostatni marine wejdzie na pokład - wydaję krótki rozkaz, po czym przechodzę na otwarty kanał - Ruszać się! nie mamy całego dnia.

To miejsce zaczyna mi działać na nerwy. Warknięciami popędzam co wolniejszych Marines samemu zamykając zwiad i ubezpieczając tyły. Ciekawość połączona z dziwnym obrzydzeniem nie daje mi spokoju. Co do cholery splugawiło to miejsce? co jest za tymi grodziami? w końcu CO wybiło do nogi templariuszy? W myślach karcę się za nadgorliwość, przyszliśmy tu by dostarczyć informacji i nasza misja jest skończona. Oglądam się za siebie omiatając szperaczem przestrzeń, którą przed chwilą przeszliśmy. Nadal jednak nie mogę pozbyć się uczucia że coś jest nie tak, doprowadza mnie to na granice frustracji, przyśpieszam kroku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z nieukrywanym żalem opuszczam salę bankietową. Szkoda. Zaczynało się robić ciekawie. Kapitan Allenstein spotkał godnego siebie adwersarza. - myślę, a na mojej twarzy pojawia się mimowolny uśmieszek. Transporter Rhino zabiera nas na miejsce spotkania. Wysiadamy na obszernym dziedzińcu, wszędzie kręcą się szeregowi bracia, da się też dostrzec grupkę terminatorów uważnie wertujących wzrokiem wszystkich przybyszy. Po chwili podchodzi do nas jeden z czempionów. Pozwalam Hagenowi na zabranie głosu, sam trzymając się z tyłu. Zdaje się, że nasz przyjazd wzbudził zainteresowanie. Po dość długiej przechadzce, podczas której mijaliśmy kolejne linie obronne tego wielkiego kompleksu. W końcu znaleźliśmy się pod murami ogromnej katedry, gdzie mieliśmy zaczekać na Kasztelana, który akurat odmawiał modlitwę do Imperatora. Kiedy dzwięk dzwonu umilkł, wielkie drzwi otworzyły się, a z budynku wyszła majestatyczna postać, od której aż biła siła i charyzma. Kasztelan we własnej osobie.

- Bądźcie pozdrowieni, bracia w wierze, cóż za sprawa sprowadza was do naszego skromnego przybytku?

Wysuwam się do przodu i wykonuje grzecznościowy ukłon w stronę Kasztelana.

- Witaj, drogi bracie. Sprawa to największej wagi i niecierpiąca zwłoki. Kilka dni temu astropata ze zwiadowczego statku Gwardii Imperialnej dostrzegł wiele okrętów Chaosu opuszczających Oko Terroru. Nasze granice zostały naruszone, a dowództwo spodziewa się ataku na Cadiańską Bramę. - przerywam na chwilę, żeby rozmówca był w stanie przetrawić te wszystkie informacje i kontynuuję: - Nie możemy dopuścić by Cadia wpadła w szpony Chaosu. Brama ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa całego Imperium. Wolą Imperatora jest by utrzymać ją bez względu na koszty. - uśmiecham się dumnie, po czym dodaję:

- Dlatego jesteśmy tutaj my. Kapitan Allenstein wysłał nas, bo potrzebujemy trochę waszych chłopców do zabezpieczenia ekwipunku. Mamy też sprawdzić obronę i sprzęt na zamku... - kończę wywód zwracając się do jednego z przybocznych:

- Kapelanie Hagen, od czego proponowałbyś rozpocząć naszą wizytację?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak Ekscelencjo, słownie dwa. Jak rozpoznamy "Bezdomnego" i cóż to za poszlaka. Twa wola zostanie spełniona, jednak pragnę być przygotowany na każdą ewentualność. Wielu idiotów położyło już głowę na pieńku przez zbyt dużą pewność siebie. Pokora i wiara w opiekę Imperatora, a nie pycha i wiara w siłę własnych mięśni, to powinno kierować każdym sługą Imperium. Jesteśy w środku nieznanego nam terytorium i możemy polegać tylko na Imperatorze i zmysłach w które nas wyposażył. A Inkwizytor wypowiada się tak lakonicznie. Milknę wyczekując odpowiedzi z ust przedstawiciela Ordo Malleus.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abraham:

Twój rozmówca kiwnął tylko głową, uruchomił silnik i kieruje pojazd w stronę bramy wyjazdowej. Nie napotkaliście już żadnej kontroli, wartownik tylko machnął wam ręką żebyście przejeżdżali, a człowiek w budce kontrolnej pochylił się nad konsoletą i wrota zaczęły się przesuwać, odsłaniając akurat tyle, ile było wam potrzeba do pokonania przeszkody. Zdążyliście się już oddalić, lecz jeszcze dotarł do ciebie huk z jakim potężna brama się zamknęła. Nie możesz odpędzić się od dziwnego przeczucia, że coś zaczyna się dziać. Devis, jakby wreszcie powiedział wszystko, co mu najbardziej ciążyło na sercu, jedzie już znacznie spokojniej - podróż przebiega bez zakłóceń. W momencie, kiedy parkujecie obok kwatery głównej, rozlega się specyficzny dźwięk syreny alarmowej. Krótkie, urywane sygnały wzywają żołnierzy Imperialnej Gwardii na posiłek. Mieliście odwiedzić kwaterę główną, gdzie zbierali się oficerowie armii, ale wygląda na to, że na razie należy przełożyć obowiązki i spotkać się z dzisiejszym obiadem. Czujesz się osłabiony, musisz pokrzepić swe siły. Spoglądając na Devisa zauważasz, że on również niczego nie jadł, bo jest zielony na twarzy. Albo po prostu wyobraził sobie, co przygotował na dziś kucharz. Zajmujecie zwyczajowe miejsca, już od pewnego czasu większość oficerów spotykała się przy określonych miejscach ze swoimi towarzyszami, znanymi głównie podczas gry w karty, piciu i przy posiłkach. Wszystko zgodnie z niepisanym kodeksem grzecznościowym - każdy zajmował właśnie to krzesło, na którym siedział przy pierwszym spotkaniu z grupą. Nawet jeśli wszyscy się nawzajem szczerze nienawidzili. Przywitał was komisarz Warmow, nie uważając za stosowne przy tym wstać z zajmowanego przez siebie miejsca. Sierżanta Hogga zauważyliście, gdy przemykał się między stolikami krętą ścieżką, kilka razy wracał po swoich śladach, chwiejąc się niepewnie, ale w końcu dotarł na miejsce przeznaczenia. Obok nietkniętej na stole szklaneczki postawił butelkę „czegoś mocniejszego”. Podczas waszej dość długiej znajomości nie widziałeś jeszcze, żeby ten człowiek kiedykolwiek pił coś innego niż alkohol. Nie mieliście zbyt wiele czasu na rozmowę, bo właśnie podawano potrawy szefa kuchni. Spojrzałeś zaciekawiony na zawartość swojego talerza. Trafił ci się „oficerski” kawałek mięsa, czyli niemal dwu- trzykrotnie większy od przydziału zwykłego szeregowca, rzucony najprawdopodobniej z rozmachem na naczynie, bo sos na powierzchni przybrał ciekawy kształt. Do tego para wielkich, kleistych okrągłych klusek. I jeszcze kubek kawy wątpliwej jakości. Spróbowałeś odrobinę swego mięsa i stwierdziłeś ze zdumieniem, że bardzo ci smakuje ta potrawa. Znałeś ten smak już wcześniej. Po skończonym posiłku twoi kompani rzucili talerze na brzęczący stos, nie przejmując się zlatującymi się zewsząd owadami. Czas na jedzenie dobiegł końca, teraz już można było zacząć rozmowę. Hogg mruknął coś o ogromnym statku, wiszącym nisko nad powierzchnią. Ponad wszelką wątpliwość nie był to statek Inkwizycji, raczej barka bojowa, ale nikt z obecnych nie mógł dokładnie stwierdzić powodu jej obecności. Ani przynależności.

Tal:

Żołnierz spogląda na ciebie i przez chwilę na jego obliczu pojawia się zainteresowanie, ręka twego rozmówcy pociera przez chwilę policzek. Nie potrzebowałbyś nawet swoich „darów” żeby się wiedzieć, że wojownik zastanawia się nad wyjawieniem ci jakiegoś niezwykle ważnego faktu. Trwa to krótką chwilę, wyczuwasz przy tym, iż reszta Korpusu Śmierci skupiła swoją uwagę na tobie. Nagle stałeś się przedmiotem milczącej obserwacji, zdajesz sobie sprawę, że jesteś poddawany bardzo surowej ocenie. Nie boimy się nieprzyjaciela, jeśli to chcesz usłyszeć - słyszysz odpowiedź. - Jednak nie mamy w zwyczaju strzelać sobie w łeb z nudów. Jak mnie ktoś zapyta, to powiem, że dzieje się tu coś paskudnego. Doświadczony Gwardzista milknie na chwilę i ogląda się za siebie.

- Pogrzebali ich na skraju lasu, to kawałek za obozem - wtrąca jeden z szeregowych. - Bóg Imperator mi świadkiem, że żaden z nich nie był na tyle świrnięty, żeby targnąć się na własne życie...

- Bo to hańba! - warknął ktoś inny.

- Tym o tym wiesz. Ja wiem. Oni wiedzieli - weteran przywołał do porządku swoich kamratów. - I dlatego nie wierzę w samobójstwo. Nikt z Kriegu nie wierzy - dodał cicho.

Podczas rozmowy wyczuwasz szczerość w słowach żołnierzy, a także niepokój i rosnącą irytację tym wszystkim. Nie masz wątpliwości, że uczucia te są prawdziwe. Przypominasz sobie, że samobójstwa zgłaszano zawsze pojedynczo, w odstępach co najmniej dwutygodniowych. Śledztwo przeprowadzone w tej sprawie - przez komisarzy regimentów - doprowadziło do prostego wniosku; samobójstwo. Tylko jeden człowiek biorący udział w tym dochodzeniu podał w wątpliwość tę teorię, nie potrafił jednak znaleźć na to żadnych konkretnych dowodów.

Jon:

Młody Wilki szybko wypełnia twoje polecenie i informuje o potwierdzeniu ze strony załogi desantowca. Poruszacie się tak szybko, choć w dalszym ciągu zachowujecie podstawowe środki ostrożności, można odnieść wrażenie, że to sam Fulgrim was goni. Słyszysz wyraźnie ciche warknięcia pozostałych, kiedy wracacie z powrotem na statek. Nieznośne uczucie dręczy wszystkich i co gorsza - nie można się z nim rozprawić przy pomocy łańcuchowego miecza, czy serii z boltera. Bo twoim największym wrogiem jesteś w tej chwili ty sam. I twoja wyobraźnia, podsuwająca niepokojąco szczegółowe obrazy mutantów pełzających bezszelestnie w wąskich kanałach wentylacyjnych nad waszymi głowami, gotowe... Łapiesz się na tym, że jeszcze bardziej przyśpieszasz kroku i wręcz modlisz się do Imperatora, żeby jednak coś się stało, bo ta niepokojąca cisza, spokój wymarłego statku, działa ci na nerwy. W końcu docieracie do desantowca, gdy oglądasz się za siebie, w ciemność, słyszysz dźwięk mechanizmu zamykającego wejście. Następuje syk i wstrząs w momencie odczepiania się, po kilku minutach dryfu nawigator podejmuje decyzję o uruchomieniu silników, próbując jednocześnie wykonać zwrot aby oddalić się od międzygwiezdnego rozbitka. Podchodzi do ciebie Kapłan Run, kładzie rękę na twym ramieniu spoglądając ci znacząco w oczy. Zdajesz sobie sprawę, że nie czas jeszcze na odpoczynek. Musisz zdać raport ze swej misji Wilczemu Wodzowi, Bartokowi Czerwonemu. Wkraczasz do sali, gdzie zebrała się cała starszyzna - Kapłani Run, Żelaza oraz Wilka, przywódcy zaś towarzyszy Wilcza Straż - jego osobista ochrona, zasłużeni Marines odziani w święte pancerze Terminatorów, posiadający zaszczyt noszenia wilczych talizmanów.

- Witaj, Jonie - odezwał się rudobrody Bartok, potężny wojownik siedział wyprostowany na kamiennym tronie - opowiedz nam teraz dokładnie to, co widziałeś.

Dzięki swojemu czułemu węchowi wyczuwasz, że wszyscy obecni na sali są niezwykle przejęci całą sytuacją. Nie słyszysz już nawet wymienianych szeptem uwag kapłanów, a wszystkie oczy w komnacie Wilczego Wodza zwrócone są w twoim kierunku.

Malcom:

Inkwizytor przygląda ci się przez chwilę. - Nie rozpoznacie, sam was znajdzie, to nie powinno być specjalnie trudne. Pokręćcie się po okolicy, z pewnością Bezdomny zdoła nawiązać kontakt. Co do poszlaki... - człowiek milknie na chwilę, po czym kontynuuje: - Otrzymałem wiadomość od kogoś, kto znajduje się w kręgu osób znajdujących się blisko wpływowych ludzi, a ja nie mogę lekceważyć podobnych informacji.

- Na mnie już czas, i wy, i ja mamy wiele do zrobienia. Ale przedtem... - zawiesił głos.

Serwoczaszka wpadła do kaplicy i zatrzymała się przed tobą, mniej więcej na poziomie twarz. Po wydaniu z siebie całej serii piskliwych sygnałów niewielki zwiadowca przesłał projekcję, przedstawiającą widok miasta z lotu ptaka, albo holograficzną projekcję mapy miejskiej, nie jesteś w stanie dokładnie tego stwierdzić. Ze swoją pamięcią nie powinieneś mieć żadnych problemów z zapamiętaniem topografii miasta.

- Miasto, jak widzisz, jest bardzo rozległe. Otoczone trzema pierścieniami murów obronnych - zaczyna objaśniać Dartin Cole. - Informator powinien czekać w tej części miasta - wskazał ręką obszar pod murami, w sąsiedztwie fabryk. - Nie będziecie musieli nikogo o nic pytać, jestem pewien że sama wasza obecność w okolicy ściągnie na was uwagę Bezdomnego.

Poza tym co obejmowało wyjaśnienia Inkwizytora, umiejscowiłeś także Port Kosmiczny, Zamek Templariuszy, Pałac Gubernatora, Centrum Dowodzenia Segmentum i Kwaterę Główną Adeptus Arbites. Obserwujesz jak Cole odchodzi swoją drogą, nie oglądając się za siebie. Reszta twojego oddziału stoi już w pełnej gotowości, dzierżąc w dłoniach poświęconą broń.

Gotfryd:

Kasztelan Rainald Ruesdorf skinął głową słysząc twoje słowa i spojrzał z zaciekawieniem na brata Hagena, ten, czując na sobie wzrok najwyższego zwierzchnika Czarnych Templariuszy na Cadii, odchrząknął i po krótkiej chwili odpowiedział:

- Chaos jest groźnym przeciwnikiem, nie tylko poprzez swe moce. Zwodzi ludzi obietnicami potęgi, chwały, bogactw, przyjemności... Do walki z podobnym wrogiem na pewno zostanie użyta cała potęga naszego zakonu, w to nie wątpię. Czy moglibyśmy zobaczyć starożytnych Stalowych Braci, uśpionych po ostatnich walkach o Cadię? - zwraca się wprost do Kasztelana, starając się przy tym okazać mu cały należny szacunek.

- Nie będę ukrywał, że jestem zaskoczony, ale jeśli w ten sposób mogę przysłużyć się waszej sprawie, to nie będę oponował - odrzekł Rainald. - Jednak zbliża się pora obiadu, zasiądziecie na honorowym miejscu, bracia, jako moi goście.

Ruesdorf poprowadził was korytarzami swej twierdzy do miejsca, gdzie wszyscy zakonnicy spożywają w spokoju swój posiłek, wspólnej izby. Zdobiły ją niewielkie okna forteczne, wykute w kamieniu na wzór templariuszowskich krzyży. We wnętrzu pomieszczenia ujrzałeś szereg prostokątnych stołów z przystawionymi doń po obu stronach dębowymi ławami, zaś przy największym z nich dostrzegłeś tron Kasztelana, zrobiony z czarnego drewna. Dzwon wybił trzy razy, sygnalizując wszystkim obecnym na zamku braciom porę dnia. Widziałeś jak kilka minut później sala zaczęła wypełniać się pancerzami w czarno-białych barwach. Ogromna sala byłaby w stanie pomieścić jeszcze może stu, stu pięćdziesięciu dodatkowych Marines, zanim zaczęłoby robić się ciasno. Zlobotomizowani serwitorzy pełnili funkcje posługiwaczy, nakrywając do stołu. Poza bogato zdobionymi murami cała reszta świadczyła o spartańskich warunkach Templariuszy. Pili tylko wodę, choć na pewno mogliby sobie pozwolić na o wiele lepsze napoje, na półmiskach spoczywały różnorodne rodzaje. Zauważyłeś także inne, dotąd nie widziane bądź też znane ci tylko z nazwy. Ty i twoi towarzysze zasiedliście na ławie po lewej stronie Ruesdorfa, gdy starszyzna zakonna zajęła przeciwległą ławę i resztę waszej. Pozostali lokowali się gdzie było można, w jednej chwili wybuch gwar, ręce chwyciły za co smakowitsze kawałki. Zaczęła się uczta...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abraham:

Twój rozmówca kiwnął tylko głową, uruchomił silnik i kieruje pojazd w stronę bramy wyjazdowej. Nie napotkaliście już żadnej kontroli, wartownik tylko machnął wam ręką żebyście przejeżdżali, a człowiek w budce kontrolnej pochylił się nad konsoletą i wrota zaczęły się przesuwać, odsłaniając akurat tyle, ile było wam potrzeba do pokonania przeszkody. Zdążyliście się już oddalić, lecz jeszcze dotarł do ciebie huk z jakim potężna brama się zamknęła. Nie możesz odpędzić się od dziwnego przeczucia, że coś zaczyna się dziać. Devis, jakby wreszcie powiedział wszystko, co mu najbardziej ciążyło na sercu, jedzie już znacznie spokojniej - podróż przebiega bez zakłóceń. W momencie, kiedy parkujecie obok kwatery głównej, rozlega się specyficzny dźwięk syreny alarmowej. Krótkie, urywane sygnały wzywają żołnierzy Imperialnej Gwardii na posiłek. Mieliście odwiedzić kwaterę główną, gdzie zbierali się oficerowie armii, ale wygląda na to, że na razie należy przełożyć obowiązki i spotkać się z dzisiejszym obiadem. Czujesz się osłabiony, musisz pokrzepić swe siły. Spoglądając na Devisa zauważasz, że on również niczego nie jadł, bo jest zielony na twarzy. Albo po prostu wyobraził sobie, co przygotował na dziś kucharz. Zajmujecie zwyczajowe miejsca, już od pewnego czasu większość oficerów spotykała się przy określonych miejscach ze swoimi towarzyszami, znanymi głównie podczas gry w karty, piciu i przy posiłkach. Wszystko zgodnie z niepisanym kodeksem grzecznościowym - każdy zajmował właśnie to krzesło, na którym siedział przy pierwszym spotkaniu z grupą. Nawet jeśli wszyscy się nawzajem szczerze nienawidzili. Przywitał was komisarz Warmow, nie uważając za stosowne przy tym wstać z zajmowanego przez siebie miejsca. Sierżanta Hogga zauważyliście, gdy przemykał się między stolikami krętą ścieżką, kilka razy wracał po swoich śladach, chwiejąc się niepewnie, ale w końcu dotarł na miejsce przeznaczenia. Obok nietkniętej na stole szklaneczki postawił butelkę „czegoś mocniejszego”. Podczas waszej dość długiej znajomości nie widziałeś jeszcze, żeby ten człowiek kiedykolwiek pił coś innego niż alkohol. Nie mieliście zbyt wiele czasu na rozmowę, bo właśnie podawano potrawy szefa kuchni. Spojrzałeś zaciekawiony na zawartość swojego talerza. Trafił ci się „oficerski” kawałek mięsa, czyli niemal dwu- trzykrotnie większy od przydziału zwykłego szeregowca, rzucony najprawdopodobniej z rozmachem na naczynie, bo sos na powierzchni przybrał ciekawy kształt. Do tego para wielkich, kleistych okrągłych klusek. I jeszcze kubek kawy wątpliwej jakości. Spróbowałeś odrobinę swego mięsa i stwierdziłeś ze zdumieniem, że bardzo ci smakuje ta potrawa. Znałeś ten smak już wcześniej. Po skończonym posiłku twoi kompani rzucili talerze na brzęczący stos, nie przejmując się zlatującymi się zewsząd owadami. Czas na jedzenie dobiegł końca, teraz już można było zacząć rozmowę. Hogg mruknął coś o ogromnym statku, wiszącym nisko nad powierzchnią. Ponad wszelką wątpliwość nie był to statek Inkwizycji, raczej barka bojowa, ale nikt z obecnych nie mógł dokładnie stwierdzić powodu jej obecności. Ani przynależności.

Tal:

Żołnierz spogląda na ciebie i przez chwilę na jego obliczu pojawia się zainteresowanie, ręka twego rozmówcy pociera przez chwilę policzek. Nie potrzebowałbyś nawet swoich „darów” żeby się wiedzieć, że wojownik zastanawia się nad wyjawieniem ci jakiegoś niezwykle ważnego faktu. Trwa to krótką chwilę, wyczuwasz przy tym, iż reszta Korpusu Śmierci skupiła swoją uwagę na tobie. Nagle stałeś się przedmiotem milczącej obserwacji, zdajesz sobie sprawę, że jesteś poddawany bardzo surowej ocenie. Nie boimy się nieprzyjaciela, jeśli to chcesz usłyszeć - słyszysz odpowiedź. - Jednak nie mamy w zwyczaju strzelać sobie w łeb z nudów. Jak mnie ktoś zapyta, to powiem, że dzieje się tu coś paskudnego. Doświadczony Gwardzista milknie na chwilę i ogląda się za siebie.

- Pogrzebali ich na skraju lasu, to kawałek za obozem - wtrąca jeden z szeregowych. - Bóg Imperator mi świadkiem, że żaden z nich nie był na tyle świrnięty, żeby targnąć się na własne życie...

- Bo to hańba! - warknął ktoś inny.

- Tym o tym wiesz. Ja wiem. Oni wiedzieli - weteran przywołał do porządku swoich kamratów. - I dlatego nie wierzę w samobójstwo. Nikt z Kriegu nie wierzy - dodał cicho.

Podczas rozmowy wyczuwasz szczerość w słowach żołnierzy, a także niepokój i rosnącą irytację tym wszystkim. Nie masz wątpliwości, że uczucia te są prawdziwe. Przypominasz sobie, że samobójstwa zgłaszano zawsze pojedynczo, w odstępach co najmniej dwutygodniowych. Śledztwo przeprowadzone w tej sprawie - przez komisarzy regimentów - doprowadziło do prostego wniosku; samobójstwo. Tylko jeden człowiek biorący udział w tym dochodzeniu podał w wątpliwość tę teorię, nie potrafił jednak znaleźć na to żadnych konkretnych dowodów.

Jon:

Młody Wilki szybko wypełnia twoje polecenie i informuje o potwierdzeniu ze strony załogi desantowca. Poruszacie się tak szybko, choć w dalszym ciągu zachowujecie podstawowe środki ostrożności, można odnieść wrażenie, że to sam Fulgrim was goni. Słyszysz wyraźnie ciche warknięcia pozostałych, kiedy wracacie z powrotem na statek. Nieznośne uczucie dręczy wszystkich i co gorsza - nie można się z nim rozprawić przy pomocy łańcuchowego miecza, czy serii z boltera. Bo twoim największym wrogiem jesteś w tej chwili ty sam. I twoja wyobraźnia, podsuwająca niepokojąco szczegółowe obrazy mutantów pełzających bezszelestnie w wąskich kanałach wentylacyjnych nad waszymi głowami, gotowe... Łapiesz się na tym, że jeszcze bardziej przyśpieszasz kroku i wręcz modlisz się do Imperatora, żeby jednak coś się stało, bo ta niepokojąca cisza, spokój wymarłego statku, działa ci na nerwy. W końcu docieracie do desantowca, gdy oglądasz się za siebie, w ciemność, słyszysz dźwięk mechanizmu zamykającego wejście. Następuje syk i wstrząs w momencie odczepiania się, po kilku minutach dryfu nawigator podejmuje decyzję o uruchomieniu silników, próbując jednocześnie wykonać zwrot aby oddalić się od międzygwiezdnego rozbitka. Podchodzi do ciebie Kapłan Run, kładzie rękę na twym ramieniu spoglądając ci znacząco w oczy. Zdajesz sobie sprawę, że nie czas jeszcze na odpoczynek. Musisz zdać raport ze swej misji Wilczemu Wodzowi, Bartokowi Czerwonemu. Wkraczasz do sali, gdzie zebrała się cała starszyzna - Kapłani Run, Żelaza oraz Wilka, przywódcy zaś towarzyszy Wilcza Straż - jego osobista ochrona, zasłużeni Marines odziani w święte pancerze Terminatorów, posiadający zaszczyt noszenia wilczych talizmanów.

- Witaj, Jonie - odezwał się rudobrody Bartok, potężny wojownik siedział wyprostowany na kamiennym tronie - opowiedz nam teraz dokładnie to, co widziałeś.

Dzięki swojemu czułemu węchowi wyczuwasz, że wszyscy obecni na sali są niezwykle przejęci całą sytuacją. Nie słyszysz już nawet wymienianych szeptem uwag kapłanów, a wszystkie oczy w komnacie Wilczego Wodza zwrócone są w twoim kierunku.

Malcom:

Inkwizytor przygląda ci się przez chwilę. - Nie rozpoznacie, sam was znajdzie, to nie powinno być specjalnie trudne. Pokręćcie się po okolicy, z pewnością Bezdomny zdoła nawiązać kontakt. Co do poszlaki... - człowiek milknie na chwilę, po czym kontynuuje: - Otrzymałem wiadomość od kogoś, kto znajduje się w kręgu osób znajdujących się blisko wpływowych ludzi, a ja nie mogę lekceważyć podobnych informacji.

- Na mnie już czas, i wy, i ja mamy wiele do zrobienia. Ale przedtem... - zawiesił głos.

Serwoczaszka wpadła do kaplicy i zatrzymała się przed tobą, mniej więcej na poziomie twarz. Po wydaniu z siebie całej serii piskliwych sygnałów niewielki zwiadowca przesłał projekcję, przedstawiającą widok miasta z lotu ptaka, albo holograficzną projekcję mapy miejskiej, nie jesteś w stanie dokładnie tego stwierdzić. Ze swoją pamięcią nie powinieneś mieć żadnych problemów z zapamiętaniem topografii miasta.

- Miasto, jak widzisz, jest bardzo rozległe. Otoczone trzema pierścieniami murów obronnych - zaczyna objaśniać Dartin Cole. - Informator powinien czekać w tej części miasta - wskazał ręką obszar pod murami, w sąsiedztwie fabryk. - Nie będziecie musieli nikogo o nic pytać, jestem pewien że sama wasza obecność w okolicy ściągnie na was uwagę Bezdomnego.

Poza tym co obejmowało wyjaśnienia Inkwizytora, umiejscowiłeś także Port Kosmiczny, Zamek Templariuszy, Pałac Gubernatora, Centrum Dowodzenia Segmentum i Kwaterę Główną Adeptus Arbites. Obserwujesz jak Cole odchodzi swoją drogą, nie oglądając się za siebie. Reszta twojego oddziału stoi już w pełnej gotowości, dzierżąc w dłoniach poświęconą broń.

Gotfryd:

Kasztelan Rainald Ruesdorf skinął głową słysząc twoje słowa i spojrzał z zaciekawieniem na brata Hagena, ten, czując na sobie wzrok najwyższego zwierzchnika Czarnych Templariuszy na Cadii, odchrząknął i po krótkiej chwili odpowiedział:

- Chaos jest groźnym przeciwnikiem, nie tylko poprzez swe moce. Zwodzi ludzi obietnicami potęgi, chwały, bogactw, przyjemności... Do walki z podobnym wrogiem na pewno zostanie użyta cała potęga naszego zakonu, w to nie wątpię. Czy moglibyśmy zobaczyć starożytnych Stalowych Braci, uśpionych po ostatnich walkach o Cadię? - zwraca się wprost do Kasztelana, starając się przy tym okazać mu cały należny szacunek.

- Nie będę ukrywał, że jestem zaskoczony, ale jeśli w ten sposób mogę przysłużyć się waszej sprawie, to nie będę oponował - odrzekł Rainald. - Jednak zbliża się pora obiadu, zasiądziecie na honorowym miejscu, bracia, jako moi goście.

Ruesdorf poprowadził was korytarzami swej twierdzy do miejsca, gdzie wszyscy zakonnicy spożywają w spokoju swój posiłek, wspólnej izby. Zdobiły ją niewielkie okna forteczne, wykute w kamieniu na wzór templariuszowskich krzyży. We wnętrzu pomieszczenia ujrzałeś szereg prostokątnych stołów z przystawionymi doń po obu stronach dębowymi ławami, zaś przy największym z nich dostrzegłeś tron Kasztelana, zrobiony z czarnego drewna. Dzwon wybił trzy razy, sygnalizując wszystkim obecnym na zamku braciom porę dnia. Widziałeś jak kilka minut później sala zaczęła wypełniać się pancerzami w czarno-białych barwach. Ogromna sala byłaby w stanie pomieścić jeszcze może stu, stu pięćdziesięciu dodatkowych Marines, zanim zaczęłoby robić się ciasno. Zlobotomizowani serwitorzy pełnili funkcje posługiwaczy, nakrywając do stołu. Poza bogato zdobionymi murami cała reszta świadczyła o spartańskich warunkach Templariuszy. Pili tylko wodę, choć na pewno mogliby sobie pozwolić na o wiele lepsze napoje, na półmiskach spoczywały różnorodne rodzaje. Zauważyłeś także inne, dotąd nie widziane bądź też znane ci tylko z nazwy. Ty i twoi towarzysze zasiedliście na ławie po lewej stronie Ruesdorfa, gdy starszyzna zakonna zajęła przeciwległą ławę i resztę waszej. Pozostali lokowali się gdzie było można, w jednej chwili wybuch gwar, ręce chwyciły za co smakowitsze kawałki. Zaczęła się uczta...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-„To teraz do kwatery głównej. Może tam się dowiemy czegoś więcej.” – stwierdziłem w myślach, kiedy minęliśmy bramę – „Coś zaczyna się dziać, a niewiedza jest w takim wypadku najgorszą rzeczą. Nie można przecież....”

Mój dalszy ciąg myślowy przerwał alarm, który oznacza, że przyszedł czas na to, co zwiemy tutaj „standardowym testem wytrzymałościowym”. Krótko mówiąc, czas na obiad. Już na samą myśl o tym, czego będą chcieli się pozbyć z kuchni, Davis zrobił się zielonkawy, a mnie zaczęła łapać lekka zgaga. Gdy dojechaliśmy co celu i zajęliśmy swoje miejsca, była tam już większość oficerów. Głównym spóźnionym był Hogg, który stałym już zwyczajem był pijany. Zaraz, gdy tylko usiadł, podano nam obiad. Spojrzałem na zawartość swojego talerza tak, jakbym patrzył na... nie... słowa tego nie opiszą. Może to i dobrze. Ten obiad wyglądał i nawet pachniał na... strawny. Kluski, mięso i sos w słusznych ilościach, a do tego „przydziałowa” kawa. Kawa nie mogła mnie zaskoczyć. Po pierwszym łyku miałem uczucie, jakbym łykał mieszaninę smaru i czegoś podobnego do kawy, ale to było do przebolenia, bo wiedziałem, co na mnie czeka w namiocie. Tak naprawdę, to zaskoczył mnie sam obiad. Pierwszy kęs mięsa, nie dość, że był zjadliwy, to na dodatek był... smaczny. Zjadłem resztę obiadu w milczeniu, mając nadzieję na to, że nie przysnąłem w pojeździe Davis’a i to wszystko to nic innego, jak senna ułuda.

Powoli powstał mały stos talerzy. Czasu pozostało sporo, więc Hogg poinformował nas o jakiejś niezidentyfikowanej barce, która wisi gdzieś nad nami.

Wyciągam zegarek z kieszeni, zerkam na niego przez chwilę i chowam spokojnie do kieszeni.

- Hmmm... Za wcześnie na inwazję. Pewnie jutro dowiemy się, że naszym nawaliła elektronika, czy coś w tym stylu i przez cały czas ludzie martwili się na zapas. – po tych słowach sięgam do notatnika by sprawdzić rozkład zajęć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Inkwizytor w rytm uderzeń butów o marmurową posadzkę oddalił się od świątyni, odwróciłem się do kapelana by przyjąć błogosławieństwo. W nabożnym milczeniu przyłożyłem prawą rękę do piersi na wysokości serca i spojrzałem na obraz Boga-Imperatora. Był z nami, zawsze i wszędzie. Nie opuszczaj nas i teraz, Panie . Ująłem w dłoń poświęconą broń, hełm z sykiem połączył się hermetycznie z resztą pancerza. Widok świata przesłoniły wizjery generujące szereg informacji o otoczeniu i poziomie zagrożenia. Spojrzałem w kierunku mojego oddziału:

- A więc dobrze rycerze Imperium. Po wyjściu ze świątyni ustawić się w podwójnej kolumnie. Ja pójdę z przodu. Zachowywać pozorną pewność siebie. Jednak być w najwyższym pogotowiu, pełna obserwacja otoczenia, także psioniczna. To jest także pokaz siły. Niech wiedzą, że żarty się skończyły. Uśmiecham się złowieszczo. Na chwałę Imperatora, w drogę.

Jak na komendę wszystkie prawe dłonie uderzyły o pancerze, a imię Jego zostało wypowiedziane z największą czcią. Gdy opuściliśmy mury przybytku Imperatora, żołnierze natychmiast ustawili się w wyznaczonym wcześniej szyku. I poszliśmy… A biała poświata nad nami. Huk miarowych uderzeń opancerzonych butów o asfalt i kamienie odbijał się echem wśród murów i zabudowań miasta. Wiązki świętej energii delikatnie lizały ostrza broni. W oczach i umysłach ludzi znać było strach, ale i silną wiarę w Imperatora Ludzkości. Skierowałem oddział w kierunku, który wskazał mi Inkwizytor. Kiedy doszliśmy do granicy dzielnicy przemysłowej rozkazałem: Tyralierą! Oddział natychmiast zmienił szyk, po mojej prawej i lewej ręce wyrosło po trzech wojowników Imperatora. Teraz, kiedy wkroczyliśmy na ten nie pewny teren moje zmysły pracowały na pełnych obrotach. No i pozostaje pytanie, gdzie ten Bezdomny?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wpatruję się w dowódcę Korpusu Śmierci, próbując powstrzymać piętrzące się w mojej głowie obrazy. Wielkie dzieło Imperatora, za które nieprzerwanie giną jego wierni słudzy - zaprawdę godne to i sprawiedliwe! - to też niewielkie, wydaje się śmiesznie małe sprawki. Może to właśnie on jest najlepszym jego narzędziem, ten potwór w oczach nieprzyjaciół, ten umysł ogarnięty śmiercią - żołnierz z Kriegu, on nie musi ciągle patrzeć sobie na ręce, wątpić, modlić się; Niech moc Imperatora obroni mnie przed siłami Chaosu, aby mój umysł był czysty, czysty, czysty...

- Giną żołnierze z Kriegu... Widać Chaos jest blisko. Eliminują najgroźniejszych. - mówię z poważną miną, świdrując spojrzeniem oczy weterana.

- Mylę się?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Będziemy zaszczyceni. - odpowiedziałem ukłonem, starając się wyrazić mój największy szacunek do Kasztelana. Nie miałem co prawda chęci na ucztowanie, ale stare zakonne zasady należy uszanować. Spoglądam na moich przybocznych, Hagena zasiadającego obok mnie z jednej i Kasztelana Rainalda z drugiej. Zadziwia mnie zapał z jakim ucztują Marines. Spodziewałem się trochę więcej kultury. Marzenia starego bibliotekarza... Przerywam rozmyślania i zabieram się do jedzenia. Trzeba się posilić, bo nie wiadomo, kiedy następnym razem będziemy mogli jeść tak suto...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj, Bartoku - odwzajemniam pozdrowienie, nieznacznie pochylając głowę w hołdzie szarży.

- Witajcie szanowni kapłani - dodaję rozkładając ręce w geście powitania - Jak już pewnie wiecie z transmisji, misja przebiegła bez strat i o ile jeżeli chodzi o naszą stronę to cieszy mnie to niezmiernie to jeżeli chodzi o stronę ... ich - dodaję po sekundzie namysłu - to ośmielił bym się stwierdzić iż jestem zawiedziony. Jednostka, na której przyszło nam prowadzić zwiad, kryje w sobie jedną tajemnicę, której nie udało nam się odkryć. Centrum statku odcięte jest za pomocą grodzi od reszty pomieszczeń. Jako iż nie posiadaliśmy sprzętu aby się przebić podjąłem decyzję aby tą sprawę pozostawić technikom. Z zapisów komputera pokładowego można wnioskować że w centrum statku znajduje się odpowiedź na większość pytań, które zaraz zadacie - kończę swoją wypowiedź wpatrzony w Bartoka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abraham:

[sprawdź swoją prywatną wiadomość.]

Malcolm:

Wasz oddział budził respekt i przerażenie jednocześnie. Mieszkańcy zamierali w bezruchu, gdy przemierzaliście ulice, a po przejściu słyszeliście ożywione szepty. Teren przemysłowy wydawał się świecić pustkami, jedynym urozmaiceniem były dymy wydobywające się z kominów fabrycznych. Nie byłeś w stanie dostrzec, ani wyczuć nikogo obcego. Jednak słuchu Synów Imperatora nie da się oszukać. Szelest na granicy słyszalności nad twoją głową zaalarmował wszystkich Szarych Rycerzy. W głębokim cieniu, opierając ostrożnie nogi na niewielkim występie, zauważyłeś przykucniętą postać odzianą w zbyt duży płaszcz. Niewygodne położenie uniemożliwia jej dokładniejsze oględziny. Niezidentyfikowany chichot wydobywa się z ust tajemniczego nieznajomego, nikt z was nie przerywał ciszy, która po nim nastąpiła. Jedynie Nemezis brzęczał cicho.

– Jestem Bezdomny – usłyszałeś. – Dzieją się tu dziwne rzeczy, a moim zadaniem jest ich obserwowanie. Wiem niewiele, ale nawet to może ci pomóc. Jest tu pewien budynek, niegdyś magazyn amunicji, do którego wchodzą ludzie. W ściśle określonych odstępach czasu. Jednak nie widziałem nikogo, kto by stamtąd wychodził. Może to coś znaczyć, a może nie.

Nieznajomy przestaje mówić i tylko przypatruje ci się uważnie. Jesteś w stanie stwierdzić, że jest to osoba obeznana z bronią, musi być także wyćwiczona, przyduży odziewek maskuje kształty rozmówcy, a na rękach ma rękawiczki.

Tal:

Doświadczony żołnierz nie spuszcza wzroku. Wyczuwasz, że jest w pełni skoncentrowany na tobie. Jego emocje są bardzo silne, gdy opowiada o dziwnym losie swych towarzyszy. Towarzyszy im niejasny lęk przed tobą i coś jeszcze... uczucie nadziei.

– Możesz mieć rację. Do diabła! Musisz mieć rację! – odpowiada. – Ale co z tego? Ci przeklęci biurokraci nie robią nic, żeby dojść do prawdy. Chcemy prawdy! Wciskają nam brednie o samobójstwie. Nam! Żołnierzom z Kriegu! I myślą, że my w to uwierzymy – z ust weterana wydobywa się gorzki śmiech. – Chcesz nam pomóc? - bardzo wyraźnie wyczuwasz, że jest wściekły, to co mówi z pewnością jest prawdą, pozostali gwardziści czują się podobnie, choć natężenie emocji jest u nich zdecydowanie mniejsze. Istnieje także pewne ryzyko, że weteran może stracić nad sobą panowanie z powodu gromadzącej się od dłuższego czasu frustracji.

Gotfryd:

Posiłek dobiega niemal do końca bez żadnych niespodzianek, kiedy Kasztelan nagle wstał unosząc obie dłonie. Niemal natychmiast w pomieszczeniu zaległa grobowa cisza. Rainald przemówił do zgromadzonych:

- Bracia, jak być może niektórzy z was wiedzą niedługo czeka nas walka. Nie mam przed wami tajemnic i jestem was pewny tak samo, jak siebie samego. W najbliższym czasie możemy być świadkami ataku sił ciemności. Nie jesteśmy tu jednak po to, żeby mu się bezczynnie przyglądać. Dlatego zaraz po dzwonie na modły rozpocznijcie intensywne przygotowania do walki. Zawsze musimy być gotowi zmierzyć się z Chaosem i jego sługami.

Ruesdorf siada i zwraca się do ciebie. – Wielce jestem zasmucony, ale niestety nie mogę wam towarzyszyć w oględzinach, bracia. Jednakże wraz z wami uda się nasz Czempion Esen – był to największy i najpotężniejszy spośród obecnych na uczcie Templariuszy. Nawet przy całym swoim doświadczeniu musiałeś przyznać, że do tej pory nie spotkałeś równie wielkiego Kosmicznego Marine. – On was oprowadzi, ufam że pobyt u nas okaże się przyjemny pomimo ponurych wieści, które musieliście dostarczyć.

Jon:

Wilczy Wódz przygląda ci się przez chwilę. – Chciałbym jednak usłyszeć o wszystkim, co do tej pory udało wam się zebrać. Interesują mnie także twoje wątpliwości, jako zwiadowcy, które dotyczą naszego znaleziska. Gdybym miał polegać wyłącznie na tym, co wiadomo mi z transmisji; udało wam się dowiedzieć dokąd zmierzał statek, choć w pamięci nie zachowano koordynatów poprzedniego miejsca jego pobytu. Był także holofilm, którego natura również pozostaje zagadką. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem? - Bartok uśmiecha się dając ci do zrozumienia iż nie uważa twojego raportu za pełny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po zabraniu zebrałem swoje dokumenty i po krótkim przejrzeniu harmonogramu na dzisiaj wyszedłem z kantyny. Na zewnątrz panowała wysoka, nieznośna spiekota. Miałem wyraźną ochotę by wrócić do siebie i usiąść przed wentylatorem. Chciałbym, ale nie mogę. Najpierw obowiązki, a potem przyjemności. Skierowałem swe kroki w kierunku centrum dowodzenia. Po pierwsze chciałem osobiście sprawdzić, z czym możemy mieć do czynienia. Żart żartami, ale ten statek nie nikogo nie nastrajał optymistycznie. Po drugie, to i tak miałem prędzej, czy później dokonać oceny wydajności. Centrum dowodzenia mieściło się niedaleko. Miarowym, spokojnym krokiem szedłem w kierunku celu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoglądam na Bezdomnego uważnie Nie podobasz mi się człowieczku… przyduży płaszcz, rękawiczki… jak beznadziejny zabójca w tandetnych książkach. Mimo to lekceważenie cię byłoby błędem Podchodzę bliżej dając znak pozostałym braciom by mnie osłaniali. Zmiana perspektywy pozwala na dokładniejsze obserwację. Sonduję go wzrokiem próbując zauważyć jak najwięcej szczegółów. Po chwili odzywam się głosem silnym i stanowczym:

- Chwała Imperatorowi człowieku. Jaką mam jednak pewność, że jesteś tym, który służy Świętej Inkwizycji? Odczekuję chwilę dalej mu się przyglądając. – Mówisz, że masz tutaj prowadzić obserwację i że masz mi pomóc. Twoje informacje nie są zbyt obszerne, na pewno masz więcej szczegółów. Cóż to za ludzie? Ile wynoszą te ściśle określone odstępy czasu? Ilu ich tam weszło, nim się tu zjawiliśmy? Zasypuję go pytaniami, to dezorientuje. Nie podoba mi się ani ton ani sposób, w jaki się do mnie zwraca, niech wie, że teraz ja tu dyktuję reguły gry. Na koniec wbijam spojrzenie w jego oczy i złośliwie pytam: I co masz pod tym płaszczem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Kasztelan obwieścił rozpoczęcie przygotowań do walki wstałem od stołu, skłoniłem się dziękując za strawę i odpowiedziałem:

- Oczywiście, Bracie-Kasztelanie. Wykonuję tylko swój sumienny obowiązek wobec Boga Imperatora. - na chwilę odwracam głowę na bok, rozglądając się po sali - Jak zresztą wszyscy tu obecni. Kapitan nie sprecyzował swojego rozkazu. Moje instrukcje mówiły tylko o spotkaniu z tobą i inspekcji systemów obronnych zamku. Jestem całkowicie przekonany o słuszności twej decyzji. Teraz pozwolisz, że opuścimy już to zacne grono i udamy się do hangarów, albowiem nie chcę tracić ani chwili na zbędne uprzejmości. - Zerkam na Hagena i wymownie pokazuje, że nadszedł już czas na wypełnianie rozkazów kapitana. Po chwili przerzucam swój wzrok na Czempiona:

- Prowadź nas, dobry bracie. - oczekując na Esena milknę i pozwalam, by nie nękany mógł nas o wszystkim poinformować na miejscu. Miejmy nadzieję, że uwiniemy się z tym sprawnie. Przed nadejściem Chaosu to czas jest teraz naszym najgorszym nieprzyjacielem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaglądam głęboko w oczy weterana, bardziej z ciekawości, niż konieczności. Nie mogę oprzeć się pokusie, aby jeszcze przez parę chwil przytrzymać go na granicy pomiędzy opanowaniem a furią; podpatrzeć tak mroczny, oparty na śmierci mechanizm jego umysłu.

Ich nadzieja to jedyne uczucie, które nie przyniesie im zguby; pocieram ręką podbródek, w geście zamyślenia. Bardzo delikatnie, balansując pomiędzy grą mowy ciała a umysłu, próbuję podsycić w nich oczekiwania wobec mnie - rozbudzić nadzieję, zaufanie. To niemal niewyczuwalne działanie, jak podtrzymywanie przy życiu maleńkiego płomienia.

- Tak, chcę. - mówię, barwa mojego głosu niezauważalnie wpisuje się w działanie mojego umysłu. - A nawet mogę, jeśli tylko mi... zaufacie. - Ostatnie słowo, jak wytrych do otwarcia ich umysłów; jeśli mi się uda, te rozchwiane maszyny śmierci uznają mnie za swojego.

- Zaprowadźcie mnie tam, gdzie spoczywają wasi towarzysze. - mówię po chwili milczenia. Jeśli się zgodzą, krótkim spojrzeniem i niewerbalną wiadomością przekazuję Jerecowi, że wychodzimy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drogi Bartoku - uspokojony powtarzaną od kilku chwil modlitwą jestem w stanie zapanować nad emocjami i przemożną ochotą rzucenia się na cztery łapy i rozszarpania czegoś w czym płynie ciepła krew - ten statek to śmierć, lecz nie taka jaką znamy, to pusta bezduszna i czarna skorupa, nie pachniał krwią, nawet starą, nie było ciał choć były ślady walki a po pokładach pełzało robactwo. Jeżeli chcesz wiedzieć co czuliśmy przechodząc z korytarza w korytarz w poszukiwaniu odpowiedzi to wiedz że oprócz narastającego napięcia i chęci walki nie czuliśmy nic i to było najgorsze z odczuć. Mówisz że udało nam się ustalić poprzedni kurs - jak tego dokonaliśmy musisz zapytać moich ludzi, ja nie kwestionuję ich odpowiedzi, ufam im na tyle by uznawać je za pewne, a co do holofilmu, to również pytanie nie do mnie. Jedyne czego teraz najbardziej pragnę to wrócić tam z oddziałem szturmowym i oczyszczającym ogniem przywrócić statek jego prawowitemu właścicielowi, Imperatorowi. Mówiąc to robię krótką pauzę, lecz nie na tyle znaczącą aby dać czas na odpowiedź. - To wszystko co mam do powiedzenia - kończę tonem jasno dającym do zrozumienia iż powiedziałem wszystko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abraham:

Rozkład zajęć świeci pustkami, choć jesteś przekonany, że miałeś w nim coś zapisane. Jakiś cichy głos w głębi duszy podpowiada ci, iż to i tak były sprawy nieważne i straciły na znaczeniu w wyniku ostatnich wydarzeń. Samo centrum było blisko. Już w wejściu rzuciła ci się w oczy chuda postać bez oczu, w zielonej szacie z ogoloną głową, która stała przy jednej z maszyn. Spojrzała na ciebie pustymi oczodołami, kiedy wszedłeś i po chwili wróciła do poprzedniej pozycji, jakby nasłuchiwała sobie tylko znanych dźwięków.

Malcolm:

Postać odpowiada ci niemal natychmiast:

- Jestem tu. Słabi, ciałem i duchem. Dwie godziny. Dwunastu, może trzystu siedemdziesięciu dwóch. Siebie - Bezdomny mierzy się z tobą wzrokiem i go nie opuszcza. - Było tu już Adeptus Arbites. Niczego nie znaleźli. Nie szukaj wątpliwości, same cię znajdą. Muszę cię już opuścić. Niech Imperator cię wspiera i ochrania.

Zanim podejmiesz jakiekolwiek działanie postać znika z zasięgu twojego wzroku. Słyszysz jeszcze przyśpieszone kroki oddalającego się informatora. Miesza się z nimi jeszcze jeden dźwięk, podobny do tego pierwszego, ale jakby wolniejszy...

Tal:

Żołnierze prawie jednocześnie podnoszą się i prowadzą was w stronę miejsca pochówku. Zamiast rządu odrębnych mogił widzisz kurhan, który wygląda na świeżo wykopany. Nie może mieć więcej niż dwa dni, na oko. Na szczycie kopca jest kamień, do którego przymocowano jakieś piętnaście nieśmiertelników. Wyryto na nich czymś ostrym datę śmierci. Wygląda na to, że wszystko zaczęło się jakieś cztery tygodnie temu, a ostatni zgon nastąpił przed pięcioma dniami. Raz ginęła jedna, dwie osoby dziennie, a niekiedy było ich więcej.

Gotfryd:

Przechodzicie przez główny park maszynowy i zjeżdżacie pod ziemię. Głęboko pod ziemię.

- Stalowi Bracia znajdują się w ściśle strzeżonych komnatach wewnętrznych. Doglądają ich nasi najlepsi Bracia Technicy, razem z innymi wybitnymi członkami kultu Adeptus Mechanicus. Chronią ich święte symbole i liczne zabezpieczenia - mówi Esen.

I faktycznie. Czujesz ogromną siłę tego miejsca. Zdajesz sobie sprawę, że tutaj działają wielkie moce, które uniemożliwiają demonom dostęp. Bibliotekarzy szkoli się, gdyż każdy umysł posiadający moce psychiczne przyciąga siły Spaczni. W tym miejscu nie trzeba takich barier, jest... cicho. Jakby do olbrzymiej stalowej bramy nagle przestały dobijać się dziesiątki tysięcy młotów. Nie ulega wątpliwości, że wkraczacie do świętego obszaru.

Jon:

- Godna postawa. Naprawdę godna Kosmicznego Wilka - Bartok uniósł dłoń. - Ale obawiam się, że nie mogę na to pozwolić. Informacja o tym odkryciu musi dotrzeć na Cadię, do tamtejszej głowy Czarnych Templariuszy. Powiadomię także całą górę, ale nie chcę dopuścić do przecieku tej informacji na zewnątrz. Dlatego ty i twoi ludzie polecicie do Ocularis Terribus, na Cadię - Wilczy Wódz opuszcza powoli rękę i zapada cisza.

- Czy masz jakieś pytania, Jonie? - dodaje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twarda sztuka? Chwilę, co to za dźwięki? Ktoś się zbliża? Doskonale. Jeśli to kolejny heretyk, to może dowiemy się czegoś więcej. ? Wy dwaj, za mną! - wskazuję na dwóch członków oddziału stojących obok mnie - Marcus, ty zostań z resztą Braci i obserwuj wejście. Jeśli ktoś was zauważy natychmiast zlikwidować. Marcus to sprawdzony i oddany towarzysz z pola walki, moja prawa ręka. W razie czego poradzi sobie najlepiej. Wraz z dwoma wskazanymi Rycerzami ruszam błyskawicznie w stronę nowego źródła dźwięku, podczas gdy reszta oddziału pozostała nadal skryta w cieniu. Staram się wybierać jak najmniej wystawioną na obserwację ścieżkę. Utrzymanie elementu zaskoczenia będzie bardzo pomocne ?Brać go żywcem! Mam do niego parę pytań? Bracia posłusznie potwierdzili przyjęcie rozkazu. Choć wiem, że nie do tego nas stworzono to jednak brawura to krótka ścieżka do zguby. A mamy tu zadanie do wykonania, na chwałę Imperatora. Zaciskam pięść na drzewcu Nemezis. Jeszcze nie teraz? jeszcze napijesz się krwi demonów?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie przywykłem do kwestionowania rozkazów i wiedz Panie że wykonam je bez wahania, lecz powiedz dlaczego? dlaczego wysyłasz wyszkolony oddział zwiadowczy aby przekazać prosty raport. Oczywiście moi ludzie są gotowi lecz czy jednak nie lepiej było by spożytkować nasze talenty i wiarę tam gdzie owe są potrzebne najbardziej - na polu walki?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...