Skocz do zawartości

Bajorambo

Akademia CD-Action [GAMMA]
  • Zawartość

    126
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Bajorambo

  1. Bajorambo
    Prolog
    Rok 1000, czas ostatniego siewu.
    Na północy Greyhawku, w krainach barbarzyńców, istniał Zakon Thora. Zrzeszał on paladynów i kapłanów, aby wiernie prowadzili krucjaty na jego cześć. Jego klasztor istnieje do dziś i ma swoje miejsce niedaleko Krakenheimu - stolicy Mroźnych Barbarzyńców. Wulfgar - najwyższy mistrz i przywódca zakonu udał się właśnie do swych górnych komnat, aby tam rozświetlić swój umysł za pomocą medytacji. Usiadł wygodnie na przygotowanej macie i w spokoju rozpoczął swój duchowy rozwój. Po kilku godzinach transu poczuł coś dziwnego. Otworzył oczy i spostrzegł zgaszone, dymiące się jeszcze knoty świec, które przed chwilą rozświetlały pomieszczenie. Wraz z tym zjawiskiem, gęsty podmuch wiatru wleciał przez rozpostarte okiennice i zaczął powoli formować się w kształt człowieka. Wyraźnie zdziwiony, choć wciąż spokojny Wulfgar przyglądał się jeszcze przez moment, zanim ujrzał końcowy, w pełni uformowany wizerunek postaci. Jego oczom ukazał się wielki, umięśniony mężczyzna o długich, brązowych włosach i jeszcze dłuższej brodzie, która pokrywała niemalże w całości jego twarz. Na jego głowie spoczywał zdobiony hełm z rogami, zaś w ręku trzymał Mjolnira - boski młot bojowy.
    - Witaj Wulfgarze. - rzekł Thor skupiając swój wzrok na wyrwanym z medytacji kapłanie.
    - Witaj mistrzu. Wybacz mi nieprzygotowanie, nie spodziewałem się dziś gości. - odpowiedział powstający Wulfgar - Co sprowadza cię do naszego śmiertelnego świata? - Słyszałeś już zapewne o Vitarze, prawda?
    - Vitar? Masz myśli ten artefakt? Doszły mnie słuchy, że ma niebywałą moc przywoływania. Ostatnio krążą plotki, że widziano go w naszych mroźnych krainach. - kapłan pogładził swoją brodę - Kto wie, może nawet ukryto go w Krakenheimie?
    - Tak, masz rację, to prawdopodobne. Dlatego zlecam ci niezwykle istotną misję - musisz znaleźć ten kryształ. Dzięki niemu możemy siłą przywołać Lokiego z planu niematerialnego i ukarać go za to co zrobił. Myślę, że nareszcie odkryliśmy dobry sposób na pojmanie tego...mordercy.
    - Cóż, jeśli pogłoski o tym krysztale mówią prawdę, to muszę przyznać ci rację. To może się udać.
    Loki w końcu zapłaci własną krwią za zabójstwo Baldura.
    Wulfgar spojrzał przez szybę na zachmurzone niebo. Jego głowę mąciły myśli o możliwościach związanych z Vitarem, ale też dobrze rozumiał trud czekających go poszukiwań.
    - Dobrze zatem - powiedział - jutro wyślę kilku zaufanych towarzyszy na poszukiwania. Napiszę też list do Kling, zapewne nam w tym pomogą.
    - Bardzo mnie to cieszy - rzekł Thor - postaraj się działać dyskretnie, nie chcemy przecież aby klejnot wpadł w niepowołane ręce. Poza tym musimy zdobyć artefakt dość szybko, Loki zapewne niedługo dowie się o naszych planach i na pewno zechce nam w nich przeszkodzić. Objawię ci się ponownie, kiedy już wykonasz swoje zadanie, a tymczasem bywaj, muszę powiadomić pozostałych bogów o naszej inicjatywie.
    Wulfgar pokornie ukłonił się, aby pożegnać swojego mistrza, a ten obrócił się w śnieżny pył pozostawiając po sobie jedynie ciszę.
    Rozdział I - Poszukiwacz
    Wulfgar obudził się i natychmiast przypomniał sobie o powierzonym mu zadaniu. Założył swą niebieską szatę, a następnie zbiegł po schodach trafiając do głównej sali klasztornej. O tej wczesnej porze, tylko nieliczni poplecznicy Thora modlili się już przed złotym posągiem bóstwa. Panowała tam absolutna cisza, nawet kiedy zakonnicy dostrzegli idącego w ich stronę mistrza jedynie lekko uchylili głowę aby ją zachować, ale jednocześnie okazać szacunek przywódcy. Kapłan podszedł do jednego z nich, który obecnie pogrążony był w transie i położył dłoń na jego ramieniu jednocześnie go z niego wybudzając.
    - Bolverku. - powiedział mistrz - Chodź za mną.
    Brązowowłosy paladyn wstał i skierował się wraz z Wulfgarem do jego komnaty. Gdy weszli do środka, usiedli przy niewielkim dębowym stole. Wulfgar przerywając milczenie rozpoczął:
    - Bolverku, chyba już czas abyś przystąpił do ostatecznej próby, ostatniego szczebla swojego szkolenia. Powierzam ci ważne zadanie do wykonania. Myślę, że będziesz idealnym wyborem, w końcu przeżyłeś wojnę o barbarzyńskie, południowe ziemie. Zatem zapewne wiesz już jak przetrwać w dziczy, a misja którą ci zlecam może wymagać i tych umiejętności. Czy jesteś gotowy godnie przysłużyć się zakonowi?
    - Oczywiście, opowiedz mi o szczegółach mistrzu. - rzekł paladyn, którego zainteresowanie niechybnie wzrosło.
    Wulfgar zaczął opowiadać o jego objawieniu i informacjach związanych z misją. Opowiedział paladynowi o Vitarze i jego mocy, a także zalecił miejsca, w których można wyciągnąć o nim nieco informacji.
    - ...w południe wyruszysz zatem na spotkanie z wojownikami, którzy będą ci towarzyszyć. Będą to krasnoludy z Kling, których będziesz oczekiwał na głównym placu w Krakenheimie. Mam nadzieję, że razem odnajdziecie przedmiot i przeniesiecie go do klasztoru. To chyba najbezpieczniejsze miejsce dla tak cennego artefaktu... Nie zapomnij się przygotować, wszystko zależy teraz od was.
    - Rozumiem mistrzu. Dziękuję, że to właśnie ja zostałem wybrany do poszukiwań. Pozwól, że teraz przygotuje niezbędny ekwipunek.
    Wulfgar pozwolił mu odejść skinieniem głowy, a ten wstał i skierował kroki do swojej kwatery. Kapłan, pozostając w bezruchu, zamknął oczy i zaczął rozmyślać na realizacją planu Thora.
    W miejscowej gildi wojowników zwanej "Klingami" panuje niepokój i wrzawa. Krasnoludzki klan Hammerfist tworzący w całości gildię nie był tak poruszony od czasu śmierci Baldura. Całe bractwo było juź nieźle rozbudzone. Morgran Mighty - jeden z najmłodszych potomków klanu, trenował na dziedzińcu wraz ze swoim mistrzem - Fargrimem. Celne uderzenia i okrzyki bojowe padały często.
    - Pamiętaj o postawie krasnoludzie! Postawa jest najważniejsza! - zakrzyknął Fargrim.
    - Przecież się staram, czego odemnie oczekujesz? - odparł Morgran.
    - Ha! Widziałem pijanych drakonów, którzy byli zgrabniejsi od ciebie! - krasnolud wziął potężny zamach, ale zamiast uderzyć młotem oponenta, odepchnął go tarczą wywracając na ziemię. - Uczę cię już ponad rok, a ty wciąż nie możesz się skoncentrować. Ha, ha! Wstawaj! Masz przerwę mlekożłopie.
    Poirytowany Morgran wstał, wytrzepał swoją zbroję skórzaną ze śniegu, po czym odszedł w stronę jadalni poprawiając swą kruczoczarną brodę posplataną w zawiłe warkocze. To prawda, uczył się już w bractwie od jakiegoś roku. Kiedy miał osiemnaście lat został zmuszony do ucieczki z rodzinnych stron, z Gór Gryfich, ponieważ te najechali orkowie. Splądrowali krasnoludzkie miasta i pozabijali prawie wszystkich mieszkańców, w tym rodzinę Morgrana. "Klingi" wydawały się więc najrozsądniejszym rozwiązaniem, zwłaszcza że stacjonuje tu jego klan.
    Będąc już niedaleko, Morgran został zatrzymany przez niejakiego Thoradina Stalową Twarz - najwyższego mistrza i założyciela Kling. Jego przydomek wziął się od kawałków metalu, zabliźnionych już co prawda, ale nadal widoczych w jego twarzy. Powiadają, że to efekt jakiejś magicznej, elfickiej pułapki ukrytej niegdyś w jego hełmie.
    - Stój! Szukam cię już od godziny! - rzekł najwyraźniej rozgniewany krasnolud - Pewnie doszły cię już słuchy o liście przysłanym przez Wulfgara Świetlistego?
    - Cóż, jeśli ma pan na myśli sprawę z kryształem...
    - Milcz, do diabła! To tajne zadanie, rzekomo otrzymane od samego Thora, który objawił się Wulfgarowi w czasie nocnej medytacji. - powiedział Thoradin odruchowo ściszając głos i nerwowo się rozglądając - Sam nie wiem ile jest w tym prawdy, ale Wulfgar to wspaniały mag i mam do niego zaufanie. Wysyłam cię więc na misję - masz rozejrzeć się po okolicy i dowiedzieć się czegoś więcej o tym artefakcie, oczywiście zachowując pełną dyskrecję. Będzie ci towarzyszyć Kildrak, którego pewnie już poznałeś oraz paladyn wysłany przez Wulfgara, który będzie nadzorował całą sprawę. To mu wręczymy Vitara po jego zdobyciu, a on zaniesie go do swojego mistrza.
    - Dobrze, wobec tego co mam teraz zrobić? - zapytał Morgran
    - Gdy skończysz śniadanie, idź porozmawiać z mistrzem Kildrakiem. Zapewne przesiaduje w swych komnatach i przygotowuje się do poszukiwań. Masz jeszcze jakieś pytania?
    - Dlaczego właśnie ja zostałem wybrany do tej misji? Moje umiejętności nie są tak wysokie jak te pozostałych zbrojnych. Rada nie może wybrać kogoś z większym doświadczeniem?
    - Nie łudź się, że tylko ty zostałeś wyznaczony do tak odpowiedzialnego zadania. Kilku zbrojnych również niedługo wyruszy w poszukiwania. Kildrak po prostu nie chce samemu wyruszać w podróż wraz z nieznanym mu paladynem. Myślę, że jego obawy są bezpodstawne, ale taki już jest... Nie lubi pracować z obcymi. Zresztą powinieneś się cieszyć - to dla ciebie wielka chwała, iść ramię w ramię z pośrednikiem Wulfgara, a także z samym Kildrakiem. Masz okazję do zdobycia doświadczenia, reputacji oraz wykazania się przed twoim mistrzem - Fargrimem. Kto wie, może nawet awasnujesz? Cholera, zapomniałem że muszę jeszcze dać odpowiedź Wulfgarowi. Nie zatrzymuję cię więc dłużej Morgranie. Powodzenia! - rzekł Thoradin, a następnie poszedł dalej.
    Morgran skonsumował posiłek w jadalni, a następnie poszedł do komnaty Kildraka. Gdy wszedł do środka, zastał go palącego fajkę na jednym z krzeseł. Komnata była dość duża, lecz nie wyróżniała się niczym szczególnym. Sterta ksiąg, stolik, kilka kufli i ekwipunek bitewny to właściwie wszystkie przedmioty, które były własnością krasnoludzkiego mistrza, zresztą nie warte uwagi. Sam Kildrak robił większe wrażenie - długie, brązowe włosy i zarost sięgający do pasa, a także krzaczaste brwi podkreślały sędziwość tego krasnoluda. Gdy spostrzegł Morgrana, powiedział:
    - Ach tak, czekałem na ciebie. W południe mamy spotkać się z naszym kompanem - paladynem Bolverkiem, na głównym placu Krakenheimu. Zatem, czy jesteś już przygotowany?
    - Muszę jeszcze zabrać kilka rzeczy...
    - Nie zapomnij zabrać oręża. Sam jestem dość sceptycznie nastawiony co do odnalezienia tego klejnotu, ale kto wie, zawsze można spodziewać się walki. - rzekł swoim ochrypłym głosem Kildrak - W końcu po co Wulfgar miałby prosić o pomoc Klingi, skoro sam dysponuje potężną grupą wojowników? Już czuję juchę na moim ostrzu - Kildrak po raz kolejny zaciągnął się fajką - no, ale idź już. Czas nagli. Będę na ciebie czekał przed budynkiem gildii.
    Wbrew pozorom Kildrak sprawiał wrażenie sympatycznego i opanowanego krasnoluda. Zgodnie z jego prośbą, Morgran przyśpieszył kroku i wszedł do swojej kwatery. Zabrał wszystko co mogło mu się przydać - jego podstawowy ekwipunek, utworzony do przetrwania w dziczy, oraz oczywiście pancerz i broń. W przeciwieństwie do krasnoludów posługujących się młotami i toporami, ciężkimi i dwuręcznymi, Morgran preferował inny styl walki. Szkolił się w szeregach Kling na tzw. "Zbrojnego Strażnika". Poświęcił pewną część siły ofensywnej za poprawioną obronę oraz lepszą kontrolę nad rozgrywającą się dookoła bitwą. Walczy więc za pomocą tarczy oraz solidnej jednoręcznej broni - otrzymanego od mistrza Fargrima, szamsziru. Na jego plecach spoczywał zaś długi łuk. Zanim nastało południe, krasnolud pośpiesznie pomodlił się jeszcze do Tyra prosząc go o łaskę i pomyślność, a następnie wyszedł przed gildię wojowników. Kildrak już tam na niego czekał, ponownie trzymając w ustach fajkę.
    - Jesteś w samą porę. Ruszajmy. - powiedział.
    Podczas marszu ciszę przerwał w końcu Morgran:
    - Jak właściwie rozpoznamy tego Bolverka? Czy Wulfgar dał nam jakieś wskazówki?
    - Owszem, rzekomy paladyn ma długie, jasno brązowe włosy i brodę. Prawdopodobnie będzie go też zdobić jakiś święty symbol jego bóstwa. W tym przypadku zepewne będzie to młot. Na pewno rozpoznamy go bez trudu. - zapewnił go Kildrak.
    Po głównym placu przewijało się mnóstwo ludzi, były tam obecne liczne stragany i handlarze zachęcający do kupna ich towaru. Paladyn Bolverk czekał cierpliwie przy fontannie rozglądając się co jakiś czas i wypatrując krasnoludzkich kompanów. Wojownicy podeszli do niego. Kildrak odezwał się jako pierwszy:
    - Witaj, czy to ty jesteś Bolverk, sługa Wulfgara Świetlistego? - zapytał.
    - Jam jest Bolverk i nie jestem sługą Wulfgara, lecz samego Thora.
    - W porządku, zatem wiesz już do jakiej misji zostaliśmy wyznaczeni?
    - Gdybym nie wiedział, to by mnie przecież tutaj nie było. - odparł poirytowany paladyn.
    - Ja nazywam się Kildrak - krasnolud i Bolverk uścisnęli sobie dłoń - a to jest mój młodszy kompan Morgran, będziemy ci towarzyszyć podczas poszukiwań. W kontrakcie była wzmianka o tym, iż to ty będziesz przywódcą naszej grupy, zatem oddajemy się pod twoje rozkazy. Prowadź.
    - Miło mi. Zatem ruszajmy.
    Bolverk miał na sobie zbroję łuskową i stalowy hełm z charakterystycznymi, wystającymi rogami. Na jego szyi widoczny był amulet Thora przedstawiający Mjolnira, broń którą posługiwało się bóstwo. Na plecach, paladyn posiadał przypięty miecz półtoraręczny. Bolverk wyglądał niezwykle dostojnie i budził respekt. Bohaterowie ruszyli w stronę wschodniej bramy miasta, ale podczas marszu Kildrak zatrzymał Bolverka mówiąc:
    - Wybacz, ale czy nie powinniśmy poszukać informacji w karczmie? To w końcu najlepsze źródło plotek w dzisiejszych czasach.
    - Hm?... - odwrócił się zamyślony Bolverk - A tak, oczywiście masz rację. Wybacz mi, jestem dzisiaj lekko roztargniony. To jest moja ostatnia próba i chcę się spisać jak najlepiej, w wyniku czego nie jestem w stanie myśleć do końca racjonalnie. Jednak nie martwcie się , to w żaden sposób nie wpłynie na moje zdolności bitewne. - zapewnił towarzyszy.
    - W porządku. Ruszajmy zatem do karczmy "Pod Pijanym Gnollem". Mam nadzieję, że tam dowiemy się czegoś więcej.- odparł Kildrak.
    Bohaterowie zawrócili i podeszli do karczmy znajdującej się w samym centrum miasta.
    - Macie jakieś złoto? Ja niestety nic nie mam, a to jest tajna misja i trzeba jakoś skłonić karczmarza do milczenia. - spytał Bolverk przed samymi drzwiami gospody.
    - Ja również nie posiadam pieniędzy - odpowiedział Morgran.
    Oboje spojrzeli się na Kildraka, a ten westchnął i rzekł:
    - Wygląda na to, że to moja sakwa dziś ucierpi...
    - Nie obawiaj się, to co zostanie przez ciebie wydane zostanie dodane do zapłaty za wykonanie misji. - pocieszył go wyznawca Thora.
    Bohaterowie weszli do karczmy. Ta wyglądała na całkiem zadbaną, lecz nie wyróżniałą się zbytnio na tle innych lokali. Przesiadywała w niej obecnie dość duża część społeczności zamieszkującej Krakenheim, na którą składały się mniej lub bardziej interesujące postacie. Piwo lało się tu litrami, a wokoło grali elficcy bardowie. Atmosfera w tym miesjcu wydawała się całkiem przyjemna. Bolverk, rozglądając się, podszedł do krasnoludzkiego karczmarza, który niechlujnie czyścił jeden z kufli, i rzekł:
    - Witaj dobry człowieku. Poszukujemy informacji na pewien temat, jednak bardzo nam zależy aby ta rozmowa pozostała między nami.
    Kildrak pokazał sakiewkę ze złotem karczmarzowi.
    - Dobrze, co chcecie wiedzieć? - zapytał krasnolud.
    - Czy słyszałeś coś o Vitarze?
    Barman podrapał się po brodzie i odparł:
    - Taak, słyszałem pewne pogłoski o tym artefakcie, ponoć to tylko mit, ale kto wie...Dlaczego o niego pytacie?
    - Wolelibyśmy zatrzymać to dla siebie.
    Kildrak podał pieniądze karczmarzowi. Ten spoglądnął na sakwę, a następnie ponownie zawiesił wzrok na bohaterach. Bolverk kontynuował:
    - Czy któraś z plotek, o których słyszałeś wspomina coś o położeniu tego kryształu?
    - Pamiętam, że kryształ został rzekomo odnaleziony na Jaskrawej Pustyni, w jednym z zapomnianych grobowców, ale to tylko plotki...
    - A może gdzieś bliżej, gdzieś w tych krainach?
    - Ja tam nic nie wiem, oferuję tu tylko alkohol i zakwaterowanie. Ale może zapytacie jego? - krasnolud wskazał palcem na siedzącą nieopodal ogniotraszkę - może on wie coś więcej, w końcu jego rasa wywodzi się z pustynnych ziem. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Prawdziwa ogniotraszka! W mojej oberży! To naprawdę niespotykany widok. Większość ludzi nie lubi jednak tych stworzeń, więc boję się o bezpieczeństwo lokalu i klientelę. Pamiętajcie, nie chcę tutaj żadynch awantur.
    - Nie obawiaj się, nie jesteśmy skorzy do burd - uspokoił go Bolverk.
    Za namową karczmarza, bohaterowie podeszli do ogniotraszki siedzącej przy jednym z bocznych stolików, która zajadała się krwistym kawałkiem mięsa. Miała czerwoną, gładką skórę, podłużny pysk pełen ostrych zębów i czarne, szkliste, gadzie ślepia, które obserwowały pozostałych gości. Uwagę przyciągały jednak tatuaże po lewej stronie lica, zapewne barwy plemienne. Istota była ubrana w niebieski płaszcz z kapturem założonym na głowę. Z pasa wystawało kilka pergaminów oraz sakw, a po boku widoczny był srebrny kordelas ze złotymi wykończeniami. Sprawiała wrażenie podróżnika. Nic dziwnego, ogniotraszki często emigrują z pustynnych ziem do innych krain z różnorakich przyczyn, najczęściej parając się handlem lub wykorzystując swoją niebywałą zręczność w gildiach zabójców. Bolverk podszedł do tajemniczego jegomościa i zaczął rozmowę:
    - Witaj przyjacielu.
    - Czego ode mnie chcecie? Nie szukam żadnych kłopotów. - spytała zaniepokojona ogniotraszka.
    - Spokojnie, my też ich nie chcemy. Szukamy tylko informacji, ale wolelibyśmy żeby pytania, które ci zadamy pozostały między nami, dobrze?
    Ogniotraszka spojrzała na całą drużynę i odparła:
    - Czego chcecie?
    - Czy wiesz coś o Vitarze?
    - Nie wiem nic o żadnym Vitarze! Zostawcie mnie w spokoju albo wezwę straż! - odpowiedziała widocznie już zdenerwowana istota pokazując przypięty do pasa kordelas.
    - Jestem wysłannikiem Thora - rzekł ściszonym głosem Bolverk - straż nie będzie mi przeszkadzać.
    - Nie wiem nic o żadnym Vitarze, wynoście się!
    - Posłuchaj, jeśli nam nie pomożesz, to wyrwę ci rękę i zacznę cię nią policzkować. - zagroził paladyn.
    - Co? Mówisz poważnie? Spokojnie, nie musimy się uciekać do tak radykalnych środków - jaszczur wyraźnie się zaniepokoił i spuścił głowę - dobrze powiem wam prawdę. Nazywam się Xort i znalazłem jakiś klejnot lata temu, był oznaczony magicznymi symbolami. Przez jakiś czas zajmowałem się czarną magią i wykryłem, że przedmiot ten ma magiczne właściwości. Paktowałem też z demonami i innymi mrocznymi siłami. Przyzwany przeze mnie imp oszukał mnie i ukradł kryształ, ale szanse na to, że znalazłem prastary artefakt zwany Vitarem są niewielkie. Naprawdę nie wiem jak mogę wam pomóc...
    - A czy wiesz gdzie się teraz znajduje ten imp?
    - Akmenos pewnie teraz ukrywa się w okolicach Krakenheimu. Radzę wam poszukać go w zakamarkach starych ruin, albo ciemnych kompleksach jaskiniowych. Stworzenia takie jak on lubują się w takich lokacjach. Zapewne siedzi teraz tam i cieszy się z mojej zguby. Przeklęty sukinsyn...Teraz może być praktycznie wszędzie! - odpowiedział jaszczur biorąc do pyska kolejny kawał mięcha i powoli go przeżuwając.
    - A czy wiesz może coś na temat takich okolicznych miejsc?
    - Tubylcy rozpowiadali coś na temat jaskini zamieszkiwanej przez smoka, ale naprawdę nic więcej o tym nie wiem. Proszę, możecie już odejść?
    - Dobrze. Dziękuję za informacje. Bardzo miło z twojej strony, że nam ich udzieliłeś pomimo, że groziłem ci wyrwaniem kończyny.
    Ogniotraszka łypnęła na wyznawcę Thora pogardliwym wzrokiem, a ten ponownie podszedł do karczmarza.
    - Witam ponownie. - powiedział.
    - Czym mogę służyć?
    - Czy wiesz coś o jaskini zamieszkiwanej przez smoka?
    - Taak... - krasnolud odłożył pieniądze otrzymane od Kildraka, które obecnie przeliczał w skupieniu - to znana miejscowa historia. Niegdyś, wiele lat temu, biały smok nawiedzał okoliczne rejony. Niektórzy mówili, iż znaleźli jego legowisko, i że znajduje się ono niedaleko Iglastej Puszczy, tuż przy wejściu do lasu. Rzekomo jest to wielka, śnieżna rozpadlina zwana Smoczą Otchłanią . Nie radzę się wam tam jednak zapuszczać. Niektórzy mieszkańcy powiadają, że jest tam bardziej niebezpiecznie, niż kiedykolwiek. Jedno jest pewne - gad nie pojawił się od bardzo długiego czasu, więc wszyscy myślą, że przeniósł się na inne terytorium. Ja uważam inaczej...
    - Dziękuję za informacje.
    - Cała przyjemność po mojej stronie - krasnolud ponownie wziął do ręki sakiewkę - Zaglądajcie tu od czasu do czasu.
    Bolverk odwrócił się do towarzyszy i powiedział:
    - Dobrze, chodźcie tam, nie mamy czasu do stracenia.
    Cała kompania ruszyła na północ, do Iglastej Puszczy. Przedzierając się przez śnieg, w końcu doszli do opisywanego przez karczmarza miejsca. Tak jak mówił, była to wielka rozpadlina, przy której leżało kilka szczątków oraz kości. Patrząc w dół mrocznej otchłani, bohaterowie widzieli tylko nieprzeniknioną ciemność, której towarzyszyła grobowa cisza. Grupa patrzyła w milczeniu na pustkę przez dłuższą chwilę. Nagle usłyszeli donośny świst. Obok Kildraka przeleciała wystrzelona z impetem strzała. Wojownicy odwrócili się i zastali powstałego ze szczątków zniszczonego szkieleta, zapewne ożywionego za pomocą magii aby bronił tego miejsca przed intruzami. Nieumarły wypuścił kolejny pocisk używając krótkiego łuku. Strzała pomknęła wprost na Kildraka, a ten wykonał sprawnie unik, odskakując na wystający, kamienny brzeg rozpadliny. Powierzchnia nie wytrzymała ciężaru krasnoluda i zawaliła się, a mistrz wojowników runął razem z nią i wpadł prosto do środka pieczary zatapiając się w szybkim tempie w ogarniającej ciemności. Przerażony Morgran wykrzyknął imię towarzysza i próbował go złapać w ostatniej chwili, ale nie dał rady. Ogarnął go gniew. Rozszalały Morgran wyciągnął swój oręż i zaszarżował na wroga, a następnie celnie uderzył szamszirem w jego widoczny kręgosłup, który dotąd podtrzymywał górną część ciała ożywieńca. Szkielet wypuścił z dłoni łuk i z trzaskiem rozpadł się na dwie części. Po zakończeniu walki, Morgran od razu podbiegł na skraj rozpadliny i zaczął szukać wzrokiem swojego zaginionego towarzysza. Na nic się jednak to zdało, bowiem z powodu ciemności panującej w pieczarze, krasnolud nie był w stanie niczego dostrzec. Bolverk podszedł do pokonanego szkieleta, a raczej jego szczątków, i rozpoczął intensywne przeszukiwanie. Przy pasie kreatury była przypięta niewielka sakwa, w której znajdowało się kilka złotych monet. Była to najprawdopodobniej pozostałość po niegdyś żyjącym nieszczęśniku, ponieważ nieumarli, po magicznym ożywieniu, zazwyczaj nie pozbywają się wcześniejszego ewipunku. Bolverk podszedł do roztargnionego Morgrana, który nadal próbował skupić się i ujrzeć Kildraka. Paladyn rzekł do krasnoluda:
    - Weź to, znalazłem to przy tamtym trupie... - podał do ręki Morgrana część znalezionego złota - Wierzysz w to, że Kildrak przeżył?
    Krasnolud spojrzał na towarzysza, a następnie znowu skupił wzrok na mrocznej otchłani.
    - Nie wiem... Trzeba to niezwłocznie sprawdzić.
    - Zatem zejdźmy tam. - powiedział wyznawca Thora.
    Bohaterowie zdjęli plecaki i wyjęli długie, lniane liny, które następnie przywiązali do wystającego konaru jednego z pobliskich drzew. Chwycili je i zaczęli powoli schodzić do podziemi. Gdy po około 13 metrach w końcu dotknęli stopami kamiennego podłoża, ciemność całkowicie przesłoniła im obraz. Bolverk po omacku zaczął szukać w plecaku jakiegoś źródła światła i po chwili wyciągnął z niego magiczny, metalowy pręt. Uderzył narzędziem o skalną powierzchnię, a ten rozbłysnął jasnym, promieniującym światłem. Był to słoneczny pręcik, podstawowy element wyposażenia poszukiwacza przygód. Zaklęty kawałek metalu sprawdzał się znakomicie w takich sytuacjach - jego działanie trwało znacznie dłużej od zwykłej pochodni i był odporny na wszelkie, niekorzystne warunki. Paladyn podniósł pręt i oświetlił obszar, który okazał się całkiem spory. Ku zdziwieniu bohaterów, Kildraka wcale nie było na dole. Widoczna była tylko odłamana, skalna część, która osunęła się pod ciężarem krasnoluda i wpadła razem z nim do wnętrza groty. Wokół skały nie znajdowało się nic prócz pyłu skalnego i kamiennych odłamków, które w dużym stopniu pokrywały teraz podłoże. Uwagę podróżników przyciągnęło jednak coś innego. Blask płynący ze słonecznego pręcika odsłonił w oddali masywne wejście do nieznanych ruin. Były to dwa kamienne filary podtrzymujące olbrzymi gmach wykonany z tego samego surowca. Całość była popękana i sprawiała wrażenie bardzo starej architektury. Pod wpływem obecnego teraz półmroku, bohaterowie zdołali ujrzeć wyryte w filarach zdobienia przedstawiające smoki, a na gmachu zapisane, nieznane runy. Jedynym przejściem do dalszej części pieczary były ogromne, kamienne drzwi znajdujące się w samym środku budowli. Leżące przed konstrukcją szczątki poległych śmiertelników nie zachęcały jednak do wjeścia, a jedynie napawały przerażeniem.
    - Cóż, nie widzę tutaj Kildraka, więc albo żyje, albo jakieś plugastwo zabrało jego ciało do tych ruin i je zjadło. - rzekł Bolverk zachowując kamienną twarz i wpatrując się przez dłuższą chwilę w stojący na przeciw budynek.
    - Lepiej to sprawdźmy, byle szybko! Może jeszcze dycha, nie jest na to za późno! - odpowiedział mu wyraźnie zmartwiony zasłyszaną wizją Morgran. Krasnolud, nie czekając ani chwili dłużej, ruszył przed siebie w celu poszukiwania zaginionego mistrza. W szybkim tempie zaczął zbliżać się do szczątków zabitych nieszczęśników, ale nagle zatrzymał się i zamarł widząc jak czterej ożywieńcy powstają z martwych i wyciągają swoją broń w celu powstrzymania najeźdźców przed dalszą eksploracją. Zaskoczony Morgran szybko otrząsnął się z szoku widząc truposzy szykujących się do walki, wyciągnął swój miecz i biegiem ruszył w stronę nadchodzącego oponenta. Pędząc zauważył strzałę szybującą obok niego, która została wystrzelona przez jednego ze szkieletów trzymających łuki. Drugi pocisk również już nadlatywał i to wprost na krasnoluda, ale ten sprytnie podniósł tarczę i osłonił się przed atakiem. Strzała uderzyła w metalową osłonę i zmieniła kierunek lotu trafiając jedynie w kamienne podłoże groty. Morgran w końcu dobiegł do ożywieńca trzymającego długi miecz i próbował przeciąć go tak samo, jak wcześniejszego przeciwnika, unicestwionego jeszcze na powierzchni. Kościotrup jednak uniknął ataku odskakując od szamsziru krasnoludzkiego wojownika, a jego sojusznik, również operujący bronią białą, wykorzystał sytuację i zaatakował Morgrana przecinając mu ramię swoją wyszczerbioną klingą. Zbrojny jęknął z bólu i spojrzał za siebie zauważając Bolverka upuszczającego słoneczny pręcik i nadbiegającego z pomocą towarzyszowi. Paladyn wydał z siebie donośny, bojowy okrzyk i zaszarżował na przeciwnika, który zadał ból krasnoludowi. Morgran uświadomił sobie wtedy, że nie ma nic straszniejszego, a zarazem piękniejszego, niż widok rozjuszonego paladyna szarżującego na niumarłych. Bolverk rzucił się na szkieletora z wyciągniętym mieczem półtoraręcznym i zadał mu śmiertelny cios, tak silny, że rozpołowił nieprzyjaciela. Drugie monstrum, nie przejmując się tym widokiem, chwyciło swój miecz obiema dłońmi i rozcięło tors zranionego już wcześniej krasnoluda. Ten ponownie zawył, ale zdążył w porę odepchnąć adwersarza nie zezwalając na dalsze cierpienie. Szkielet-łucznik zobaczył to, napiął cięciwę i strzelił w Morgrana, tym razem skutecznie. Strzała wbiła się w drugie, nie zranione dotychczas, ramię zbrojnego, a ten doznając szoku, przewrócił się na ziemię. Drugi łucznik strzelił w Bolverka i również trafił, ale zaledwie drasnął paladyna. Zakrwawiony Morgran, zdjąc sobie sprawę ze swojego położenia, pośpiesznie wstał i próbował odciąć pobliskiemu napastnikowi kończynę, ale jego szamszir nie trafił w złączenie kości i osunął się po wystającym ramieniu szkieleta. Niestety Bolverk w pewnym momencie zapomniał o obronie i został postrzelony w tors. Morgran uświadamiając sobie, że nie można zbagatelizować stojących nieopodal łuczników, użył całej swojej siły aby zniszczyć blokującego drogę bohaterom szkieleta walczącego w zwarciu i z niezwykłą mocą uderzył go pięścią w żebra. Te rozpadły się z trzaskiem doprowadzając do unicestwienia monstra. Pozostało jeszcze dwóch łuczników, którzy teraz, kiedy utracili swoją linię obrony, nie byli groźnymi przeciwnikami. Bolverk podbiegł jako pierwszy do jednego z nich, wziął potężny zamach i dosłownie rozwalił ofiarę. Morgran z powodu swoich ran, nie zdążył jednak w porę dobiec do ostatniego niebezpieczeństwa i potwór strzelił w plecy paladyna. Zdenerwowany Bolverk ryknął z bólu i wrzasnął do towarzysza:
    - Zniszcz to ścierwo, bo nas powystrzela!
    Morgran przyśpieszył. W trakcie gdy nieumarły ponownie ładował pocisk, krasnolud z impetem uderzył go tarczą, która spowodowała niewiarygodne obrażenia doprowadzając do rozpadu kreatury. Walka dobiegła końca.
    - Przeklęci ożywieńcy! Nienawidzę tych szubrawców! Jakie podłe stworzenie sprowadziło je na ten świat? Morgranie, jeśli w środku tych ruin znajdziemy więcej tego [beeep], to sam Thor nam nie pomoże. Śmierć będzie nieunikniona... - powiedział bardzo zdenerwowany Bolverk wyciągając sobie strzałę z pleców. Paladyn spojrzał na towarzysza, który w tym starciu doznał wielu ran i zaniepokoił się - Morgranie, musimy odpocząć! Zobacz ile naszej krwi pokrywa podłoże, po którym stąpamy. Następna walka może zakończyć się znacznie gorzej jeśli teraz nie zaznamy choćby chwili odpoczynku.
    - Raczysz żartować! Możemy iść dalej, przecież to niegroźne zadrapania - powiedział zmęczony wysiłkiem krasnolud - Kildrak może jest właśnie więziony w tych lochach, a ty chcesz siedzieć tu i w spokoju odpoczywać? Nie pozwolę na to, żeby Klingi obarczyły mnie odpowiedzialnością za jego śmierć. Zresztą to mój towarzysz, nie mogę go tak zostawić!
    - Morgranie zastanów się! Twoje myśli mąci strach! To, że Kildrak jest w tych ruinach to tylko twoje przypuszczenia. W jaki sposób przeszedłby obok szkieletów niezauważony? Zastanawiałeś się nad tym krasnoludzie?
    Po tych słowach Morgran spostrzegł, że Bolverk ma rację. Jak? Jak Kildrak dostał się do środka nie budząc przy tym gniewu nieumarłych? Możliwe, że coś zabrało go do ruin i powstrzymało zaklęcie budzące szkielety. Ale przecież bohaterowie weszli około 7 minut po jego upadku, nawet zdolny mag niepotrafiłby tak szybko operować aktywacją zaklęcia. Bolverk zauważył, że Morgran intensywnie myśli nad tym co powiedział.
    - W waszym kontrakcie była wzmianka o tym, że to ja jest przywódcą drużyny, więc zarządzam teraz odpoczynek. Musisz odpocząć przyjacielu, nie widzisz obrażeń, których doznałeś? Odpoczynek dobrze ci zrobi...
    - Może masz rację Bolverku. Wybacz mi, jestem zszokowany tymi wszystkimi wydarzeniami i narastającym niebezpieczeństwem. - powiedział krasnolud i wyraźnie się uspokoił - odpocznijmy zatem, ale bądźmy rozsądni, tych paskudztw może być więcej.
    Morgran podniósł słoneczny pręcik i usiadł niedaleko paladyna, a następnie zaczął opatrywać swe rany. Bolverk zaś odłożył swój plecak, i zaczął przeszukiwać leżące na ziemi szczątki przeciwników. Odnalazł nieco złota i magiczny zwój oznaczony zaklętą pawężą, który spoczywał za pasem jednego ze szkieletów. Bolverk znał czar zapisany w zwoju. Było to zaklęcie magicznej tarczy, prosta defensywna magia niskiego poziomu. Bohaterowie odpoczywali przez godzinę. W tym czasie zdążyli podzielić się łupem z zabitych wrogów i przygotować się do dalszych działań. Po odpoczynku, towarzysze ponownie podjęli się próby wejścia do ruin. Wchodząć zniszczonymi, kamiennymi schodami nie spotkali już żadnych ożywieńców. Bohaterowie zatrzymali się na krótko przed wielkimi drzwiami i oglądali smocze symbole wyryte na kolumnach, a także zastanawiali się nad słowami wypisanymi na gmachu. To pewnie pozostałości po starym mieszkańcu tego mrocznego miejsca, znanego z opowieści karczmarza, wielkiego, prastarego jaszczura, który nawiedzał Krakenheim. Po chwili, bohaterowie ruszyli dalej, w stronę kamiennych drzwi. Bolverk jako pierwszy dobył swego długiego miecza, uprzednio chowając słoneczny pręcik za pas, a następnie powoli i czujnie szedł przed siebie. Do drzwi dzieliło go już zaledwie kilka kroków. Nagle, kiedy bohater postawił nogę na kolejnej zabrudzonej płycie, ta nieoczekiwanie zapadła się odsłaniając pułapkę zastawioną na najeźdźców - szeroki, 3 metrowy dół. Bolverk raptownie sunął w dół, ale w ostatnim momencie zwinnie zdążył złapać się krawędzi dziury.
    - Bolverk, trzymaj się! - wrzasnął Morgran i złapał zwisającego paladyna za rękę. Po chwili pomyślnie wciągnął do do góry. Wojownicy znajdujący się już w bezpiecznym położeniu podeszli do dziury i spojrzeli w dół.
    - Cholera...Gdybym w porę się nie zorientował, zapewne szczezłbym w tym rowie... Dziękuję za pomoc... - powiedział zdyszany Bolverk.
    - W porządku. Musimy być bardziej czujni. Zdaje się, że to zapomniane przez bogów miejsce aż roi się od pułapek. Dalej, przejdźmy obok szczeliny i otwórzmy te pieprzone drzwi. - odpowiedział Morgran.
    Paladyn przytaknął głową i wciąż trzymając dłoń na rękojeści oręża powoli zaczął przemieszczać się po krawędziach przepaści. To samo, po chwili poczynił krasnolud. Bohaterowie otworzyli solidne, kamienne wrota i po chwili znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu. Wnętrze pokoju było brudne i zakurzone. Całość podtrzymywały cztery zniszczone filary, a w samym środku umiejscowiony był marmurowy posąg smoka, pod nim zaś znajdowała się drewniana skrzynia. Po przeciwnej stronie widoczne były kolejne, tym razem drewniane, drzwi. Bolverk zaczął rozglądać się po komnacie w poszukiwaniu ukrytych pułapek. Nie chciał bowiem ponownie dać się zaskoczyć przez zastawione niebezpieczeństwo. Wraz z pomocą Morgrana dokładnie przeszukiwał pomieszczenie i znajdujące się tu przedmioty. Kiedy w końcu udało mu się stwierdzić, że nic nie zagraża życiu śmiałków, delikatnie położył swoje dłonie na starej skrzyni i podniósł jej zakurzone wieko. W środku znajdowało się 60 sztuk złota, które następnie zostały rozdzielone między towarzyszy. W końcu Bolverk wyciągnął swoją broń i po cichu rzekł:
    - Wygląda na to, że jesteśmy w przedsionku tej świątyni. Dalej, sprawdźmy co jest za tymi drzwiami. - za pomocą gestu rozkazał Morgranowi podejść bliżej kolejnych drzwi.
    Paladyn przyłożył swoją głowę do wyraźnie starego już drewna i rozpoczął nasłuchiwanie. Z wnętrza kolejnej komnaty dobiegało wiele hałasu, który spowodowany był donośnymi uderzeniami metalowych naczyń i skrzekliwymi głosami składającymi się na konwersację w jakimś nieznanym języku. Bolverk wyraźnie się zaniepokoił i spodziewał się kolejnej walki z tubylcami, choć tym razem był przekonany, że ich zmartwieniem nie okażą się truposze.
    - Morgranie, przygotuj swój szamszir. Myślę, że teraz może ci się przydać. - powiedział Bolverk.
    Towarzysz posłusznie wyciągnął szablę i przyjął bojową postawę.
    - Jesteś gotów? - zapytał paladyn.
    Morgran przytaknął, a wtedy Bolverk odwrócił się do drzwi i solidnym kopnięciem doprowadził do ich wyważenia. Wbiegł do środka pomieszczenia i ujrzał co się w nim znajduje. Niezbędne wówczas było ciągłe użycie słonecznego pręta, którego jeden z bohaterów miał za pasem. Koboldy posiadają zdolność widzenia w ciemności, a więc jakiekolwiek źródła światła były w świątyni niepotrzebne. Oczom wojowników ukazało się zaśmiecone i przesiąknięte zgnilizną legowisko, które zamieszkiwała grupa tych właśnie stworzeń. Większość tych smoczopodobnych humanoidów spożywała posiłek przy długim, dębowym stole. Dwóch pozostałych spało na swoich prowizorycznych łożach, czyli ułożonej słomie. W obu bocznych ścianach pomieszczenia usadzone były metalowe drzwi. Niezwykle zdziwione wtargnięciem intruzów stworzenia oderwały się od wykonywanych czynności i przez dłuższą chwilę wpatrywały się gadzimi ślepiami w najeźdzców. Morgran, ujrzywszy iż złowrogie istoty powoli sięgają po swoje oszczepy, rzucił się z impetem na jednego z pobliskich przeciwników i przebił go szamszirem, gdy ten jeszcze siedział przy stole. Następnie Bolverk zaatakował drugiego z niemilców uderzając go mieczem i odcinając górną kończynę istoty. Ta, przez wzgląd na doznane obrażenia doznała szoku, po czym upadła martwa na brudną powierzchnię komnaty. Kolejne, uzbrojone w oszczepy koboldy wstały i rzuciły się na nieproszonych gości. Jeden z adwersarzy boleśnie ugodził Morgrana w tors, a drugi wskoczył na stół i choć chciał poczynić to samo, spotkał się z natychmiastową obroną krasnoluda. Kolejny z mieszkańców legowiska dźgnął paladyna Bolverka w udo, a ten krzyknął z bólu. Krasnolud, zdając sobie sprawę z ilości przeciwników i ich niecnej taktyki, nie chciał dopuścić ich do flanki, więc podparł się stopą o stół na którym obecnie stał jeden z koboldów, i z wściekłością pchnął go tarczą, a następnie wskoczył na mebel. Uderzony kobold przewrócił się, a gdy próbował powstać został przebity krasnoludzkim szamszirem. Kolejny przeciwnik, widząc zgon towarzysza, wskoczył na stół i próbował ugodzić Morgrana, ale ten odparł jego cios swoim mieczem. Tymczasem Bolverk, wyznawca Thora, również nie dawał za wygraną. Po otrzymaniu ciosu w udo, zdenenerwował się i przeciął w pół atakującą go poczwarę. Korzystając z sytuacji, jeden z koboldów, który uprzednio raczył się błogim snem, zakradł się za plecami Bolverka i zadał mu cierpienie wbijając oszczep między łopatki niczego nie spodziewającego się paladyna. Ten zawył z bólu i odskoczył od adwersarza. W tym samym momencie, jeden z obecnych przeciwników Morgrana, ten stojący na ziemi, zadał mu podobny cios w plecy. Bolverk zauważył jak trudna jest walka z dwoma przeciwnikami naraz i postanowił wspomóc krasnoludzkiego kompana. Zdjął z szyi amulet Thora, napełnił go magiczną esencją i w trakcie, gdy kobold stojący na stole chciał wprowadzić następny akt przemocy wobec Morgrana, został boleśnie przypalony boską mocą paladyna. Zdziwiony widokiem płonącego niemilca Morgran odwrócił się w stronę Bolverka i kiwnął głową dziękując za pomoc. Paladyn był jednak zbyt zajęty by to ujrzeć. Ukierował moc amuletu w przeciwnym kierunku próbując trafić pozostałe atakujące go koboldy. Jeden z nich niestety zauważył co stało się z jego spopielonym pobratymcą i rzucił się na ziemię w celu ratowania żywota, który mimo tego okazał się krótki, bowiem paladyn po chwili zmiażdżył butem łeb wrogiej kreatury. Zapomniał w tym czasie o defensywie, a ostatni adwersarz tylko na czekał i wbił swój oszczep w rękę paladyna, która dotychczas trzymała amulet. Pod wpływem uderzenia, Bolverk wypuścił z dłoni talizman, który upadł na zabrudzoną powierzchnię pomieszczenia. Kobold, pomimo udanego ataku, spostrzegł jednak znaczną przewagę bohaterów i zaczął uciekać w popłochu, w stronę metalowych drzwi po lewej stronie pokoju. Paladyn nie pozwolił na to i przebił go swym ostrzem uniemożliwiając dalszą ucieczkę.
    - To była ciężka walka - powiedział zadyszany Bolverk i wyciągnął miecz z ciała martwego oponenta - mam nadzieję, że dalej pójdzie nam conajmniej tak dobrze jak tutaj.
    - Mogliśmy się spodziewać Koboldów, w końcu to opuszczona smocza świątynia. Te plugawe istoty pewnie nadal czczą jej byłego mieszkańca, nawet jeśli zmienił tyretorium. - odparł Morgran patrząc na pobojowisko i ocierając się z koboldziej krwi. - Odpocznijmy chwilę.
    Paladyn kiwnął głową i zaczął opatrywać swe rany. Po krótkim, dzięsięciominutowym odpoczynku, bohaterowie postanowili ruszyć dalej i pokierowali się w stronę żelaznych drzwi po lewej stronie pomieszczenia. Z przygotowanym orężem, Bolverk otworzył drzwi i wszedł do środka wraz z krasnoludzkim towarzyszem. To niewielkie, aczkolwiek wysokie pomieszczenie było zapełnione prawie w całości przez ogromną statuę smoka, przed którą znajdował się ołtarz pełny poświęconych mu bogactw. Przed ołtarzem modliły się aktualnie dwa koboldy, które posłyszywszy kroki bohaterów, od razu zerwały się i wyciągnęły swój oręż. Kreatury początkowo sięgnęły po broń dystansową, ale widząc nadchodzących śmiałków od razu zorientowały się, że nie obejdzie się bez walki w zwarciu. Sztylety okazały się więc najlepszym rozwiązaniem. Bolverk, dostrzegając niebezpieczeństwo, wnet zaszarżował na pierwszego oponenta. Podbiegł i spróbował przeciąć go mieczem, ale ten zablokował cios swoim pomniejszym ostrzem. Drugi Kobold nie miał tyle szczęścia. Morgran naśladując towarzysza przełamał defensywę wroga i zadał mu podłużną, ciętą ranę wzdłuż klatki piersiowej. Kobold wydał z siebie przerażający skrzek, ale nie poddawał się i odgórnie kontratakował za pomocą sztyletu. Sprytny krasnolud, od razu po ataku, odsunął się jednak nie pozwalając na obrażenia. Kobold powoli wykrwawiał się i wzrok przesłoniła mu mgła. Próbował trafić krasnoluda lecz za każdym razem chybiał i w końcu upadł martwy na ziemię. W tym samym czasie miecz Bolverka rozbłysnął i odciął łeb drugiemu oponentowi. Krew wrogów zaplamiła posadzkę, ale bohaterowie nie zwracali na to uwagi. Martwiła ich bowiem obecność tylu przeciwników i rozmiar przeszukiwanych ruin.
    - To ślepy zaułek - powiedział po walce paladyn - chodźmy do przeciwległych drzwi.
    Śmiałkowie wyszli z małej komnaty i udali się do dalszej części świątyni. Spodziewali się kolejnego legowiska koboldzich wojowników, ale tym razem zastali tylko długie, poniszczone schody prowadzące w dół, ku ciemności. Poszukiwacze zeszli po nich i zauważyli kolejne metalowe drzwi, zza których dobiegały odgłosy rozmowy. Jeden z głosów był niezywkle wysoki i skrzekliwy, zdawał się należeć do opisywanego przez Xorta, impa Akmenosa. Bohaterowie spojrzeli na siebie i jeszcze mocniej zacisnęli dłonie na rękojeściach swego oręża, a następnie weszli do środka kolejnego pokoju. Ta komnata była zupełnie inna niż pozostałe. Sprawiała wrażenie odłączonej od ogólnego świątynnego kompleksu. Wszystko z powodu nienagannej czystości i ozdobień widocznych w tej lokacji, które przyciągały wzrok eksploratorów. Komnata była zadbana i czysta, a także gustownie umeblowana. Na ścianach widniały projekty wymyślnych pułapek, a podłogi pokryte były zwierzęcymi skórami. W samym rogu można było dostrzec również metalowy kufer. Po prawej stronie pomieszczenia stał stół, a przy nim siedział wojownik koboldów. Ten jednak, w odróżnieniu od spotkanych wcześniej, miał nieco inny ekwipunek, a także posturę. Tors humanoida zdobiła zbroja łuskowa z namalowaną gnomią czaszką - symbolem Kurtulmaka, koboldziego bóstwa. Posiadał on również nieznane mikstury, tarczę oraz zdobioną, świetnie wykonaną włócznię. Obecny był tutaj również sam Akmenos, który siedział na kamiennym, wysokim tronie znajdującym się naprzeciw bohaterów. Największym zaskoczeniem okazał się jednak oświetlany przez niewielką świecę, stojący nieopodal Kildrak, który paląc fajkę doglądał kryształu, o którym mówił Xort. Obecne tu postacie nie były o dziwo zszokowane widokiem najeźdźców, ale jedynie zainteresowane ich nagłym wejściem.
    - Witam was, wojownicy. - powiedział skrzekliwym głosem imp - Spodziewaliśmy się was. Mistrz Kildrak opowiedział mi już o waszej misji.
    - Mistrzu Kildraku, co to ty tu robisz, co to ma znaczyć? Myśleliśmy, że nie żyjesz - zapytał zaniepokojony postawą swojego towarzysza Morgran.
    - Czego chcecie od tego biednego krasnoluda? Postąpił słusznie przyłączając się do mnie i moich panów.
    - Zamilcz! Nie będę słuchał tych kłamstw! - Zakrzyknął zdenerwowany Bolverk, który po chwili dostrzegł jak kobold powoli wyciąga swoją włócznię - Nawet nie próbuj o tym myśleć! - powiedział do niego i wskazał palcem na jego broń - Nie masz pojęcia co zrobiliśmy tam, na górze!
    - Wy też możecie przyłączyć się do mnie i moich panów. - kontynuował Akmenos - Vitar będzie lepszym narzędziem w rękach piekielnych mistrzów, niż w posiadaniu słabych, nic nie znaczących bożków. Czy wiecie jaką moc ma ten pradawny artefakt? Dzięki niemu można przywołać samego Lokiego - pana kłamstwa i chaosu! Dalej śmiertelnicy, poczyńcie to samo co wasz kompan, a nagroda was nie ominie. Staniecie się władcami ognia i będziecie rządzić całym istnieniem! Moi mistrzowie niedługo zostaną przywołani, a wtedy krzyształ napełni was nieprzeniknioną potęgą!
    - Nigdy! Moim panem jest Thor i nie dam omamić się tymi łgarstwami! - Odpowiedział agresywnie Bolverk
    - Co?! Jak śmiecie sprzeciwiać się woli piekieł?! Nieważne, zginiecie zatem śmiercią bolesną i pełną cierpienia. - Imp odwrócił się w stronę zdrajcy - Kildraku, zabierz Vitara i ukryj go! Ja zajmę się tym ścierwem!
    Kildrak kiwnął posłusznie głową, po czym trzymając wciąż świetlisty, czerwony klejnot, wyciągnął zza pazuchy długi, cienki, biały róg, którego następnie przełamał. Gdy to zrobił, nagle został naznaczony nieznaną, magiczną esencją, zaczął powoli rozbrzmiewać jasnym blaskiem, a następnie zniknął. Po tym wydarzeniu kobold siedzący dotąd przy niewielkim, drewnianym stole niespodziewanie wstał i cisnął w śmiałków fiolką z przeźroczystą substancją. Ta rozbiła się przed stopami paladyna i spowodowała rozbrysk żrącego kwasu, który jednak nie spowodował znaczących obrażeń. Bohaterowie postanowili jednak najpierw wyeliminować Akmenosa. Podbiegli do niego, ale ten podskoczył w górę z taką szybkością, że po prostu rozpłynął się w powietrzu, a następnie pojawił się za plecami Bolverka i wbił swój ostry jak brzytwa ogon w jego plecy. Bolverk upadł na posadzkę przed sobą i poczuł się dziwnie słaby. Najwidoczniej imp wprowadził wraz z atakiem truciznę w jego ciało. Akmenos próbował dokończyć dzieła i po raz drugi wyprowadził ukłucie, ale tym razem nie zdążył, bowiem Morgran rzucił w niego swą tarczą. Piekielna istota po otrzymaniu tak nagłego i silnego ciosu doznała zamroczenia, co wykluczyło ją na krótką chwilę z walki. Kobold jednak także przypomniał o swojej obecności i spróbował pchnąć Morgrana w brzuch, jednakże krasnolud sparował ofensywę i kopnął kobolda odpychając go tym samym od siebie. Morgran chciał wykorzystać jego brak równowagi i rzucił się wprost na stwora, ale ten szybciej podniósł włócznię i dotkliwie zranił zbrojnego w ramię, które i tak wystarczająco ucierpiało już przy walce z nieumarłymi. Morgran poczuł przenikliwy ból, krzyknął i wyciągnął włócznię drugą ręką, brocząc przy tym krwią. Krasnolud miał już dość tak bliskiego kontaktu z oponentem i brutalnym ciosem przeciął mu tchawice. Kobold złapał się za tryskającą krwią szyję, ale było już zdecydowanie za późno na zatamowanie rany i padł martwy na glebę. Morgran automatycznie odwrócił się do Bolverka i spostrzegł jak ten próbuję zdjąć z siebie uwieszonego i gryzącego go impa. W końcu paladyn zdołał pochwycić go za ramioną i odrzucił go kilka metrów przed siebie. A tam tylko czekał krasnoludzki wojownik z podniesionym mieczem. Diabeł nadział się plecami na ostrze, które od razu przebiło go na wylot. Akmenos wrzeszczał i próbował uwolnić się z opresji, ale wtedy Bolverk wykorzystując te pełną patetyzmu chwilę, napełnił boską mocą swój talizman i nakierował słup światła na przygwożdżonego wroga. Imp zaczął piskliwie krzyczeć w stanie bolesnej agonii i w końcu spłonął, powracając do piekielnych otchłani. Po wymagającej prawdziwego wysiłku walce, Morgran upadł na krzesło przytłoczony zadaną mu, wciąż krwawiącą raną. Zaczął obwiązywać ramię paskiem, aby zatrzymać dopływ karmazynowej cieczy i spoglądnął obojętnie na Bolverka.
    - Co teraz? Jesteśmy zgubieni, zawiedliśmy... - powiedział pełnym cierpienia głosem.
    Podpierający się aktualnie o ścianę Bolverk odwrócił się:
    - Teraz? Wracajmy do miasta. Wulfgar nie będzie zadowolony z naszych wieści...
  2. Bajorambo
    Rozdział III - Martwe zło
    Po trwającej kilkanaście minut wędrówce, Morgran i Bolverk dotarli z powrotem pod północną bramę miasta. Z oddali było widać już płomienie pochodni przymocowanych do kamiennego wejścia, a strażnicy ze spokojem stali czekając na zmianę warty. Kiedy zobaczyli zbliżające się ku nim postacie, podnieśli głowy aby zidentyfikować podróżników. Jeden z wartowników skinął głową do towarzysza, aby poinformować go, że nadchodzące osobistości nie stanowią zagrożenia. Kiedy śmiałkowie mieli już wejść do miasta, Bolverk zatrzymał podróżującego z nim krasnoluda i podszedł do stojących nieopodal strażników.
    - Witajcie panowie - rzekł paladyn spoglądając na jednego z odwracających się mężczyzn.
    - Witaj obywatelu. Wszystko w porządku?
    - Widzicie panowie tamten dom? - zapytał wojownik i wskazał na drewnianą budowlę położoną blisko muru z wewnętrznej strony miasta.
    Strażnik poprawił żelazny hełm, odwrócił wzrok w stronę budynku i przytaknął.
    - Należę do zakonu Thora - kontynuował Bolverk - i powierzono mi zadanie, które przywiodło mnie do tamtego domu. Więc niech panowie nie przejmują się jeśli usłyszą jakieś hałasy dobiegające z tamtąd.
    Strażnik niepewnie spojrzał na rozmówcę i westchnął.
    - Hmmm...Misja, co? Nic nam o tym nie wiadomo. Masz jakiś dowód?
    Bolverk zdjął błyszczący amulet Thora i pokazał go, a następnie z powrotem zawiesił go sobie na szyi i schował pod płytowy pancerz.
    - Niech będzie - odpowiedział zmęczony wartownik - Na wszelki wypadek jednak pójdę z wami.
    Trochę szacunku - pomyślał odchodzący w stronę wskazanego przez siebie mieszkania paladyn.
    Kiedy grupa przybyła pod dom Morthosa, Bolverk spojrzał pogardliwie na strażnika, który chciał towarzyszyć im również we wnętrzu pomieszczenia. Wartownik po chwili zrozumiał przekaz sugestywnego wzroku i cofnął się przed dom, aby tam poczekać na wojowników. Morgran kilkukrotnie uderzył pięścią w drzwi czekając na odzew ze strony podejrzanego diablęcia, ale te wcale nie były zamknięte. Pod wpływem mocnego pukania uchyliły się odsłaniając po trochu mroczny przedsionek domostwa. Wojownicy nie zwlekając weszli do środka. Bolverk stawiając ostrożnie stopy na drewnianym podłożu wszedł w głąb budynku, jednak jego ludzki zmysł wzroku zdawał się na nic w tych egipskich ciemnościach. Powietrze wewnątrz budynku niosło ze sobą specyficzną woń zgnilizny. Paladyn uniósł głowę i zaczął dokładniej węszyć w poszukiwaniu źródła owego nieprzyjemnego zapachu. Podczas gdy Morgran wszedł po schodach na wyższe piętra, Bolverk udał się do pobliskiego salonu. Wnet przystanął i wzdrygnął się zdumiony. Tego się nie spodziewał. Co tu się stało? - pomyślał widząc owinięte w zakrwawioną szatę diablęce zwłoki leżące przy drewnianym stole. Już miał wołać pozostałych kompanów, ale w porę ugryzł się w język. Podszedł do trupa, odwrócił go i zaczął mu się przyglądać, przy okazji przeszukując szatę. W jednej z wewnętrznych kieszeni odnalazł zwinięty kawałek papieru. Rozwinął ubrudzony czarnym pyłem dokument i podszedł czym prędzej do okna, aby blask księżyca umożliwił mu choć częściowe odczytanie wiadomości. "Morthosie, przy następnej pełni spotkajmy się w podziemiach krypty Krakenheimu. Wejście znajduje się w dnie jednego z sarkofagów". A może to pułapka? - rozważał przez chwilę Bolverk - Być może ktoś chciał, aby ten list wpadł w nasze ręcę?
    Paladyn odczytał jeszcze raz zapisane na kartcę słowa.
    Tak czy inaczej, musimy zaryzykować - zdecydował zgniatając list i chowając go za pazuchę.
    Morgranie! - zakrzyknął boski sługa - Znalazłem Morthosa.
    Krasnolud przechadzający się obecnie na wyższych piętrach usłyszał głos kompana i czym prędzej zbiegł po schodach. Wszedł do salonu i ujrzał zaistniałą sytuację.
    - Czy ty...? - zapytał z niepokojem w głosie Morgran.
    - Takiego go znalazłem. - odparł Bolverk powracając do frontowych drzwi w celu zawiadomienia strażnika.
    Czekający dotąd przed domem wartownik nagle oprzytomniał i wyciągnął nerwowo oręż. Wbiegł do środka, spojrzał na zwłoki domownika, a następnie na twarze bohaterów.
    - Mam nadzieję, że nie maczaliście w tym palców? Lepiej odejdźcie, straż zajmie się resztą, zapewniam was.
    Bolverk dotąd stojąc w spokoju, nagle podniósł wzrok i wbił go agresywnie w twarz strażnika.
    - Czy ty w ogóle znasz mój status kmiocie? Wykonuję misję dla zakonu, widzisz ten amulet? - paladyn znów wyciągnął talizman i pomachał nim przed oczami rozmówcy - Myślisz, że byle strażnik miejski może wydawać mi jakiekolwiek polecenia?
    Wartownik odwrócił wzrok jakby chciał uniknąć dalszej konwersacji.
    - Chodźmy - wtrącił Morgran przerywając niezręczną ciszę - i tak nie mamy tu już czego szukać.
    Bolverk prychnął i razem z towarzyszem opuścił posiadłość.
    Bohaterowie odeszli jeszcze kawałek z miejsca zbrodni, a następnie, pod wpływem inicjatywy Bolverka, zatrzymali się w jednej z uliczek pomiędzy chatami mieszkańców.
    - Spójrz - powiedział paladyn i wyciągnął zza pazuchy zwinięty w rulon, kawałek papieru - znalazłem to przy zwłokach Morthosa.
    Bolverk podał list krasnoludowi, a ten rozwinął go i zaczął w skupieniu czytać jego treść. Po odczytaniu wiadomości zbrojny spojrzał z niepokojem na towarzysza.
    - Chyba wiem dlaczego Morthos został zamordowany. Chyba nie powienien był zdradzać nam położenia jego klienta. Myliliśmy się, to wcale nie była pułapka, ta Phelaia ukryła się po prostu głębiej, musimy wrócić do krypty.
    - Sugerujesz, że to ona pozbawiła go życia?
    - Wątpię żeby własnoręcznie to zrobiła, pewnie kogoś wynajęła. Skoro wysyłała Morthosowi listy zamiast spotkać się z nim osobiście, to pewnie i zabójstwo wykonała przez pośrednika.
    - Wracajmy zatem na cmentarz.
    Bolverk schował ponownie list za pazuchę i poprawił plecak. Bohaterowie wyszli przez bramy miasta. Zbaczając z drogi i kierując się dalej przez zaśnieżone stepy, Morgran powiedział:
    - Wiesz, że musimy wziąć pod uwagę, że to może być kolejna zasadzka, być może ktoś celowo podłożył tę wiadomośc Morthosowi. Rozumiesz co mam na myśli?
    - Tak, też się nad tym zastanawiałem. Ale masz lepszy pomysł? - paladyn spojrzał odruchowo na kompana - Ta krypta to póki co jedyne miejsce, które może poprowadzić naprzód nasze śledztwo.
    - Wiem...Po prostu nie działajmy zbyt pochopnie, trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność.
    - Musimy zaryzykować, czy tego chcesz czy nie.
    Wojownicy w końcu doszli pod pamiętny, zaśnieżony gmach mauzoleum. Weszli do środka krypty, tym razem będąc przygotowanymi na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Obyło się jednak bez tych i protagoniści spokojnie podeszli pod sarkofag z dziurawym dnem, przedtem oczywiście odpalając słoneczny pręt.
    - Dobrze...pójdę pierwszy - zgłosił się Bolverk i wręczył pręcik Morgranowi, a sam zaczął obwiązywać liną ciężkie, leżące na ziemi wieko sarkofagu. Krasnolud objął wartę blisko towarzysza, zapewniając tym samym bezpieczeństwo w razie możliwego ataku kolejnego, ukrytego mieszkańca krypty. Morgran podniósł wyżej magiczny drut. Dzięki temu widział ostro i wyraźnie najdrobniejszy szczegół we wnętrzu pomieszczenia. Trwał bez ruchu, nienaturalnie cicho, ściskając w drugiej dłoni długi, srebrzysty szamszir. Bolverk skończył przywiązywać linę i zrzucił ją wgłąb dziury. Nastepnie chwycił ją jedną z dłoni, a drugą poprawił znajdujący się na głowie rogaty hełm. Odwrócił głowę w stronę krasnoluda, który patrzył z zaciekawieniem na poczynania paladyna, i przytaknął potwierdzając tym samym swą gotowość. Nastąpiło mozolne opuszczanie się po sznurze w głąb mrocznej czeluści. Oparty o sarkofag Morgran wlepił wzrok w niknącym w mroku ciele kompana, które niebawem całkowicie rozpłynęło się w ciemności.
    To czekanie doprowadzi mnie do szaleństwa - pomyślał i teraz mając do dyspozycji tylko zmysł słuchu, z niecierpliwością wyczekiwał na jakąkolwiek odpowiedź paladyna. Wnet dostrzegł jak lina uległa poluzowaniu, a wraz z tym wydarzeniem usłyszał brzdęk wyciąganego oręża.
    - Możesz zejść - powiedział ściszonym głosem Bolverk - tylko w ciszy, wyczuwam niebezpieczeństwo.
    Krasnolud posłuchał go i zaczął powoli schodzić w dół, aż w końcu stanął u boku sojusznika.
    - Co to za miejsce? - zapytał rozglądając się po wypełnionym kośćmi korytarzu.
    - Nie mam pojęcia, to pewnie jakieś prastare katakumby.
    Bohaterowie ruszyli dalej kierując się jedyną widoczną drogą. Z głębi lochu zaczęły dobiegać różnorakie odgłosy, a światło stawało się coraz jaśniejsze. Śmiałkowie w końcu opuścili kręty korytarz, który jak się potem okazało prowadził do wiele większego pomieszczenia. Wojownicy ukryli się w cieniu jednego z przydrożnych pomników przedstawiających zbrojnych. Morgran wychylił się zza monumentu, a to co zobaczył zadziwiło go tak mocno, że przez chwilę stracił równowagę. W tym ogromnym pomieszczeniu stała olbrzymia statua ukazująca Hel - nordycką boginię śmierci, zniszczenia i podziemnego świata. Wokół niej rozłożone zostały zakurzone dywany, na których siedziała najprawdopodobniej grupa jej wyznawców. Zakapturzone postacie odziane w czarne szaty paliły zawiniątka z bliżej nieokreślonym zielem i oddawały się medytacji. Nekromanci - skojarzył automatycznie Morgran. Kolejni czciciele stali dużo dalej od kamiennego posągu i wykonywali różne, podstawowe czynności takie jak warzenie mikstur czy sprzątanie ich plugawej kryjówki. Ta bowiem, mimo iż była już w zasadzie urządzona i wydawała się idealnym schronieniem dla owej grupy wyznawców, nadal zachowywała brud i grobową atmosferę, której dodatkowo ciągle towarzyszył ostry zapach palonej, tajemniczej substancji. Nieco dalej, za kolosalnym posągiem Hel, został postawiony w pionie kamienny sarkofag, obok niego zaś widoczna była magiczna aparatura.
    Najbliższe bohaterom były dwie, dość osobliwe istoty rozmawiające ze sobą przy wejściu do tej złowieszczej kryjówki.
    - Czerwonoskóry przyjaciel musi zrozumieć, że ceremonia odbędzie się już niedługo - powiedział nekromanta z nienaturalnie podkrążonymi oczami - Wydaję mi się, że czerwonoskóry gnuśnieje i liczy na to, że Phelaia odda więcej złota.
    Xort odsłonił lekko białe zębiska i złożył dłonie.
    - Bzdura. Kolejny transport diabelskiego ziela dostarczony wam zostanie za tydzień, nie wcześniej. Mogę was zapewnić, że osobiście nie mam na to wpływu. Towar musi zostać przewieziony ze Wzgórz Blemu.
    - Czerwonoskóry powinien wiedzieć, że bez jaszczurzego specyfiku nie zdołamy się połączyć duchowo z boginią Hel. Nasze zapasy się kończą, a Phelaia nie jest zadowolona z opóźnionych dostaw.
    - Spokojnie, zapewniam że tydzień to maksymalny okres oczekiwania na produkt. - Xort wysunął długi, krwisty język po czym szybko schował go z powrotem do paszczy i zaczął zbliżać się do wyjścia z kryjówki. - Zresztą nie powinniście stawiać mi takich wymogów skoro sami nie jesteście zorganizowani.
    Nekromanta oburzył się i spojrzał pytająco na gada.
    - Zdaję się, że macie nieproszonych gości. - zakończył Xort po czym sprintem rzucił się do ucieczki.
    Nekromanta szybko zorientował się o czym mówi jaszczur i wlepił wzrok w miejsce, w którym ukryli się bohaterowie. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Bolverk wychylił się wraz z naciągniętą kuszą i strzelił nekromancie prosto w głowę. Bełt wbił się głęboko, natychmiast pozbawiając życia maga, a reszta zaniepokojonych tym widokiem popleczników Hel rzuciła się do walki. Kusza paladyna co chwilę wypluwała pociski i raniła mrocznych wyznawców, ale ci, mimo iż zaskoczeni, a dodatkowo jeszcze odurzeni narkotykiem, nie zamierzali się poddawać. Morgran wybiegł zza osłony i rozpoczął agresywną szarżę w stronę przeciwnika. Musiał jednak ostro zahamować, ponieważ ujrzał lecący w jego stronę ognisty pocisk, który cisnął jeden z nekromantów. Krasnolud, w ostatnim momencie, zręcznie zasłonił się tarczą, a ognista kula rozprysła się po pomieszczeniu obsypując iskrami podłoże. To wkrótce doprowadziło do stopniowego rozprzestrzeniania się ognia i spowodowało niewielki pożar. Nagle wieko sarkofagu stojącego za posągiem Hel odleciało z impetem, a z jego wnętrza wyszło coś potwornego.
    To zapewne Phelaia - pomyśleli w tym samym momencie bohaterowie.
    Stare, wychudzone kobiece ciało podpierało się szponiastymi dłońmi i wyglądało już raczej na martwe. Upiór miał na sobie postrzępioną, karmazynową szatę i ostre jak noże zęby, które ociekały śliną na widok bohaterów. Białe włosy opadały na twarz tej nieumarłej istocie, niemalże zasłaniając czerwone ślepia bedące definicją szaleństwa. Uwagę wojowników przykuł jednak wiszący u jej boku zaklęty róg, dokładnie taki sam jakiego niegdyś użył Kildrak.
    - Wasze dusze należą do Hel... - powiedziało przeraźliwym piskiem monstrum, po czym wrzasnęło i rzuciło się w stronę bohaterów. Pożar zaczął obejmować już większą część pomieszczenia, a kilku pozostałych przy życiu nekromantów zaczęło uciekać w stronę jedynego wyjścia z katakumb. Gęsty, czarny dym przesłonił obraz Morgranowi, który teraz już w zasadzie ciął bronią na oślep licząc, że trafi przynajmniej jednego przerażonego czarnoksiężnika. Phelaia nie myślała jednak o ucieczce. Z niesamowitą prędkością podbiegła do krasnoluda i próbowała rozerwać go na strzępy swoimi szponami.
    Bogowie...potnie go na kawałki, jestem pewien! - myślał przejęty paladyn chowając kusze.
    Upiór próbował flankować Morgrana kiedy tylko miał okazję. Ognisty pył w tym przypadku był jego sprzymierzeńcem i pozwalał Phelai dosłownie pojawiać się znikąd. Krasnoludzki zbrojny opadł z sił, upadł na ziemię i wyczuwał zbliżający się koniec. Ten jednak nie nastąpił, ponieważ uderzony mistycznym blaskiem upiór runął kilka metrów w tył. To Bolverk użył potęgi swojego amuletu i zaczął ciskać w nieumarłego świętą mocą. Bezradna Phelaia co chwilę padała na ziemię, a zarazem cofała się w stronę końca płonącego pomieszczenia. Rażona mocą paladyna nie była w stanie prowadzić dalej potyczki. Gdy była już wystarczająco blisko sarkofagu, z którego wyszła, wnet pojawił się za nią krasnolud Morgran. Szybkim ruchem odebrał jej róg teleportacyjny i z całej siły rąbnął ożywieńca tarczą, tak że ten, otumaniony, wpadł do środka trumny. Na to czekał właśnie Bolverk, który teraz trzymając leżące nieopodal wieko zatrzasnął upiora i przewrócił ciężki, kamienny pojemnik. Boży bojownicy ruszyli pędem do wyjścia, zostawiając za sobą płonące i zdewastowane pomieszczenie, które niebawem zawaliło się, grzebiąc tym samym Phelaie. Bedąc już we względnie bezpiecznym położeniu, Morgran przyjrzał się dokładniej odebranemu rogowi. Perłowy kolor artefaktu, dodatkowo nasączony magią, mienił się i przyciągał wzrok bohaterów.
    - Jesteśmy już coraz bliżej. - powiedział wpatrzony Bolverk i schował przedmiot do plecaka.
  3. Bajorambo
    Rozdział II - Informator
    - Jak to skradziony? Przez kogo? - rzekł pełnym obaw głosem Wulfgar i zaczął wpatrywać się w bohaterów przerażonym wzrokiem.
    - Przepraszam mistrzu, ale ten parszywy tchórz Kildrak nas zdradził i teleportował się wraz z Vitarem - odpowiedział Bolverk tłumacząc niepowodzenie swej misji.
    - To...niemożliwe. Kildrak zdrajcą? To przecież zasłużony członek Kling, nie miał powodu by... - Wulfgar zaczął zastanawiać się nad motywami krasnoluda nerwowo pocierając siwą brodę - Nie mogę w to uwierzyć... Teleportował się? Dokąd? Nic z tego nie rozumiem.
    - Mistrzu, nie nam wiedzieć dokąd się teleportował. My też niewiele z tego rozumiemy.
    - Zaraz... opowiedzcie mi wszystko po kolei.
    Wulfgar wskazał gestem na kilka krzeseł stojących przy drewnianym stole. Bohaterowie usiedli, a Bolverk zaczął opowiadać mędrcowi niedawne wydarzenia mające miejsce w Smoczej Otchłani.
    -...I wtedy Morgran nadział go na swój szamszir, a ja za pomocą boskiej mocy, spopieliłem go - zakończył mówiący z przejęciem paladyn.
    Wulfgar spojrzał na stolik kontemplując zasłyszane informacje, a następnie ponownie zawiesił wzrok na wojownikach.
    - Biały róg...Czytałem niegdyś o rogach teleportacji. To rzekomo zaklęte rogi jednorożców, które naznaczono magią w plugawych rytuałach poświęconych złym bóstwom. Nie wiem skąd wojownik Kling mógł mieć dostęp do tak zaawansowanej magii, ale jeśli to ten sam przedmiot, o którym kiedyś czytałem, to Kildrak przeniósł się najprawdopodobniej w miejsce, w którym odbył się rytuał. To jeszcze bardziej komplikuje sprawę, bowiem teraz zdrajca może być praktycznie wszędzie. Może u Kling znajdziecie jakieś wskazówki dotyczące jego położenia. - kapłan złożył swoje dłonie i kontynuował - Zaraz wyślę kruka do Thoradina i przekaże mu te nieprawdopodobne nowiny. Zresztą, wy też do niego idźcie, może dowiecie się czegoś więcej o Kildraku. Liczę na to, że wkrótce dorwiecie tego śmiecia.
    - Dobrze mistrzu - odpowiedział paladyn.
    Wulfgar spojrzał na siedzącego w milczeniu krasnoluda.
    - Ty musisz być Morgran. Pokaż to ramię, postaram się je uleczyć - rzekł kapłan, a następnie przyłożył swoją jarzącą się niebieskim światłem dłoń do dotkliwej rany wojownika i sprawił, że ta powoli zrosła się.
    - Dziękuję - odpowiedział krasnolud doglądając już w pełni sprawnej ręki.
    Bohaterowie wstali i pokornie ukłonili się przed obliczem Wulfgara, a potem skierowali swe kroki do zamkniętych drzwi komnaty.
    - Powodzenia. Ja muszę jeszcze zdać raport Thorowi. Mam nadzieję, że uda wam się trafić na jakiś trop. Może zapytacie o ten róg kogoś z większym doświadczeniem? - powiedział pod koniec mistrz, a następnie powrócił do swoich obowiązków.
    Śmiałkowie wyszli z komnaty Wulfgara i udali się do domu Bractwa Kling. Kiedy przechodzili przez główną salę klasztoru Thora, twarze młodszych zakonników co chwila odwracały się, a ich oczy spoglądały z zaciekawieniem na wychodzących szybkim krokiem bohaterów. Gdy śmiałkowie dotarli pod zaśnieżone mury Kling i otworzyli żelazne wrota bractwa, wnet dostrzegli pędzącego ku nim Thoradina Stalową Twarz.
    - Na bogów! Dostałem właśnie list od Wulfgara. Jego treść jest przerażająca. Morgranie, powiedz mi, czy Kildrak naprawdę nas zdradził? - zapytał Thoradin.
    - To prawda, współpracował ze złymi siłami i zabrał klejnot, chyba że mój wzrok omamił jakiś czar.
    - Przeklęty pies...Gdzie się podział krasnoludzki honor? Miałem go za towarzysza broni, widywałem go codziennie, nic nie wskazywało na to, że może okazać się oszustem... - zamyślony krasnolud zawiesił przez chwilę wzrok na posadzce - Cóż, widzę jednak, że wynieśliście ze Smoczej Otchłani sporo doświadczenia. Kto by przypuszczał, że może się tam kłębić takie zło. Morgranie, honor wojownika nakazuje ci kontynuować powierzone ci zadanie, ale mam dla ciebie dodatkową misję - przynieś mi głowę Kildraka. Tylko jego śmierć uchroni nas przed hańbą Morgranie. Chyba rozumiesz?
    - Wedle rozkazów mistrzu.
    - Póki co jednak, należy wam się solidny odpoczynek. Idźcie do kwater, Morgranie pomóż Bolverkowi znaleźć jakąś wolną pryczę. Ja w tym czasie porozmawiam z Fargrimem, aby przeszukał komnaty Kildraka. Może pozostawił po sobie jakieś ślady.
    Krasnolud przytaknął mu skinieniem głowy i wraz z paladynem zaczął powoli się oddalać.
    - A i jeszcze coś - zakrzyknął Thoradin do odchodzących bohaterów - wczoraj zatrudniliśmy zaklinacza. Chętnie zaniosę mu waszą broń, żeby trochę ją ulepszył. Oczywiście jeśli tego chcecie...
    Bojownicy zgodzili się i oddali mu swój oręż, a następnie poszli do kwater wojowników. Sale te obecnie były puste, adepci zapewne teraz poddawani byli treningowi na dziedzińcu. Bohaterowie ułożyli się wygodnie na swoich pryczach i zasnęli. Ich odpoczynek nie trwał jednak długo. Po kilku godzinach błogiego snu, do komnaty wbiegł z impetem siwobrody krasnolud - Fargrim, opiekun Morgrana.
    - Hej! Wstawajcie! - zakrzyknął, aby rozbudzić śmiałków - Znalazłem coś interesującego. Ten list był obok pieca Kildraka - Fargrim wyciągnął zza pazuchy przypalony, zżółkniały zwitek papieru i podał go Bolverkowi - Paladynie, rzekomo rozumiesz niebiański język. Mógłbyś?
    - Oczywiście - odpowiedział boski sługa i rozwinął kartkę, na której znajdywały się dziwne znaki składające się na niebiańskie pismo. Jest to język, którym posługują się istoty boskie takie jak anioły, diabły bądź bogowie. Jego znajomość jest wymagana w większości zakonów poświęconym różnorakim bóstwom. Bolverk rozpoczął tłumaczenie dokumentu.
    - "Drogi Kildraku. Ufam, że niebawem dokończysz zadanie, które powierzyła Ci Phelaia. Zleceniodawca bardzo się niecierpliwi, podobnie jak ja. Jeżeli twoja misja w najbliższym czasie nie zakończy się, zacznę oczekiwać większych sum za korespondencje. Jeżeli jednak osiągniesz cel w wyznaczonym terminie, pamiętaj że oczekuję Cię w moim domu przy północnej bramie Krakenheimu. Z poważaniem. Morthos. " - przeczytał na głos paladyn, a następnie odłożył list na drewniany stolik.
    - Hmm...Myślę, że powinniście złożyć wizytę temu Morthosowi - powiedział Fargrim.
    - Zgadzam się z tobą. - odparł paladyn - Morgranie, trzeba szybko wyruszyć zanim Kildrak dostarczy tam Vitara.
    Morgran przytaknął kompanowi i zaczął zbierać sprzęt.
    - Fargrimie, idź szybko powiadomić straż, aby nie wchodziła nam w drogę. - kontynuował Bolverk - Morgranie, musimy odebrać naszą broń od zaklinacza i pędzić do północnej bramy Krakenheimu.
    Fargrim wybiegł natychmiast z komnaty i zaczął biec w kierunku lokalnego posterunku straży miejskiej, zaś bohaterowie skierowali swe kroki do pokoju Thoradina Stalowej Twarzy. Bolverk zapukał dwukrotnie w drzwi, a gdy usłyszał donośne "proszę!", otworzył je i ujrzał mistrza gildii piszącego coś w milczeniu. Thoradin oderwał się od swojej pracy i podniósł wzrok.
    - Och, czy Fargrim przekazał wam już znaleziony u Kildraka dokument? Zapewne przyszliście tu po swój oręż, co? - Thoradin wyciągnął na swoje biurko podłużny pakunek, a następnie otworzył go - Proszę, właśnie odebrałem je od zaklinacza. Powiedział, że teraz naznaczone są magiczną mocą. Sam nic nie wiem o nowych, magicznych właściwościach, ale te wygrawerowane runy i połysk wyglądają świetnie.
    Thoradin miał rację. Szamszir oraz miecz półtoraręczny nie wyglądały teraz jak zwyczajna broń. Ostrza obu mieczy mieniły się jasnym blaskiem, a runiczne zdobienia przedstawiały krasnoludzką inkantacje. Bohaterowie wzięli do ręki oręż i przez chwilę oglądali go w skupieniu, a następnie schowali i wyszli z komnaty Thoradina uprzejmie mu przy tym dziękując. Udali się ku północnej bramie miasta. Biegnąc po śniegu w końcu dotarli na miejsce. Postanowili zapukać do mieszkania zlokalizowanego najbliżej bramy, a zarazem murów, które było wybudowane w swego rodzaju wnęce fortyfikacji. Drewniana, porządna budowla była dość spora, lecz nie wyróżniała się niczym konkretnym. Bolverk uderzył kilkukrotnie pięścią w drewniane drzwi. Z wnętrza mieszkania rozległ się odgłos szybkich kroków zbliżających się do wejścia. Drzwi otworzyło wysokie, odziane w czarną szatę i posiadające długie, zakrzywione do tyłu rogi, diablę. Diablęcia to rasa obejmująca dziedziców starożytnego, piekielnego rodu, którzy nie posiadają własnych krain, a zamiast tego żyją pośród innych cywilizowanych ras, w ich miastach, czy królestwach. Wywodzą się oni od ludzkich szlachciców, któzy paktowali z mrocznymi siłami.
    Osobnik stojący w drzwiach odgarnął długie, ciemne włosy ukazując czerwone, diablęce ślepia wpatrujące się niespokojnie w bohaterów.
    - Czy to ty jesteś Morthos? - zapytał od razu Bolverk ujrzawszy stojącą postać.
    - Zgadza się, w czym mogę wam pomóc? - odrzekło diablę spokojnym tonem.
    W tym momencie paladyn silnie odepchnął stworzenie do wnętrza pomieszczenia, a gdy to upadło na drewnianą posadzkę, powiedział:
    - Morgranie, zamknij drzwi.
    Krasnolud, choć nieco niepewnie, wykonał polecenie towarzysza, a ten chwycił leżącą ofiarę za szatę i brutalnie podniósł do góry.
    - Znasz Kildraka?! - krzyknął przybliżając do siebie Morthosa.
    - Kogo? - zapytał przerażony humanoid ciągle próbując wyrwać się z uścisku.
    Morgran złapał Bolverka za ramię i spokojnym tonem wtrącił:
    - Hej, spokojnie, możemy rozwiązać tę sprawę inaczej.
    - Nie uspokajaj mnie, nie będę spokojnie załatwiał spraw ze sługami Lokiego! - odparł zezłoszczony paladyn.
    - Nawet nie wiemy czy ten mieszkaniec ma jakiś kontakt z jego działalnością!
    Wciąż trzymający Morthosa wyznawca Thora odwrócił wzrok i spojrzał zdenerwowanym wzrokiem na Morgrana.
    - Teraz każdy kto miał kontakty z Kildrakiem jest o to podejrzany, więc musimy działać szybko i zdecydowanie - powiedział.
    - To może puść go i daj mu coś powiedzieć!
    Wściekły Bolverk jeszcze mocniej zacisnął dłonie na szacie ofiary i rzucił ją z impetem na jedno z pobliskich krzeseł.
    - Znasz Kildraka?! - zapytał ponownie paladyn przystawiając klingę do szyi Morthosa i powoli ją do niej przyciskając.
    - Zaczekaj! - odpowiedziało przerażone diablę - Znam go! Ale czego ode mnie chcecie?!
    - Co miał ci dostarczyć?
    - Hej, hej! Ja tu jestem tylko informatorem, jasne? Jeżeli chcecie osobiście spotkać się z moim klientem to proszę bardzo. Na waszym miejscu udałbym się do krypty na cmentarzu Krakenheimu.
    Bolverk zabrał miecz z jego gardła pozwalając stworzeniu wreszcie odetchnąć.
    - Masz szczęście, nie zabiję cię...na razie... Chodźmy Morgranie, może jeszcze nie jest za późno. Gdzie znajduje się ta krypta?
    - Wychodząc przez północną bramę i idąc cały czas ścieżką na pewno tam traficie. To niedaleko... Hej, tylko pamiętajcie - tej rozmowy nie było, jasne? - odpowiedział wciąż zszokowany Morthos.
    Bohaterowie opuścili dom diablęcia i udali się wprost na cmentarz kierując się wskazówkami, które otrzymali. Po kilkunastu minutach w końcu dotarli na miejsce. Był to typowy cmentarz, pełen kamiennych nagrobków z imionami poległych wojowników. Przy wielu grobach pozostawiono broń, czy elementy ekwipunku należące do zmarłych rycerzy. Pośrodku nekropolii stało masywne, kamienne wejście do krypty, które prawie w całości pokrywał śnieg. Wojownicy wyciągnęli oręż, a następnie otworzyli zardzewiałe, żelazne drzwi, które prowadziły do wnętrza mauzoleum.
    - To chyba twoja kolej na użycie słonecznego pręcika - powiedział Bolverk z trudem dostrzegając schody biegnące w dół pomieszczenia.
    - W porządku - odparł krasnolud wyciągając z plecaka magiczny przedmiot i uderzając nim o framugę krypty. Morgran podniósł wysoko długi, świetlisty kawałek metalu i zaczął powoli zbliżać się do wnętrza budowli. Schodząc po schodach, śmiałkowie zauważyli liczne drewniane, obkurzone trumny, które leżały na bocznych półkach skalnych. W końcu ich oczom ukazał się niewielki pokój, który był zwieńczeniem schodów i główną, a zarazem jedyną salą mauzoleum. Morgran podał słoneczny pręcik do stojącego przed nim Bolverka, a ten, nie wchodząc jeszcze do pomieszczenia, zaczął dokładnie, z oddali, oświetlać wnętrze komnaty. To zaciemnione miejsce, prócz zwyczajnych, zauważonych wcześniej trumien, posiadało 5 rozmieszczonych po całej sali kamiennych sarkofagów. Całość komnaty wyglądała na zniszczoną i zaniedbaną, czego dowodziły chociażby wszechobecne zgromadzenia kurzu i pyłu. W tym samym momencie, kiedy paladyn oświetlał lewą stronę pomieszczenia, olbrzymi skorpion wypełzł niezauważony z pobliskiego sarkofagu o potłuczonym wieku. Monstrum zaczęło skradać się przy jednej z nieoświetlonych ścian i rzuciło się na nic niespodziewającego się Bolverka. Paladyn wypuścił z ręki źródło światła i próbował pozbyć się napastnika, który obecnie uwiesił się na jego torsie, jednakże niebieskie, magicznie naelektryzowane szczypce skorpiona zdążyły już zacisnąć się na dłoni wojownika, która próbowała z całych sił odepchnąć insekta. Paladyn poczuł natychmiastowy ból, jego ciało zostało porażone i chwilowo sparaliżowane. Intruz skorzystał z owego efektu i jeszcze mocniej zawiesił się na zbroi poszukiwacza. Morgran, który dotąd stał za swym kompanem, nie czekając chwili dłużej, mocno pchnął towarzysza, tak że ten runął ze schodów i przygniótł uporczywego robala ciężką zbroją płytową. Zielona ciecz wnet wypłynęła spod bladosinej, chitynowej skorupy owada, który pod wpływem zgniecenia puścił się już bożego wysłannika. Jego pasywność nie trwała jednak długo, bowiem po kilku sekundach z powrotem wlazł on na osłabione ciało paladyna. Bolverk czując na plecach ciężar przeciwnika próbował powstać, ale gdy tylko podparł się rękoma o podłoże, zbiegający ze schodów krasnolud zasypał adwersarza błyskawiczną serią pchnięć, co jednocześnie zmusiło go do poświęcenia pełnej uwagi krasnoludowi. Korzystając z tego zaciekłego ataku, paladyn pozbawił się brzemienia i wbiegł z powrotem na schody, oddalając się poza zasięg skorpiona, który obecnie był już pokaźnie oszpecony. Protagonista, korzystając z chwili wytchnienia, odpiął przywiązaną do pasa miksturę leczniczą, w szybkim tempie wyciągnął korek i wypił jej zawartość. Karmazynowy płyn prędko przywrócił siły witalne wojownika. Niestety, podczas jego chwilowej, bitewnej absencji, Morgrana spotkało dokładnie to samo nieszczęście co przedtem jego samego - owad pochwycił krasnoluda. Teraz jednak nie trwało to tak długo. Wystarczyło kilka mocnych szarpnięć i obrotów, a skorpion niebawem wypuścił z objęć ofiarę. W ostatnim momencie, zaatakował jednak ostrym jak sztylet żądłem, przebijając się przez złączenia zbroi łuskowej i tymczasowo zatruwając krasnoluda. Łysy, zraniony członek klanu Hammerfist upadł i zasłabł, rezygnując tym samym z jakiejkolwiek defensywy. Pajęczak już miał wyprowadzać ostateczne uderzenie, ale szmaragdowa posoka nagle trysnęła z jego grzbietu, a stojący za nim Bolverk szybkim ruchem wyciągnął wbitą weń klingę półtoraka. Martwe stworzenie zachwiało się na swych cienkich odnóżach po czym padło bezwładnie na glebę.
    - W mordę...Co to za paskudztwo? Może Morthos chce nas zwabić w pułapkę? - powiedział odzyskujący przytomność Morgran.
    - Mądrze powiedziane , po powrocie z cmentarza trzeba będzie złożyć mu kolejną wizytę - odpowiedział paladyn wyciągając kolejne mikstury uzdrowienia i podając jedną leżącemu wciąż kompanowi. Ten uśmiechnął się pod nosem i przytaknął. Bolverk podniósł z ziemi upuszczonego przed walką pręta i ponownie oświetlił komnatę. Jego wzrok przyciągnął jeden z pobliskich sarkofagów, który stał przy samym rogu sali. Był on czystszy od pozostałych, wyglądając tak jakby ktoś niedawno przecierał na nim kurze. Wojownik ostrożnie podniósł kamienną pokrywę obawiając się następnej, przykrej niespodzianki, ale zastał w grobowcu tylko stare, uwikłane w silną pajęczą sieć, krasnoludzkie zwłoki trzymające pięknie zdobiony topór bitewny. Eksplorator podniósł owy oręż, przyjrzał mu się i już chciał odłożyć go na miejsce, kiedy nagle dostrzegł coś dziwnego. Między żebrami nieboszczyka dało się zauważyć, że sarkofag ten nie ma dna, a cały szkielet jest podtrzymywany zaledwie na wspomnianej pajęczynie. Bohaterowie ostrożnie wyciągnęli truposza i ułożyli go tuż obok miejsca jego spoczynku, a następnie zajrzeli do wnętrza trumny.
    - Morgranie, czy nie wydaję ci się to conajmniej dziwne? -zapytał pochylający się nad pojemnikiem Bolverk - Według Morthosa mieliśmy się tutaj spotkać z jego pracodawcą, a tymczasem natykamy się na gigantycznego skorpiona i dziurę w dnie sarkofagu. Skorpiona jeszcze mogę zrozumieć, ale powinny być tutaj jakieś drzwi, które by prowadziły do pracodawcy Morthosa.
    - Tak...Masz rację. Myślę, że Morthos chciał nas po prostu zwabić w pułapkę.
    - Myślisz, że powinniśmy złożyć mu wizytę teraz, kiedy jeszcze możemy się wycofać, czy jak już spenetrujemy te podziemia?
    - Uważam, że powinniśmy iść do niego jeszcze teraz. - odparł namyślający się towarzysz -Możemy w końcu paść ofiarą kolejnej zasadzki, która może okazać się większym zagrożeniem.
    - A więc chodźmy - podsumował paladyn zacierając brudne dłonie i wolnym krokiem odszedł w stronę wejścia do kypty.
  4. Bajorambo
    PIŁA
    Czasami by wydać na świat dobrą produkcje wystarczy mieć tylko pomysł. Przekonuje nas o tym autor jednego z klasyków podgatunku gore, a mianowicie pierwszej odsłony Piły. Krew to charakterystyczny element tego dzieła, jak i jego kolejnych odsłon, ale oczywiście wszystko podane jest w granicach dobrego smaku, a dodatkowo podlane kryminalnym sosem. Skupię się jednak teraz tylko na pierwszej części, gdyż to właśnie ona jest owym prekursorem tej ambitnej, choć przez niektórych niedocenianej serii. Niech zacznie się gra...
    Na początku filmu widzimy 2 mężczyzn przykutych do grubych rur w jakiejś obskurnej łazieńce. Głównie, to wokół nich będzie rozgrywać się cała akcja, ale panowie ci niestety nie wiedzą jeszcze, że są ofiarami w śmiercionośnej, psychopatycznej grze, w której stawką jest życie, a żeby przetrwać trzeba przelać nieco krwi (niekoniecznie swojej). Jedyne co widzą to leżący w kałuży krwi trup, który trzyma w dłoniach rewolwer i magnetofon. Ponadto Adam i Lawrence, bo tak właśnie nazywają się niewolnicy, w swoich kieszeniach znajdują kasety kompaktowe, na których nagrany jest mroczny głos przedstawiający im wyznaczone przez niego zadania. Lawrence musi zabić Adama w ciagu 8 godzin, inaczej oboje zginą, a w dodatku zostaną zabite też żona i córka Lawrenca. Okazuje się, że za wszystkim stoi tajemniczy Jigsaw - przestępca, który za pomocą wymyślnych tortur zmusza swoje ofiary do przemyśleń na temat przepełnionego złem życia, które dotąd prowadzili i delikatnie mówiąc "nakłania" ich do poprawy. W ciągu filmu pokazywane są na zmianę przygody Adama i Lawrenca oraz retrospekcje związane z poprzednimi ofiarami Jigsawa i poczynaniami policji chcącej aresztować sadystę.
    Najważniejszą zaletą utworu jest fabuła oraz towarzyszący jej groteskowy klimat i właśnie z jego powodu Piła ma u mnie sporego plusa. Napięcie rośnie z każdą minutą coraz bardziej, a dodatkowo potęguje je okrucieństwo Jigsawa oraz ciekawe perypetie ofiar. Kolejną zaletą jest natomiast udźwiękowienie które wypada tu wręcz fantastycznie i znakomicie wpasowuje się w przerażające, a zarazem interesujące sceny. Zdjęciom i montażowi też nie mogę zarzucić niczego złego, ale nie są też czymś naprawdę wybitnym. Bardzo też cieszy mnie fakt z możliwości polemizacji na temat działalności Pana Układanki (Jigsawa). Czy naprawdę to co robi jest takie złe? W końcu robi to dla dobra społeczństwa, dla dobra samych porywanych ludzi? Powstało już na ten temat wiele internetowych sporów i tej zalety również nie można zbagatelizować. Koncową zaletą jest bardzo emocjonujące zakończenie, ale nie zamierzam go zdradzać, by nie psuć zabawy innym. Sami zobaczcie.
    Były zalety, teraz pora na wady, a te również znajdą się w pierwszej odsłonie serii Piły. Na początek zastanawia mnie jeden fakt - po co Jigsaw porywa z reguły niewinnych ludzi? Przecież każdemu zdarza się kłamstewko od czasu, do czasu, albo to, że ktoś regularnie zażywa narkotyki jest jego sprawą i nie niszczy przecież zdrowia innych ludzi? Tak wiem, Jigsaw ma fioła na punkcie życia i kara ludzi, którzy bezsensownie je marnują, ale co go to obchodzi? Każdy ma przecież prawo do zmarnowania go tak, jak sobie zażyczy pod warunkiem, że nie działa w ten sposób na niekorzyść innych ludzi. Dlaczego np. nie łapie pedofilów, albo zabójców? Nie wiem, ale wydaje mi się to trochę bezsensowne. Kolejną wadą jest gra aktorska - niektóre postacie czasem odgrywają swoje role sztucznie jak np. Lawrence. No cóż, nie każdy musi się ze mną zgodzić, ale jego okazywanie emocji to po prostu śmiech na sali. Ponadto, bardzo mi się nie podoba brak jakiegokolwiek poruszenia widza scenami masakr. Piła powinna szokować, a tam najbrutalniejszą sceną to odcięcie sobie nogi, w dodatku nie było prawie wcale tego widać. Wiem, że trzeba zachować jakieś granice, ale to lekka przesada, bowiem poza ciekawą fabułą i klimatem nie ma się czego tam bać.
    Reasumując - Piła to solidnie wykonana produkcja, której niestety do perfekcji trochę brakuje, bo choć jest to pierwsza część tej fascynującej serii i mam do niej mały sentyment, to są na tym świecie filmy lepsze. Polecam każdemu lubującemu się w mrocznych kryminałach! [bajorambo]
    Plusy:
    - fabuła i ogólny klimat
    - ciekawe maszyny zła
    - dźwięk
    - Jigsaw
    - rewelacyjna końcówka
    Minusy:
    - Jigsaw zabija mniejsze zło
    - gra aktorska niektórych postaci
    - za mało gore
    Końcowa ocena: 8/10
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach
  5. Bajorambo
    Kronika
    Nakręconych zostało już wiele filmów traktujących o wspaniałych mocach, czy potężnych superbohaterach, jednakże zawsze owi nadludzie cechowali się dobrem i starali się wykorzystywać swe pozaziemskie moce do niesienia pomocy i sprawiedliwości. "Kronika" to film, który odbiega od tego znanego wszystkim schematu, a zarazem przedstawia go w zupełnie innym, ciemniejszym świetle. Co by się bowiem stało jeśli tacy superbohaterowie utraciliby swoją moralność i zaczęli wykorzystywać swoje umiejętności do zaspokajania jedynie własnych potrzeb? Joshua Trank postarał się o odpowiedź na to pytanie.
    Głównymi bohaterami utworu są trzej przyjaciele, którzy prowadzili dotąd w miarę normalne życie. Wszystko zmienia się po ich tajemniczym znalezisku dziwnego, pozaziemskiego "czegoś", które naznacza ich magiczną energią pozwalającą na używanie telekinezy, wznoszenia się wysoko w powietrze, czy też ogólnego kontrolowania całego otoczenia. Początkowo nasi wybrańcy stosują swoje talenty w celach czysto zabawowych. Na przykład stroją sobie żarty z niczego nie spodziewających się ludzi, czy też naginają prawa fizyki rzucając różnymi przedmiotami. Z czasem przekonują się, że ich specjalne umiejętności nie muszą służyć wyłącznie przyjemności. Czy przepełnione buzującymi hormonami nastolatki mogą jednak z nich odpowiedzialnie korzystać? Kronika pokazuje nam jakie to trudne...
    Film nakręcony jest metodą "found footage", która ostatnimi czasy wydaje się dość popularna, jednakże według mnie w Kronice wypada średnio. Trudno się bowiem popałapać kto tak naprawdę nagrywa całą tą akcję i można by pomyśleć, że owa technika ciągle przeplata się ze zwykłym filmowym kręceniem. Niewątpliwym plusem jest jednak ładne, i że tak powiem "dość realistyczne" ukazanie tych wszystkich mistycznych darów, które otrzymali bohaterowie. Najbardziej spodobała mi się scena, w której nasi herosi wznoszą się w powietrze, początkowo dość nieumiejętnie lewitując, ale potem nabierając doświadczenia szybują w przestworzach z prędkością większą niż samoloty.
    Ponarzekać można na niewyjaśnione przez twórcę dziwne krwotoki z nosa, na które cierpią bohaterowie, a także początkowe znalezisko. Przez cały film można by się zastanawiać "co to do diabła w ogóle jest?!". Ślad po obcych, czy jakieś napromieniowane szczątki? Kuriozalne są także jakieś miłosne wątki, chyba wprowadzane na siłe do utworu. Na szczęście te drobnostki nie psują radości z oglądania, a nawet budują pewien element tajemniczości.
    Podsumowując - Kronika to dobry film, zasługujący na uwagę przez duże grono odbiorców. Myślę, że szczególnie przypadnie do gustu fanom komiksowych herosów i marvela/DC. [bajorambo]
    Ocena końcowa: 7/10
  6. Bajorambo
    Underworld: Przebudzenie
    Seria underworld zyskując rzeszę fanów może się już nazywać wręcz kultową. Jako jedna z nielicznych potrafiła stale podtrzymywać dobre imię znanych fantastycznych postaci jakimi są wampiry. 3 epizody opowiadające o odzianej w lateks kobiecie sprowadzającej destrukcje na wszystko co stanie jej na drodzę i dwóch klanach prowadzących nieustanną waśń, wszyscy odebrali bardzo gorąco. Teraz pora na kolejny odcinek Underworld, który nosi nazwę "przebudzenie". Czy kontynuacja zachowa cenione imię sagi?
    Główna bohaterka - Selena - po odkryciu prawdy o zabójcach jej rodziny, rozpoczęła rzeź na starszych, wampirycznych przywódcach klanu. Udało jej się pomścić swoich krewnych i zapewnić sobie bezpieczeństwo, jednak nie na długo. Do konfliktu między dwoma starożytnymi klanami wampirów i wilkołaków, przyłącza się nowy wróg - ludzie. Zauważają nowoprzybyłe zagrożenie i od razu rozpoczynają wojnę, powoli wypleniając "zarażonych". Liczebność ludzkich wojsk zmusza lykanów i wampiry do usunięcia się w cień, a schwytana Selena zostaje zahibernowana na 12 lat. Po tytułowym przebudzeniu zamierza odnaleźć się w tych trudnych czasach i sprowadzić krwawy odwet na swoich wrogach.
    Znak rozpoznawczy serii, czyli efekty specjalne i w tej odsłonie ukazane są w pełnej krasie. Nadludzkie skoki, eksplozje i efektowne walki w zwarciu trzymają poziom do samego końca filmu. Zwłaszcza, że są wykonywane przez tak urodziwą główną bohaterkę. W nią wcieliła się po raz czwarty Kate Beckinsale. Bo czy naprawdę ktokolwiek wyobraża sobie cykl Underworld bez niej? Śmierć i zniszczenie jakie sieje odgrywając swój śmiercionośny taniec to element, na którym opiera się cała ta seria. A krew spływa po ścianach w rytm dobrego udźwiękowienia...
    Niestety efekty specjalne i Selena to nie wszystko. Już na samym początku możemy dostrzec, że fabuła strasznie kuleje. Odgrzewany kotlet, czyli motyw z hybrydami wampiryczno-lykańskimi podany jest nam po raz kolejny, a także nie dowiadujemy się za bardzo niczego nowego o rodach i przeszłości Selene. Wprowadzono jednak dość dobry wątek z ukochanym wampirzycy i jej dzieckiem (!) - dziewczynką, która jak nie trudno się domyślić również jest połączeniem wampira i wilkołaka. Przykre jest jednak to, że postać ta bardziej irytuje widza, niż dostarcza jakiejkolwiek zabawy. Idiotyczny niebieski wygląd istoty i ciągła nieporadność bardziej śmieszy niż dodaje smaku tytułowi. A ten z całą pewnością by się przydał, bo mrocznego klimatu znanego z poprzednich części brak.
    Podsumowując, Underworld - przebudzenie, choć wypada nieco słabiej od pozostałych części, nadal jest zdatny do obejrzenia. Jest to jednak raczej próba odświeżenia serii niż jej porządana, udana kontynuacja. Zatem jest po prostu nieźle. [bajorambo]
    Ocena: 6+/10
    Zalety:
    - Selena
    - mnóstwo efektów specjalnych
    - udźwiękowienie
    Wady:
    - fabularny chaos
    - Irytująca postać dziecka Seleny
  7. Bajorambo
    NAJCZARNIEJSZA GODZINA
    Nareszcie doczekaliśmy się filmu, który obala głupi stereotyp i ściąga z celownika Stany Zjednoczone jako odwieczny (i też najważniejszy) element ataku ze strony obcych. Tym razem destrukcyjne plany pozaziemskiej cywilizacji zostają przedstawione w Rosji, a dokładniej w jej stolicy - Moskwie. Czy to jednak dobre posunięcie ze strony twórców? Przekonajmy się.
    Sean i Ben, młodzi ludzie z pomysłem na biznes chcą zarobić sporo pieniędzy podbijając wschodni rynek. Z tego też powodu wyjeżdżają do Moskwy, aby wcielić swój plan w życie, jednakże padają ofiarą oszustwa ze strony Skylera - jednego ze swoich znajomych. Załamani i zdenerwowani mężczyźni próbują utopić smutki w alkoholu i wybierają się do klubu Zvezda. Tam poznają dwie turystki, Natalie i Anne. Niestety zabawa nie trwa długo, gdyż chwilę później miasto zostaje zaatakowane przez niewidzialnych kosmitów, którzy mają apetyt na prąd. Na szczęście cała piątka (Skylerowi, który również był w klubie też udaje się uciec) pomyślnie ukrywa się w podziemiach i opracowuje plan przetrwania odkrywając po trochu słabe i mocne strony przeciwnika.
    Nowa lokalizacja ataku obcych to niewątpliwy plus tej produkcji. To dość innowacyjny ruch odstawiający na bok przyzwyczajenia do znanego już w tego typu utworach USA, a podający widzowi coś innego. Bez obaw jednak, Moskwa również ma wiele zabytków, które uległy ekstremalnemu zniszczeniu w filmie. Drugim plusem jest obsada...stop! Jeden aktor - dość znany Emile Hirsch, który zagrał w takich dziełach jak "Dziewczyna z sąsiedztwa", czy "Into the Wild". Zastanawia mnie co on w ogóle robił w takim gniocie, jak najczarniejsza godzina? Ale o tym porozmawiamy za chwilę...
    Właśnie - gniot. To odpowiednie miano dla tego filmu, gdyż Najczarniejsza godzina pozbawiona jest jakiejkolwiek logiki i dobrego smaku. Beznadziejnie napisane dialogi, mało znani aktorzy, a efekty specjalne to śmiech na sali. Wygląd kosmitów, czy też durne zachowanie bohaterów (najpierw wszechobecna bojaźliwość, a potem rozwalanie obcych jeden po drugim?) to jedne z licznych wad, o których tu wspominam. Nic jednak nie może się równać z patriotycznymi, rosyjskimi obrońcami miasta, którzy byli ubrani w stroje rodem z "Mad Maksa" i emanowali wręcz swoim idiotyzmem. Śmiałem się do rozpuku, lecz chyba nie powinienem...
    Podsumowując - Najczarniejsza godzina to badziewie, które nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Owszem obejrzeć je można (z nieskrywanym obrzydzeniem), ale po co? Są o wiele lepsze filmy, które poruszają podobne tematy (choćby "Wojna światów" - polecam). Naprawdę nie warto marnować na to czasu. [bajorambo]
    Ocena: 4+/10
    Plusy:
    - Nowa lokalizacja ataku obcych
    - Emile Hirsch
    Minusy:
    - beznadziejny scenariusz
    - idiotyczne dialogi
    - badziewne efekty specjalne
    - i cała reszta
  8. Bajorambo
    MISSION IMPOSSIBLE - GHOST PROTOCOL
    Zazwyczaj filmy akcji charakteryzują się szczątkową fabułą, jednak nadrabiają to godnymi podziwu efektami specjalnymi. Faszerują widza różnorodnymi scenami przemocy, eksplozji, czy też zapierających dech w piersiach pościgów zupełnie się w tym zatracając. Istnieją oczywiście wyjątki, które zdołały się wybić poza ten stereotyp. Najnowsza część MI do nich jednak nie należy...
    Ghost protocol to najświeższa odsłona klasycznej już serii Mission Impossible skupiającej się głównie na losach agenta Ethana Hunta.Tym razem zostaje on wplątany w międzynarodową aferę i wrobiony w terrorystyczny zamach bombowy na Kreml. Działalność jego agencji znanej jako IMF zostaje zawieszona, a on i członkowie jego drużyny jako jedyne pozostałości po owej agencji starają się oczyścić jej dobre imię. Aby tego dokonać muszą zlikwidować prawdziwych terrorystów, a tym samym zapobiec wojnie nuklarnej co do prostych zadań nie należy, zwłaszcza że zdani są tylko na siebie.
    Znany z poprzednich odsłon Tom Cruise tym razem także stał się bohaterem owych wydarzeń i jak zwykle odegrał rolę głównego bohatera prezentując wysoki poziom gry aktorskiej. Obok niego wystąpił również znany z Hurt Lockera Jeremy Renner również spisując się na medal. Największym plusem tego dzieła jest jednak akcja. Sceny takie jak wspinaczka po najwyższym budynku świata, ogromnej wieży Burdż Chalifa w Dubaju, bądź pościg Ethana przez burzę piaskową to kwintesencja takiego kina. Pomijając już fakt, iż do całego tego spektaklu dołączony jest w różnych momentach filmu głowny soundtrack z Mission Impossible, który sprawdza się wręcz genialnie. Naprawdę nie sposób się nudzić!
    Niestety taka ilość akcji ma również swoje złe strony. Widza przeraża tu choćby bardzo powszechny brak jakiegokolwiek realizmu. W takim pełnym nowoczesnej technologii ekwipunku zabrakło na przykład...liny. Scena podczas, której agent Brandt skacze w dół wielkiego szybu i żeby nie stracić życia używa technologii zakrzywiającej grawitację (!), zamiast spokojnie spuścić się po linie, jest po prostu śmieszna. To samo tyczy się wszystkich, ryzykownych i w gruncie rzeczy prawie niemożliwych do wykonania akrobacji stosowanych przez Hunta.
    Moje wywody jednak nie świadczą o tym, że najnowsza część MI jest filmem złym. Wystarczy po prostu przymknąć oko na realizm i małe niedociągnięcia, a nastawić się na chłonięcie całej serwowanej nam akcji. Wtedy dobra, niezobowiązująca zabawa jest gwarantowana. Polecam w szczególności fanom serii! [bajorambo]
    Ocena: 7-/10
    Zalety:
    - akcja i efekty specjalne
    - sentyment do ścieżki dźwiękowej
    - obsada
    Wady:
    - dość przewidywalny
    - znikomy realizm może zaboleć
    - film na jeden raz
  9. Bajorambo
    OBLICZE SITHÓW
    I usiedli. Dwie mroczne postacie odziane w czarne szaty sithów spoczęły obok ogniska na planecie Dagobah. Jeden z nich był dopiero początkującym wojownikiem sith - wskazywał na to jego ubiór, a także niezbyt silnie zbudowane ciało. Brązowe włosy opadały mu na twarz, a on tylko odgarniał je tak, aby jego ciemno-niebieskie oczy wciąż wpatrywały się w swego mentora. Ten drugi, potężny mistrz mrocznej strony mocy był odziany w czarny płaszcz, który niemalże całkowicie zakrywał jego blade ciało. Spod założonego kaptura spoglądał na młodzika czarnymi jak noc ślepiami, a jego pokryta bliznami twarz ułożyła się w grymasie przypominającym uśmiech. Podczas ciszy odezwał się nagle jego głos:
    - Już nadszedł twój czas... Teraz będzie czekać się szkolenie u mojego boku, więc nakazuje ci być całkowicie posłusznym. Nie toleruje niesubordynacji, a jeśli zobaczę w tobie choćby odrobinę zniechęcenia to nie zawaham się i cię zniszczę...
    Przestraszony młodzieniec posłusznie pokiwał głową czekając na dalsze słowa mistrza.
    - Pamiętam te czasy. Też kiedyś byłem taki jak ty. Żądny wiedzy, niczego się nie bałem. Chciałem jedynie posiąść tą nieskończoną potęgę, potęgę która towarzyszy nienawiści, potęge która drzemie głęboko uśpiona wśród całej naszej populacji. No cóż, opowiem ci o tym. - Usadowił się w jeszcze wygodniejszej pozycji i przystąpił do monologu - Dawno temu...Bardzo dawno, zdecydowałem się na poważny krok w swoim życiu. Będąc nastolatkiem uciekłem z domu i od tej pory trzymałem się cały czas mojego nauczyciela, Dartha Cruela. Ciężkie to były czasy, gdyż ten stary sith nie posiadał za grosz współczucia. Katował mnie swoim morderczym treningiem w dzień i w nocy, podawał jedynie mniejsze racje żywnościowe, abym uodpornił się na głód, kazał mi godzinami poświęcać się niezwykle męczącej medytacji, a mimo to...nadal byłem mu wierny. Nadal traktowałem go jak mojego guru i często szukałem okazji żeby się mu przybodobać, żeby chociaż raz pochwalił mnie i wypowiedział "dobra robota". Ale to się nie wydarzyło. Gdy skończyłem 18 lat staruszek zmarł, a ja zobaczyłem dopiero wtedy jak wielką część swojej wiedzy mi przekazał.
    - I co wtedy zrobiłeś? - zapytał zaciekawiony padawan.
    - Nie przerywaj mi! Najpierw byłem zagubiony. Musiałem kraść żeby przeżyć, używałem mojej mocy po to żeby manipulować innymi, wpływać na ich umysł, jakoś wiązałem koniec z końcem, ale wtedy odnalazłem moją prawdziwą ścieżkę. Zdecydowałem się dołączyć do akademii Sithów...
    Opowiadający tą niezwykłą historię Shaddar powoli zaczął sobie przypominać początek swego prawdziwego życia. Życia naznaczonego bólem i walką. Owszem, będąc młodzianem naprawdę chciał dołączyć do akademii Sithów, pozostawało pytanie "w jaki sposób?". Jednakże on prędko znalazł odpowiedź. Spotkał ich dwóch, oboje byli sithami. Sidzieli w jednej z tawern na Tatooinie i szeptali coś po cichu. Shaddar podszedł do nich i opowiedział im o soich planach, a ci początkowo nieufni wojownicy, zabrali go statkiem do ich akademii szybko uświadamiając sobie jak bardzo potrzeba im teraz nowych członków.Wylądowali na obcej mu, piaszczystej planecie i doprowadzili go do budynku przygotowanego specjalnie dla nowych członków. Tam przywitał go niebawem Darth Sepris. Człowiek o licznych poparzeniach na twarzy, noszący czarny ubiór trenera młodych rycerzy Sith, przyozdobionego licznymi odznaczeniami.
    - Witaj nieznajomy. Chwilę temu dowiedziałem się o twoim przybyciu i doszły mnie słuchy, że zamierzasz kroczyć drogą wojownika. Bardzo dobrze się stało, że nas odnalazłeś. To właśnie my pokażemy ci czym jest prawdziwa potęga, a nie ci nędzni republikańscy Jedi. Nasz trening rozpoczniesz od zaraz. To pomoże nam szybko zdecydować czy jesteś odpowiednim materiałem na wojownika, czy też zbędnym, słabym chwastem, którego należy po prostu wyrwać z ziemi. Jesteś gotowy na swój trening?
    - Zamierzam godnie ci służyć. - rzekł Shaddar.
    - Dobrze. Mam nadzieję, że sprostasz swojemu wyzwaniu. Od teraz będę twoim nauczycielem i oczekuje od ciebie całkowitego posłuszeństwa. Jeśli będziesz solidnie wykonywał swoje obowiązki, a zarazem godnie mi służył postaram się zrobić z ciebie jednego z najsilniejszych rycerzy Sith.
    - Brzmi jak dobry plan.
    - Dokładnie. Zatem oto twoje zadanie - musisz dotrzeć do starego grobowca Dartha Valdura i odebrać z tamtąd swoją prawdziwą broń - miecz rycerza sith. Uważaj jednak, w grobowcu czai się wiele niebezpieczeństw i wielu moich uczniów już tam zginęło. Musisz być szybki i precyzyjny w starciu z wrogami, a zarazem dokładny i ostrożny - po chwili Darth Sepris wyciągnął z jednego z kufrów stojących nieopodal niego drewniany kij napełniony magiczną esencją i czarny ubiór ucznia Sith, a następnie wręczył go Shaddarowi - Oto twój tymczasowy ekwipiunek. Oby służył ci dzielnie podczas twojej misji. Po jej zakończeniu spotkasz mnie przed grobowcem. Powodzenia...
    Shaddar czym prędzej założył na siebie nowe ubranie, wziął do ręki swój oręż i ruszył w drogę, wgłąb starego grobowca. Idąc przez ciemne korytarze spoglądał na ściany budynku, które pokrywały nieznane mu, starożytne runy. Słyszał tylko odgłos swoich kroków, a tak...cisza. Cisza, która napełniała go coraz większym niepokojem. I nagle BUM! W jednej ze ścian utworzyła się dziura, a zniej zaczęło wypadać wiele kości i czaszek. Shaddar jeszcze mocniej zacisnął swoje dłonie na rękojeści nowo otrzymanej broni i przygotował się do ataku. Niespodziewanie z dziury wypełzły 3 ogromne czerwie pokryte zielonym śluzem. Rzuciły się na młodego ucznia i chciały odgryźć mu kończyny, ale ten szybko zareagował i kilkoma celnymi ciosami powalił jednego, a potem dugiego. Niestety ten trzeci wpełzł na niego od tyłu i zaczął w amoku nadgryzać plecy Shaddara. Ten przewrócił się na ziemię i zmiażdżył pod sobą wygłodniałego czerwia, a potem dobił go jeszcze za pomocą kija uderzając go w paszczę pełną wystających, ostrych jak noże zębów. Odszedł z tamtąd jak najprędzej obawiając się kolejnego niespodziewanego ataku ze strony, zamieszkujących to zapomniane przez Boga miejsce, stworów. W końcu udało mu się dotrzeć do długich schodów prowadzących do sali, gdzie w sporym sarkofagu zamknięte było ciało Darth Valdura. Podszedł bliżej, otworzył kamienne wieko i...zobaczył tylko zwłoki dawnego mistrza. Raptem usłyszał donośny chrzęst, obrócił się i ujrzał 6 metalowych droidów ożywających i chcących najwyraźniej zabić najeźdźce tego świętego miejsca. Po chwili zagubiony Shaddar zdał sobie sprawę, że padł ofiarą zasadzki. Wtedy właśnie odkrył prawdziwe oblicze Sithów...
  10. Bajorambo
    GIGANCI ZE STALI
    Kto nie lubi produkcji związanych z fantastycznymi, potężnymi maszynami? Owe techniczne cuda napędzają sieć fabularną jednego z najnowszych produkcji reżysera Shawna Levyego, "Gigantów ze stali". Mamy tu do czynienia z kolejnym filmem familijnym napędzanym tym samym schematem co podobne tego typu dzieła, czyli początkowy występujący problem, grupę dzielnych śmiałków próbujących stawić czoła wyzwaniu i szczęśliwe zakończenie. Czy ta produkcja jest więc godna jakiejkolwiek większej uwagi ze strony odbiorcy? Przekonajmy się.
    Fabuła to bardzo mocny atut tego dzieła, ponieważ przedstawia on dość często poruszany temat, a mianowicie sztuczną inteligencje zawartą w wielkich metalowych pancerzach, co nazywamy po prostu robotami, jednakże stawia on je w innym świetle. Tym razem nie dochodzi do żadnego ujawnienia ich złej strony , ani też nie są specjalnie omnipotentne choćby ratując ziemię, tak jak ma to miejsce w Transformersach. Ten utwór ukazuje je jako uczestników starego, a jakże zmodyfikowanego sportu zwanego boksem. Głównym bohaterem filmu jest Charlie Kenton - weteran walk wręcz, który musiał niestety oddać swoją pasję w ręce nowej technologii. Od niedawna zajmował się organizacją nielegalnych walk i naprawą robotów. Tonąc jednak w długach i w niezbyt uporządkowanym życiu upadł na samo dno. Sytuacje tą zupełnie odmieniło jednak pewne wydarzenie, a dokładnie pojawienie się w jego życiu Maxa - jego porzuconego przed laty syna. Razem, początkowo niechętnie oddając się współpracy, próbują zarobić trochę pieniędzy, aby naprawić błędy z przeszłości Charliego,
    jak wiadomo oddając się nowej sportowej dyscyplinie. Na starcie ich wyniki nie są zbytnio zadowalające, przełomem staje się jednak odnalezienie przez nich robota zwanego ATOM. Rozpoczynają jego odnowę i intensywny trening, po mału wspinając się na szczyt zmechanizowanych walk, a także na nowo zacieśniając więzi ojca z synem.
    Jedną z zalet tego filmu jest oczywiście obsada. Światowej sławy aktor Hugh Jackman spisał się nadwyraz dobrze odgrywając rolę Charliego. Jego wygląd fizyczny doskonale opisuje przeszłość tej interesującej postaci. Na pochwałę zasługuje również znana z serialu "Zagubieni" Evangeline Lilly. Kolejnym, a jakże istotnym plusem produkcji jest również opisana przeze mnie powyżej fabuła, która stawia na innowacyjne podejście do tematu i wg. mnie jest rewelacyjna, a w każdym bądź razie rewelacyjna jeśli chodzi o standardy filmów familijnych. Występuje tam duża ilość akcji, zwłaszcza (jeśli nie tylko) na ringu w specjalnie przygotowanych lokacjach. Utkwiła mi np. w pamięci niezapomniana walka ATOMA z "Metrem" - dość mało atrakcyjnym robotem, charakterystycznym dla 3 świata, który był pierwszym przeciwnikiem głównych bohaterów. Czym jednak było by to wszystko bez dobrego udźwiękowienia? To stoi w utworze na naprawdę wysokim poziomie znakomicie wkomponowując się w poszczególne fragmenty filmu. W trakcie walk np. możemy usłyszeć energiczne gitarowe brzmienia, a podczas przechadzkach po nowych arenach kawałki rapu takich wykonawców jak choćby Eminem.
    Trudno mi wymienić jakiekolwiek wady Gigantów ze stali bowiem całe to ekstremalne show stoi na naprawdę wysokim poziomie i po prostu nie mam do czego się "przyczepić".Ogółem pragnę tylko napisać, że film ten nie jest w jakiś sposób przełomowy. Owszem, wykorzystał on nowatorski pomysł i zgrabnie mu to wyszło, ale i tak wg. mnie takie produkcje jak Shrek, czy Piraci z Karaibów biją go na głowę. Nie sposób jednak nazwać go kinem słabym.
    Reasumując - Giganci ze stali to świetny twór współczesnej filmografii nadający się do oglądania go samemu, bądź z rodziną. Po prostu kawał solidnej roboty i idealnego połączenia kina familijnego z wszechobecną akcją. Polecam! [bajorambo]
    Ocena: 8/10
    Plusy:
    - fabuła i innowacyjny pomysł
    - akcja
    - znakomita obsada
    - muzyka
    Minusy:
    - nie jest filmem wybitnym
  11. Bajorambo
    Postrach Nocy
    Nie ukrywajmy - popkultura już dawno zbeszcześciła dobre imię fantastycznych postaci zwanych wampirami. Przykładem jest choćby saga "Zmierzch", która ukazuje przedstawiciela tej czcigodnej rasy jako chuderlawą, wrażliwą ofermę. Fright Night - najnowsze dzieło Craiga Gillespie to film, który próbuję uratować sytuacje i powalczyć nieco o dobre imię krwiożerców podając nam na tacy horror komediowy. Czy udało mu się przywrócić honor?
    Głównym bohaterem jest Charliego Brewster prowadzący spokojne życie w niewielkim, aczkolwiek dość atrakcyjnym miasteczku. Chłopak w końcu zaczyna wychodzić na prostą - ma najfajniejszą dziewczynę w szkole i jest całkiem popularny. Kłopoty tworzą się jednak wraz z wprowadzeniem się nowego sąsiada o imieniu Jerry. Ludzie z okolicznych domów zaczynają znikać, a były kolega Charliego opowiada dziwne rzeczy i nosi w plecaku sprzęt, którym nie pogardził by sam Van Helsing. Po dokładnej analizie nasz protagonista dochodzi do wniosku, że nowy mieszkaniec jest wampirem i postanawia samemu stawić mu czoła.
    Postrach Nocy to produkcja lekka w odbiorze, nastawiona głównie na akcję niż zagłębianiu się w sieć fabularną. Niewątpliwą zaletą dzieła jest obsada. Colin Farrell wcielający się w postać głównego antybohatera, albo urodziwa Imogen Poots grająca dziewczynę Charliego spisali się wręcz wybitnie. Również postać Davida Tennanta znanego z "Doktora Who" to kreacja, o której nie można zapomnieć. Z powodu wyżej wymienionej przeze mnie akcji, w trakcie seansu nie sposób narzekać na nudę, ponieważ na ekranie non-stop coś się dzieję, choć stanowcza esencja filmu pokazana jest dopiero od jego połowy. Najbardziej spodobała mi się scena, gdzie nasz bohater ubrany w kombinezon ognioodporny podpalił się i toczył powietrzny bój z wampirzym hersztem.
    Przechodząc do opisywania wad na wstępie od razu zaznaczę, że określanie produkcji mianem horroru komediowego jest błędne, bowiem elementy przerażania są tu znikome. Wszystko sprowadza się do kilku "krzykaczy" w niektórych momentach utwóru, a cała reszta to raczej film przygodowy. Podobnie jest tu z wątkiem humorystycznym. Smaczki w dialogach, albo dziwne postacie to detale, które potrafią jedynie wywołać lekki uśmieszek na twarzy, ponadto bardzo rzadko.
    Podsumowując - Fright Night to wyrób co najwyżej niezły, nie wprowadzający widza w zachwyt, jednak na pewno umilający wolny czas. I choć według mnie nie specjalnie przywrócił honor poplecznikom Draculi, to film ten jest warty uwagi. Polecam na nudne wieczory i spotkania z przyjaciółmi! [bajorambo]
    Ocena: 6+/10
    Zalety:
    - akcja
    - obsada
    - lekki w odbiorze
    Wady:
    - brak elementów horroru
    - znikomy humor
    - nie zachwyca
  12. Bajorambo
    OSTRY JAK BRZYTWA
    Tom jeszcze to pamiętał. Wydarzenia z poprzednich tygodni dokonały zauważalnej skazy na jego psychice i wciąż nie dawały mu spokoju. Aktualnie zajmował się sprawą naprawdę przebiegłego i inteligentego seryjnego mordercy. Zawsze gdy wydawało się, że już zostanie schwytany, on znikał jak kamfora zostawiając po sobie tylko kilka martwych ciał, niekiedy finezyjnie wypatroszonych bądż posiadających inny zauważalny defekt. Od niedawna jednak oprócz nieboszczyków znajdują również coś innego. Brzytwy... Zwykle leżą obok ofiar, bądź są schowane w ich ubraniach. Stąd też nazwa jaką media nadały szukanemu mordercy - "Brzytwa". To raczej niezbyt wyrafinowane miano, ale na pewno chwytliwe.
    Detektyw Tom wpadł na trop. Zorientował się, że przestępca zwykle dokonuje swych zbrodni w ciemnych, opuszczonych lokalach, zwykle udając się do magazynów, bądź tych bardziej obszernych piwnic. Długowłosy blondyn domyślił się więc, że następna masakra zostanie dokonana w opuszczonym magazynie na Kendell Street. Zgasił papierosa i postanowił samemu dowiedzieć się czy przewidział kolejny ruch Brzytwy nie angażując w to swojej ekipy. Wyszedł z domu, wsiadł na swojego choppera i zaczął jechać. Noc była wyjątkowo mroźna, ale zarazem piękna. Na ulicach nieliczne samochody przemykały obok jego środka transportu zostawiając po sobie zapach spalin. W końcu dojechał. Przygotował broń i ostrożnie zaczął wchodzić do środka mrocznego budynku i przeszukiwać pokoje. Zszedł w końcu do podziemi magazynu ale tam też nic nie znalazł. Gdy już chciał opuszczać ten zaciemniony obszar jego wzrok przyciągnęła jakaś lepka substancja rozłożona na klamce od nie zauważonych wcześniej przez niego drzwiach. Była to krew... Przygotował się i nagle wparował do pomieszczenia celując na lewo i prawo swoją spluwą. Oświetlił izbę świetlistym promieniem wychodzącym z latarki policyjnej... "Ku**a" - rzekł przerażonym tonem i spojrzał na trzy trupy leżące w różnych miejscach ciasnego pokoiku ze skrzyniami pod ścianami. Jeden z nich był tak skatowany, że aby go rozpoznać trzeba by zrobić identyfikacje zwłok, gdyż facjatę miał nieludzko zmasakrowaną, ponadto obwiązano go łańcuchem. Kolejne dwa leżały na podłodze. Jeden z trzema kulami w klatce piersiowej, a drugi odznaczał się poderżniętym gardłem. Toma ogarnął lęk. Prawdziwy strach, który dawał mu do zrozumienia, że trochę za szybko tu trafił sądzac po świeżości zwłok. Po cichu wyszedł z pokoju i szybkim tempem zaczął przemieszczać się na zewnątrz. Raptem podczas ucieczki zobaczył obok siebie szybki błysk. Zwolnił na chwilę zastanawiając się co spowodowało chwilowe zaświecenie się i zorientował się, iż była to brzytwa...
    Obudził się przywiązany do krzesła. W około ogarniała go całkowita ciemność, aż nagle coś się poruszyło i zapaliły się, wiszące na suficie, brudne lampy. Detektyw znajdował się w obskurnej siedzibie z obdartymi ścianami, zestawem broni, i stertą porozrzucanych papierów na małym, prostokątnym stole. Na przeciwko niego stał człowiek. Wysoki brunet wpatrywał się w niego z pogardą, w jednej ręce bawiąc się brzytwą. Ubrany był w jeansy i podarty czarny płaszcz, który od razu rzucał się w oczy.
    - Muszę ci przyznać, że zdolny z ciebie człowiek. Ci idioci z Interpolu nawet nie pomyśleliby, że tu będe. No cóż, dlaczego tak bardzo chcesz zginąć? - rzekł brunet donośnym, ochrypłym głosem.
    - Chcę po prostu dowiedzieć się jakie są twoje motywy i wsadzić cię prosto do pierdla gnoju! - odezwał się Tom wiercąc się i próbując wydostać z węzłów.
    - Wiesz kim jest ofiara z Circle Way?
    - Ronald Bostoff, gwałciciel.
    - A ten rudy ćpun z Preston Road?
    - Norbert Flynch, złodziej i diler narkotykowy. Co to zmienia? Obaj są martwi.
    - Powiem ci dlaczego obaj są martwi. Obu ich zabiłem, bo są zdeprawowanymi zwierzętami, które nie zasługują na to aby koegzystować z resztą populacji. Dlatego pozbywam się takiego ścierwa. - oznajmił wyraźnie już rozgniewany morderca.
    - Jesteś chory. Ludzie, którym odebrałeś życie powinni pójść do więzienia!
    - Więzienie...jest...dla...ludzi. - wyszeptał Brzytwa i jednym cięciem jego ulubionego przedmiotu rozciął aortę śledczemu.
  13. Bajorambo
    TROJA
    "Iliada" Homera to jedno z największych i najważniejszych dzieł literackich w historii. Niejaki Wolfgang Petersen postanowił zatem przedstawić utwór ponownie, tyle że na ekranach telewizorów. W taki właśnie sposób powstała "Troja" - adaptacja starożytnego dzieła, jednakże opowiadająca historie w bardziej przystępny dla współczesnego widza sposób. Można sobie nawet postawić pytanie czy nowoczesna forma sztuki może przebić tą pradawną, wręcz już kultową księgę? Przekonajmy się.
    Miłosny węzeł, kóry połaczył dwoje kochanków - trojańskiego księcia Parysa i królewne sparty Helenę - doprowadza do wojny. Król Menelaos został zhańbiony porwaniem Heleny i łączy siły ze swym potężnym bratem Agamemnonem, aby wspólnie najechać i zdobyć Troję. Agamemnona jednak nie interesuje obrona splamionego honoru, lecz chęć zapanowania nad Morzem Egejskim, co jest możliwe tylko poprzez zajęcie rodzinnego miasta Parysa. I choć najeźdzca dysponuje licznymi greckimi plemionami, to wie , iż nikt jeszcze nie przełamał potężnych murów otaczających miasto, zwłaszcza że Troi broni wspaniały wojownik, a zarazem brat księcia, Hektor. Jest jednak ktoś kto zadecyduje o losie wojny. Jest to Achilles, heros uważany za najlepszego żyjącego wojownika. Nie sposób go jednak podporządkować, bowiem interesuje go tylko jego własna chwała.
    Dzieło Petersena to wspaniały film mający wiele zalet. Jedną z nich jest chociażby aktorstwo, któe stoi na bardzo wysokim poziomie. Mam na myśli znane osobistości takie jak np. Orlando Bloom i Brad Pitt. Wg. mnie na szczególną pochwałę zasłużył sobie drugi wymieniony przeze mnie jegomość, ponieważ odegrał rolę Achillesa wręcz rewelacyjnie. Buntowniczy i arogancki wojownik walczący właściwie tylko dla siebie naprawdę wyróżniał się na tle pozostałych postaci unikalnym charakterem. Kolejnym plusem jest fabuła. W zasadzie film nastawiony jest głównie na akcje i starożytne bitwy, ale jeśli chodzi o tło fabularne utworu jestem zadowolony. I choć miejscami nie zgadza się ono z prawdą zawartą w książce to można przymknąć oko na ten fakt. Wyżej wspomniałem o akcji - to również jest bardzo duża zaleta Troi. Widowiskowe, brutalne bitwy, pojednyki między ważnymi przedstawicielami obu stron itp. to esencja tego filmu, którą należy po prostu docenić pod każdym względem. Mógłbym jeszcze polemizować o nienagannym udźwiękowieniu i ogólnym przedstawieniu starożytnego świata ale nie ma potrzeby tego robić, aby orzec iż Troja ma plusów bardzo dużo.
    Pora na opisanie wad. Ogólnie film jest ciekawy, jednakże przyznam, iż momentami zdażyło mi się ziewnąć. Na szczęście incydentów takich za dużo w utworze nie znajdziecie. Kolejną wadą jest również fakt, iż Troi nie można uznać za wzorcową adaptację, lub chociaż solidny film historyczny. Ta nastawiona jest bardziej na rozrywkę i jej zadaniem jest raczej zabawianie widza spektakularnymi efektami niż kształcenie i prawdziwe odwzorowanie prawdy historycznej.
    Wg. mnie Troja jest dobrym, wartym uwagi filmem. To tytuł, który podbił serca widzów w każdym zakątku globu i grzechem jest go nie znać. Serdecznie polecam każdemu wielbicielowi porządnego kina.
    Zalety:
    - fabuła
    - udźwiękowienie
    - efektywne bitwy, ogólna akcja
    - obsada i przedstawione przez nią postacie
    - ukazanie tamtejszego świata
    Wady:
    - czasem może powiać nudą
    - za duże odstępstwo od prawdy historycznej
    Ocena: 7+/10
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach
  14. Bajorambo
    FRANTIC
    Dzieło Romana Polańskiego z 1988 r. to moim zdaniem jedno z lepszych jakie dotychczas wyreżyserował. Nie jest to dla mnie zwykły, szary kryminał obok, którego można przejść obojętnie. To istny klasyk w swoim gatunku, który pobudza do głębokiego zastanawiania się nad całą filmową intrygą i postawienia się w sytuacji bohatera. Mówiąc krótko - dobre kino.
    Całość rozgrywa się w Paryżu, gdzie amerykański kardiochirurg Richard Walker przyjeżdża wraz ze swoją żoną Sondrą. Gdy para przybywa do hotelu okazuje się, że na lotnisku podmieniono jedną z walizek Sondry. Następnie żona lekarza nieoczekiwanie znika. Richard zaniepokojony tym faktem zgłasza sprawę obsłudze hotelowej, a potem policji. Nikt jednak nie chce mu pomóc w poszukiwaniach, zupełnie bagatelizując jego problem. Zdenerwowany obywatel wszczyna własne dochodzenie, początkowo przeszukując tylko okolice hotelu. Później jednak, po głębszym zapoznaniu się ze sprawą, natrafia na bezwzględny przestępczy świat pełny handlarzów kokainą i mafii. Tak oto krok po kroku rozwiązuje tajemnicze zniknięcie ukochanej.
    Frantic jest filmem o bardzo bogatej, ciekawej fabule, o czym twórca przypomina nam w każdym momencie seansu. Nie ma tu widowiskowych eksplozji, ani zapierających dech w piersiach walk. Zamiast tego podano nam bardzo dużą ilość tajemnic, przez co film jest niezmiernie intrygujący i dynamiczny na swój własny sposób. Kolejnym plusem jest aktorstwo, a tu przewodzi Harrison Ford, który zagrał swą rolę wręcz genialnie! Znakomicie przedstawił nam człowieka przestraszonego zaistniałymi problemami, ale i potrafiącym znaleźć w sobie nieco odwagi aby stawić im czoła. I choć parę razy zdarzyło mu się oberwać, to brnie ciągle naprzód pokazując ile warta jest jego miłość do Sondry. Zaletą również jest ukazanie Paryża pod koniec lat 80 za co niektórzy po prostu kochają ten film. Wszędzie panujący zgiełk i charakterystyczny wystrój ulic to coś co jest nieodłącznym, elementem tego utworu.
    Bardzo duża ilość tajemnic i intryg wpływa niestety też odrobinę negatywnie na film. Miejscami przewija się tu nuda i choć występuje ona w dość nielicznych momentach, to potrafi dać o sobie znać. Mam na myśli choćby początek filmu, gdzie widzimy jedynie podstawowe czynności jakie wykonuje nasz bohater, a mianowicie poranne śniadanie, prysznic, drzemka itp.
    Podsumowując: Frantic jest filmem dobrym, nadającym się do oglądania po kilka razy. Wg. mnie powinien być wzorcem dla dzisiejszych thrillerów, w których tajemniczość i napięcie budowane jest tylko za pomocą nagminnej akcji. Film Polańskiego jest zupełnie inny, gdyż skupia na sobie uwagę widza właśnie przez powolne rozpracowywanie intrygi i ukazanie emocji bohatera. Polecam! [bajorambo]
    Ocena: 8/10
    Plusy:
    - znakomita fabuła
    - aktorstwo
    - świetne ukazanie Paryża
    Minusy:
    - miejscami wieje nudą
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach
  15. Bajorambo
    The Green Hornet
    Zielony szerszeń to produkcja, która porusza odwieczne marzenie z dzieciństwa - zostanie superbohaterem. To swoisty hołd dla wszystkich komiksowych postaci, tyle że w odmienionym, bardziej dojrzałym stylu. Tutaj nie ma już bohatera przedstawionego jako wzorzec do naśladowania i zbędnych pouczeń dla czarnych charakterów, tylko brutalne kary i pilnowanie porządku we własny sposób. Wszystko oczywiście podlane jest soczystą dawką humoru.
    Najnowszy film Michela Gondry'ego ukazuje nam poczynania niejakiego Britta Reida - syna bogatego wydawcy gazety "Daily Sentinel", playboya i hulajduszy zarazem. Prowadzi on swoje beztroskie życie pławiąc się w fortunie i jednocześnie wyprawiając huczne imprezy. Wszystko zmienia się, gdy jego ojciec ginie na skutek reakcji uczuleniowej na pszczeli jad. Po tym wypadku Britt poznaje swoją bratnią duszę, czyli byłego mechanika swojego zmarłego rodziciela i wraz z nim zamierza wziąść sprawy w swoje ręce, marząc o karierze herosa przemierzającego ulice L.A. w poszukiwaniu złoczyńców, a następnie eliminowaniu ich. Tak właśnie rodzi się "Zielony szerszeń" i jego pomocnik, czyli mechanik Kato. Przekonują się jednak po mału, że praca superbohatera to niełatwa profesja i muszą stanąć przeciwko bezwzględnym mafijnym bossom, a jednocześnie utrzymywać swój sekret w tajemnicy.
    Najważniejszą zaletą tego filmu jest chyba to, że jest on bardzo "łatwy" w oglądaniu. Nie trzeba zagłębiać się jakoś specjalnie w jego fabułę, tylko po prostu obserwować poczynania naszego bohatera i akcję, która na naszych oczach dzieje się wręcz non-stop. Skoro mowa o akcji, niezwykle ważną w tym aspekcie rolę odgrywają efekty specjalne, które nie tylko dodają utworze kolorytu, ale także cały film się na nich opiera. Serie efektownych wybuchów oraz widowiskowych pościgów samochodowych to esencja Zielonego Szerszenia. Kolejnym ważnym plusem tego dzieła jest nic innego tylko humor, który wraz z akcją nieustannie się przeplata. Ciągłe gagi, świetne dialogi i cięte riposty to niezwykle ważny element filmu Gondry'ego, bez których utwór ten byłby po prostu nudny.
    Teraz omówię wady utworu, czyli m.in. aktorstwo. Moim zdaniem jest ono dość słabo wyszukane co skutecznie ciągnie film na dno, ponieważ gra aktorska jest słaba, a zabójczy duet, czyli Chou i Rogen to niezbyt trafiony strzał. Kolejnym minusem jest fabuła, która jest wręcz nieprawdopodobnie tępa i siłą zerżnięta z innych dzieł współczesnej filmografii. Ot bogaty chłopak wraz ze swoim przyjacielem zamierzają ratować świat wspólnie przeżywając fascynujące przygody - nie jest to zanadto oryginalne, a całość wygląda tylko jak marna kopia Kick-assa, który moim zdaniem spisał się o wiele lepiej. Najbardziej mnie ciekawi jednak fakt, skąd do cholery główni bohaterowie mieli nadprzyrodzone zdolności spowalniania czasu? To nieco dziwne, że normalni ludzie nagle odkrywają w sobie takie umiejętności.
    Reasumując - Zielony szerszeń to typowy szarak wśród innych produkcji filmowych, który nie wnosi do umysłu widza niczego nowego. Jest on jedynie deską ratunku w nudne dni, kiedy chcę się choć na chwilę oderwać od rzeczywistości. Czy warto jednak marnować na niego czas, skoro są inne, ciekawsze dzieła? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami. [bajorambo]
    Ocena: 5+/10
    Zalety:
    - efekty specjalne
    - akcja
    - humor
    - lekki w obiorze
    Wady:
    - aktorstwo
    - kiepska fabuła
    - niewyjaśnione moce bohaterów
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach .
  16. Bajorambo
    INCEPCJA
    Christopher Nolan - twórca bardzo dobrych filmów jakimi są np. "Memento" oraz "Prestiż" po raz kolejny tworzy produkcję równie dobrą, a nawet lepszą od dwóch wymienionych. Jego najnowszy film "Incepcja" zabiera nas w magiczą podróż po świecie snów i zachwyca nowymi pomysłami budząc kolejny raz pozytywne emocje wśród widzów. Wybierając się na ten film miałem względem niego dość duże oczekiwania i nie byłem pewny czy utwór ten im sprosta. Po seansie jednak byłem pewny. że film ten jest istną perłą i w pełni mnie usatysfakjonował.
    Głównym bohaterem Incepcji jest niejaki Dom Cobb - profesjonalny złodziej. Jednak specjalizuje się on w dość niecodziennych rabunkach, a mianowicie kradnie on informacje ukryte głęboko w świadomości śpiących ludzi , kiedy to ich umysł jest najbardziej wrażliwy. Dzięki swojemu fachowi został cenionym szpiegiem przemysłowym, ale i stał się najbardziej poszukiwanym zbiegiem jednocześnie tracąc wszystko co kocha. Jednakże jeszcze nie wszystko stracone, bowiem jego wcześniejsza ofiara, która domyśliła się iż znajduję się w śnie, może mu to wszystko przywrócić. Haczyk tkwi w tym, iż Cobb musi wykonać dla niego rzecz prawie niemożliwą - zamiast ukraść myśl z umysłu śniącego, ma zaszczepić nową, całkiem inną. Tak więc nasz główny bohater zbiera ekipę, w której znajdują się: jego wierny pomocnik Arthur, chemik Yusuf, Eames (potrafił przeistoczyć się we śnie w każdą osobę, aby oszukać ofiarę), zleceniodawca zadania, Saito oraz Ariadna - znakomity architekt świata w cudzym umyśle. Postanawiają więc razem wyruszyć w tą niebezpieczną podróż, jednak nie wiedzą, iż w jej trakcie spotkają się z tajemnicami i problemami tkwiącymi głęboko w umyśle samego Cobba.
    Incepcja ma bardzo dużo zalet. Jedną z nich jest na pewno akcja - widz przez cały czas musi się skupiać na filmie, ponieważ chwila nieuwagi może doprowadzić do zagubienia się w wielowątkowej fabule. W filmie bardzo często występują pościgi, walka z czasem, strzelaniny - wszystko to przeplata się z wspomnieniami Cobba o jego rodzinie, więc oglądający nie może się znudzić, gdyż na ekranie non-stop dzieje się coś ciekawego. Kolejnym plusem filmu (i to naprawdę dużym) jest strona techniczna filmu. Jeśli chodzi u udźwiękowienie to w utworze występują np. takie hity jak "Time" Hansa Zimmera, który wręcz nieprawdopodobnie dobrze pasuje do Incepcji, a zdjęcia i montaż to prawdziwe cuda. Nie można zbagatelizować też zalety jaką definitywnie jest obsada - Leonardo Di Caprio, Ellen Page i znakomity Joseph Gordon-Levitt to aktorzy na wagę złota, którzy odegrali swoje role wręcz znakomicie. Jednakże najważniejszym i najbardziej przeze mnie docenionym plusem filmu jest nic innego tylko możliwość interpretacji filmu na własny sposób. Dzięki temu powstało już dużo sporów na temat tego czy np. magiczny "bączek" zatrzymał się na końcu filmu, czy nie? A może całe to przedstawienie to tylko wymysł głównego bohatera? Takich domysłów jest naprawdę sporo i to właśnie (przynajmniej dla mnie) stawia najnowsze dzieło Nolana na najwyższej półce wraz z innymi hitami współczesnej filmografii.
    Incepcja jest filmem bardzo zagmatwanym i to chyba jedyna wada tej produkcji. Czasem naprawdę trudno połapać się w skomplikowanej fabule, zwłaszcza że ciągle pojawia się coś nowego. Określenie filmu jako "ciężkostrawny" jest jednak przesadą, ponieważ 2,5 godziny mija expresowo.
    Podsumowując - Incepcja jest filmem rewelacyjnym, wzorcem, od którego powinny się uczyć inni twórcy. To istna magia, która pozostaje w pamięci na długo po obejrzeniu i za każdym razem kiedy ogląda się ją ponownie, budzi takie same emocje. Serdecznie Polecam!
    Ocena: 9/10
    Plusy:
    - znakomita fabuła
    - rewelacyjna obsada
    - udźwiękowienie
    - montaż
    - zdjęcia
    - możliwość interpretacji filmu na wiele różnych sposobów
    Wady:
    - nieco za skomplikowana
    Gatunek: science-fiction, akcja
    Rok produkcji: 2010
    Główne role: Leonardo DiCaprio,Ken Watanabe, Marion Cotillard, Joseph Gordon-Levitt, Ellen Page
    Czas trwania: 148 min.
    Reżyseria: Christopher Nolan
    Scenariusz: Christopher Nolan
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach
  17. Bajorambo
    Prince of Persia : Piaski Czasu
    Filmowe adaptacje gier to prawie zawsze, powiedzmy sobie szczerze, gnioty nie zasługujące na miano prawdziwego kina. Jednakże nadeszła w końcu ta oczekiwana chwila, kiedy nastąpił przełom i w końcu można odnosić się do takich produkcji z szacunkiem. Chwały doświadczył w tym przypadku Mike Newell i jego najnowszy film przygodowy jakim jest Prince of Persia : Piaski Czasu.
    Akcja filmu rozgrywa się w w tytułowej Persji, gdzie Dastan - przygarnięta przez króla Sharamana sierota, ze swoimi braćmi i wujem dowiadują się informacji o tym, iż święte miasto Alamut jest sojusznikiem ich wrogów i sprzedaje potajemnie uzbrojenie. Z tego powodu wyprowadzają im wojnę. Podczas tejże zamierzają zdobyć różnorodne trofea i ofiarować je ojcu. Jeden z braci Dastana i najstarszy z nich wszystkich, Tus, chce aby Dastan podarował rodzicielowi wspaniałą szatę. Dastan zgadza się, nie wiedząc że padł ofiarą spisku. bowiem po wręczeniu jej ojcu dochodzi do jego morderstwa, gdyż rzekoma szata była przesiąknięta trucizną. Wrobiony w zbrodnie przeciw rodzinie młody książe Persjii musi uciekać zabierając ze sobą porwaną księżniczkę Alamut. Podczas ucieczki Dastan zdaje sobie sprawę z magicznych właściwości jednego z przedmiotów zabranych przez niego z Alamut - pięknego sztyletu, który może cofać czas za pomocą tzw. piasku czasu. Postanawiają razem powrócić do świętego miasta i dowiedzieć się kto naprawdę, posługując się rękoma księcia, wykonał zamach na Sharamanie.
    Prince of Persia jest wręcz przepełniony efektami specjalnymi i mnóstwem ekscytujących walk. Nie braknie tam też pamiętnych książęcych trików i trzymających w napięciu pościgów. Takich przypadków w filmie jest naprawdę mnóstwo i to dzięki nim film jest stawiany przeze mnie na ciut wyższej półce współczesnej filmografii. Akcja oczywiście nie zaburza fabuły utworu, która także wychodzi tu na plus, gdyż jest całkiem interesująca i oddaje w większości tą z gry. Aktorzy również stoją na wysokim poziomie - tytułowy książe sprawia wrażenie cwanego i nieco zawadiackiego przez co jest lubiany przez widzów. Inne postacie także odgrywają swoje role bardzo dobrze, a zwłaszcza główny czarny charakter filmu. Zdjęcia i montaż - bez zarzutów.
    Wad w najnowszym dziele Newella jest stosunkowo niewiele. Można by dodać lepsze udźwiękowienie, które zapadnie w ucho na długo, a tak jest tylko małym dodatkiem, na które oglądający nie zwraca zbytniej uwagi. Drugi minus to realizm, bohater nie doznał nawet widocznej rany ciętej doznanej poprzez ataki hord perskich żołnierzy, stłuczenia przy upadkach z dużej wysokośći także nie były zbytnio widoczne. Ostatni i najbardziej dotkliwy minus to nic innego tylko schematyczność, tudzież nuda. Film Newella jest bardzo przewidywalny i w niektórych powoduje nagły napływ senności, przez co widz zaczyna się zastanawiać "nie lepiej obejrzeć czegoś lepszego?".
    Podsumowując - Prince of Persia : Piaski Czasu jest filmem dobrym, stojącym na równi z innymi podobnymi filmami przygodowymi (choćby "Piraci z Karaibów"), jednakże nie jest on idealny. Nie zmienia to jednak cieszącego faktu iż nareszcie mamy przykład solidnego filmu opartego na grze. Polecam fanom gry, gatunku i osobom nudzącym się w wieczory! [bajorambo]
    Moja ocena : 7+/10
    Plusy:
    - aktorzy
    - fabuła
    - triki księcia i ogólna akcja
    - wątek z Hasasynami
    - zdjęcia, montaż
    Minusy:
    - realizm
    - udźwiękowienie
    - nie zapada na długo w pamięci
    Oceniajcie moją pracę w komentarzach
  18. Bajorambo
    PREDATORS
    Co może spotkać 8 ludzi biegających po puszczy pełnej zaawansowanych technologicznie istot zwanych predatorami? Cóż najprawdopodobniej ostra jatka - główny motyw filmu Predators. Pojawia się jednak problem, bowiem czy taka ilość akcji nie wpłynie źle na fabułę i inne ważne cechy filmowe? Najnowsze dzieło Roberta Rodrigueza przekonuje nas, iż tak i to bardzo.
    Predators to film opowiadający o grupie nieznanych sobie osób zesłanych na obcą planetę pełnej predatorów. Łączy je jedno - są to najlepsi zabójcy na ziemi. Ich głównym celem jest opanowanie danej sytuacji i znalezienie drogi ucieczki z obcego tyretorium. Występują też liczne napięcia wśród ocalałych, co prowadzi do braku zorganizowania się. Co krok "rozbitkowie" doszukują się jakiś tajemniczych obelisków i martwych ludzi, to właśnie strach kieruje ich poczynaniami dlatego nie potrafią zmobilizować się do walki i stają się zwierzyną, na którą polują predatorzy.
    Na początku może zaczne od zalet, choć tych jest stosunkowo niewiele. Na pewno zaletą jest powrót do korzeni, czyli przypomnienie sobie dawnych koleżków zwanych predatorami. Z tego powodu ucieszą się zapewne miłośnicy poprzednich serii, w których występują wymienione przeze mnie te człekopodobne istoty.
    Kolejną zaletą jest postać niejakiego doktora, który okazuje się mieć nieco inną, mroczniejszą naturę, niż właśnie ukazywaną z początku filmu - za ten element także należy się plus. Następnym dość niezłym aspektem utworu jest właśnie akcja, bywają tu momenty nudnawe, lecz tych szybkich i dynamicznych jest zdecydowanie więcej, co w miarę podtrzymuje napięcie. To wszystko... Zdziwieni? Może, ale uwierzcie mi, że ten film po prostu więcej zalet nie ma. Starałem się ich doszukać, jednakże bezskutecznie.
    Były zalety, więc teraz pora na oczekiwane wady produkcji. Z miejsca powiem, że jest ich sporo, jeśli nie nawet bardzo dużo. W zasadzie to jest ich ogrom. Zacznę od tego, że film jest pozbawiony jakiejkolwiek sensownej fabuły. Ot tak jacyś ludzie spadają sobie na jakąś tam planetę. Nie jest wytłumaczone: dlaczego tam spadają? w jakim celu? Kto ich tam zesłał? Prawdopodobnie autor pomyślał "A na co komu fabuła? Najważniejsza jest akcja!". Jednym z najpoważniejszych błędów jest niewytłumaczalny brak chęci zaspokajania podstawowych norm życiowych. Mowa tu o spożywaniu pokarmu, oraz piciu napojów (nie wspominając już o wydalaniu tychże), bowiem bohaterowie przez całą swoją przygodę nic nie piją, ani nie jedzą! Dziwne... Teraz nadchodzi najlepsza część - akcja, a w zasadzie idiotyzm predatorów. Moja obiektywna definicja predatora w filmie brzmi następująco - jest to człekopodbna kreatura, która mimo zaawansowanych środków technologicznych nie potrafi poradzić sobie z jednym, a co dopiero grupką napastników. W utworze ta właśnie obca cywilizacja została znakomicie przedstawiona jako banda debili, którzy najprawdopodobniej na swojej rodowitej planecie pakują hamburgery w ich "CyberMcDonaldzie", każdy może domyślać się jak chce, ale jedno jest pewne - ci właśnie pozaziemscy delikwenci nie mieli chyba dotąd doczynienia z bronią galaktyczną, lub jej używanie było u nich znacząco zminimalizowane. Nie owijając w bawełnę - predatorzy na filmie dostają głownie wpi**dol od głównych bohaterów. Idealnym przykładem może być tu scena kiedy przedstawiciel rasy skośnookich zabija predatora z katany! Toż to śmieszne! Kolejną wadą, jak jednocześnie zaletą są aktorzy - są oni znani jako jedni z lepszych, problem w tym, że do filmu wógóle nie pasują, lub też giną na samym początku. Sęk leży w tym, że widać, że się starają odegrać role jak najlepiej, ale za przeproszeniem jak kurna pianista ma być terminatorem?! Chodzi o Adriena Brody'ego który w założeniu twórców miał być macho urywającym głowy obcym jedną po drugiej, jednakże na takiego wcale, ale to wcale nie wygląda. Co prawda zabił jednego z tępego toporka, ale cała sytuacja wyglądała raczej na śmieszno - żałosną hybrydę, niż zapierające dech w piersiach przeżycie. Szczerze mówiąc lepiej było by gdyby obsadzili w roli głównej Danny'ego Trejo. Cóż mógłbym dalej polemizować na temat wad tego dzieła (brak jakiejkolwiek finezji w zabójstwach predatorów, znikoma ilość naprawdę brutalnych scen, idiotyczna postać Laurenca "Morfeusza" Fishburna) , jednak w gruncie rzeczy jest to bezcelowe.
    Podsumowując: Film jest co najwyżej niezły, wiele brakuje mu do porządnej produkcji, jednakże jeśli jest się wilkim fanem predatorów, lub nuda staje się nieznośna to czemu nie? Pozdrawiam!
    [bajorambo]
    Ocena: 6-/10
    Plusy:
    - ciekawa postać doktorka
    - duża ilość akcji
    - sentyment do predzia
    - aktorzy
    Minusy:
    - praktycznie brak fabuły
    - predatorzy to ofermy
    - brak porządnych, brutalnych scen
    - idiotyczny motyw z postacią szalonego "Morfeusza"
    - dialogi
    - aktorzy...
    - brak zaspokojania podstawowych norm życiowych
    Gatunek: Akcja, Thriller, SF
    Rok produkcji: 2010
    Główne role: Adrien Brody,Topher Grace, Alice Braga, Laurence Fishburne, Danny Trejo, Walton Goggins, Mahershalalhashbaz Ali, Oleg Taktarov, Louis Ozawa Changchien
    Czas trwania: 105 min.
    Reżyseria: Nimród Antal
    Scenariusz: Michael Finch, Alex Litvak, Jim Thomas, John Thomas
    Produkcja: Robert Rodriguez, John Davis, Elizabeth Avellan
    Proszę, oceniajcie moją pracę w komentarzach!
  19. Bajorambo
    CZWARTY STOPIEŃ
    Obcy, porwania, tajemnicze, paranormalne zjawiska, hipnoza, przemiany, intryga i strach - to właśnie Czwarty stopień. No ale wszystko po kolei...
    Głównym bohaterem produkcji jest Dr. Abigail Tayler żyjąca w niewielkim miasteczku Nome. Okazuje się, że zachodzą tam różne paranormalne i przerażające zjawiska z udziałem obcych. Po tragicznie zmarłym mężu Willu, Abbey chcąc kontynuować jego dzieło, czyli zajmowania się sprawą zielonych wplątuje się w sam środek psychologicznego koszmaru. W wyjaśnieniu sytuacji dziwnego zachowania ludzi pomagają jej też psycholog Abel i czarnoskóry znawca starodawnych języków. Główna akcja filmu polega na badaniu mieszkańców, których dotknęły paranormalne zjawiska, jednakże później zaczyna się z tego robić prawdziwy pasztet - zaczynają się morderstwa, samobójstwa, porwania. Najgorsze jest to, że te dziwne przypadki dotykają również Abbey, jej rodziny i pomocników...
    ZALETY
    Film jest dość ciekawie zaprojektowany i stawiający raczej na budowaniu nastroju, niż na typowych próbach przestraszenia widza szokując go krwawymi scenami lub nagłym wyskokiem czegoś/kogoś przed kamerę (choć takich nagłych "screamerów" też jest kilka w dziele). Na szczególną uwagę zasługują jednak nagrania kamer przedstawiające zahipnotyzowanych przez obcą cywilizacje obywateli tego przepięknego miasteczka (a propo kamer - mimo licznych sugesti i zapewnień w treści filmu nie jest on oparty na faktach). Dużym plusem utworu jest też dźwięk. Chór świetnie podkreśla cały przerażający kontekst, elegancko wpasowując się w akcję. To by było na tyle jeśli chodzi o zalety Czwartego stopnia.
    WADY
    Wad w tym utworze jest stosunkowo niewiele. Nie można jednak zaprzeczyć, że ciągłe poszukiwanie prawdy i jakichkolwiek dowodów na wiarygodnośc tych zdarzeń jest po prostu monotonne i nudne, co jest chyba głównym minusem tego filmu. Kolejny minus to aktorzy - poruszają się sztywno na siłę próbując wmówić publice, że ich zachowania są autentyczne. Sytuacje jednak trochę ratuje Milla Jovovich (m.in. Resident Evil), jednak oprócz niej nie można doszukać się jakiś bardziej profesjonalnych aktorów. Ostatni poroniony pomysł to zakończenie filmu - rozmowa Abby z psychiatrą jakoś mnie nie usatysfakcjonowała, raczej czułem się wtedy jakbym został zrobiony w balona...
    Podsumowując: film zasługuje na miano "dobry", choć np. nie zmusza on do dłuższej refleksji nad rozgrywanymi tam wydarzeniami, za to świetnie nadaje się dla kogoś kto gustuje w Science - Fiction. Szczerze mówiąc nie jest źle, jednak potencjał produkcji mógłby być wykorzystany o wiele lepiej, rewelacji tak więc nie ma... (Bajorambo)
    Ocena : 6+/ 10
    PLUSY:
    - Nastrój
    - Nagrania kamer
    - Dźwięk
    - Motyw z sową
    MINUSY:
    - Lekko monotonny i nudny
    - Porażka aktorska
    - Bezlitośnie niesatysfakcjonująca końcówka
    Proszę, oceniajcie moją pracę w komentarzach!
×
×
  • Utwórz nowe...