Skocz do zawartości

Knight Martius

Emerytowani Eksperci
  • Zawartość

    2680
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Knight Martius

  1. Knight Martius
    Idzie jak krew z nosa, ale idzie. Szlifu drugiego rozdziału nie zrobiłem do dzisiaj, bo okazuje się, że za dużo kwestii jest w nim niedopracowanych, tak że przynajmniej 1/3 trzeba by po prostu napisać od nowa. Przez język angielski zaczynam zapominać, jak się pisze po polsku. Niektóre fragmenty obecnego rozdziału pisałem dosłownie wczoraj i dzisiaj. Że chaotycznie to wszystko przedstawiłem? Cóż, w obecnej sytuacji trudno mi o porządek.
    Ale trzeci rozdział jest, można się cieszyć. Na dodatek zawiązuje się w nim "właściwa" fabuła, jeszcze lepiej. Betował Holy.Death, za co mu dziękuję.
    I tu zła wiadomość: dalsze losy mikropowieści stoją pod znakiem zapytania. Tzn. oczywiście, że chciałbym ją dokończyć, ale nie dość, że od dwóch miesięcy nie jestem w stanie ruszyć z czwartym rozdziałem do przodu (ale jakiś czas temu nareszcie udało mi się wymyślić do niego zadowalającą mnie fabułę, więc jest jeszcze nadzieja), to jeszcze mam taki nawał pracy na studiach, iż z pisania zajmuję się teraz tylko "Dziczą", a i tak się okazuje, że to dla mnie za dużo. Dlatego będę wręcz przeszczęśliwy, jeśli uda mi się zamieścić następny fragment do czerwca.
    Miłego czytania, wesołych świąt i szczęśliwego nowego kwietnia. =D


    * * *


    Kiedy oprowadzany przez Tkhri?kshacha patrzyłem, jak jaszczuroludzie zorganizowali się na mokradłach, i słuchałem, jakie społeczeństwa tworzą, nie mogłem wyjść z podziwu. Niegdyś dla mnie, istoty rozumnej znającej pojęcie cywilizacji z własnego doświadczenia, życie w takich warunkach było czymś nie do pomyślenia. A mimo to nie tylko dowiaduję się, iż plemię łowiecko-zbierackie jednak może ułożyć sobie dostatni byt, ale też widzę ową wspólnotę na własne oczy.
    Z drugiej strony? czy to zaiste jest takie niezwykłe? Historia nie zawsze pokazywała smokowców jako istoty o rozwiniętej kulturze.
    Przed dawnymi laty moja rasa rozumiała zagadnienie tradycji i obyczajowości inaczej niż tuż przed upadkiem. Przede wszystkim nie znano smoczych rycerzy. Ponadto smokowcy, mimo że używali broni, gardzili wszelkiego rodzaju pancerzem. Usprawiedliwiali to swym rodowodem; wierzyli, iż jako społeczność pochodząca od potężnych smoków, po których odziedziczyła cechy naturalne, nie potrzebują dodatkowej ochrony. Łuski nie skorodują tudzież nie będą krępowały ruchów swoim ciężarem. Społecznie akceptowane były proste elementy, stanowiące jeno ozdobę, zaś eksponowanie zbroi o pewnej wartości bojowej oznaczało ?tchórzostwo?.
    Wszelako to się zmieniło po wojnach, które dawno, dawno temu smokowcy toczyli z ludźmi. Nie wchodząc w szczegóły, mieli przewagę siły i umiejętności, lecz przez liczebność wroga zostali nieomal doprowadzeni na skraj zagłady. Zmuszeni do kapitulacji, przestali upatrywać wzorca w barbarzyństwie. Część kultury ludzkiej Iklestria przyjęła mniej lub bardziej świadomie. Pod jej wpływem powstał stan smokorycerski.
    Ale nawet pomimo tego nie wyplenili się smokowcy uznający jeno stary porządek rzeczy. Rzekłbym wręcz, iż te poglądy nie wymarły nawet wraz z upadkiem mego królestwa.
    Nie ukrywam, że nie znoszę tego odłamu ? zawsze kojarzył mi się z czymś prymitywnym. Patrzę na niego jako smoczy rycerz, który oddaje cześć swej zbroi, nie jako historyk starający się zachować obiektywizm. Jednakże i ja ? tak jak niegdyś wszyscy moi pobratymcy ? pozostaję potomkiem smoków. Nie odcinam się od tego i sam traktuję te istoty z szacunkiem.
    Może stąd wynika moja sympatia do jaszczurów? Z wiedzy, iż niegdyś mój lud też wyznawał zacofaną filozofię? To byłoby jednak niewłaściwe. Lubię to plemię choćby dlatego, iż teraz sam doskonale wiem, że przetrwanie w takich warunkach jest możliwe, przeto mogę znaleźć z nim wspólny język.
    To jednak nie oznacza, iż będę tolerował wszelkie pomysły dotyczące mego położenia. Wszystko ma swoje granice.
    III
    ? Nie będę polował wraz z wami.
    Aoi spojrzał na Kalderana z zaskoczeniem.
    ? Dlaczego? Bracie przestworzy?
    Smoczy rycerz uważnie zmierzył przyjaciela wzrokiem, a po chwili pokręcił głową.
    ? Ja nie rozumiem ? ciągnął aves. ? My przylecieliśmy tutaj, by złowić zwierzynę. Jaszczurzy zwierzowie chcą to zrobić dla nas, ale my możemy im pomóc. My mamy czas.
    ? Przeto ruszaj beze mnie ? odparł smokowiec, zakładając ręce na piersi ze zniecierpliwienia.
    ? Ty nie chcesz zrobić im przyjemności? Ty jesteś ich prawdziwym gościem. Gdyby nie ty, ja zginąłbym jak intruz. Oni potrzebują ciebie.
    ? Nie potrzebują mnie do niczego! ? Kalderan gwałtownie odwrócił się profilem do Aoiego.
    Ptakoczłek zamrugał szybko z otwartym dziobem.
    ? Dlaczego ty nie chcesz iść?
    Półsmok wziął głęboki oddech.
    ? Czuję? ? Urwał, wpatrując się w ptaki siedzące niedaleko na drzewach. W końcu odparł niepewnym tonem: ? Nie powinienem.
    Aves, zirytowany postawą przyjaciela, wydał z siebie jastrzębi okrzyk.
    ? Ale dlaczego?!
    Kalderan miał problemy z wybrnięciem z tej sytuacji, ponieważ naprawdę nie chciał iść na polowanie wraz z jaszczuroludźmi. Lecąc wcześniej w stronę mokradeł, nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Spędziwszy większość czasu swojej tułaczki samotnie, przyzwyczaił się do takiego trybu życia, w którym jest zależny wyłącznie od siebie. Jak miałby polować wspólnie z kimś, kogo na dobrą sprawę nie znał?
    Niemniej na zadane mu pytanie gorączkowo szukał odpowiedzi ? nie chciał po prostu oznajmić, że zostaje, bo nie przepada za cudzym towarzystwem. Rozpatrywał to szybko: jak powinien postąpić jako smoczy rycerz, na ile warte są rady Drenzoka, co ma uczynić, żeby nie zawieść Aoiego, w jaki sposób pomyślą o nim jaszczurowie. Jak sam będzie się czuł, jeśli odmówi, i co zyska, kiedy ruszy wraz z avesem.
    Znalazło się tu dużo kwestii do przemyślenia. Za dużo. Dlatego gdy Kalderan rozważał je wszystkie naraz, tylko czuł się coraz bardziej wściekły. To sprawiło, że ostatecznie warknął przeciągle na ptakoczłeka.
    Aoi zaskrzeczał gniewnie.
    ? Co ty więc niby chcesz robić w tym czasie? Ty pomyśl, Kalderan!
    ? Nie mam obowiązku z czegokolwiek się tłumaczyć ? odparł smoczy rycerz grobowym tonem.
    Aves wpatrywał się osłupiony w brata przestworzy.
    ? Ty nie mówisz poważnie. Na naturę, ty masz za nic mnie i jaszczurów? Ja powiem coś tobie! Ty?
    Nagle krzaki niedaleko zaszeleściły, poruszone przez nadchodzącego jaszczuroczłeka. Kalderan i Aoi odwrócili się w jego stronę jak na komendę. Gad pomruczał parę razy, unosząc dzidę ? najwyraźniej na znak, że już ruszają.
    Ptakoczłek spojrzał jeszcze raz na półsmoka. Smoczy rycerz przybrał jednak surowe oblicze, świadczące o tym, że nie zmieni zdania.
    ? Ty rób, co chcesz ? rzekł Aoi zrezygnowany, po czym dołączył do jaszczura. Smokowiec został sam.
    Jeszcze niedługo po kłótni Kalderan zastanawiał się, czy podjął właściwą decyzję. Aby zostać w obozowisku, musiał potraktować Aoiego obcesowo; nie wiedział też, ile w ten sposób mógł stracić w oczach jaszczuroludzi. Gdyby się na niego gniewali ? bo aves na pewno nie był zadowolony ? to mieli do tego prawo. Ugościli smoczego rycerza, a on ich zignorował.
    Półsmok jednak szybko uspokoił myśli. Usprawiedliwił się tym, że nikt nie może go zmuszać do robienia czegoś, czego nie chce, pod co podpadało właśnie polowanie wspólnie z plemieniem, na które smokowiec natknął się częściowo przez przypadek. A stosunek jaszczurów? Nie zmieni się. Kalderan był u nich gościem honorowym, traktowanym z nabożną czcią ze względu na swoją ?legendarność? ? w końcu pochodził z rasy w zasadzie wymarłej. To do obowiązków gospodarza należało godziwe przyjęcie takiej osoby, zapewniając chociażby odpowiednie jadło, w czym smokowiec mógł pomóc, ale nie musiał. Aoi powinien wręcz przeprosić przyjaciela za to, że naruszył jego wolność wyboru.
    Polować wspólnie z avesem? Oczywiście, smoczemu rycerzowi na tym zależało. Ale tylko z nim, z nikim innym.
    Wtedy jednak półsmok znowu pomyślał o drugiej stronie medalu i przez to wściekł się tak bardzo, że z trudem się powstrzymał od zaryczenia.
    W obozie zostało już bardzo niewielu jaszczuroludzi, dlatego Kalderan, aby skierować uwagę gdzie indziej, postanowił wykorzystać wolny czas i rozejrzeć się po okolicy. Gady najwyraźniej wolały na ogół mieszkać pod gołym niebem, ponieważ rozstawiono w nieco płytszych miejscach zaledwie kilka namiotów zrobionych ze skór, a i te były małe i prymitywne. Za chwilę smokowiec zainteresował się samymi jaszczurami.
    W tej chwili w obozowisku znajdowało się kilka samic, wyróżniających się subtelniej zarysowanymi pyskami, zaledwie symbolicznymi kolcami na grzbietach i jaśniejszą barwą łusek. Wszystkie opiekowały się pisklakami ? małymi jaszczuroludźmi, którzy musieli jeszcze podrosnąć przed wyruszeniem na pierwsze łowy. Matki trzymały ich w rękach i karmiły, pokazywały im proste wyroby rzemieślnicze lub wyprowadzały na krótkie spacery niedaleko obozu.
    To, co Kalderan zobaczył, przypomniało mu o samicach jego własnej społeczności. Smokowczyce postrzegane były najczęściej jako gospodynie domowe, do zadań których należała między innymi opieka nad dziećmi. Jednocześnie miały być bezwzględnie posłuszne swoim ojcom lub mężom. Z drugiej strony część z nich wyłamywała się z tego schematu ? w paru rejonach Iklestrii widok samicy wykonującej swoją profesję nie należał do rzadkości. Podobno niektóre wiodły nawet żywot wojownika ? bynajmniej nie smoczego rycerza ? ale w ciągu całej swojej bytności w rodzimym królestwie półsmok nie spotkał ani jednej samicy pasującej do tego opisu. Chyba że w plemionach barbarzyńskich, gdzie miały prawa równe samcom.
    Po chwili Kalderan przyłapał się na tym, że myśli o smokowcach nie jako mężczyznach i kobietach, tylko jako samcach i samicach. Westchnął.
    ?Już za długo żyję z dala od cywilizacji?.
    Nagle zauważył wyłaniających się z zarośli sześciu jaszczurów, zdecydowanie samców. Wyglądali na bardzo przybitych. Smoczy rycerz skonstatował, że są to ci sami, którzy zaatakowali jego i Aoiego. Dziwił się, iż nie wyruszyli wraz z innymi na polowanie, ale nie dociekał powodu.
    Minął zaledwie moment, zanim ci jaszczuroludzie spojrzeli na Kalderana. Nie był to jednak wzrok pogardy, lecz skruchy ? smokowiec nie wyczuwał tutaj fałszu. Kiedy zaś smoczy rycerz spostrzegł, że wszystkie samice i dzieci również wpatrują się w niego, wszedł głębiej między drzewa, znikając im z oczu.
    Niedługo potem półsmok odnalazł kamień, który zwrócił uwagę Aoiego, kiedy Tkhri?kshach oprowadzał ich po mokradłach. Podszedł do niego leniwym krokiem i zaczął oglądać.
    ?Przed tym, kto najskrytsze chowa w sobie pragnienie, otworzy się portal, który przeniesie go tam, gdzie będzie w stanie je spełnić? ? rzekł wtedy szaman. Kalderan westchnął. Czyż jego pragnienie nie było bardzo głębokie?
    Jednak smokowiec nawet nie wiedział, jak sprawić, żeby moc kamienia zadziałała, dlatego tylko pogrążył się w myślach. I nagle uniósł głowę, usłyszawszy szelest krzaków niedaleko. Odwróciwszy się w stronę źródła, zobaczył wodza plemienia, Ssekh?tshkę. Nie ukrywał zaskoczenia. Jaszczuroludzie ruszyli przecież na polowanie, więc co on robił tutaj?
    ? Kald?ran ? odezwał się wódz swoim ledwo zrozumiałym, zwierzęcym charkotem. ? Nie udałeś się wraz ze ssswoim? przyjacielem i moim plemieniem na łowy?
    Kalderan nie odpowiedział. Nie chciał się tłumaczyć Aoiemu, jaszczurowi więc tym bardziej nie zamierzał.
    ? Zresztą? to nawet lepiej. Z nieba mi sssspadasz. Zechcesz może siebie? użyczyć na chwilę?
    Ponieważ prośba ta padła od bardzo ważnego członka plemienia, smoczy rycerz na początku chciał się zgodzić. Zaraz jednak odezwała się w nim podejrzliwość.
    ? Do czego mam ci posłużyć, wodzu jaszczurów? ? zapytał spokojnie.
    Ssekh?tshka wydał pomruk, kręcąc delikatnie głową.
    ? Legendarny kuzynie ssssmoków? Nie zajmę ci wiele? czasssu. Muszę? uszanować cię jako ssswojego gościa.
    ? Nie odpowiadasz na moje pytanie, wodzu jaszczurów. Czego ode mnie oczekujesz?
    Wódz znowu ociągał się przez chwilę z odpowiedzią. W końcu rzekł:
    ? Porozmawiać. Tylko tyle. Ale musimy? na ossssobności.
    ?Jesteśmy na osobności? ? pomyślał Kalderan. Zamiast tego spytał:
    ? Co robisz z dala od swych pobratymców?
    ? Czy to jesssst ważne? ? odparł Ssekh?tshka, nieco już rozdrażniony. ? Karałem tych, którzy śmieli sssprawić ci tyle? nieprzyjemności. Nie poszedłem również na łowy, gdyż zamierzałem poświęcić więcej? czassssu na medytację. Czy zechcesz iść ze mną? czy mam się oddalić?
    Smokowiec przez cały czas nie mógł się pozbyć złych przeczuć, mimo że wyjaśnienia wodza zdawały mu się wiarygodne. Mógł albo zostać tam, gdzie był, i tym samym go urazić, albo pójść z nim i dowiedzieć się, czego chce. Tymczasem Ssekh?tshka stał, wyraźnie oczekując decyzji półsmoka. Z oczu jaszczura Kalderan wyczytał dumę i zarazem nadzieję. To przeważyło.
    Smoczy rycerz skinął głową na Ssekh?tshkę, po czym obaj poszli na stronę.
    Egzotyczne ptaki podrywały się do lotu, widząc jaszczura i smokowca idących po mokrej ziemi ? tego pierwszego podążającego krokiem wprawnego koczownika i tego drugiego dość niezdarnie brodzącego po płytkiej wodzie. Jak się okazało niewiele później, wódz poprowadził Kalderana do tej części mokradeł, w której drzewa rosły rzadziej.
    Ssekh?tshka odwrócił się w stronę półsmoka, po czym odchrząknął flegmatycznie.
    ? Kald?ran? Moje plemię sssstara się? dobrze cię ugościć. Czy podoba ci się tutaj?
    Smokowca zdziwiło to pytanie. Był tu jak na razie bardzo krótko, więc co miało mu się nie podobać?
    ? Przewodzę? naszym plemieniem ? ciągnął Ssekh?tshka, nie doczekawszy się odpowiedzi. ? Nie zdarza się? żebyśmy gościli legendarnego kuzyna sssmoków? a właściwie nigdy. Bracia i siossstry ruszyli na łowy również po to, byście ty i kuzyn ptaków mogli zossstać przez nassss? godnie powitani.
    Im więcej wódz mówił, tym bardziej zbliżał się do Kalderana. Choć szedł bardzo powoli, smoczy rycerz widział jego ruchy wyraźnie. Półsmok przygotowywał się na najgorsze, choć o tym, co może się stać, mówiło mu tylko przeczucie. Nadal milczał, co zdawało się drażnić jaszczuroczłeka.
    ? Nic nie powiesz, Kald?ran? Chcę wiedzieć, czy witamy cię godnie, a ty milczysz? Więc tak traktujesz mnie i naszą? szczodrość? Czy coś ci nie odpowiada?
    Ssekh?tshka znalazł się już przy Kalderanie. Smokowiec zaczął czuć pewne wyrzuty sumienia, odmawiając odpowiedzi komuś tak szanowanemu, ale nawet w najlepszym razie pojawiały się one gdzieś w tle, wypierane przez złe przeczucia.
    Smoczy rycerz nagle spojrzał niżej, w bok. Wódz przygotował dłoń jakby do ataku.
    Jaszczur uderzył, ale Kalderan był szybszy: złapał go za rękę. Siłowali się przez chwilę, co półsmok wykorzystał, by spojrzeć przeciwnikowi w oczy. Dostrzegł w nich mieszaninę chłodu i? podniecenia?
    Smokowiec odepchnął Ssekh?tshkę do tyłu. Powstrzymało go to zaledwie na moment, ponieważ zaraz natarł znowu ? smoczy rycerz jednak odwrócił się i uderzył wodza ogonem w bok. Jaszczur upadł z sykiem na ziemię. Podniósł się szybko, ale wstrzymywał się z kolejnym atakiem, przebierając nogami przed Kalderanem i taksując go wzrokiem. Półsmok zaś był skupiony. Nie myślał o wrogu ani o podstępie, którego ten chciał się dopuścić, tylko o walce.
    Ssekh?tshka wydał pomruk agresji, po czym zgiął nogi i poruszywszy ogonem, skoczył na półsmoka. Kalderan nie spodziewał się tego ruchu, ale i tak przyjął rękami gardę. Jaszczur wylądował na nim, zadrapując mu policzek. W tej samej chwili smokowiec zrzucił go z siebie.
    Z rany ciekła znikoma strużka krwi, więc to nie było nic, co wpłynęłoby na kondycję Kalderana. Wódz znów nie ruszał od razu do ataku. Smokowiec zauważył, że on wręcz się cofa ? przyjął jednak, że to tylko wstęp do kolejnego natarcia.
    ? Nie atakujesz? ? zachęcał Ssekh?tshka. ? Nie martw się, Kald?ran? Nie zabiję cię.
    Smoczy rycerz zawarczał przeciągle, ponieważ zirytowały go te absurdalne słowa. ?Najpierw mnie atakujesz, a teraz oświadczasz, że nie zabijesz? W co pogrywasz, wodzu jaszczurów??.
    Widząc, że jaszczuroczłek nadal idzie do tyłu, Kalderan postąpił dwa kroki naprzód. Przy drugim jednak poczuł się? bardziej ociężały. Nie spuszczał Ssekh?tshki z oczu, ale odniósł wrażenie, że wzrok zamazał mu się na chwilę. Pokręcił głową gwałtownie. Ponownie chciał spojrzeć na przeciwnika, ale okazało się, że miał problemy. Było ich dwóch? Nie, tylko jeden. Przez to za późno zauważył, że wódz ponownie naciera na niego. Kiedy został zadrapany w ramię, a po chwili też w szyję, jego reakcje przytłumiły się jeszcze bardziej.
    Kalderan usłyszał najpierw przeciągły świst, a potem głośne bicie serca. Czuł, jak zmysły tępią mu się coraz mocniej. Nie zauważył, kiedy opadł kolanem na mokrą ziemię.
    ? Nie zabiję cię, Kald?ran ? powtórzył Ssekh?tshka. ? Trucizna to zrobi.
    Smoczy rycerz nie stracił jeszcze jasności umysłu. Zadrapania, jego stan? Słowa wodza tylko utwierdziły półsmoka w przekonaniu, że znalazł się w fatalnej sytuacji.
    Smokowiec próbował wstać i podejść do wroga, ale jedyna próba, jakiej się podjął, skończyła się tym, że znowu opadł gwałtownie na kolano. Skonstatował też, że ma problemy z zachowaniem nawet tej pozycji.
    ? Dlaczego??
    Ssekh?tshka spojrzał na Kalderana wzrokiem, z którego ten nie był już w stanie odczytać kompletnie nic, tak widok mu się rozmazywał.
    ? Będziesz mi? potrzebny. Nim trucizna cię uśmierci? uzyssskam?
    Następnych słów smoczy rycerz już nie usłyszał.
    Aoi wracał wraz z plemieniem jaszczuroludzi z nieco przedłużonego, ale udanego polowania. Gady niosły cztery pnie z przywiązanymi do nich zwierzętami: dwoma jeleniami bagiennymi i taką samą liczbą egzotycznych futrzanych okazów, które avesowi przypominały skrzyżowanie tygrysa z niedźwiedziem. Ptakoczłek miał jeszcze problemy z rozróżnieniem poszczególnych członków jaszczurzej społeczności, ale nawet mimo to wydawało mu się, że paru zabrakło. Tkhri?kshach udał się na łowy wraz z pobratymcami, dlatego Aoi podzielił się z nim swoimi wątpliwościami. Szaman wyjaśnił mu, że ci, którzy zaatakowali jego i Kalderana, musieli zostać ukarani przez wodza pozostaniem w obozowisku. Taki osąd wynikał stąd, iż jednym z największych zaszczytów dla gada było uczestnictwo razem ze współplemieńcami w polowaniach ? odebranie tej możliwości utrudniało wspięcie się wyżej w hierarchii społecznej. Ptakoczłek wtedy zauważył, że Ssekh?tshka również nie jest obecny, co Tkhri?kshach tłumaczył tym, iż ostatnio często zostaje w obozie, chcąc poświęcić więcej czasu na medytację. Sam szaman ruszył wraz z jaszczurami na polowanie, ponieważ mimo swojej inności ? oczywistej z racji jego profesji ? czuł się ich towarzyszem, w przeciwieństwie do duchowych mediów niektórych plemion, którzy woleli samotność.
    Aves pokonywał całą drogę, lecąc. Na początku nie odstawał od gadów, ale z czasem wysunął się nieco naprzód. Chciał pobyć sam z myślami. Jego umiejętności bez wątpienia pomogły plemieniu, z czego bardzo się cieszył, ale w tej chwili co innego zaprzątało mu głowę.
    Kalderan zachowywał się dziwnie. Zgodził się z Aoim ? choć nie bez oporów ? żeby polecieć tutaj na polowanie, a gdy trafiła im się okazja na złowienie zwierzyny i przy tym na to, by pomóc jaszczurom, nagle zmienił zdanie. Najbardziej jednak zastanawiał avesa fakt, że to nie pierwszy przypadek tego rodzaju. Kiedy obaj mieli lecieć dokądś razem, to smokowiec najczęściej osobiście wybierał dokąd, a ptakoczłek, jako że nie był panem gniazda, w którym mieszkali, zawsze podporządkowywał się jego decyzjom, nawet jeśli uważał za lepsze to, co sam zaproponował. Odnosił wrażenie, że brat przestworzy chce w ten sposób podkreślić swoją indywidualność. Smokokrwisty przeżył przeszło dwanaście topnień w samotni, przez którą musiało mocno rozwinąć się u niego przekonanie, że jest zależny tylko od siebie. Nie mógł więc wiedzieć ? albo mógł zapomnieć ? co to znaczy żyć w czyimś towarzystwie, nie wspominając już o całej społeczności. Aoi po części rozumiał takie postępowanie, ale nadal był zły na Kalderana za to, jak potraktował jego i jaszczurów, którzy robili, co w ich mocy, aby został właściwie ugoszczony. Ostatecznie jednak aves postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy i obiecał sobie, że gdy tylko spotka się z przyjacielem w cztery oczy, porozmawia z nim.
    Na koniec tylko Aoi zastanowił się jeszcze, czy może po prostu brat przestworzy nie miał jakiegoś celu, za którym chciał udać się do mokradeł. Szybko jednak pokręcił głową, uznając to za niedorzeczne.
    Droga powrotna do obozowiska obywała się na razie bez niespodzianek. Jaszczurowie szli powoli, ale każdy ich krok wyglądał na dobrze wymierzony, tak że żaden nie zapadał się nagle w wodę. Aoi był pełen podziwu dla ich umiejętności, ponieważ wiedział, że dla niego poruszanie się pieszo po bagiennej ziemi stanowiłoby katorgę. Ale od czego miał skrzydła?
    Nagle jeden z jaszczuroludzi syknął głośno. Trzymając pysk otwarty, jak gdyby ogarnęła go zgroza, wskazywał coś ponad paprociami. Większość plemienia podeszła, żeby zobaczyć, co się stało. Aoi również podleciał. Kiedy jednak zauważył, co tak zainteresowało gady, sam zaskrzeczał z przerażenia.
    To Kalderan leżał na mokrej ziemi nieruchomy.
    Tłum jaszczurów zebrał się wokół smokowca, zostawiając trochę przestrzeni dzielącej ich od niego; przepuścili bliżej wyłącznie Tkhri?kshacha. Szaman pozwolił towarzyszyć sobie tylko Aoiemu, który podleciał niemal błyskawicznie. Brat przestworzy leżał na brzuchu ze szczęką odrobinę zanurzoną w wodzie. Aves ukucnął przy nim, lustrując ciało uważnie. Zauważył po chwili zadrapania na policzkach.
    Tkhri?kshach zbliżył pysk do rany i ją powąchał. Po chwili otworzył szeroko oczy, wciąż jednak prezentując surowe oblicze. Jeśli czuł strach, nie dawał tego po sobie poznać. Pomruczał głośno do swoich pobratymców, a ci odpowiedzieli mu z przejęciem.
    ? Co to jest? ? zapytał Aoi.
    ? Kalderan został otruty, kuzynie ptaków ? odparł szaman.
    Ptakoczłek zastygł z otwartym dziobem, wstrząśnięty tą wieścią.
    ? Czy? czy brat przestworzy? ? wydukał, ale Tkhri?kshach przerwał mu, szeleszcząc coś do jaszczurów. Jeden z nich, wyszedłszy z tłumu, stanął od strony szamana oraz avesa i wraz z tym pierwszym zaczął poruszać Kalderanem. Kiedy Aoi pojął, że chcą przewrócić go na plecy, sam też postanowił pomóc. Chociaż przygnietli nieco lewe skrzydło i ogon, udało im się to bez większych problemów. Ptakoczłek zadrżał ? ślady po pazurach znajdowały się też na lewym ramieniu i szyi półsmoka.
    Tkhri?kshach odprawił jaszczura, który mu pomógł, po czym przyłożył pozbawione małżowiny ucho do zbroi łuskowej noszonej przez smoczego rycerza, tam gdzie ten miał serce. Zaraz potem otworzył mu paszczę, osłuchując go również i tam. Kiedy puścił głowę, ta bezwładnie opadła na bok.
    ? Jest tylko nieprzytomny ? rzekł do Aoiego. ? Ale grozi mu śmierć, jeśli go nie uzdrowimy.
    Ptakoczłek kiwnął powoli głową.
    W tym momencie wszyscy usłyszeli głośny syk. Kiedy odwrócili się w kierunku jego źródła, ujrzeli Ssekh?tshkę.
    Jaszczurowie rozstąpili się, chcąc przepuścić wodza, dzięki czemu ten podszedł szybko, wręcz w podskokach, do Kalderana, przy którym zaczął wydawać przeciągłe dźwięki. Aoi odczytywał je jako wyraz rozpaczy. Moment później gad zbliżył się do Tkhri?kshacha, mówiąc coś napastliwym tonem. Szaman odpowiedział mu spokojnie. Wódz popatrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym odwrócił się do tłumu jaszczuroludzi i przemówił gniewnie. Plemię było oburzone. W końcu Ssekh?tshka przerwał tę plątaninę krzyków i rzekł do pobratymców stanowczo. Kiedy skończył, Tkhri?kshach odezwał się ponownie, nie okazując po sobie poruszenia sytuacją. Zapewne tłumaczył coś wodzowi. Jaszczur wydał pomruk zamyślenia, po czym znów zwrócił się do plemienia. Zakończywszy swoją przemowę przerażającym sykiem, odszedł w stronę, z której przyszedł. Wówczas wyłoniło się z tłumu trzech jaszczuroludzi, którzy podeszli do Kalderana, wzięli go ? jeden za nogi, drugi za głowę, a trzeci podtrzymywał od spodu, żeby ogon i skrzydła nie ocierały się o ziemię ? i zaczęli nieść.
    Większość plemienia udała się za Ssekh?tshką, a Tkhri?kshach wraz z jaszczurami, którzy dźwigali upolowaną zwierzynę oraz Kalderana, ruszył dalej w stronę obozu. Aoi szedł obok szamana, próbując opanować roztrzęsienie.
    ? O czym wy mówiliście? ? zapytał w końcu.
    ? Nasz wódz zwołuje spotkanie całego plemienia ? odrzekł jaszczur. ? Winnym zatrucia legendarnego kuzyna smoków musi być jeden z naszych pobratymców, którzy nie udali się z nami na polowanie. Chciałem, żebyśmy najpierw przenieśli go do obozu, aby się nim zająć. Jaszczurowie mogą później iść, ale ja muszę przy nim zostać.
    ? Wódz waszych zwierzów też nie był na łowach ? zauważył Aoi. ? Chce on to tak osądzać?
    ? Nie wyciągaj pochopnych wniosków, szczególnie w stosunku do naszego wodza. ? Ptakoczłek miał wrażenie, że w głosie szamana wyczuł nutkę groźby. ? U nas to on decyduje o wszystkim. Jeżeli stwierdzi, iż jeden z jaszczurów jest winien, tak właśnie będzie.
    Aves pokręcił głową z niedowierzaniem. Zresztą nie tylko to wydawało mu się głupie.
    ? Na naturę? Wy będziecie wybierać winnego, a nie pomagać bratu przestworzy?
    ? Jak już powiedziałem, zajmiemy się twoim przyjacielem. Ale niestety nie znam rodzaju trucizny, która pozbawiła go przytomności. Muszę wezwać duchy przodków, aby zdobyć wiedzę o tym, co to za zatrucie i jak możemy mu zaradzić. I jeśli przodkowie pozwolą, dowiedzieć się również, kto śmiał się tego dopuścić.
    ? Czy to długo tobie zajmie?
    ? Nie potrafię powiedzieć, kuzynie ptaków. Nikt nie wie, jakie są wyroki duchów, a ja muszę udać się w świat astralny, by je poznać. A czy zechcą podzielić się nimi ze mną, nie mam pojęcia.
    Żadna z odpowiedzi udzielonych przez jaszczura nie uspokoiła Aoiego ? nadal był podenerwowany całą sytuacją. Jego przyjaciel miał wkrótce umrzeć, a wódz zamiast tego wolał osądzać jaszczuroludzi. Jedyną nadzieję stanowił Tkhri?kshach, ale ile miałby trwać jego kontakt z duchami? Zapewne bardzo długo, jeśli wierzyć opowieściom, jakie aves słyszał o szamanach.
    A Kalderan zdążyłby do tego czasu zemrzeć. Brat przestworzy, który przygarnął ptakoczłeka do siebie, kiedy ten nie potrafił się podziać bez Sariny. W momencie, gdy przestał już liczyć na cokolwiek. Teraz następna bliska mu osoba mogła odejść. Aoi nie chciał więc stać bezczynnie; problem w tym, że kompletnie nie wiedział, co robić. I właśnie tego nie mógł znieść coraz bardziej.
    Wówczas aves wpadł na pewien pomysł. Przypomniało mu się coś, co pokazał Tkhri?kshach, oprowadzając jego i Kalderana po mokradłach.
    ? Szamanie. Ja muszę użyć mocy waszego kamienia.
    Szaman momentalnie obdarzył Aoiego krzywym spojrzeniem.
    ? Czy chodzi ci o?
    ? Tak, o to mnie chodzi! ? uniósł się ptakoczłek. ? O kamień, który może przenieść mnie tam, gdzie ja chcę.
    ? Nie bądź głupcem, kuzynie ptaków ? rzekł Tkhri?kshach z emfazą. ? Jaszczurowie, którzy tego próbowali, przepadli na zawsze. Może cię spotkać to samo, co ich.
    ? Lepsze będzie to niż patrzeć, jak brat przestworzy umiera. Szamanie gadzich zwierzów, ja nie mogę jego zostawić. Nie jego.
    Szaman popatrzył na Aoiego. Aves odczytał w jego mimice zrezygnowanie.
    ? Rozumiem, że jesteś twardy w swoim postanowieniu, Aoi. Tylko że ja nie mogę z tobą iść. Kiedy tylko zostawimy potomka smoków w obozie, muszę natychmiast zacząć odprawiać rytuał.
    ? Ty więc powiedz mnie tylko, co ja muszę zrobić, by użyć mocy tego kamienia. Ja go znajdę.
    ? Musisz? ? Tkhri?kshach zawiesił głos na chwilę. ? Musisz mieć bardzo, bardzo silne pragnienie. Nie może być ono zagłuszone czymkolwiek innym. Tylko wtedy portal otworzy się przed tobą i tylko wtedy przeniesie cię tam, gdzie zechcesz. Tak głoszą podania wiążące się z tym kamieniem. Ile jest w tym prawdy, musisz sam to sprawdzić.
    Ptakoczłek kiwnął głową.
    ? Więc ja lecę. ? Po czym rozłożył skrzydłoręce i poleciał w stronę kamienia.
    Lot trwał najwyżej minutę, jeśli nie mniej ? Aoi miał doskonałe wyczucie kierunku w lasach, dlatego szybko się nauczył odnajdywać też na mokradłach. Aves przeleciał obok niewielkiego stawu, niedaleko którego stał spory głaz. Zobaczył na nim ten sam wzór co wtedy, co znaczyło, że był już na miejscu. Wylądował przed kamieniem.
    Przypomniał sobie słowa szamana. Musiał mieć bardzo silne pragnienie, tak silne, że nie mogło się liczyć dla niego nic innego. Nie przejmował się tym, że po jego poprzednikach, którym udało się skorzystać z mocy głazu, zaginął słuch. Jeżeli miał pomóc przyjacielowi, to tylko w taki sposób.
    To, czego pragnął ptakoczłek, było proste: chciał uratować życie Kalderanowi. Właśnie to nim powodowało, tak że nie myślał o niczym innym.
    Ale nic się nie działo.
    Aves nie rozumiał. Co jeszcze musiał zrobić? Pomyślał przecież o bracie przestworzy, który mógł zginąć przez jednego z jaszczuroludzi. Nie chciał decydować, kto zawinił, tylko zrobić coś z tym, co już się stało.
    Lecz podenerwowanie sprawiło, że nie zauważył od razu jednego: jego pragnienie było zbyt ogólne. Dlatego kamień nie mógł go nigdzie przenieść. Kiedy w końcu dotarło to do Aoiego, spróbował on pomyśleć o swoim życzeniu inaczej.
    Kalderan został otruty. Ptakoczłek zapragnął więc znaleźć kogoś, kto zna rodzaj trucizny, pod wpływem której znalazł się jego przyjaciel, i będzie w stanie go wyleczyć.
    Przez chwilę nic się nie działo, ale Aoi nadal utrzymywał swoje życzenie. I ten czas został mu wynagrodzony ? nagle obok avesa pojawił się owalny portal, za którym dało się dostrzec tylko bardzo niewyraźne obrazy w odcieniach czerni i granatu. Był sporych rozmiarów, tak że ptakoczłek mógł się w nim pomieścić bez problemu.
    Pragnąc znaleźć kogoś, kto zna się bardzo dobrze na truciznach, Aoi wskoczył do środka.
  2. Knight Martius
    WRRRRRRREEEEEEESZCIEEEEEEE!!!
    Na początek chciałbym serdecznie przeprosić za gigantyczną przerwę (Jezus malaria, to już ponad 2,5 miesiąca!), tym bardziej w sytuacji, gdy zapowiadałem, że przeżycia osobiste postaci będą w tej mikropowieści istotne. Spowodowane to jednak było całą masą czynników, z których na część nie miałem najmniejszego wpływu, a o których jakoś nie mam ochoty opowiadać. Ale tak: opowiadanie na konkurs "Nowej Fantastyki" już dawno wysłane (wyniki w tym miesiącu - można trzymać kciuki ), a "Przyjaciel" doczekał się wreszcie pełnego szlifu i teraz sobie leży na komputerze, cobym się do niego zdystansował, więc myślę, że mogę już - mniej więcej - powrócić do normalnego trybu pisania.
    Przemyślałem kilka spraw dotyczących tego opowiadania (głównie postanowiłem posłuchać pewnej sugestii, co do której na początku byłem na "nie" - przypuszczam, że zainteresowani wiedzą, o którą mi chodzi), a także sprawę przyjmowania przeze mnie krytyki. Żeby się nie rozpisywać niepotrzebnie: wszelkie zastrzeżenia spróbuję jeszcze raz przyjąć na klatę, a gdyby forma ich wyrażania znowu mnie zirytowała, na pewno nie omieszkam o tym wspomnieć. Rozdział tym razem (mam nadzieję, że w drodze wyjątku) bez bety.
    Zatem... zaczynamy od kolejnego wstępu. Dajcie mi znać, czy lektura nie jest przez to bardziej "oporna". Miłego.


    * * *

    Zawsze uważałem siebie nie tylko za wojownika, lecz również za patriotę. Aby godnie służyć Iklestrii, musiałem zarówno uczyć się stale arkan walki, jak i być świadomy swojej przynależności do królestwa. To z kolei mogłem osiągnąć, między innymi zaznajamiając się z kulturą duchową mej rasy ? a czyż nie lepszą metodę ku temu stanowiło poznawanie kolejnych jej tekstów? Bardzo lubiłem słuchać wykładów i opowieści, acz z czasem zdecydowałem, iż posiądę umiejętność czytania. Dla smoczych rycerzy nie była ona typowa, a i ja nauczyłem się tego późno, jednakże stwierdziłem, że tylko jej brakuje mi do osiągnięcia pełni osobowości. Ale nawet mimo to czytałem niewiele ? nadal wolałem słuchać, zachwycając się niuansami swego języka, który zaiste jest piękny, niż wpatrywać się w znaki alfabetu. Czytanie na głos rekompensowało mi to nieznacznie, chociaż w mym społeczeństwie zapoznawanie się z pismem w ów sposób stanowiło rzecz normalną ? bardzo rzadko się zdarzało, iżby ktoś zachowywał dla siebie to, co odczytywał. Dlatego sądziłem, że przez dwanaście lat tułaczki zdążyłem zapomnieć, jak to się robi. Dopiero odwiedziny u Einusa, w skład księgozbioru którego wchodziły także manuskrypty napisane w moim języku, utwierdziły mnie w przekonaniu, iż pewnych umiejętności się nie zapomina. Wszelako nie o tym chciałem mówić.
    Interesowały mnie trzy dziedziny wiedzy: historia, filozofia i teologia.
    Historia wydawała mi się czymś oczywistym. Jeżeli pełniłem służbę w królestwie, którego chciałem bronić nawet za cenę własnego życia, musiałem poznać, na czym polega jego tożsamość, zajrzeć w głąb społeczeństwa, jego rozwoju, wzlotów i upadków. Nie wystarczało mi wiedzieć, iż smokowcy są ? chciałem dowiedzieć się również, jacy są.
    Filozofia stanowiła dla mnie wyznacznik moralny. Wszyscy poszukujemy swej drogi w życiu, sami bądź prowadzeni drogowskazami w postaci innych istot rozumnych. W moim przypadku łączyło się to z teologią ? naukami głoszonymi przez bogów ustami kapłanów. Ich przestrzeganie miało zapewnić nam życie po śmierci, w wiecznej chwale i bez trudów doczesności.
    Cały czas przeciągam nieuchronne? Chciałbym uniknąć wniosków, do których dochodzę, lecz gdybym to zrobił, oznaczałoby to, iż stchórzyłem. Przeto niech i tak będzie. Czas wyznać, co mnie nurtuje teraz, kiedy lecę wraz z Aoim w stronę bagien.
    W moim królestwie żył filozof, który kazał zwracać się do siebie jeno po imieniu: Delenak. Jego mądrości można skrócić do stwierdzenia, iż nie wierzył on w żadnych bogów. ?Zawsze odwołujemy się do bóstw, chcąc stać się szczęśliwymi? ? pisał. ?Toteż dlaczego spotyka nas tyle złego? Nieraz, kiedy dzieje się nam coś dobrego, składamy dzięki naszemu panteonowi. Panteonowi, który najprawdopodobniej chce, żebyśmy przeżywali też chwile pełne łez i rozpaczy, skoro i na to pozwala. Wierzymy w przychylność tych, którzy sprowadzają na nas nieszczęścia, przeto zastanówmy się: czy aby na pewno bogowie są nam potrzebni??.
    Były to bardzo odważne poglądy. Stan smokorycerski miał swoich bogów, Teiresa i Irrioni: boga honoru i boginię sprawiedliwości. Jednakże religia mojej społeczności nie składała się wyłącznie z nich, toteż nawet smokowcy, którzy nie praktykowali wiary gorliwie, przypisywali pewne wydarzenia woli konkretnych bóstw. W Iklestrii nie było więc miejsca na ateizm.
    Sam niegdyś uważałem traktat Delenaka za oderwany od rzeczywistości. Lecz ostatnio, parę miesięcy temu, zacząłem się zastanawiać nad jego słowami. Zastanawiałem się, czy one zaprawdę mają sens.
    Aoi opowiadał mi, iż avesowie nie mają bogów. Ich ?religia? sprowadza się do wiary w siły natury ? wszystkie wydarzenia dzieją się zgodnie z ustanowionymi przez nią prawami. Pozbawiona jest przy tym upersonifikowanej formy. Ludzie zaś ? choć zaiste trudno mi było uwierzyć, dopóki się nie upewniłem ? wierzą w wiele bóstw, tak samo jak niegdyś moi pobratymcy. Nie interesowało mnie jednak, jak się ich wyobraża ani za jakie aspekty są odpowiedzialni. Istnieją również ci z tej rasy, którzy oddają cześć pomniejszym bożkom, patronującym tak niskim potrzebom jak zachłanność lub odbieranie innym życia dla przyjemności.
    A w kogo ja wierzę?
    W trakcie tułaczki, powodowany niewypowiedzianą nostalgią, zwątpiłem w Teiresa i Irrioni ? z czasem również zaniedbałem modlitw. Jeżeli istnieją, jeżeli wiedzą, iż wypełniałem swoje obowiązki, nie przestając ich czcić, dlaczego zgotowali mi taki los? Czym ja sobie na to zasłużyłem? Gdzie w tym honor? Gdzie sprawiedliwość? Z im większą pasją zadawałem sobie te pytania, tym bardziej one sprawiały, że coś wewnątrz mnie zaczęło umierać. Lecz ja wiem, iż oni nadal istnieją ? z kim rozmawiałem przed ołtarzem w wieży Einusa, jeżeli nie z nimi? Nie przestaję wierzyć ani nie przestaję się modlić, przeto mam prawo oczekiwać wynagrodzenia mych trudów.
    Usłyszałem kiedyś radę, iż powinienem zdać się na wyroki losu. O pewnych sprawach nie jest mi dane decydować ? jeżeli odnajdę to, czego szukam, będzie to oznaczać, że bogowie właśnie tego chcą. Toteż zgadzam się. Niech siły wyższe rozstrzygną, czy ów wojownik i patriota zasługuje na to, by odnaleźć szczęście i spokój ducha.
    II
    Od trzech stron mokradła łączyły się z knieją, a od czwartej, wschodniej, graniczyły z rzeką. Drzewa, które imponowały rozmiarami, nie różniły się szczególnie od tych z lasu, ale po wyraźnie przerzedzonych fragmentach dość rozległego terytorium, gdzie dominowała mokra ziemia z niewielkimi niby wysepkami, dało się rozpoznać cel podróży.
    Na bagnach na ogół nie mieszkało zbyt wiele stworzeń, ale te, które się tam znajdowały, często były nietypowymi okazami, których ze świecą szukać gdzie indziej. Z tego względu tereny podmokłe na krótszą metę nadawały się do urządzania polowań, tym bardziej że zamieszkujące je zwierzęta, szczególnie te groźne, zwykle stanowiły obfity posiłek. To musiało powodować Aoim, kiedy wybierał mokradła na teren łowów.
    Lot trwał godzinę. Kiedy znaleźli się na granicy kniei z bagnami, zeszli do poziomu tuż ponad koronami drzew. Aoi poprosił Kalderana, żeby wylądował w zaroślach i zaczekał na niego ? po czym sam udał się na powietrzny rekonesans.
    Ptakoczłek czuł wyraźnie, że powietrze jest przesiąknięte smrodem bagien. Z tego powodu zaczęło go mdlić, ale szybko się otrząsnął ? przecież osobiście wybierał to terytorium do polowania, więc nie mógł wybrzydzać. Jedno przy tym nie dawało avesowi spokoju: kiedy przyleciał tutaj kilkanaście dni temu, to czy jego bystry wzrok rzeczywiście zawiódł i czy on przez to nie zauważył żadnych jaszczurów? Jako urodzony myśliwy nie chciał w to wierzyć. Mimo to rozglądał się bacznie, starając się nie pominąć żadnego szczegółu.
    Sęk w tym, że nawet z lotu ptaka nie był w stanie wypatrzeć niczego. A jednak coś pchnęło Aoiego, żeby poleciał dalej.
    ?Jeśli ja tam nic nie dojrzę, to brat przestworzy musiał się pomylić? ? pomyślał.
    Znajdował się już nad centrum mokradeł. Dla tak wprawionego lotnika jak on taka podróż to była zaledwie chwila. Aves wzniósł się nieco, żeby móc obserwować większy obszar.
    Nagle zaskrzeczał głośno. Zabłąkana strzała wbiła mu się w ramię. Spojrzał w dół. Zaraz gdy dotarło do niego, że strzelono do niego z korony drzewa, pomknął w jego stronę kolejny pocisk, którego Aoi uniknął. Wtedy jednak rana zapulsowała bólem, przez co ptakoczłek zatracił trochę wysokości. Chciał już zawrócić, ale z każdą kolejną chwilą schodził coraz niżej, aż znalazł się niemal na poziomie koron drzew.
    Wówczas chwyciła go sylwetka, której aves nie rozpoznał od razu. Aoi wydał jastrzębi okrzyk. Próbował walczyć. Gdy jednak wróg wyrwał z brzucha ptakoczłeka garść piór i zadrapał tamże, ten poczuł się zamroczony.
    Aves upadł z drzewa na ziemię.
    Stojąc na gruncie, Kalderan momentalnie zaczął żałować, że dał się namówić na tę wyprawę. Już kiedy obaj z Aoim przylecieli tutaj, w jego nozdrza uderzył zapach mokrej, śmierdzącej ziemi, przez który schylił niepotrzebnie paszczę. Choć na pierwszy rzut oka osiadła woda zdawała się symboliczna, to gdy w pewnej chwili stopa zanurzyła się smoczemu rycerzowi niemal do pięty, ten poczuł jeszcze większe obrzydzenie. A to były na razie tylko obrzeża, więc nie wyobrażał sobie wejścia w głąb mokradeł. Zdarzało się, że w ciągu swojego życia zapuszczał się na taki teren, ale właśnie przypomniał sobie, dlaczego robił to tylko w razie konieczności. Chciał opuścić je jak najprędzej, ale nie zamierzał zostawić Aoiego, tym bardziej że jego przyjaciel mógł mieć rację co do zwierzyny.
    Zastanawiali go też jaszczuroludzie. Wiedział o nich głównie to, że po fizjonomii przypominają nieco smokowców i że za swoje terytoria najchętniej obierają między innymi mokradła; właśnie z tego drugiego powodu przypuszczał, iż mogą tu mieszkać. Lubił podróżować, ale w rozmaite skupiska społeczne wolał zapuszczać się jako bierny obserwator. Dlatego w normalnej sytuacji nie przystałby na propozycję avesa ? nie był w stanie jednak odpędzić od siebie słów Drenzoka. Czarny półsmok, który nie potrafił znieść przedłużonej samotności, chciał stworzyć sobie namiastkę społeczeństwa, więc szukał kogoś, kto zastąpi mu jego dawnych pobratymców. Tylko czy takie działanie miało sens? Ów smokowiec był niezwykle dumny ze swojego pochodzenia, więc na pewno nie mógł długo wytrzymać wśród osobników innych niż on sam.
    Kalderan pomyślał, czy w ogóle powinien mu zawierzyć. Zaraz jednak pokręcił głową.
    ?Nigdy się nie dowiem, jeżeli tego nie sprawdzę?.
    Na tym smoczy rycerz skończył rozmyślania i aby zabić czas, zaczął zasadzać się na dzika bagiennego, którego wypatrzył tymczasem. Żyjący najprawdopodobniej bez stada stary odyniec siedział na swoim barłogu wśród trzcin, zdając się lekko drzemać. Było to zwierzę płochliwe, dlatego smokowiec podchodził go powoli. Robił to jednak tylko na wszelki wypadek, nie zamierzając zabijać, dopóki Aoi nie wróci z rozeznania. Wbrew pozorom nie niepokoił się o przyjaciela. Miał on zbadać dokładnie sporą połać terenu, na co nawet taki lotnik i myśliwy potrzebował dużo czasu.
    Nagle Kalderan usłyszał przytłumiony okrzyk, brzmiący jak wrzask rannego ptaka. Odruchowo uniósł głowę, otwierając szeroko oczy. Dzik zbudził się z drzemki, po czym chrumkając, uciekł w popłochu.
    Półsmok ryknął przeciągle, po czym ruszył pędem w stronę źródła głosu. Biegł najszybciej, jak mógł, choć mokra ziemia, w którą co jakiś czas zapadały się jego stopy, utrudniała mu poruszanie się. Zdarzało się też, że przez chwilę brodził po kolana i połowę ogona w brudnej wodzie, przez co czuł się coraz bardziej wściekły. Co rusz przy tym przeklinał w duchu, że drzewa rosły zbyt gęsto, ponieważ nie mógł przez to rozwinąć skrzydeł.
    Kolejne pienie, kolejne zarośla migały Kalderanowi przed oczami. Smoczy rycerz myślał tylko o ruszeniu Aoiemu na pomoc, więc na wszelką florę zwracał uwagę tylko wówczas, gdy było to konieczne. Wtedy usłyszał kolejne skrzeczenie niby rannego ptaka, tym razem głośniejsze. Oznaczało to, że smokowiec biegnie w dobrym kierunku. Starał się przyśpieszyć.
    W końcu sto kroków dalej wypatrzył kilka sylwetek, z których jedna wyglądała na otoczoną przez pozostałe. Z tej odległości Kalderan nie umiał jasno stwierdzić, czy postacie trzymają broń, ale uznał to za bardzo możliwe. Nagle z korony drzewa wyskoczyła przed niego inna istota, na widok której półsmok natychmiast się zatrzymał.
    Właśnie stanął twarzą w twarz z jaszczuroczłekiem.
    Z wyjątkiem nieco subtelniej zarysowanego jaszczurzego pyska, ciemnozielonych łusek wraz z jaśniejszymi na brzuchu oraz braku skrzydeł osoba ta nie różniła się szczególnie od Kalderana. Była też mniej umięśniona, choć i nie wyglądała na słabą. Od jej czubka głowy przez grzbiet, kończąc przy wierzchu ogona, biegła grzywa krótkich kolców. Jaszczur trzymał włócznię, którą przystawił grotem do szyi smokowca.
    Smoczy rycerz spojrzał gadowi w oczy. Wyglądały one dokładnie jak smokowcowe, dlatego z łatwością dostrzegł w nich mieszaninę strachu, wrogości i determinacji.
    Warcząc, Kalderan chwycił szybko włócznię przy grocie i odtrącił ją na bok, tak że jaszczuroczłek nie mógł jej utrzymać nieruchomo, po czym ruszył stanowczo przed siebie. Gad momentalnie musnął policzek półsmoka. Smokowiec, ryknąwszy, błyskawicznie wyjął miecz z pochwy i zablokował nim nadchodzące pchnięcie. Jaszczur syknął, a następnie dźgnął znowu, przed czym Kalderan usunął się w bok. Smoczy rycerz, nie dając gadowi szansy na ponowny atak, uderzył go ogonem, posyłając na drzewo za nim. Widząc, że tym ciosem oszołomił wroga na chwilę, pobiegł jak najszybciej w stronę Aoiego.
    Aves leżał na ziemi ze strzałą wbitą w ramię. Był otoczony przez piątkę odwróconych w jego stronę jaszczuroludzi, wśród których trzech trzymało napięte łuki ze strzałami, a pozostali dzierżyli włócznie. Nie stracił przytomności, ale miał problemy, żeby wstać.
    Kiedy jaszczury zauważyły Kalderana, te z łukami zaczęły mierzyć w niego. Wkrótce na sześć kroków od niego doskoczył gad, z którym smokowiec walczył przed chwilą. Żaden z napastników nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego ? półsmok zresztą też nie widział powodu, żeby odnosić się do nich inaczej.
    Stojący najbliżej jaszczuroczłek z włócznią przemówił w języku, który opierał się w sporej mierze na sykach i pomrukach. Kalderan nic z tego nie zrozumiał.
    Nastała chwila milczenia, po której jaszczur powtórzył swoją kwestię, tym razem groźniej i bardziej dobitnie. Smoczy rycerz nie miał co liczyć na porozumienie się w jego języku ? ani tym bardziej w swoim ojczystym ? więc nauczony doświadczeniem wyniesionym ze spotkań ze zwierzętami postanowił porozmawiać w taki sam sposób; warknął, wskazując palcem rannego Aoiego. Jaszczuroludzie stojący przy avesie wydali kakofonię dźwięków, które też wyglądały na wzięte z ich mowy. Gad znajdujący się bliżej półsmoka szybciej pojął, jak rozmowa ma przebiegać, ponieważ syknął na pobratymców, żeby się uspokoili, po czym sam podszedł do smokowca, wymawiając szeleszczące dźwięki. Powiódł ręką po całym otoczeniu, a następnie wskazał palcem Kalderana, kręcąc nerwowo głową. ?To nasze terytorium, masz się z niego wynosić!? ? zdawały się znaczyć te gesty.
    ?Nie odejdę bez avesa? ? odparł smoczy rycerz.
    Jaszczuroludzie zasyczeli z dezaprobatą.
    ?Pierzastoskóry naruszył nasze terytorium? ? odrzekł tamten. ?Krążył nad nami, żeby podebrać nam zwierzynę. Ma za to zapłacić!?.
    ?Nie wiedział, że te mokradła są waszym terytorium. Leciał nad nimi, żeby to sprawdzić?.
    ?Skąd mamy wiedzieć, że nas nie okłamujesz??.
    ?Musicie uwierzyć w to, co mówię?.
    Wszystkie jaszczury, włącznie z tym, który rozmawiał z Kalderanem, zamruczały gniewnie.
    ?Kłamca! Kłamca!?.
    Smoczy rycerz ryknął wściekły. Nie chodziło już nawet o to, że mógł w tej sytuacji nie uratować Aoiego ? nienawidził, kiedy ktoś zarzucał mu kłamstwo.
    Wtedy usłyszał głos dochodzący z innej strony. On również nie przypominał ludzkiego, ale nie należał też do żadnego z obecnych jaszczuroludzi. Wszystkie gady w jednej chwili umilkły i zwróciły głowy w kierunku źródła. Kalderan i Aoi także spojrzeli.
    Szedł w ich stronę jaszczur z fantazyjną pomarańczowo-fioletową kryzą na czubku głowy. Podobnie jak jego pobratymcy miał ciemnozielone łuski i był całkiem umięśniony, ale w przeciwieństwie do nich nie chodził zupełnie nago ? nosił na sobie naszyjnik z kłów, kilka mieniących się bransolet na rękach i przepaskę biodrową, która najpewniej nic wstydliwego nie zakrywała, bo jaszczury miały przyrodzenia schowane pod łuskami. W ręce trzymał długą laskę zakończoną rubinem, który był otoczony grubym drewnem.
    Jaszczuroczłek omiótł spokojnym wzrokiem wszystkich zebranych ? najpierw Aoiego i stojące przy nim gady, potem Kalderana oraz tego, który z nim walczył. Smoczy rycerz przez chwilę miał wrażenie, że źle spojrzał; gdy jednak popatrzył jeszcze raz w oczy nowo przybyłego, naprawdę nie dostrzegł w nich ani śladu wrogości. Odniósł wręcz wrażenie, że jaszczur spogląda na niego ze szczególną aprobatą.
    Gad przemówił do swoich pobratymców. Kalderan oczywiście nie rozumiał z tego ani słowa, ale po jego ostrym tonie i żywej gestykulacji wywnioskował, że właśnie ich ruga. Jaszczuroludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem, wysłuchując z pokorą i w milczeniu. Po chwili zawołał gada stojącego bliżej smokowca, by i jemu powiedzieć kilka cierpkich słów.
    Półsmok postanowił wykorzystać tę chwilę i zbliżyć się do Aoiego. Na drodze stał mu jeden z jaszczuroludzi ? zaskoczyło go jednak, kiedy okazało się, że ten zwyczajnie usunął mu się z drogi. Gdy smokowiec podszedł do ptakoczłeka, zobaczył już wyraźnie strzałę wbitą w ramię ? na szczęście nie na tyle głęboko, by aves miał od tego umrzeć ? i mglisty wyraz jego brudnej od błota twarzy.
    ? Brat przestworzy?? ? odezwał się Aoi. ? Nic mnie nie jest, ja tylko?
    Kalderan przystawił palec do paszczy, uciszając serdecznie przyjaciela. Poczuł się, jakby właśnie z jego serca spadł ciężar. Pomógł avesowi wstać, zarzucając mu rękę za swoje skrzydło ? wyżej aves nie sięgał ? i tak stał, żeby ptakoczłek mógł odzyskać równowagę.
    Za moment jaszczur z kryzą na głowie podszedł do obydwu. Uważnym, surowym wzrokiem zmierzył Aoiego od stóp do głów, a potem spojrzał na smoczego rycerza. Wtedy jego oblicze momentalnie złagodniało.
    ? Jak cię zwą, przybyszu? ? zapytał w ludzkim języku. Mimo że czuć było naleciałości z mowy jaszczurów, które tutaj objawiły się głównie wyraźniej zaakcentowanym ?sz?, wypowiadał się w nim całkiem płynnie, tak że dało się go zrozumieć bez problemu. Kalderan był zaskoczony faktem, że gad zna ten język.
    ? Kalderan ? odparł.
    ? A ciebie, kuzynie ptaków? ? spytał jaszczuroczłek Aoiego.
    ? Aoi? ? zacharczał ptasim głosem aves.
    Gad kiwnął głową.
    ? Witajcie na naszym terytorium ? rzekł uroczyście. ? Przepraszamy za zamieszanie. Nasze plemię zwykło traktować przybyszów z chłodem, bowiem niespokojne mamy czasy. U nas potomkowie samych smoków zawsze są mile widziani. Zwiem się Tkhri?kshach. Jestem szamanem naszego plemienia.
    Dopiero teraz Kalderan zauważył, że reszta jaszczuroludzi odsunęła się od niego, Aoiego i Tkhri?kshacha. Gady uzbrojone w łuki zawiesiły je sobie na tułowiu, a te, które dzierżyły włócznie, trzymały broń jedną ręką, drzewcem do ziemi ? wszystkie bez wyjątku uklęknęły na jednej nodze, z twarzami skierowanymi w dół. Smoczemu rycerzowi wydawało się, że każdy z jaszczurów był zwrócony w jego stronę. Poczuł się wówczas zmieszany i zdezorientowany ? zmieszany, bo spotkał go tak niespodziewany zaszczyt, a zdezorientowany, bo Kalderan nie wiedział właściwie dlaczego.
    ? Co was sprowadza na nasze ziemie? ? spytał Tkhri?kshach, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoją przemowę.
    Smokowiec nie widział innej możliwości, niż powiedzieć prawdę. Aoi go jednak uprzedził:
    ? My chcieliśmy złowić zwierzynę, ale nie wiedzieliśmy, że jaszczurowie żyją na tym terenie? My przylecieliśmy to sprawdzić.
    Szaman zamruczał na znak, że zrozumiał.
    ? Nieporozumienia się zdarzają. My jednak jak najbardziej tu mieszkamy, dlatego postąpiliście rozsądnie, nie urządzając od razu polowania.
    Aoi zabrał rękę z boku smokowca, po czym zachwiał się odrobinę ? szybko jednak odzyskał równowagę. Tkhri?kshach zwrócił się do niego:
    ? Najbezpieczniej będzie wyciągnąć strzałę.
    ? Rana się otworzy ? odparł aves.
    Jaszczuroczłek zawołał w swoim języku jednego z pobratymców, któremu podał laskę. Wówczas złapał pocisk wbity w ramię ptakoczłeka, na co ten jęknął.
    ? Kalderanie, przytrzymaj go ? rzekł do półsmoka. Kalderan zmieszał się, ale postanowił posłuchać szamana: objął Aoiego pomimo jego skrzeczenia.
    Tkhri?kshach oparł jedną rękę o ramię avesa, by drugą wyciągnąć strzałę niemal natychmiast. Ptakoczłek wydał jastrzębi okrzyk.
    ? A teraz stój przez chwilę, kuzynie ptaków ? rzekł jaszczur, odrzucając pocisk, po czym wziął z powrotem laskę i dotknął jej końcem miejsce, w którym była rana. Ku zaskoczeniu Aoiego i Kalderana zaczęła się ona zasklepiać. Po chwili została po niej tylko niewielka plama krwi na piórach.
    ? Ja? dziękuję ? rzekł ptakoczłek, nie wiedząc, co powiedzieć.
    ? Nie musisz dziękować ? odparł szaman. ? To duchom przodków zawdzięczasz wyleczenie. Poza tym trzeba było ci to wszystko wynagrodzić.
    ? Ja się cieszę, ale i tak muszę umyć pióra. Ja mam je tak brudne, że nie mogę na nie patrzeć?
    ? O to też nie musisz się martwić. Czystej wody mamy pod dostatkiem, jeden z naszych współplemieńców zaprowadzi cię choćby i do rzeki. Jaszczurowie z przyjemnością was ugoszczą. Zechcecie może skorzystać?
    ? My byśmy bardzo chcieli, ale mamy inne obowiązki ? odrzekł Aoi. ? My musimy lecieć na inny teren na łowy.
    ? Niedługo nasze plemię wyrusza na wspólne polowanie. Chcemy przede wszystkim zebrać pożywienie na zapasy, nie mamy jednak nic przeciwko wyprawieniu uczty w ramach przybycia takiego gościa jak Kalderan. Nasz wódz z pewnością ucieszy się z tego. Będziemy więc radzi, jeśli zostaniecie.
    Kalderan miał wątpliwości, ale postanowił dostosować się do tego, co mówi Aoi. Wreszcie bowiem po upadku Iklestrii spotkał społeczeństwo, które nie oceniało go poprzez uprzedzenia. Kiwnął więc głową na przyjaciela ? ten odpowiedział mu tym samym.
    ? My zostaniemy ? rzekł aves. ? Ale najpierw ja chcę umyć pióra.
    Jeden z jaszczuroludzi zaprowadził Aoiego nad rzekę przy mokradłach, w której ten mógł wyczyścić pióra z krwi i brudu. Na szczęście rana, którą wyleczył mu Tkhri?kshach, była jedyną dość istotną, bo choć tu i ówdzie aves dorobił się drobnych zadrapań i skaleczeń, wszystko wskazywało na to, że niedługo się zagoją. Niemniej chciał umyć się bardzo skrupulatnie, przez co zajęło mu to aż pół godziny. Kalderan i Tkhri?kshach, którzy poszli wraz z nim, wykazali się jednak sporą wyrozumiałością, tym bardziej że półsmok też skorzystał z okazji, żeby się wyczyścić.
    Szaman, który jako jeden z bardzo nielicznych z plemienia znał ludzki język, dzięki czemu mógł porozumieć się z gośćmi, zaproponował, że oprowadzi ich po bagnach. Smoczy rycerz i ptakoczłek przystali na to, choć nie wiedzieli, co takiego gad chce im pokazać. Okazało się, że Tkhri?kshach potraktował ten spacer jako dobry pretekst do opowiedzenia o swojej rasie i plemieniu, którego był starszym. Jaszczurowie tworzyli społeczeństwa koczownicze, które stanowiły zhierarchizowane plemiona ? czasem niewielkie grupki, a czasem spore skupiska, liczące nawet kilkuset członków. Nie stawiali wielu zabudowań, jeśli nie mieli pewności, że zostaną na danym terytorium na dłuższy czas, a i wtedy były one bardzo prymitywne. Jako że żyli poza cywilizacją, trudnili się głównie łowiectwem i zbieractwem. Najchętniej zamieszkiwali dżungle i bagna, a także lasy, jeśli mieli pewność, że nie napotkają w nich innych ras. Do izolacji najbardziej nadawały się właśnie mokradła, choć ze względu na niekiedy trudno dostępną zwierzynę zwykle nie osiedlali się na nich długo. Plemię Tkhri?kshacha przybyło tutaj miesiąc temu, obierając sobie z początku dość skromne terytorium łowieckie, które z czasem się powiększało. Aoiemu przyszło wtedy do głowy, że być może dlatego nie zauważył jaszczurów, gdy przyleciał na obrzeża tych bagien kilkanaście dni temu.
    Po drodze mijali innych jaszczuroludzi, którzy najczęściej nie nosili nawet symbolicznych ubrań ? wydawało się wręcz, że nagość to dla nich coś naturalnego. ?Avesowie robią to samo? ? pomyślał Aoi. Na jego pytanie, dlaczego Tkhri?kshach w takim wypadku nosi przepaskę biodrową, ten odpowiedział, że jest to przyzwyczajenie z dawnych podróży, którego z sobie znanych powodów nie ma zamiaru zmieniać.
    Kiedy szaman przeszedł do wyjaśnień na temat religii jaszczurów, Kalderan zrozumiał, dlaczego został powitany przez niego tak przyjaźnie, a ci, którzy wcześniej odnosili się do niego wrogo, po zganieniu przez Tkhri?kshacha wręcz uklęknęli. Jaszczuroludzie wierzyli w duchy przodków, których traktowali w gruncie rzeczy jak bogów. Wyobrażali ich sobie, o ile półsmok i aves dobrze zrozumieli, jako istoty bardzo podobne do smoków. Z tego względu gadzie społeczności traktowały wielkie jaszczury jak ich posłańców, którzy objawiali jej się, by ochronić przed złymi mocami. Smokowcy, uznani przez jaszczurów za stworzenia legendarne, stali w tej drabinie na niewiele niższym szczeblu. Taka nabożna cześć oddawana ?starszym braciom?, jak określano smoki i smokowców, stanowiła część tradycji ustalonej przez przodków.
    W głosie jaszczura czuło się ton osoby natchnionej i widać było, że gdyby tylko mógł, opowiadałby o swojej rasie cały dzień. Aoiego na początku nieco irytowało takie podejście, ale z czasem słuchał wyjaśnień Tkhri?kshacha wręcz z pewną dozą przyjemności. Kalderan natomiast nie miał się do czego przyzwyczajać. To, jak szaman mówił o tym wszystkim, przypomniało mu ballady recytowane przez bardów, obrzędy liturgiczne jego religii i uroczystości, w których miał obowiązek bywać jako smoczy rycerz, a którym zawsze nadawano podniosły charakter. Dlatego bardzo polubił jego opowieść.
    Gdy przechodzili niedaleko niewielkiego stawu otoczonego przez drzewa, Aoi zatrzymał się.
    ? Co to jest, ten kamień?
    Kalderan i Tkhri?kshach odwrócili się w stronę avesa, kiedy ten kucał przy kamieniu. Był to twardy głaz sięgający smoczemu rycerzowi do pasa. Uwagę ptakoczłeka przykuwał wyryty pośrodku średniej wielkości wzór: wydrążone płaskie koło przecinające prawy, zewnętrzny kontur półksiężyca.
    Szaman rzekł spokojnie:
    ? To jest kamień obdarzony mocą magiczną. Powiada się, iż przed tym, kto najskrytsze chowa w sobie pragnienie, otworzy się portal, który przeniesie go tam, gdzie będzie w stanie je spełnić.
    ? Czy ktoś z jaszczurów próbował? ? spytał aves.
    Tkhri?kshach spuścił nieco głowę.
    ? Dwóch już próbowało i portal istotnie im się otworzył. Ale niestety przepadli bez wieści.
    Ptakoczłek otworzył idiotycznie dziób, pokazując w ten sposób zdziwienie. Kalderan patrzył na głaz bez emocji.
    ? Dlaczego wy trzymacie to tutaj? ? Aoi wstał z kucek.
    ? To cenna spuścizna natury ? odparł Tkhri?kshach. ? W tej chwili nasza to ziemia, ale to nie myśmy postawili ten kamień. Naszym obowiązkiem jest uszanować wolę wcześniejszych jej panów.
    Ptakoczłek kiwnął głową i nie zadawał więcej pytań. Poszli dalej.
    ? Na tym musimy zakończyć naszą pogawędkę ? rzekł wkrótce szaman ? albowiem chciałbym zaprowadzić was przed oblicze naszego wodza. Wtedy chwilowo zamierzam się z wami rozstać.
    ? Waszego wodza? ? zdziwił się Aoi. ? Skąd my mamy taki honor?
    ? Rozmówicie się z nim w sprawie gościny. Jako starszy naszego plemienia mogę doradzać, ale nie podejmować decyzje ? to leży w gestii naszego wodza. On też zna wasz język, więc nie musicie się o nic obawiać? A oto i on.
    Tkhri?kshach wskazał końcem laski znajdującego się dwadzieścia kroków dalej jaszczuroczłeka. Gad siedział w pozie medytacyjnej na niewielkiej wysepce, otoczonej na szczerym polu wodą. Kalderan i Aoi musieliby brodzić w niej lub wręcz popłynąć, żeby dojść do niego. Szaman wyszedł zza drzew i zawołał słowa w swojej ojczystej mowie. Usłyszawszy je, jaszczur otworzył leniwie oczy, po czym spojrzał na Tkhri?kshacha i próbował przy tym dojrzeć wciąż znajdujących się w zaroślach smokowca i avesa.
    ? Nie podoba mu się, kiedy ktoś niepowołany przerywa mu medytację ? rzekł Tkhri?kshach do gości. ? Najczęściej każe wówczas płynąć do siebie.
    ? Ja musiałbym polecieć ? odezwał się Aoi. ? Ja jestem avesem, nie znoszę pływać.
    ? I to jest metoda? Zresztą widzę, że niepotrzebnie tracę energię na mówienie.
    Zobaczyli, jak wódz wskakuje z pluskiem do wody, po czym z finezją wprawionego pływaka podąża w ich stronę. Kiedy dotknął nogami brzegu, zatrzymał się, szukając ogonem punktu oparcia. Następnie powoli wyszedł przed oblicze szamana.
    Od swoich pobratymców różnił się dość wyraźnie. Jego zielone łuski miały jeszcze ciemniejszy kolor, gdzieniegdzie też, jak się zdawało, poprzetykany fioletowymi plamami. Był wyższy od Tkhri?kshacha i bardziej umięśniony, tak że Kalderanowi momentalnie skojarzył się ze smokowcem. Zaraz jednak smoczy rycerz upomniał się za mylne spostrzeżenie, ponieważ przeciętny wojownik jego rasy byłby silniejszy od jaszczurzego wodza, aczkolwiek nieznacznie. Z kolei jednak za bliski smokowcowi uchodził jego pysk, który wyglądał bardzo drapieżnie, a odruchowo obnażony przez jaszczuroczłeka rząd kłów tylko pogłębiał wrażenie krwiożerczości. Kolczasta grzywa zaczynała biec od szczytu grzbietu, zmniejszając się bardzo nieznacznie, aż zanikała na czubku ogona. Pazury u pięciopalczastych dłoni i trójpalczastych stóp wyglądały na pielęgnowane do walki bardziej niż u pobratymców.
    We wzroku, którym wódz obdarzył Tkhri?kshacha, było coś władczego. Jaszczur przemówił do niego w swoim języku.
    ? Wódz prosi, żebyście wyszli zza drzew ? rzekł szaman do przybyszów.
    Kalderan i Aoi posłuchali. Wódz zbadał tego drugiego od stóp do głów, patrząc mu na koniec w oczy z godnością; aves odniósł niejasne wrażenie, że w jego wzroku była też nutka pogardy. Dopiero gdy jaszczuroczłek zlustrował smoczego rycerza, najpierw wyraźnie spokorniał, a potem uśmiechnął się szeroko. Kiedy spojrzał półsmokowi w oczy, dostrzegł w nich wyłącznie spokojne oczekiwanie.
    Uklęknął przed nim na jednej nodze i wymamrotał w swojej mowie słowa, z których biło coś, co Kalderan i Aoi musieli odczytać jako uznanie. Szaman również padł na kolano przed smokowcem.
    ? Jessstem? ? zaczął zaraz wódz w ludzkim języku ? ?doprawdy? zasz? czy? cony, że mogę gościć? legendarnego kuzyna ssssmoków?
    Mowa gada naznaczona była o wiele większymi naleciałościami z języka jaszczuroludzkiego niż Tkhri?kshacha. Wódz bardzo wyraźnie akcentował szeleszczące spółgłoski, a wszystkie ?s? wypowiadał tylko z przeciągłym sykiem; zdawało się też, że niektóre samogłoski wymawia trochę mętnie. Kalderan i Aoi, a szczególnie ten drugi, musieli wytężać uwagę, żeby go zrozumieć.
    ? Jak się? zwiesz? ? zwrócił się ponownie jaszczuroczłek do smoczego rycerza.
    ? Jestem smoczy rycerz Kalderan ? odrzekł smokowiec, postanawiając otworzyć się bardziej niż wtedy, gdy szaman spotkał jego i avesa. ? Wodzu jaszczurów, to dla mnie niezmierny zaszczyt być waszym gościem. Dziękuję po wielokroć za przyjęcie nas.
    ? Ależ nie, Kald?ran? To ja winienem przed tobą? klękać. Ja, Ssekh?tshka, muszę oddać ci hołd. Szamanie? w jakich okolicznościach ssspotkałeś tak? znamienitego przybysza?
    ? Kalderan i jego przyjaciel zostali zaatakowani przez naszych współplemieńców ? odparł Tkhri?kshach w ludzkim języku. Ssekh?tshka otworzył szeroko oczy ze zdumienia. ? Zdążyłem już ich pouczyć.
    ? Pouczyć? Ich trzeba ukarać! ? zagrzmiał wódz.
    ? Rozumiem. Czy mam ich tu przyprowadzić?
    ? Jak najprędzej.
    Szaman wstał z klęczek.
    ? A zatem czas na mnie ? rzekł. ? Bywajcie.
    Kiedy Tkhri?kshach się oddalił, Ssekh?tshka również wstał.
    ? Więc? chcecie, abyśmy wassss ugościli?
    ? My tu chętnie zostaniemy ? odparł Aoi. Wódz jednak zaraz spiorunował go wzrokiem, najwyraźniej oczekując odpowiedzi od Kalderana.
    ? Czy? nasz szaman wsssspomniał, że wkrótce nasze plemię udaje się na? łowy?
    Smoczy rycerz kiwnął głową. Aves milczał.
    ? Tak? Więc ssspecjalnie dla wasss możemy wyprawić? ucztę? Tak nakazuje dana nam przezzz przodków? tradycja. Ugościć każdego possssłańca sssmoczych bogów, również legendarnego. Proszę w imieniu ssswoich pobratymców, byście na niej zosssstali.
    ? Tak uczynimy ? odrzekł Kalderan.
    ? Wodzu jaszczurów, ja muszę coś powiedzieć ? odezwał się Aoi. ? My też chcieliśmy polecieć na łowy, więc ja mam pomysł, byśmy my wspomogli wasze plemię zwierzów w złowieniu zwierzyny na ucztę. Ja mówię tylko za siebie, ale nie chcę być bezczynny, jeśli mogę coś zrobić.
    Ssekh?tshka zmierzył ptakoczłeka wzrokiem, w którym Kalderan odczytał chłód. Sam smokowiec zesztywniał momentalnie, gdy aves wyraził swoją propozycję.
    W końcu wódz kiwnął głową.
    ? To ciekawy pomysssł, jassstrzębiu. Choć nasze plemię ma? ssswoją metodę łowów, my nie? pogardzimy wssssparciem. Nie oddalajcie się więc zanadto, jeśli pozosssstajecie ssskorzy do pomocy. Ssssmocze issstoty i ich? przyjaciele? zawsze sssą mile widziani. Przyjmujemy wassss otwarcie. Tymczasssem, jeśli pozwolicie, wrócę do? sssswoich zajęć.
    Ssekh?tshka ukłonił się nisko, na co Kalderan i Aoi skinęli głowami, po czym oddalił się z powrotem na swoją wysepkę. Smokowiec i aves ponownie weszli między drzewa.
  3. Knight Martius
    Zanim zacznę, pragnę ostrzec, że ten tekst będzie w niektórych miejscach dość osobisty - dlatego jeśli masz mocne uczulenie na wpisy tego typu, to wiesz, gdzie znaleźć krzyżyk w przeglądarce. Żeby nie było, że nie uprzedzałem.
    Skoro umieszczam swoją prozę w sieci, to rzeczą oczywistą jest, że muszę liczyć się z opiniami innych - nie tylko pochwałami, ale i krytyką. Te pierwsze mile łechcą ego, ale to ta druga tak naprawdę jest bardziej praktyczna, ponieważ zmusza do dalszej pracy i pomaga się rozwijać. Jeśli została wyrażona w konstruktywny sposób, to nie powinno się jej lekceważyć, ale też nie należy brać sobie do serca - to bowiem tylko materiał do rozwijania swojego warsztatu. Jestem tego wszystkiego doskonale świadomy.
    Więc dlaczego od kilku miesięcy zamykam się w sobie, ilekroć ktoś bardziej skrytykuje jakiś mój tekst?
    Nie będę owijał w bawełnę: odnoszę wrażenie, że po prostu nie umiem dobrze znieść krytyki. Kiedy czytam te wszystkie pełne zastrzeżeń komentarze (nie tylko tu na blogu), których autorzy zwykle bardzo przy tym szczędzą w wychwytywaniu elementów, które im się podobały (czyli że opowiadanie lub jego rozdział nie podszedł im w ogóle?), prędzej czy później zaczynam czuć się przez to podle. Nie umiem jednak określić, o co chodzi - czy o sam fakt takiego krytykowania, czy o to, że tych wątów często czytam dużo, czy o to, iż wygłaszane są one ostrym tonem, który w moim odczuciu na dłuższą metę raczej zniechęca do dalszej pracy, niż motywuje (a ja jako autor czuję się traktowany jak idiota, jeśli mam być szczery). A może to krytykujący są w mniejszości, a ja uporczywie postrzegam ich jako większość? Ale to fakt, że po każdym takim "przeżyciu" coraz bardziej boję się umieszczać swoje prace w sieci ("Bo po co, skoro i tak zostanę zjechany?").
    Zacząłem nawet na serio zastanawiać się nad zaprzestaniem publikowania tutaj swoich tekstów i pisaniem tylko dla siebie.
    Możecie mówić, że to głupie z mojej strony, macie do tego prawo. Aczkolwiek wydaje mi się, że ja po prostu zbyt wrażliwy na to jestem - a to nienormalne, żebym miał nerwówkę z tak prozaicznego powodu (szczególnie gdy już dawno temu powiedziałem sobie w kwestii stresowania się "dość"). Niemniej decyzji w tej sprawie jeszcze nie podjąłem - wciąż próbuję siebie przekonać, że kontynuowanie tego to dobry pomysł.
    Mógłbym pisać na ten temat jeszcze długo, ale chyba sami nie chcecie, żebym zanudzał Was szczegółami. Wystarczy, że wiecie, iż dostrzegłem problem i chcę spróbować go rozwiązać. A na pewno wszyscy macie już jakieś doświadczenia związane z przyjmowaniem krytyki - nie tylko wobec prozy, ale wobec tekstów czy innych rodzajów twórczości w ogóle. Jak więc do tego podchodzicie? Co Was motywuje do dalszej pracy?
    Tu też chciałbym zadać pytania tym, którzy czytają moje teksty mniej lub bardziej regularnie. Wiem bowiem, nad czym powinienem popracować, ale zwyczajowa liczba uwag na rozdział sprawia, że w tym wszystkim brakuje mi jakiegoś... podniesienia na duchu, że tak to nazwę. Dlatego pytam: jakie elementy Waszym zdaniem idą mi szczególnie dobrze w mojej twórczości (o ile są takie)? Co sprawia, że mimo wszystko nadal chcecie to czytać?
  4. Knight Martius
    W prologu dominowała akcja, natomiast w pierwszej części właściwego opowiadania, którą niniejszym prezentuję, wszystko jest zdecydowanie bardziej stonowane. Przy okazji zrobiłem sobie listę rzeczy, o których powinienem wspomnieć...
    1. Wstęp do tego fragmentu, jak zauważycie, jest całkiem nietypowy - tym bardziej więc jestem ciekaw, co o nim sądzicie. Przy okazji sumienie każe mi się przyznać, że pomysł ten tak naprawdę podebrałem z książki... ale nie darowałbym sobie, gdybym go nie wykorzystał.
    2. Niektóre informacje na temat świata przedstawionego mogą być sprzeczne z tym, co napisałem we wcześniejszych opowiadaniach - ale nie przejmujcie się, tak ma być. Część z nich wymaga aktualizacji.
    3. Zamieściłem w tym rozdziale spoilery z "Przyjaciela" i "Bez wyjścia". Z początku nie chciałem tego robić, ale potem wyszedłem z założenia, że żeby nowi czytelnicy mogli się odnaleźć w mojej twórczości, a starzy mogli sobie przypomnieć wszystko bez patrzenia na tę amatorszczyznę (), potrzebne są odpowiednie wyjaśnienia. Niemniej ostrzegłem. ;]
    4. Występuje w tym rozdziale kolejna postać znana z mojej wcześniejszej twórczości - nie zdziwcie się jednak, że w "Dziczy" wypowiada się inaczej, ta zmiana też jest zamierzona.
    5. W tej mikropowieści jako całości zamierzam położyć spory nacisk na przeżycia wewnętrzne postaci, począwszy od tego rozdziału. Dlatego jeśli mogę prosić, postarajcie się wczytywać w nie uważnie.
    Ten rozdział ponownie betował Holy.Death, za co ślę mu podziękowania. Tymczasem - miłej (mam nadzieję) lektury!
    Nie mam pojęcia, kiedy będzie następny rozdział - muszę m. in. posiedzieć trochę nad innymi tekstami, dlatego chwilowo muszę zawiesić prace nad "Dziczą". Poza tym możliwe jest, że w najbliższych dniach będę odpowiadał na komentarze z opóźnieniem.


    * * *

    Słońce powoli sięga zenitu, oświetlając swoimi wątłymi promieniami całą okolicę. Niewielkie parady obłoków, zapowiadające przygnębiającą w swym obrazie pogodę, suną leniwie po niebie. Na dole rozciąga się ciemny dywan drzew, przecinany wąskim, krętym paskiem piasku, gdzieniegdzie obrosły w dziury lśniących stawów i nieśmiało wystających pagórków. Gdzieś na horyzoncie stoją ogromne stożki gór, każące spoglądać na siebie z pokorą i poniżeniem tym, którzy nie mogą nawet marzyć, by urosnąć do ich rozmiarów.
    Krajobraz jest piękny jak na jesienną porę roku. Jednakże nie mam teraz nastroju, by cieszyć nim oczy.
    Wzbijam się wysoko w powietrze, jak najwyżej, żeby zapomnieć o bandytach, niewdzięcznym kupcu, parszywym Drenzoku i upokorzeniu, którego stałem się ofiarą tego rana. Rany, choć wydawało mi się, iż niemałe, już niedługo później przestały dokuczać. Moja kondycja fizyczna nadal jest bardzo dobra ? lecz nie mogę powiedzieć tego samego o psychicznej.
    Widziałem twarz tego kupca. On nie bał się rozbójników, którzy nieomal ograbili go z jego dóbr. On bał się mnie. Zaczynam tedy zastanawiać się, czy Gabriel Talkedor, człowiek, który stał mi się przyjacielem kilka miesięcy temu, okłamał mnie. Postąpiłem zgodnie z jego radami: powiedziałem do kupca słowa otuchy, chciałem być mu oparciem. Chciałem go ochronić. On to zlekceważył. Chciałbym, żebyś mi teraz odpowiedział, Gabrielu: czy specjalnie wprowadziłeś mnie w błąd? Czy mnie wówczas omamiłeś, chcąc zdobyć moje zaufanie?
    Otrząsam się jednak z tych myśli. Nie powinienem, wręcz nie mogę tak o nim sądzić. Ja pomogłem jemu, on pomógł mnie. On, który chciał oswobodzić swą żonę z rąk bandyckich tudzież odzyskać obywatelstwo w rodzinnym mieście, i ja, który musiałem naprawić zniszczoną zbroję, co skończyło się jej zamianą na obecną. Niepostrzeżenie staliśmy się sobie bliscy. Ale jeżeli w takim razie płatnerz nie okłamał mnie, lecz poradził w najszczerszych intencjach, tedy dlaczego człowiek ode mnie uciekł? Jeżeli uwagi Gabriela były trafne, co ja robię nie tak?
    Również i Drenzok, choć staram się odpędzić go z moich wspomnień jak najszybciej, sprawił, iż czuję się przygnębiony. Me śluby smokorycerskie są czymś, co trzyma mnie przy życiu. Jak ten zepsuty moralnie, pozbawiony honoru, zadufany w sobie bękart mógł, jak śmiał szydzić z mej sfery sakralnej, obok której nie liczy się dla mnie nic innego? Wszelako wcale nie powinno mnie to dziwić. Znam Drenzoka nie od dzisiaj, wiem, jak on działa, czym się kieruje. Gardzi mną, ale nie chce zabić? Jest zbyt dumny z naszej rasy, aby pozwolił na to, iżby miał stać się bez wyjątku ostatnim jej przedstawicielem. Rozumiem to. Nie oznacza to jednak, iż szanuję jego metody. Zaproponowałem współpracę, choć sam nie wierzyłem, że wyjdzie z tego coś dobrego. Bez śladów zaś nie mogę szukać innych smokowców? jeśli przeżyli, w co niezmiernie chciałbym wierzyć. W swoim czasie pomówiłem o tym z Einusem, uczonym, który zajmuje się ratowaniem resztek kultury zbudowanej przez mych pobratymców ? lecz nawet on nie znał sposobu na przywrócenie ich do życia, a w obawie o mój żywot odradził mi poszukiwania.
    Obaj mieli rację. W przeciwieństwie do mnie. Nie mogę żyć złudzeniami.
    Najwyższa pora wracać do jaskini.
    Czasem, gdy wzbijam się ku niebu, przypominają mi się czasy sprzed upadku Iklestrii. Oczami wyobraźni widzę swych towarzyszy broni, innych smoczych rycerzy, wraz z którymi lecę, by wypełnić zadanie powierzone nam przez księcia bądź samego władcę. Ich obecność pokrzepia mnie, daje oparcie. Podobnie nacieraliśmy na oddziały tych przeklętych naga. Tym bardziej więc odnoszę wrażenie, że wydarzenie sprzed dwunastu lat, kiedy to moje królestwo zostało zgładzone w wyniku śmiercionośnego najazdu wężokrwistych, a które odmieniło mój świat na zawsze, jest jeno okrutnym żartem. Czuję się, jakbym tamtego dnia zapadł w śpiączkę, z której wciąż nie zdołałem się wyrwać. Jakby to wszystko, co aktualnie dzieje się wokół mnie, było tylko snem wariata, koszmarem, z którego nie można się obudzić, który trzeba przeżyć. Wyzwala to we mnie pokłady instynktu samozachowawczego, o których niegdyś nawet nie miałem pojęcia. Jeśli nie ruszę niedługo na polowanie, nie będę miał czego wziąć na ząb. Samo szukanie odpowiedniej zwierzyny zapewne zajmie mi trochę czasu. Na tym lądzie mieszkam już najdłużej, ale wkrótce nadejdzie moment, kiedy i to miejsce opuszczę w poszukiwaniu nowego, gdzie pożywienia przez dłuższy okres mi nie zabraknie. Czuję się niedobrze, gdy o tym myślę, ale nie mam innego wyboru. Przeznaczenie drwi sobie ze mnie, każąc mi żyć tak na okrągło, dzień w dzień, jak głównemu bohaterowi tragedii teatralnej, którego przyszłość jest jasno określona, a wszelkie podjęte przez niego działania jedynie przyśpieszają jego zagładę.
    Nie mogę tak żyć. Będę szukał sposobu. Sposobu, by odwrócić fatum, by nadać swojej egzystencji sens, którego nie zmiecie z powierzchni ziemi podstępny najazd wroga, który będzie się różnił od tego prymitywnego, zwierzęcego życia, jakie ja zmuszony jestem wieść.
    Z tą myślą wracam do swojego leża. Przyśpieszam; czuję, jak wstępują we mnie nowe siły. Tym razem mam do kogo wrócić. Mój przyjaciel będzie mi nową opoką w walce ze złem tego świata.
    I
    Po paru chwilach lotu Kalderan usłyszał szum wodospadu, a zaraz potem zauważył górę, na której znajdowała się jego jama. Westchnął. Zobaczył tę samą surową skałę, która nieodmiennie go otaczała, gdy jadł lub spał, tę samą dziurę będącą wejściem do jaskini i ten sam klif, na którym uwielbiał przebywać, oglądając przepiękną panoramę. Przywykł już do tego miejsca, z czasem wręcz je polubił. Dlatego nie potrafił go zostawić, tym bardziej że ? czy raczej pomimo że ? za parę miesięcy miała nadejść zima.
    Podleciał bliżej i opuściwszy się powoli, stanął miękko na skale. Rozejrzał się leniwie po otoczeniu. Nie wypatrzywszy nikogo, częściowo okrążył górę; pomyślał, że znajdzie go przy wodospadzie. Po chwili okazało się, że osoba, której szukał, siedziała przy skale w połowie drogi do jeziorka, w którym Kalderan kąpał się najczęściej.
    Aves Aoi bez pośpiechu posilał się kawałkiem pieczonego dzika. Odrobinę klekotał dziobem, kiedy dobierał się do kolejnych kęsów mięsa, udając w ten sposób, że mu smakuje. Smokowiec skonstatował, że jest to kawałek zwierzęcia, które upolowali we dwójkę z samego rana. Swoją pieczeń zjadł ze smakiem, ale ptakoczłek wzbraniał się, twierdząc, że na razie nie jest głodny. Potem Kalderan wyleciał z jamy, więc nie mógł wiedzieć, że jego przyjaciel aż tak będzie się z tym ociągał. Z pewnością mięso zdążyło ostygnąć, więc półsmok tym bardziej miał pewność, że aves nadal zmusza się do posiłku. Coś go trapiło, było widać to wyraźnie ? i to tak naprawdę od dłuższego czasu.
    Aoi mieszkał u smoczego rycerza już miesiąc. Wcześniej żył w lesie, gdzie opiekował się samotnie swoją kaleką siostrą Sariną ? miała bardzo poważną wadę polegającą na tym, że ledwo mogła chodzić, a o lataniu musiała po prostu zapomnieć. Aoi, którego cechowało silne poczucie obowiązku, zabiegał wtedy o wszystkie potrzeby ich obojga. Dla rasy avesów więzi rodzinne zawsze stanowiły największą wartość, ale tę dwójkę łączyło coś więcej. Miłość, jaką ptakoczłek darzył Sarinę, była czymś pomiędzy uczuciem wobec rodzeństwa a wobec partnerki. Dzielnie znosił wszelkie przejawy jej zmienności nastrojów, dobrze wiedząc, że wynikała ona stąd, iż aveska nie umiała pogodzić się ze swoim stanem. Dlatego siostra, choć miewała nawet skrajne humory, była niezmiernie wdzięczna bratu za towarzystwo i opiekę.
    Ale tego jednego dnia cały jego świat się rozpadł. Sarina zginęła z rąk szlachcica, który potrzebował trupa avesa do realizacji swoich planów. Ptakoczłek próbował zaradzić coś przeciwko temu, ale nie podołał. Przeżył te wydarzenia wyjątkowo źle: nie wiedział, co zrobić ze sobą, próbował nawet popełnić samobójstwo. Kalderan, który pojawił się wtedy, uważał Aoiego za przyjaciela, a tkwiło w nim niezachwiane przekonanie, że przyjaciołom trzeba pomagać w ich niedoli ? dlatego zaproponował mu, żeby zamieszkał u niego na pewien czas. Zdruzgotany aves zgodził się.
    Smoczy rycerz był altruistą. Nawet gdy miał powody, żeby odmówić komuś pomocy, najczęściej po prostu nie potrafił tego zrobić ? zawsze starał się interweniować, kiedy działa się komuś krzywda. Trudno powiedzieć, na ile wynikało to z kodeksu, którego półsmok chciał przestrzegać, a na ile faktycznie z jego osobowości. Prawdą jednak było, że czuł się wręcz zobowiązany, by wesprzeć Aoiego. Mimo to nieraz odnosił wrażenie, że kiedy wysunął swoją propozycję, zapomniał o czymś istotnym. Domyślał się, co tak trapi avesa, ale jako że sam nie miał absolutnej pewności, przez cały czas nie poruszał tego tematu. Niemniej koniec końców Kalderan nie żałował tego pomysłu, tym bardziej że chęć pomocy przyjacielowi obecnie nie była jedynym powodem, dla którego go ciągnął.
    Zajęty jedzeniem Aoi zauważył półsmoka dopiero, gdy podniósł głowę na chwilę.
    ? O, ty już jesteś ? odezwał się spokojnie. Smoczy rycerz potrafił rozpoznać emocje avesa tylko po jego głosie i ewentualnie wzroku, bo twardy dziób nieodmiennie ukazywał surowe oblicze. ? Gdzie wiatr ciebie poniósł??
    Aves zamarł, gdy zobaczył na ciele Kalderana ślady po pazurach. Mimo to smoczy rycerz nie odpowiedział ? podszedł tylko do przyjaciela, siadając ze skrzyżowanymi nogami obok niego.
    ? Co się tobie stało? ? zapytał Aoi.
    Smoczy rycerz zamruczał, dając do zrozumienia, że nie chce o tym opowiadać. Ptakoczłek wziął kolejny kęs dzika.
    ? Na naturę, bracie przestworzy ? rzekł z lekkim wyrzutem. ? Ty długo byłeś poza gniazdem, a niedługo my musimy lecieć złowić zwierzynę. Ty jesteś ranny, martwisz się czymś. Co ciebie zatrzymało?
    Smoczy rycerz westchnął.
    ? Spotkałem Drenzoka.
    Aoi przekrzywił głowę w ptasi sposób, nie odrywając wzroku od przyjaciela.
    ? Kto to?
    ? Mój pobratymiec ? odpowiedział Kalderan po chwili milczenia. ? I wróg.
    ? Zwierz z twojej? cywilizacji? ? Aves wymówił ostatnie słowo powoli.
    ? Był odszczepieńcem. ? Smokowiec nie chciał być wylewny, ale zainteresowanie ze strony Aoiego sprawiło, że zrozumiał, iż nie powinien dusić tego w sobie. ? Żył poza społeczeństwem z innymi jemu podobnymi, barbarzyńcami. Był dumny z naszej rasy, lecz nie znosił jej konwenansów? szczególnie smoczych rycerzy. Upadek Iklestrii przeżyliśmy tylko my dwaj. Dziś mnie upokorzył.
    Kiedy Kalderan umilkł, aves próbował przetrawić, co usłyszał. W końcu rzekł:
    ? Złe przeżycie? Rozumiem.
    Smoczy rycerz nie uważał tego spostrzeżenia za zbyt mądre, ale nie chciał dłużej drążyć tematu. Zamiast tego zapytał:
    ? Widzę, że coś cię niepokoi.
    Aoi popatrzył na trzymany przez siebie kawałek mięsa, kręcąc lekko głową.
    ? Kalderan? to mięso jest dobre, ale ja nie jestem głodny? Odkryłeś ty to?
    Półsmok kiwnął głową. Ptakoczłek westchnął.
    ? Tak, bo? wciąż ja myślę o tym, co stało się na końcu lata. Ja chcę żyć dalej chwilą, ale? trudno mnie jest. A gdy ja siedzę tutaj, będąc przy tobie, i dumam choćby o swoim rodzie?
    Kalderan mruknął melancholijnie. Potwierdziły się jego przypuszczenia, dlaczego Aoi był tak strapiony. Zaczął wręcz wyrzucać sobie, że nie pomyślał, iż aves ma jeszcze rodzinę poza Sariną.
    ? Wybacz mi. Niepotrzebnie ci to proponowałem.
    Ptakoczłek momentalnie podchwycił, co smokowiec ma na myśli, i odezwał się z odrobinę uniesionym dziobem do góry, co oznaczało uśmiech:
    ? E tam, natura tobie wybaczy. Cieszy mnie, że ja mieszkam u ciebie, bo tak nie mogę wrócić do rodu czy szukać stada zwierzów takich jak ja.
    Smoczy rycerz spojrzał na niego ze zdziwieniem. Aoi nie odczytywał jeszcze gadziej mimiki idealnie, dlatego nie zauważył tego od razu.
    ? O co tobie chodzi? ? zapytał spokojnie.
    ? Dlaczego nie możesz wrócić do rodziny? Czym jest twoje stado?
    Ptakoczłek wziął łapczywie kolejny kęs mięsa. Apetyt zdawał mu się już wracać.
    ? Ty wiesz, mój lud ma zwyczaje, o których ja bym niemało mówił. Ja opowiem tobie, ale nie wiem, czy ty chcesz posłuchać.
    Smokowiec skinął głową, dając Aoiemu do zrozumienia, że chce.
    ? Dobrze. ? Aves westchnął. ? My, avesowie, liczymy swój wiek nie tak jak inni ? dla nas nie są lata, dla nas są ?topnienia?. To jest ta chwila w roku, w której topnieją ostatnie śniegi; my po niej mamy wiosnę. My w zimę nie oddalamy się od gniazd na dłużej, niż musimy, a po topnieniu, jak rytm natury każe wszelkim zwierzom, my budzimy się do życia. Lecimy z lasu bądź gór, łowimy na zapasy, natykamy się na innych avesów, wchodzimy w toki? Wiosna to najbardziej dobra pora roku dla nas, choć też lato i jesień mamy pracowite.
    ? Aves jest dorosły, gdy natura pozwala mu przeżyć piętnaście topnień ? ciągnął Aoi. ? Wtedy on może odejść z gniazda rodowego i uwinąć własne lub znaleźć stado, do którego dołączy. O wiele lepiej robić to drugie: wtedy aves żyje z innymi zwierzami, troszczy się wspólnie z nimi? Ty zresztą wiesz. Ty mówiłeś mnie o spo? łeczeństwie hier? hiercha? Za trudne dla mnie, wybacz. Ale ty mówiłeś, że wy tak żyliście, tacy? Ja już wiem: uporządkowani. My, avesowie, pojmujemy to płynniej, jak kto zasłużył się dla stada.
    Ptakoczłek znów wziął kęs mięsa, ale tym razem nie zmiażdżył go dziobem całego ? trafiła mu się niewielka kostka, którą zaraz wypluł. Kalderan cały czas słuchał avesa z uwagą, ale gdy ten zaczął zmagać się z jedzeniem, zamyślił się. Nie wszystko z tego, co jego przyjaciel powiedział do tej pory, było dla niego zrozumiałe.
    ? Kalderan? ? odezwał się Aoi, który to zauważył. ? Ty chcesz spytać o coś?
    ? Jak wyglądają wasze toki? ? zapytał smoczy rycerz.
    ? Toki? To najbardziej ważny rytuał w życiu stadnym. Gdy pokazuje nam się samica, która chce wziąć partnera, my walczymy o nią. Różnie to robimy: tańcami godowymi, walkami lub łowieniem zdobyczy. Na pewno tak robi mój gatunek, jastrzębiowaci. Samica potem wybiera, kto spodobał jej się bardziej. Aves, który wygra toki, odchodzi ze stada i uwija gniazdo z partnerką, z którą żyje i składa jaja. Dalej ty wiesz chyba, co oni robią.
    Kalderan pokiwał głową.
    ? Ty nie znalazłeś stada ? zauważył.
    ? Ja nie szukałem. Ja miałem inne obowiązki.
    Smokowiec nieco przymknął oczy, rozumiejąc, o co chodzi Aoiemu. Ale nadal jedna kwestia nie dawała mu spokoju.
    ? Nic cię już nie trzyma. Dlaczego nie wróciłeś do swego ludu?
    Aoi spojrzał melancholijnie na skalne podłoże, na którym siedzieli. Nie odrywając odeń wzroku, odezwał się głosem, w którym Kalderan wyczuwał ból:
    ? Ja przeżyłem dwadzieścia topnień. Odszedłem z rodu po siedemnastu, a naprawdę on odszedł ode mnie i Sariny. Ja tak chciałem. A siostra była o trzy topnienia młodsza.
    Aves zamilkł na chwilę, by pozwolić smoczemu rycerzowi wszystko sobie poukładać. Ten rozumiał tylko tyle, że Aoi zrobił coś złego ? nie potrafił się jednak domyślić, co takiego.
    ? Wtedy moja kaleka jastrzębia krewna przeżyła tylko czternaście topnień ? uściślił ptakoczłek. ? Jeśli aves odchodzi z rodu niedorosły, ten postrzega go bardzo źle. Ale nie Sarina była tym obarczona, tylko ja. Ja czułem jednak? Ja czułem jednak, że nie mogłem inaczej. Moja siostra coraz gorzej żyła w naszym rodzie. Rodzice posłuchali mnie w końcu, że tylko samemu uwijając z nią gniazdo, mogę ja sprawić, że będzie pełna szczęścia. Ojciec i rodzeństwo byli ucieszeni. Tylko matka była niechętna, ale ona też puściła to płazem.
    ? Ty więc widzisz, bracie przestworzy. Mój wiek czyni mój powrót do rodziców trudnym, zwłaszcza gdy zrobiłem coś, czego żaden ród avesów by nie wybaczył. A po tym, co stało się z Sariną, ja tym bardziej nie mogę spojrzeć matce w oczy. Po prostu nie mogę.
    Kalderan kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
    ? Ty pytałeś jeszcze, dlaczego ja nie chcę szukać stada ? kontynuował Aoi, choć jego głos już ewidentnie emanował smutkiem. ? Ja powinienem zabrać się za to. Wkrótce spadną śniegi, a ty wiesz, jak my działamy. Ale? ja nadal żyję tym, co się stało. By dołączyć do stada, ja muszę wykonać zadanie, jakie dostanę tam od avesowych zwierzów. A myśląc o siostrze, ja będę tylko ciężarem, więc też nie wygram toków i nie znajdę partnerki.
    Smoczy rycerz otworzył już paszczę, żeby coś powiedzieć, ale ptakoczłek odezwał się ponownie:
    ? A jeśli jednak znajdę, nie pokocham. Moje uczucia miała tylko Sarina, a teraz?
    ? Powinieneś znaleźć dla siebie stado ? przerwał Kalderan.
    Aoi spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.
    ? Kalderan, bracie przestworzy? To miłe, ale ja tobie mówię, dlaczego nie chcę tego robić.
    ? Nie chcesz, choć powinieneś ? powtórzył smokowiec. ? Wiem, jak trudno jest nie żyć przeszłością, lecz wiem również, iż tak nie wolno. Trzeba żyć nadzieją. Patrzeć w przyszłość. To samo? powtarzałeś Sarinie, prawda?
    Aves westchnął przeciągle, wpatrując się w trzymane przez siebie mięso. Dopiero teraz zorientował się, że prócz kości i chrząstek niewiele z niego zostało.
    ? Ja poszukam stada ? powiedział w końcu. ? Ty masz rację, żebym to zrobił. Ale ja wątpię, by natura pozwoliła mnie dolecieć do celu? Gdyby tak było, mógłbym ja spędzić zimę w twoim gnieździe?
    Półsmok namyślał się przez chwilę, aż w końcu kiwnął głową. Spojrzał na Aoiego. Nie bardzo wiedział, kiedy z oblicza avesów bije radość, ale wydawało mu się, że właśnie to odczytał teraz ze wzroku przyjaciela. Sam zresztą cieszył się z tej perspektywy.
    Słońce zaczęło oświetlać cały krajobraz z zenitu.
    ? Ty nie wiesz, jak ważne to jest dla zwierza takiego jak ja ? odezwał się ptakoczłek. ? Ja poszukam stada dzisiaj? ale nie teraz. Teraz my lećmy na łowy. ? Aoi odłożył resztki mięsa na bok, po czym wstał, odgarniając ptasi ogon. ? Ja znam dobre miejsce.
    Kalderan, który też się podniósł, spojrzał na przyjaciela pytająco. Aves poczuł się nieco przytłoczony wzrostem półsmoka ? znali się nie od dziś, ale nadal nie umiał przywyknąć do tego, że w porównaniu z nim jest bardzo niski. Zaraz jednak przełknął kompleksy, dostrzegłszy skupiony wyraz twarzy smoczego rycerza, i wyjaśnił:
    ? Trochę czasu lotu stąd są bagna. Ja byłem tam kilkanaście dni temu i zobaczyłem na obrzeżach dobrą zwierzynę. Nawet złowiłem coś drobnego.
    Smokowiec wzdrygnął się. Jeżeli Aoi rzeczywiście wypatrzył coś odpowiedniego do upolowania ? a zdążył już udowodnić Kalderanowi, że jego intuicja łowiecka jest niezawodna ? to półsmok nie mógł przejść obok tej propozycji obojętnie. Ale o jednej rzeczy zaczął myśleć intensywnie: o czymś, na co próbował nakierować go Drenzok, a co smoczy rycerz, chcąc nie chcąc, musiał wziąć pod rozwagę.
    ? Mogą tam mieszkać jaszczuroludzie ? rzekł.
    Aoi spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.
    ? Jaszczurowie? Ja nie wiem? Ja bym ich zauważył, gdyby oni tam byli. Ale my musimy coś złowić, a gdy ja oglądałem las przed twoją górą, nie widziałem dobrej zwierzyny. Mnie by pasowała, ale tobie? A na bagnach my znajdziemy coś, co starczy nam obu.
    Kalderan westchnął przeciągle.
    ? Prowadź.
    Aves kiwnął głową, ciesząc się z decyzji smoczego rycerza.
    ? Gdy my przylecimy, ja dobrze sprawdzę, czy są tam jaszczurowie ? zastrzegł. ? Ty masz rację, że mogą być. Jeśli są, lecimy na inny teren ? ja nie chcę polować tam, gdzie jest kto inny.
    Kalderan milczeniem dał na to przyzwolenie, po czym obaj ruszyli na klif przed jego jamą. Aoi wszedł na górę jako pierwszy, chcąc wypatrzeć kierunek. Kiedy jednak smoczy rycerz wspiął się za nim, dostrzegł, że jego przyjaciel zapatrzył się w panoramę.
    ? Piękny widok ? rzekł ptakoczłek. ? Ty swoje gniazdo uwinąłeś? w najbardziej dobrym miejscu, jakie mogłeś wybrać.
    Półsmok westchnął cicho, mrużąc powoli oczy. Zgadzał się z tym całkowicie i w tym tkwiło sedno jego melancholii.
    Aoi szybko otrząsnął się z rozmarzenia, po czym rozłożył skrzydłoręce ? kończyny stanowiące połączenie rąk o trójpalczastych, łuskowych dłoniach i skrzydeł pod nimi.
    ? Ty leć za mną, bracie przestworzy ? polecił Kalderanowi, choć nie było takiej potrzeby, po czym odbił się od klifu i zaczął uparcie machać skrzydłami, by złapać powietrze. Kiedy mu się to udało i przestał spadać, poleciał do przodu.
    Smokowiec też rozprostował skrzydła, by następnie powtórzyć za przyjacielem wszystkie czynności ? musiał jedynie swoimi błoniastymi kończynami machać mocniej. Ruszył za Aoim.
  5. Knight Martius
    Półtora miesiąca temu we wpisie jubileuszowym podzieliłem się, nad jakimi tekstami epickimi aktualnie pracuję. Pozwolę sobie więc podsumować, co zrobiłem przez ten czas:
    - miesiąc temu wpadłem na IMO świetny pomysł na głównego bohatera do opowiadania na konkurs (będzie na konkurs, jeśli się z nim wyrobię ), a ostatnio wymyśliłem wreszcie fabułę do niego - wczoraj nawet zacząłem pisać;
    - poprawianie "Przyjaciela" idzie opornie. Aktualnie jeden fragment piszę od nowa, ale robię to systemem "co pół strony", bo ciągle się zacinam - nie wiem więc, ile jeszcze mi się z tym zejdzie;
    - mogę w końcu pokazać prolog swojej najnowszej mikropowieści.
    No to prezentuję ten kawałek. Całość jest kolejnym opowiadaniem* z moim sztandarowym bohaterem w roli głównej - planuję jednak umieszczać ekspozycje wyjaśniające niektóre kwestie z poprzednich tekstów, żeby i nowi czytelnicy - o ile tacy się, mam nadzieję, znajdą - nie poczuli się zagubieni. W tym rozdziale zaś, zgodnie z zapowiedzią, szerzej pokazuje się postać, która w pewnym sensie jest ważna, ale wcześniej w moim "cyklu" zaliczyła zaledwie epizod. Zatem... miłej lektury i czekam na opinie oraz pytania. ;]
    Mało brakowało, żebym zapomniał. Rozdział ten betowali SR i Holy.Death, za co serdecznie im dziękuję.
    Następny rozdział ukaże się najdalej za dwa tygodnie.
    *Mikropowieść to w zasadzie nic więcej niż krótka powieść lub dłuższe opowiadanie. ;]


    * * *



    Dzicz


    Nie znamy natury ludzkiej, albowiem zbyt wcześnie doszliśmy do przekonania, że znamy ją doskonale.


    Mikołaj Gogol

    Prolog: Antagonista smoczego rycerza
    Smoczy rycerz Kalderan właśnie odpierał atak czwórki bandytów.
    Zasadzili się wśród drzew sąsiadujących z piaszczystą drogą, po której przejeżdżał kupiec wraz z towarami. Było ich kilku i mieli lepsze uzbrojenie, dlatego kiedy napadli na niego, wynik tego spotkania wydawał się przesądzony. Ale smokowiec, który akurat przelatywał niedaleko, nie zamierzał stać bezczynnie i patrzeć, jak człowiekowi dzieje się krzywda. Z tego względu postanowił wkroczyć.
    Pierwsze jego natarcie zakończyło się sukcesem: skonsternowani zbóje w końcu nie ograbili kupca z niczego. Kiedy jednak Kalderan spojrzał na jego twarz, dostrzegł na niej strach ? człowiek wpatrywał się w półsmoka jak wryty.
    Wówczas smoczy rycerz przypomniał sobie rady, jakich udzielono mu kilka miesięcy wcześniej.
    ? Nie obawiaj się ? rzekł.
    Chciał powiedzieć coś jeszcze, by dodać ratowanemu otuchy, ale nie zdążył. Bandyta o aparycji osiłka, który ocknął się z oszołomienia jako pierwszy, zamachnął się na Kalderana mieczem, który ten sparował własną klingą. Tymczasem smokowiec dostrzegł kątem oka, że inny, z włosami blond zawiniętymi w dwa kucyki, zaczaił się na niego i zaczął rzucać nożami. Szybko odepchnął od siebie barczystego zbira i w ostatniej chwili uchylił się przed lecącą bronią ? z trzech sztuk tylko jedna musnęła go w bok, co smoczy rycerz ledwo odczuł z powodu zbroi łuskowej. Znalazł się w przyklęku, kiedy bandyta z mieczem i kolejny, z ciemnymi włosami i orlim nosem, dzierżący sztylet, zamierzyli się na niego jednocześnie. Wstając, odparł obydwa uderzenia.
    Czwarty rozbójnik, z policzkami poznaczonymi bliznami, który miał przygotowaną kuszę, nagle krzyknął, że kupiec sposobi się do ucieczki. Rzeczywiście, Kalderan był tak zajęty walką, iż nie zwrócił uwagi na ratowanego; on zaś, dygocąc ze strachu, popędził ciągnące wóz konie, by jechały szybciej. Bandyci chcieli go dogonić, ale smoczy rycerz zastąpił im drogę. Zbój z bliznami wystrzelił bełt, który wbił się w prawy bark kupca ? mężczyzna jęknął głośno z bólu, ale nie zwolnił. Ostatecznie wraz z całym swoim dobytkiem zniknął piątce walczących z oczu.
    Został już tylko Kalderan przeciwko bandytom. Miał jednak ze sobą tylko miecz i zbroję, więc zbóje, którzy liczyli na obfite łupy, nawet pomimo przewagi liczebnej stwierdzili, że dalsza walka nie ma sensu.
    ? Zwijamy się! ? polecił rozbójnik o aparycji osiłka. Wszyscy uciekli w głąb lasu.
    Kiedy bandyci ostatecznie zniknęli półsmokowi z oczu, ten zaryczał triumfalnie. Postanowił ich nie ścigać ? dostali już cenną nauczkę. Wiedząc, że zagrożenie minęło, chciał schować miecz do pochwy na plecach.
    Nagle usłyszał smoczy ryk, dochodzący z lasu. Zamarł momentalnie.
    Po chwili opanował się, ponownie trzymając broń w pogotowiu. Domyślał się, do kogo ten głos może należeć, ale nadal zachowywał czujność. W końcu ujrzał sylwetkę, która leniwym krokiem wyłoniła się zza drzew. Znał tę osobę aż za dobrze i paradoksalnie właśnie dlatego wciąż patrzył na nią z rezerwą.
    To był inny smokowiec. Drenzok.
    O ile Kalderan pochodził z gatunku półsmoków czerwonych, o tyle Drenzok należał do czarnych. Pokrywające jego skórę łuski miały kolor smoły, z wyjątkiem przodu szyi, brzucha i błon na skrzydłach, których barwa była ciemnożółta. W spojrzeniu typowo gadzich oczu o zwężonych czarnych źrenicach było coś złowieszczego, zaś na policzkach znajdowały się kolumny niewielkich szarych kolców poprzedzających kostne wypustki; z potylicy wyrastała para krótkich rogów, zdecydowanie krótszych od tych, które miał Kalderan. Po grzbiecie biegła parada rzadkich kolców, które dotarłszy do wierzchu ogona, stawały się coraz mniejsze, aż w jego połowie zanikały kompletnie. Był zupełnie nagi, nie nosił nawet prostych ozdób ? w ten sposób eksponował swoją masywną sylwetkę, niczym nieustępującą tej smoczego rycerza.
    Drenzok rozłożył skrzydła, po czym uniósł się odrobinę nad ziemię i poszybował w stronę Kalderana, w końcu lądując dokładnie przed nim. Smoczy rycerz schował miecz, ale się nie odezwał. Z wyrazu twarzy czarnego smokowca odczytał mieszaninę wściekłości, kpiny i politowania.
    ? Witaj ? powiedział pobratymiec z niesmakiem. ? Kalderanie z klanu Zyrekhen, synu Kordyrana.
    Smokowcy przykładali ogromną wagę do tego, w jakiej klasie społecznej się urodzili, do jakiego klanu należeli i czyimi potomkami byli. Kalderan miał szczęście przynależeć do jednego z najbardziej szanowanych klanów wśród samych smoczych rycerzy, zaś Kordyrana, jego ojca, uznawano za świetnego wojownika. W takim przypadku tym bardziej należało powitać smokowca, używając jego pełnego tytułu, co Drenzok musiał uszanować. Jednak czerwony półsmok wiedział bardzo dobrze, że to wszystko nic nie znaczyło dla jego pobratymca, albowiem sam nie nosił podobnego miana. Nie mógł nosić.
    Smoczy rycerz nie odpowiedział w żaden sposób.
    ? Masz mi coś do powiedzenia? ? syknął Drenzok.
    ? Co tutaj robisz? ? odparł Kalderan podobnym tonem.
    Czarny smokowiec prychnął z rozbawieniem.
    ? Pytasz, a wiesz. Obserwuję cię czasami. Wszystko widziałem, całe zajście. Widziałeś człowieka, którego ratowałeś? Patrzyłeś, jak reagował?
    Smoczy rycerz pokiwał niechętnie głową.
    ? Daj sobie spokój ? ciągnął Drenzok. ? Daj spokój, do cholery. Nie dociera to do ciebie? Że ocalasz im życie, choć przy pierwszej lepszej okazji by cię zarżnęli? Nic nie pojąłeś, gdy prawie im się to udało?
    Kalderan nabrał przemożnej ochoty, by rzucić się na czarnego półsmoka. Jego pobratymiec wypomniał mu właśnie sytuację sprzed kilku miesięcy, kiedy to smoczy rycerz miał zostać powieszony z woli namiestnika króla oraz ludu zamieszkującego osadę, którą niewiele wcześniej obronił przed najazdem hordy rozbójników. Uraz po tamtym wydarzeniu minął dopiero po długim czasie, ale wrócił, gdy tylko Drenzok o tym wspomniał.
    Czerwony smokowiec w końcu odrzekł, powstrzymując gniew:
    ? Pojąłem.
    ? G***o pojąłeś! ? warknął pobratymiec. ? Gdybyś pojął, nie rzucałbyś się im na pomoc, narażając znowu swoje nic niewarte życie.
    ? Ja żyję? Jam smoczym rycerzem ? powiedział Kalderan, zaczynając nową myśl. ? Zaszczyt to dla mnie. Nakłada na mnie powinności, z których nie mogę zrezygnować.
    ? Nie. Zrezygnować możesz ? ty tylko nie chcesz. Ta wasza doktryna? W czasach Iklestrii też miałem ją za śmieszną. Ale teraz żyjesz sam i tylko na siebie możesz liczyć, a nasze królestwo przestało istnieć. K***wska ułuda, nic więcej.
    Smoczy rycerz wyjął szybkim ruchem miecz, rycząc wściekle, i trzymając go oburącz, wystawił czubkiem w stronę Drenzoka.
    ? Nie będziesz obrażał smoczych rycerzy! Wyzywam cię!
    Czarny smokowiec parsknął śmiechem.
    ? Nie potrzebuję wyzwania, by walczyć. Przyjmuję. Ale? popatrz na mnie najpierw. Nie mam przy sobie żadnej broni. Twój kodeks każe dawać szansę słabszemu, więc dlaczego nie chowasz miecza?
    Kalderan nie musiał wytężać umysłu, by dostrzec w słowach Drenzoka prowokację. Nie chciał jednak uchodzić za hipokrytę ? był rycerzem kodeksu, który istotnie kazał się odnosić honorowo do przeciwnika, nawet jeśli miało to oznaczać dostosowanie własnych warunków do jego. Tylko czy mógł traktować w taki sposób kogoś tak zarozumiałego jak on?
    Mimo to postanowił schować uprzedzenia. Profesja smokorycerska wiązała się z dodatkowymi obowiązkami, a czerwony smokowiec nie widział powodu, żeby nawet z szydzącym z niego czarnym obchodzić się inaczej. Dlatego ponownie schował miecz do pochwy, którą zaraz zdjął zza pleców, po czym poszedł postawić ją przy jednym z pobliskich drzew. Drenzok czekał z założonymi rękami, uśmiechając się kpiąco.
    ? Będziemy walczyć bronią daną nam przez naturę ? rzekł Kalderan, wróciwszy przed swojego rywala.
    ? Mówisz do rzeczy ? odparł czarny smokowiec, nie przestając się uśmiechać. ? Ale zapomniałeś o zbroi. Zdejmij ją.
    Smoczy rycerz warknął na niego. Nie odpowiedział inaczej.
    ? O co chodzi? Nie noszę zbroi, a ty chyba cenisz uczciwą walkę? Zdejmij ją, powiedziałem.
    ? Smoczy rycerz nie może zdjąć zbroi ? syknął czerwony smokowiec.
    Drenzok wybuchnął śmiechem.
    ? Czyż to nie śmieszne? Wymądrzacie się, że macie traktować wroga z honorem, ale gdy trzeba przez to zdjąć zbroję, ten zapis nie jest już ważny! Więc tak wygląda wasza świętość? Jak stek sprzecznych bzdur?
    Kalderan nie wytrzymał ? rzucił się z rykiem na czarnego smokowca. Drenzok ledwo dostrzegalnym ruchem usunął się w bok, po czym gdy ręka czerwonego znalazła się przy nim, chwycił ją za nadgarstek i stanął za jego plecami. Smoczy rycerz szybko się odwrócił i wolną dłonią podrapał czarnego półsmoka w ramię. Syknąwszy cicho, smokowiec cofnął się o krok, a Kalderan napierał na niego zaciekle. Drenzok zaraz złapał go za dłonie i zaczęli się siłować. Po chwili, nie czekając na wynik tego starcia, czarny półsmok musnął ogonem nogi czerwonego, a następnie odepchnął go od siebie z łatwością, omal nie przewracając.
    Drenzok nie ponawiał ataku od razu ? czekał na ruch przeciwnika. Dobrze wiedział, że kiedy Kalderan wpada w furię, najczęściej atakuje chaotycznie, chcąc za wszelką cenę zabić wroga. Zaskoczyło go więc, gdy okazało się, że smoczy rycerz też wstrzymał się z atakiem, próbując uspokoić.
    Nie zwlekając dłużej, Drenzok rozłożył skrzydła, po czym poszybował nad ziemią w stronę Kalderana. Czerwony smokowiec stanął w bardziej bojowej pozie, prezentując pazury. Nie obronił się jednak przed szponami wroga, którymi ten porysował mu metalowe naramienniki. Czarny półsmok uciekł przed kontratakiem, wzbijając się w powietrze; za moment zatrzymał się w miejscu, machając regularnie skrzydłami. Rozprostowawszy własne, Kalderan ruszył za Drenzokiem. Nim jednak zdołał wznieść się na jego wysokość, ten zaatakował niczym drapieżnik: opadł na niego wszystkimi pazurami. Smoczy rycerz chciał go wymanewrować, ale nie zdążył ? Drenzok wbił się w ciało, unieruchamiając kończyny. Czerwony półsmok szarpał się, warcząc wściekle, by wydostać się z tego uchwytu, ale przeciwnik, choć nie bez widocznego wysiłku, trzymał się go kurczowo.
    Pojedynek w powietrzu trwał jeszcze dobrą chwilę, ale ostatecznie Kalderan musiał ulec. Drenzok zaryczał, pchając czerwonego smokowca w dół i w końcu przygważdżając plecami do ziemi. Smoczy rycerz warknął z bólu. Próbował się wyrywać, ale trzymany był tak silnie, że jego zapał coraz bardziej opadał.
    Tych wysiłków nie przerwało nawet pytanie zadane przez Drenzoka:
    ? Czy chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?
    Kalderan spojrzał mu w oczy z żądzą mordu. Kiedy ryknął, zamierzając wstać, czarny smokowiec nagle uwolnił pazury u jednej dłoni i zadrapał mu mocno policzek. Smoczy rycerz zawarczał jeszcze głośniej, czując, jak niewielkie strużki krwi spływają na ziemię, ale przestał się szarpać. To nie miało sensu.
    ? Kalderan? zacznij wreszcie myśleć ? rzekł stanowczo Drenzok. ? Żyjesz z kodeksem, którego nie możesz zastosować po Iklestrii? a przez furię i tak o nim zapominasz.
    ? Kodeks? ? wykrztusił Kalderan ? ?jest dla mnie wszystkim. Muszę pomagać? być wzorem?
    ? Wybij to sobie z głowy, do cholery!
    Czerwony smokowiec spojrzał na Drenzoka raz jeszcze. Czuł przy tym mieszaninę wściekłości i upokorzenia. Za wszelką cenę nie chciał przyznać mu racji, ale co innego mógł w tej chwili zrobić?
    ? Zabiłbym cię chętnie ? odezwał się czarny półsmok. ? Odzieram cię ze złudzeń, którymi karmisz się, by żyć. Ale tego nie zrobię ? byłoby to sprzeczne z moim interesem.
    Drenzok powoli wyjął pazury u drugiej ręki z ramienia Kalderana, po czym, oparłszy się dłońmi o ziemię, uwolnił też szponiaste stopy. Chciał już wstać, kiedy nagle smoczy rycerz powiedział:
    ? Gdybyśmy współpracowali? gdyby Iklestria odrodziła się?
    Czarny smokowiec zaśmiał się gromko.
    ? Dureń z ciebie. Co te urojenia z tobą zrobiły? Niby jak chcesz, by nasze królestwo powstało na nowo? Gdzie chcesz szukać innych smokokrwistych?
    ? Nie wiem? ? odparł Kalderan po chwili namysłu.
    ? Otóż to. Nie wiesz. Ja również nie wiem. A współpracować nie będziemy, zapomnij! Nie chcesz żyć sam? Powiem ci, co ja robię, może czegoś nowego się dowiesz. Słuchasz?
    Choć smoczy rycerz jakoś nie był tym zainteresowany, lekko pokiwał głową.
    ? Bratam się z plemionami i stadami zwierzoludzkimi. Lubię najbardziej naszych kuzynów, jaszczurów. Łatwo z nimi się dogadać.
    W końcu Drenzok wstał i stanął przed Kalderanem, założywszy ręce na piersi. Smoczy rycerz, nie otrzymując pomocy od rywala, podniósł się sam ? choć przyszło mu to z trudem.
    ? Zrobię to po swojemu? ? zachrypiał.
    Drenzok wydał pomruk dezaprobaty.
    ? Niczego nie kojarzysz, Kalderan. Niczego. Nie chcesz żyć sam, a jednak chcesz ? zdecyduj się wreszcie.
    Kalderan zakołysał się lekko na nogach, ale nie odpowiedział.
    ? Wiesz co? ? odezwał się czarny półsmok gniewnie. ? Wolisz, by mówiono do ciebie jak do kamienia, dobrze. Ale jak znowu narazisz życie dla tych swoich ideałów, sam sobie z tym poradź!
    Drenzok rozłożył szeroko skrzydła, po czym odbił się od podłoża i odleciał, znikając Kalderanowi z oczu.
  6. Knight Martius
    Blog znany obecnie jako ?Grafomania smoczego rycerza? założyłem 3 lata temu, krótko po tym, jak forumowicze dostali możliwość ich pisania. Zważywszy na to, że nadal działa i obecnie ma się dobrze, jest to chyba jakieś osiągnięcie ? tylko że mnie nie o taki jubileusz chodzi. Dziś jest 11 września. Dziś mija okrągły rok od czasu, gdy po raz pierwszy zamieściłem tutaj coś ze swojej twórczości: pierwszą część ?Przyjaciela?.
    Właściwie to trudno mi powiedzieć, czy ja to planowałem, czy samo tak wyszło. ?Przyjaciela? ? nieformalną kontynuację ?Smoczego rycerza? i jednocześnie drugi tekst z mojego ?cyklu? ? postanowiłem po wielu miesiącach kurzenia się u mnie na dysku zamieścić na blogu, pamiętając, że właśnie na FA najwięcej osób wyraziło mi opinię o poprzednim opowiadaniu. Był on poprawiany, betowany i znów, w miarę zamieszczania kolejnych części, poprawiany. W końcu więc musiałem coś z nim zrobić.
    A potem to jakoś samo się potoczyło. Poczułem ?zew?, który zachęcił mnie do kontynuowania pisania, czego efektem jest choćby późniejsze ?Bez wyjścia? ? kiedy wpadłem na pomysł na fabułę, to tak mi się spodobał, że nie zwlekałem długo z przystąpieniem do działania. Pisanie i publikowanie tego zajęło mi 5 miesięcy. Czy to był czas zmarnowany, czy nie, to już sprawa dyskusyjna.
    W tym momencie przystanę na chwilę. Na pewno nie zamieszczałbym na blogu swoich tekstów, gdyby nie miał ich kto czytać. Gdyby nie miał kto wykazywać się cierpliwością, wyłapując kolejne błędy, których sam bym na swoim ówczesnym poziomie nie zauważył, i komentując różne mniej lub bardziej dziwne pomysły (nawet jeśli sam autor nie ze wszystkimi komentarzami się zgadza ). Owszem, to, co czasem niektórzy pisali, było irytujące, ale w końcu po coś i ja mam zmysł krytyczny. Dlatego szczególne podziękowania otrzymują ode mnie: Der_SpeeDer (na FA przechrzczony jako Bazil), DracoNared i Ylthin. Dziękuję też wszystkim innym, którzy raczyli poświęcić czas, żeby przeczytać chociaż fragmenty mojej twórczości i zostawić komentarz lub ocenę w ankiecie. Żyjemy w społeczeństwie i to za jego sprawą mamy rację bytu, dlatego powtórzę: gdyby nie Wasze wsparcie, nigdy bym tu nic nie opublikował.
    Od wypuszczenia ostatniej części ?Bez wyjścia? minęły 2 miesiące, a przez ten czas nie pokazałem niczego nowego, jeśli nie liczyć odnowionego ?Smoczego rycerza?. Opowiadanie opisujące losy szlachcica chcącego wyleczyć swoją córkę i avesa opiekującego się swoją kaleką siostrą nie zebrało zbyt przychylnych recenzji (sam uważam je obecnie za porażkę), więc ktoś mógłby pomyśleć, że się poddałem. Byłby zresztą całkiem blisko ? przyznam się, że po przeczytaniu opinii o ?Bez wyjścia?, także jeszcze przed zamieszczeniem ostatniej części, poczułem się zdruzgotany (i wróciło to, gdy zamieściłem ?Smoczego rycerza? na forum ?Nowej Fantastyki?, gdzie zebrał solidne baty), a i teraz nadal się waham. Prawda jednak jest też taka, że mimo wszystko się nie poddałem ? pozwoliłem sobie ochłonąć, przeczytałem kilka książek (gorąco polecam ?Dworzec Perdido?!), poszukałem (i szukam nadal) co nieco informacji na interesujące mnie tematy. Coraz bardziej kreuję świat przedstawiony, okazuje się również, co zaobserwowałem, poprawiając swoje teksty, że bardziej skupiam się na ukazaniu psychologii postaci. Stwierdziłem w ogóle, że muszę zmienić metodę pracy, jeśli chcę myśleć o postępie w pisaniu. Stąd ta przerwa.
    Skoro tak się rozpisuję na ten temat, to wypada mi przy tym ujawnić plany dotyczące mojego hobby (swoją drogą, ciekawi mnie, ile osób dojdzie aż tutaj i to przeczyta?). A jest ich kilka.
    1. Nowe opowiadanie.
    Powinienem tutaj używać raczej słowa ?mikropowieść?, ponieważ ten tekst będzie pod względem objętości bardzo długi jak na opowiadanie (podobnie jak ?Bez wyjścia? zresztą). W każdym razie w punktach przedstawię kilka faktów, które mogę ujawnić na jego temat.
    a) Mikropowieść będzie nosiła tytuł ?Dzicz?.
    b) Głównymi bohaterami będą Kalderan (?Smoczy rycerz?, ?Przyjaciel?, ?Bez wyjścia?) i Aoi (?Bez wyjścia?).
    c) Utwór zacznie się od prologu, gdzie to pojawi się postać, która wprawdzie w trakcie całego ?cyklu? już miała swój występ, ale był on bardzo, bardzo epizodyczny ? teraz pokaże się w pełnej krasie.
    d) Zamierzam ukazać kolejną rasę z wymyślonego przeze mnie na potrzeby ?cyklu? świata.
    e) O ile we wcześniejszych tekstach dominował raczej bajkowy klimat, to tutaj, jak wynika z mojej analizy fabuły, będę w niektórych momentach próbował przemycić cięższą atmosferę.
    f) Standardowo spróbuję poruszyć w tym tekście inny problem.
    Na razie napisałem prolog i część pierwszą, ale będę musiał je trochę poprawić, więc zamieszczę, gdy uznam, że będą już gotowe. A już na pewno nie zrobię tego, dopóki nie znajdę bety (dla uściślenia: takiej, która sprawdzi mi to przed publikacją).
    Swoją drogą, taka ciekawostka: jeszcze 2 miesiące temu chciałem wziąć inny pomysł na opowiadanie i byłem absolutnie przekonany, że pójdzie on jako następny, bo w swoim zamyśle bardzo mi się podobał. Ale potem nagle stwierdziłem (najprawdopodobniej pod wpływem krytyki zakończenia ?Bez wyjścia?), że mam zbyt świetny materiał, żeby w jego oparciu pisać opowiadanie, i to w takiej formie, w jakiej zamierzałem (a chciałem zrobić z tego baśń). Powiem zresztą, że napisanie powieści, choć nie mam bladego pojęcia, kiedy bym w ogóle zaczął, jest bardzo, bardzo kuszące?
    2. Poprawianie starych opowiadań.
    Kiedy DoxtraduS napisał do mnie, że chętnie by ujrzał moje opowiadania na stronie Action Maga, tak mnie to rozbestwiło, że ich poprawianie przełożyłem z ?bliżej nieokreślonej przyszłości? (która równie dobrze mogłaby oznaczać, że nie wziąłbym się za to w ogóle) na ?niedaleką przyszłość?. Dzięki temu przyśpieszyłem szlifowanie ?Smoczego rycerza?, a obecnie jestem w trakcie pracy nad ?Przyjacielem?. Pomimo krytyki, która spotkała ogólną konstrukcję fabularną, stwierdziłem, że pozostanie ona bez istotnych zmian ? skupiam się bardziej na poprawianiu narracji i detali. Najbardziej zaś zależy mi na przeszlifowaniu fragmentów ukazujących elementy świata przedstawionego dotyczące smokowców, włącznie z historią upadku ich królestwa ? jak na razie mocno rozbudowałem scenę rozmowy z bóstwami i napisałem opowieść Einusa niemal od nowa. I tutaj się zastanawiam: wiem, że żeby dobrze opisać to, o czym teraz wspomniałem, muszę jednak trochę miejsca na to poświęcić, i rzeczywiście ten fragment wyszedł mi zdecydowanie dłuższy niż pierwotnie ? tylko kto potem będzie chciał to czytać?
    Zamierzam też poprawić ?Bez wyjścia?, ale nie wszystko naraz ? zrobię to po ?Przyjacielu?.
    Wspomnę przy okazji, że aktualnie przygotowuję opowiadanie na konkurs organizowany przez ?Nową Fantastykę? z okazji 30-lecia magazynu. Tylko czy mi się to uda (napisałem 1,5 strony, a już niektóre fragmenty wydawały mi się pretensjonalne?) i czy je tam wyślę, to już sprawa sporna. ;]
    Ktoś może mówić, że jestem zbyt ambitny i biorę na siebie dużo rzeczy, których potem nie będę w stanie udźwignąć ? i będzie miał rację. Tylko że można powiedzieć, iż na tym polega hobby: na samorozwoju. A żeby móc się rozwijać, trzeba od czasu do czasu podejmować się wyzwań. Życzcie mi więc, żeby nie złapała mnie huśtawka nastrojów, a ja Wam życzę miłego dnia i przyjemnej lektury w przyszłości. Lektury jakichkolwiek tekstów, nie tylko tych moich.
  7. Knight Martius
    Trzy lata temu napisałem opowiadanie fantasy pod tytułem "Smoczy rycerz". Zebrało ono raczej różne opinie - większość jednak była pozytywnych (niektóre nawet bardzo). Z tego względu, a także jako że jest to pierwszy tekst z mojego "cyklu", stwierdziłem, że wymaga on gruntownych poprawek. Teraz go więc prezentuję.
    Kliknijta, by przeczytać!
    Niektórzy z Was na pewno czytali to opowiadanie (a kto nie czytał, teraz będzie miał ku temu okazję ;]), więc wypada mi napisać, co zmieniłem. Otóż - przede wszystkim dokonałem gruntownej poprawy stylistycznej (naprawdę mało które zdanie zostawiłem tu nietknięte), a także zmieniłem pewne rzeczy w fabule, tak żeby ona sama, jak i zachowanie postaci były bardziej wiarygodne. Ogólna konstrukcja fabularna pozostała jednak bez zmian, podobnie jak nietypowa narracja - chociaż w swoim czasie była całkiem nieźle krytykowana, to jednak znaleźli się też tacy, którzy wymieniali ją jako atut albo zwyczajnie jako coś świeżego. Chociaż teraz bym na taki eksperyment się nie porwał (jednak nie bez powodu narracje 1- i 3-osobowa są o wiele powszechniejsze...), zostawiłem to jako ciekawostkę. Aha, no i trochę "dopieściłem" przesłanie, tak żeby nie było przejaskrawione i tak kompletnie jednoznaczne.
    Zresztą to nie wszystko, co związane z tym opowiadaniem. Niedługo wysyłam je na Action Maga - przesłałem je do sprawdzenia DoxtraduSowi (pozdrawiam!), redaktorowi zinu, który zaproponował mi zamieszczenie mojej twórczości na nim, i powiedział, że tekst mu się podoba. Tak że wkrótce możecie się go spodziewać także i tam.
    A tymczasem: miłej lektury! Oczywiście czekam przy tym na opinie, jak tekst się Wam podoba - a na tych, którzy nie urodzili się z klawiaturą w dłoni, zawsze czeka ankieta z oceną. ;] (Co nie znaczy, że ciekaw jestem ocen tylko od takich osób, bynajmniej!).
  8. Knight Martius
    Kiedyś zamieściłem w Sieci opowiadanie mojego autorstwa pt. "Smoczy rycerz" - pamięta je ktoś może? Co poniektórzy je czytali, więc być może kojarzą. ;] W każdym razie "Przyjaciel" jest drugim tekstem z czerwonym smokowcem w zbroi w roli głównej.
    Zamieszczam na razie tylko pierwszą część - wszystkich znajdzie się razem sześć. Tak naprawdę całość jest już od dawna napisana, tylko że ja chciałem jeszcze poddać ją gruntownej korekcie - a żeby ułatwić sobie pracę, robię ją właśnie fragmentarycznie. Poprawki po sprawdzeniu wersji "alfa", które przeprowadził mi Gofer (za co mu oczywiście dziękuję ), dokonane są "odautorsko", tzn. potem nikt tego opowiadania nie sprawdzał oprócz mnie. Nie dlatego, że nie chciało mi się szukać - nie udało mi się znaleźć. Miałbym więc prośbę - może znalazłaby się jakaś dobra duszyczka, która brałaby ode mnie następne części do siebie i pisała mi, co o nich sądzi (i zrobiła przy tym ich korektę)?
    Dobra, tyle słowem wstępu. Życzę miłego czytania. Następna część powinna się pojawić w przyszłym tygodniu.
    Aktualizacja - 10.02.14
    Oprócz całej masy drobnych poprawek wyrzuciłem narratora konwersującego, ponieważ stanowił dla tego opowiadania zbędny balast. Ponadto dorzuciłem kilka informacji odnośnie do wyglądu oraz położenia głównego bohatera, żeby ułatwić lekturę czytelnikom, którzy nie czytali "Smoczego rycerza".


    * * *



    Przyjaciel

    I
    Był chłodny letni poranek, kiedy smoczy rycerz siedział na głazie przy szerokim, przypominającym niewielką rzeczkę strumieniu. Woda płynęła wartko przed wznoszącą się niedaleko górą, a przez powoli zbierające się chmury wciąż świeciło słońce. Idylliczność otoczenia podkreślały szum oddalonego wodospadu i śpiew ptaków dobiegający z gęstego lasu.
    Smokowiec dał się ogarnąć spokojowi, obserwując to płynący potok, to drzewa, to zachmurzone niebo. Aż wstał i rozprostował kości, by w pełni rozkoszować się wszechobecnym pięknem. Rozłożył skrzydła, rozwinął ogon. Czuł się niesamowicie. Nie zwracał uwagi na chłód, nawet się z niego cieszył. Chciało mu się żyć.
    Smoczy rycerz, w niektórych stronach zwany też półsmokiem, pogładził delikatnie dwa długie, zakrzywione ku górze rogi wyrastające z czaszki. Zszedł ręką do gadziej paszczy i reszty ciała, sprawdzając ciemnoczerwone łuski. Były tak ostre jak powinny. W końcu dotarł ręką do kirysu ? jedynej rzeczy, którą miał na sobie. Kiedy poczuł wyraźnie rysy oraz wgniecenia, momentalnie sposępniał. Nie mógł dosięgnąć pleców, ale doskonale pamiętał, że ma tam dziurę. Wszystko przez pewną eskapadę, tylko przyprawiającą smokowca o wściekłość. Był jednak zdziwiony, gdyż pancerz powinien odnowić się przy pomocy magii z zewnątrz; tym razem jednak, nie wiadomo dlaczego, pozostał uszkodzony. A ponieważ od dawna półsmok nie doznał takich obrażeń, nie potrafił naprawić go samodzielnie. Ktoś musiałby użyczyć mu talentu płatnerskiego, ale kto? To pytanie, ilekroć pojawiało się w głowie smoczego rycerza, nosiło ze sobą tylko przygnębienie. Dlatego postanowił na razie zostawić sprawy takie, jak wyglądały dotychczas, a nuż życie samo stworzy dobrą okazję.
    Wciąż rozkoszując się pięknem chwili, smokowiec z czasem zgłodniał. Podszedł odprężony do strumienia, po czym nabrał do rąk trochę wody i napił się. Jednak nie mógł się oszukiwać ? coś takiego z pewnością by go nie nasyciło. Kiedy więc otarł paszczę, postanowił wybrać się na połów. Odczepił z pleców pochwę z mieczem, którą oparł o głaz, następnie zwinął skrzydła najciaśniej, jak tylko mógł, i zbliżył się do brzegu. Klęknąwszy, odczekał chwilę; w końcu zanurzył w potoku paszczę, próbując wyłowić coś zębami. Po kilku próbach zrezygnował ? wszedł do wody po kolana.
    Smokowiec czuł się rozczarowany efektami: udało mu się złowić raptem dwie średnie i trzy małe ryby. Teraz czuł się syty, ale wiedział, że powinien złowić więcej, aby mieć co wziąć na zapas. A tego dnia w strumieniu najwyraźniej nie obrodziło. Wyszedł więc z wody, wrócił po miecz, po czym ruszył wzdłuż rzeczki.
    Szum wodospadu był coraz cichszy. Smokowiec znów mu się przysłuchiwał. W końcu utonął w tym dźwięku i nie chciał wracać do rzeczywistości?
    Nagle jednak się przebudził, gdyż usłyszał odgłosy końskich kopyt, dochodzące z biegnącej przez las ścieżki. Skrył się za drzewami; nie podchodził do niej bardziej, niż to było konieczne. Dostrzegł trzech jeźdźców ubranych w płaszcze z kapturami. Jechali ową drogą, ale w momencie gdy ta skręcała, pojechali prosto, przez zarośla, w stronę rzeczki. Wyraźnie im się nie śpieszyło. Po chwili smokowiec zauważył, że na jednym z koni siedział ktoś jeszcze. Ktoś zakneblowany, ze związanymi z tyłu rękami i skrępowanymi nogami.
    Półsmok nie zamierzał interweniować. Miał na uwadze wydarzenia sprzed kilku tygodni, więc doszedł do wniosku, że to, co teraz się dzieje, nie powinno go obchodzić. Z drugiej strony był bardzo ciekaw, co jeźdźcy zamierzają zrobić ze spętanym.
    Kiedy dotarli nad potok, jeden z nich zsiadł z konia. Chwycił związanego mężczyznę i postawił naprzeciwko wody.
    ? Widzisz pan tę wodę? ? zapytał szorstko. ? Tak kończą ci, którzy nie robią, co do nich należy. Rozumiesz pan?
    Człowiek odezwał się, ale słowa, które próbowały przejść przez knebel, były kompletnie niezrozumiałe.
    ? Przestań go straszyć ? upomniał tamtego inny. ? Szef powiedział, że mamy go nie zabijać, tylko zostawić w lesie.
    ? A niby dlaczego mielibyśmy go nie wrzucić do wody? Nie zabijemy go przecież, bo on sam się utopi. Zresztą co ja wam będę tłumaczył! ? Jeździec zepchnął człowieka do wody. ? I co, sprzeciwiliśmy się szefowi? Nie. Jedziemy, nic tu po nas.
    Znów dosiadł konia, po czym odjechali. Dopiero wtedy smoczy rycerz wyszedł zza drzew i pobiegł w stronę rzeczki. Przez chwilę miał dylemat. Przysiągł sobie, że będzie chronił tych, którzy znajdą się w potrzebie; innymi słowy, powinien pomóc człowiekowi. Kiedy jednak pomyślał o możliwych konsekwencjach, nabrał szczerej ochoty, żeby zrezygnować z tego zamiaru. Niemniej decyzję podjął bardzo szybko.
    Smokowiec zauważył spętanego mężczyznę, jeszcze zanim wszedł do potoku. Człowiek leżał prawie nieruchomo i bardzo mrużył oczy. Smoczy rycerz chwycił jego ciało, by jednym silnym ruchem wyrzucić je na brzeg.
    Kiedy obaj znaleźli się na ziemi, półsmok zauważył, że mężczyzna zemdlał. Nagle sam poczuł się dość dziwnie, jakby bardziej zmęczony niż powinien. Dłużej nie zaprzątając sobie tym głowy, odpoczął przez chwilę, po czym zabrał ciało niedoszłego topielca w gęstwinę. Wszedł w nią tak głęboko, że nie widział nawet ścieżki, którą pojechali jeźdźcy. Mimo to zlustrował okolicę, chcąc upewnić się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Odetchnął z ulgą ? zauważył tylko ptaki. Uklęknął na jednym kolanie, zerwał pazurami wszystkie pęta i wyjął knebel.
    Wysoki, umięśniony mężczyzna był delikatnie poznaczony zmarszczkami. Miał krótkie, szare włosy i wąsy. Nosił brązowe, skórzane spodnie z szelkami oraz nieco podartą, białą koszulę. Poza tym odzienie człowieka nie różniło się niczym od tego, jakie zwykle zakładali ludzcy mieszczanie.
    Półsmok nie mógł bezczynnie patrzeć na to, co jeźdźcy chcieli uczynić z ofiarą, ale nie potrafił pozbyć się wątpliwości, czy robi dobrze. Po chwili miał okazję, żeby to sprawdzić ? mężczyzna zaczął otwierać oczy. Na początku jakby nie od razu rozumiał, co się stało i kto go właśnie ogląda.
    ? Gdzie jestem?? A ty to kto??
    Kiedy prawie całkiem oprzytomniał, oczy omal nie wyszły mu z orbit. Zaczął nieudolnie zasłaniać się ręką, wciąż patrząc w twarz smokowcowi. Stękał z przerażenia, choć wyraźnie próbował to tłumić.
    ? Cholera, c? co to za??!
    Smoczy rycerz opuścił powoli głowę i westchnął cicho. Właśnie takiej reakcji się obawiał.
    Mężczyzna odsunął się nieco, po czym wstał gwałtownie.
    ? Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale nie mam teraz czasu ? powiedział szybko, strzepując ziemię. ? Daj mi spokój! ? Biegiem oddalił się najszybciej, jak tylko potrafił.
    Zaczęła padać mżawka. Powoli, acz zauważalnie przeradzała się w coraz zacieklejszy deszcz. W sam raz na nastrój smoczego rycerza, który mimowolnie padł na drugie kolano i ryknął głucho.
  9. Knight Martius
    W porządku. Po 5 miesiącach nieustannych prób wiązania końca z końcem, żeby historia miała ręce i nogi, nareszcie mogę powiedzieć, że opowiadanie dobiega epilogu. Wyszło mi dłuższe, niż myślałem na początku, ale mam nadzieję, że było warto. Aczkolwiek z tego, co widzę, opinie na jego temat są, delikatnie mówiąc, podzielone (na forumSENPUU na przykład ludziom się nie podobało) - niemniej zależy mi, żeby usłyszeć werdykty na koniec, nawet jeśli zbyt przychylne nie będą.
    Oprócz ankiety znajdującej się na początku wpisu (zachęcam czytelników do udziału ;]) mam jeszcze krótki zestawik pytań, co do których chętnie bym przeczytał odpowiedzi (oczywiście do niczego nie zmuszam, ale to po prostu są rzeczy, które ciekawią mnie szczególnie).
    1. Czy dostrzegliście w tym opowiadaniu jakiś przekaz? (Głównie po przeczytaniu tego rozdziału...).
    2. Czy opis sytuacji osobistej Reinholda (mam na myśli jego bankructwo) przydał się w jakiś sposób w ocenie bohatera, czy równie dobrze mogłoby go nie być?
    3. Czy intrygi Vilerisa były dla Was zrozumiałe, póki nie wyjaśniłem tego obszernie poza opowiadaniem?
    Co do następnych opowiadań... Pomysłów mi nie brakuje, także wiem, który scenariusz wziąć do kolejnego, tylko że spodziewajcie się go za... kilka miesięcy. Co najmniej. Wcześniej już ukaże się chyba jedynie odnowiona wersja "Smoczego rycerza"...
    Tymczasem przyjemnej lektury!
    PS @BigDaddy - musisz zaczekać z PDF-em jeszcze kilka dni. Chcę dokonać kilku drobnych poprawek (także ostatnich części...), a potem dopiero zamierzam przygotować wersję do wydruku (ja też chciałem sobie to opowiadanie wydrukować). Tak że uzbrój się jeszcze w cierpliwość.


    * * *



    IX

    Kalderan klęczał nad nieprzytomnym Aoim w jego gnieździe, lustrując go badawczo. Dostrzegł parę ran na jego ciele, żadna jednak nie była na tyle duża, by mu zagrażała ? dlatego miał nadzieję, że aves się obudzi. Uwagę smokowca najbardziej zwracała jego twarz, na której pióra wokół oczu zdawały się lekko wyblakłe, jakby od łez. Smoczy rycerz wcale się nie dziwił.
    Znał Aoiego już od dwóch lat. Kiedy w trakcie swoich podróży znalazł się w tym lesie, ptakoczłek zaatakował go, omyłkowo biorąc za intruza. Choć był on zwinniejszy w powietrzu od Kalderana, nie mógł się z nim równać, toteż walka o mało co nie skończyła się dla niego tragicznie. Półsmok jednak go nie zabił ? dowiedział się, o co Aoi tak zawzięcie walczył, kiedy zobaczył Sarinę. Pamiętając, jak wiele znaczyli dla niego rodzina i ziomkowie, momentalnie nabrał do dwójki avesów szacunku. Podczas gdy zdrowiejący ptakoczłek nie mógł zbytnio opuszczać gniazda przez kilka dni, smoczy rycerz chętnie im pomagał. Aoi bardzo szybko wybaczył mu odniesione rany i jednocześnie przeprosił za nieporozumienie. Na odchodne Kalderan otrzymał od niego przydomek ?brat przestworzy? ? choć prywatnie uważał je za dziwne, nie mógł spierać się z tym, jakoby aves rzeczywiście czuł do półsmoka braterską więź.
    Smokowiec nie zapomniał o szlachetności przyjaciela. Tuż po tym, jak ludzie odeszli, zabrał go do gniazda, przewrócił na plecy i czuwał całą noc. Znalazł się tutaj, ponieważ nie mógł zasnąć ? z tego względu postanowił rozwinąć skrzydła w świetle gwiazd. Akurat przelatywał niedaleko lasu i pomyślał przy okazji, żeby zobaczyć, co u Aoiego i Sariny. Jako że mogli szykować się do snu, o ile już nie spali, nie chciał odwiedzać ich o tej porze ? miał zamiar jedynie popatrzeć na gniazdo i powspominać dni, które tu spędził.
    Nie spodziewał się przy tym, że ujrzy coś takiego. Stracił wówczas nastrój na jakiekolwiek sentymenty.
    Kalderan zobaczył przez dziury w zaroślach promienie wschodzącego słońca. Sam większość czasu nie spał, a jeśli już, to bardzo lekkim snem. Teraz też nie chciał zmrużyć oka, dopóki Aoi się nie przebudzi. W końcu, ku swojej uldze, ujrzał niemrawo unoszące się powieki ptakoczłeka.
    Nagle aves zerwał się w jednej chwili, siadając i wydając z siebie jastrzębi okrzyk. Oddychał szybko i miarowo, wyraźnie próbując zrozumieć, co się stało, nim stracił przytomność, i gdzie teraz się znalazł. Kalderan odczytał z jego oczu te same uczucia, jakie targały nim, gdy bronił terytorium przed półsmokiem: strach pomieszany z determinacją.
    Aoi zauważył smoczego rycerza dopiero po chwili.
    - Kalderan? ? odezwał się w ludzkim języku. Jako że obaj go znali, od początku posługiwali się nim, gdy rozmawiali ze sobą, ewentualnie wspomagając się odgłosami odpowiednio smoczymi i jastrzębimi. ? Co się stało? Gdzie Sarina?
    Smokowiec powoli spuścił głowę, unikając odpowiedzi.
    - Gdzie siostra?! ? nie ustawał aves.
    Półsmok odpowiedział nie od razu:
    - Ona nie żyje.
    Ponownie spojrzał w oczy Aoiemu ? dostrzegł w nich gniew.
    - Kłamiesz ? powiedział ptakoczłek oskarżycielsko. ? Ona nie mogła? Ona żyje! Musi żyć!!!
    Aves chciał zerwać się na nogi, ale Kalderan przytrzymał go, rycząc wściekle.
    - Puszczaj mnie! ? wrzasnął Aoi, usiłując się wyrwać.
    - Ona zginęła na twych oczach! ? warknął smoczy rycerz.
    Ptakoczłek nagle poczuł się słabo. Przestał stawiać opór. Spojrzał w oczy półsmokowi, doszukując się w nich jakichkolwiek oznak kłamstwa.
    Nie znał jednak kodeksu smoczych rycerzy, więc nie mógł wiedzieć o jednej z jego zasad: smoczy rycerz zawsze mówi prawdę.
    Ale do Aoiego to nadal nie docierało. Próbował znaleźć cokolwiek, co mogłoby wpłynąć na znaczenie tego, co usłyszał. Poczuł tylko pustkę.
    Pustkę w umyśle i w sercu.
    Zapłakał rzewnymi łzami. Zakrył oczy dłońmi, chcąc pogrążyć się we własnym smutku. Utracił wszystko. To, co kochał i w co wierzył, nagle umarło. Przeminęło bezpowrotnie. Nic już się dla niego nie liczyło. Absolutnie nic.
    A jednak w życiu Aoiego znalazł się ktoś, kto się z tym nie zgadzał. Kalderan czuł, że musiał się odezwać, uspokoić i pocieszyć przyjaciela. Obawiał się jednak, że mógłby go tylko rozsierdzić ? nie potrafił dobrać odpowiednich słów. Usiadłszy po uprzednim odgarnięciu ogona, ostrożnie objął potężną ręką szyję ptakoczłeka. Ponownie zdał sobie sprawę, że w porównaniu z nim musiał być niemal olbrzymem.
    - Różne są koleje losu ? rzekł w końcu. ? Nie rozpaczaj. To nic nie zmieni.
    Aoi nadal płakał ? nawet nie protestował przeciwko próbom półsmoka. Tak bardzo był pochłonięty użalaniem się nad sobą, że nie chciał zwracać uwagi na jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz. Moment później jednak zabrał dłonie, ukazując załzawione oczy. Mimo wszystko słowa smokowca częściowo poskutkowały ? próbował już wrócić na ziemię, spojrzeć na wszystko z dystansu. Problem w tym, że nie potrafił.
    Tym bardziej że w jego głowie pojawiła się jeszcze jedna myśl.
    - To? to ten człowiek ? rzekł jeszcze dość płaczliwie, ale zaraz dodał żywiołowo: ? To jego wina.
    Jego wina!
    Kalderan zamruczał przeciągle, zabierając rękę.
    - Nie rób tego.
    - To on ją zamordował! ? wrzasnął aves, zrywając się na równe nogi, przed czym smoczy rycerz już nie mógł go powstrzymać. ? Ten sęp to zrobił! Odnajdę go! Zabiję, rozszarpię, wypatroszę!!!
    Smokowiec ostro warknął w proteście, również wstając i tym samym zagradzając ptakoczłekowi wyjście z gniazda. Jako że był bardzo wysoki, stał pochylony, czując, jak skrzydła ocierają się o sufit, jaki tworzył głaz.
    - Nie wtrącaj się! ? krzyknął Aoi.
    - Zemsta nie rozwiąże twych problemów ? powiedział półsmok stanowczo. ? Nie przywrócisz Sarinie życia.
    - Co z tego?! Ma zapłacić za to, co zrobił!
    - On też nie działał z żądzy mordu.
    Ptakoczłek uważnie zmierzył wzrokiem Kalderana. Zdawał się powoli odzyskiwać rozsądek ? choć gniew, jaki z niego kipiał, wciąż nie opadał.
    - Skąd ty to wiesz?
    Smoczy rycerz spuścił wolno głowę.
    - Vileris. Wszystko opowiedział.
    *
    - Właśnie wysłuchałeś całej historii dotyczącej Reinholda i naszej wyprawy, Kalderanie ? rzekł Vileris. ? Uważam, że nie powinniśmy oceniać go pochopnie. To prawda, że dopuścił się potwornego czynu. Ponadto idealnie wypełniał stereotyp człowieka jako istoty ograniczonej - niemal do samego końca nie liczył się z tym, że ma zabić inteligentne stworzenie, które dla kogo innego może być wyjątkowo ważne. Sam więc widzisz, że taki czyn jest sprzeczny nie tyle z naszymi światopoglądami, co z normami moralnymi w ogóle. A jednak można wyjaśnić jego postępowanie. Każdy dzień mianowicie coraz bardziej oddalał go od jego córki. Wszystkie możliwości mu się wyczerpały, dlatego przyjął propozycję od Mariusa. Nieważne, że to nie był ktoś godny zaufania, nieważne, że Reinhold miał zrobić to, co zrobił, nieważne wreszcie, że porwał się on na spore ryzyko, decydując się na tę wyprawę. Czuł, że postąpił, jak musiał, żeby ją ocalić? Nic nie powiesz, Kalderanie?
    Kalderan wolał słuchać, niż mówić. W przeciwieństwie do Vilerisa znał sprawę tylko z drugiej ręki, więc nie chciał wydawać pochopnych osądów, jak nieomal to zrobił w przypadku Reinholda. Głęboko w nim jednak postępowanie arystokraty, pomimo jego tragicznej sytuacji, nadal budziło sprzeciw.
    - Zabił siostrę Aoiego ? przemówił w końcu. ? Pozbawił jedynej dla niego rodziny dla własnych celów. Nawet jeśli ratował córkę, dopuścił się odrażającego czynu. Nic go nie usprawiedliwia.
    - Jesteś tego pewien? Gdybyś znalazł się w tej samej sytuacji, jak byś postąpił?
    - Inne rozwiązanie? ? odparł smoczy rycerz po chwili namysłu. ? Ono musiałoby istnieć.
    - Może i istniało, ale nie dla Reinholda; tym bardziej że, jak wspomniałem, próbował on już wszystkiego. Poza tym sam widziałem, że nie zabił Sariny z czystym sumieniem. Wśród ludzi krąży takie powiedzenie, że tylko krowa i przydrożny kamień nie zmieniają poglądów. Zgodnie z nim tuż przed śmiercią siostry Aoiego musiało do Reinholda dotrzeć, na co się zgodził. To w rzeczywistości dobry człowiek, tylko? zagubiony.
    Smokowiec zamilkł na chwilę, chcąc przetrawić wszystko. W końcu skinął głową w stronę Vilerisa.
    - O co chodzi, Kalderanie?
    - Co ty byś zrobił?
    - Myślę, że to samo, co Reinhold ? odrzekł Vileris po krótkim namyśle.
    Półsmok spojrzał na niego z nutką niechęci. Elf to dostrzegł.
    - Możesz o mnie myśleć, co chcesz. Rozumiem jednak więcej, niż ci się wydaje. Opowiedziałem ci też o tym, co stało się z Rasinem, jaki był mój udział w wyprawie i dlaczego w ogóle się na to zgodziłem, więc wiesz, że znalazłem się zasadniczo w bardzo podobnej sytuacji. Czy uważasz, że jestem zadowolony z tego, co uczyniłem? Oczywiście, że nie jestem. Jednakże zrobiłem to, co musiałem. Dziwię się zresztą, że mnie już nie wyklinasz z tego powodu.
    - Działałeś? w słusznej sprawie.
    - A czym ona się różni od sprawy Reinholda?
    Kalderan warknął cicho.
    - Widzisz, Kalderanie, taki obrót spraw zawsze budzi nasz sprzeciw ? rzekł zaklinacz, rozkładając ręce. ? Ale taka jest prawda. Wszyscy jesteśmy ograniczeni.
    *
    - Chyba mi nie powiesz, że człowiek? ? chciał powiedzieć Aoi, ale urwał, nie mogąc wyjść z szoku po historii, którą usłyszał od Kalderana. Cały gniew, jaki czuł jeszcze niedawno, zaczął ulatywać.
    Smoczy rycerz pokręcił smutno głową.
    - Ale ten elf? Vileris? on działał wraz z nimi. On ich tu przyprowadził! Mógł przecież to wszystko wymyślić!
    - Vilerisowi zawdzięczasz życie.
    - Jemu?? Niby jak?
    Smokowiec nie odpowiedział. Aves próbował przypomnieć sobie wszystko, co przeżył w związku z elfem ? nic jednak nie przychodziło mu do głowy.
    - Powiesz mi w końcu? ? ponaglił półsmoka.
    - On jest zaklinaczem. Gdy cię dotknął, rzucił na ciebie zaklęcie. Gdyby nie ono, zginąłbyś przebity mieczem.
    Ptakoczłekowi nagle wszystko się rozjaśniło. Teraz wiedział, jakim cudem chwilę po walce z jednym z nich znalazł się w innej części lasu. Z drugiej strony? może i to zaklęcie uratowało mu życie, ale jednocześnie przeniosło z dala od Sariny. Sprawiło, że nie mógł jej w żaden sposób pomóc.
    ?Czyli albo ja, albo? ona??.
    - Przepuść mnie ? rzekł aves beznamiętnie.
    - Nie rób niczego głupiego ? odparł Kalderan, dostrzegłszy w oczach przyjaciela pustkę.
    Ptakoczłek popchnął smokowca, chcąc przez niego przejść. Półsmok nie stawiał oporu, ale miał obawy co do postawy Aoiego. Spojrzał na niego pytająco, ale ten nie odwrócił się w jego stronę, tylko wyszedł z gniazda. Smokowiec ruszył za nim.
    Smoczy rycerz zauważył, że aves rozłożył skrzydłoręce. Z warknięciem podszedł do niego gwałtownie, ale Aoi zdążył wzbić się w powietrze, poza jego zasięg. Leciał coraz wyżej, między koronami drzew. Kalderan, nie tracąc już czasu, sam rozprostował skrzydła i uniósł się w ślad za ptakoczłekiem.
    Półsmok może i był na tyle silny, by latać bardzo sprawnie, ale na polu szybkości przegrywał z Aoim. Nie był też tak zwinny, przez co miał problemy z takim zbalansowaniem lotu, by trafić w jak najmniej gałęzi. Ptakoczłek radził sobie z tym zdecydowanie lepiej, także z powodu swoich skrzydłorąk.
    Aves znalazł się nad koronami drzew, bardzo wysoko nad ziemią. Spojrzał przymkniętymi oczyma na słońce, które dopiero niedawno wstało na nowo. Nie leciał już wyżej. Nie miał jednak ochoty
    cieszyć się pięknem tego poranka.
    Zwolnił skrzydła.
    Kiedy Kalderan wreszcie wydostał się z gąszczu gałęzi, zobaczył Aoiego spadającego bezwładnie w stronę ziemi. Rycząc wściekle, zatrzymał się w powietrzu, po czym zmienił tor lotu w kierunku avesa. Choć leciał najszybciej, jak potrafił, i tak nie zdążył, nim ptakoczłek ze skrzekiem zaliczył pierwsze gałęzie. Smokowiec zaryzykował ? zanurkował między koronami drzew.
    Po chwili obaj znaleźli się niewiele wyżej niż na wysokości podszytu. Smoczy rycerz, trzymając na rękach omdlałego i poranionego Aoiego, powoli lądował, sycząc z bólu. Takie działanie kosztowało go sporo mniejszych ran na skrzydłach, przez które mógł zapomnieć o lataniu przynajmniej na pół dnia. Ważne jednak, że mu się udało.
    Wylądowawszy na trawie, Kalderan powoli położył avesa na ziemi. Uklęknął nad nim, chcąc go obejrzeć. Ptakoczłek leżał z zamkniętymi oczami i otwartym dziobem, utraciwszy przynajmniej parę piór i otrzymawszy sporo skaleczeń i siniaków. Smoczy rycerz westchnął smutno ? choć chciał inaczej, zakładał najgorszy możliwy scenariusz.
    Tym większą radość poczuł, gdy zaraz zobaczył, jak Aoi unosi powieki.
    Próbując jednak odzyskać świadomość do końca, ptakoczłek nie spojrzał na smoczego rycerza. Cały czas wpatrywał się w martwy punkt na niebie. Półsmok patrzył na niego z troską.
    - Gdzie ja jestem?? ? zapytał aves nieobecnym głosem. ? Czy to już? niebiosa??
    Smokowiec zamruczał cicho. Dopiero wtedy Aoi spojrzał w jego stronę.
    - Nie? ? majaczył dalej. ? To nie tak? Ten świat wydawał mi się taki? taki piękny?
    - Nasz jest piękny ? odparł Kalderan. ? Jeno ty musisz to zauważyć.
    - Ten? Nie. Ten na pewno nie. ? Ptakoczłek odzyskiwał już czucie rzeczywistości. ? Kalderan, proszę cię, zrozum to. Straciłem wszystko, co kochałem. Tylko Sarina sprawiała, że każdy dzień przynosił dla mnie nową nadzieję? Żałuję głównie tego, że nie poświęciłem jej tyle czasu, ile mogłem? że nie zobaczę już jej uśmiechu?
    - Poświęcałeś jej cały swój czas. Oboje byliście dla siebie nierozłączni.
    Kalderan spuścił głowę, czując narastającą melancholię. W końcu kontynuował:
    - Ja również straciłem wszystko. Moja rodzina, przyjaciele? inni smoczy rycerze? odeszli. Nic nie mogłem na to poradzić. Czułem, iż straciłem powód swej egzystencji. Lecz? to mnie nie powstrzymało. Świat rzucił mi wyzwanie. Podjąłem je. Choć nie mam pojęcia, dokąd to zmierza, nie poddaję się. Zobaczyłem także ponownie piękno owego świata? włącznie z tym, którego nie dostrzegałem wcześniej.
    - Ale ty to nie ja?
    - Samobójstwo popełniają jeno głupcy i słabi psychicznie ? odparł półsmok stanowczo. ? Jeżeli tego nie rozumiesz, zasługujesz na to, co chciałeś zrobić ze sobą.
    Aoi milczał. Czuł głównie bojaźliwość.
    - To co mogę zrobić?
    Kalderan leniwie zmrużył oczy.
    - Możesz zamieszkać u mnie.
    Ptakoczłek spojrzał na smoczego rycerza ze zdziwieniem.
    - Ja? U ciebie?
    Smokowiec kiwnął głową.
    - Ale ja nie mogę tak? Przecież będę ci tylko zawadzał?
    - Żaden z nas nie może dźwigać swego brzemienia sam. Odzyskasz siły. Znajdziesz partnerkę.
    - Ja jej już nie pokocham?
    - Czas leczy rany. Nie cofniesz tego, co się stało, przeto patrz w przyszłość.
    Kalderan powoli wstał. Aoi wciąż nie mógł wyjść z szoku.
    - Naprawdę mogę zamieszkać u ciebie?
    Smoczy rycerz wyciągnął rękę w kierunku avesa. Ten, rozumiejąc przekaz, powolnym ruchem uniósł swoją dłoń. W końcu obaj ją sobie uścisnęli. Półsmok pomógł przyjacielowi wstać.
    Aoi zdawał się lekko chwiać przez chwilę, ale szybko odzyskał równowagę. Spojrzał Kalderanowi w oczy. Z jego wzroku biła nadzieja na przyszłość.
    - Dziękuję, bracie przestworzy. Dziękuję.
    *
    - Ubiegłej nocy Reinhold przybył do mnie ze zwłokami avesa ? rzekł Marius. ? Dobrze się spisałeś, Vilerisie.
    - Zrobiłem, co musiałem. Zastanawia mnie jednak, w jaki sposób Reinhold odnalazł twoje laboratorium. O ile dobrze pamiętam, nie powiedzieliśmy mu, gdzie ono jest.
    - Nie musieliśmy. Wysłałem na zwiady swojego kruka, żeby się dowiedzieć, jak idzie mu misja. A jako że Reinhold był już w drodze powrotnej, mój podopieczny zaprowadził go tu.
    Vileris milczał. W końcu postanowił zmienić temat:
    - Dobrze, Mariusie, ja wypełniłem swoją część umowy. Czas, żebyś ty wywiązał się ze swojej.
    - Och, za kogo ty mnie masz, Vilerisie? Wiele można mi zarzucić, ale na pewno nie to, że nie dotrzymuję danego słowa. Zaraz otrzymasz obiecaną nagrodę.
    Marius zaprowadził zaklinacza do zamkniętych drewnianych drzwi w swoim laboratorium, za którymi, jak opowiadał wcześniej, trzymał uwięzioną elfkę. Otworzył zamek od nich i uchylił je lekko.
    - Pozwolisz, że zostawię cię na chwilę ? oznajmił gościowi, po czym wszedł do środka.
    Elf czekał dłuższą chwilę. Nawet przy wrodzonej cierpliwości odnosił wrażenie, że czas dłuży się niemiłosiernie. Z racji tego, że zostało mu jeszcze bardzo dużo lat życia, nie chciał szarpać sobie nerwów ? mimo to intensywnie się zastanawiał, co mogło jej się stać. Wszak długo się z nią nie widział.
    W końcu powściągane z trudem emocje przeważyły ? zaklinacz powoli otworzył drzwi na oścież. Nim jednak zdążył zabrać rękę, w jego objęcia wskoczyła kobieta. Przytuliła się czule do Vilerisa.
    Była to elfka ? smukła i piękna. Chwilę później zabrała twarz z szyi zakliacza, ukazując w pełnej okazałości swoje prześliczne rysy, bardzo jasne blond włosy i cudownie świecące szmaragdowozielone oczy, z których biła nieopisana tęsknota. Jej ubranie było skąpe i podniszczone, ale to nie przeszkadzało elfowi. Najważniejsze, że wróciła.
    - Przypuszczam, że oboje jesteście zmęczeni ? powiedział Marius, wychodząc z pomieszczenia i stając po boku od obojga elfów. ? Zechcecie może skorzystać z mojej sypialni, żeby zregenerować siły?
    - Dziękujemy za propozycję, ale na pewno sobie poradzimy ? odrzekł spokojnie Vileris. Zbliżało się południe, więc nie ukrywał, że po wyprawie przydałby mu się solidny odpoczynek - ale pod wpływem doświadczeń wyniesionych z kontaktów z Mariusem nie mógł pozbyć się złych przeczuć.
    Alchemik odparł dopiero po chwili:
    - Rozumiem. To teraz, jeśli pozwolicie, wrócę do swojej pracy. Wy jesteście wolni. Zgodnie z tym, co obiecałem Vilerisowi, nie będę was już nigdy niepokoił.
    Oboje skorzystali z przyzwolenia i opuścili laboratorium.
    Marius mieszkał w odosobnieniu, a cała ziemia wokół zdawała się wypalona ? absolutnie nic na niej nie rosło, nawet trawa. Nie oddalili się jednak za bardzo, a już krajobraz powoli wracał do normy. Z czasem nawet zauważyli zagajnik, w który zaraz się zaszyli.
    - Jak się czujesz? ? zaczął Vileris, spacerując wraz z elfką między młodymi drzewami w świetle znajdującego się na zenicie słońca. ? Lia?
    - Ja? Jeszcze nie całkiem dobrze? ? odpowiedziała aksamitnym głosem.
    - Przypuszczam, że masz stamtąd dość traumatyczne przeżycia, ale? muszę o to zapytać. Byłaś tam bowiem miesiąc. Co Marius ci robił przez ten czas?
    - Wiesz? przyznam, że nie pamiętam. Cały czas siedziałam w jednym pomieszczeniu? ale co ja tam robiłam?
    - Na pewno nie potrafisz nic sobie przypomnieć?
    Lia zastanowiła się przez moment.
    - Właściwie? tylko jedno pamiętam. Próbowałam w dyskretny sposób dowiedzieć się, kim naprawdę jest Marius.
    Zaklinacza to zaskoczyło ? ale jak zaraz skojarzył, niepotrzebnie. Elfka też znała się na magii, jej specjalnością było odczytywanie tożsamości istot żywych. Na podstawie kilku szczegółów, które wyłapywała odpowiednimi zaklęciami, potrafiła rozpoznać, kim dana osoba jest i czym się zajmuje. Umiała też czytać w myślach, ale ktoś, kto też miał cokolwiek wspólnego z magią, dawał radę rozpoznać natychmiast, kiedy niepowołana wchodziła do jego umysłu. A oczywiste było, że Marius nie mógł dowiedzieć się o jej zdolnościach.
    - Udało się? ? zapytał Vileris.
    - Całkowicie ? odparła elfka.
    - Toteż kim on jest?
    Lia westchnęła.
    - To nekromanta.
    Zaklinacz pobladł momentalnie. Właśnie spełniły się jego najgorsze obawy ? wysłanie Reinholda, ?lekarstwo? dla jego córki, zabójstwo avesa? Nagle wszystko zaczęło układać się w logiczną całość! Musiał tylko dowiedzieć się, co to właściwie miało oznaczać.
    Vileris zerwał się na równe nogi, po czym skierował się w stronę, z której oboje wracali. Gdy jednak odszedł od Lii na kilka kroków, nagle uderzył o coś twardego; zupełnie jakby stała tu ściana. A nie było tu nic ? dopiero po chwili rozpostarła się wokół nich przezroczysta bariera o średnicy co najmniej kilku metrów.
    - Do kroćset! ? warknął elf, waląc z wściekłości w barierę. Pięści jednak w żadnym wypadku nie mogły się przez nią przebić. Lia patrzyła na to z mieszaniną zaskoczenia i strachu.
    - Skąd tu ta bariera?!
    Zaklinacz miarowo oddychał, próbując się uspokoić. Moment później podszedł z powrotem do elfki.
    - Nic z tego? W swojej sferze magii nie znam zaklęcia pozwalającego na zneutralizowanie bariery.
    - Ani ja ? odparła Lia. ? Ale skąd się tu wzięła?
    Vileris próbował pomyśleć. W końcu odrzekł:
    - Chyba wiem dlaczego. Marius rzucił na ciebie zaklęcie polegające na rozpostarciu nad nami bariery w momencie, gdy dowiem się o jego prawdziwych zamiarach. Wystarczy już, że wiem, czym właściwie się zajmuje? a dalszych jego działań mogę się domyślać.
    - Ale chyba bym zapamiętała, gdyby zrobił mi coś takiego?
    - Owszem. Nie pamiętasz, co ci podawał, jak byłaś u niego w niewoli?
    Elfka pokręciła głową.
    - Nie pamiętam nic.
    - Musiał w takim razie podać ci eliksir, który wyczyścił ci pamięć. Przez to nie pamiętasz niczego
    oprócz tego, czego dowiedziałaś się o nim samym. Marius postąpił tak w pełni świadomie. Nie widzę innego wyjaśnienia.
    Lia spuściła głowę w geście wstydu.
    - I nie wiadomo, kiedy bariera zniknie?
    - Niestety? Ja tym bardziej nie wiem.
    - Vileris? przepraszam.
    - Lia, to nie twoja wina. Oboje wiemy, kto jest za to odpowiedzialny. Bardziej martwi mnie? co innego.
    - Co?
    Vileris westchnął melancholijnie.
    - Właśnie podpisałem wyrok na nikomu niewinnego człowieka.
    *
    Franziska szła z krużem świeżo przegotowanej wody. Mijała wielką sień, pomalowaną na jasnożółto z czarnymi wzorami u licznych wypukłych krawędzi. Gdzieniegdzie przewijały się niezwykle ozdobne ornamenty wraz z malunkami drzew liściastych, od widoku których natychmiast robiło się pani domu lżej na sercu. Pośrodku pomieszczenia, pod zawieszonym herbem rodu przedstawiającym konia stojącego dęba, znajdowały się schody wiodące na górę ? właśnie tam udała się kobieta.
    Wąski korytarz ozdobiony w kołtryny ukazujące głównie pola różnorakich kwiatów prowadził do paru pokoi. Idąc przezeń, Franziska zaledwie rzuciła okiem na mijane w pewnej chwili lustro, z którego odbijała się dość korpulentna kobieta w średnim wieku. Weszła do najbliższych drzwi po lewej stronie.
    Miejsce, w którym się znalazła, było skromnie urządzone, co bardzo kontrastowało z bogactwem zdobień, jakimi cechowała się posiadłość. ?Ale zdobniki nie meble, nawet bankrut nie może się ich pozbyć?, nieraz myślała kobieta z goryczą. Przy jednej z pomalowanych na jasnobrązowo ścian na podłodze z tarcicy sosnowej leżało bowiem duże łóżko, obok którego stały pomalowany na ciemnozielono stolik z drewna lipowego, na którym pani domu dostrzegła łyżkę, miskę z nienaruszoną zupą oraz czystą szklankę, i niski zydel bez oparcia. Poza tym nie było tu żadnych innych mebli. Po przeciwległej stronie znajdowało się oszklone okno z widokiem na szeroki dziedziniec dworu, skąpany w delikatnie dającym o sobie znać zachodzie słońca.
    W łóżku pod puszystą kołdrą leżała blada dziewczyna o długich czarnych włosach. Franziska podeszła do stolika, gdzie przysunęła szklankę bliżej siebie i ostrożnie nalała do niej wody z krużu, zapełniając nią większość naczynia. Postawiwszy dzbanek na meblu, zbliżyła się do chorej i dotknęła dłonią jej czoła. Było rozpalone.
    Stan zdrowia Kathariny od dłuższego czasu wywoływał u jej matki niepokój ? jeśli w jakiś sposób się zmieniał, to tylko na gorsze. Miesiąc temu dziewczyna straciła apetyt ? posiłki, jakie przynosiła jej Franziska, już wówczas jadała tylko od czasu do czasu, a od tygodnia odmawiała jedzenia w ogóle. Przynajmniej płyny przyjmowała jeszcze bez oporów. Trudno jednak było nazwać to pocieszeniem, tym bardziej że nic nie zapowiadało, by bardzo wysoka gorączka córki miała spaść choć odrobinę. Teraz Katharina próbowała łapać oddech ? grunt jednak, że kaszel chwilowo przestał ją męczyć?
    Zaraz Franziska przestała o tym myśleć, ponieważ bała się wykrakać. Przysunęła zydel bliżej łóżka i usiadła na nim.
    - Skarbie, jak się czujesz? ? powiedziała czułym tonem do dziewczyny.
    Katharina zwróciła niemrawo wzrok w stronę matki. Nic nie odpowiedziała, wciąż zajęta próbami opanowania oddechu.
    Franziska wzięła szklankę z wodą i przysunęła blisko twarzy córki. Dziewczyna powoli wyjęła ręce spod kołdry i złapała ją od dna, przysuwając bez pośpiechu do ust. Ostrożnie sączyła ciepłą, nie za gorącą wodę. W końcu powoli zdjęła ręce spod naczynia, które matka zaraz spokojnym ruchem zabrała i postawiła z powrotem na stoliku.
    - Podgrzać ci zupę? ? zapytała dziewczynę.
    - Ja? nie? nie? ? wydukała słabo.
    - Słońce ty moje, musisz coś jeść! Umrzesz, jeśli pójdzie tak dalej! Zobaczysz, tylko ci się polepszy!
    - Ale? naprawdę?
    Franziska lekko się skuliła przerażona. Nie potrafiła zmusić Kathariny, żeby chociaż wzięła łyżkę, ale dobrze wiedziała, że dalsze chodzenie na ustępstwa tylko pogorszy wszystko. Choroba postępowała, a ona nie mogła nic na to poradzić. Zresztą nie tylko ona.
    - Mamo?
    - Słucham, córeczko.
    - Gdzie? tata?
    - Twój tata? Niedawno znowu wyszedł? po lekarstwo dla ciebie. Powinien zaraz wrócić.
    ?Mam taką nadzieję?, pomyślała Franziska. ?Oby ten bęcwał nie kłamał z lekarstwem, inaczej gorzko tego pożałuje!?.
    Nigdy nie ukrywała, że nie przepada za swoim mężem. Już odkąd Reinhold przepuścił beztrosko cały majątek, miała go za nic ? tym większą zaś żywiła wobec niego urazę, gdy okazywało się, że nie potrafił znaleźć niczego na chorobę ich córki. Żeby chociaż był przy niej! Ale nawet to zdawało się dla niego abstrakcją. Może i była w stosunku do niego niesprawiedliwa, tym bardziej że to właśnie mąż zarabiał na ich utrzymanie? ale on poza tym naprawdę nie dostarczał jej żadnych powodów, by mogła zmienić o nim zdanie. Ostatecznie musiała zdać się na własne siły ? a także nielicznej służby ? żeby zapewnić Katharinie opiekę. Teraz myślami też była tylko przy niej.
    Zerwała jednak głowę, kiedy usłyszała kroki. Powoli wstała i zaczęła podchodzić do wyjścia z sypialni ? w końcu zatrzymała się. Zaraz bowiem na progu znalazł się Reinhold, zdyszany i mokry od potu. Najwyraźniej bardzo się śpieszył z dotarciem tutaj.
    - Jestem? Wybaczcie mi, że tyle to trwało.
    - Masz to lekarstwo? ? zapytała Franziska bez ogródek.
    - Kochanie, nie wróciłbym bez niego?
    Z niewielkiej torby, którą arystokrata wziął ze sobą, wyjął małą, bardzo wypukłą fiolkę. W środku znajdował się błękitny płyn bulgoczący nieco.
    - To bezpieczne? ? spytała żona z obawą.
    - Franzisko, nigdy się nie dowiemy, jeśli tego nie sprawdzimy.
    - Reinhold!
    - Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Jeśli to nie zadziała, to ja już nie wiem, co robić.
    Reinhold zrzucił z siebie torbę i podszedłszy do łóżka, na którym leżała córka, usiadł na zydlu. Używając trochę siły, odkorkował fiolkę ? zrobił to przy tym tak gwałtownie, że przez chwilę miał wrażenie, iż część płynu pod wpływem ciśnienia się wyleje. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Żona patrzyła na wszystko z niepokojem.
    - Słuchaj, aniele? ? zaczął cicho arystokrata. ? Muszę podać ci to lekarstwo do ust, więc proszę cię? nie rób nic przez chwilę.
    Dziewczyna kiwnęła głową. Nie ruszyłaby się i tak, tak bardzo choroba ją wykończyła. Reinhold podetknął Katharinie fiolkę pod usta, po czym ta z trudem przytrzymała ją rękoma od dna.
    - Masz wypić wszystko ? powiedział ojciec. Córka usłuchała, ponieważ powoli, miarowo wypijała cały płyn z naczynia.
    Zaraz szlachcic odstawił pustą fiolkę na stolik, zabrawszy ją spod ust dziewczyny, i czekał.
    - Co ma się stać? ? zapytała Franziska.
    - Nie wiem. Powiedziano mi, że ten eliksir jest magiczny, więc efekt powinien być natychmiastowy.
    Brak reakcji. Katharina położyła głowę z powrotem na poduszce.
    - To dlaczego nic się nie dzieje? ? powiedziała żona, tracąc cierpliwość.
    - Skąd mam wiedzieć? Może to się dopiero za chwilę??
    Zanim Reinhold skończył, dziewczyna zaczęła oddychać jeszcze głębiej. Zdawało się, że się dusi. Pisnęła, co jednak było ledwo słyszalne ? głos jakby ugrzązł jej w gardle.
    - Co to jest? ? krzyknęła Franziska przerażona. ? Zrób coś!
    - Kiedy nie wiem co! ? odparł Reinhold z nie mniejszym przestrachem.
    Katharina zakaszlała przeraźliwie; wypluła na kołdrę kilka kropel krwi. Ojciec wstał, po czym ustawił ją w pozycję siedzącą i przytrzymał za tors, chcąc opanować jej konwulsje. Ona tylko miotała się jeszcze bardziej. Matka zaraz podeszła do córki od drugiej strony łóżka i zaczęła mówić:
    - Córeczko, uspokój się, nic się nie dzieje!
    - Służba! Służba! Wezwać medyka! Natychmiast! ? wołał Reinhold, ale nikt nie nadchodził.
    Nagle dziewczyna przestała kaszleć. Jej oczy zdawały się niemal wyłazić z orbit. Na twarzy zastygł wyraz strachu i niedowierzania. Ciało Kathariny opadło bezwładnie.
    Szlachcic jeszcze przez chwilę nie mógł otrząsnąć się z przerażenia. Oddychał miarowo, próbując zrozumieć, co się stało. Po prostu nie potrafił w to uwierzyć! Podobnie zareagowała Franziska ? otrząsnęła się jednak szybciej.
    - Ty? ty wieprzu! ? wrzasnęła oskarżycielsko, czerwona z gniewu. ? Coś ty zrobił naszej córce?! Coś jej, bęcwale, podał?!
    - Ja? nic nie rozumiem! ? krzyknął zdezorientowany. ? Zapewniono mnie, że to ma pomóc naszej
    córce, a nie?!
    - A nie co?! I ty śmiesz się mienić panem tego domu?! Nienawidzę cię, łajdaku! Za długo ci już na to pozwalałam!
    - Pozwól mi to wytłumaczyć! ? ryknął Reinhold, wstając.
    - Miałeś już wiele lat na tłumaczenie się! Nie będę przebywała z warchołem w jednym domu! Wynoszę?
    Nagle Franziska zaczęła się dusić. Arystokrata zauważył rękę zaciśniętą na jej szyi ? rękę Kathariny. Przybrawszy ponownie pozycję siedzącą, zdawała się robić to z premedytacją. Kobieta nie mogła złapać tchu.
    - Zostaw ją! ? wrzasnął szlachcic blady ze strachu, próbując odciągnąć córkę od żony. Ale nie dość, że ta siedziała twardo, to jeszcze nawet nie zareagowała na te próby.
    W końcu głowa Franziski opadła bezwładnie na dłoń Kathariny. Dziewczyna puściła ją, pozwalając jej zatoczyć się po podłodze.
    Zerwała się z łóżka na równe nogi, ukazując swoją szkarłatną koszulę nocną. Reinhold cofnął się, nie mogąc oderwać ze swojej córki oczu, tak się bał.
    - Katharina??
    Dziewczyna właśnie wpatrywała się bezpośrednio w niego. Szlachcic spojrzał w jej oczy. Były puste.
    - Służba! ? wrzasnął. ? Służba! Na pomoc! Ktokolwiek!
    Niespodziewanie w całym pokoju się ściemniło. Okno, które wcześniej ukazywało dziedziniec posiadłości arystokraty w blasku zachodzącego słońca, teraz pokazywało nieprzeniknioną czerń. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Następnie odgłos zamka, do którego przekręcono klucz. Było już tak ciemno, że Reinhold nie widział nic. Zaraz jednak pojawiło się jakieś źródło światła ? nagle zmaterializowała się postać, z której biła świecąca białawym światłem poświata. Dzięki temu ledwo dostrzegał Katharinę ? ale tej drugiej osoby już nie rozpoznał.
    - Dobry wieczór, panie Reinholdzie ? powiedział osobnik. Ten głos należał do Mariusa. ? Nie ma potrzeby wzywać służących? Już sprawiłem, że spakowali manatki.
    Reinhold zaczął tłumić przerażenie gniewem.
    - Coś? ty jej zrobił?! ? krzyknął.
    - Wypełniłem swoją część umowy. Uzdrowiłem ją.
    - Łżesz! Ten potwór to nawet nie moja córka!
    - Rozumiem, że nie podziela pan mojego punktu widzenia? ? W głosie alchemika dało się wyczuć lekką urazę. ? Cóż? mówi się trudno.
    Katharina śmiało podchodziła do Reinholda, który zaczął się cofać, ale zaraz został przyparty do ściany. Broń zostawił w sieni, uciec stąd też nie mógł. Poczuł wszechogarniającą wściekłość ? na siebie, na wszystkich innych, na cały świat. Chciał spełnić tylko jedno najskrytsze marzenie: widzieć swoją anielicę szczęśliwą. Czy naprawdę wymagał tak wiele?
    Najwidoczniej tak.
    Szlachcic chciał wyciągnąć sztylet z buta, ale Katharina zdążyła rzucić się na niego. Dorabiał się kolejnych głębokich zadrapań. Jedyne, co czuł teraz, to ciepło. Ale nie w sercu. Już nie.
    Upadł z łoskotem na podłogę. Marius czuł wyraźnie zapach posoki wylewającej się litrami. Zauważył jednak, że dla dziewczyny nie było dość.
    - Nie. Wystarczy.
    Katharina, wcześniej pochylona nad ciałem, wyprostowała się. Odwróciła się powoli w stronę alchemika i podeszła do niego. Objęła go tak, że można to było nazwać nawet oznaką czułości. Marius przytulił ją lekko.
    - Swoje nowe zęby i pazury wykorzystasz jeszcze przy innej okazji ? rzekł do niej. ? Największy skarbie rodu Larkinów? od dzisiaj opiekować się tobą będzie ktoś, kto nie jest głupcem. Czy mogę liczyć na twoją wzajemność?
    Dziewczyna milczała przez chwilę.
    - Tak, panie.
  10. Knight Martius
    Wczoraj wróciłem z dalekiej, sześciodniowej podróży. Fascynującego doświadczenia, które miałem niewątpliwą przyjemność przeżyć. Nie wyjechałem jednak w istniejące miejsce ? odbyłem duchową wycieczkę do Nowego Crobuzon. Tylko dlaczego zachwyt łączy się z rozczarowaniem?





    China Miéville ? ?Dworzec Perdido?

    Tytuł oryginału: ?Perdido Street Station?
    Gatunek: dark fantasy, steampunk, science fiction (elementy), New Weird
    Rok wydania: 2000 (w Polsce: 2003)
    Wydawnictwo: Zysk i S-ka
    Tłumaczenie: Maciej Szymański
    Objętość: 648 stron
    Nowe Crobuzon, w którym toczy się akcja powieści, jest zamieszkałym przez społeczeństwo wielorasowe państwem-miastem, stanowiącym kolebkę nauki i przemysłu w świecie Bas-Lag. W tym stylizowanym na Londyn epoki wiktoriańskiej miejscu łączy się ze sobą magię (zwaną tutaj taumaturgią) i technologię. To wszystko jednak tylko brzmi pięknie ? Nowe Crobuzon jest bowiem też miastem dystopijnym, rojącym się od dzielnic biedy i przestępczości zorganizowanej, utrzymywanym w surowych ryzach przez Parlament i podlegającą mu milicję.
    Isaac Dan der Grimnebulin, naukowiec indywidualista i zagorzały zwolennik teorii kryzysu, otrzymuje zlecenie od garudy (człowieka-ptaka) Yagharka ? przybysza z dalekiej pustyni Cymek, który za zbrodnię popełnioną wśród swojej społeczności został ukarany utratą skrzydeł ? by przywrócił mu zdolność latania. Otrzymawszy od niego wynagrodzenie, zafascynowany problemem uczony zaraz przystępuje do pracy nad techniką lotu. Badania szybko posuwają się do przodu ? do czasu, gdy w ich trakcie ma miejsce wypadek, który sprowadza na Nowe Crobuzon bardzo poważne zagrożenie. Czując się winnym, Isaac postanawia z pomocą grupy renegatów spróbować je zażegnać.
    Jak dumnie obwieszcza okładka drugiej książki autorstwa Chiny Miéville?a, ?Dworzec Perdido? został nagrodzony z Wielkiej Brytanii prestiżowymi nagrodami, takimi jak British Fantasy Award i Arthur C. Clarke Award ? i w sumie nie dziwne. Powieść ta bowiem nie należy do typowej fantastyki. Powiem wręcz, że autor za wszelką cenę próbuje się odciąć od kanonu ustalonego w fantasy przez Tolkiena ? cały świat przedstawiony wymyśla właściwie od nowa. Podobnie ma się sprawa z rasami ? zamiast elfów, krasnoludów i im podobnej menażerii uświadczymy tutaj (oprócz ludzi, oczywiście) m. in. wspomnianych wcześniej skrzydlatych garudów, owadopodobnych kheprich, ludzi-kaktusy, przypominających żaby vodyanoich, mali, latający wyrmeni czy wiele innych, nawet bardziej intrygujących istot. Każda rasa ma swoją fizjonomię i przynajmniej szczątkowo opracowaną kulturę. Oprócz tego można znaleźć też tzw. prze-tworzonych, czyli ludzi (najczęściej przestępców), w których ciało wczepiono elementy organiczne lub mechaniczne, albo jedne i drugie.
    Książką zainteresowałem się, gdy przypadkiem natknąłem się na notkę, że występują w niej garudowie. W sumie sam nie byłem do końca pewien, czego się po niej spodziewać ? ale gdy zacząłem czytać, to dosłownie wsiąkłem. Przede wszystkim muszę wspomnieć, że BARDZO przeważają tu opisy ? do tego stopnia, że ich ilość może zniechęcić do lektury. Wydaje się wręcz, że prowadzone żółwim tempem wydarzenia są głównie pretekstem do pokazania jak najwięcej świata przedstawionego i jego mieszkańców, czego jednak nie uważam za wadę. Fantastycznie się je czyta, są bardzo sugestywne i łatwo pozwalają wczuć się w atmosferę ponurego miasta. W celu zaprezentowania jak najwięcej dzielnic Nowego Crobuzon autor wprowadza mnóstwo postaci i wątków, które mimo to przeplata ze sobą z zadziwiającą gracją, odnosi się wrażenie, że nie ma tutaj przypadku. To wszystko sprawia, że powieści nie da się zaliczyć w jedno popołudnie ? zresztą szybkie czytanie jej jest wręcz niewskazane.
    A propos postaci ? jak wspomniałem, znajdzie się ich sporo. Wypadają jednak różnie ? większość z nich jest na swój sposób wyrazistych i niejednowymiarowych i nawet jeśli nie zapadną w pamięć, to przynajmniej nie sprawiają wrażenia zapchajdziury; niektóre jednak tylko spełniają swoją funkcję, po czym znikają bez śladu, na szczęście nie ma ich tak dużo. Z bardziej liczących się postaci oprócz Isaaca (i pewnych specyficznych osobistości, które ze względu na spoilery zbędę milczeniem?) mamy choćby khepri Lin, kochankę naukowca i artystkę, która również dostaje całkiem poważne zlecenie (z powodu którego potem nie wiadomo, czy ma się cieszyć, czy żałować); Derkhan Blueday, dziennikarkę i współredaktorkę podziemnego czasopisma m. in. obnażającego niedoskonałości (delikatnie mówiąc) rządu; Lemuela Pigeona, zaprzyjaźnionego z Isaakiem pośrednika, działającego między światem przestępczym i tym, w którym obywatele żyją w zgodzie z prawem; no i Yagharka.
    Przy tym ostatnim zatrzymam się na chwilę. Nie wiem, na ile wynika to z mojej ogólnej sympatii do tzw. zantropomorfizowanych zwierząt? ale nie potrafię sobie przypomnieć innej postaci, której los by mnie tak poruszył. Chociażby jego pierwsza rozmowa z Isaakiem: to, jak on opowiada o swojej zbrodni (mimo że mówi o niej hasłami niezrozumiałymi dla uczonego), jak próbuje przy tym powściągać emocje? Naprawdę, to (i zresztą nie tylko to) sprawiło, że czułem do niego niekłamany żal. I choć czasami nieco mnie irytował swoim zachowaniem (jak najbardziej jednak zgodnym z charakterem), to nie zmienia to faktu, że to jemu przyglądałem się najchętniej, a fragmenty pisane narracją 1-osobową z perspektywy okaleczonego garudy tylko nadają mu dodatkowej głębi. Świetna robota!
    I tutaj będzie drobny skok w bok ? to, co pisałem trzy akapity temu o fabule, dotyczy głównie pierwszej połowy powieści. Ponieważ druga, która zaczyna się od pojawienia się owego zagrożenia dla Nowego Crobuzon, jest już mniej nastawiona na opisy (choć tych nadal nie brakuje), a bardziej na akcję. I z tym jeszcze nie ma problemu? dopóki nie dojdzie się, powiedzmy, do 2/3 książki. Odtąd bowiem autor, próbując spinać wątki ze sobą tak, żeby trzymały się kupy, zaczyna popadać w coraz bardziej nachalne ?chciejstwo?, fundując albo nielogiczne zachowanie bohaterów, albo postacie wprowadzane właściwie znikąd, głównie po to, by uratować tyłek głównym protagonistom ? byle osiągnąć, co zamierza. Chociaż nadal próbuje to wszystko ustawiać tak, żeby nie wyglądało na dzieło przypadku (choćby robił to tylko w postaci krótkiej wzmianki), to jednak widać wyraźnie, że z czasem po prostu nie najlepiej mu to wychodzi. Swoją drogą, ja się nie dziwię, że przestępczość w Nowym Crobuzon tak mocno się rozwinęła ? czytając niektóre rozdziały, tylko łapałem się za głowę, jakimi pierdołami tutaj są milicjanci. Ponadto Miéville ma taką drobną wadę stylu, że gdy wkłada jakąś ekspozycję w usta postaci, zdarza mu się zapominać, że nie pisze jako narrator, co skutkuje wygłoszeniem kwestii w idiotycznym miejscu albo w stylu niepasującym do postaci ? zdarzyło się to jednak tylko kilka razy. No i ta wielowątkowość mimo wszystko czasem daje się we znaki ? to bardzo subiektywne, ale zwyczajnie nie lubię, gdy akcja w danym wątku zostaje przerwana, bo autor nagle decyduje się przeskoczyć do innej postaci. W pierwszej połowie szczególnie mi to nie przeszkadzało, ale w drugiej przez takie wtrącenia z reguły zmuszałem się, by czytać dalej. Rozumiem jednak, że w niektórych sytuacjach zwyczajnie inaczej się nie dało, poza tym tego też tak dużo nie było.
    W ten sposób dochodzimy do zakończenia. Żeby nie spoilerować, powiem, że nie jest ono jednoznaczne moralnie i dzięki temu zmusza do zastanowienia się, co zaliczam na bardzo duży plus. Problem jednak polega na tym, że o ile u jednej postaci wręcz wbija w glebę i nie pozwala wstać (nadal mam je żywo w pamięci!), o tyle u innej doszedłem w pewnej chwili do wniosku, że zostało ono? źle napisane. To dlatego, że stawia ją IMO w bardzo niekorzystnym świetle ? a może właśnie o to chodziło?
    Podobno dzieła Miéville?a trzeba czytać wraz z pewną znajomością polityki. Autor, zdeklarowany marksista zresztą, często się do niej odwołuje w fabule, przedstawiając Nowe Crobuzon jako brutalne państwo kapitalistyczne, w którym władze z lubością karzą obywateli, ale nie stronią przy tym od ubijania interesów z przestępcami. Ogólnie trudno mi wypowiedzieć się na ten temat, ale podczas lektury nie czułem jakichś nachalnych agitacji.
    Cóż? Po lekturze mam mieszane uczucia. ?Dworzec Perdido? jednak nieco mnie rozczarował ? powieść miała ogromny potencjał, ale po drodze zaczęło brakować polotu. W pewnym momencie widać, że autor miał już powoli dość i chciał jak najszybciej dociągnąć to wszystko do końca, zahaczając o zamierzone punkty fabuły, nawet jeśli nie zawsze z sensem. Tylko? co z tego? Jeśli pomimo ewidentnych wad książka nadal potrafiła utrzymać mnie w napięciu, jeśli odkładałem ją na półkę głównie dlatego, że mój mózg miał już problemy z przyswojeniem sobie kolejnych informacji, i wreszcie jeśli nawet spoilerowałem sobie lekko niektóre wydarzenia, bo wręcz nie mogłem usiedzieć w miejscu z ciekawości ? no to przepraszam, ale to oznacza, że mimo wszystko ona JEST kozacka. Takiej atmosfery i niekiedy dramatyzmu mogłoby jej pozazdrościć niejedno dzieło. A Yagharek będzie mi się kołatał w głowie chyba jeszcze długo.
    Z cyklu Bas-Lag pochodzą jeszcze dwie powieści, związane jednak z pierwowzorem tylko symbolicznie ? ?Blizna? i ?Żelazna Rada?. Zważywszy na nierówność ?Dworca Perdido?, jakoś szczególnie polować na nie chwilowo nie planuję, ale jeśli uda mi się natknąć przy okazji, to na pewno zerknę.
    Errata po miesiącu: Na początku dałem tej książce ocenę 7+, ponieważ mimo wszystkich starań autora byłem jednak rozczarowany tym, co ujrzałem w dalszej części powieści (zresztą nadal mam mu to za złe - widać wtedy, że wciąż chce opowiedzieć historię, ale robi to niekiedy w taki sposób, jakby pragnął rozstać się z nią już jak najszybciej). A mimo to, gdyby ktoś mnie zapytał, jaka jest moja ulubiona książka, na chwilę obecną bez wahania wskazałbym właśnie "Dworzec Perdido". Żadna bowiem, ale to absolutnie żadna inna pozycja nie zachęcała mnie do ponownego zajrzenia jeszcze miesiąc po lekturze. W żadnej innej też nie było fragmentów, które mógłbym czytać na okrągło, a tu jest takich trochę. Taka sztuka nie udała się nawet zbiorom opowiadań o wiedźminie, które dotychczas uważałem za swoje ulubione książki (znaczy nadal je lubię, ale... no właśnie). Zresztą co tu dużo pisać - niech wystarczającą rekomendacją będzie to, że zaraz po oddaniu "Dworca Perdido" do biblioteki kupiłem sobie egzemplarz na własność. Owszem, nadal ma wady, obok których nie potrafię przejść obojętnie, ale niesamowity klimat, fantastyczny warsztat, nietuzinkowa wyobraźnia autora, świetne postacie (w tym jedna rewelacyjna) i znakomite niektóre pomysły na fabułę sprawiają, że jego lekturę nadal uważam za jak najbardziej wartą zachodu. I wkrótce spróbuję skombinować sobie następne tomy, a przynajmniej "Bliznę".
    Dlatego zmieniam ocenę z 7+ na 9. To moje ostatnie słowo w tej sprawie.
    Pomysł: 8/10
    Akcja: 5/10
    Postacie: 9/10
    Styl: 8/10
    Przyjemność z czytania: 10/10 (a co mi tam...)
    Ogółem: 9/10
  11. Knight Martius
    No, mamy czwartek, więc do końca tygodnia się uwinąłem. Ten fragment jedynie może być rozczarowujący, ponieważ (chyba to nie będzie spoiler, jeśli to napiszę?) opisuję w nim już punkt kulminacyjny. Niemniej bardzo bym chciał poczytać opinie na jego temat (także od osób, które to czytają, ale nie komentują na bieżąco - chyba że wolicie zaczekać z tym do epilogu), głównie ze względu na pewną scenę tu zawartą... Przy okazji przyszykowałem tutaj jeszcze niespodziankę - wprawdzie może być ona dezorientująca dla osób, które moją twórczość znają tylko z obecnego opowiadania, ale od czego autor? ;]
    Następny fragment - już epilog... nie wiem, w przyszłym tygodniu? Raczej nie widzę powodów do ewentualnej obsuwy...


    * * *



    VIII

    - Siostro, twoje huśtawki nastrojów nie są normalne ? rzekł Aoi, siedząc wraz z Sariną na polanie w promieniach znajdującego się w zenicie słońca. ? Rozumiem, że jest ci ciężko, ale nie zatrzymasz przy sobie partnera, zachowując się tak. Musisz się jasno określić.
    - Wiem? ale czy to takie dziwne? ? odparła aveska frywolnie. ? Przecież podobno wszystkie samice tak mają?
    - Tylko że każda prędzej czy później z tego wyrasta ? odrzekł ptakoczłek, uśmiechając się wisielczo. ? Widzę tylko, że ciągle coś cię trapi i próbujesz poradzić sobie z tym na różne sposoby. Dlaczego nie zaczniesz tak po prostu cieszyć się chwilą?
    - Ale bracie, jak? Jak, skoro coś takiego mnie spotkało?
    - Już dawno temu nauczyłem się, że rozpaczanie nie ma najmniejszego sensu. Tylko cię hamuje i nie pozwala nic z tym zrobić. Dlatego zawsze staram się być zadowolony z życia, nieważne, co się stanie.
    - Gdyby to jeszcze było łatwe?
    - Bo jest. ? Aoi zauważył na niebie latającego ptaka, którego zaraz przywołał świergotem. Zwierzak powoli osiadł na jego ramieniu, lekko trzepocząc skrzydłami. Miał czarną głowę z żółtawymi policzkami oraz ciemną podłużną pręgę na żółtej piersi.
    - Powiedz mi: jak nazywa się ten ptak? ? zapytał aves.
    - Czekaj, czekaj? To sikorka.
    - Świetnie. Przypatrz się jej. Jesteśmy dla siebie jak bracia, dlatego ta sikorka przyleciała tu, by nas odwiedzić. Przywitaj się.
    Sikorka przypatrywała się uważnie to Aoiemu, to Sarinie. Po chwili zaświergotała dźwięcznie i zerwała się z ramienia ptakoczłeka. Kiedy była w powietrzu, nagle na jego rękę spadło coś białego. Aves spojrzał na to, nie kryjąc obrzydzenia. Siostra jednak zaśmiała się perliście.
    Aoi czuł wstyd i zażenowanie całą sytuacją ? gdy jednak zaraz zobaczył, jak aveska się uśmiecha, sam zaczął się śmiać.
    Można powiedzieć, że właśnie o to mu chodziło.
    *
    Po otwarciu oczu aves zerwał się na równe nogi i stanął w drapieżnej pozie, głośno skrzecząc. Nadal była noc, nadal był wśród drzew ? tylko że nie mógł wypatrzeć ani dwójki ludzi, ani Sariny. Kiedy zorientował się, że zabrakło tu gniazda, w końcu dotarło do niego, że znalazł się w innej części lasu.
    ?Jakim cudem??.
    Pamiętał tylko, że walczył z człowiekiem, który położył ręce na jego siostrze, a potem? zasnął? Stracił przytomność? To pierwsze wydawało mu się bardziej prawdopodobne, skoro śnił o tym, jak oboje z Sariną siedzą na polanie. Ale jak długo w takim razie spał? I jak to się stało, że obudził się gdzie indziej?
    Nie miał jednak czasu na szukanie odpowiedzi ? siostra była w niebezpieczeństwie. Na chwilę zamarł, gdy przypomniał sobie, że tamten człowiek mówił o zabiciu jednego avesa ? mimo to szybko się otrząsnął. Rozłożył skrzydłoręce, po czym uniósł się lekko nad ziemią i pomknął w kierunku gniazda. Na swoje szczęście znał ten las od podszewki, więc wiedział, którędy lecieć ? jedyną przeszkodę stanowiła noc, ale i w nią potrafił jako tako się odnaleźć.
    Mimo wszystko po drodze naszły go wątpliwości. Kiedy przepędzi lub zabije tych ludzi, to co dalej? Nadal będzie spędzał mnóstwo czasu na jałowej harówce, za którą jedyną nagrodą jest przeżycie do jutra, kiedy to trzeba wybrać się na kolejne polowania za dwoje? Zamiast szukać partnerki, opiekował się kimś, w czyje cudowne ozdrowienie praktycznie już sam przestał wierzyć. W dodatku Sarina, o której dobrobyt tak zabiegał, wcale mu tego nie ułatwiała ? nawet gdyby nie była kaleką, samodzielnie nie przetrwałaby jednego dnia. Nieraz miał dość tłumaczenia jej po kilka razy tych samych rzeczy oraz jej wybuchowych odchyłów, w których też wystawiała go na ciężkie próby. A przecież osobiście mu deklarowała, że czuje się przy nim bezpieczna! Czasami odnosił wrażenie, że ma do czynienia nie z od paru lat dorosłą samicą, tylko z pisklęciem ? jedynie zbytnia pobłażliwość sprawiała, że wzorem rodzeństwa i ojca nie wyklinał jej i w efekcie nie rozważał nawet wyrzucenia z gniazda. Czy naprawdę coś takiego było warte zachodu?
    Ten sen jednak przypomniał ptakoczłekowi o czymś ? było to coś, co przeważało całą szalę. Znak, że wszystko szło do przodu. Coś, o co warto było walczyć.
    Jej uśmiech.
    *
    - Kretynie, a nie prościej byłoby utłuc go w środku? ? powiedział Reinhold rozgniewany. ? Musiałeś go wyciągać i narażać się na atak? Mało ci kalectwa?
    - Panie, to tego pierwszy raz zobaczyłem! ? tłumaczył się Leon. ? Musiałem ci go pokazać!
    - Chyba mnie pokarać?
    Arystokrata już nie zwracał uwagi na giermka, tylko uklęknął nad leżącym avesem. Miał on na pierwszy rzut oka podobną twarz do poprzedniego, z wyglądu wyróżniało go tylko idealnie białe upierzenie na brzuchu i jasnobrązowe na reszcie ciała. Cały czas wpatrywał się w szlachcica szeroko otwartymi oczyma ? ten jednak nie był do końca pewien, co to ma oznaczać.
    - On też umie mówić! ? odezwał się Leon.
    - Ciebie nikt nie pytał! ? warknął Reinhold, po czym wciąż lustrował wzrokiem ptakoczłeka. Chociaż był mu potrzebny tylko jego trup, nagle tak jakoś go zaciekawił.
    - Co? ? wydukał aves po chwili. ? Co wy? chcecie? mi zrobić?
    Arystokrata nie od razu zrozumiał te słowa, ponieważ ptakoczłek mówił w ludzkim języku z jeszcze gorszym akcentem niż poprzedni. Skojarzył też, że jego głos jest wyższy. I że wcale nie należy do samca.
    - Leż i się nie ruszaj ? wycedził w stronę samicy. Nagle przyszła mu do głowy myśl, o której zapomniał kompletnie. ? Leon, chodź tutaj. Jeśli chcesz się na coś przydać, to ją przytrzymaj.
    - Ją?
    - Tak, ją. Nie słyszysz, że to samica?
    Giermek posłusznie wykonał polecenie ? tymczasem szlachcic wstał, patrząc przez chwilę na miecz. Westchnął. Wiedział, że musi posunąć się do tego ? dla niej. Chociaż świetnie zdawał sobie sprawę, że najłatwiej byłoby w tej sytuacji odrąbać kreaturze łeb, to jednak coś podpowiadało mu, że powinien zrobić to inaczej. W mniej krwawy sposób.
    Przytroczył z powrotem miecz do pasa, po czym schylił się do buta, wyjmując ukryty w nim sztylet. Nie miał on znaków szczególnych, wyróżniała go jedynie pozłacana rękojeść ? była to jednak cenna pamiątka po zmarłym ojcu, z której chciał któregoś dnia zrobić dobry użytek. Wszystko wskazywało na to, że ten dzień właśnie nadszedł.
    Reinhold ponownie uklęknął nad samicą avesa. Wcale nie zdziwiło go to, że nawet gdy nikt jej nie przytrzymywał, ona nawet nie drgnęła, żeby stąd uciec. Mimo to wyszedł z założenia, że przezorny zawsze ubezpieczony ? dlatego nie kazał Leonowi jej puszczać.
    Arystokracie zdawało się, że stęknęła z bólu ? szybko jednak stwierdził, że po prostu się przesłyszał. Chwycił mocniej za sztylet i uniósł go. Przymierzał się do ataku; ataku, który dzielił go od jego córki. Tymczasem jeszcze raz spojrzał samicy w oczy. Kompletnie nie wiedział dlaczego, ale odniósł wrażenie, że dostrzegł w nich strach. Pokręcił głową i przestał na nie patrzeć ? żeby zrobić to, co zamierzał, musiał wyzbyć się wszelkich emocji.
    Wydawało mu się, że wszystko jest już gotowe i wystarczy tylko przejść do czynu. Mylił się.
    ?Ale? to inteligentne stworzenie. Mieli rację, to inteligentne stworzenie, a ja chcę je zabić, chcę przytargać martwe? Ale moja córka, ona umiera, ona jest nieuleczalnie chora, nie mogę tego tak zostawić, nie poświęcę jej życia dla jakiegoś ptaszyska! Przecież to nawet swojej kultury nie ma, jakaś prymitywna menażeria, która i tak wyginie! Ale jeśli się mylę, jeśli komuś na niej zależy, jeśli sprowadzę pomstę na siebie od innych, czy moja córka jest tego warta?? Gadanie, jest, tylko zawracam sobie głowę pierdołami rozpowiadanymi przez dwulicowego długoucha, a on i tu mógł nie mówić prawdy! A co, jeśli nie skłamał? Przecież ja nie mogę, nie mogę tak??.
    - Panie, jeśli każesz, to ja go ukatrupię ? odezwał się nagle Leon, na co Reinhold natychmiast zareagował krzykiem:
    - Nie wtrącaj się! Ja to zrobię, ty masz ją tylko trzymać!
    Arystokrata był tak zestresowany, że dopiero teraz zauważył, jak sztylet powoli wyślizguje się z jego spoconej dłoni. Ścisnął go mocniej, ale i wtedy odniósł wrażenie, że zaraz mu wypadnie.
    Bał się. Bał się tego, jakie konsekwencje mogą go spotkać, bał się też, jak sam może to odczuć. Nie mógł jednak porzucić swojego aniołka, nie teraz, kiedy był już tak blisko. A inne wyjście przecież nie istniało, nie mogło istnieć!?
    A może istniało, tylko istotnie go nie zauważył?
    Nagle samica avesa zawyła. Był to wrzask strachu, brzmiący, jakby wydał go zarzynany ptak drapieżny. Wrzask tak świdrujący uszy, że Leon wstał z krzykiem, a Reinhold sam też ryknął, dostając szału.
    W tym szale zadziałał impuls.
    *
    Aoi przyśpieszył. Czuł, że znajduje się bardzo blisko, choć podobne wrażenie odniósł już wtedy, gdy wyruszył. Skrzydła łopotały jak wściekłe, a sam aves był myślami tylko przy Sarinie.
    Nagle usłyszał wrzask przerażenia, po którym ptakoczłek sam otworzył dziób ze strachu ? dobrze wiedział, kto go wydał. Zaraz po nim rozległ się kolejny krzyk, tym razem ludzki. Obydwa były wyraźnie słyszalne.
    - Sarina, trzymaj się! ? krzyknął Aoi pod wpływem impulsu.
    Teraz był absolutnie pewien, że lada chwila ujrzy swoje gniazdo. W końcu wyleciał z drzew. Stanął na ziemi i ujrzał wszystko.
    Ale to, co zobaczył, było ostatnim, czego się spodziewał. Nie wierzył w to, co się stało. W jego oczach pojawiły się łzy.
    Wydał z siebie pełen rozpaczy jastrzębi okrzyk.
    Błyskawicznie podleciał bliżej, obok Sariny. Nad nią pochylał się już jakiś człowiek, ale jego interesowała ona sama. Spojrzał na jej dziób. Był nieruchomo otwarty. Spojrzał w jej oczy. Były puste. Spojrzał w ostrze sztyletu wbite w jej czoło. Pachniało świeżą krwią.
    Zawył na znak protestu. Skierował załzawione oczy na człowieka. Zdawał się on cofać, ale Aoi nie przyjmował tego do wiadomości.
    Rzucił się na niego ze skrzekiem. Chciał go zabić, rozszarpać, poćwiartować. Wstąpiła w niego niepohamowana furia.
    - Zostaw mnie!!! ? wrzasnął człowiek, próbując się bronić. Ale ptakoczłek potraktował te słowa jak niezrozumiałe dźwięki.
    Ostatnie, co pamiętał, to jakiś głuchy odgłos. Odgłos, po którym wszystko zaczęło się przed jego oczami zamazywać.
    *
    Do Reinholda dopiero po chwili dotarło, co się stało. Skończywszy z wieloma zadrapaniami na ciele, próbował z trudem złapać oddech. W końcu, ledwo rozeznając się w sytuacji, dostrzegł dwoje leżących blisko niego avesów ? nieżyjącą samicę i nieprzytomnego samca. Przed nim stał Leon, który trzymał gruby patyk.
    Szlachcic jednak nie wstawał. Był roztrzęsiony.
    - Panie, dobrze jest? ? zapytał giermek.
    - A wy-wygląda, jakby było? ? odpowiedział nie od razu szlachcic. Starał się uspokoić. Wiedział, że miał wyraźne powody, żeby zrobić coś takiego? ale w tej chwili pojawiały się one zaledwie gdzieś w tle.
    ?Co ja zrobiłem???.
    - Ukatrupić go? ? spytał Leon, pochylając się nad nieprzytomnym ptakoczłekiem.
    - Nie! ? wybuchnął Reinhold. ? Po co nam kolejny trup? Lepiej weź swoje rzeczy!
    - Dobry pomysł! ? Chłopak rzucił patyk gdzieś na ziemię. ? Jeno muszę swój miecz odnalyźć?
    - Nie mów, że zgubiłeś swój miecz?!
    - Panie, wziął mi się zapodział w ferworze walki! Ale ponieść wyrżniętą kurę mogę.
    - Nie, czekaj? ja to zrobię ? powiedział arystokrata, powoli wstając. ? Jak ty masz plecak, to ja też muszę coś ponosić.
    Szlachcic jeszcze nie do końca przestał przeżywać, co się stało; nigdy też nie czuł się tak wycieńczony jak teraz. Ale nareszcie stanęła przed nim jasno motywacja do dalszego działania ? jego córka nie mogła dłużej czekać, a wreszcie wykonał krok w kierunku jej wyleczenia. Jeśli więc miał myśleć o śmierci jakiegoś ptaka, to postanowił, że zrobi to, jak będzie już po wszystkim.
    Reinhold wyciągnął sztylet z zakrwawionego czoła samicy avesa i prowizorycznie oczyściwszy go palcami z posoki, wetknął z powrotem w but, po czym wziął zwłoki na bark. Przy okazji odkrył z zaskoczeniem, że ciało jest zadziwiająco lekkie. Tymczasem giermek nadal rozglądał się po okolicy.
    - Leon, wracajmy! ? zawołał arystokrata. ? Jak miecz zginął, to trudno!
    Leon wyraźnie chciał już zawrócić, gdy nagle zza drzew wyleciała broń, która wylądowała pod jego nogami.
    - O, znalazł się! ? odezwał się chłopak uradowany. Kiedy jednak schylił się po niego, usłyszeli donośny ryk. Ten głos momentalnie skojarzył się Reinholdowi ze smokiem ? ale cały teren oprócz tego, na którym się znajdowali, był mniej lub bardziej gęsty od drzew, więc tak duży stwór nie miałby prawa tu wlecieć, nie niszcząc przy tym flory.
    Gdy Leon chwycił za miecz, wyłoniła się z drzew kolejna istota. Również była ludzkiej postury, ale na tym jej podobieństwa do człowieka się kończyły. Miała bowiem gadzią głowę z długą paszczą i wystającymi do tyłu dwoma rogami, ciemnoczerwone łuski, błoniaste skrzydła na plecach, smukły ogon i, co dziwne, założoną zbroję łuskową, która zresztą stanowiła jej jedyne ubranie. W ręce trzymała miecz.
    ?Cholera? Jeśli to nie jest smok, to ja nie wiem, co to jest?.
    Zaraz jednak bardziej niż rasa przybysza interesowało go, że będzie musiał zmierzyć się z kolejnym zagrożeniem, tym bardziej że stworzenie wcale nie wyglądało na przyjaźnie nastawione. Na samą myśl o tym poczuł się słabo. Dzisiaj naprawdę miał już serdecznie dosyć.
    Smok postąpił o krok w kierunku Leona, na co ten wystawił miecz ostrzem do przodu. Istota wydała z siebie przeciągły warkot, po czym wyraźnie chciała ruszyć dalej.
    - Kalderanie, stój.
    Głos ten wydobywał się z głębi drzew i należał do Vilerisa. Zdawało się to zadziałać, gdyż stworzenie nazwane Kalderanem zatrzymało się i spojrzało w stronę, z której go słyszeli.
    - Wiem, że nie możesz tego znieść, ale proszę cię: pozwól im odejść ? nalegał elf.
    Smok stanowczo pokręcił głową.
    - Nie rozumiesz ? odrzekł zaklinacz. ? Stoi za tym długa historia, o której nie masz pojęcia. Jeśli zechcesz, opowiem ci ją, jedynie? spełnij moją prośbę.
    Stwór spojrzał na Reinholda. Szlachcic czuł się przeszyty wzrokiem na wskroś. W napięciu oczekiwał jego reakcji ? w końcu smok powoli zawrócił, chowając miecz do pochwy na plecach, i ponownie skrył się w gęstwinie drzew.
    - Panie, jakie rozkazy? ? zapytał Leon.
    Arystokrata patrzył jeszcze przez chwilę w tamto miejsce jak zahipnotyzowany.
    - Schowaj broń ? powiedział w końcu, zarzucając lepiej zwłoki samicy avesa na bark. ? Idź po rzeczy i zbierajmy się już. Jak najdalej stąd.
    - Ale ta poczwara?
    - Ani słowa więcej! Im szybciej się uwiniemy, tym lepiej.
  12. Knight Martius
    To, że przez kilka dni byłem odcięty od komputera, nie znaczy, że próżnowałem. Pochwalę się, że nie tylko tę obecną część napisałem... no ale nie uprzedzajmy faktów. Tym rozdziałem oficjalnie kończę paradę dia... Przepraszam, nie kończę. Postacie nadal ze sobą sporo rozmawiają, ale tym razem wreszcie opisuję także akcję (nie licząc IV części, ale tam to był epizod...). Tu jednak nie jestem pewien, jak sobie poradziłem - przyznam, że pisanie szło mi w paru momentach dość niemrawo, a i jestem świadomy, że ten fragment mógłby wypaść zdecydowanie lepiej. Może Wy mi pomożecie. ;]
    Następny rozdział ukaże się - i to jest pewne - w przyszłym tygodniu. Miłego!
    03.07.12 - aktualizacja
    1) Rozbudowałem nieco w dwóch miejscach opisy przeżyć wewnętrznych Vilerisa, tak żeby jego zachowanie było dla czytelnika bardziej zrozumiałe.
    2) Po wystrzeleniu dwóch strzał, które okazywały się nie ranić Vilerisa, Rasin odrzuca łuk i wyjmuje nóż.
    3) Reinhold walczy z Aoim już nie nożem, tylko mieczem.
    4) W paru miejscach nieco poprawiłem opisy, tak żeby były dokładniejsze - np. jaka jest ta rana, jaką Reinholdowi robi na klatce piersiowej Aoi. Poza tym lekko też zmieniłem niektóre, np. kiedy Aoi dolatuje do taszczącego Sarinę Leona, to ten ją puszcza i zaczyna się bronić.
    5) W dodatku poprawiłem trochę błędów stylistycznych, ale to standard.


    * * *

    VII
    Po spotkaniu z Aoim Vileris wracał najszybciej, jak tylko mógł. Od ostatniej rozmowy z Reinholdem minęło już trochę czasu, dlatego szlachcic pewnie już wręcz się wyrywał, by ruszyć dalej. Podświadomie elf czuł się nie mniej rozgoryczony ? stracił mnóstwo czasu i energii tylko po to, by usłyszeć odmowę ze strony zarówno arystokraty, jak i avesa. Choć wiedział, że Rasin na pewno nie pochwali jego postępowania, nie miał już wyboru ? musiał wywiązać się z zobowiązań wobec Reinholda, tym bardziej że tylko tak mógł zapewnić elfce wolność. Wszystko zmierzało ku nieuchronnemu starciu, czego właśnie zaklinacz chciał uniknąć.
    Zapowiadała się bardzo długa noc.
    Vileris wyjął nóż ? ten sam, który wykorzystał w rozmowie z ptakoczłekiem, a który w tym celu dał mu Rasin. Dawno temu złożył w imię swojej religii przysięgę, że nigdy nie użyje broni, a już na pewno nikogo nie zabije, czy za jej pomocą, czy bez. Choć z początku odmawiał przyjęcia noża, to jednak realia okazały się silniejsze ? dał się przekonać, że tylko tak może zyskać zaufanie Aoiego. Niemniej uznał, że wystarczy ? obiecał sobie, że zaraz gdy zobaczy się z leśnym elfem, odda mu broń, po czym postara się jak najszybciej o tym zapomnieć.
    Po przyjrzeniu się nożowi schował go z powrotem, a następnie przyśpieszył. Wiewiórka Rasina, która siedziała na ramieniu zaklinacza, zapiszczała dźwięcznie. Nim elf zdążył spojrzeć na nią pytająco, zeskoczyła na ziemię i uciekła. Skonstatował po chwili, że pobiegła ona w stronę właściciela ? dlatego, zignorowawszy ją w końcu, poszedł dalej. Gdy jednak spojrzał przed siebie, zobaczył swój cel. Reinhold i Leon właśnie zwijali namiot.
    Zauważyli Vilerisa dopiero, gdy do nich podszedł.
    - No, nareszcie ? zawołał rozgniewany arystokrata. ? Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?
    - Długo przekonywałem Rasina, by wskazał nam drogę do gniazda avesów ? skłamał gładko zaklinacz.
    - I co?
    - Nic. Nie udało się.
    Szlachcic jeszcze przez chwilę mierzył elfa zniecierpliwionym wzrokiem; w końcu zabrał się z powrotem za zwijanie namiotu.
    Vileris spojrzał na Leona. Ucieszył się w duchu, gdy zobaczył, że jest już w całkiem przyzwoitym stanie, a opaska na oku trzyma się dobrze. Zwrócił się do niego:
    - Leonie, jak się czujesz?
    - Czuję się jak trza, panie elfie! ? odparł chłopak pełen zapału.
    - Przestańcie truć, bierzcie się do pracy! ? uciął Reinhold zgorzkniale. ? Wyruszamy zaraz, jak skończymy!
    Elf uniósł brwi.
    - W późny wieczór?
    - A jak myślisz? I tak straciliśmy już dużo cza? Co ty masz na twarzy?
    Vileris poczuł się zmieszany ? towarzysz zauważył zadrapania na policzku, które zrobił mu Aoi.
    - Miałem wypadek ? skłamał bez namysłu.
    - Jaki znowu wypadek?
    - Widzisz, Reinholdzie? Długo by to tłumaczyć?
    - Co postanowiliście?
    Głos, który nagle usłyszeli, należał do Rasina. Wszyscy zwrócili się w jego stronę ? ujrzeli leśnego elfa kilkanaście metrów od siebie, trzymającego łuk z przystawioną doń strzałą.
    - Ogłuchliście? ? naciskał łucznik, nie doczekawszy się odpowiedzi. ? Co zdecydowaliście?
    - Nie twój zafajdany interes ? odparł oschle Reinhold.
    - Jeszcze słowo, człowieku?! ? Rasin napiął cięciwę. ? Chcecie iść zabić avesów, zgadza się?
    - O czym ty?
    Nagle strzała wystrzelona przez leśnego elfa wbiła się w ziemię prosto u stóp arystokraty ? ten z wrażenia aż upadł.
    - Pytam po raz ostatni! ? wrzasnął łucznik. ? Idziecie ich zabić czy nie?!
    - Tak, Rasinie ? odpowiedział spokojnie Vileris, wychodząc przed szereg. ? Właśnie to zamierzamy zrobić.
    Rasin otworzył szeroko oczy.
    - Powiedz, że żartujesz?
    - Nie, to nie żart. ? Elf spuścił głowę melancholijnie. Musiało do tego dojść. ? To prawda.
    Nawet widząc w ciemnościach, Vileris nie mógł dokładnie zobaczyć, jak zareagował jego przyjaciel ? zdawało mu się jednak, że mocno pobladł. Zaraz jednak jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.
    - Zatem nie pozostawiacie mi innego wyboru ? rzekł oschle leśny elf, wyciągając kolejną strzałę i przystawiając ją do cięciwy, którą zaraz napiął. ? Macie w tej chwili opuścić ten las! Wszyscy, bez wyjątku!
    - Tylko spróbuj nam? ? warknął Reinhold w odpowiedzi, ale Vileris szybko go upomniał:
    - Reinholdzie! Lepiej róbmy, co każe.
    Choć arystokracie ten pomysł wyraźnie nie podobał się ani trochę, to musiał stanąć w obliczu jednego faktu: to on był na straconej pozycji. Wszyscy odwrócili się plecami do Rasina.
    - Macie chwilę! ? krzyknął łucznik. ? Albo zacznę strzelać!
    - Przecież jest już praktycznie noc ? żalił się szlachcic, tak żeby tylko towarzysze go usłyszeli. ? Nie może nas tak dobrze widzieć!
    - Może ? odrzekł elf. ? To elf. My widzimy w ciemnościach lepiej niż wy. Nocą nasi łucznicy też mogą być groźni.
    - No pięknie? Co robimy?
    - Myślę, że mam jakiś pomysł. Tylko musicie się schować.
    - Liczę do trzech! ? odezwał się Rasin. ? Raz? dwa?
    Reinhold i Leon wycofali się, znikając za najbliższymi drzewami. Vileris odwrócił się twarzą do leśnego elfa, mrucząc coś pod nosem.
    - Trzy!
    Strzała pomknęła w stronę zaklinacza. Łucznik celował w głowę ? wiedział, że miał na tyle wprawną rękę, iż nie mógł chybić. Tu nie pomylił się ani odrobinę.
    Był jednak zszokowany, kiedy pocisk po prostu odbił się od czoła elfa.
    Wykorzystując chwilę konsternacji Rasina, Vileris wyjął nóż, po czym zaczął powoli nacierać, w miarę upływu czasu przyśpieszając. Leśny elf, szybko odzyskawszy rezon, wyciągnął kolejną strzałę i napiął łuk. Wystrzelił, celując niedbale ? pocisk wbił się lekko w brzuch zaklinacza. Ten jednak nie zwolnił ani odrobinę. Łucznik odrzucił broń i szybko odwiązał przytroczony do wiana z liści nóż, ale użyć go już nie zdążył ? ledwo uskoczył przed kopnięciem elfa. Vileris był mimo to zbyt powolny, by wykorzystać szansę ? Rasin zaraz ruszył na niego z zamiarem kontrataku. Zaklinacz jednak naparł na niego całym ciałem, powalając go na ziemię.
    Łucznik szybko wstał, rycząc w szale bojowym. Vileris i tym razem okazał się zbyt wątły ? nie zdołał zrobić nic, żeby go powstrzymać. Zauważył jednak jakąś sylwetkę czającą się za nim. Ledwo odskoczył przed atakiem przeciwnika. Leśny elf przymierzał się do kolejnego ciosu, ale nie zdołał już go wykonać ? nagle został złapany od tyłu pod barkami. Zaklinacz dostrzegł za nim Reinholda.
    - Zabij go! ? krzyknął szlachcic.
    Vileris popatrzył nerwowo na nóż. Czegoś, co niedawno posłużyło mu tylko do udowodnienia czystości jego zamiarów, teraz miał użyć, by zabić istotę żywą. Zabić przyjaciela. Na myśl o tym spojrzał w oczy wyrywającemu się Rasinowi. Zdawało mu się, że właśnie teraz patrzy na niego. Z jego wzroku wyczytał pogardę i uczucie zdrady. Podświadomie zaczął czuć do siebie obrzydzenie.
    - Do cholery, na co ty czekasz?!
    Arystokrata i łucznik nadal siłowali się ze sobą, ale uchwyt tego pierwszego już wyraźnie słabł. Vileris kierował wzrok to na trzymany nerwowo nóż, to na przyjaciela. Byłego przyjaciela.
    ?Jak ja mogę teraz spojrzeć sobie w oczy??.
    Nagle elf usłyszał z tyłu czyjś okrzyk. Kiedy obejrzał się za siebie, zauważył nacierającego z mieczem Leona. Odruchowo usunął mu się z drogi.
    Rasin pochylił się, tak że z pewnym trudem zrzucił z siebie Reinholda. Tylko tyle jednak zdążył zrobić.
    Zachłysnął się. Przez moment zdawało się do niego nie docierać, co się dzieje. Dopiero po chwili spojrzał mętnym wzrokiem w dół ? na brzuchu zaczęła powstawać coraz większa plama krwi. Zobaczył miecz, który go przebił. To był ostatni widok w jego życiu.
    Rasin upadł bezwładnie na ziemię.
    Vileris jeszcze przez chwilę patrzył na zwłoki leśnego elfa w kałuży krwi jak zahipnotyzowany. Kątem oka zwrócił uwagę też na rudą wiewiórkę podbiegającą do swojego właściciela. Zdawało mu się, że już nic nie czuje ? tak naprawdę jednak nie mógł przestać drżeć. W końcu gwałtownie zwrócił wzrok w innym kierunku. Strzała, która wbiła mu się w brzuch, spadła na ziemię, nie zostawiając żadnej rany.
    - Jesteś zbyt miękki ? powiedział Reinhold, który już wstał. ? Mówiłem, żebyś go zabił.
    - Reinholdzie? ? odparł zaklinacz, z trudem trzymając nerwy na wodzy. ? To dla mnie za wiele.
    - Widzę. Swoją drogą, co się stało, że ten elf nie mógł cię ustrzelić?
    - To? to było zaklęcie ? odrzekł elf, nadal się trzęsąc. ? Dzięki niemu miałem wytrzymalszą skórę i odrobinę więcej siły. Ale proszę, Reinholdzie? Mam dosyć?
    - Jak zaprowadzisz nas do gniazda tych ptaków, to cię puszczę ? odpowiedział szlachcic, próbując się uśmiechnąć, co wyszło mu paskudnie. ? Dobrze wiem, że bez ciebie ich nie odnajdę. A z tamtym elfem po prostu daj sobie spokój.
    Vileris wciąż mocno przeżywał to, co stało się przed chwilą. Najgorszy jednak był nie sam fakt, że Rasin zginął, tylko to, że nic nie mógł na to poradzić. A przecież to wcale nie musiało się tak skończyć. Nie musiało?
    Wtedy zaklinacz przypomniał sobie o niej. Natychmiast powrócił do niego zdrowy rozsądek, który podpowiadał mu, że nie ma teraz czasu na rozpaczanie.
    Zauważył, że towarzysze zdążyli już oddalić się i zwinąć namiot. Podszedł do nich.
    - Więc słucham ? powiedział Reinhold. ? Jaki masz pomysł, żeby się do nich dostać?
    Elf zastanowił się chwilę. Znał zaklęcia, które mogłyby znacznie ułatwić wyprawę, ale w tym momencie bał się nieco o zapasy energii magicznej. Przypomniał sobie jednak, którędy szedł, żeby spotkać się z Aoim, i w jakim kierunku on leciał z powrotem ? bardzo ucieszył się z tego, ponieważ właśnie zaoszczędził trochę sił.
    - Żadnego konkretnego ? odrzekł, nieco kombinując. ? Po prostu pójdę za magiczną intuicją. Domyślam się, gdzie to gniazdo może się znajdować.
    - To bardzo dobrze. Widzę, że swoją moc już odzyskałeś?
    - Jak najbardziej. I jeszcze co do niej samej? nie ruszajcie się przez chwilę.
    Vileris zaczął recytować pod nosem kolejną inkantację. Kiedy skończył, podszedł do każdego z osobna ? najpierw Reinholda, potem Leona ? i dotknął otwartą dłonią.
    - To gadanie pod nosem? ? mówił Leon. ? To konieczne miało być?
    - Nie ? odparł zaklinacz. ? Ale najczęściej recytuję zaklęcia na głos. Tak mi jest zwyczajnie wygodniej.
    - Lepiej powiedz, co zrobiłeś ? odezwał się arystokrata.
    - Za chwilę sami zobaczycie.
    Moment później Vileris odczytał z twarzy ludzi zaskoczenie.
    - Lepiej widzę? ? skomentował giermek.
    - W rzeczy samej ? odpowiedział elf. ? Źrenice u oczu wielu istot żywych rozszerzają się w ciemnościach, tak żeby były w stanie złapać więcej źródeł światła. Niektóre są na to wrażliwsze, tak jak elfowie, z tym że u nas wynika to z naszej, w pewnym sensie, magicznej natury. Teraz widzicie podobnie do mnie.
    - Ech, chyba się nie przyzwyczaję? ? żalił się Reinhold. ? Ruszajmy wreszcie.
    - Oczywiście. Chodźcie za mną. Gniazdo avesów raczej nie jest tak daleko stąd.
    Mimo że wszystko zdawało się wychodzić na prostą, elf był przeświadczony, że miał po prostu szczęście ? niewiele brakowało, żeby szlachcic dowiedział się, iż działał za jego plecami. To była jednak tylko kwestia czasu, kiedy się zorientuje ? dobrze wiedział, że już gdy Aoi zobaczy go wraz z nimi, uzna za kłamcę i zdrajcę. Arystokrata był nie mniej zdeterminowany, dlatego taka wieść nie byłaby miła zarówno dla niego, jak i dla zaklinacza.
    Tylko że po śmierci Rasina Vilerisowi i tak było już wszystko jedno. Chciał jedynie zrobić to, co obiecał kompanowi.
    *
    Choć z początku zarzekał się, że się do tego nie przyzwyczai, Reinhold jednak przywykł do swojego tymczasowego wzroku. Zdawało mu się, że jego oczy rzeczywiście wyłapują więcej źródeł światła, nawet te najdrobniejsze, przez co widział o wiele lepiej niż normalnie w nocy. Stwierdził, że jeśli elfowie faktycznie tak potrafią, to miał powód, żeby im zazdrościć. Nie oznaczało to jednak, że las przestał budzić w nim pewnego rodzaju niepokój.
    W takim miejscu arystokrata stracił wyczucie czasu, więc nie potrafił orzec, ile marsz już trwa. Podświadomie przyjął, że idą dobrą godzinę, jeśli nie dłużej.
    - Vileris, daleko jeszcze? ? zapytał w końcu.
    - Tak się niecierpliwisz? Minęło dopiero około dwudziestu minut ? odparł elf. ? Pocieszę jednak, że to już naprawdę niedaleko. Wiem, którędy iść.
    - Więc lepiej przyśpieszmy.
    - My już i tak idziemy szybko. Poza tym nie wiem, co na to Leon, ale gdybym był na jego miejscu, to bym oponował.
    Leon szedł z tyłu, niosąc ze sobą plecak z namiotem. Kiedy Reinhold dostrzegł, że on już nieco się czerwienił ze zmęczenia, westchnął.
    - Masz rację.
    Zaklinacz skinął głową na potwierdzenie.
    Po chwili dalszego marszu Vileris zatrzymał się. Pozostali też przystanęli.
    - Jesteśmy w zasadzie już na miejscu ? powiedział zaklinacz, po czym wystawił przed siebie palec. ? Jeśli pójdziecie prosto, na pewno traficie do gniazda avesów. Na mnie już czas.
    - Nie zostanie pan? ? zdziwił się Leon.
    Elf odwrócił się w jego stronę.
    - Ujmę to w ten sposób: czekają mnie teraz moje własne problemy do rozwiązania. Poza tym nie chciałbym pokazywać się tutejszym avesom na oczy. Musicie poradzić sobie z tym sami.
    - Nie chciałbyś? Przecież tak lubisz te ptaki ? powiedział Reinhold. ? Co ci w tym przeszkadza?
    Vileris westchnął.
    - Będę z wami szczery: spotkałem dzisiaj jednego z nich.
    Obu ludzi zamurowało ? na bardziej poruszonego jednak wyglądał arystokrata. Szlachcic podszedł stanowczo do elfa i chwycił go za płaszcz.
    - I nic nie powiedziałeś?!
    - Nie widziałem takiej potrzeby ? odparł spokojnie zaklinacz.
    - Nie widziałeś takiej potrzeby. Nie widziałeś takiej potrzeby! To jaką ?potrzebę? widziałeś?
    - Musiałem ustalić parę rzeczy.
    - I uznałeś, że jestem ci niepotrzebny? Może jeszcze jakoś przekazałeś mu coś o nas?
    - Nic ponad to, że nadchodzicie. Aves nie wie, kim jesteście.
    - Kłamiesz. Ty zdradziecki, zakłamany, podły długouchu? Mogłem się domyślić, że coś ukrywasz?
    Arystokrata puścił Vilerisa.
    - Wynoś się! Żebym nie musiał więcej oglądać twojej gęby! Masz zniknąć mi z oczu, z mojego ży?
    - Coś tam leci! ? krzyknął nagle Leon, wskazując palcem w powietrze. Szlachcic i zaklinacz też spojrzeli do góry ? nim jednak skojarzyli, co się dzieje, błyskawicznie coś wylądowało na tego drugiego z jastrzębim okrzykiem.
    Humanoidalne, pierzaste stworzenie wypowiedziało głośno w stronę Vilerisa trochę niezrozumiałych dźwięków, które Reinhold musiał uznać za mowę. Szlachcic wyjął przytroczony do pasa miecz, który zabrał ze sobą na wyprawę, po czym dalej patrzył, co się działo. Istota po chwili wstała, pozwalając zebrać się elfowi. Kiedy ten uwinął się szybko, próbując samemu coś powiedzieć, stworzenie zaskrzeczało na niego przerażająco. Elf uciekł między gęściej rozmieszczone drzewa.
    Istota odwróciła się w stronę Reinholda i Leona. Jeżeli zaklinacz i w tej sprawie nie okłamał szlachcica, to ten właśnie dowiedział się, z czym ma do czynienia: z avesem. Był taki, jakim opisywał go Vileris ? humanoidalny ptak ze wszystkimi atrybutami, którymi charakteryzowały się zwierzęta tego typu, i chwytnymi rękami połączonymi ze skrzydłami. Ten tutaj ponadto miał jasny zakrzywiony dziób z czarnym zakończeniem i szare upierzenie na całym ciele oprócz brzucha, gdzie pióra były koloru białego z czarnymi cętkami.
    Aves stanął w drapieżnej pozie i wydał z siebie kolejny jastrzębi okrzyk. Reinhold nie uwierzyłby w istnienie takiego stworzenia, gdyby sam nie zobaczył ? teraz jednak nie miał czasu na takie rozważania. Ścisnął mocniej broń. Leon natomiast zrzucił plecak i wyciągnął z pochwy swój miecz. Ptakoczłek patrzył dłuższą chwilę właśnie na giermka.
    Arystokrata był znacznie bliżej przeciwnika, dlatego rzucił się na niego. Ten jednak szybko rozłożył skrzydła i uniósł się, nim człowiek zdążył go drasnąć. Zatrzymał się w powietrzu poza zasięgiem ludzi.
    - Ostrzegałem! ? odezwał się w ludzkim języku, nieco go kalecząc. ? Mieliście odejść!
    Reinhold nie ukrywał swojego zaskoczenia ? wszystko, co Marius i Vileris mówili o inteligencji ptakoludzi, okazało się być prawdą. Szybko jednak to odegnał, przypominając sobie, po co przebył taki szmat drogi.
    - Dobra ? powiedział, przyjmując, że rzeczywiście się nie przesłyszał. ? Skoro umiesz mówić, to posłuchaj mnie uważnie. Nie zamierzam się z tobą cackać, więc albo dasz się zabić i obaj unikniemy problemów, albo pokażesz mi, gdzie są inni tacy jak ty. Wystarczy mi jeden trup.
    - Nie będzie nim żadne z nas! ? odkrzyknął aves, po czym zaczął ze skrzekiem pikować na szlachcica. Arystokrata uchylił się w ostatniej chwili. Znalazłszy się za jego plecami, chciał zaatakować ? ale ptakoczłek poleciał prosto w stronę Leona. Giermek wystawił miecz bardziej, po czym, gdy przeciwnik się zbliżył, lekko go nim zadrasnął. Powstrzymało go to jednak na bardzo krótko. Zaraz opadł na Leona z pazurami u rąk.
    Reinhold dłużej nie zwlekał ? zaszarżował na avesa z krzykiem, wyładowując w ten sposób całą złość, jaką odczuł w ciągu dnia. Zaalarmował tym jednak przeciwnika, który przestał szarpać się z Leonem i próbował odlecieć. Szlachcic zdążył przy tym zadać mu ranę na łydce, przez co ten wrzasnął jak jastrząb.
    - Leon, uciekaj! ? ryknął arystokrata; giermek posłuchał go bez słowa, wchodząc między drzewa i znikając w głębi.
    Ptakoczłek zdawał się odzyskiwać rozeznanie w sytuacji. Znajdując się na wysokości podszytu, chciał lecieć za Leonem, ale Reinhold zagrodził mu drogę, trzymając miecz skierowany ostrzem w jego stronę. Aves wymijał człowieka, ale momentalnie odleciał lekko do tyłu, kiedy ten się zamachnął. Wzleciał wyżej, nie tracąc tym razem szlachcica z oczu, po czym ponownie zapikował. Arystokrata wystawił ostrze do przodu, chcąc zaatakować, ale okazał się zbyt powolny ? pazury u stóp ptakoczłeka przeorały mu ubranie na klatce piersiowej, zdzierając nieco skórę. Odruchowo cofnął się o dwa kroki, sycząc z bólu.
    Aves wylądował na obu nogach, po czym zakrzyknął triumfalnie. Wyginając się lekko, acz drapieżnie, uważnie wpatrywał się w Reinholda. Arystokrata zaś próbował złapać oddech ? dopiero teraz zaczął czuć jakieś dziwne zmęczenie.
    - Nie odpuścisz, prawda? ? niemalże wycedził.
    - A ty? ? odparł ptakoczłek nie mniej groźnie.
    - A żeby cię tak licho porwało? Dlaczego po prostu się nie poddasz?
    - Naprawdę uważasz, że ja na to pójdę? Czego tu w ogóle chcesz?
    - Trupa jednego z was. Jak go dostanę, to resztę mam w nosie.
    - Po co ci nieżywy aves?
    - A co cię to obchodzi? ? Reinhold wzruszył ramionami. ? Jeden z was martwy pomoże mi w moim problemie, niech tyle ci starczy. I będziesz nim albo ty, albo jeden z twoich. Wybieraj!
    - Weźmiesz mnie? ale po moim trupie!
    Aves rozłożył skrzydłoręce i ponownie się uniósł. Chciał zamierzyć się na Reinholda, na co ten już przyszykował miecz. Był gotowy do odparcia ataku?
    Niespodziewanie usłyszeli bardzo głośny ptasi krzyk ? zaraz po nim zaś kolejny, ludzki:
    - Panie, znalazłem jednego!
    Należał on do Leona. O ile do szlachcica nie od razu dotarło, co to oznacza, o tyle ptakoczłek, zatrzymawszy się w powietrzu, otworzył szeroko oczy. Wydając z siebie jastrzębi okrzyk, szybko pomknął w stronę źródła głosu. Arystokrata pobiegł za nim.
    Moment później zauważył kilkanaście metrów dalej rząd zarośli przykryty od góry sporym kamieniem, który łączył się z o wiele większą skałą. Okazało się, że aves leciał w kierunku znajdującego się przed tym miejscem Leona, który targał ze sobą innego, wrzeszczącego ptakoczłeka. Ten, który wcześniej walczył z Reinholdem, natarł na giermka niemal błyskawicznie. Chłopak, dostrzegłszy wroga, puścił zdobycz, po czym wyjął miecz i z trudem zaczął się bronić.
    Arystokrata uznał to za idealną okazję. Trzymając broń oburącz, zaszarżował na odwróconego do niego tyłem avesa, zbyt zajętego walką, by się odwrócić. Był już blisko. Uniósł ostrze, celując w plecy. Gdy znalazł się przy nim, opadło?
    Nagle ptakoczłek zniknął, zostawiając po sobie magiczną smugę dymu. Reinhold z trudem wyhamował.
  13. Knight Martius
    Kiedyś w Rzymie się mawiało, że lud oczekuje dwóch rzeczy: chleba i igrzysk. Wprawdzie nie wiem, ile osób oczekiwało następnej części "Przyjaciela" (wiem tylko, że jedna - i mam dowód na piśmie ), ale i tak to opublikuję - ku uldze swojej, bo to w końcu koniec, i ku uldze innych, bo... to w końcu koniec. Epilog jest bardzo długi (9 stron A4 - choć, prawdę mówiąc, spodziewałem się, że wyjdzie dłuższa), przez co podczas lektury możecie nabrać trochę takiego uczucia jak ja przy paradzie zakończeń "Władcy Pierścieni: Powrotu króla" - mam tylko nadzieję, że nie uciekniecie od tego z krzykiem.
    W każdym razie oprócz tego, o ile czytaliście "Przyjaciela" od początku do końca, chciałbym Was spytać (i zachęcam przy tym do głosowania w ankiecie) - co sądzicie na temat całości? Waszym zdaniem nadaje się ono do czegoś czy to jednak źle, że ujrzało światło dzienne? Bo jak ten pomysł się nie sprawdził, to... mam jeszcze inne.
    A propos innych pomysłów - niedawno wpadł mi do głowy koncept na kolejne opowiadanie fantasy. W zamierzeniu również publikowałbym je w częściach, tylko że pisałbym to bardziej na bieżąco - bo "Przyjaciela", przypominam, najpierw napisałem do końca, a potem poprawiałem. Kiedy zamieszczę pierwszą część - przekonamy się... wkrótce.
    Miłego czytania!
    Aktualizacja - 10.02.14
    Zmieniłem historię Einusa, tak żeby pasowała do obecnej wersji tożsamości Kalderana, a także historię samego smoczego rycerza. Do tego poprawiłem kilka nieco mniej istotnych szczegółów.


    * * *

    VIII
    ? Kalderan, ty idioto?
    Pierwszych słów, które Kalderan usłyszał zaraz po obudzeniu się, nie wypowiedział Gabriel. Ten głos smoczy rycerz też znał, ale nie potrafił skojarzyć, do kogo należy. W końcu otworzył oczy. Ujrzał pomieszczenie z kamiennymi ścianami, sprawiające wrażenie surowego. Leżał na czymś miękkim ? najwyraźniej znaleziono dla niego jakieś łóżko.
    Przy smokowcu siedział ktoś, kogo ten poznał od razu: Einus.
    ? Już się obudziłeś? Całe szczęście ? stwierdził metalurg z ulgą. ? Bałem się o twoje życie? chociaż chyba nie powinienem.
    Smoczy rycerz leniwie ułożył głowę na boku, tak żeby nie patrzeć na uczonego. Cały czas go słuchał, ale nie miał ochoty rozmawiać.
    ? Jak tylko Gabriel cię tutaj przytaszczył, opowiedział mi o wszystkim ? ciągnął człowiek zagniewany. ? Masz szczęście, gadzie zakichany, że liznąłem coś z uzdrowicielstwa, inaczej leżałbyś teraz na ziemi bez szans na pobudkę. Co ci strzeliło do głowy, żeby ot tak rzucić się na zgraję bandytów, którzy omal cię nie zabili? Rozum ci odjęło?! I tak cudem przeżyłeś! Brawo, serdecznie gratuluję.
    ? Musiałem ? odrzekł Kalderan.
    ? Rozumiem, że tak ci bogowie nakazali, ale po tobie spodziewałem się więcej zdrowego rozsądku.
    Półsmok westchnął.
    ? To nie przez bóstwa. Chciałem pomóc Gabrielowi.
    ? Z narażeniem własnego życia? To szlachetne, Kalderanie, ale martwy byś już w niczym nie pomógł.
    Smoczy rycerz nie odpowiedział. Einus wyraźnie przesadzał. Gdyby Kalderan nie zaatakował, zginąłby albo on, albo Gabriel wraz z żoną. Z drugiej strony taki wybuch uczonego był zrozumiały. W końcu kto chciałby spotkać członka niemal wymarłej rasy tylko po to, by niedługo dowiedzieć się o jego śmierci?
    Po chwili smokowiec spojrzał na metalurga i zapytał:
    ? Jak długo spałem?
    ? Całą noc i pół dnia. Cały ten czas poświęciłem, by zająć się tobą.
    ? Co jest z ranami?
    ? Na szczęście nie są trwałe. Najgorzej wyglądała lewa ręka, bo nie mogłeś nią ruszać, ale jeśli nie będziesz jej nadwerężać, to za tydzień powinna być już cała i zdrowa.
    Kalderan zmrużył powoli oczy. Przy okazji zorientował się, że leży na plecach. Dziwił się jednak, iż wcale nie czuje, że przygniata sobie ogon i skrzydła. Zamierzał wstać, ale nim nawet ułożył się w pozycję siedzącą, syknął z bólu.
    ? Na razie leż ? polecił Einus. ? Twoje obrażenia były bardzo poważne, dlatego przynajmniej do jutra musisz pozostać w łóżku. ? Po tych słowach smokowiec położył się z powrotem, ale tak, żeby zostawić odrobinę przestrzeni dla skrzydeł. Kiedy jednak zaczął czuć wysiłek, legł na plecach całkowicie. Uczony to zauważył. ? Skrzydła i ogon ci zdrętwiały? Wybacz, bo to ja cię w taki sposób ułożyłem, ale tak mogłem zajmować się tobą najlepiej. Jutro, jak będziesz miał się lepiej, pozwolę ci odwrócić się na brzuch, żeby kończyny się rozluźniły.
    Półsmok poruszył delikatnie głową, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Bezczynność zawsze go irytowała, zwłaszcza jeśli nic nie mógł na nią zaradzić.
    ? Dlaczego? ? zapytał nagle.
    ? Proszę? ? odparł Einus zdezorientowany.
    ? Dlaczego mi pomagasz?
    ? Poza tym, że to w dobrym tonie, że każde życie jest ważne i tak dalej, i tak dalej? Nie znam innych powodów.
    Kalderan milczał zniecierpliwiony, po czym spytał inaczej:
    ? Skąd wziął się ołtarz smoczych rycerzy w twym domu? Dlaczego interesujesz się losami moich pobratymców?
    Einus westchnął głęboko.
    ? Ach, więc o to ci chodzi? ? Metalurg po chwili podjął dalej: ? Kalderanie, już za młodu interesowali mnie smokowcy jako tacy. Z niekłamaną fascynacją obserwowałem niegdyś waszą historię i dorobek. Szczególnie interesowali mnie właśnie smoczy rycerze. Wasz kodeks, religia i kultura. Byliście szczególnie znani, wyróżnialiście się spośród innych smokokrwistych. Mój stan ? mam tu na myśli magów ? był jak najbardziej świadom tego, co robiliście. Z tym że ja poświęciłem się waszemu narodowi? z innego powodu. Wstydzę się tego po dziś dzień.
    Einus zamilkł na chwilę. Kalderan spojrzał na niego pytająco.
    ? Przepraszam, ale nie wiem, czy jesteś gotowy na taką wiedzę ? rzekł uczony melancholijnie. Kiedy jednak dostrzegł, że smoczy rycerz nadal chce wiedzieć, odezwał się: ? Rozumiem. Zatem nie ma co przedłużać. Należałem do gildii magów, która była współodpowiedzialna za wasz upadek.
    Półsmok spojrzał na Einusa z niedowierzaniem. Nic nie rozumiał z tych wyjaśnień.
    ? Na pewno wiesz, że gdy naga was wyniszczyli, do walki wkroczyli ludzie. Pomimo rozejmu podchodzili do was z chłodem, a gdy wężoludzie potajemnie obiecali im udziały w terytoriach, nie zastanawiali się długo. Zarówno ja, jak i inni magowie mieliśmy w tym swój udział. Będę z tobą całkowicie szczery.
    ? Po chwili milczenia metalurg przeszedł do tłumaczeń, a Kalderanowi, w miarę jak słuchał tej historii, oczy otwierały się coraz szerzej:
    ? Na pewno słyszałeś o tym, co sprawiło, że smokowcy popadli w szaleństwo, i przez to doprowadziło w Iklestrii do wybuchu wojny domowej. Naga rzeczywiście posiedli potężny artefakt, który jednak nie miałby takiej mocy, gdyby nie moja gildia magów. Weszliśmy w układy z wężoludźmi. W zamian za dostarczenie niektórych elementów, zawierających w sobie odpowiednie cząstki magii, my ? zwłaszcza my ? mieliśmy zostać sowicie wynagrodzeni. Tylko za naszą sprawą ów artefakt mógł stać się kompletny, bo naga sami z siebie nie byli w stanie tych elementów zdobyć?
    Wtedy smoczy rycerz, nie zważając na swój stan, zerwał głowę z łóżka. Znów poczuł tak rażący ból, że musiał legnąć z powrotem. Nadal jednak czuł, jak rozpala się w nim gniew. Patrzył na metalurga jak na skazańca, któremu z powodu straszliwej zbrodni miał być odczytany wyrok śmierci.
    ? Nie dziwię się twojej reakcji ? rzekł uczony spokojnym tonem. ? Nie mam nic na swoją obronę i nawet nie wymagam od ciebie przebaczenia. Byłem młodszy, a co za tym idzie, nie wiedziałem wystarczająco wiele o świecie. Wmówiono nam, że całą kulturę, o której się zaczytywałem za młodu z takim zapałem, z czasem zaprzepaściliście, popadając w barbarzyństwo. Robiłem to samo co inni członkowie gildii, ponieważ właśnie to wydawało mi się właściwe. Nie minęło jednak wiele czasu, nim zorientowałem się, że to wszystko było tylko kłamstwem. Wasza kultura nigdy nie zanikła. Nie wy byliście prymitywni, w czym utwierdził mnie ten cały bezsens mordu, usprawiedliwionego tylko tendencyjną ideologią, oraz kilku twoich pobratymców, których miałem przyjemność poznać osobiście. Zapytałem wówczas sam siebie: po co to wszystko? Dlaczego w ogóle to robimy? Czy nasze interesy naprawdę są warte waszego wytępienia? Ostatecznie, nie mogąc dać się przekonać o słuszności tych działań, odszedłem z gildii. Przy okazji zabrałem stamtąd trochę książek, którymi się szczyciliśmy, a które zawierają specjalistyczną wiedzę dotyczącą wielu dziedzin. Tu miałbym pytanie: umiesz czytać i pisać?
    ? Kiedyś umiałem? czytać ? odparł Kalderan flegmatycznie. Był w złym nastroju.
    ? O! To mnie zaskoczyłeś. Nie, naprawdę. Wy bowiem byliście szkoleni bardziej do walki niż zadań wymagających umysłu. Bez obrazy, oczywiście. A co czytałeś, jeśli mogę spytać?
    Smokowiec milczał.
    ? Czyli nie chcesz o tym rozmawiać? ? rzekł Einus. ? No dobrze. W każdym razie musisz wiedzieć, że niektóre moje księgi dotyczą historii i kultury twojej rasy, w tym smoczych rycerzy. Jeśli byś chciał, mógłbyś wpaść do mnie w wolnej chwili, żebyśmy wspólnie pobadali ich zawartość. Nauczyłbym cię czytać z powrotem.
    Półsmok wciąż nie odpowiadał. Na myśl o tej propozycji nie czuł entuzjazmu.
    ? Mhm. Rozumiem ? powiedział uczony. ? W każdym razie nie chciałem pozwolić, żeby jedno długofalowe wydarzenie przekreśliło wszystko, co mozolnie budowaliście przez długie pokolenia. Działałem w porozumieniu z innymi magami, którzy myśleli podobnie jak ja, stąd cała moja wiedza, ten ołtarz, księgi i wiele innych elementów, które nie pozwalają o tym zapomnieć. Stąd pochodzi też ta świątynia obok mojego domu. Wspólnie przenieśliśmy ją tutaj z Iklestrii i otoczyliśmy zaklęciami ochronnymi.
    ? Pytałeś mnie o powody ? ciągnął metalurg ? dla których dopuściłem cię do modlitwy w tym miejscu i dla których teraz trzymam cię u siebie w łóżku, zamiast pozwolić ci sczeznąć. Pomijając zdrowy szacunek dla cudzego życia, nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której smoczy rycerze rzeczywiście staliby się tylko historią, o której papla jakiś nawiedzony uczony. Ty miałeś szczęście przeżyć, więc kto wie, może kiedyś wasze społeczeństwo ożyje? W innej formie niż przed upadkiem, ma się rozumieć. Zdaję sobie sprawę z absurdów, jakie wygaduję, ale czyż i uczonym nie wolno marzyć? Choćby z tego względu serdecznie ci życzę, żebyś żył.
    Kalderan zamyślił się głęboko.
    ? Odkąd się spotkaliśmy, zastanawiałem się nad kilkoma sprawami ? zaczął nową myśl Einus. ? Jakim cudem nie mogłem cię przez cały czas wykryć, skoro mieszkamy od siebie niedaleko? I chyba wiem. Uciekając z Iklestrii, w jakikolwiek sposób ci się to udało, musiałeś się znaleźć pod wpływem zaklęcia ochronnego o formule podobnej do bariery, której postawienie rozważaliście. Podobnej, a jednak innej. Przez to naga nie mogli cię namierzyć. Skoro więc wężoludzie mieli z tym problemy, to tym bardziej ja musiałem. W dodatku często przebywam daleko poza domem, więc się nie dziwię, że nawet przez okno nie mogłem cię zauważyć. Głupie przeoczenie.
    Smoczy rycerz nadal nie zamierzał się odzywać. To ciągłe mówienie Einusa zaczynało go już irytować.
    ? Dobrze, pójdę przynieść coś do jedzenia ? zaoferował się uczony, wstając. ? Tak się składa, że mam jeszcze trochę wędzonego mięsa.
    Metalurg ruszył w stronę schodów prowadzących na dół. Przed nimi jednak zatrzymał się i odwrócił w stronę Kalderana.
    ? Swoją drogą? mimo wszystko dobra robota. Ale następnym razem hamuj się z takimi działaniami, bo w ten sposób naprawdę stracisz życie.
    Opuścił pomieszczenie.
    Kalderan nie chciał o niczym myśleć ? wpatrywał się bezmyślnie w sufit, szukając jakichś ciekawych szczegółów. Nic jednak nie znalazł. Na dodatek tematy do rozmyślania nasuwały mu się same i nie chciały go opuścić.
    Zwątpił we wszystko, w co do tej pory wierzył. Odkąd Iklestria upadła, nie miał komu ani czemu służyć. Wprawdzie w końcu zajął się czymś, co pozwalało mu uchronić się przed jałową egzystencją, ale skoro nadal mieszkał w jaskini ? czy był sens brnąć w to dalej? Mógłby postawić związane ze smokorycerstwem ideały najwyżej i nie porzucać ich za wszelką cenę. Tylko co by na tym zyskał? Poszukałby przecież czegoś bardziej życiowego; nawet nie musiałby żyć tutaj, wśród ludzi. Ale tak naprawdę umiał dobrze tylko walczyć. Czy droga, którą obrał, była właściwa, czy powinien ją zmienić?
    ?Nie jestem hipokrytą jak wy wszyscy. Chcę tylko sprawiedliwości?.
    Nagle smoczy rycerz przypomniał sobie te słowa, wypowiedziane przez Yortha, skrzywdzonego przez los herszta bandytów. Zaraz potem odgrzebał historię Einusa, a także, siłą rzeczy, wydarzenia z najazdu sprzymierzonych sił naga i ludzi. Nagle skonstatował, że obu ? jego oraz rozbójnika ? coś łączy. Że chcą dokładnie tego samego.
    Zbieg okoliczności?
    Kalderan przewrócił się na bok. Przestał rozmyślać ? im bardziej się w tych sprawach pogrążał, w tym głębszą popadał rozpacz. O problem swojej egzystencji postanowił zapytać bóstwa, gdy będzie z nimi rozmawiał. Poza tym już sama konieczność leżenia odbierała mu chęci do życia. Nie mógł wyjść na świeże powietrze. Nie był w stanie rozłożyć skrzydeł i wzlecieć na łono natury. Los zabronił mu nawet ruszać się z tego upierdliwego mebla. Dopiero teraz smoczy rycerz zauważył niewielkie okno, lecz z obecnego kąta nie mógł przez nie wyjrzeć, co dzieje się na zewnątrz. Stwierdził jednak, że może to nawet lepiej. Na domiar złego zgłodniał ? w samą porę. W oczekiwaniu na Einusa postanowił się zdrzemnąć.
    Kiedy uczony wrócił z mięsem i bukłakiem wody, zobaczył śpiącego Kalderana. Uśmiechnął się delikatnie. To, co przyniósł, położył na krześle obok, po czym zszedł z powrotem. Półsmok, obudziwszy się wieczorem, opróżnił racje ze smakiem. Jeszcze zasnął na noc, a Einus co jakiś czas go doglądał.
    Następnego dnia smoczy rycerz miał się lepiej, tak że co jakiś czas układał się w pozycji chociaż półleżącej, aby ulżyć skrzydłom i ogonowi. Nigdy jednak na długo ? później zaczynał czuć gdzieniegdzie ból. Dlatego nie mógł jeszcze myśleć o wstaniu z łóżka na dobre.
    W południe usłyszał rozmowę na dole.
    ? Jest tu Kalderan?
    ? Tak, na górze. Ale on jeszcze zdrowieje, więc? Chyba coś mówię!
    Po chwili zza schodów wyłonił się Gabriel.
    ? Kalderan! ? zawołał uradowany, kiedy ujrzał smokowca. ? Jednak żyjesz!
    Płatnerz podszedł do Kalderana i go uściskał. Smoczy rycerz uśmiechnął się nieco.
    ? Gabriel, uważaj trochę, bo on się jeszcze kuruje! ? zawołał Einus, który zaraz potem też się pojawił. ? Rozumiem, że jesteś szczęśliwy, ale nie przesadzaj!
    ? A żebyś wiedział, że jestem! ? odparł Gabriel, puściwszy półsmoka. ? Bandyci dostarczeni, żona wolna, do tego oczyściłem imię i odzyskałem obywatelstwo w Pekacie! A jakby tego było mało, to dowiedziałem się teraz, że Kalderan żyje! Czy ja mógłbym wyglądać na szczęśliwszego?
    ? No rzeczywiście, czuć, że tryskasz energią!
    Gabriel usiadł na krześle obok smoczego rycerza i mówił już trochę ciszej:
    ? Kalderan. Władze miasta zdecydowały, bym nie był niepokojony żadnymi zamówieniami przez tydzień. Chętnie wykorzystam ten czas, by odpocząć po naszej wyprawie, ale z drugiej strony zacząłem robić dla ciebie nową zbroję.
    ? Czyli już ci powiedział? ? zapytał Einus.
    ? No powiedział.
    ? Kiedy będzie gotowa?
    ? Za trzy dni.
    ? To przyniesiesz ją tutaj ? poprosił uczony. ? Wyjaśnię ci wtedy.
    ? Dobrze, nie ma problemu.
    Przez następne dwa dni Kalderan mógł już bez problemu ruszać się o własnych siłach. Był w stanie nawet latać, ale krótko, dlatego bardzo rzadko opuszczał dom uczonego.
    Jeszcze kolejnego Gabriel przybył ze zbroją; wyjął z plecaka kaftan łuskowy oraz naramienniki. Einus wyjaśnił, że pancerz noszony przez smoczego rycerza zostanie wymieniony magicznie. Tym jednak nie metalurg miał się zająć. Smokowiec zszedł do ołtarza, by się pomodlić.
    Pogrążony w kontemplacji zaczął od inkantacji, którą tym razem wyrecytował płynnie:
    ? Wznosimy nasze miecze ku waszej potędze i majestatowi. Wiernie służymy, dzięki składamy, uniżenie wielbimy. Przeto, chocieśmy niegodni, pokornie prosimy, byście ukazali nam się, stanowili dla nas oparcie, wysłuchali wątpliwości naszych serc i umysłów. Usłyszcie! Dajcie słowo! Niech stanie się wasza wola.
    ? Słuchamy cię, smoczy rycerzu ? odezwał się Teires.
    Kalderan z trudem powstrzymał podniecenie. Przeszedł do rzeczy:
    ? Teiresie, Irrioni? Zrobiłem to, o co mnie prosiliście. Gabriel otrzymał pomoc i wykuł nową zbroję.
    Kiedy szukał kolejnych słów, nagle wokół niego zaczęły krążyć drobinki energii. Powiększały się z każdą chwilą, aż przylgnęły do zbroi, zamieniając ją w łunę światła. Słychać było odgłos niby zaklęcia, dźwięk, który świdrował uszy i jednocześnie stanowił dla nich rozkosz. Po chwili poświata zniknęła, ukazując nowy pancerz ? lśniący srebrem, z dziurą na plecach pomiędzy skrzydłami, czego akurat półsmok nie mógł zobaczyć. Osobno pojawiły się też naramienniki.
    ? Niech nowa zbroja ci służy ? rzekła Irrioni. ? Gdyby i ona została zniszczona, niech nowy towarzysz na twej drodze życia ci pomoże. Jeśliby jednak owe uszkodzenia okazały się trwałe, wróć do nas.
    ? Dziękuję wam po wielokroć za okazanie łaski ? odparł Kalderan. Nagle przypomniał sobie sytuację, która miała miejsce, kiedy ostatnio rozmawiał z bóstwami. Tym razem był pewien, że się nie skompromituje. ? Przy tym? jest coś, co chciałbym wiedzieć.
    ? Tak? ? odezwała się bogini sprawiedliwości.
    ? Żyję w jaskini. Od wielu lat egzystuję z dala od swych pobratymców, gdyż znaczna większość wyginęła. To, czym param się jako smoczy rycerz? Czy to wciąż ma sens? Co mam czynić dalej?
    ? Droga obrana przez ciebie jest dobra ? odpowiedział Teires. ? Twoje ideały są tym, co trzyma cię przy życiu, toteż nie porzucaj ich. Jeżeli w sercu wciąż masz wątpliwości, nowi towarzysze na twej drodze życia z pewnością pomogą ci w obraniu właściwej ścieżki. Pamiętaj o tym.
    ? W kwestii życia w jaskini? zaczekaj ? wtrąciła Irrioni. ? Prędzej czy później na pewno zdarzy się coś, co uczyni cię bardziej potrzebnym. W tym jednak muszą ci pomóc inni.
    ? Dziękuję ? powiedział smokowiec. ? To wszystko. Dziękuję wam raz jeszcze za wasze wsparcie.
    ? Nie nam dziękuj, Kalderanie ? odparł bóg honoru. ? Zanim jednak się pożegnamy, wysłuchaj od nas jeszcze jednego przekazu.
    ? Co tylko rozkażecie.
    ? Zdejmij zbroję.
    Trans przeminął.
    Kiedy Kalderan wstał, poczuł, że zbroja łuskowa to jednak kompletnie co innego niż płytowa. Skoro jednak już na taką zmienił, niechaj i tak będzie ? spróbuje się przyzwyczaić. Jednak w tej chwili smokowca zajmowała inna kwestia: to, co usłyszał podczas rozmowy.
    Wyszedłszy z piwnicy, od razu stał się świadkiem zrzędzenia Einusa:
    ? Gabriel, wyprowadzisz mi tę zbroję. Zawadza miejsce.
    ? To chyba ty chciałeś, żebym ją tu przyniósł?
    Kłótnia skończyła się w momencie, gdy zobaczyli półsmoka. Porównali jego widok z poprzednią zbroją ? zniszczoną i porysowaną ? która na podłodze zajęła miejsce łuskowej. Ekscytacji oraz pochlebstwom nie było końca. Smokowca zaczęło to denerwować, czego jednak starał się po sobie nie pokazywać ? rozumiał sytuację. W końcu jednak postanowił tę scenę przerwać.
    ? Einusie. Muszę porozmawiać.
    ? Tak? O czym, Kalderanie?
    ? Na osobności.
    ? Cóż? Możemy ? odparł uczony z ociąganiem. ? Ale czy to naprawdę coś, czego Gabriel nie powinien usłyszeć?
    Gabriel popatrzył na Kalderana zaciekawiony. Półsmok westchnął.
    ? Teires i Irrioni rozkazali, abym zdjął zbroję. Co chcieli przez to powiedzieć?
    Zapanowała chwila konsternacji; płatnerz i uczony spojrzeli na Kalderana osłupieni. Nagle wybuchli gromkim śmiechem. Smokowiec patrzył na nich z niezrozumieniem oraz irytacją.
    ? To chyba oczywiste! ? stwierdził metalurg. ? Abyś zdjął zbroję!
    Smoczy rycerz poczuł, jak żołądek skacze mu do gardła.
    ? Smoczy rycerz nie może tego zrobić ? powiedział znerwicowany.
    ? W czasie służby! ? odparł Einus, nadal uśmiechając się szeroko. ? Kalderanie, kiedy zajmujesz się codziennymi czynnościami, to możesz ją spokojnie zdjąć, bo tylko ci przeszkadza!
    ? ??i dlatego pod żadnym pozorem smoczy rycerz rozstać się z nią nie może?.
    ? Ale nikt nie każe ci się z nią rozstawać! Zdjąć ją nie znaczy zaniedbać!
    Kalderan milczał. Spojrzał na Einusa i Gabriela z zakłopotaniem.
    ? Tylko że on pewnie nie wie, jak to się robi ? stwierdził płatnerz.
    ? No to mu pokaż. Co ja jestem, niańka?
    Gabriel podszedł do Kalderana od strony pleców. Dotykając jego zbroi, mówił:
    ? Widzisz, tu są takie zapięcia, do których jeśli sięgniesz? No czekaj chwilę! W każdym razie nawet sam możesz to zrobić, jak się uprzesz? No nie wierć się? Zaraz będzie gotowe? Jest.
    Zbroja powoli upadła na podłogę. Smoczy rycerz miał pod nią lnianą, białą koszulę bez rękawów i z dziurami na łopatkach. Poczuł się nagle tak nieswojo, że od razu chciał włożyć pancerz z powrotem. Jego uwagę jednak przykuł widok Gabriela, który patrzył na smokowca z szeroko otwartymi oczyma.
    ? Jak żeś zmieniał tę koszulę? ? spytał, nadal będąc w szoku.
    Einus odpowiedział szybciej:
    ? Jak to jak? Sama mu się zmieniała magicznie! Pamiętasz? Tak jak z naprawą zbroi. Poza tym przecież taka koszulka pomaga w ochronie przed obrażeniami, które otrzymuje pancerz.
    ? To to i ja wiem, ale? A zresztą. I tak pewnie nie zrozumiem.
    ? Nie doceniasz się. Jeśli chcesz, możesz kiedyś jeszcze przyjść do mnie, wtedy ci opowiem.
    Smokowiec, zniecierpliwiony już tą rozmową, założył zbroję ponownie.
    Gabriel i Kalderan pożegnali Einusa, po czym opuścili jego dom. Metalurg postanowił, że stara zbroja zajmie należne miejsce wśród gruzów świątyni. Ich jednak już to nie interesowało.
    ? Kalderan ? powiedział nagle płatnerz, kiedy byli w drodze. ? Przez te pięć dni zastanawiało mnie kilka rzeczy, głównie twoja historia. Mógłbyś mi coś o sobie opowiedzieć?
    Kalderan spojrzał na Gabriela.
    ? Einus już ci o mnie opowiadał.
    ? No opowiadał, ale nie o tobie, tylko o smoczych rycerzach ogólnie. Chciałem wiedzieć, jak ty to wszystko widzisz. Sam rozumiesz, jak nim zostałeś, jak to wszystko się skończyło i co tam jeszcze może przyjść do głowy. Może usiądźmy gdzieś?
    Wypatrzyli dwa duże kamienie, na których zaraz usiedli. Nie były zbyt wygodne, ale człowiekowi i smokowcowi wystarczały.
    Kalderan namyślał się przez chwilę. Kiedy w końcu znalazł odpowiednie słowa, zaczął mówić:
    ? Było to dawno temu, lecz pamiętam do dzisiaj. Od młodości chciałem zostać smoczym rycerzem. Mój ojciec wychowywał mnie w tradycji przekazywanej w mej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Wśród niej nauczyłem się kodeksu i obiecałem przestrzegać długo przed złożeniem ślubów. Już wówczas trenowałem walkę mieczem, lecz na zbroję musiałem jeszcze czekać.
    Smoczy rycerz zamilkł. Widząc, że uwaga Gabriela nie słabnie, po chwili kontynuował:
    ? Skończywszy szesnaście lat, zostałem giermkiem jednego ze smoczych rycerzy, u boku którego uczyłem się swej profesji. Zaś mając lat dwadzieścia jeden, musiałem przejść inicjację. Od niej zależało, czy zasłużę na to, by nosić pancerz. Musiałem pokonać wiwernę, która poczęła grasować na ziemiach smokowców. Bestia to była groźna, może niedorównująca majestatycznym smokom, lecz nawet dla smoczego potomka stanowiąca wyzwanie. Swą szyją długą niczym największy wąż sięgała mnie, nie dawała chwili wytchnienia. Jednakowoż dzierżyłem w sobie siłę i umiejętności, które pozwoliły mi wyjść ze starcia zwycięsko.
    Kalderan mówił poetyckim, nieco archaicznym stylem. Gabrielowi kojarzył się z opowieściami bardów, śpiewających o wielkich czynach mężów. Płatnerz mniemał, że półsmok, kiedy był młody, słuchał takich historii z ogromnym zainteresowaniem. Jednak ten język, choć bez wątpienia piękny, dziwnie brzmiał w paszczy kogoś, kto odzywał się tylko wtedy, gdy uznawał to za konieczne.
    Smokowiec nie przestawał opowiadać:
    ? Przeszedłem inicjację. Wtem zobowiązałem się wobec wszystkich smokowców, iż nie wyrzeknę się ideałów z kodeksu. Magią założono na mnie kirys, który zmuszony byłem dziś porzucić. Od tego czasu do samotni minęło dwadzieścia pięć lat.
    ? Upadek rozpoczął się w dzielnicy sąsiadującej z cesarstwem wężokrwistych. W niej potrzebowano smoczych rycerzy najbardziej, przeto i ja tam pełniłem służbę. Nie dla mnie polityka, jeno wykonywałem rozkazy. Dostałem się wraz z innymi pod wpływ tego ohydnego zaklęcia? Zabijałem swych pobratymców?
    ? Może przejdź do tego, co stało się potem ? zaproponował Gabriel, widząc, że Kalderan mówi z coraz większym trudem.
    Smoczy rycerz westchnął.
    ? Kiedy smokowcy, włącznie ze mną, wyzwolili się spod owej magii, naga nas zaatakowali, tak jak mrówki rzucają się na większą zdobycz. Próbowaliśmy ich odeprzeć, lecz nasze poważnie nadwątlone siły były niczym w porównaniu z nimi i ludźmi, którzy nas zdradzili. Nie dzielono smokowców na smoczych rycerzy i resztę. Wszyscy walczyli i wszystkich zabijano. Oddział, do którego należałem, również w większości zginął. Paru z nas, w tym mnie, udało się zejść do podziemia, gdzie przebywało już kilkunastu mych pobratymców z różnych stanów społecznych. Próbowaliśmy przeżyć. W swej beznadziejnej naiwności czekaliśmy na pomoc. Przeliczyliśmy się.
    ? Nie umiem powiedzieć, jak długo tam siedziałem. Mogło to być kilka dni, mogło kilka tygodni, miesięcy nawet. Wszelako był to czas najtrudniejszy dla mnie. Wężokrwiści szukali nas coraz bardziej zawzięcie, a my jeno periodycznie szukaliśmy w podziemiu nowych kryjówek, głodni i wyczerpani. Jeden z nas dopuścił się również kanibalizmu. Lecz gdy nasz zwiadowca doniósł, iż naga odkryli, gdzie się ukrywamy, właśnie to przeraziło mnie najbardziej. Mag, który uchował się wśród owych niedobitków, przedstawił nam plan. Zamierzał otworzyć portal, przez który mieliśmy przejść, żeby uciec z Iklestrii. Protestowałem, a ze mną jeszcze paru innych smokowców, mimo iż nie było innego wyboru.
    ? Mag istotnie otworzył portal, lecz wówczas naga przedarli się do naszej kryjówki. Chciałem walczyć i ochronić tych, którzy by przeszli. Jednakże przejście nie miało być otwarte na długo, a ja musiałem ocalić też własne życie. Jak zwierzę, które musi uciekać przed drapieżnikiem, poczułem impuls, każący mi wskoczyć do środka. Uciekłem jak tchórz. Nie mogłem nic zrobić.
    Kalderan zacisnął dłonie w pięści. W ich wewnętrznych stronach, przez pazury, pojawiły się niewielkie strużki krwi.
    ? Tam, dokąd trafiłem, nie znano Iklestrii, lecz mogłem się domyślić, iż moje królestwo upadło. Uciekło stamtąd tylko dwóch z nas, w tym ja. Tułałem się, koczowałem, nie mogąc znaleźć miejsca na świecie. Aż dotarłem tutaj. Jestem na tym lądzie najdłużej, lecz tylko z przymusu, albowiem nie mam tu czego szukać. Smokowiec, który również opuścił mój kraj, jest mym? wrogiem, a ludzie nie mogą mnie zaakceptować takim, jaki jestem. Zostałem sam. Straciłem rachubę czasu, toteż nie wiem, ile lat to już trwa.
    ? Dwanaście ? zauważył Gabriel.
    Półsmok zamruczał posępnie.
    ? Aż tak??
    ? Czyli musisz mieć już pięćdziesiąt osiem lat ? stwierdził płatnerz. ? Jesteś więc w sędziwym wieku, zgadza się?
    ? Tylko według waszej miary. ? Opowieść sprawiła, że Kalderan stał się bardziej rozmowny. ? Jako smokowiec jestem dość młody.
    ? No dobrze, ale ciekawi mnie coś jeszcze. Bo ty nie porzuciłeś wartości, które cenisz sobie jako smoczy rycerz. Co cię od tego odwiodło i jakie konkretnie są te ideały?
    Smoczy rycerz poprzedził odpowiedź kolejną chwilą milczenia.
    ? Kiedy byłem sam, czułem, iż straciłem sens życia. Dopiero w kodeksie smoczych rycerzy i wierze mogłem znaleźć ukojenie. Wyłącznie w nich widziałem oparcie. W zachowywaniu cnót, jak mądrość, rozum, męstwo, prawdomówność, umiar, godność i sprawiedliwość, służeniu lepszej sprawie, pomocy potrzebującym. Gdzie widziałem, iż pośród innych szerzy się zło, nie mogłem się odeń odwrócić. Nigdy nie zapomniałem, kim jestem, i tylko to trzymało mnie przy życiu. Kilka tygodni temu, w imię owych ideałów, ocaliłem wioskę przed grabieżą. Niemniej mieszkańcy potępili mnie, zaś namiestnik, pojawiwszy się na miejscu, wydał wyrok śmierci. Wszystko to przyczyniło się do zniszczenia mej zbroi. Za to, iż ocaliłem ich zbiory i żywoty. ? W głos Kalderana wkradła się wściekłość. ? Mnie jako smoczemu rycerzowi ludzie winni okazywać wdzięczność. Wielce żałuję, iż tego nie rozumieją?
    ? A mieli co rozumieć? ? Na twarzy Gabriela pojawił się uśmiech. ? Już, wystarczy. Czekam tylko, aż zaczniesz filozofować, ale może lepiej dajmy sobie spokój. W każdym razie ? nie myślałeś może, dlaczego ludzie traktują cię z pogardą?
    ? Jestem inny niż oni.
    ? Jesteś, ale rzecz tkwi nie tylko w tym. Spoglądałeś może na swoje, nazwijmy to, odruchy?
    ? Nie. To jednak nie ma znaczenia. Nie masz pojęcia, co przez nich przeżyłem.
    ? Nie muszę mieć. Powiedz mi, tylko szczerze: nie zwracałeś uwagi na to, co robiłeś choćby w stosunku do mnie?
    ? Byłeś irytujący.
    ? Zgoda, ale najpierw odpowiedz.
    Po chwili namysłu Kalderan odparł:
    ? Częściowo.
    ? Dobra, bo widzę, że odpowiedzi ?tak? lub ?nie? się od ciebie nie doczekam. No ale muszę to powiedzieć: jesteś agresywny. Kiedy widzisz, że ktoś może coś zrobić przeciwko tobie, od razu wytrąca cię to z równowagi. Dobrze powiedziałem: może zrobić, nie robi. Boisz się ustępstw i to sprawia, że nie możesz nikomu zaufać. Nie przyszło ci może do głowy, żeby zaprezentować się z dobrej strony?
    ? Czynię tak cały czas.
    ? Nie rozumiesz. Chwali ci się, że chcesz pomóc ludziom, którzy akurat znajdą się w potrzebie. Ale robisz to, bo tak ci kodeks nakazuje, czy dlatego, że oni coś dla ciebie znaczą?
    Półsmok spuścił głowę, nie odpowiadając.
    ? Nie wiem ? nie ustawał Gabriel ? nie próbowałeś wyciągnąć do nich ręki, porozmawiać z nimi?
    ? Liczą się czyny, nie słowa.
    ? Zgadzam się, ale zauważ, że ci ludzie nawet nie wiedzą, że przyleciałeś im pomóc. Pal sześć, jeśli nadal pozostają ciemni, niech im bogowie dadzą zdrowie, bo na rozum już za późno. Motyw samotnego wybawcy, który po wypełnieniu misji odchodzi w chwale, sprawdza się tylko w legendach. Tu masz życie. Pokaż im się jako, że tak powiem, jeden z nich. Nie dawaj im myśleć, że jesteś bestią, ale też nie wywyższaj się. Jeśli się nie odezwiesz, mogą cię odebrać właśnie jako takiego obcego.
    ? Gabrielu? ? Kalderanowi zaczęła kończyć się cierpliwość.
    ? Słuchaj, źle ci nie życzę. Naprawdę. Mówię, jak jest. Uważam, że to, co robisz, jest bardzo szlachetne, ale nie możesz traktować tego jak obowiązek. Musisz czerpać z tego satysfakcję. Polecam ci to przemyśleć. Strzępię sobie język nie tylko dlatego, że też coś tam w swoim życiu przeżyłem, ale też że chcę dla ciebie dobrze.
    Smokowiec nie wiedział, co powiedzieć. W końcu ciszę znowu przerwał Gabriel:
    ? Zresztą weźmy taki przykład: dlaczego mnie pomogłeś?
    Kalderan przez moment spojrzał bezpośrednio na płatnerza. Wreszcie przestał wahać się nad odpowiedzią.
    ? Były dwie konsekwencje, gdybym tego nie zrobił. Pierwszą jest to, iż przestałbym być smoczym rycerzem.
    Gabriel mógł spodziewać się takiego wyjaśnienia, a mimo to nieco pobladł. Po chwili odparł z pretensją w głosie:
    ? No tak, bogowie kazali, to nie miałeś innego?
    ? Drugą ? przerwał smoczy rycerz ? stanowi to, iż nie mógłbym już mieć w tobie towarzysza. Przyjaciela.
    Płatnerz popatrzył Kalderanowi w oczy. Był w stanie tylko zgadywać, czy półsmok powiedział tak jedynie po to, by mieć święty spokój.
    ? Wiesz co? Nie zrozum mnie źle, ale czuję w tym jakąś sztuczność. Nie za wcześnie na takie osądy?
    ? Nie. Chciałem, żeby człowiek docenił moje działania. Jesteś pierwszym, do którego nie żywię za nic pogardy. Nie odwróciłeś się ode mnie. Zostałeś i to pozwoliło mi działać. Za to po wielokroć ci dziękuję.
    Teraz to Gabriel nie wiedział, jak zareagować.
    ? Cóż? ? bąknął w końcu. Po chwili kontynuował, uśmiechając się: ? No, szczerość zawsze jest w cenie! Kalderan, ja też ci dziękuję za? no, za wszystko. Uratowałeś mnie przed utonięciem, towarzyszyłeś mi, pomogłeś ukarać bandytów i ocalić moją żonę. Mam wobec ciebie większy dług niż naprawa zbroi. Wiesz, bardzo bym chciał, żebyśmy teraz przeszli się do karczmy w Pekacie, bo bym ci piwo postawił? No ale, cholera, przecież nie możesz się pokazywać w mieście. Poza tym, sądząc po twojej profesji, nie wiem, czy pijesz. A mówię ci, masz czego żałować!
    Kalderan uśmiechnął się prawdziwie.
  14. Knight Martius
    Wiem, że ta część miała się ukazać dopiero po sesji letniej, ale niestety nie wybieram, kiedy wena twórcza przychodzi. Bieżący fragment, poświęcony ponownie w sporej części parce avesów, jest kolejnym - i już naprawdę ostatnim, przysięgam! - z serii "mnóstwo gadają, niewiele się dzieje". A jako że jednak nie chcę się puszyć, że pewne rzeczy wolę odstawić na później, tylko się rozwijać, podjąłem przy okazji próbę wytłumaczenia, skąd Aoi (czyli też i Sarina) może normalnie rozmawiać z ludźmi. Miłego!
    18.06.12 - aktualizacja
    1) Vileris udowadnia czystość swoich zamiarów wobec Aoiego, wyrzucając demonstracyjnie nóż.
    2) Aoi szybciej traci cierpliwość, słuchając, czym Vileris się interesuje - i wcale nie ma ochoty podtrzymywać konwersacji (przymierza się do odejścia).
    3) Aves mówi o swoich zwycięstwach z ludźmi odrobinę więcej niż same ogólniki. Ci, którzy spodziewali się więcej, mogą poczuć się rozczarowani - ale przyznam się szczerze, że nie myślałem nad tym za bardzo, a i nie chciałem wstawiać czegoś takiego bez namysłu (bo wiadomo - to od razu w "kanon" wchodzi). Poza tym musiałem wziąć pod uwagę, że Aoiemu mimo wszystko się śpieszy.
    4) Ptakoczłek zareagował gwałtowniej na dotknięcie go przez Vilerisa - elf skończył podrapany.
    5) Odrobinę dokładniej opisałem jedną ze "wskazówek", co takiego powodowało zaklinaczem, że chciał dotknąć avesa.
    6) Przy wzmiance, jak Vileris widzi w ciemnościach, zmieniłem, że potrafi to ogólnie jako elf, nie jako "elf parający się magią".
    7) I parę innych, drobnych poprawek. ;]


    * * *
    VI

    - Sarina, obudź się! Sarina!
    Aveska leniwie otworzyła oczy, jęcząc. Jako że dopiero odzyskiwała świadomość, jeszcze przez moment widziała niewyraźnie. W końcu, kiedy wzrok się jej wyostrzył, zobaczyła pochylającego się nad nią Aoiego. Chociaż miał on w tym momencie surowe oblicze, dobrze wiedziała, że był zatroskany o jej stan. Rozejrzała się powoli po pomieszczeniu, w którym się znajdowali ? dostrzegła kamienny sufit i zarośla od strony wewnętrznej. Wtedy skonstatowała, że siedzieli w swoim gnieździe.
    Kiedy brat zauważył, że Sarina obudziła się już na dobre, odetchnął z ulgą.
    - Całe szczęście? ? stwierdził.
    - Aoi? Co się ze mną stało? ? spytała siostra cicho.
    - Nic takiego? Miałaś wypadek i musiałem zabrać cię z powrotem do gniazda.
    - Wypadek?
    - Tak naprawdę to zemdlałaś. Ale nie masz się czym już przejmować, jesteśmy bezpieczni. Przegoniłem intruza.
    Aveska próbowała poukładać sobie fakty. Po chwili rozszerzyła oczy ? właśnie przypomniała sobie wszystko.
    - A ta? krew? ? zapytała z przestrachem.
    - Już jej nie ma. Spokojnie.
    Sarina milczała. Chciała się zastanowić, ponieważ mimo wszystko nadal coś nie dawało jej spokoju.
    - Coś cię trapi? ? zainteresował się Aoi.
    - Bracie? ty przegoniłeś tego intruza, tak? A co, jeśli znów przyjdzie?
    - Jeśli nawet, to tego pożałuje.
    - Czyli? więcej przemocy? ? Głos siostry zrobił się bardziej piskliwy. ? I ja będę musiała na to patrzeć?!
    - Dopilnuję, żeby?
    Aves urwał. Powoli się wyprostowywał, patrząc przed siebie.
    - Co się stało? ? spytała Sarina, widząc zakłopotanie na jego twarzy.
    - Niech to szlag? ? rzekł Aoi z pretensją w głosie, kręcąc głową.
    - Co ja zrobiłam?
    - Nie ty, siostro. Jak ja mogłem być taki? Ech!
    - Bracie, o co chodzi?
    Ptakoczłek ponownie spojrzał na aveskę.
    - Przecież może być ich więcej ? stwierdził z przejęciem. ? Gdybym wpadł na to od razu, zabiłbym tego człowieka! Jeśli tak jest naprawdę, to właśnie ściągnąłem na nas większe zagrożenie? Sarina, przepraszam.
    Siostry to nie uspokoiło ? to, co powiedział Aoi, wręcz wywołało w niej przerażenie. Aves to dostrzegł.
    - Ale? nie mamy czego się bać. Odnalezienie naszego gniazda na pewno zajmie im trochę czasu, więc zdążymy się przygotować. Nie musisz się o nic martwić.
    - Nie, nie, nie! ? wybuchła Sarina. ? Aoi, czy tak zawsze będzie?!
    - O co ci chodzi? ? zapytał ptakoczłek zdziwiony.
    - Ja nie mogę oglądać krwi, rozumiesz?! Nienawidzę jej, gardzę, po prostu nie! Ty chyba chcesz, bym na to cały czas patrzyła!
    - Uspokój się! ? krzyknął Aoi, pochylając się nad siostrą drapieżnie.
    - Zawsze obiecujesz, że będzie inaczej, a potem i tak to robisz! Pojmij wreszcie, że ja nie mogę tak żyć! Nie mogę, po prostu nie mogę! Nie!
    Ptakoczłek nie wytrzymał ? nagle złapał Sarinę za tułów i uniósł gwałtownie do góry, tak że ich wzrok spotkał się bezpośrednio ze sobą. Aveska poczuła ostry ból, ale zdawało się to nie obchodzić Aoiego. Dostrzegła w jego oczach gniew.
    - Uspokoisz się? ? syknął do niej.
    To wszystko wydarzyło się tak niespodziewanie, że Sarina była w szoku. Kiedy jednak po chwili odzyskała rozsądek, wcale nie chciała ustąpić.
    - A jeśli się zabiję? ? spytała lodowatym głosem.
    W oczach Aoiego nagle pojawił się strach. Siostra działała bardzo impulsywnie, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że właśnie ugodziła go w czuły punkt.
    - Sarina? ? zaczął ptakoczłek grobowym głosem. Kontynuował dopiero po chwili, przestraszony: ? Zabraniam ci. Co by ci nie przyszło do głowy, masz tego nie robić!
    - A kto mi zabroni?!
    - Ja ci zabronię! Masz się nie zabijać, nigdy! Słyszysz?!
    Sarina coraz bardziej traciła pewność siebie. Coś się w niej załamywało, ale nie umiała stwierdzić, co to takiego.
    - Jakim prawem mi tego odmawiasz? ? zapytała, nie czując, że jej głos zrobił się dość płaczliwy.
    Aoi nie odpowiedział od razu. Gniew, jaki siostra dostrzegła w jego oczach, zaczął zanikać.
    - Nadal nie rozumiesz? ? odparł zdziwiony.
    Sarina patrzyła na brata jak sparaliżowana. Nawet jeśli wiedziała, co odpowiedzieć, nie mogła wydobyć z siebie głosu.
    - Jakaś ty niemądra? ? Ptakoczłek powoli położył siostrę z powrotem na ziemię, nie zwracając uwagi na stęknięcia, jakie przy tym wydawała. Pochylił się nad nią spokojnie i przemówił, patrząc jej głęboko w oczy: ? Ponieważ wciąż żyje ktoś, dla kogo jesteś całym światem.
    Aveska zmarkotniała. Dopiero w sytuacjach takich jak ta miała przemożną ochotę popełnić samobójstwo. Czuła, że paplała takie bzdury, iż chciała tylko jak najgłębiej zapaść się pod ziemię i nigdy z niej nie wychodzić.
    ?Jestem taka głupia. Taka głupia? Aoi, błagam, wybacz mi??.
    - Chyba wiem, co myślisz ? rzekł Aoi. ? Ja też na zbyt wiele sobie pozwoliłem. Przepraszam cię? za wszystko.
    Aves jednak nie czekał na reakcję siostry, ponieważ zauważył coś po boku. Sarina z trudem spojrzała w tę samą stronę. Do gniazda weszła ruda wiewiórka. Nie wyglądała jednak typowo ? na jej szyi była założona cienka obroża z przyczepionym do niej niewielkim liściem.
    Aveska nie znała zbyt dobrze tej wiewiórki ? wcześniej widziała ją tylko raz w życiu, a i to przez chwilę ? ale Aoi kojarzył ją bardzo dobrze. W tym lesie mieszkał elf imieniem Rasin, którego aves nawet spotkał osobiście. Zyskał on zaufanie ptakoczłeka, a co za tym idzie, wypracowali sobie własny system porozumiewawczy, gdyby chcieli się w jakiejś sprawie spotkać. Leśny elf posyłał do ich gniazda wiewiórkę, do obroży której przyczepiał liście ? ich liczba zależała od tego, czego miała dotyczyć rozmowa. Jedna sztuka oznaczała, że muszą zobaczyć się pilnie, gdyż jest to kwestia, od której zależy ich życie, na przykład ostrzeżenie przed zagrożeniem.
    Rasin jeszcze nigdy nie oszukał Aoiego, dlatego ten nie miał powodu, żeby sądzić, że ta wiewiórka jest podstawiona.
    - Leśny przyjacielu, już wiem o zagrożeniu ? powiedział jakby do siebie. ? To nie było potrzebne?
    - Bracie? ? odezwała się cicho Sarina.
    - Sarina ? rzekł ptakoczłek, patrząc na siostrę. ? Muszę chwilowo opuścić gniazdo.
    - Co się stało?
    - Rasin chce się ze mną spotkać. Opowiadałem ci już o nim i o tej wiewiórce?
    - O Rasinie? Tak, na pewno? Ale tej wiewiórki nie przypominam sobie?
    - Później więc to nadrobimy. Ale sam nie wiem? Jeśli ludzie właśnie szukają naszego gniazda, to?
    - To ważne?
    - Bardzo?
    - Cóż? Nie wiem, czy moje zdanie się liczy, ale?
    - Liczy się. Mów.
    - Mogę na ciebie zaczekać. Sam mówiłeś, że te poszukiwania trochę im zajmą.
    - Mówiłem, ale jeśli nie będziemy się za bardzo oddalać od gniazda. A tak?
    - Aoi? Naprawdę, chyba lepiej wiedzieć, o co chodzi. Jeśli to może być najgorsze, co nas spotka?
    Aoi westchnął. Odwrócił się w stronę wyjścia z gniazda, po czym przystawił rękę do ziemi w miejscu, gdzie stała wiewiórka. Ta szybkimi susami skoczyła na jego ramię.
    - Masz rację. Sarina?
    - Tak?
    - Wrócę najszybciej, jak się da.
    Wyszedł, nie odwracając się.
    *
    Właśnie zapadał wieczór. Las sprawiał dość przerażające wrażenie, ponieważ słońce, które w tej chwili zachodziło, dostarczało tu bardzo mało światła, a zwierząt w zasadzie nie było widać. Spacerującemu Vilerisowi wydawało się nawet, że słyszał pohukiwanie sowy ? choć zaraz skojarzył, że to tylko złudzenie, nie uważał tego wcale za takie nieprawdopodobne.
    Zaklinacz zatrzymał się w miejscu gęstym od drzew. Jeśli wierzyć słowom Rasina, wysłana przez niego wiewiórka powinna była dotrzeć do gniazda avesów i zaprowadzić jednego z nich tam, gdzie mieli się spotkać. Ufał leśnemu elfowi, tym bardziej że sam nie wiedział, gdzie dom ptakoludzi znajduje się w tym lesie, dlatego postanowił tu zaczekać. Nie czuł przy tym strachu ? wielokrotnie widział się w swoich wędrówkach z przedstawicielami tej rasy i wiedział, jak powinien postępować w rozmowie z nimi. Tylko jedno nie dawało mu spokoju: jak zareaguje aves, kiedy go spotka? Vileris wierzył Leonowi, że to ptakoludzie go tak poturbowali, mimo iż wolał trzymać się wersji, że sam giermek był temu winien ? mogli jednak zrobić się przewrażliwieni i w związku z tym nie ufać teraz żadnym potencjalnym intruzom, o ile już wcześniej tak nie robili. Dla elfa to było zrozumiałe.
    Nagle zaklinacz pogładził lewy bok ? tam, gdzie była kieszeń od płaszcza, poczuł lekkie wibracje. Uśmiechnął się.
    Choć niebo zrobiło się już dość ciemne, Vileris jako elf potrafił w pewnym stopniu widzieć w ciemnościach. Potrzebował do tego jednak drobnych źródeł światła, dzięki którym mógł postrzegać świat w nieco jaśniejszych barwach i z lekkim odcieniem spiżu, a i to działało tylko na pewną odległość. Wystarczyło to jednak, by zaklinacz po paru chwilach oczekiwania dostrzegł między drzewami sylwetkę lecącą w jego kierunku. Domyślał się, że to aves ? nie znał innych humanoidów prócz smokowców, które potrafiłyby latać. Niedługo zauważył też biegnącą w jego stronę wiewiórkę ? tę samą, którą posłał Rasin. Zwierzę zatrzymało się przed elfem i zapiszczało dźwięcznie na jego widok, a za nim wylądował, nie śpiesząc się, ptakoczłek we własnej osobie.
    Kiedy aves złożył skrzydła, zaklinacz przyjrzał mu się dokładniej. Był to przedstawiciel gatunku jastrzębiowatych, jednak wyraźnie wyróżniający się spośród innych. Nie chodziło tu nawet o szare upierzenie, typowe zresztą dla samców tego odłamu ? uwagę Vilerisa przykuł jego wzrost. Avesowie byli niżsi od ludzi czy elfów, z czego na ogół to samice miały pod tym względem lepiej ? ten tutaj natomiast sięgał elfowi do nosa. Jak na standardy swojej rasy był więc bardzo wysoki.
    Avesa ogarnęło zdziwienie, kiedy lustrował wzrokiem Vilerisa. Zaklinacz nie mógł odczytać tego z jego dzioba, który u każdego z ptakoludzi przedstawiał najczęściej to samo surowe oblicze, za to z oczu już tak. Było to trudne, ale elf miał już pewną praktykę.
    - Ktoś ty? ? zapytał ptakoczłek w ludzkim języku, co zaskoczyło elfa. Jego głos był odrobinę skrzeczący i brzmiał nienaturalnie - wynikało to stąd, że rozmówca Vilerisa nadal mówił z ojczystym akcentem.
    - Nie martw się, jestem przyjacielem ? odparł zaklinacz w języku avesów. ? Znam wasz język, więc dla twojej wygody sugeruję posługiwać się właśnie nim.
    Aveski język charakteryzował się tym, że łączył w sobie słowa oraz odgłosy wydawane przez ptaki. Bardzo ważna była przy tym intonacja, ponieważ to od niej często zależało, co chciał przekazać rozmówca. Vileris wprawdzie jeszcze nie opanował go doskonale, ale znał przynajmniej w stopniu umożliwiającym porozumiewanie się.
    Ptakoczłek spojrzał krzywo na zaklinacza. Zdawał się nie wierzyć jego intencjom.
    - Na pewno znasz Rasina ? powiedział elf. ? On jest moim przyjacielem tak samo jak twoim. Wie, że chciałem się z tobą spotkać. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy.
    - Udowodnij ? odparł aves, nie porzucając rezerwy, z jaką traktował przybysza.
    Zaklinacz wyjął z prawej kieszeni płaszcza nóż. Była to typowa broń kłuta, pozbawiona jakichkolwiek elementów charakterystycznych. Vileris zauważył, że ptakoczłek na jej widok od razu się spiął.
    - Widzisz ten nóż? ? rzekł. ? Mógłbym zadać ci nim parę ran, po czym uciec jak najszybciej, udając, że nic się nie stało. Jest tylko jeden problem.
    Elf wyrzucił broń na parę metrów w bok.
    - Nie używam broni.
    Aves patrzył na to wszystko z zainteresowaniem.
    - Tylko tak potrafię udowodnić czystość swoich zamiarów ? ciągnął zaklinacz. ? Jeśli jednak i to cię nie przekonuje, mogę opróżnić kieszenie.
    - Przekonuje ? odparował ptakoczłek. Vilerisowi zdawało się, że patrzył na niego już przychylniej.
    - Nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy ? powiedział elf z lekkim uśmiechem. ? Jestem Vileris. Jak mam się do ciebie zwracać?
    - Aoi ? odpowiedział aves po krótkiej chwili.
    - Piękne imię? Wybacz mi ciekawość, Aoi, ale skąd znasz język ludzi?
    - Dlaczego cię to interesuje? ? spytał Aoi dość oschle.
    - Ach, wybacz. Najprawdopodobniej zachowałem się nierozważnie, pytając o coś takiego na początku naszej znajomości? ale musisz mnie zrozumieć. Ciekawią mnie wszystkie rasy tego świata, każdy z osobna też ma interesującą historię do opowiedzenia. Większość przedstawicieli twojego społeczeństwa żyje w izolacji od innych, ograniczając się głównie do własnej rodziny. Wiele podróżuję, dlatego ręczę za swoje słowa. Pewnie jednak także i wśród twoich pobratymców natknę się na kogoś, kto jest typem światowca, rwącego się do poznawania innych cywili? Zaczekaj!
    Aves, wyraźnie już nie chcąc słuchać Vilerisa, odwrócił się od niego i rozłożył skrzydłoręce, jakby miał stąd odlecieć.
    - Aoi, dokąd się wybierasz? ? zapytał elf zaskoczony.
    - Jeśli przyszedłeś tu tylko pogadać, to wybrałeś fatalny moment ? odparł stanowczo Aoi. ? Mów, czego chcesz, i nie marnuj mojego czasu!
    Zaklinacz spojrzał na ptakoczłeka zawiedziony.
    - Nie podoba mi się twój ton? ale rozumiem. Zatem zgodnie z twoim życzeniem przejdę od razu do rzeczy. Tobie i twojej rodzinie, jakkolwiek licznej, grozi niebezpieczeństwo.
    Choć to najwidoczniej nie zaskoczyło avesa, ten złożył skrzydła z powrotem i spojrzał na Vilerisa. Jedyne, co zaklinacz odczytał z jego oczu, to zainteresowanie sprawą.
    - Powiedz więcej ? ponaglił spokojnie Aoi.
    - Spotkałeś już jednego człowieka, zgadza się?
    Ptakoczłek spojrzał na przybysza ze zdziwieniem.
    - Tak, spotkałem. Skąd to wiesz?
    - Powiedzmy, że ja już od jakiegoś czasu obserwuję, co tu się dzieje, dlatego mam jako takie obeznanie w sytuacji. Musisz wiedzieć, że ten człowiek nie jest jedynym, który tu przybył.
    - Ilu razem?
    - Dwóch. Jeden z nich zaś jest tak zdesperowany, że nie odpuści, dopóki nie dopnie swego. Jeśli uda mu się odnaleźć wasze gniazdo, dla niego lub jednego z was skończy się to tragedią. Ile osób liczy twoja rodzina poza tobą?
    - Jedną ? odpowiedział Aoi, patrząc melancholijnie w bok.
    - Partnerka?
    - Niezupełnie?
    Vileris poczuł się zdezorientowany.
    - Więc kto, Aoi?
    Aves zaskrzeczał gniewnie.
    - Powiesz w końcu, o co ci chodzi?
    - Oczywiście. Widzisz, nie chciałbym, żeby wyprawa wszczęta przez ludzi skończyła się czyjąkolwiek śmiercią. Sugeruję więc znaleźć inne miejsce na założenie gniazda. Z dala od tego lasu.
    - Gdzie? ? zapytał poważnie ptakoczłek.
    Zaklinacz milczał ? nie wiedział, jak odpowiedzieć.
    - Gdzie? ? ponowił pytanie Aoi.
    - Nie moja rzecz, gdzie konkretnie ? odparł elf. ? Ale w czym dostrzegasz kłopot?
    Aves spojrzał głęboko w oczy przybyszowi.
    - Mieszkam z siostrą ? przemówił powoli. ? Kaleką. Żebyśmy mogli żyć sami, moja dawna rodzina przeprowadziła się do innego lasu. Przeniesienie Sariny gdzie indziej jest niemożliwe.
    - Tak ma na imię twoja siostra?
    - Tak. Nawet gdybym też chciał założyć gniazdo w innym lesie, nie mógłbym bez niej. Muszę więc zostać tutaj, by zapewnić nam obojgu przetrwanie.
    - Czy to nie narazi was na niebezpieczeństwo?
    - Starłem się z ludźmi kilka razy. Nawet jeśli kończyłem z ranami, z każdego z tych starć wychodziłem zwycięsko. Większość przepędziłem, a niektórych co oporniejszych zabiłem. Dlatego skoro nadchodzi nowe zagrożenie, będziemy się bronić; i prędzej stracę wszystkie pióra, niż Sarinie stanie się krzywda. Kiedy ci ludzie mają przybyć?
    - Przypuszczam, że niedługo. Już szukają waszego gniazda.
    - Więc niech będą gotowi. Bo ja będę.
    Aoi odwrócił się na pięcie i przeszedł kilka kroków, po czym ułożył skrzydłoręce tak, jakby szykował się do lotu.
    - Coś jeszcze? ? zapytał, zwróciwszy głowę w stronę Vilerisa.
    - Właściwie to? tak ? odpowiedział elf, podchodząc powoli do swojego rozmówcy. ? Trzeba ci wiedzieć, że bardzo lubię dotyk piór ptaków, więc i avesów.
    Nagle, nim aves zdążył zareagować, zaklinacz dotknął jego pleców. Ptakoczłek, wydając z siebie jastrzębi okrzyk, odruchowo odwrócił się w jego stronę i zaatakował pazurami. Elf stęknął, przystawiając dłoń do policzka ? dorobił się na nim trzech ran.
    - Co to ma znaczyć?! ? oburzył się Aoi.
    - Wybacz, to było silniejsze ode mnie ? tłumaczył się Vileris. ? Mam naturę badacza.
    - Zrób tak jeszcze raz, a nie ręczę za siebie!
    Aves ponownie rozłożył skrzydłoręce, gotowy do lotu.
    - Aoi, zaczekaj ? powiedział zaklinacz. ? Zanim odlecisz, chcę ci tylko podziękować, że pozwoliłeś mi spotkać się z tobą. Jeśli podjąłeś decyzję, by zostać, nie będę cię zmuszał do jej zmiany.
    - Dziękuję za przyzwolenie ? zakpił ptakoczłek, po czym odwrócił się profilem do zaklinacza, nie tracąc go z oczu. ? Zresztą? Chciałeś wiedzieć, skąd znam język ludzi?
    - Owszem.
    - To wiedz, że w swoich dawnych podróżach spotkałem paru elfów, którzy mnie nauczyli. To po to, żebym umiał rozmawiać z ludźmi, jak ich spotkam.
    - Czy przydaje ci się to w jakiś sposób?
    Ptakoczłek spojrzał przed siebie zamyślony.
    - Nie. Nie byłoby dla mnie żadnej różnicy.
    Oderwał się od ziemi i zaczął lekko machać skrzydłami.
    - Zatem żegnaj, Aoi ? rzekł Vileris.
    - Żegnaj.
    Aoi w końcu poleciał w swoją stronę. Kiedy zaklinacz przestał wyraźnie widzieć plecy avesa, spojrzał na wiewiórkę, która uważnie wpatrywała się w elfa. Vileris uklęknął przy niej.
    - Ty też jesteś ciekaw, jak to się potoczy, przyjacielu? Nie martw się. O Aoiego możemy być już spokojni.
  15. Knight Martius
    W sumie tak bardziej pro forma piszę, bo następnego kawałka "Bez wyjścia" i tak raczej szybko nie zamieszczę. Aktualnie z przyczyn całkowicie ode mnie niezależnych jestem odcięty od komputera i dostęp do niego odzyskam w najgorszym razie dopiero w poniedziałek. Dlatego gdyby ktoś jeszcze chciał napisać komentarz do któregoś z moich opowiadań (jest ktoś taki? ;]), dam radę odpowiedzieć na niego dopiero po powrocie.
    EDIT (25.06.12): Teraz czynne. ;]
  16. Knight Martius
    It's alive!
    Zanim jednak przejdę do rzeczy, zacznę od pomysłu, jaki wpadł mi ostatnio do głowy - otóż pomyślałem sobie, że w swoich opowiadaniach także pojedyncze rozdziały mógłbym opatrywać tytułami. Wzięło się to stąd, że moje teksty okazują się całkiem długie ("Bez wyjścia" wyjdzie mi dłuższe niż "Przyjaciel"... ) i wydaje mi się, że z tego względu przydałaby im się większa przejrzystość. Gdybym nadal utrzymywał ten pomysł, to wprowadziłbym go najprawdopodobniej od następnego opowiadania (chociaż mam już wymyślone tytuły do rozdziałów zarówno tych poprzednich, jak i obecnego...). Dlatego chciałem Was zapytać: czy to Waszym zdaniem dobra koncepcja, czy jednak jest to zupełnie niepotrzebne?
    Co do samego rozdziału... No cóż, nie mówię, że jestem z niego zadowolony. Nie wiem, czy jego koncepcja jest dobra zarówno w szczególe (m. in. słownictwo, jakiego w pewnym momencie używa Reinhold), jak i w ogóle (przez chwilę odniosłem wrażenie, że zrobiłem z tego rozdziału zapychacz...) - stwierdziłem jednak, że lepiej będzie oddać to w końcu "do oceny", tym bardziej że mija już prawie miesiąc od ostatniej części. BTW - chociaż nie do końca podoba mi się ten pomysł, skoro piszę głównie dialogi, to jednak vox populi, vox dei (nawet jeśli "populi" to tylko dwie osoby ) - zgodnie z wynikami ostatniej ankiety porobiłem podwójne Entery przy wszystkich akapitach. Najwyżej dajcie znać, jak to się sprawdza w praktyce.
    Są spore szanse, że następna część ukaże się dopiero po sesji letniej. A tymczasem... miłego czytania życzę. Ten rozdział zresztą zaczyna się nietypowo, bo od... retrospekcji.
    04.07.12 - drobna aktualka. Dopisałem, dlaczego Reinhold tak się wkurzył, kiedy Vileris mu powiedział, kim jest naprawdę, tak żeby to było bardziej jasne.


    * * *
    V

    - Doskonale wiesz, jakim darzę cię szacunkiem, Vilerisie. Twoja miłość do innych istot, jak i uwielbienie Lifalii zawsze wprawiały mnie w podziw, na który w mojej ocenie, wierz mi, mało kto zasługuje. Ale widzisz? kiedyś w naszym życiu przychodzi moment, w którym musimy rozliczyć się z przeszłością, nawet jeżeli nie jest to zgodne z zasadami, jakimi kierujemy się w życiu.
    - Zważywszy na nasze stosunki, twoje pochlebstwo o szacunku brzmi dla mnie niesmacznie. Z czym do mnie przychodzisz?
    - Miałbym dla ciebie propozycję. Czy kojarzysz ród Larkinów?
    - Tylko z nazwiska.
    - To powszechnie szanowany w tych stronach ród szlachecki. W swoim czasie w jego posiadaniu znajdował się spory majątek, który jego dziedzic, Reinhold, roztrwonił bezsensownie. Pozostawił jednak jeden skarb, i to wyjątkowy. Moja propozycja dotyczy konkretnie wspomnianego przeze mnie szlachcica, którego córka jest nieuleczalnie chora. Ja, w przeciwieństwie do wszystkich uzdrowicieli, do jakich się zwrócił, zaproponowałem, że przyrządzę dla niej lekarstwo.
    - Gdybym cię nie znał, powiedziałbym bez zastanowienia, że to szlachetna inicjatywa. Jedynie do czego ja miałbym być potrzebny?
    - Byłbyś potrzebny Reinholdowi jako wsparcie. Powiedziałem mu, żeby zabił jednego avesa, albowiem to między innymi jego serca, płuc i wątroby potrzebuję do sporządzenia eliksiru.
    - Mariusie? Wiesz dobrze, że nie mogę przystać na tę propozycję. Nie przyłożę ręki do zabójstwa istoty żywej.
    - Kto tu mówi o zabijaniu? Jedyne, czego chcę, to to, żebyś pomógł Reinholdowi dotrzeć do jednego z gniazd ptakoludzi. Resztę on zrobi, ty możesz równie dobrze zniknąć mu z oczu. Ale dopiero wtedy, nie wcześniej.
    - Ale to niezgodne z moimi normami moralnymi, z dogmatem, jaki wyznaję ze względu na Lifalię. Wybacz, Mariusie, prosisz nie tę osobę, co trzeba.
    - Czyli jej życie jest ci już obojętne?
    - ?
    - Dobrze widzę twoje zakłopotanie, Vilerisie. Umówimy się: jeśli zrobisz to, o co cię proszę, uwolnię ją. Wtedy nie będę cię już nigdy niepokoił. Jeżeli jednak odmówisz, skrócę jej cierpienia. Pamiętaj, że nadal masz u mnie dług do spłacenia. Jaka jest zatem twoja decyzja?
    - ?Zgadzam się. Spełnię jednak tylko tę jedną prośbę, czyli zaprowadzę Reinholda na miejsce. Na więcej nie licz.
    - Nie mam najmniejszego zamiaru. Dziś w południe Reinhold wyrusza? więc staw się wtedy pod jego posiadłością. Znam twoje umiejętności, na pewno tam trafisz. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
    *
    Vileris spojrzał w oczy Rasinowi, który słuchał całej opowieści z uwagą. Widział, że starał się on przetrawić, co właśnie usłyszał.
    - To wszystko, co mam na swoją obronę. Jeśli mimo wszystko w to nie uwierzysz i zechcesz, żebym się stąd zabierał, zrozumiem.
    Rasin odpowiedział nie od razu:
    - Wierzę. Ja po prostu? nie potrafię do końca zrozumieć tej historii. Jaki dług zaciągnąłeś u Mariusa?
    - Kiedyś pomagałem mu w pracach w jego laboratorium. Nie był to długi okres, ale wystarczający, żebym zauważył, że kryje się za tym coś jeszcze. Zdarzył się jednak wypadek, którego całkowicie nie planowałem: rozlałem eliksir mający właściwości wybuchowe. Skończyło się to najpierw przeżarciem podłogi, a następnie wysadzeniem całej piwnicy i części laboratorium. Marius do dziś skrycie obwinia mnie za to, że zniszczyłem owoce jego kilkuletniej pracy, choć większość mikstur tak naprawdę ocalała.
    - Wspomniałeś, że on czym się zajmuje?
    - Alchemią. Dobrze jednak wiedziałem, że to tylko skuteczna zasłona, ponieważ Marius w swojej piwnicy pracował nad czymś jeszcze. Nigdy jednak nie pozwalał nikomu tam wchodzić, nawet mnie, dlatego nie umiem precyzyjnie stwierdzić nad czym. Kiedy jednak miałem okazję przyjrzeć się jej przy wypadku? nie mogłem w ogóle spojrzeć. Od tego miejsca biła tak potężna i złowieszcza magia, że musiałem odwrócić wzrok. Czułem, Rasinie, że byłem bliski obłędu. To, że coś takiego znajdowało się w jego piwnicy, nie mogło być czystym przypadkiem. Mam pewne przypuszczenia, co on właściwie robi? ale wolę nic nie zdradzać, dopóki nie będę tego pewny.
    - Dobrze. Ale jeszcze jedno mnie zastanawia.
    - Słucham cię.
    - Ta kobieta? to elfka, zgadza się?
    - Tak.
    - Kim ona jest? Czy to kobieta na całe życie?
    - Lepszym określeniem byłoby po prostu ?partnerka życiowa?. Nigdy nie żyłem z nią w tym sensie, iż na stałe, ale? odkąd ją poznałem, stała mi się szczególnie bliska. Zawsze wolałem podróżować samotnie, ale gdy tylko ją spotykałem, robiło mi się lżej na sercu. Miałem kogoś, kto mnie wspierał. ? Vileris odetchnął pełną piersią, po czym dodał nieco rozmarzonym głosem: ? Wspaniałe uczucie.
    - Widzę, że odnalazłeś swój sens życia?
    - Rasinie, ja odnalazłem go już dawno temu. Szczęśliwy jestem, mogąc obserwować cuda natury, ale wraz z nią to szczęście tylko się pogłębia. Ale Marius ją porwał.
    - Dlaczego?
    - Jak mówiłem, nie mógł mi wybaczyć tego, co zrobiłem. Miałem dług, którego nie chciałem spłacać. Nie, gdy prowadził praktyki, które były co najmniej mocno podejrzane. Chciał szantażem zmusić mnie do uległości? co mu się udało.
    Rasin spojrzał nieobecnym wzrokiem w bok, by po chwili wrócić nim do Vilerisa.
    - Co zamierzasz z tym zrobić?
    - Nie wiem. Nie chcę mieć udziału w zabójstwie avesa, ale nie mogę też pozwolić, żeby ją spotkał podobny los. Może najpierw porozmawiam z Reinholdem i spróbuję go odciągnąć od tego zamiaru. Obawiam się jednak, że przekonanie go wcale nie będzie takie łatwe.
    - Jeśli ci się nie uda, to co zrobisz dalej?
    - Spróbuję się spotkać z tutejszymi avesami. W tym jednak ty musiałbyś mi pomóc.
    - Jeżeli będziesz potrzebował mojej pomocy, to powiedz. Co im jednak przekażesz?
    Elf zastanawiał się przez chwilę.
    - Nie mam pojęcia. Coś wymyślę.
    - Domyślam się, że po prostu nie chcesz, żeby doszło do spotkania między ludźmi i avesami.
    - Tak, wyjąłeś mi to z ust ? potwierdził elf z lekkim uśmiechem.
    - Ale co się stanie z elfką?
    Vileris westchnął ciężko.
    - Nie wiem. Marius mówił, że uśmierci ją, jeśli odmówię udziału w wyprawie albo zrezygnuję przed zaprowadzeniem Reinholda do gniazda avesów. Teraz, gdyby wszystko poszło po mojej myśli, miałbym przynajmniej pewność, że pozostanie ona przy życiu. Spróbowałbym wtedy dalej wymyślić, co zrobić, żeby ją uwolnić.
    Rasin spojrzał Vilerisowi głębiej w oczy. Dostrzegł w nich melancholię.
    - Vilerisie ? odezwał się w końcu.
    - Tak?
    - Odkąd tylko cię poznałem, zawsze cię szanowałem. To, co robisz, budzi mój niekłamany podziw. Wierzę w twoją historię i rozumiem, w jakiej jesteś sytuacji. W czym tylko będziesz potrzebował, jestem w stanie zaoferować ci pomoc. Nadal jednak muszę wypełniać swoją misję. Zabójstwo istoty żywej nieusprawiedliwione odwiecznym stanem rzeczy uważam za niewybaczalne. Mam szczerą nadzieję, że uda ci się odwieść swojego przyjaciela od zamiaru zabicia avesa, ponieważ jeśli zechcecie kontynuować podróż w tym celu, przepędzę was - a jeśli będziecie się stawiać, zabiję. Żadna, nawet najlepiej uzasadniona motywacja tego nie zmieni. Zrozumiałeś?
    - Zrozumiałem, Rasinie. Dziękuję za szansę.
    - Możesz na mnie liczyć, Vilerisie?
    Nagle obaj usłyszeli z oddali czyjś krzyk.
    - Kto to jest? ? zapytał Rasin.
    - Rozpoznaję ten głos. To Leon ? odparł Vileris z pewnym przejęciem, po czym pobiegł w stronę źródła wrzasku.
    Rasin obserwował wszystko z dystansu. Postanowił na razie zdać się na to, co przyniesie los.
    *
    Reinhold siedział sam w skromnie urządzonym namiocie. Przedstawiciele szlachty, kiedy gdzieś wyjeżdżali, z reguły bardzo lubili brać ze sobą stos niepotrzebnych, ale wartościowych dla nich rzeczy, które miały pokazać ich zamożność. Arystokrata jednak przestał czuć sentyment do czegokolwiek, odkąd w grę wszedł jego osobisty problem. Z tego względu polecił Leonowi zapakować do plecaka tylko to, co najważniejsze.
    Kiedy rozstawili namiot, szlachcic kazał giermkowi zebrać trochę chrustu do ogniska, co ten przyjął bez zająknięcia. Nie żeby Reinhold w jakiś sposób go potrzebował ? po prostu chciał trochę pobyć sam. W tej chwili patrzył zamyślony w ziemię, próbując poukładać sobie fakty dotyczące jego córki. Sprawiało mu to jednak pewien problem ? nie wiedział tylko, czy to przez zmęczenie, czy dlatego, że nic mu nie pasowało do całości.
    Najgorszy problem, jaki arystokrata miał w związku ze swoim zmartwieniem, stanowiły dwa uczucia: bezsilność i niewiedza. Bezsilność, bo pomimo wszelkich starań, jakich dokładał, by wyleczyć córkę, wcale nie czuł, że znajduje się coraz bliżej rozwiązania problemu. Nawet w kwestii propozycji, którą przyjął ostatniej nocy, nie miał absolutnej pewności, czy coś takiego może być realne; usilnie jednak chciał wierzyć, że robi dobrze. Natomiast niewiedza brała się stąd, że dziewczyna wprawdzie zachorowała rok temu, ale Reinhold nie był w stanie wybadać, dlaczego tak się stało. Pamiętał tylko dwa bankiety w tamtym czasie: jeden zorganizowany przez niego samego i drugi przez znajomego szlachcica, ówczesnego solenizanta. Wielokrotnie słyszał, że jego córka musiała zarazić się przez kontakt z kimś innym. Mając to na uwadze, starał się odwiedzić wszystkich gości owych imprez. Nie licząc się z nikim, chciał się dowiedzieć, kto był za to odpowiedzialny ? kilkakrotnie nawet, gdy jego starania spełzały na niczym, ale za wszelką cenę nie chciał ustąpić, wypraszano go siłą z cudzych domów.
    W okresie, w którym stał się gołotą, wszyscy się od niego odwrócili ? znienawidziła go nawet jego własna żona, która, nie mogąc się rozwieść dobrowolnie, skupiła się na zajmowaniu się ich córką. Z początku Reinhold miał kobiecie za złe awantury, które powodowała, i to do tego stopnia, że myślał nawet nad jej porzuceniem ? z czasem jednak dotarło do niego, jak bardzo był głupi, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy. Przecież gdyby nie ona, nie zdołałby pogodzić utrzymywania domu z szukaniem lekarstwa i opiekowaniem się dziewczyną, nawet pomimo szczątkowej służby, jaką pozostawił. Przez jego własne błędy mogli teraz w każdej chwili pożegnać się z tym, co tak kochali.
    - Odwdzięczę ci się ? mruknął mimowolnie. ? Zobaczysz, kochanie, ja ci się odwdzięczę?
    Nagle arystokrata usłyszał krzyk, na dźwięk którego zerwał się momentalnie. Wydawał mu się on jakiś dziwnie znajomy. Reinhold wytężył słuch ? tymczasem ta sama osoba znów wrzasnęła.
    ?Leon??, zdziwił się. ?Niech to piorun trzaśnie, a co mu się stało??.
    Nieprzerywany krzyk stawał się coraz głośniejszy. Kiedy szlachcic wychylił się z namiotu, zauważył Vilerisa podprowadzającego Leona, który trzymał się za zakrwawioną z lewej strony twarz.
    - Reinholdzie, musisz wyjść na razie ? powiedział elf, porzucając na chwilę swój spokojny ton. ? Potrzebuję namiotu, a wszyscy się nie zmieścimy.
    Vileris nie musiał przekonywać Reinholda, żeby zrozumiał, że sytuacja może być poważna. Arystokrata szybko opuścił namiot, a zaraz potem weszli do niego elf wraz z giermkiem.
    Szlachcic stał obok namiotu, więc nie był w stanie zobaczyć, co dokładnie działo się w środku. Nadal słyszał krzyk Leona, powoli zamieniający się już w jęki.
    - Leonie, proszę się uspokoić ? próbował przemówić mu do rozsądku Vileris. ? Nic teraz się nie dzieje. Tylko pokaż mi ranę.
    Zdenerwowany Reinhold z początku nie chciał pytać o nic, ale zaraz potem zainteresował się:
    - Co mu się stało?
    Elf odpowiedział dopiero po chwili:
    - Niedobrze. Leon ma poważnie zranione lewe oko.
    Arystokrata lekko pobladł.
    - A coś poza tym? ? zapytał z pewnym przestrachem.
    - Ma jeszcze zadrapanie na policzku. Ślad po? pazurach.
    - Leon, kto ci to zrobił?! ? wyrzucił szlachcic z siebie.
    - Reinholdzie, prosiłbym na razie nie dręczyć go pytaniami. To nie są śmiertelne rany, ale okiem trzeba się zająć jak najszybciej. Wiele podróżowałem, dlatego trochę znam się na naukach medycznych.
    - To się nim zajmij ? skwitował ostro Reinhold, nie mogąc dojść do siebie po tym, co usłyszał.
    ?To te ptaki?, pomyślał. ?Tak, to na pewno one. Przecież kto inny mógłby się rzucić na niego??.
    Niecierpliwiąc się czekaniem, aż Vileris skończy, arystokrata jeszcze przez chwilę przeklinał w duchu avesów. Już wcześniej nie potrafił znaleźć powodów, dla których mógłby podzielać sympatię towarzysza do ptakoludzi, ale teraz na myśl o nich z trudem powstrzymywał wściekłość. Dobrze wiedział, że to ich sprawka, i nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło być inaczej.
    ?No on musiał kogoś w tym lesie spotkać, skoro tak skończył!?.
    Po co najmniej kilku minutach, które dla Reinholda dłużyły się jak godziny, elf wyszedł z namiotu, oznajmiając:
    - Skończyłem. Odkaziłem mu oko i zakryłem je opaską. Nie powinien jednak ruszać się z miejsca przynajmniej przez godzinę?
    - Przepuść mnie ? zażądał szlachcic, po czym, nie czekając na reakcję Vilerisa, przepchnął się przez niego i wszedł do namiotu.
    Na miejscu Reinhold zobaczył leżącego Leona, jeszcze lekko pojękującego. Jego stan odpowiadał temu, co powiedział elf: na lewym policzku znajdował się ślad po pazurach, wprawdzie nieco głębszy niż zwykłe skaleczenie, ale rzeczywiście niesprawiający wrażenia groźnego. Oprócz tego szlachcic zauważył już zaschniętą krew oraz białą opaskę zaciśniętą na czubku głowy i pod uchem, zakrywającą lewe oko. Sam giermek natomiast wyglądał na wyczerpanego.
    - Kto ci to zrobił? ? zapytał arystokrata.
    Leon jęknął, ale nie odpowiedział ? nie był w stanie nawet spojrzeć na swojego pana, tak mu rany dokuczały.
    - Kto ci to zrobił?! ? naciskał Reinhold.
    - Reinholdzie, nie rozumiesz, że on potrzebuje odpoczynku? ? upomniał go stanowczo Vileris, stojąc za jego plecami.
    - Co mnie to obchodzi? Chcę wiedzieć, co się stało, widzisz jakiś problem?
    - I się dowiesz, co się stało, ale najpierw powinieneś pozwolić mu odpocząć. Z pewnością miał traumatyczne przeżycia.
    - Już raz powtórzyłem swoje pytanie, drugi raz nie zamierzam ? odezwał się szlachcic apodyktycznym tonem do Leona, ignorując słowa Vilerisa.
    - A? a? ? próbował wyrzucić z siebie giermek. ? To te kury?
    Reinhold wyglądał z początku na zaskoczonego, ale zaraz poczuł w duchu coś w rodzaju triumfu.
    - Avesowie? ? zdziwił się elf. ? To niemożliwe. Jeśli ich w jakiś sposób nie rozjuszył, to nie mogli go zaatakować sami z siebie.
    - Kiedy ci to zrobili? ? zapytał z przejęciem arystokrata.
    - Żem ja? no, po patyki żem szedł? wtedym je? je, no? spotkał?
    - Ale gdzie? W tym ich gnieździe?
    - Chy? chyba nie?
    - A nie przyszło ci do głowy, żeby pójść za nimi? ? spytał Reinhold, czując już, jak powoli się w nim gotuje.
    - Panie, ale jakżem ja nie? Zaatakowały mnie! ? ożywił się giermek.
    - Idiota ? syknął szlachcic. ? Ty tępa strzało. Gdybyś trzymał się z dystansu i je śledził, to by cię zaprowadziły do gniazda. O tym zapewne też nie pomyślałeś? Zdajesz sobie sprawę, jaką szansę zmarnowałeś?!
    - Panie, próbowałem jednego zabić, ale nie wyszło! ? zżymał się Leon. ? Proszę o wybaczenie!
    Arystokrata, jeszcze przed chwilą poczerwieniały ze złości, teraz powoli się uspokajał.
    - Reinholdzie ? rzekł chłodno Vileris. ? Jeśli się nie uspokoisz, wyprowadzę cię stąd siłą. Leon i bez ciebie miał ciężkie przeżycia, a ty chcesz go jeszcze doprowadzić do załamania nerwowego.
    - Ostatnie pytanie ? powiedział Reinhold, tym razem spokojnie. ? Ilu ich było?
    - Dwóch, panie?
    Arystokrata, będąc na kolanach, przysunął się lekko do giermka. Jako że potrzebował jeszcze odrobinę opanować nerwy, odczekał chwilę. W końcu zaczął ponownie:
    - Wiesz? Dobrze, że próbowałeś zrobić przynajmniej tyle, ile mogłeś. Przepraszam. A teraz, jeśli pozwolisz, opuszczę cię. Muszę porozmawiać z Vilerisem.
    - Panie?
    - Już nic nie mów, winę biorę na siebie. Niepotrzebnie się na tobie wyżywałem. Zanim ruszymy dalej? odpocznij.
    Leon spojrzał dość zamglonym wzrokiem na Reinholda, próbując się uśmiechnąć szeroko. Arystokrata odwzajemnił to lekkim grymasem, po czym wygramolił się z namiotu. Vileris czekał przy wejściu.
    - Widzę, że twój problem nie pozbawił cię całkowicie rozsądku ? rzekł.
    - Chodźmy lepiej na stronę ? powiedział szlachcic, na co elf przystał milczeniem.
    Reinhold tylko pozornie zrobił się spokojny ? w rzeczywistości dusił w sobie całą agresję, jaka się w nim tliła po niedawnych wydarzeniach. Chciał wyładować ją na Vilerisie, a uważał, że miał ku temu powody. Dlatego kiedy tylko oddalili się od namiotu, stając na obszarze nieco przerzedzonym od drzew obok krzaków, zaczął bez ogródek:
    - Masz tych swoich avesów! Jeszcze tylko mi brakowało, żebyśmy musieli dłużej czekać, bo jeden z nich poranił chłopaka.
    - Wydaje mi się, że to wyjdzie z korzyścią dla nas wszystkich ? odrzekł elf. ? Co się zaś tyczy avesów, to nadal nie chcę wierzyć, że rzucili się na niego z powodu swojej natury. Jeśli Leon w jakiś sposób się im nie naprzykrzał na ich terytorium, to nie mogła istnieć szansa, że go zaatakują.
    - A jednak te cholerne ptaki to zrobiły! Chyba nie zaprzeczysz?
    - Leon odniósł istotne obrażenia, więc nie mogę posądzać go o kłamstwo. Niemniej musiała istnieć przyczyna takiego obrotu spraw. Skoro było ich dwóch, to zakładam, że chodzi tu albo o matkę chroniącą potomka, albo o samca broniącego partnerkę.
    - Akurat mnie obchodzi, kto kogo bronił ? prychnął Reinhold.
    - Rozumiem, że wciąż nie chcesz przyjąć do wiadomości inteligencji avesów?
    - Niby dlaczego miałbym? Nie znam tych całych ptakoludzi, więc opieram się tylko na tym, co widzę. A wiesz, co widzę? Stwory, które rzuciły się na mojego chłopaka i pozbawiły go oka! Oka, rozumiesz ty to?
    - I boisz się, jak spojrzysz w oczy jego rycerzowi, kiedy wróci?
    - Ech, nieważne! Ważne, że nie możemy się teraz stąd ruszyć, cholera?
    - I tak nie moglibyśmy.
    Szlachcic uważnie zmierzył wzrokiem elfa.
    - Co masz na myśli?
    - Cóż? Marius miał całkowitą słuszność, twierdząc, że moje umiejętności przydadzą się w naszej wyprawie. Nie jestem jednak tropicielem, wręcz brzydzę się bronią.
    Reinhold spojrzał ze zdziwieniem na Vilerisa.
    - Co takiego?
    - Zdradzę ci to, Reinholdzie. ? Elf wyjął z kieszeni płaszcza długi naszyjnik, na środku którego znajdował się spiczasto wyrzeźbiony szafir. ? Jestem zaklinaczem.
    Arystokrata nie odpowiedział. Próbował z wielkim trudem przetrawić, co właśnie usłyszał. W końcu podszedł do drzewa obok i zaczął je kopać.
    - K***a jego p****olona mać!!! ? wrzasnął, w jednej chwili całkowicie zapominając nawet o pozorach kurtuazji, jaką powinien był zachowywać z racji swojej warstwy społecznej. Był przeświadczony, że skoro towarzysz zna się na magii, to mógłby znacznie skrócić czas wyprawy ? stąd tak się wściekł.
    Elf patrzył na to niewzruszony, czekając, aż Reinhold się uspokoi. Mimo to powiedział w końcu:
    - Reinholdzie, przestań. Kalanie obiektu natury nie przyśpieszy procesu.
    - Jakiego, k***a, procesu?! ? ryknął szlachcic w stronę Vilerisa, przestając wyżywać się na drzewie. ? Ty masz pojęcie, ile czasu przez to straciliśmy?! Do cholery, dlaczego nie powiedziałeś tego od razu?!
    - Podejrzewam, że nie rozumiesz, na czym polega różnica między czarodziejem a zaklinaczem.
    - A jaka to różnica?! I ten rzuca zaklęcia, i ten, więc o co chodzi?
    - A jednak różni ich co nieco. Czarodziej - albo mag, żebyś mógł to wyczuć - jest w stanie rzucać zaklęcia wszelkiego typu, oczywiście w obrębie dziedziny, jakiej się nauczył. Zaklinacz natomiast potrafi tylko zakląć przedmioty lub osoby zgodnie ze swoją wolą.
    - No to w czym problem?
    - W tym, iż nie jest to takie proste. Moja moc wymaga regeneracji. Tego naszyjnika nie trzymam dla ozdoby, ponieważ pomaga mi on stymulować wykorzystywaną przeze mnie energię magiczną. Mimo to zdarza się, że nie mogę rzucać zaklęć bez narażania własnego życia nawet przez cały dzień. Dzisiaj miałem moc tylko rano, jeszcze kiedy musiałem stawić się u ciebie - obecnie natomiast zniknęła. Dopiero jeśli szafir się zaświeci, to będzie to oznaka jej powrotu.
    - A kiedy powróci?
    Vileris spuścił głowę.
    - Nie wiem, Reinholdzie. Uwierz mi.
    - Dopiero teraz mi mówisz, że umiesz coś takiego ? syknął Reinhold. ? Jaką mam gwarancję, że nie zwodzisz mnie i tym razem?
    - W twojej opinii więc jestem kłamcą? ? W głosie zaklinacza dało się wyczuć lekką urazę. ? Trudno, widocznie tak miało być. Nie, Reinholdzie, nie zwodzę cię. Moc może się uaktywnić z powrotem wieczorem, ale równie dobrze może i następnego dnia. Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie.
    Arystokrata starał się zwalczyć tlącą się w nim pogardę do elfa. Nie potrafił mu wybaczyć, że zataił przed nim coś tak ważnego ? musiał jednak przyjąć, że w kwestii energii magicznej mówił prawdę. Przede wszystkim jednak chciał po prostu się uspokoić. W tym celu postanowił spróbować zwrócić uwagę na otoczenie: na zwierzęta przechadzające się po okolicy, na śpiew ptaków, ogólnie na całą faunę, jaką zdołał wtedy wypatrzeć. Stwierdził, że skoro natura może tak niektórych pociągać, to to oznacza, że musi mieć coś ciekawego do zaoferowania.
    Tym bardziej się rozczarował, gdy okazało się, że nic z tego na niego nie działało.
    - Obaj ciągniemy ten sam powóz ? ciągnął Vileris, chowając naszyjnik z powrotem do kieszeni płaszcza. ? Nie zrobiłbym nic, co byłoby przeciwko tobie. Z tego względu chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiem, czy nie będę ci się w ten sposób narzucał.
    - Mów, proszę ? odparł Reinhold całkiem spokojnie.
    - W porządku. Ale to, co powiem, z pewnością ci się nie spodoba. Miałbym bowiem prośbę, z której byłbym zadowolony, gdybyś ją spełnił.
    - Mianowicie?
    - Zaprzestań wyprawy.
    Niespodziewanie cały spokój, jaki arystokrata próbował teraz osiągnąć, prysnął niczym bańka mydlana. Reinhold znowu popatrzył wrogo na elfa. Już raz został przez niego wyprowadzony z równowagi, dlatego pewnie nie wybaczyłby mu kolejnej potwarzy.
    - Wiem, co się dzieje z twoją córką ? rzekł zaklinacz. ? Rozumiem, że zgodziłeś się na tę wyprawę, by ją ocalić. Problem w tym, że ja znam Mariusa o wiele dłużej od ciebie i wiem, do czego on jest zdolny. To nie jest osoba godna zaufania.
    - Co z tego?
    - Nie dostrzegłeś istoty sprawy? On prowadzi praktyki, które są dalekie od etycznych. Przypuszczalnie potrzebuje tych organów witalnych avesa do swoich badań. Mogę spokojnie założyć, że twoja córka w rzeczywistości go nie obchodzi. Prawdę mówiąc, nie chciałem brać w tym udziału, ale zmusił mnie do tego. Jestem pewien, że możesz zastosować inne rozwiązanie swojego problemu.
    - Jeśli mi je przedstawisz, to bardzo chętnie.
    Vileris milczał.
    - Właśnie ? warknął Reinhold. ? Nie znasz go. Nikt nie zna. Tylko Marius stwierdził inaczej, dlatego zamierzam to sprawdzić.
    - Czyli sam nie jesteś pewien jego słów?
    - A mam inne poszlaki?
    - No nie? Naprawdę do ciebie nic nie dociera, Reinholdzie?
    Elf położył ręce na barkach arystokraty i spoglądając mu głęboko w oczy, rzekł dobitnie:
    - Możesz stracić wszystko, co kochasz!
    Szlachcic przez chwilę musiał wyglądać na skonsternowanego. Słowa Vilerisa jednak nie wywarły na nim takiego wrażenia, jakiego ten by sobie życzył.
    - Zabieraj ręce! ? zażądał zaraz, wiercąc się, do czego elf zastosował się natychmiast. Reinhold kontynuował posępnym tonem: ? Wiesz, co ci powiem? Miałem rację. Nie masz bladego pojęcia, z czym się borykam. Sprowadzałem każdego medyka, każdego uzdrowiciela, każdego p**przonego felczera, żeby ją wyleczyć. Wszyscy jednak twierdzili, że tego wyleczyć się nie da. Uważasz, że jej pomogli? Ależ skąd! Uświadomili mi bardziej, z czym mam do czynienia, ale to nic nie zmieniło. Nawet jak szukałem lekarstwa sam, to i tak nie natrafiłem na nic. Na nic, rozumiesz? I ty myślisz, że teraz, gdy szansa jest już tak blisko, tak po prostu to rzucę, bo jakiś elf tak powiedział?
    - Jestem pewien, że jeszcze komuś zależy na tobie i twojej córce.
    - Doprawdy? To wyobraź sobie, że gdy roztrwoniłem cały swój majątek, straciłem przyjaciół. Pewnie, po co szlachta ma się zadawać z kimś, kto nie ma fortuny? Do tego moja żona toleruje mnie tylko dlatego, że zależy jej na naszym aniołku.
    - Czyli miałem rację?
    - Nic nie rozumiesz! Ona tak naprawdę mnie nienawidzi - gdyby nie to, że opiekuje się dziewczynką, to powiedziałbym, że z całą wzajemnością. Jedyne, co mi pozostało, to właśnie nasza córka, która w tej chwili umiera, bo ja przez cały czas nie mogłem nic zrobić. Nawet jeśli mówisz prawdę, że Mariusowi nie można zaufać, to nie będę stał bezczynnie, tylko sam się o tym przekonam. I tak nie mam nic do stracenia.
    - Obawiam się, że możesz w ten sposób tylko przyśpieszyć swoją tragedię. Musi przecież być inne wyjście?
    - Nie ma innego wyjścia!!!
    Zaklinacz zamilkł zaskoczony postawą towarzysza.
    - Posłuchaj, Vileris? ? przemówił szlachcic z emfazą. ? Nikt cię nie zmusza do pomocy. Jeśli uważasz, że ci ptakoludzie to rzeczywiście tak wielkie stworzenia, że aż niegodne śmierci, to po prostu zejdź mi z drogi. A jeśli nadal chcesz w tym uczestniczyć, to przestań mi tłumaczyć, co jest dla mnie lepsze, bo zdania nie zmienię. Wyraziłem się jasno?
    - Dostatecznie ? odparł Vileris beznamiętnie. ? Rozumiem więc, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Pomogę ci w tej misji, Reinholdzie, ale zanim teraz odejdę, muszę ci coś powiedzieć.
    - Co?
    - Kiedy zaprowadzę was do gniazda avesów, mój udział w tym przedsięwzięciu się skończy. Co dalej się stanie, będzie zależeć tylko i wyłącznie od ciebie i Leona, ponieważ ja wtedy zamierzam odejść. Nie przyłożę ręki do zabójstwa istoty żywej, a poza tym mam swoje problemy. Chcę tylko wiedzieć, czy i ty zrozumiałeś mnie dobrze.
    - Bardzo dobrze ? powiedział Reinhold. ? W ogóle to dokąd teraz chcesz iść?
    - Porozmawiać jeszcze z Rasinem. Chcę go przekonać, by wskazał nam drogę do gniazda avesów.
    Vileris odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Reinhold natomiast, nie oglądając pleców towarzysza, wrócił do namiotu, by doglądać Leona i przy okazji samemu ochłonąć. Choć wątpliwości go nie opuszczały, był zbyt pewny drogi, którą obrał, by teraz tak zwyczajnie z niej zawrócić.
  17. Knight Martius
    Na początek życzenia: wesołego jajka, mokrego Dyngusa.
    Teraz do rzeczy - na górze znajduje się ankieta dotycząca akapitów w moich opowiadaniach. Zawsze robiłem tak, jak widzicie np. w obecnej części, ponieważ wydawało mi się, że tekst będzie w ten sposób bardziej przejrzysty - kiedy jednak to założenie zostało skrytykowane, sam w to zwątpiłem. A że robiłem to niejako dla samopoczucia czytelnika przy czytaniu (zbity tekst będzie ciężki do przeczytania, a bardziej rozstrzelony będzie go rozsadzał...), to teraz chciałem Was zapytać: czy Wam obecny stan pasuje? Czy wolicie inną formę?
    Co do samego opowiadania - przy okazji ostatniej części skrytykowany został dość długi wywód dotyczący avesów (który na niecałe 6 stron fragmentu zajmuje tak naprawdę tylko 1,5, a nie większość, ale nie wykłócam się). Zamieściłem go wtedy, ponieważ wydawało mi się, że coś takiego może mieć miejsce, szczególnie w przypadku opowiadania, w którym czytelnik ma z czymś takim do czynienia po raz pierwszy. Raczej wątpię, żebym to zmienił, bo nie mam pomysłu na konkretne rozłożenie tego, ale mam przynajmniej pewien obraz, że to, co mnie pasuje, nie musi tym samym pasować i czytelnikowi. Poza tym nagle zaczęło mnie zastanawiać, czy takie "naukowe" tłumaczenie uwarunkowań biologicznych w fantasy (i pakowanie w to też smoków i smokowców) to był dobry pomysł...
    (Manierę Vilerisa też planuję lekko zmienić na przyszłość - bo on faktycznie mówi miejscami tak, jakby połknął już nie kij od szczotki, a co najmniej średniej wielkości kłodę...).
    Dobra, rozpisałem się, a nic nie napisałem o obecnej części. Wątek ferajny Reinholda (czyli i opowieść Vilerisa) będzie musiał poczekać do następnego fragmentu - ten bowiem poświęcony jest głównie Aoiemu i Sarinie. Zdaję sobie sprawę, że do tej pory w tym opowiadaniu sporo się rozpisuję o tzw. pierdołach - podobnie jest i tym razem. No cóż, być może za bardzo wziąłem sobie do serca uwagi, że w "Przyjacielu" przez pewien czas nic nie było wiadomo na temat głównego bohatera, stąd tak bardzo skupiam się na samych postaciach i elementach świata przedstawionego. Uspokajam więc, że to ostatni taki rozdział - od następnego razu postaram się o wiele bardziej skupić na samej fabule. Ta część jest i tym razem bez bety. Zastanawia mnie tylko, czy pewien zamysł w drugiej połowie tego fragmentu nie będzie trochę kontrowersyjny... ale lepiej chyba zrobię, jeśli jednak to pokażę.
    Kończąc ten przydługi wstęp - miłego czytania życzę. V część ukaże się w najgorszym razie w maju, bo obecnie mam trochę roboty w związku ze studiami i nie mam pojęcia, czy w ciągu przynajmniej najbliższego tygodnia wezmę się w ogóle za dalsze pisanie.


    * * *
    IV

    Niedługo po posiłku Aoi zaproponował avesce, żeby przeszli się do strumyka. Sądząc po jej melancholii oraz bólu, jakiego doznała niedawno, spodziewał się, że odmówi ? ona jednak się zgodziła, co wyraźnie ucieszyło ptakoczłeka.
    Z racji tego, że aves cały czas podtrzymywał siostrę, spacer potrwał trochę czasu. Woda w strumyku, nad którym w końcu się znaleźli, płynęła wartko, niosąc ze sobą swego rodzaju szum ? jednakże tam, gdzie byli, nie dało się dostrzec, ani skąd wypływała, ani dokąd miałaby dotrzeć. Usiedli na wysokich, grubych skałach w otoczeniu drzew. Słońce nie świeciło już aż tak dobrze jak wcześniej, ale cień, jaki tworzył las, nadal nie powodował ciemności.
    Sarina przytuliła się ostrożnie do boku brata i nastroszyła pióra, żeby pozwolić się smagać delikatnemu powiewowi wiatru. O ile jednak ona czuła błogi spokój, o tyle Aoi patrzył zamyślony na płynący strumień. Myśli, które zaprzątały jego głowę, dotyczyły głównie położenia jego i siostry. Wiedział, że robi, co w jego mocy, by mogli normalnie żyć. Rozpatrywał jednak zasadność tych wszystkich działań, głównie pod kątem tego, co myśli o tym Sarina. Zapewniał jej przetrwanie, świetnie zdawał sobie z tego sprawę, ale czy ona?
    - ?jest szczęśliwa? ? wypowiedział nagle.
    - Hm? Do kogo mówisz? ? spytała aveska, wracając myślami na ziemię.
    - Co?? Nic, nic? Do siebie mówiłem.
    - Aoi? co to znaczy? ? zapytała siostra bojaźliwie.
    Aves odpowiedział nie od razu:
    - Nie czujesz się głodna?
    - Nie ? odparła Sarina zdziwiona.
    - A samotna? Nieszczęśliwa?
    - Dziwne pytania zadajesz? Dlaczego o tym myślisz?
    Aoi westchnął, po czym odrzekł:
    - Siostro? Uważasz, że ja nigdy nie miałem wątpliwości? Chodzi mi po prostu o to, że zapewniam nam byt? tylko czy tobie to wystarcza? Cieszysz się z tego, co mamy?
    - Naprawdę nie wiem, skąd?
    - Jak się czujesz ze mną? Proszę, Sarina, to dla mnie ważne.
    Sarina spojrzała smutno na strumyk. Wydawany przezeń dźwięk, który wcześniej wydawał się obojgu kojący, nagle utonął w morzu wątpliwości, jakie ich naszły. Aoi nie ponaglał siostry ? zdawał sobie sprawę, że wymaga odpowiedzi na trudne pytania.
    - Pamiętasz, bracie, skąd się wzięło moje kalectwo? ? odparła w końcu, nie odrywając wzroku od wody.
    - Pamiętam.
    - Wiesz też, że uważam to za niesprawiedliwe. Gdybym sama była za to winna, to mogłabym się na kogoś z tego powodu wściec, choćby i na siebie. Możesz mówić, że to dziwne? ale skoro mam to od urodzenia, nie potrafię przestać o tym myśleć, ale tak kompletnie. Czuję się taka? taka?
    - Bezsilna?
    - Tak. Bezsilna. Sama nie wiem, podobno jak się wyklułam, nie było to tak widoczne. Dopiero potem się okazało, że to mam. Kiedy trochę dorosłam, miałam odbyć swój pierwszy lot. Odbiłam się od gałęzi, ale? spadłam. Matka była tak zaskoczona, że dopiero w ostatniej chwili zdążyła mnie złapać. Całe szczęście, że nic gorszego mi się nie stało?
    Mimo że Aoi doskonale znał tę historię, pozwolił avesce wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Teraz jednak wyczuł, że jej głos powoli się załamywał.
    - Niepotrzebnie przeżywasz to na nowo ? powiedział w końcu.
    - Niepotrzebnie? Wyobraź sobie, że często to sobie wypominam! ? wybuchła Sarina, patrząc na brata. Po chwili ponownie zwróciła wzrok w kierunku strumyka i kontynuowała spokojniejszym tonem: ? Kalectwo pozbawiło mnie przyszłości. Gdy się o nim dowiedziałam w tak brutalny sposób, moja chęć poznania świata i radość z życia minęły bezpowrotnie. Nie jestem szczęśliwa.
    Brat spojrzał na nią zatroskany. Poczuł się, jakby właśnie coś w nim umarło. Po chwili spuścił głowę.
    - Zatem, siostro?
    - Nie znaczy to jednak? ? przerwała Sarina, ale zaraz urwała zawstydzona. ? Przepraszam. Jeśli coś chciałeś, to?
    - Mów pierwsza ? wtrącił ptakoczłek bez emocji.
    - No dobrze. Odebrałeś to tak, jakbym nie chciała twojego towarzystwa?
    - Szczerze? Właśnie tak.
    - Rozumiem. Ale to wcale nie tak? Nic innego mi nie pozostało. To ty sprawiasz, że czuję się? bezpieczna. Szczególnie nie zapomnę tego, jak wtedy wstawiłeś się za mną?
    - Sarina. Obiecaliśmy sobie więcej o tym nie mówić ? powiedział cicho Aoi, czując mimo to, jak wracają mu siły do życia.
    - A jednak muszę. Przepraszam, bracie, ale nie potrafię tego po prostu zdusić w sobie.
    Aves powoli pokiwał głową.
    - Jeśli ci po tym ulży?
    - Wiele razy słyszałam, że avesowie w obrębie rodzin się kochają. Nie odbierz tego tak, jakbym w to nie wierzyła, bo tak nie jest. Tylko gdy przypominam sobie, jak ja byłam traktowana, nie potrafię tego przyjąć do wiadomości?
    - Niestety pamiętam.
    - Dasz mi skończyć? Dziękuję. Nasz brat i siostra już w dzieciństwie odnosili się do mnie złośliwie, kiedy nie było rodziców w pobliżu. Potem? udawali, że chcą mi pomóc. Dobrze mówię, udawali. Wyraźnie widziałam w ich oczach ten chłód? tę obłudę. Nawet nie wiesz, jak mnie to denerwowało? O naszym ojcu nie wspomnę. Jeszcze nie byłam pełnoletnia, a już zastanawiał się, czy mnie nie wypędzić z gniazda!
    - Nie pochwalam jego wątpliwości ? wtrącił Aoi ? ale trzeba go zrozumieć. Pokładał nadzieje w nas wszystkich. A kiedy sam się dowiedział o twoim kalectwie?
    - Ale czy to jest wyjaśnienie? Jak on w ogóle mógł nawet pomyśleć, że jestem tu zbędna? Jak, bracie?
    - Przepraszam, ale mnie rozbrajasz ? uśmiechnął się aves. ? Jeszcze niedawno twierdziłaś co innego.
    - Co takiego?
    - Że nie jesteś nikomu potrzebna.
    - Czasami mówię za dużo. ? Ptakoczłek wymownie pokiwał głową. ? Pamiętam, że oprócz matki, która nigdy mi źle nie życzyła, jeszcze ty chciałeś, żebym została z rodziną. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak głupio mi się zrobiło, bo nie wiedziałam, jak wam się odwdzięczyć! Dzięki wam odzyskałam poczucie, że jeszcze mogę się do czegoś nadawać. Życie znowu nabrało dla mnie sensu.
    - Co mnie bardzo cieszy ? powiedział brat spokojnie. ? Ale wydaje mi się, że to kalectwo za bardzo sobie wypominasz.
    - Bo to jakoś na mnie padło ? fuknęła aveska, co wyglądało komicznie.
    - Więc mówię, że nie masz czego przeżywać. Ciesz się, że żyjesz i pomimo wszystkiego masz się dobrze.
    - Wierz mi, wypominam to sobie, ale to nie znaczy, że tak bardzo to przeżywam. Tylko jedno mi nie daje spokoju: co z twoimi marzeniami?
    Aoi przymknął oczy.
    - Zależy, które masz na myśli.
    - No te o dalekich podróżach na przykład. Zawsze chciałeś poznać innych avesów, inne rasy chyba też jakoś cię ciekawiły? i z jaką pasją opowiadałeś o bliskich krajobrazach, które udało ci się zobaczyć, jak jeszcze żyliśmy z rodzicami. Zazdrościłam ci, że byłeś tak ciekawy świata. Miałeś szansę, by to przeżyć.
    - To prawda.
    - Tak, ale potem założyliśmy własne gniazdo i ty porzuciłeś to marzenie. Zrobiło mi się wtedy wstyd. Jestem ci wdzięczna za towarzystwo, ale nie chciałam, żebyś z mojego powodu o tym zapomniał?
    - Przestań ? wtrącił Aoi, ani to stanowczo, ani beznamiętnie. ? To było jedno z moich marzeń, ale nie jedyne. Czasami musimy odstawić pewne sprawy na bok na rzecz tych, które liczą się dla nas bardziej. Ja po prostu wybrałem to marzenie, które najbardziej chciałbym spełnić.
    Sarina milczała, wpatrzona w brata. W końcu się uśmiechnęła.
    - Aoi? ? powiedziała cicho, ostrożnie kładąc głowę na ramieniu ptakoczłeka.
    - Tak, siostro?
    - Podrap mnie po plecach.
    Aoi z początku był zaskoczony, ale zaraz zapytał rozbawiony:
    - A kto mnie kiedyś podrapie?
    - Masz drzewo niedaleko ? odpowiedziała słodko aveska.
    Aves zaświergotał dźwięcznie, co miało przypominać śmiech, po czym powoli wstał z kamienia i zaczął delikatnie drapać siostrę po grzbiecie. Sarina nawet nie pamiętała, kiedy czuła się równie błogo.
    *
    Leon przechadzał się po lesie w poszukiwaniu drewna do ogniska. Nie zawracał sobie głowy tym, że wciąż było widno, a na dodatek panowała ciepła pora roku. Tak polecił mu Reinhold, a przecież rozkazy to rozkazy. Jego rycerz zresztą zawsze uczył go: ?Pamiętaj, że ktoś to musi robić!?.
    Nie mogąc znaleźć niczego, co jego zdaniem nadawałoby się do wzięcia, giermek dość mocno oddalił się od namiotu. Dotychczas nazbierał tylko kilka długich patyków, co go nie zadowalało ? nie mógł przecież wrócić z pustymi rękami. Myślał jednak przez chwilę, że powrót do obozu nie byłby wcale takim złym pomysłem, ponieważ ilekroć obserwował powoli ciemniejący las, mimowolnie ciarki przechodziły mu po plecach. Szybko jednak doprowadzał się do porządku świadomością, że najpierw musi wykonać powierzone mu zadanie.
    Nie minęło mimo to wiele czasu, a giermek zobaczył coś dziwnego. Zmrużył oczy, bo pomyślał, że być może ma przywidzenia.
    ?Kury??.
    Z początku rzeczywiście mu się wydawało, że widział w oddali dwie kury. Po chwili jednak zauważył, że są za wysokie? i wyglądają bardziej jak ludzie. Leon się przestraszył.
    ?Co to za stwory są?! Czekaj, czekaj? To te ludzie-kury? Avesy? Czy jak ich pan elf zwał??.
    Giermek skonstatował, że w tej sytuacji będzie można łatwo go zauważyć, dlatego przyczaił się za drzewem, zamierzając obserwować stąd zauważone istoty. Przy okazji nadepnął na leżącą na ziemi gałąź, łamiąc ją z cichym trzaskiem. Z wrażenia upuścił resztę zebranych patyków, powodując hałas.
    ?Cholera! Jak mnie zobaczą, padnę trupem!?.
    Przypomniał sobie jednak, że przecież nie jest bezbronny. Pomacał ręką bok pasa, czując przy tym pochwę z krótkim mieczem, z którym się nie rozstawał. Choć wyraźnie mu ulżyło, nadal stał nerwowo, zastanawiając się, co się stanie, jeśli jeden z ?ludzi-kur? go zobaczy.
    *
    Kiedy Aoi podrapał siostrę, ta zaproponowała, żeby wrócili już do gniazda, bo zaczęła czuć się dość dziwnie. Aves miał pod tym względem mieszane uczucia ? albo był to jeden ze zmiennych nastrojów Sariny, albo rzeczywiście lepiej, żeby już wracała. Nie dociekając tego dalej, podparł ją na ramieniu, po czym oddalili się od strumyka.
    Szli powoli, co ptakoczłekowi jednak wcale nie przeszkadzało. Obserwował przy tym całą faunę i florę, koło której przechodzili, wspólnie z aveską napawając się jej specyficznym pięknem, którym nie nudzili się ani odrobinę, mimo że obcowali z nią codziennie.
    Nagle, gdy Sarina chciała postąpić jeszcze krok do przodu, Aoi zatrzymał się. Siostra spojrzała na niego pytająco.
    - Aoi?
    Brat nie odpowiedział. Patrzył cały czas w jedną stronę, próbując wypatrzeć jakieś szczegóły. Jako że miał bystry wzrok, tak jak większość ich pobratymców, aveska dobrze wiedziała, że zachowywał się tak nie bez powodu.
    Ptakoczłek natomiast rzeczywiście coś wypatrzył ? a raczej kogoś. Ta postać jednak, jak przypuszczał, zdążyła się ukryć za jednym z drzew, bo nie potrafił ocenić, kto to mógł być ani czy faktycznie oczy go nie myliły. Kiedy jednak usłyszał hałas, przywodzący na myśl dźwięk stosu spadających na ziemię patyków, nie miał już żadnych wątpliwości.
    - Ktoś tam jest? ? zapytała Sarina z obawą.
    - Ciszej ? uspokoił ją Aoi cichym głosem. ? Siostro, muszę cię zostawić na chwilę.
    - Zostawić?
    - Zaraz wrócę. Obiecuję.
    Aves odprowadził siostrę pod najbliższe drzewo i pomógł jej usiąść. Odwróciwszy się od niej, obejrzał się na nią po raz ostatni, po czym rozłożył skrzydłoręce i wzleciał w powietrze. Lekko machając skrzydłami, wylądował na gałęzi jednego z najbliższych drzew, skąd obserwował okolicę.
    Aoi bardzo dobrze wiedział, gdzie wypatrzył tę postać, i nie pomylił się. Zza drzewa, przy którym ją widział, wystawała noga.
    ?To chyba nie elf?, pomyślał, analizując kończynę. ?Ta noga zdaje się być bardziej umięśniona? Człowiek??.
    Chcąc się upewnić, podleciał do następnej gałęzi. Na miejscu mocniej wytężył wzrok, co jednak nie było potrzebne ? człowiek sam mu ułatwił sprawę, lekko wychylając twarz zza pnia. Ptakoczłek był już absolutnie pewien rasy intruza.
    W jego głowie pojawił się jednoznaczny sygnał, że obcy mógł stanowić potencjalne zagrożenie dla niego i, w szczególności, Sariny. Fakt, że się przyczajał, był dla avesa wystarczającym powodem, by go przegnać z terytorium. Niemniej głęboko w jego świadomości tkwiło przekonanie, że być może on jest po prostu ciekawy ? za tą możliwością przemawiał jego młody wiek. Na myśl o tym jednak pokręcił głową ? już miał kilka razy do czynienia z ludźmi i każde z tych spotkań wspominał źle. Nie miał żadnych podstaw, żeby sądzić, by tym razem było inaczej.
    Człowiek cały czas patrzył w jedną stronę. Kiedy Aoi szybko prześledził jego linię widzenia, z przerażeniem stwierdził, że popatruje on Sarinę. Intruz jeszcze szybko rozejrzał się po okolicy ? ale na szczęście dla ptakoczłeka najwidoczniej nie przyszło mu do głowy spojrzeć w górę ? po czym potruchtał do następnego drzewa, nieudolnie próbując się przy nim przyczaić. Aves próbował uspokoić nerwy, które kazały mu natychmiast rzucić się na niechcianego gościa. W jego ekwipunku wypatrzył przytroczoną do pasa krótką pochwę z mieczem, dlatego musiał zaatakować w stosownym momencie, tak żeby nie dać mu szansy na wyciągnięcie broni i zadanie ran.
    Obcy wybiegł spod drzewa, chcąc zająć następne, niedaleko Aoiego. Kiedy jednak znalazł się parę metrów przed Sariną, która patrzyła na niego z przestrachem, zatrzymał się. Ptakoczłek nadal nie ruszał się z miejsca.
    - Aaa! Człowiek-kura! ? wyrwało się człowiekowi, ewidentnie wyglądającemu na zaskoczonego. ? Widzę człowieka-kurę!
    - Czego ode mnie chcesz?! ? zapytała przerażona aveska w ludzkim języku.
    Z miny intruza dało się odczytać dezorientację.
    - Jeszcze do tego gadać potrafi! ? wybełkotał. ? O, święci pańscy, nikt mi nie da wiary!
    Sariny nie uspokajało to ani odrobinę.
    - Zostaw mnie w spokoju!
    - Dlaczegóż? ? zapytał człowiek, podchodząc powoli do aveski i kładąc rękę na rękojeści miecza. ? Takie jak ty to trza wyrżnąć, bo cóż to za?
    Aoi, wydając z siebie jastrzębi okrzyk, wylądował na intruzie, momentalnie przygważdżając go wszystkimi kończynami do ziemi.
    - Odejdź od niej! ? warknął również w jego języku.
    Człowiek, nie odpowiadając, szybko uwolnił ręce, po czym odepchnął od siebie avesa. Korzystając z chwili jego konsternacji, prędko wstał. Ponownie położył rękę na rękojeści miecza, ale nie zdążył go wyciągnąć ? Aoi zaatakował pazurami klatkę piersiową, robiąc wgłębienia na zbroi, ale jej nie dziurawiąc. Intruz stęknął. Cofając się o krok, wyjął broń i przystawił końcem ostrza do przeciwnika. Ptakoczłek rozłożył skrzydłoręce i uniósł się. Kiedy był w powietrzu, szukając odpowiedniej pozycji do ataku, obcy wypróbowywał kolejne gardy.
    Aoi w końcu nieco opadł, zamierzając się pazurami u stóp na wroga. Ten wymachiwał przed siebie mieczem, kalecząc w końcu nogę ptakoczłeka, na co ten zaskrzeczał. Aves jednak, szybko odzyskując rezon, spadł na niego gwałtownie, przed czym człowiek uchylił się w ostatniej chwili. Aoi uniósł się z powrotem, unikając ciosu przeciwnika, po czym ponownie zaczął wymierzać, gdzie zaatakować. Obcy wykonał pchnięcie mieczem, ominięte przez ptakoczłeka z łatwością. Przyjął gardę, tworząc jednak przy tym widoczną dla avesa lukę. Ten, wykorzystując ją, błyskawicznie opadł na jego twarz.
    Intruz upuścił miecz. Ryknął z bólu.
    Człowiek złapał się za twarz, której lewą stronę miał zakrwawioną, całkowicie przy tym zakrywając oko. Ptakoczłek opadł gwałtownie na ziemię, po czym wydał z siebie jastrzębi okrzyk, który miał znaczyć: ?Wynosisz się czy chcesz więcej??.
    Obcy nadal wrzeszczał. Nie patrzył na Aoiego ani nie schylał się po broń, tak naprawdę oprócz ubolewania nad swoim stanem nic innego w tej chwili nie robił. Avesowi przyszło na myśl, żeby skrócić jego męki, ale zaraz ją odegnał, licząc na zdrowy rozsądek intruza.
    - Masz stąd odejść! ? powiedział groźnie, próbując go przekrzyczeć. ? Albo?
    - Aoi, przestań!!!
    Ptakoczłek szybko skonstatował, że ten przerażony wrzask należy do jego siostry. Kiedy spojrzał w jej stronę, odkrył z trwogą, że drży ona ze strachu.
    - Sarina? ? odezwał się zatroskany.
    Człowiek, nadal krzycząc, zabrał miecz i uciekł w stronę, z której przybył. Aoi, słysząc ten krzyk coraz bardziej niknący w oddali, prędko podszedł do Sariny i uklęknął przy niej.
    - Nic ci nie jest? ? zapytał.
    Siostra jednak nie odpowiedziała. Cały czas patrzyła spanikowanym wzrokiem w jedno miejsce. Kiedy aves spojrzał w tę samą stronę, zrozumiał, co ją tak przyciąga i jednocześnie przeraża: krople krwi na ziemi, tam gdzie człowiek stał przed chwilą. Przypomniał sobie, że aveska, która większość czasu mimo wszystko spędzała, nie wyściubiając dzioba z gniazda, nie była przyzwyczajona do tak drastycznych sytuacji. Poza tym widok krwi i przemocy zawsze wprawiał ją w lęk, czego Aoi nigdy nie umiał u niej wyleczyć.
    - Siostro, nie zwracaj na to uwagi ? uspokajał ją. ? To już było i nie wróci?
    To jednak nie pomagało. Sarina, trzymając dziób otwarty, zamykała oczy. Po chwili jej głowa opadła lekko na bok.
    - Sarina? Sarina!
    Aoi mocno się tym przejął, ale na jego szczęście ona tylko zemdlała.
  18. Knight Martius
    Równo miesiąc od ostatniej części - mam nadzieję, że warto było czekać. Zanim jednak przejdę do rzeczy, najpierw krótka rzecz co do drugiego fragmentu: kiedy przeczytałem komentarze dotyczące Sariny, to przyznam, że byłem zaskoczony. Faktycznie wyszła mi u niej huśtawka nastrojów - i choć do mojej koncepcji co do niej mi to nawet pasuje, to rzeczywiście jednak nieco z nią przesadziłem. Opanuje się ją...
    ...ale w następnej części. Ta bowiem jest w całości poświęcona Reinholdowi (i ekipie, którą zebrał do swojej wyprawy ;]). Muszę powiedzieć, że w swoim czasie powstawała ona w dość sporych bólach, bo nie wiedziałem, jak dopiąć kilka rzeczy na ostatni guzik, a i nie spodobał mi się fakt, że tę historię na razie opieram przede wszystkim na dialogach (mam nadzieję, że nie przynudzają?). Aczkolwiek w końcu się udało toto napisać (choć nie bez wrażenia, że nie przemyślałem jeszcze dostatecznie dobrze kilku rzeczy...) i mam nadzieję, że się spodoba - sam jestem ciekawy, jak to wyszło. Rozdział tym razem bez bety.
    Następna część ukaże się... na pewno w mniejszym odstępie czasowym niż ta. Zobaczę jeszcze, bo muszę najpierw napisać ją do końca.
    Aha, bym zapomniał: zrobiłem trochę poprawek w I i II części tego opowiadania. Gdybyście mogli znaleźć wolną chwilę, przeczytać w nich choć tyle, ile poprawiłem (umieściłem we wpisach z tymi fragmentami spis poprawek), i ew. napisać opinię, jak tym razem się prezentują, byłbym niezmiernie wdzięczny.
    29.03.12 - drobna aktualka. Podmieniłem imię leśnego elfa (teraz ma on na imię Rasin), ponadto poprawiłem część wytkniętych błędów.


    * * *
    III

    - Panie, daleko jeszcze? Długo już idziemy ? skarżył się Leon.
    - Sam chciałeś się ze mną zabrać, więc nie narzekaj ? odparł zgryźliwie Reinhold.
    Wszyscy trzej ? Reinhold, Vileris i Leon ? znajdowali się w sercu lasu. Rześkie powietrze działało na nich w pewien sposób kojąco, podobnie jak tętniące życiem fauna i flora, choć drzewa o tej porze dnia zaczynały sprawiać specyficzne wrażenie ? ani to upiorne, ani sielankowe. Na szlachcica i Leona działało to w ten sposób, że czuli się tylko bardziej podenerwowani całą wyprawą.
    Elf Vileris, który zdawał się być najbardziej ożywiony z całej trójki, stawił się przed posiadłością arystokraty punktualnie w południe. Reinhold już wtedy dostrzegł w jego wyglądzie typową dla jego rasy urodę, spośród której wyróżniały go jedynie jasnozielone oczy i długie czarne włosy, delikatnie powiewające na wietrze. Vileris ubrał się luźno: w koszulę skórzaną, turkusowy płaszcz bez rękawów i z wyhaftowanymi nań wzorami, ciemnozielone spodnie z lekkiego materiału i sandały. Oprócz wyglądu zwracał swoją uwagę spokojem, z jakim podchodził do otoczenia.
    Leon natomiast był giermkiem sławnego w tych okolicach rycerza, znanego ze swojej skuteczności, jaką odznaczał się w walce z bandytami. Arystokrata znał obydwu już od dłuższego czasu. Giermek był młodym człowiekiem o ciemnych blond włosach, niebieskich oczach i lekko pucołowatej twarzy ? z jej wyrazu jednak dało się odczytać pewien hart ducha. Niemal nigdy nie rozstawał się ze swoją zbroją skórzaną, ponadto nosił rękawice i spodnie z takiegoż materiału, i twarde buty. Obecnie miał na sobie też duży plecak z rozkładanym namiotem przywiązanym u góry. Wyruszył wraz ze szlachcicem na tę wyprawę, ponieważ jego rycerz, wyjeżdżając na dwa dni w ważnych sprawach, dziś rano polecił, by Leon przeszedł pod jego pieczę.
    Reinhold zawsze był pod wrażeniem dwóch jego cech: siły fizycznej i odwagi. Ponadto giermek oprócz wykonywania obowiązków zwyczajowych dla jego profesji otrzymywał lekcje walki mieczem, w czym jak na kogoś młodego radził sobie przyzwoicie. To wszystko jednak nie oznaczało, że arystokrata za nim przepadał, ponieważ Leon nie grzeszył przy tym inteligencją. Zresztą szlachcic sam się zastanawiał, jakim cudem jego pan zdołał z nim aż tyle wytrzymać. Koniec końców jednak zgodził się, by nieopierzony kandydat na rycerza towarzyszył mu w jego wyprawie ? wyszedł z założenia, że dodatkowe ręce zawsze się przydadzą.
    Szli pieszo. Reinholda nie było stać ani na karetę, która zabrałaby grupę pod las, ani nawet na wynajem koni, którego cena była dla niego zatrważająco wysoka. Szlachcicowi, choć już nieco odzwyczajonemu od wygód cechujących osoby z jego warstwy społecznej, taki spacer mocno dawał się we znaki i mimo że arystokrata starał się nie pokazywać po sobie śladu zmęczenia, podobnie jak Leon miał tego już serdecznie dość. Jedynie stan, w jakim znajdowała się jego córka, motywował go do kontynuowania podróży. Tym bardziej dziwiło go, że elf wcale nie wyglądał na wyczerpanego.
    Krążenie po lesie sprawiło, że Reinhold i Leon stracili rachubę czasu. Grupę prowadził Vileris.
    - Hm ? zamyślił się. ? Odkąd tu weszliśmy, minęła godzina.
    - Fantastycznie ? odezwał się Reinhold z przekąsem. ? Lepiej by pan powiedział, panie elfie, kiedy dojdziemy do celu. I co właściwie ma być tym celem?
    - Proszę, niech mi pan mówi Vileris ? odrzekł spokojnie. ? Próbuję nas zaprowadzić do gniazda avesów.
    - ?Próbuję?? Czyli pan też nie wie, gdzie to jest?
    - Przyznam szczerze, że nie. Jednakże proszę się nie martwić, avesowie nam nie uciekną. Po prostu trzeba wypatrywać charakterystycznych miejsc.
    - Czy te avesy to są jak te? no? kury? ? zapytał Leon.
    - Ciebie tylko mi tutaj brakowało ? warknął Reinhold.
    - Niezupełnie, aczkolwiek mogłoby to być prawdopodobne ? odpowiedział rzeczowo elf. ? Avesowie biorą swój rodowód od ptaków, głównie drapieżnych. Niewykluczone, że istnieją jednostki zrodzone na wzór też innych, także tych, które można udomowić.
    - To takie? ludzie-kury z nich są, tak? ? upewniał się giermek.
    - Jak już zdążyłem powiedzieć, to dalekie od prawdy. Gdyby przyjąć, że szansa na spotkanie samego ?człowieka-kury?, jak to szanowny Leon raczył ująć tę rasę, nie należy do wielkich, to spotkanie avesa rzeczywiście podobnego kurom jest? znikome.
    - Byłby pan więc łaskaw opowiedzieć coś o tych ptakach? ? spytał Reinhold.
    - Jak najbardziej. O czym chciałby pan posłuchać?
    - Chcę tylko wiedzieć, z czym mamy do czynienia, nic więcej.
    - Zatem w porządku. Z przyjemnością opowiem o tym, co mnie osobiście fascynuje w tej rasie najbardziej, a mianowicie ich możliwości. Gdzie się, panowie, nie przyjrzeć, avesowie to właściwie inteligentne ptaki. Ich postura zasadniczo nie różni się od ludzkiej bądź elfiej, ale inne cechy ewidentnie wskazują na coś innego. Bo czy znacie, panowie, humanoida, który miałby ptasią głowę, takież oczy i zakrzywiony dziób? Pióra? Ogon? Stopy bardzo zbliżone do ptasich? Skrzydłoręce?
    - Skrzydło? co?
    - Skrzydłoręce ? poprawił dumny z siebie Leon.
    - Szanowny Leon ma rację, nie jest to przejęzyczenie. Avesowie nie mają do końca takich rąk jak my. Wprawdzie są w posiadaniu dłoni o skórze podobnej do ptasich kończyn dolnych, a które przypominają nieco nasze, gdyż mają po trzy palce zakończone krótkimi pazurami, w tym przeciwstawny kciuk? tyle że można powiedzieć, iż wyrastają one ze skrzydeł. Pragnę przy tym rozwiać wszelkie wasze wątpliwości: avesowie jak najbardziej potrafią latać.
    - Nie wyobrażam sobie ? przyznał szlachcic bez entuzjazmu.
    - Jak latają? Można tu zrzucić wszystko na wolę Lifalii, naszej bogini przyrody, którą wy, z tego, co się orientuję, nazywacie po prostu Matką Naturą. Niemniej same ptaki są pięknymi stworzeniami, doskonale przystosowanymi do latania, toteż siłą rzeczy ewolucja zmusiła avesów do dążenia do podobnej doskonałości. Zdawałoby się zresztą, że droga doń wcale niedaleka, ponieważ: są zazwyczaj niżsi od ludzi czy elfów, to po pierwsze. Po drugie, ich szkielety są lekkie i elastyczne na tyle, na ile pozwala ich struktura, co pozwala im na lepszą zwrotność. Po trzecie, obecność ogonów, za pomocą których są w stanie lepiej balansować ciałem w czasie lotu. Po czwarte, fakt, że mają tylko dwie pary kończyn.
    - Nie rozumiem, na czym polegałaby różnica, gdyby mieli trzy ? powiedział Reinhold.
    - Gdyby mieli skrzydła osobno, najlepiej na plecach? Bez wątpienia to by się przyjęło? ale obyłoby się bez tej doskonałości. Może się wydawać, że skoro skrzydłoręce posiadają funkcje skrzydeł i ramion, to avesowie nie mogą ani dobrze latać, ani posługiwać się rękami tak porządnie jak my. O ile w drugim przypadku jestem jeszcze skłonny się zgodzić, o tyle w tym pierwszym nic bardziej mylnego. Więcej par kończyn jedynie utrudniałoby latanie, tym bardziej gdyby skrzydła były na przykład na plecach, przez co avesowie nie mieliby takiej zwrotności. Podkreślam to nie bez powodu. Panowie może kojarzą smokowców? To praktycznie wymarła rasa, więc zrozumiem, jeśli nie. W każdym razie oni, zgodnie z dedukcją pana Reinholda, mieli osobno nogi, ręce i skrzydła. Wszak smoczy rodowód zobowiązuje. Nie wszyscy jednak posiedli to szczęście mieć ostatnią parę. A nawet wśród nich nie każdy potrafił wzbić się w powietrze. Jeszcze mniej nauczyło się nie tylko szybować przez krótki czas nad ziemią, ale też latać na tyle sprawnie, że mogli to wykorzystać w podróżach lub w walce. Mieli do tego siłę, tym bardziej że ich waga była zdecydowanie większa od wagi avesów, ale musieli porzucić marzenia o zwrotności. Ale czyż większość smoków nie lata inaczej?
    Może zresztą ujmę to krótko ? ciągnął Vileris. ? Aby przystosować się do latania, avesowie musieli nabrać cech, które pozwoliłyby im na zmniejszenie swojego ciężaru, i pozbyć się tych, które im w tym przeszkadzały. Dzięki piórom nie mogą też się pocić, a ponadto potrafią w miarę możliwości przystosować swoje ciała do temperatury, w jakiej się znajdują, dzięki czemu oszczędzają cenną energię. W ich płucach natomiast można znaleźć worki powietrzne, w których przechowują na wszelki wypadek zebrane powietrze, dlatego avesom prawie nigdy nie brakuje tchu podczas lotu.
    - Dobre, dobre! ? skomentował Leon.
    - To ładnie się urządzili ? rzekł Reinhold. ? To są inteligentne stworzenia, tak?
    - Oczywiście ? odparł Vileris.
    - Toteż czy organizują się w jakieś społeczeństwo?
    - Nie. A przynajmniej nie tak jak wy bądź my. Wprawdzie zdołałem zaobserwować w swoich podróżach przynajmniej dwie osady avesów, ale nie są one liczne. Przedstawiciele tej rasy zazwyczaj wolą żyć w obrębie rodzin.
    - To znaczy jak?
    - Zwyczajnie, potomstwo wychowuje się pod okiem ojca i matki. Gniazda jednak - a panowie muszą wiedzieć, że mimo iż avesowie tak nazywają swoje domy, z reguły nie mają one z ptasimi gniazdami nic wspólnego - budowane są, można tak powiedzieć, poza społeczeństwem. Najczęstszym obszarami, na jakich występują, są lasy. Bywa więc, że nawet przez całe swoje dzieciństwo są zdani na towarzystwo wyłącznie rodziców i rodzeństwa.
    - Co za idiotyzm?
    - Nie dla nich, jak się okazuje. Więzi rodzinne są dla avesów niepospolicie ważne. Ich cel po osiągnięciu dojrzałości również - jest nim znalezienie partnerki, albo partnera, jeśli aves jest samicą, następnie spłodzenie potomstwa - muszę dodać, że tak jak ptaki są to istoty jajorodne - i wychowanie go. Nie różni się to szczególnie od tego, co praktykujemy chociażby my, ale u nich przedłużenie gatunku stanowi wręcz cel życiowy. Być może panowie zechcą, żebym opowiedział o tym więcej?
    - A pewno! ? zawołał giermek.
    - Nie, wystarczy ? stwierdził Reinhold, po czym spiorunował wzrokiem Leona. ? Jeszcze jedno mnie zastanawia: po czym można rozpoznać gniazdo avesa?
    - Nie ma konkretnej reguły. Aves może zamieszkać w jaskini, między drzewami o ciekawszym położeniu, pod skałą, między zaroślami, nawet pod gołym niebem. Musi tylko pilnować, żeby miał, choćby i niedaleko, dobrą kryjówkę na wypadek deszczu, gdyż przemoczone pióra na pewien czas znacznie utrudniają latanie, o ile nie uniemożliwiają go całkowicie. Poza tym jednak za bardzo pod tym względem nie wybrzydzają, chyba że wychowują potomstwo.
    - Wyśmienicie ? stwierdził szlachcic sardonicznie. ? Teraz będziemy przeszukiwać cały las w poszukiwaniu czegoś, o czym nawet nie mamy pojęcia.
    - Dlaczego pan, człowiek wywodzący się ze szlachty, do tego ponoć z tak znamienitego rodu, jak miałem okazję słyszeć, nie wynajął do tej wyprawy kogoś, kto umiałby wytropić avesów?
    - Nie ma czasu do stracenia. ? ?I pieniędzy, niestety??, przemknęło mu przez myśl. ? Szybciej to zakończę, jeśli wyruszę natychmiast i osobiście, aniżeli gdybym miał czekać nawet dni na jakiegoś tropiciela. Poza tym pan Marius zapewniał mnie, że pan mi w tym pomoże.
    - To prawda. Mam odpowiednie umiejętności, które pozwoliłyby nam przynajmniej skrócić tę wyprawę. Jedynie?
    Nagle przed Vilerisem wbiła się w ziemię strzała. Wszyscy, zaskoczeni, zatrzymali się.
    - Co jest? ? wyrwało się Reinholdowi.
    Elf, milcząc, zbliżył się ostrożnie do pocisku i uklęknął przy nim. Przyglądał mu się badawczo przez chwilę, po czym odetchnął z ulgą.
    - Strzelają w nas, a pan sobie strzały ogląda? ? zapytał szlachcic podirytowany.
    - Proszę się uspokoić ? odparł Vileris spokojnie. ? To elficka strzała. Należy do kogoś, kogo nie musimy się obawiać.
    - Proszę mi to wyjaśnić!
    - Niech panowie zwrócą uwagę na lotkę.
    Lotka na strzale, o której powiedział elf, składała się z trzech długich białych piór zakończonych granatowo.
    - Nadal panowie tego nie widzą?
    Reinhold i Leon wymienili zdziwione spojrzenia.
    - Większość elfów ? tłumaczył cierpliwie Vileris ? szkoli się w posługiwaniu się łukiem, często osiągając przy tym wyniki zdecydowanie wyższe od przeciętnych ludzkich łuczników. Niejednokrotnie rozpiera ich z tego powodu taka duma, że przyozdabiają swoje strzały elementami charakterystycznymi dla każdego pojedynczego przedstawiciela. Ta lotka jest znakiem pobratymca, którego znam osobiście.
    Nie czekając na reakcje ludzi, elf wstał, po czym zaczął wypatrywać czegoś w okolicznych drzewach. W końcu się rozprężył i zawołał:
    - Rasin! To ja, Vileris!
    Przez chwilę nie było żadnej reakcji. W końcu z korony jednego z drzew wyłoniła się sylwetka, która przedstawiała postać trzymającą broń. Zeskoczyła ona na ziemię, turlając się przez chwilę po niej, a to tylko po to, by powolnym, ale kontrolowanym ruchem wstać i stanąć przed grupą.
    Był to elf, tak jak Vileris, tylko że wyglądający zupełnie inaczej. Najbardziej w oczy rzucało się to, że oprócz skórzanych spodenek, których nogawki nie sięgały nawet do kolan, kołczanu ze strzałami i zawieszonego na tyle szyi długiego wiana z liści, którego obie końcówki opadały na jego brzuch, nie miał na sobie jakiegokolwiek ubrania, nawet butów. Eksponował w ten sposób swoje umięśnienie, które nieco kontrastowało z typową dla tej rasy urodą. Miał na głowie burzę długich, srebrnych włosów, a jego oblicze sprawiało wrażenie marsowego. Uzbrojony był w długi łuk.
    Wyciągając strzałę i przystawiając ją do cięciwy, elf powędrował wzrokiem po każdym z osobna ? najdłużej zatrzymał wzrok na Reinholdzie, a potem na Leonie.
    - Kim oni są? ? zapytał chłodno Vilerisa.
    - To moi towarzysze ? odpowiedział elf, a po chwili dodał: ? Mogę cię zapewnić, że oni nie stanowią zagrożenia.
    - Doprawdy? Więc czego chcecie od avesów?
    Reinhold poczuł, jak żołądek skacze mu do gardła. W końcu zdobył się na odpowiedź:
    - Jakich avesów? Nic mi o tym nie wiadomo.
    Elf popatrzył z pogardą na szlachcica, po czym podszedł do niego stanowczo.
    - Nie pogrywaj ze mną, człowieku ? wycedził. ? Uważasz, że ja nie słyszałem, o czym tak gawędziliście?
    - Skoro słyszałeś, to zapewne domyślasz się, że nie mam czasu na patyczkowanie się z tobą ? odparł groźnie arystokrata. ? Kim ty jesteś, że śmiesz mi grozić?
    - Proponuję, abyście się uspokoili ? wtrącił się pojednawczo Vileris. ? Panie Reinholdzie, proszę poznać Rasina. To leśny elf, czyli mój pobratymiec, który porzucił społeczeństwo na rzecz życia w dziczy. Można rzec, że postawił sobie za zadanie, by strzec ten las przed niepowołanymi intruzami. Natomiast ty, Rasinie, poznaj Reinholda z rodu Larkinów, rodziny niezwykle szanowanej w jego stronach. Zgadza się, przyszliśmy do lasu w poszukiwaniu avesów. Jestem skłonny w bardziej dogodnych warunkach wszystko wyjaśnić.
    - Na nic innego nie liczę, Vilerisie ? odparł Rasin.
    - Sądzę jednak, że powinniśmy najpierw rozbić obóz ? rzekł Vileris, wskazując plecak z namiotem noszony przez Leona.
    Giermek, nie wiedząc, jak zareagować, tylko kiwnął głową.
    - Nie ma mowy ? zaprotestował ostro Reinhold. Chciał już mówić dalej, kiedy Vileris pokazał mu uciszający gest ręką.
    - Panie Reinholdzie. Moglibyśmy porozmawiać na osobności?
    Szlachcic milczeniem wyraził zgodę.
    Reinhold i elf oddalili się od Leona i Rasina. Widząc, że arystokrata patrzył nerwowo, Vileris położył dłonie na jego barkach w geście uspokojenia.
    - Panie Reinholdzie? czy mogę przejść z panem na ?ty??
    - A nazywaj mnie, jak ci się podoba ? odparł Reinhold, wiercąc się ze zdenerwowania. Elf, rozumiejąc przekaz, zabrał ręce.
    - Dobrze. Reinholdzie, uważam, że powinniśmy teraz odpocząć.
    - Nie zgadzam się. Zdajesz sobie sprawę, jak blisko teraz jesteśmy? Ani myślę to teraz porzucić! ? W głosie szlachcica Vileris wyraźnie czuł desperację.
    - Nie śmiem zaprzeczać. Problem jednak polega na tym, że wydajesz się być zmęczony podróżą.
    - Co mnie to obchodzi? Musimy jak najszybciej?
    - ?uratować twoją córkę? Rozumiem to, ale musisz myśleć rozsądnie.
    - Skąd wiesz o mojej córce?
    - Dziwi mnie to pytanie. Marius, proponując mi tę wyprawę, opowiedział mi o wszystkim, więc mam jako takie rozeznanie w sytuacji.
    - Nie, elfie ? zaprzeczył Reinhold grobowym głosem. ? Nawet nie wiesz, jak okrutnie się mylisz.
    - Nalegam, mów mi po imieniu. Znam tę historię z drugiej ręki, więc być może masz rację, że się mylę. Staram się jednak nie przesłaniać sobie jasnej oceny sytuacji i ucieszyłbym się, gdybyś postąpił tak samo. Poza tym i tak nie odnajdziemy szybko avesów, a nie sądzę, żeby perspektywa przeszukiwania całego lasu bez oparcia o jakiekolwiek ślady była dla ciebie kusząca.
    - Ponoć umiesz ich wytropić?
    - To nie takie proste, jak może się wydawać. Jeśli jednak pozwolisz, wyjaśnię ci później.
    - Dlaczego?
    - Reinholdzie. Na razie musisz wypocząć. Nie zapominaj też, że Rasin nie przepuści nas dobrowolnie. Jeżeli przy tym dowie się, co właściwie zamierzamy, będzie chciał nas przepędzić. Spróbuję z nim odpowiednio porozmawiać, ale do tego czasu przestań o tym myśleć.
    - Ale?
    - Będę to powtarzał do twojej śmierci: masz odpocząć ? uciął elf chłodno.
    Reinhold popatrzył na niego zamglonym wzrokiem.
    - Zgoda ? powiedział w końcu. ? Ale nie zamierzam z tym czekać do wieczora.
    - Wszystko przed nami, Reinholdzie ? powiedział filozoficznie Vileris, po czym ruszyli z powrotem w stronę Leona i leśnego elfa.
    - Co postanawiacie? ? zapytał od razu Rasin, kiedy się zbliżyli.
    - Rozbijemy obóz ? rzekł elf. ? Potrzeba nam odpoczynku.
    - W porządku ? odrzekł leśny elf, a po chwili dodał: ? Wolałbym jednak, abyś wyjaśnił mi w tej chwili, czemu chcecie się dostać do avesów.
    - Nie widzę problemu. Aczkolwiek jeżeli już, proponowałbym w cztery oczy. Z drugiej strony nie wiem, czy nie będę potrzebny moim towarzyszom przy stawianiu namiotu.
    - Idź ? wtrącił lakonicznie Reinhold.
    Vileris, korzystając z przyzwolenia, i Rasin poszli na stronę, a Leon zdjął plecak, odwiązał od niego namiot i zaczął go rozkładać. Wszystko w większości robił sam, bo Reinhold głównie wytykał mu błędy i ewentualnie lekko pomagał.
    *
    Vileris miał o tyle szczęście, że znał się z Rasinem już od dawna. Podczas swoich wędrówek spotkał go i opowiedział przy okazji o swoim przywiązaniu tak do Lifalii, jak do istot żywych w ogóle. To sprawiło, że stał się dla niego zawsze mile widzianym gościem. Zdawał sobie jednak sprawę, że leśny elf wcale nie będzie szczęśliwy, jeśli się dowie, dlaczego szukają avesów. Niemniej wiedział, co mu powiedzieć.
    Kiedy Rasin i Vileris wystarczająco oddalili się od reszty, ten pierwszy zaczął:
    - Vilerisie? jako że to ty prowadzisz tych ludzi, to ufam, że szukacie avesów nie po to, żeby ich uśmiercić. Sam deklarowałeś swoją miłość do istot żywych.
    - Nie inaczej ? odpowiedział elf.
    - Więc? dlaczego ich szukacie?
    - To bardzo skomplikowana rzecz.
    - A co jest w tym skomplikowanego? Skoro chcecie ich znaleźć, to musicie mieć jakiś konkretny powód. Chyba że to ja coś przeinaczyłem.
    - Zgadza się, mamy powód. ? Dodał dopiero po chwili: ? Chcemy zabić jednego.
    Rasin momentalnie pobladł. Vileris poczuł żal do samego siebie, ale dobrze wiedział, że tylko szczerość tu coś pomoże.
    - Vilerisie ? odezwał się w końcu leśny elf, z chłodem. ? Ty, który tak wielbisz Lifalię i wszelkie żywe stworzenia, chcesz zabić jedno z nich? Żądam wyjaśnień!
    - Może się wydawać inaczej, ale to niezupełnie z tych powodów, co myślisz. Chodzi o to, że córka mojego przyjaciela, Reinholda, jest nieuleczalnie chora, a ktoś, kogo znam już od dłuższego czasu, chce przyrządzić specyfik na jej chorobę. Do niego potrzeba właśnie organów witalnych avesa.
    - Ze szlachetnych pobudek czy nie, nie pozwolę zakłócić cyklu, jaki od dawien dawna cechuje natura! Dlatego avesowie nie zginą z waszego powodu, rozumiesz? Nie wybaczę sobie, jak potwornie pomyliłem się w twojej ocenie?
    - Nie wyciągaj pochopnych wniosków ? odparł elf nieco zmieszany. ? Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, zostałem do tego zmuszony.
    - Więc kto ci to kazał? I pod jakim pozorem? ? zapytał Rasin, nie porzucając oskarżycielskiego tonu.
    - Widzisz? podłoże tego problemu jest takie, że?
    - Vileris, chodź tu na moment! ? usłyszeli nagle wołanie Reinholda.
    - Musisz mi wybaczyć na chwilę ? rzekł Vileris do Rasina.
    - Zaczekam tu na ciebie ? odparł leśny elf. ? Jak wrócisz, masz mi wszystko opowiedzieć.
    - Wiem, przyjacielu.
    Elf poszedł w stronę reszty grupy. Okazało się, że były drobne problemy z rozstawieniem namiotu, dlatego Reinhold chciał, żeby Vileris im pomógł.
  19. Knight Martius
    Przy okazji ostatniej części "Przyjaciela" zapowiadałem napisanie kolejnego opowiadania fantasy - więc niniejszym teraz je przedstawiam. A właściwie tylko pierwszą część - podobnie jak poprzednie, zamierzam publikować je w odcinkach. Niech zachętą do jego przeczytania będzie to, że jeden z jego pierwszoplanowych bohaterów jest dość nietypowy - aczkolwiek ujrzycie go w pełnej krasie dopiero w drugim fragmencie. Niemniej ogólnie o rasie, z jakiej się wywodzi, jest napisane w obecnej części.
    Miłego czytania życzę - mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony. Druga część pojawi się... kiedy będzie gotowa. (Znaczy jest już napisana, ale czeka mnie jeszcze trochę poprawiania).
    EDIT: Zapomniałem dodać, że ten tekst został zbetowany (to znaczy pewna osoba zrobiła korektę przed publikacją ). Za to dziękuję serdecznie SR-owi. (Aczkolwiek robiłem też sporo poprawek sam, więc nie wiem ostatecznie, jak to wyjdzie).
    25.03.12 - aktualizacja!
    Żeby nie kazać Wam czytać wszystkiego od początku, tutaj daję krótki spis, co zmieniłem w stosunku do poprzedniej wersji.
    1) Poprawiłem nieco narrację.
    2) Zmieniłem, że ziemia, w posiadaniu której jest Reinhold, nie została przekazana jego młodszemu bratu w wyniku rozprawy sądowej, tylko po prostu leży ugorem. Od poprzedniego razu poczytałem o szlachcie i choć nie zapoznałem się ze wszystkimi informacjami, już poczułem się skonfudowany. Inne kwiatki, takie jak np. to, że szlachcic posiada tylko 10 ha, na razie zostawiłem - po napisaniu opowiadania do końca rzucę na to okiem jeszcze raz i spróbuję jeszcze poprawić (albo, zgodnie z jedną z sugestii, okroję to lub wywalę, bo do historii w sumie tak wiele toto nie wnosi, a ma służyć jedynie pomocy w ocenie bohatera...). Niemniej wchodzenie w różne przedsięwzięcia i robienie bankietów jako jedne z przyczyn zubożenia arystokraty nadal mi odpowiadają.
    3) Rozbudowałem opis objawów choroby córki Reinholda i jego starań w celu wyleczenia jej z niej (pogrubiam, bo to ważne dla fabuły!). Dziękuję przy tym Ylthin za wstępne rzucenie okiem na opis tego pierwszego.
    4) Poprawiłem lekko dialogi. Reinhold i Marius nadal rozmawiają ze sobą sztywną manierą, ale przy tym zmieniłem kilka rzeczy (konkretnie: Marius tytułuje się już nie przedsiębiorcą, tylko alchemikiem; usunąłem tłumaczenie Reinholdowi, dlaczego nieznajomy chce, żeby szlachcic zabił istotę inteligentną; Marius podaje, że las, w którym żyją avesowie, znajduje się konkretnie ok. 10 km od miasta; próbowałem wstawką narracyjną w jeszcze jednym miejscu odrobinę załagodzić fakt rzucania się w oczy przez obydwu).


    * * *
    I

    W karczmie ?Pod Świńskim Łbem?, mimo że była już północ, nadal trwało poruszenie. Wielu podróżników, którzy z powodu niskiej ceny tutejszych noclegów postanowili przenocować w jednym z nich, skarżyło się na hałas panujący na parterze. Tawerna była otwarta cały dzień i większość nocy, dlatego zawsze zbierała się wewnątrz masa ludzi, którzy mieli dosyć trudów dnia codziennego i wraz z innymi im podobnymi chcieli wyładować cały stres.
    Karczmę najczęściej odwiedzali typowi mieszczanie ? tacy, którzy chcieli pobyć w towarzystwie albo po prostu przepić część zarobionych pieniędzy. Spośród nich wyróżniała się tylko jedna osoba: siedzący spokojnie przy stoliku brunet w średnim wieku, ubrany bardziej wyszukanie niż reszta.
    Ów człowiek rozsiadł się wygodnie na krześle, obserwując przez okno tawerny okolicę. Westchnął, pogrążając się w myślach.
    Nie należał jednak do mieszczaństwa, tylko do szlachty. Wśród pospólstwa panowała opinia, że niegodne arystokratów jest odwiedzać jakąś podrzędną karczmę, bo przecież mają własne rozrywki. Tkwiło w tym spore ziarno prawdy, gdyż rzeczywiście szlachta była na tyle bogata, że to, na co mieszczanie na ogół ciężko pracowali, ona miała od razu na wyciągnięcie ręki.
    Ale szlachcic siedzący w tawernie miał istotne powody, by tu wstąpić. Reinhold z rodu Larkinów do pewnego momentu był człowiekiem powszechnie szanowanym w swojej warstwie społecznej. Zawdzięczał to jednak bardziej korzeniom niż osobowości ? majątek, który przechodził w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie, obejmował mnóstwo pieniędzy i klejnotów rodowych oraz dziesięć hektarów ziemi, na której pracowali chłopi pańszczyźniani. To sprawiło, że przodkowie Reinholda mieli wielu przyjaciół wśród reszty szlachty, a szczyt osiągnął ojciec, który nadal pomnażał i tak już ogromną fortunę.
    Młodszy Larkin odziedziczył po nim wiele, między innymi właśnie ten majątek, ale nie najważniejszą rzecz: żyłkę do interesów. Kiedy ojciec umarł pięć lat temu, Reinhold wziął na siebie rozporządzanie całym bogactwem ? tylko że kompletnie nie miał pojęcia, jak to powinno się robić, żeby przynajmniej utrzymać swój obecny kapitał, nie wspominając już o jego powiększeniu. W efekcie skończyło się to rozrzutnością, objawiającą się przede wszystkim inwestowaniem w różne przedsięwzięcia, które bardzo często nie przynosiły spodziewanych zysków, i organizowaniem bankietów. Sprawiło to też, że z czasem szlachcic zabierał wszystkie zbiory z upraw z pola, nie zostawiając nic chłopom, w związku z czym ci, nie widząc tu dla siebie miejsca, zaprzestali pracy. Przez to ziemia, zaniedbana, leżała ugorem aż do tej pory.
    Stwierdzenie, że obecnie Reinhold pozostał bez grosza przy duszy, byłoby przesadą ? niemniej ledwo wiązał koniec z końcem, żeby przynajmniej zachować pozory swej rodowej przynależności. Nadal mieszkał w posiadłości, którą rozporządzał w ramach otrzymanego przezeń spadku, ale przy tym regularnie odpuszczał co wykwintniejsze dania, zwolnił większość służby, a na ubrania typowe dla szlachty pozwalał sobie dopiero po porządnych przemyśleniach. Nierzadko podejmował się różnych prac dorywczych. Poznał, na czym polega życie gołoty ? pomimo tego, że nadal posiadał ziemię, właśnie tak się czuł i tak też był postrzegany przez społeczeństwo.
    Nie to jednak było dla niego najgorsze. Rok temu jego córka, zbliżająca się pomału do pełnoletniości, padła ofiarą bardzo ciężkiej choroby. Zaczęło się od tego, że przez pół dnia z przerwami kaszlała tak, że zdawało się, iż wypluje płuca. Z czasem, pominąwszy dni względnego spokoju, jej stan się pogarszał: brakowało jej tchu, ciało było rozpalone, a na dodatek niekiedy traciła przytomność. Kiedy natomiast miesiąc temu zaczęła kaszleć krwią, Reinhold wiedział, że nie mógł dłużej zwlekać. Już odkąd choroba dała o sobie znać, zwracał się w sprawie dziewczyny, do kogo tylko był w stanie ? do medyków, uzdrowicieli, felczerów. Użył resztek pieniędzy i wpływów, by sprowadzić najlepszych, których znało królestwo. Gdy i to nie wystarczało, starał się zaprosić z innych krajów ludzi, których uważano wręcz za arcymistrzów w swoim fachu. Wszyscy jednak zgodnie twierdzili, że ta choroba jest nieuleczalna. Ilekroć szlachcic o tym myślał, ogarniała go taka furia, że wszyscy, którzy go wówczas widzieli, schodzili mu z drogi przerażeni. W końcu postanowił samemu zabrać się za poszukiwanie lekarstwa. Kiedy jednak nie był w stanie się dowiedzieć niczego na ten temat ani z książek, które zdobył różnymi sposobami, ani od innych ludzi, popadał w coraz większą depresję. Nie mógł się oszukiwać: ile energii by w to nie włożył, nie odszuka czegoś takiego, nie mając jakichkolwiek poszlak.
    Dziś rano, wychodząc z domu, spotkał nieznajomego ubranego w płaszcz z kapturem, który, jak twierdził, znał problem arystokraty. Powiedział, że jeśli zależy mu na życiu jego córki, niech spotka się z nim w karczmie ?Pod Świńskim Łbem? po północy. Reinhold zrobił się przewrażliwiony ? nie ufał ludziom z zasady. Sądził, że inni interesowali się nim tylko ze względu na jego majątek, co by tłumaczyło to, dlaczego ci, których jeszcze niedawno uważał za przyjaciół, teraz nie chcieli z nim nawet rozmawiać. Tu też wietrzył postęp, ale desperacja sprawiła, że zgodził się praktycznie od razu.
    Powrócił myślami do swojej córki. O tym, ile mogłaby przeżyć dobrego, gdyby była zdrowa. Jak znakomicie bawiłaby się na bankietach organizowanych obecnie przez innych arystokratów. Jaki zamożny mężczyzna by się nią zainteresował. Jak ona, jego aniołek i szczęście, mogłaby żyć. Tym bardziej na myśl o tym przeklinał, na czym świat stoi ? przeklinał bogów, którzy sprowadzili na nią cierpienie. Dusił to jednak w sobie. Z bólem dopuszczał do siebie myśl, że może to przez zwykły niefortunny zbieg okoliczności ? ale co mogło to spowodować? Dlatego zrzucenie winy na los wydawało mu się wygodniejsze. Wszak tu chodziło o życie jej pociechy.
    - Mój aniele?
    Reinhold popatrzył na otwierające się drzwi. Wchodził przez nie jednak kolejny mieszczanin. Szlachcic wrócił wzrokiem do okna. Nie wypatrzył niczego, co zwróciłoby jego uwagę.
    ?Pewnie mnie wystawił? ? pomyślał. ?Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Typowe?.
    Drzwi otworzyły się ponownie. Reinhold ujrzał w nich wysokiego, zakapturzonego mężczyznę. Ten, przekroczywszy próg, rozejrzał się powoli po karczmie. Jego wzrok zatrzymał się na szlachcicu.
    Mężczyzna podszedł do stolika, przy którym Larkin siedział.
    - Pan Reinhold z rodu Larkinów, jak mniemam? ? zapytał nieco ochrypłym głosem.
    - Owszem, to ja ? odparł Reinhold. ? Czyż to nie pana spotkałem dzisiaj?
    - Zgadza się, to mnie pan spotkał. Mógłbym zająć miejsce?
    - Wręcz niezwłocznie.
    Mężczyzna usiadł wolno przy stole. Oparłszy się łokciami o blat, splótł palce u rąk.
    - Nie chciałbym pana urazić swoją impertynencją ? zaczął szlachcic ? ale byłbym rad widzieć twarz swojego rozmówcy. Zatem czy?
    - Wolałbym, żeby kaptur został tam, gdzie jest ? odparł nieznajomy.
    - Nie jestem pewien, czy w ten sposób nie będziemy zwracali na siebie większej uwagi ? zauważył szlachcic, w tej chwili pełen złych przeczuć.
    - Myślę, że tutejsi mieszczanie są na tyle przyzwyczajeni, iż w te progi wstępuje od czasu do czasu ktoś nietypowy, że nie powinno nam to grozić.
    Reinhold rozejrzał się po mieszczanach. Niektórzy rzeczywiście przyglądali się obydwu, ale niedługo potem po prostu wrócili do swoich spraw.
    - Czy mógłbym chociaż poprosić o pańską godność? ? zapytał arystokrata w końcu.
    - Moją godność? A cóż mógłbym ja znaczyć na tym świecie? Jestem tylko skromnym? alchemikiem. Aczkolwiek pan jako mój rozmówca ma prawo znać moje imię. Jestem Marius.
    - Bardzo dziękuję. Teraz jednak, jeśli pan mi wybaczy kolejną nieuprzejmość, chciałbym, żebyśmy przeszli do interesów. Musi pan wiedzieć, że ja swój czas wyjątkowo cenię.
    - Nie mogę się z tym spierać. Zatem? interesuje pana los pańskiej córki, dobrze pamiętam?
    - Udatnie to pan ujął.
    - Ach tak, toteż znakomicie się składa. Albowiem miałbym dla pana pewną? propozycję.
    Reinhold uniósł brwi.
    - Słucham, co to za propozycja.
    - Otóż jestem w stanie przyrządzić dla pańskiej córki miksturę, która nie tylko spowolni proces choroby, ale również sprawi, że ona wyzdrowieje.
    - Wyzdrowieje? Proszę mi wierzyć, pragnąłbym jak niczego innego na świecie, żeby to było możliwe? ale sam nie mam pewności. Wszyscy medycy, z jakimi się spotkałem, orzekli, że nie ma dla niej ratunku.
    - Zapewniam, że to lekarstwo będzie skuteczniejsze od jakiegokolwiek leczenia, które zaaplikują panu najlepsi uzdrowiciele.
    Reinhold milczał.
    - Aczkolwiek ? ciągnął Marius ? nie ma nic za darmo. Do zrobienia eliksiru brakuje mi kilku wyjątkowo ważnych komponentów.
    - Co tylko będzie potrzebne, jak najszybciej postaram się sprowadzić.
    - Jestem pod wrażeniem pana zaangażowania. Otóż, panie Reinholdzie, niewiele mi trzeba do szczęścia. Potrzebuję tylko płuc, serca i wątroby avesa.
    Szlachcic nie odpowiedział ? próbował przypomnieć sobie, co za stworzenie miał na myśli jego rozmówca.
    - Co to jest aves? ? zapytał w końcu.
    - Kto, nie co. Przecież przedstawiciele tej rasy żyją na naszym świecie. Zaprawdę nic pan na ich temat nie słyszał?
    - Przyznam, że ta nazwa kiedyś obiła mi się o uszy? ale nie potrafię jej skojarzyć z niczym.
    - Panie Reinholdzie? tak jak istnieją jaszczuroludzie, to jest jaszczurki przypominające fizjonomią ludzi, tak żyją również avesowie, czyli równie prosto mówiąc, ptakoludzie.
    - Ptakoludzie? ? zdziwił się Reinhold. ? A cóż to za wynaturzenie?
    - Uważam, że pan wydaje zbyt pochopne wnioski. Gdyby pan spotkał kogoś z tej rasy na własne oczy, z pewnością sam by zauważył, że są to inteligentne stworzenia.
    - Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
    - Pańska sprawa. Nie będę pana sprowadzał na właściwą drogę, gdyż nie to stanowi cel mojego przyjścia. Niemniej jeśli pan nigdy nie widział żadnego avesa, to jestem w stanie zaoferować pomoc. Otóż znam pewnego elfa, który w swych podróżach poznał wiele ras tego świata, także tych niezwykłych. Z całą pewnością będzie wiedział sporo o ptakoludziach. Jeśli pan sobie życzy, mogę zaprosić go do współpracy.
    - Nie omieszkałbym go przyjąć. Tylko gdzie znajdę tych? avesów?
    - Moje wici donoszą, że kilkoro z nich osiedliło się w okolicznych lasach, około dziesięć kilometrów na zachód stąd. Jest ich zapewne dwoje, jeśli nie więcej. Z pomocą mojego znajomego na pewno ich pan odnajdzie.
    - W porządku. Miałbym jeszcze jedno pytanie: rozumiem, że panu zależy na zdobyciu tych składników. Czy mając to na uwadze, mógłbym liczyć także na pański udział?
    - Niestety, ale mnie wzywają pilne interesy. Panowie byliby wraz z ewentualnymi towarzyszami zdani tylko na siebie.
    Reinhold zaczął analizować w myślach sytuację. Dobrze wiedział, że taka okazja może się nie powtórzyć. Mimo to cały czas nie opuszczały go wątpliwości ? w stosunku zarówno do rozmówcy, jak i do tego, czy mówił prawdę. Ponadto nie znał avesów, więc nie mógł mieć wyobrażenia, czy to są groźne stworzenia. Taka wyprawa mogła stanowić spore ryzyko.
    ?Ale jak ja mogę o tym myśleć w chwili, gdy moje słońce cierpi??.
    Z zamyślenia wyrwał go głos Mariusa:
    - Zatem co pan postanawia? Umowa stoi?
    - Co za pytanie! Oczywiście, że stoi! ? odpowiedział wreszcie szlachcic, wstając ze stolika. Nieznajomy nie ruszył się z miejsca - skinął głową arystokracie na znak, żeby usiadł z powrotem. Gdy ten posłuchał, obaj uścisnęli sobie dłonie.
    - Proszę mi wybaczyć ? zreflektował się Reinhold. ? Nie mogę wręcz pomieścić swojej ekscytacji na myśl o tej wyprawie.
    - Nie jestem zły, ale nie bez powodu zależy mi na dyskrecji ? odparł Marius, po czym rozejrzał się po karczmie. Na jego szczęście bardzo mało gości zwróciło teraz uwagę na nich obydwu. W końcu zapytał szlachcica: ? Kiedy zechce pan wyruszyć?
    - Wyruszam jutro w południe. Proszę przekazać panu elfowi, żeby stawił się pod moim domem na krótko przed tą porą.
    - Wedle życzenia.
  20. Knight Martius
    No cóż, przy okazji pierwszej części muszę przyznać się do jednego - dałem plamę. ;] Głównym błędem z mojej strony było to, że wypuściłem ją przynajmniej o kilka dni za wcześnie - gdybym jeszcze z tym poczekał, to ustrzegłbym się więcej błędów, a i może przyszłoby mi do głowy jednak poczytać coś o tej szlachcie. No ale co się stało, to się nie odstanie - po prostu po skończeniu opowiadania jeszcze raz temu fragmentowi się przyjrzę i zanim sobie wydrukuję całość opowiadania, poprawię chociaż te najbardziej rażące błędy.
    Co do samego opowiadania - prezentuję drugą część. Myślę, że byłoby fajnie, gdybyście się z nią zapoznali, bo zgodnie z zapowiedzią... A zresztą przeczytacie. Mam nadzieję, że mimo wszystko się Wam spodoba (wstęp do tego fragmentu przerabiałem dwa razy, a i teraz odnoszę wrażenie, że mógł wypaść lepiej...) - no i że nie wyszło w pewnych momentach zbyt ckliwie.
    Trzecia część może zaliczyć nawet większe opóźnienie niż ta - przy kombinowaniu nad fabułą parę rzeczy przestało mi się kleić, przez co muszę ją jeszcze przemyśleć.
    Fragment ten - niecały - betował SR. Dziękuję choćby i za to.
    25.03.12 - aktualizacja!
    Poniżej krótki spis, co zmieniłem, żebyście nie czytali wszystkiego od początku.
    1) Wywaliłem wstęp (oprócz pierwszego akapitu) - wiem, że poszedłem na łatwiznę, ale okazał się on tak napisany na kolanie, że pluję sobie w brodę, że coś takiego wypuściłem na światło dzienne. Poza tym do fabuły i tak nic nie wnosi, więc nie żałuję.
    2) Akcja dzieje się już nie przed południem czy w południe, tylko po południu.
    3) Aoi upolował bażanta, a nie lisa.
    4) Poprawiłem narrację.
    5) Poprawiłem nieco dialogi - co prawda oprócz jednej sytuacji (skróciłem do ogólników tyradę Aoiego o tym, co jest najważniejsze dla avesów - temat tej ekspozycji przeniosłem do następnej części ) są to raczej kosmetyczne zmiany, bo postacie mówią na dobrą sprawę to samo (może potem pokombinuję nad tym głębiej), ale mam nadzieję, że kwestie będą nieco bardziej pasować do nich i do sytuacji.


    * * *
    II

    Popołudniowe promienie słońca oświetlały przestrzenie między drzewami, sprawiając wrażenie, że las już na dobre obudził się do życia. Niemal wszędzie chadzały mniejsze zwierzęta, ptaki ćwierkały z werwą, a rośliny lekko powiewały na wietrze. Piękna pogoda jedynie dopełniała obrazu panującego tu spokoju.
    Pewien aves leciał przed siebie, trzymając szponami u stóp zbliżonych do ptasich ? czterema na każdą, z czego jeden był to swego rodzaju kciuk ? upolowanego przez siebie bażanta. Wypatrywał przy tym swojego gniazda.
    Polowanie, na które ptakoczłek wyleciał, dość mocno się przeciągnęło, ponieważ miał problem ze znalezieniem zwierzęcia jego zdaniem nadającego się do zjedzenia. Dopiero z czasem natknął się na samotnego koguta bażanta, wyglądającego na dość starego. Uznał ptaka za idealny cel, tym bardziej że upolowanie go nie sprawiło mu najmniejszych kłopotów.
    Aves wypatrzył na horyzoncie cztery drzewa iglaste, położone w stosunku do siebie jak wierzchołki trapezu. Wiedząc, że jego dom jest już w sumie niedaleko, zaczął nieco mocniej machać łączącymi się z rękami skrzydłami, by przyśpieszyć. Wspomagając się ogonem, ostrożnie kierował lotem, żeby znaleźć się prosto na drodze do celu.
    Po niedługim czasie znalazł się nad drzewami, które wypatrzył. Powoli lądował. Znajdując się na wysokości podszytu, zauważył długi rząd wysokich, gęstych zarośli, w których tylko przez trzy niewielkie, ale doskonale widoczne dziury dało się zobaczyć, co znajduje się za nimi. Teren ten był przykryty od góry sporą skałą, która łączyła się z o wiele większą. Aves puścił upolowaną zwierzynę tuż nad ziemią, po czym stanął na nogach. Jedną dłonią wziął zwłoki pod skrzydło, a drugiej użył, by rozszerzyć jedną z dziur i wejść do środka.
    - Aoi? ? usłyszał głos z wewnątrz. Należał on do kolejnego avesa - czy raczej aveski, gdyż był to głos żeński. Ptakoczłek rozejrzał się szybko po surowym, stosunkowo wysokim pomieszczeniu, włącznie z miejscem na ognisko, na które wskazywał stos patyków i niewielkich kawałków drewna. Ostatecznie wbił wzrok w postać leżącą na ziemi, przyglądającą mu się z wyczuwalną przez niego troską. Podobnie jak on, miała ptasią głowę, żółte oczy z okrągłymi czarnymi źrenicami, zakrzywiony biały dziób z czarnym zakończeniem, skrzydła, które członkowie ich rasy nazywali skrzydłorękami, i jastrzębi ogon. Była również, tak jak samiec, niemal cała upierzona ? na brzuchu miała pióra koloru białego, a na reszcie ciała jasnobrązowego, co kontrastowało z szarym upierzeniem na ciele i białym z czarnymi cętkami na umięśnionym brzuchu męskiego osobnika.
    - Aoi! Tak się za tobą stęskniłam! ? krzyknęła aveska z radością, którą to Aoi mógł odczytać tylko z głosu i oczu, albowiem dziób tylko wyjątkowo nieznacznie uniósł się do góry, co miało przypominać uśmiech. Emocje z samej ptasiej szczęki były w zasadzie niemożliwe do odczytania.
    - Ja za tobą też, siostro ? odparł czule aves, ignorując fakt, że samica przesadza z tęsknotą, skoro on wyruszył tylko na polowanie.
    - Cały czas takie myśli miałam w głowie? Nie wiedziałam, czy coś ci się stało.
    - O mnie się nie martw. Nie mogłem znaleźć nic odpowiedniego do jedzenia.
    Ptakoczłek rzucił na ziemię martwego bażanta.
    - O, bażant? ? zdziwiła się aveska. ? To chyba jednak udało ci się coś znaleźć?
    - Jeśli to tak można ująć?
    - No nie bądź taki skromny! Powiedz, że to nam wystarczy na posiłek!
    - Na posiłek starczy? ale na zapasy?
    Aoi uklęknął na upierzonych, przypominających ludzkie nogach, spośród których tylko stopy wyglądały bardziej jak ptasie, urwał dziobem głowę bażantowi, po czym zaczął obierać go z piór.
    - To konieczne? ? zapytała aveska. ? Nie mogę na to patrzeć?
    - Sarina, ja ci nie dam surowego. Jak nie możesz na to patrzeć, to nie patrz.
    Samica umilkła.
    Po obraniu bażanta i pozbyciu się wnętrzności, co razem zajęło trochę czasu, Aoi przygotował sobie kilka patyków i sznurek, które trzymał niedaleko, po czym chwycił za krzemienie i próbował wykrzesać przy ognisku iskry. Kiedy się zapaliło, wziął jeden kij i wetknął weń kawałki mięsa, a następnie przywiązał go do dwóch innych, stabilnych patyków i przystawił nad ogień, żeby jedzenie się piekło.
    Ptakoczłek usiadł przy skale, patrząc co jakiś czas to na mięso, to na Sarinę. Zaczął lekko ziać z otwartym dziobem; po tym wszystkim poczuł się dziwnie zmęczony.
    - Masz obtarcie nad kolanem ? zauważyła aveska.
    - Gdzie? ? odparł niedbale Aoi, po czym spojrzał na nogi. Nad prawym kolanem faktycznie miał niewielką bruzdę. Upomniawszy się w duchu, powiedział: ? A tak, może? Musiałem to sobie zrobić krótko po tym, jak wyleciałem z gniazda.
    - Co się stało?
    - Nie wiem, może otarłem się niechcący o drzewo, jak chciałem przywyknąć do lotu? Czy to ma jakieś znaczenie? To nic wielkiego.
    - Nic wielkiego? A co, jeśli kiedyś naprawdę coś ci się stanie?
    - Siostro? niepotrzebnie się przejmujesz. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, to umiem o siebie zadbać.
    - Tak, ale?
    - Sarina, ani słowa więcej. Proszę cię.
    Aveska zamilkła. Nieśmiało spojrzała w oczy bratu ? widziała w nich troskę, ale wydawało się jej, że dostrzegła też irytację.
    - Bracie, ja? ? zaczęła bojaźliwie. ? Słuchaj, ja nigdy w to nie wątpiłam. Po prostu ja?
    - Nie musisz się tłumaczyć ? przerwał brat. ? Rozumiem. Tylko? więcej zaufania, dobrze?
    - Dobrze. Przepraszam? A wiesz, Aoi? Miałabym prośbę.
    - Co tylko chcesz.
    - Pomógłbyś mi wstać?
    Aoi otworzył szeroko oczy.
    - Nie pamiętasz, jak tamto się ostatnio skończyło?
    - Nie obchodzi mnie to. Chcę wstać.
    - Siostro, zostań. W ten sposób tylko zrobisz sobie krzywdę.
    - Czy ja mówię niewyraźnie? ? spytała chłodno.
    Aves popatrzył na siostrę zniecierpliwiony.
    - W porządku ? rzekł w końcu, zrywając się z ziemi. ? Ale będę cię pilnował.
    Ptakoczłek podszedł do Sariny i przytrzymał ją za tułów. Samica bardzo ostrożnie się uniosła, by w końcu stanąć na nogach ? dało się przy tym zauważyć, że była niższa od Aoiego. Samiec rozluźnił uścisk, ale zaraz przytrzymał nieco mocniej, gdy zauważył, że siostra zaczęła lekko się zataczać. Otworzyła dziób z bólu, ale wyraźnie starała się nie dawać tego po sobie poznać. Oboje opuścili gniazdo.
    Na zewnątrz przed domem Aoi ponownie poluzował chwyt. Sarina rozłożyła skrzydłoręce.
    - Puść mnie ? powiedziała.
    - Najpierw pomachaj.
    Samica usłuchała brata ? lekko pomachała skrzydłami, jakby próbując się do nich przyzwyczaić.
    - Bardzo dobrze ? odezwał się Aoi. ? Musisz przywyknąć do ruchu, zanim się poderwiesz do lotu.
    - Aoi, puść mnie już ? zażądała siostra.
    - Za wcześnie. Musisz jeszcze?
    - Puścisz mnie czy nie?!
    Zaskoczony Aoi natychmiast uwolnił ręce. Siostra lekko się zakołysała, ale zaraz potem odzyskała równowagę. Ostrożnie machała skrzydłami coraz mocniej. Chciała odbić się od gruntu.
    Nagle przeszył ją ostry ból w plecach.
    Sarina upadła twarzą do ziemi, wrzeszcząc. Aoi, wydając z siebie jastrzębi okrzyk, szybko do niej podszedł i lekko ją unosząc, z trudem przytargał z powrotem do gniazda. Nie był w stanie znieść jej krzyku, ale w tej sytuacji nie mógł zrobić niczego innego.
    Wewnątrz, gdy zostawił stękającą z bólu siostrę na ziemi, ptakoczłek spojrzał na mięso. Już po zapachu, które czuł w nozdrzach na dziobie, zdołał ocenić, że już całkiem nieźle się przypiekło ? niemniej postanowił odczekać jeszcze odrobinę. Ponownie usiadł przy skale, gapiąc się bezmyślnie w sufit, który tworzył podłużny kamień.
    Próbował zająć się myślami, kiedy usłyszał łkanie. Jego wzrok momentalnie zwrócił się ku Sarinie, która zakrywała oczy.
    - Dlaczego?? ? wyrwało jej się.
    - Sarina? siostro, co po przestworzach mknęłaby? nie wzbijesz się w powietrze.
    - Ale dlaczego? ? wybuchła. ? Dlaczego ja?!
    Sarina przestała porządnie zakrywać oczy. Było widać w nich łzy.
    - Nie wiem? nie umiem ci powiedzieć ? odparł zrezygnowany Aoi. ? Twoje cierpienie potrwa bardzo długo. Jestem całym sercem, byś spacerowała, ale nie żebyś próbowała latać? Sama widziałaś, jak to się kończy.
    Aves przemilczał, że Sarina będzie kaleką najprawdopodobniej do końca życia. Chciał wierzyć, że jest coś, co może ją z tego wyleczyć, ale to bardziej ze względu na swoje uczucia do niej niż dlatego, że coś takiego rzeczywiście istnieje. Często wybierał się wraz z nią na spacery, które miały w miarę możliwości przyzwyczaić ją do chodzenia. Łatwo rozpoznawał, kiedy siostra chce się przymierzyć do lotu ? jak ona sama chciała wstać. Spacery zawsze on jej proponował.
    - Pewnie jeszcze powiesz mi? ? mówiła Sarina, łkając ? ?że tak będzie zawsze?
    Aoi opuścił głowę, a po chwili smutno nią pokiwał. Nie chciał sprawić jej przykrości, ale nie potrafił okłamać.
    - Spokojnie ? dodał zaraz. ? Jeśli tylko istnieje rozwiązanie twojego problemu, znajdę je.
    - Jakie rozwiązanie? ? zapytała aveska, jakby powoli się uspokajając. ? Ono nie istnieje?
    - Sarina? nie mów tak. Nigdy.
    - Ty chyba sam w to nie wierzysz! Gdyby istniało, już dawno byś je znalazł! Ale rozumiem, że jestem tu niepotrzebna i najlepiej byłoby mnie porzucić w lesie?
    - Sarina! ? wrzasnął ptakoczłek.
    Samica zamilkła. Była w szoku.
    - Chcę wierzyć ? ciągnął po chwili Aoi, próbując zakryć irytację ? że mówisz to tylko przez swój? jak to nazwać? brak rozwagi. Nie pamiętasz, jak ważne dla nas, avesów, są więzy rodzinne?
    - Pamiętam, ale?
    - W takim razie powinnaś mieć świadomość swojej roli w tym cyklu. I tego, jak wielkim moim życzeniem jest, byś została. Nie chcę, żebyś odebrała to tak, że robię ci łaskę, bo skoro jestem avesem, to to znaczy, że mam cię kochać. Nie. Pragnąłem twojego dobra, odkąd tylko pamiętam. Twoje kalectwo nie jest niczym dobrym, ale to nie oznacza, że mam cię zostawić na pastwę losu.
    Aoi spojrzał na mięso. Kiedy ocenił, że już wystarczy pieczenia, zabrał z ogniska patyki i przytrzymując ten, na który nadział pożywienie, ostrożnie je odwiązał. Następnie wbił jeden z nich w połowę grzanego mięsa i obydwa postawił przy skale.
    - Dasz radę usiąść? ? zapytał Sarinę.
    - Nie wiem?
    Biorąc pod uwagę, że jeszcze przed paroma chwilami czuła ostry ból, aveska miała problemy, by poruszyć się w stronę skały i jeszcze przy niej usiąść. Aoi przyszedł jej z pomocą ? kiedy przytrzymywał ją delikatnie, ona powoli przesuwała się do niej. Gdy się udało, lekko się uniosła i usiadła ostrożnie. Ptakoczłek wrócił po mięso, po czym podszedł do siostry ponownie ? kiedy uklęknął przy niej, ona przyjęła swoją porcję.
    - Dziękuję ? powiedziała, już wyraźnie będąc w lepszym humorze.
    - Nie ma za co ? odparł aves, uśmiechając się.
    - Jak to nie ma za co? Jest! Nie poradziłabym sobie bez ciebie.
    - A mimo to usiadłaś już niemal bez mojej pomocy.
    Moment później Aoi spojrzał siostrze głęboko w oczy i przemówił powoli:
    - Dlatego co by się nie stało, nigdy nawet nie myśl, że jesteś tylko niepotrzebnym balastem. Nie jesteś i nigdy nie byłaś. Jeśli znowu najdzie cię zwątpienie, to pamiętaj, że jestem przy tobie.
    Samiec usiadł naprzeciwko aveski, odgarnąwszy ogon, i spojrzał na swoje dzieło.
    - Smacznego, siostro ? powiedział. ? Tylko uważaj, bo gorące.
    Jakby nie zważając na własne ostrzeżenie, sam zaczął zajadać się świeżo przygotowanym jedzeniem. Przypomniało mu się, że przez polowanie, z lotem włącznie, sam zgłodniał.
    Sarina nie jadła ? przez cały czas tylko patrzyła na mięso. Mimo że już się uspokoiła, zdawała się znowu spochmurnieć.
    - Ja nie mam szans na znalezienie partnera ? powiedziała nagle.
    Aoi przestał jeść na chwilę.
    - Sarina, jak możesz tak mówić? Na pewno ktoś się tobą zainteresuje.
    - Ale kiedy? I czy w ogóle?
    - Cóż?
    Aves znowu gryzł się ze sobą ? gdyby powiedział prawdę, tylko pogorszyłby jej samopoczucie, ale sam czułby się podle, jeśli by skłamał. Też miał wątpliwości, czy ktokolwiek z jego rasy będzie chciał walczyć o względy kaleki. Usilnie nie dopuszczał do siebie myśli również o tym, że taka samica miałaby problemy z wychowaniem potomstwa.
    - Naprawdę, Aoi? ? ciągnęła Sarina. ? Chcę przestać myśleć, że lepiej tu będzie beze mnie, ale nie potrafię. Skoro ja nie mogę uczestniczyć w tym cyklu?
    - Sarina. Żyj nadzieją. Mnie to właśnie ona zawsze trzymała przy życiu.
    - Ale co mi po nadziei, bracie, skoro to się nie stanie? Poza tym? sama nie wiem. Kiedy sobie przypomnę, jak rodzice się traktowali?
    - Nie rozumiem.
    - Nie? Nie pamiętasz, jak obojętnie do siebie podchodzili? Wychowywali nas, ale jakby odrębnie. Prawie jakby się nie znali.
    Aoi poruszył się niespokojnie.
    - Masz rację? Trudno to wyjaśnić. Kiedy samiec stara się o względy samicy, to wygląda to dziwnie, gdy potem oboje traktują siebie wzajemnie z chłodem. Ale to tylko pozory. Wierzę, że i ty to wyczułaś.
    - No nie wiem?
    - Avesowie, którzy są ze sobą związani, na ogół się kochają. Nie okazujemy tego jednak na zewnątrz, ponieważ skupiamy się na tym, co ważniejsze. Większe ładunki miłości przelewamy na potomstwo, gdyż to ono powinno się liczyć najbardziej. Tak ja to widzę.
    Sarina spojrzała na ziemię, nie odpowiadając. Oboje zajęli się posiłkiem.
    Ognisko prawie już zgasło. Przy tym, jak urządzone było ich gniazdo, służyło im ono za lepsze źródło światła, ale z racji dziur w zaroślach, przez które promienie słoneczne częściowo przechodziły, nawet nie zwrócili na to uwagi.
    - Bracie ? odezwała się nagle samica.
    - Tak, siostro?
    - Przepraszam.
    - Za co?
    - Za moje zachowanie. Ja? po prostu czuję się taka zagubiona? Nie wiem często, co robić, i przychodzą mi do głowy takie myśli?
    - Och, przestań. Nic się nie stało.
    - Ale mogło.
    Aoi zbliżył głowę do siostry.
    - Za kogo ty mnie masz? ? zapytał groźnie.
    - Ja??
    - Naprawdę uważasz, że coś takiego sprawi, że cię znienawidzę? Jeśli poważnie tak sądzisz, to zazdroszczę wysokiego mniemania o sobie. Wszystkie twoje pióra są na miejscu?
    - No są? ? odpowiedziała aveska bojaźliwie.
    - Więc czym się martwisz? Skoro jesteś cała i zdrowa, to po prostu o tym zapomnij. Już do tego nie wracajmy.
    - Rozumiem i dziękuję?
    - Abym kogoś znienawidził, potrzeba o wiele więcej niż takiego droczenia się. Ty tego nie spełniasz, siostro. Rozumiem, że boisz się świata; tego, że nie okażesz się dostatecznie silna, by mu sprostać. Nie jesteś wyjątkiem - ja też się tego boję. Ale powtórzę to, co kiedyś mówiłem: nie martw się tym, co będzie jutro. Co ma być, to będzie. A moja w tym głowa, żeby było dobrze.
    Sarina ponownie opuściła głowę. Nie poruszyła dziobem w żaden sposób, ale Aoi, patrząc siostrze w oczy, rozpoznał jej uczucia: uśmiechała się smutno w duchu.
  21. Knight Martius
    Zgodnie z obietnicą zamieszczam tu trzecią część swojego opowiadania. W sumie nie będę pisał za wiele słowem wstępu, co by przypadkiem nie zapeszyć - na chwilę obecną więc mogę życzyć tylko przyjemnego czytania. ;]
    Czwarta część ukaże się gdzieś, mam nadzieję, w listopadzie. Oprócz poprawek muszę w niej jeszcze jedną dłuższą rzecz dopisać, a do tego ostatnio jakoś specjalnie nie miałem głowy do pisania i nie wiem, czy za jakiś czas nie będę miał tak samo...
    Aktualizacja - 10.02.14
    Ponieważ poprzednia metoda, którą Gabriel chciał naprawić zbroję Kalderana, była bez sensu, postanowiłem ją zmienić. Na dodatek nieco poprawiłem historię samego mężczyzny, bo w jednym miejscu była nielogiczna.


    * * *

    III
    Niebawem dotarli na miejsce. Wiedząc, że Gabriel nie widzi w ciemnościach, Kalderan zionął niewielkim ogniem, by zapalić pochodnię przymocowaną do ściany. Płatnerz oniemiał z wrażenia. Zobaczył stos rzeczy, między innymi metalowe igły, włócznie, młotek, podarte ubrania, kilkanaście stóp sznura oraz kawałki drewna. Większość to były narzędzia wykonane zarówno przez smoczego rycerza ? o czym człowiek nie wiedział ? jak i rzemieślników, które to smokowiec znalazł w licznych podróżach. Gabriel przeszukiwał stertę z zapałem, a półsmok patrzył na to zaciekawiony.
    Po chwili człowiek zaczął mruczeć pod nosem:
    ? Zaraz, zaraz, gdzie to może być?? Cholera? Niedobrze, bardzo niedobrze ? powiedział w końcu głośno. Zwrócił się do Kalderana: ? Wiesz co, mam złą wiadomość. Ale powiem ci, jak wrócimy.
    Smoczy rycerz kiwnął głową, po czym stanął przy pochodni. Gabriel z pustymi rękami opuścił pomieszczenie. Wówczas półsmok zgasił łuczywo dłonią i dogonił mężczyznę, wychodząc przed niego.
    Kiedy wrócili do wciąż oświetlonego pochodniami oraz ogniskiem legowiska, smokowiec postawił miecz przy ścianie, po czym zwrócił wzrok w stronę Gabriela. Czekał na wyjaśnienia.
    ? Dobra, to powiem, o co chodzi ? rzekł zakłopotany płatnerz. ? No to słuchaj: ja ci tego nie naprawię. Nie z takimi materiałami.
    Kalderan spojrzał na niego groźnie. Mężczyzna przełknął ślinę.
    ? To na pewno nie tak, jak myślisz. Doceniam, że chciałeś mi pomóc w robocie i wskazałeś narzędzia, czyli naprawdę ci na tym zależy. Ale nie zrobię tego, o czym mówiłem, bo po prostu nie mam czym. Do zakrycia dziury w pancerzu potrzebna jest łata stalowa. Trzeba by wyciąć kawałek blachy, podgrzać do odpowiedniej temperatury i ją, i zbroję, zaszyć? A nie widziałem u ciebie ani blachy, ani stalowych nitów, którymi mógłbym taką łatę przyczepić. Jak tak myślę, to i tak musiałbyś zdjąć pancerz, chyba że potrafiłbyś wytrzymać na przykład własny ogień. Tylko czy? Nieważne! Chodzi po prostu o to, że nie jestem w stanie tego zrobić. A starym ubraniem tego nie zaszyję, bo ani nie wygląda to dobrze, ani nie chroni przed niczym.
    Smoczy rycerz nie czuł już wściekłości, tylko dziki zawód. Na początku to właśnie Gabriela chciał obarczyć winą za całe zło tego świata, szybko jednak odzyskał rozsądek.
    ? A wszystkie potrzebne materiały trzymam u siebie w domu ? rzekł płatnerz ponuro. ? Nie chcę jednak dawać obietnic bez pokrycia. No cóż, powiedzmy, że nie mam po co tam wracać, chyba że chcę zostać stracony. Ale co cię będę zadręczał własnymi problemami?
    Kalderan zaczął bić się z myślami, jak powinien potraktować tego człowieka. W końcu uznał, że lepiej zrobi, jeśli po prostu zamilknie.
    ? Hm ? zamyślił się Gabriel, patrząc na miecz smoczego rycerza. ? Pamiętam, jak się rzucałeś, kiedy chciałem zobaczyć twój miecz, ale on? no, nadal mnie ciekawi. Mogę teraz zobaczyć?
    Półsmok odpowiedział warknięciem.
    ? Powtarzam, ja ci go nie zniszczę ? upierał się mężczyzna. ? A co jeśli jest w podobnym stanie jak zbroja? Lepiej, żebym go sprawdził.
    Smokowiec wiedział, że jego ostrze dobrze się trzyma. Mimo to po chwili wahania chwycił pochwę i wyjął oręż, który podał człowiekowi. Ten przyglądał mu się badawczo.
    ? Hm? Wykonany z mocnej stali? Pieczołowicie wykuty i naostrzony? No, no? Zrobiony trochę na wzór ludzkich wyrobów? O tak, ten miecz jednak wygląda świetnie, przynajmniej w porównaniu z pancerzem ? rzekł w końcu z uśmiechem, oddając broń właścicielowi. Kalderan zaraz ją schował. ? Jak mówiłem, tak naprawdę chciałem mu się tylko przyjrzeć, bo z zawodu jestem ciekawy takich rzeczy. Ale czasem też powinno się go sprawdzić.
    Smoczy rycerz milczał.
    Nastała dłuższa chwila ciszy. Kalderan odsunął ogon i usiadł ze skrzyżowanymi nogami; wpatrując się w ognisko, znów zaczął rozmyślać. Gabriel oparł się plecami o ścianę, następnie spojrzał na półsmoka. Był ciekawy, o czym tak myśli.
    ? Wiesz, co ci powiem? ? odezwał się w końcu. ? Głupio mi teraz. Straciłem nadzieję, że odzyskam rzeczy dla mnie ważne, a teraz nawet nie mogę ci się odwdzięczyć. Ale to już takie życie, co poradzę? A gdy przestanie padać, to się rozstaniemy. Chociaż tobie pewnie nie będzie to przeszkadzać.
    To, o czym mówił płatnerz, tym razem nie wybudziło smokowca z zadumy.
    ? Ale nic się nie stało. Chociaż nie mam dokąd wracać, cieszę się, że cię poznałem. Obaj mamy własne problemy, ale nie widzę potrzeby, żeby cię zanudzać swoimi?
    ? Opowiedz mi ? powiedział nagle Kalderan.
    Mężczyzna bardzo się zdziwił, kiedy ze strony półsmoka dostrzegł zainteresowanie. Otrząsnął się dopiero po chwili.
    ? Słucham? Nie sprawiałeś wrażenia, jakbyś się mną interesował?
    Smoczy rycerz wskazał po drugiej stronie ogniska miejsce, które gość mógł zająć.
    ? Ty tak interesownie czy już zaczynasz mi ufać? ? odpowiedział na to płatnerz. ? Zresztą, żebyś wiedział, że nie pogardzę. Wiesz, to tak porąbana historia, że aż nie wiem, od czego zacząć?
    Gabriel usiadł, także krzyżując nogi. Kalderan patrzył na niego tak łagodnie, jak tylko potrafił. Chciał dać człowiekowi do zrozumienia, że wcale go nie ponaglał.
    ? Niech to licho, że też najtrudniejszy jest zawsze początek? ? stwierdził płatnerz. ? No to musisz wiedzieć, że ma to silny związek z moją profesją. Wykuwanie broni, tarcz, elementów pancerzy ? jak mówiłem, tym się głównie zajmowałem. I ja w ten sposób zaopatrywałem żołnierzy miasta Pekat, w którym mieszkałem, a także rycerzy i poszukiwaczy przygód, którzy akurat mieli szczęście usłyszeć o mnie dobre słowo. Burmistrz był zawsze zadowolony z moich usług, więc gdy potrzebował ekwipunku dla swoich ludzi, to najczęściej przychodził do mnie. Bywały nawet momenty, w których nie wyrabiałem z zamówieniami. Czasem z tego powodu sugerowałem co poniektórym, żeby poszli do innego płatnerza. Naprawdę, żal mi duszę ściskał, gdy patrzyłem im w oczy, jak odmawiałem, ale przecież nadal jestem tylko człowiekiem. No ale sam widzisz, jaką miałem reputację!
    ? Ale niestety ? ciągnął Gabriel ? nie trwało to wiecznie. O moim talencie wiedzieli też bandyci, którzy nękają ludzi niedaleko miasta, a gdy zajdzie potrzeba, to i mieszkańców w samym mieście. Skubani są na tyle sprytni, że zawsze wymykają się strażom! I tym łachmytom z czarciej nory rodem udało się porwać moją żonę ? bo widzisz, ja żonaty jestem ? i zmusić mnie do przystania na taki jeden warunek. Czyli: albo zrobię całej dziewiątce porządną broń i lekkie zbroje, albo zabiją kobietę mojego życia. Rozumiesz, sam z siebie nigdy bym się na to nie zgodził, ale zostałem przyparty do muru.
    Kalderan pokiwał głową.
    ? No to zabrałem się za robienie tego ekwipunku. Chyba się domyślasz, że tworzenie broni czy pancerza nie jest kwestią jednego krótkiego posiedzenia. Skończyło się więc na tym, że pozostałe zamówienia musiałem odłożyć na później. Bandyci dali mi dwa tygodnie, w czasie których udało mi się zrobić miecze dla wszystkich i tylko dwie zbroje. Jak upomnieli się o swoje, powiedziałem im, że nie zdążyłem skończyć wszystkiego, że potrzebuję więcej czasu. Oni z początku nawet nie chcieli tego słyszeć. Ale jak zobaczyli moje wyroby, przekonali się, że jeszcze może być ze mnie jakiś pożytek. Wzięli to, co zrobiłem, i dali mi tydzień na zrobienie zbroi dla reszty. Przypomnieli też, żebym nawet nie wzywał straży, inaczej szybciej zabiją moją żonę. Nie miałem innego wyjścia, przysiadłem fałdów i robiłem im te pancerze.
    ? Co innego jednak było najgorsze. Ludność mojego ukochanego miasta, z żołnierzami na czele, zaczęła się ode mnie coraz bardziej odwracać. Zgadnij, co było powodem. W ciągu tych trzech tygodni odmawiałem wykonywania innych zleceń, a te, które dostałem przed spotkaniem z bandytami, a których nie zdążyłem zrealizować, poszły w odstawkę. Coraz bardziej ludzie się do mnie zniechęcali, a już po niecałych dwóch tygodniach poszły pierwsze skargi do władz. Chyba przy tym zapomnieli, że płatnerstwo to mój prywatny interes, a nie rządzących miastem, ale już mniejsza z tym.
    ? I wreszcie, pod koniec danego mi czasu, kiedy miałem jeszcze tylko jedną zbroję do zrobienia, do mojego domu wpadł wicekapitan straży. Byłem w szoku! A gdy powiedział, że jestem aresztowany, to już w ogóle nie mogłem się pozbierać. Wice zaczyna mi tłumaczyć, że ludzie są niezadowoleni z moich usług i że straż dostała zadanie wybadać sprawę. No i wybadali, że robiłem ekwipunek dla bandytów. Jak ochłonąłem, to zacząłem iść w zaparte, że to priorytet, że inne zlecenia muszą zaczekać, że inne ?że?. A skoro już i tak miałem przechlapane, to wygadałem się, że zostałem zaszantażowany. Może i uwierzyli mi, nie wiem. Ale gdy powiedzieli nazwisko szefa szajki ? Yorth Bernison ? okazało się, że już nie było dla mnie ratunku. Yorth to były mieszkaniec Pekatu, bardzo znany przestępca, którego najchętniej wysłaliby na stryczek, gdyby tylko go złapali. Samo to, że pomagałem komuś takiemu, bez względu na pobudki, spisało mnie na straty.
    Gabriel zmarkotniał.
    ? Zostałem wygnany. Do wyboru miałem to albo więzienie, i to wszystko za sprzyjanie wrogowi. Ale nim zostawiłem dom na dobre, bandyci mnie porwali. Najwyraźniej już się dowiedzieli, co się stało. Związali mnie, zakneblowali i wywieźli nad rzeczkę. Ponoć dostali polecenie od Yortha, żeby mnie zostawić w lesie, ale zamiast tego wrzucili do wody. Wtedy ty mnie uratowałeś. Jak oddaliłem się od ciebie, udało mi się spotkać jednego z nich. Nie byłem jednak przygotowany do walki ? żadnej broni ani nic ? dlatego skończyłem z ranami. Na szczęście uciekłem. Tylko że wtedy dotarło do mnie, że nie mam dokąd pójść. Sam bym nie dał sobie z nimi rady nawet uzbrojony, a powrót do miasta nie wchodził w grę. Miałem pewne wątpliwości, ale pamiętając, że to ty mnie wybawiłeś, wróciłem w okolice tej góry, bo pomyślałem, że cię tu znajdę. Nie pomyliłem się.
    Kalderan popatrzył na Gabriela ze współczuciem.
    ? Pozbawili domu, uprowadzili żonę? ? wyliczał smutno mężczyzna. ? Licho wie, co teraz z nią robią? o ile nie zabili, w co wątpię? Na dodatek nie mam pracy i nie mam z czego żyć? Takie, kurna, moje szczęście! I tylko ty jeszcze sprawiasz, że jakoś mogę się pozbierać.
    Smoczy rycerz z każdą chwilą coraz lepiej rozumiał sytuację. Gabriel westchnął, po czym rzekł, wstając:
    ? To wiesz co, wyjdę na świeże powietrze, bo może przestało już padać. Ze swoją sprawą jakoś sobie poradzę?
    ? Mogę ci pomóc ? odparł Kalderan.
    ? W czym? Nawet jeśli jakoś rozgromimy bandytów, to nie odzyskam dobrego imienia. Jak się pokażę w mieście, to zaraz zostanę oddany w ręce sprawiedliwości!
    Nagle smokowiec też wstał, po czym przybrał bojową pozę. Wysunął nogę delikatnie do przodu i wystawił prawą rękę tak, by pokazać pazury ? podobnie jak lewą, którą trzymał przy boku. Wypiął dumnie pierś, prostując ogon tudzież rozkładając skrzydła.
    ? Wyglądasz niesamowicie ? stwierdził płatnerz zadziwiony, choć pełna skaz zbroja nieco psuła to wrażenie. ? Jak tak na ciebie patrzę, to zaczynam już wierzyć, że tamtym to możemy jeszcze dać radę? Ale nie zmienia to faktu, że swojego imienia nie oczyszczę, chyba że przyniosę władzom jakiś dowód, że bandyci padli z mojej ręki. Zaraz? Właśnie? Dobry pomysł! Jednym czynem uwolnię żonę i odzyskam reputację! A dzięki tobie?!
    Smoczy rycerz popatrzył na człowieka zniecierpliwiony, stając już normalnie.
    ? A, no tak. ? Gabriel się uspokoił. ? Przepraszam. Nie będę cię wykorzystywał, jeśli tego nie chcesz. Poza tym nie wiem, gdzie mogą się teraz ukrywać, a szukać po omacku nie będziemy? O rany. ? Mężczyzna jakby o czymś sobie przypomniał. ? Głupi, że też nie pomyślałem o nim wcześniej! Znam jedną osobę spoza miasta, ale taką, która może nam pomóc. Zna te tereny, dlatego może wiedzieć, gdzie ci bandyci mają swoją kryjówkę. Mało tego, zna się na magii, trochę pojmuje też z metalurgii, o ile pamiętam. Mógłby ci więc pomóc z twoją zbroją, i to nawet lepiej, niż gdybym ja się za nią zabrał.
    Półsmok poczuł się błogo ­? po raz kolejny odzyskał nadzieję.
    ? Wprawdzie jest dość? ekscentryczny ? ciągnął Gabriel ? bo co rusz wyskakuje z jakimś nowym dziwactwem? ale nie znam nikogo innego, do kogo w tej sytuacji moglibyśmy się zwrócić o pomoc. O ile wiem, często też podróżuje, chociaż jak chcę się z nim spotkać, to jakimś cudem zawsze jest u siebie. Nie wiem, jak on to robi. W każdym razie pamiętam, gdzie mieszka. Jedyny problem jest taki, że to kawał drogi stąd, to będą chyba ze cztery staje. Bodajże kilka godzin marszu.
    Kalderan chwycił miecz i zgasił dłonią wszystkie pochodnie, po czym wyszedł do niewielkiego korytarza. Będąc jeszcze u progu, gestem kazał Gabrielowi podejść.
    ? A ognisko? ? spytał płatnerz.
    Smoczy rycerz nie odpowiedział, tylko ruszył dalej. Mężczyzna zrozumiał, że ogień ma zostawić, dlatego po prostu również opuścił jaskinię.
    Ciemny korytarz był krótki i prosty, dlatego już po chwili wyszli na zewnątrz. Jako pierwsza rzuciła im się w oczy pogoda ? deszcz przestał padać. Gabriel, nie mogąc od razu przyzwyczaić się do słońca, mrużył oczy. Na horyzoncie jarzyła się tęcza.
    ? Którędy? ? zapytał Kalderan.
    ? Już nie pada ? zauważył płatnerz. ? To chyba czas na mnie?
    Smoczy rycerz nie odpowiedział. Po wyrazie twarzy smokowca Gabriel skonstatował, że bardzo nie lubi się powtarzać.
    ? Czekaj, spojrzę ? odrzekł mężczyzna z uśmiechem, po czym wspiął się na najbliższe urwisko i zaczął rozglądać po okolicy. Kiedy smoczy rycerz podszedł do człowieka, zauważył, że ten znowu się czymś zachwyca.
    ? Tak wysoko mieszkasz? ? powiedział Gabriel z podziwem. ? Nie ma co, robi wrażenie. Zazdroszczę ci, naprawdę?
    Smokowiec założył ręce na piersi i spojrzał na płatnerza. On to zauważył.
    ? A tak, racja. Miałem określić kierunek. To czekaj, przypatrzę się jeszcze? Jak po prawej jest wodospad, a tam rzeczka? Urwisko wskazuje chyba południe? Nie, na pewno południe? To ten mój znajomy powinien być gdzieś na południowym wschodzie.
    Kalderanowi początkowo wydawało się, że usłyszał ?południowym zachodzie?. Wciąż przeżywał traumę po wydarzeniach, które sprawiły, iż jego zbroja została zniszczona. Ale gdy Gabriel wskazał inny kierunek, to upomniał się za swój błąd i w głębi ducha odetchnął z ulgą. Zaraz też sam wszedł na urwisko. Stanąwszy na skraju, rozciągnął się, ułożył ogon płasko do ziemi, po czym rozłożył skrzydła.
    ? Wejdź mi na grzbiet. Musimy zejść na ziemię ? rzekł.
    ? To ty umiesz też? A, przepraszam. Słuchaj, nie prościej polecieć prosto do celu? Znam drogę.
    ? Nie uniosę cię długo. Jesteś za ciężki.
    ? No dobra, ale zauważ, że czasu do stracenia to my raczej nie mamy! A nawet jak będziemy lecieć krótko, znajdziemy się bliżej celu, niż gdybyśmy tylko szli piechotą.
    Smoczy rycerz wydał z siebie niemal niesłyszalny warkot. Z drugiej strony przyszła mu do głowy ciekawa myśl: a może jednak zaryzykować?
    ? To zgadzasz się? ? zapytał Gabriel, nie mając pewności, czy półsmok chciał zaoponować.
    Kalderan odwrócił paszczę profilem do człowieka i patrząc na niego osadzonym nieco z boku okiem, kiwnął głową. Płatnerz wszedł mu na grzbiet, po czym chwycił za szyję. Smokowiec stanął w odpowiedniej pozie, skoczył z klifu, zanurkował. W końcu złapał skrzydłami powietrze, dzięki czemu przestał spadać. Poleciał naprzód.
  22. Knight Martius
    Dobra, chyba więcej nie poprawię... Zgodnie z obietnicą ląduje tu już szósta część "Przyjaciela". Myślę, że można ją uznać za najważniejszą dla tego opowiadania, gdyż dochodzimy w niej do punktu kulminacyjnego. Pytanie tylko, czy uznacie ją za udaną - dlatego zapraszam do czytania i komentowania, standardem.
    Będzie jeszcze VII część. Ale kiedy ona się ukaże... aj, ciężko mi powiedzieć. Trochę rzeczy pozostało mi do poprawienia i dopisania, więc raczej wątpię, żebym jeszcze w te ferie się wyrobił. W najgorszym razie opublikuję ją dopiero po sesji zimowej, która czeka mnie za miesiąc...
    Aktualizacja - 10.02.14
    Po prostu napisałem całość od nowa. Deal with it.


    * * *

    VII
    Zanim jeszcze Yorth ruszył na spotkanie Gabrielowi i stworowi, kazał trójce pozostałych bandytów wynieść żonę płatnerza na zewnątrz. W tej chwili wszyscy znajdowali się na skale wysoko nad grotą, mając z jednej strony urwisko oraz rosnące dalej brzozy, a z drugiej otwór prowadzący na dół, prosto do jaskini ? ich kryjówki. U stóp przywódcy leżała skrępowana ładna, choć odrobinę korpulentna, blondwłosa kobieta; miłość Gabriela. Yorth zdecydował, żeby nie kneblować jej ust. Wcześniej więc, nim ją tu przeniesiono, co jakiś czas krzyczała i miotała obelgi w stronę bandytów. Tym razem jednak tego nie robiła ? czuła się skrajnie wyczerpana.
    Herszt chciał urządzić kobiecie uczciwą śmierć. Już wcześniej obiecał to nie tylko płatnerzowi, ale i sobie. Chciał tak uczynić nie tylko dla zasady czy dlatego, że mają kolejną gębę do wykarmienia ? po prostu przez cały czas nie mógł patrzeć, jak cierpi. Jak na jego profesję takie poczucie sprawiedliwości wyglądało dziwnie. Jednak Yorth za długo się napatrzył na ludzi tak biednych jak kiedyś on, żeby z odbierania innym życia czuć przyjemność. Na dodatek inni członkowie bandy chcieli wykorzystać żonę Gabriela w nieżądnym celu, więc co mógł zrobić?
    Czuł jednak, że już wystarczy. Musiał zająć się tym teraz.
    Yorth wraz z jednym z bandytów podniósł związaną kobietę, po czym zanieśli ją na urwisko, skąd chcieli wyrzucić na ziemię. Ofierze było wszystko jedno.
    Już chcieli rozkołysać kobietę, kiedy wszyscy dostrzegli, że ktoś idzie w ich stronę. Herszt uniósł brwi. Pojawiło się dwóch bandytów z czterech, którym rozkazał zabić Gabriela i jego towarzysza. Nieśli ciało płatnerza, który w nodze miał wbity bełt. Yorth pomyślał, że są to zwłoki.
    ? Po co go tutaj przynieśliście?
    Rozbójnicy położyli ciało na skale, po czym jeden, nieco zdyszany, odparł:
    ? Szefie? Myśmy obaj nigdy nie wątpili, że nie chciałeś go zabijać. My żeśmy go ogłuszyli.
    Przywódca spojrzał na podwładnych gniewnym wzrokiem.
    ? Kazałem wam go zabić. Na cholerę on mi tutaj?
    ? Eee, ten, to znaczy? ? Bandyta czuł się zmieszany. ? Bo tamten stwór twardy jest i moglibyśmy mieć problem z załatwieniem ich obydwu, i ten, no?
    Yorth czuł już nie złość, lecz żądzę mordu. Położył kobietę na ziemi, po czym podszedł do zbira.
    ? Chcesz mi powiedzieć, że zostawiliście resztę moich ludzi samych?
    Bandyta próbował jeszcze się tłumaczyć, ale tak zaplątał się w tym, co mówił, że nie można było nic zrozumieć. Jego wspólnik patrzył na przywódcę z nie mniejszym przerażeniem.
    ? A żeby was zaraza wzięła! ? warknął w końcu Yorth, po czym polecił podwładnym: ? Zwiążcie go, póki nie wstaje. Jego też zaraz zabijemy.
    ?Ale najpierw nam się przyda? ? pomyślał. I wierzył, że ma rację. Bandytów, którzy walczyli z tym gadzim stworem, mógł już spisać na straty. Choć też bardzo chciał, nie potrafił przekonać samego siebie, że istota nie odkryje, dokąd uciekli jego ludzie, kimkolwiek ? lub czymkolwiek ? by nie była. Dopóki więc trzymali Gabriela żywego, mieli nad nim przewagę.
    Mimo wszystko to stworzenie zaczęło Yortha przez chwilę zastanawiać. Musiał przyznać, że nigdy nie widział czegoś podobnego. Istota przypominająca smoka, która jednak nie była smokiem. Jak mógłby ją określić? Jako osobę czy wytresowanego zwierzaka? Owszem, miała jakby ludzkie odruchy i zdawała się pojmować, co się do niej mówi. Na dodatek herszt po chwili skojarzył, że przecież nosiła broń oraz pancerz, więc tym bardziej nie mogła być zwierzęciem. Tylko że nawet w jak najlepszych intencjach nie umiał sobie wyobrazić, w jaki sposób ten gad potrafiłby myśleć na równi z człowiekiem.
    W końcu postanowił nie zawracać sobie tym głowy. Należało wykonać egzekucję, a Yorth nie mógł jej już przedłużać.
    Gabriel został związany, w taki sam sposób jak jego żona. Po chwili zaczął się budzić.
    ? Gdzie? Co? Głowa mnie boli?
    ? Budź się, śmieciu ? burknął jeden z bandytów, kopiąc płatnerza w bok. Gabriel stęknął.
    Chociaż uwadze Yortha nie umknęło zachowanie podwładnego, nie zareagował w żaden sposób.
    ? Przenieście go na urwisko ? polecił tylko.
    Rozbójnicy chcieli już podnieść płatnerza pomimo jego gwałtownych protestów, ale wtedy wszyscy usłyszeli łopot skrzydeł. Na tle zachodzącego słońca pojawiła się masywna, skrzydlata sylwetka kogoś, kto trzymał miecz.
    Kalderan wzniósł się ponad wszystkich. Zobaczył sześciu bandytów, z czego dwóch stojących przy związanym Gabrielu. Na urwisku leżała skrępowana kobieta, najpewniej jego żona.
    Nie czekając dłużej, smoczy rycerz zapikował na rozbójników, którzy stali przy płatnerzu. Wyciągnęli miecze, ale półsmok zaatakował ich z taką siłą, że upadli równocześnie. Kalderan starał się wyhamować i odwrócić w stronę walczących. Zrobił to jednak zbyt wolno, gdyż jeden z bełtów musnął mu udo, zostawiając ślad krwi. Smokowiec syknął.
    Wylądował na skale. Zauważył, że postrzelił go Yorth ? jako jedyny w tej chwili trzymał kuszę. Trzech innych bandytów wyciągnęło łuki i również zaczęło mierzyć w Kalderana. Pozostali usiłowali podnieść się po tak druzgocącym uderzeniu.
    Półsmok przybrał pozycję bojową. Ani on, ani żaden z bandytów nie atakował pierwszy.
    ? Może rozumiesz, co mówię, może nie ? zaczął Yorth. ? G***o mnie to obchodzi. Jeśli chcesz jeszcze ujrzeć tego człowieka ? skinął na Gabriela ? i tę pannę żywych, rzuć broń.
    ? Kalderan, nie słuchaj ich! ? krzyknął płatnerz. ? Oni cię zabiją, jeśli?
    ? Zamknij mordę ? przerwał mężczyźnie jeden z bandytów, który do niego podszedł i kopnął w bok. Gabriel znów stęknął.
    Smoczy rycerz warknął przeciągle. Bał się o życie obojga, więc musiał na ten warunek przystać. Nie wiedział jednak, czy może ufać bandytom.
    ? Jeżeli położę broń? wypuścisz ich ? powiedział w końcu.
    Rozbójnicy zdziwili się, słysząc, jak stwór mówi. Najmniej zaskoczony był Yorth ? mógł się tego spodziewać.
    ? Jeżeli położysz broń, to ja mam ich wypuścić? ? rzekł w zadumie. ? Zgoda. Ale wtedy oddasz się w nasze ręce.
    Kalderan spojrzał przez chwilę w dół, namyślając się jeszcze. Czy miał inny wybór? Chodziło o życie Gabriela oraz jego żony, więc wyglądało na to, że nie. Zionąć ogniem tak, aby to miało wartość bojową, smokowiec mógł tylko raz dziennie, więc tego też nie był już w stanie wykorzystać. W końcu schował oręż, po czym zdjął pochwę i położył powoli na ziemi. W tym czasie zerknął na płatnerza, z którego oczu bił strach. Kiedy się wyprostował, spojrzał na Yortha z oczekiwaniem.
    Przywódca bandytów tylko pokiwał głową.
    ? Wypuść ich ? odezwał się Kalderan zniecierpliwiony.
    Herszt po chwili rzekł:
    ? Obiecałem. Rozwiążcie oboje.
    ? Ale szefie ? rzekł jeden z bandytów zdumiony ? przecież chciałeś ich?
    ? Robić, co mówię!
    Rozbójnicy pośpiesznie uwolnili Gabriela i jego żonę, po czym wyprowadzili ich na skraj skały, przy ścieżce. Kobieta czuła się jednak zbyt wyczerpana, żeby poruszać się o własnych siłach. Płatnerz, choć sam mógł chodzić, nieco kulał na lewą nogę; nadal miał bełt wbity w podudzie.
    Kalderan założył ręce na piersi. Czekał na to, co zrobią z nim bandyci.
    ? Szefie? ? odezwał się jeden, patrząc na smokowca.
    ? Myślę, że nie będzie nam go szkoda ? odparł Yorth. ? Zabić go.
    Smoczy rycerz momentalnie schylił się po pochwę, z której wyciągnął miecz. Zanim się wyprostował, ryknął z bólu ? pięć pocisków trafiło w skrzydła. Wściekły zaczął nacierać na najbliższego bandytę uzbrojonego w kuszę. Rozbójnik nie miał czasu odrzucić broni, próbował więc się wycofać. Kalderan jednym ruchem rozciął mu brzuch; w towarzystwie ludzkiego wrzasku trysnęło z niego mnóstwo krwi. Chciał już dopaść kolejnego, kiedy w jego stronę pomknęły kolejne pociski. W zbroi, niemal docierając do łusek, utknęły trzy strzały. W lewe ramię zaś trafił bełt ? zaczęła sączyć się krew.
    Kalderan przestał zwracać na te szczegóły uwagę. Zaryczał z furią godną o wiele bardziej drapieżnika niż istoty rozumnej.
    Najbliższy bandyta, który rzucił łuk, chciał dobyć miecza, ale nie zdążył. Półsmok błyskawicznym susem dopadł do niego i przeciął z boku na pół. Większość rozbójników wyjęła broń, ale w starciu z chodzącym taranem w postaci smokowca nie mieli żadnych szans, atakował bowiem bez litości. Wchodził w drogę kolejnym bandytom, a może oni wchodzili w drogę jemu ? to było bez znaczenia. Jeden sparował cios, po czym jego ręce tak zdrętwiały, że upuścił oręż. Zginął przez ostrze, którym smoczy rycerz przebił czaszkę. Drugiemu Kalderan tak przeorał klatkę piersiową, że ten nie mógł złapać tchu. Innego najpierw zdzielił z tyłu ogonem, a potem gwałtownie przeszył mu brzuch. Przedostatni był sparaliżowany ze strachu, patrząc na krwawą łaźnię. Nawet nie zorientował się, kiedy smoczy rycerz odciął jego głowę.
    Półsmok chciał już ruszyć w stronę pozostałego bandyty, ale szaleństwo powoli mijało. Mimowolnie upadł na kolano ? nagle poczuł dziwne osłabienie. Głęboko oddychał.
    Kiedy odzyskał trochę spokoju, skonstatował, dlaczego tak się dzieje. Na całym ciele dorobił się licznych ran, zarówno po broni białej, jak też strzałach tudzież bełtach, które wbiły się w łuski. Na zbroi jeszcze bardziej zaroiło się od rys. Na domiar złego część pocisków sprawiła, że Kalderan miał lewą rękę bezwładną.
    A to wcale nie był jeszcze koniec wrażeń.
    Gabriel nie umiał nawet znaleźć słów, żeby opisać to, co właśnie zobaczył. Oszalały Kalderan wręcz rozniósł bandytów. Takiego festiwalu przemocy płatnerz nie widział jeszcze nigdy w życiu. Najpierw zamierzał wkroczyć, żeby smoczy rycerz nie walczył sam, ale kiedy doszło u niego do wybuchu furii, bał się nawet podejść. Półsmok jednak skończył poważnie ranny, to było widać jak na dłoni.
    Kiedy Gabriel wykonał krok nogą, w której wciąż tkwił bełt, zacisnął zęby. Na kończynie znajdowała się niewielka plama krwi. Jakby tego było mało, płatnerz nie miał kogo poprosić o pomoc w wyciągnięciu pocisku i opatrzeniu rany. Nawet żona nie mogła tego zrobić ? była ledwo przytomna.
    Pozostało mu tylko patrzeć. A było na co. Nie wszystkich bowiem Kalderan zabił.
    Yorth patrzył z obłędem na pobojowisko. Przyglądał się zwłokom każdego ze swoich ludzi z osobna. Zazgrzytał zębami. W końcu rzucił kuszę na skałę, po czym spojrzał na smokowca z nienawiścią.
    ? Jak śmiałeś? ? wycedził, dobywając miecz. ? Ty? ty?
    Rzucił się z rykiem na smoczego rycerza. Kalderan uniósł broń, parując pierwszy cios, ale przez jego impet udało mu się to z trudem. Człowiek ciął jak opętany. Półsmok reagował niemrawo, przez co dorabiał się kolejnych ran oraz rys na zbroi. Wprawdzie zadawał kontry, i to nadal w miarę sprawnie, ale herszt łatwo je blokował lub unikał. Niemniej jednak sam też otrzymywał skaleczenia ? stał się tylko tak zaślepiony, że nie zwracał uwagi na tak nieistotne szczegóły.
    Jednakże Gabriel widział wyraźnie, że przewaga leży po stronie Yortha. Ignorując ból w nodze, chwycił miecz jednego z martwych bandytów i ruszył w stronę walczących.
    Kalderan warknął wściekle ? herszt przejechał mu ostrzem po boku paszczy. Półsmok znów zaatakował bandytę, przed czym ten ledwo się uchylił. Człowiek wyprowadził serię ciosów, które smoczy rycerz przez ich szybkość mógł tylko parować. Po chwili Yorth naparł na niego całym ciałem. Smokowiec cofnął się o trzy kroki, ale nie upadł.
    Wtedy wkroczył Gabriel.
    Przywódca zawył z bólu ? płatnerz przeorał mu mieczem bok. Widząc, że Gabriel nie zdąży uderzyć ponownie, sam zaatakował. Ale nagle ? w momencie gdy usłyszał smoczy ryk ? nie mógł złapać tchu. Zobaczył zakrwawione wgłębienie na brzuchu, a przed sobą Kalderana, który właśnie zadał cios.
    Bandyta upadł na skałę. Furia, jeszcze przed chwilą ogarniająca go całego, zaczęła mijać.
    Smoczy rycerz stał przed Yorthem. Był ranny, zmęczony, miał zniszczoną zbroję, bezwładną rękę i mnóstwo pocisków na ciele. Z majestatyczności, jaką Gabriel ujrzał w jego pozie, gdy po południu siedzieli w jaskini, nie zostało nic. Mimo to herszt patrzył na niego, trzymając się za ranę na brzuchu.
    ? Co? Zabijecie mnie teraz, tak? ? powiedział z wymuszoną nonszalancją.
    ? Wiesz? ? odezwał się Gabriel. ? Aż mnie korci. Na nic innego nie zasługujesz, kupo?
    ? Nie ? zaprotestował Kalderan.
    Płatnerz i Yorth spojrzeli na niego zaskoczeni. Dopiero ten pierwszy przerwał ciszę:
    ? A to niby czemu?
    Smoczy rycerz milczał. Po chwili, przez którą obaj ludzie czekali w napięciu, zdobył się na odpowiedź:
    ? To, co robisz? jest niedopuszczalne. Żyliście rozbojami. Jednego człowieka pozbawiliście domu i rodziny, wykorzystywaliście jego żonę w karygodnym celu. Dla takich jak ty istnieje jeno jedna kara.
    Yorth zakaszlał, wypluwając kilka kropel krwi.
    ? K***a, no to na co czekasz?! ? ryknął. ? Zabij mnie! I tak nie mam już po co żyć!
    ? Tego nie mogę uczynić. ? Kalderan z trudem schował miecz. ? Słuchałem twej historii. O twoim postępowaniu i pojęciu honoru. Ty? nie zasługujesz na śmierć. Masz jeszcze szansę, żeby to naprawić. Wykorzystaj ją.
    Gabriel pokręcił głową z niedowierzaniem. Wciąż nie mógł patrzeć na Yortha inaczej niż z nienawiścią. Jednak w zachowaniu rozbójnika znajdowało się coś, czego płatnerz nie dostrzegał, za to Kalderan już tak. Herszt nie był typowym bandytą. Oczywiście, rabował i nękał ludzi, ale nigdy nie przekraczał pewnej granicy. Jeśli zabijał, to tylko z konieczności. Czuł się skrzywdzony, ale nie stał się nikczemny, co musiało stanowić o decyzji smoczego rycerza.
    ? Zresztą ? odezwał się Yorth. ? I tak się wykrwawię, nie musicie mnie wyręczać? ? Znowu zakaszlał krwią.
    ? Tak dobrze to nie ma, Yorth ? powiedział Gabriel. ? Idziesz z nami.
    Herszt nie oponował, ale miał problemy, żeby wstać. Płatnerz musiał mu w tym pomóc.
    ? Ale grubo się mylisz, jeśli sądzisz, że będę cię ciągnął ? kontynuował. ? Zabieram cię jako dowód niewinności?
    Gabriel zacisnął zęby ? znów dała o sobie znać rana na nodze. A po chwili zauważył, że Kalderan bierze na bark jego żonę, która już całkowicie straciła przytomność.
    ? Kalderan, zostaw ją. Wyglądasz fatalnie. Musisz jak najszybciej iść do uzdrowiciela, Einusa? kogokolwiek, ale nie możesz się nadwerężać.
    Kroki smoczego rycerza rzeczywiście stały się bardzo ociężałe, ale półsmok nie miał zamiaru słuchać płatnerza.
    Chcieli już zejść na ziemię, kiedy zauważyli, że kilkadziesiąt stóp dalej ktoś biegnie w stronę jaskini. To był łowca, którego Kalderan i Gabriel wtedy ogłuszyli.
    ? Zejdź do kryjówki po bandaże ? polecił Yorth myśliwemu, kiedy ten już się pojawił.
    ? Ale? ale? ? Podwładny spojrzał po smokowcu i płatnerzu. ? Czy oni nie powinni?
    ? Rób, co mówię, i nie gadaj ? syknął herszt.
    Mężczyzna nadal był w szoku po spotkaniu, zwłaszcza że stał tutaj smoczy rycerz ? choć wyglądał na ledwo żywego ? a po skale walały się zakrwawione zwłoki kompanów. Posłusznie ruszył na dół, po czym przyniósł bandaże.
    Starał się wszystkich opatrzyć. Zawiązał rany na ciele przywódcy, tak że w pewnym stopniu zapobiegł upływowi krwi.
    ? Szef będzie miał szczęście, jeśli przeżyje ? stwierdził. ? Rany są jednak duże.
    Yorth tylko się skrzywił.
    Myśliwy wyjął bełt z nogi Gabriela, która zaczęła już drętwieć, po czym na nią też założył opatrunek.
    Gdy jednak spojrzał na Kalderana, energicznie pokręcił głową.
    ? Zbyt poturbowany. Już nic się nie da zrobić.
    Płatnerz chciał powiedzieć myśliwemu kilka cierpkich słów, kiedy zauważył, że smoczy rycerz przymyka oczy. Smokowiec miał wyraźne problemy z utrzymaniem równowagi.
    ? Kalderan?? ? Gabriel podszedł do półsmoka, po czym zabrał z jego barku żonę.
    Ale jemu samemu już nie mógł pomóc. Kalderan upadł z hukiem na skałę.
  23. Knight Martius
    Aktualizacja - 10.02.14
    "Przyjaciel" liczy aktualnie osiem rozdziałów, więc postanowiłem wykorzystać ten wpis, żeby zmieścić jeszcze jeden fragment.


    * * *

    VI
    ? No odpowiedz, jak pytam ? ponaglał Gabriel. ? Co jeszcze ci powiedzieli?
    Kalderan odpowiedział warknięciem.
    ? Kalderan! Nie denerwuj mnie, tylko powiedz normalnie!
    Smoczy rycerz spojrzał na płatnerza zniecierpliwiony.
    ? No tak, zapomniałem ? rzekł człowiek z przekąsem. ? Rozmowny to ty nie jesteś. Pewnie, najlepiej znów wypiąć się na innych, nie? Mam już potąd tych twoich?
    Niespodziewanie półsmok chwycił Gabriela za koszulę, rycząc. Patrzył na towarzysza groźnie; miał już dość jego ciągłego ględzenia. Jednak z czasem, kiedy częściowo się uspokoił, zauważył przerażenie człowieka. Wówczas zabrał rękę i odwrócił się do niego bokiem, kręcąc głową z melancholią.
    Gabriel natychmiast spokorniał ? dotarło do niego, co czuje smokowiec.
    ? Przepraszam ? zaczął. ? Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Po prostu tak się boję o swoją żonę, że zaczynam gadać bzdury? Wybaczysz mi?
    Kalderan westchnął głęboko.
    ? Spokojnie, Kalderan, nic się nie stało. Żyję i to jest najważniejsze. To moja wina, niepotrzebnie cię denerwowałem.
    Smokowiec ostrożnie spojrzał na Gabriela.
    ? Mogłem ci coś zrobić ? powiedział. ? Ja jestem winien przeprosiny.
    ? Przyjmuję. Więcej o tym nie mówmy. W ogóle to jak stoimy z drogą do ich kryjówki?
    ? Idziemy właściwie, lecz nigdzie nie widzę celu.
    ? To tak jak ja?
    Znajdowali się w sercu lasu. Poszli drogą, którą opisał im Einus ? natknęli się na obszar gęsty od brzóz. Nie mogli jednak zauważyć niczego, co wyglądałoby na siedzibę bandytów, a rozglądali się uważnie. Słońce już zbierało się do zachodu, ale po krótkim odpoczynku w domu uczonego nie zamierzali rezygnować z wyprawy. Gabriel zabrał stamtąd młot i sznur, które mag pożyczył mu specjalnie na tę okazję, tłumacząc, że ma je z jednej z podróży. Płatnerz przytroczył sobie jedno oraz drugie do pasa.
    Kiedy smoczy rycerz mocniej wytężył wzrok, nagle zwrócił na coś uwagę. Przyczaił się w okolicznych krzakach. Gestem przywołał Gabriela i kazał przykucnąć, co ten uczynił bez słowa. Obaj zaczęli wyglądać, co się dzieje.
    Dwadzieścia kroków dalej zauważyli człowieka ubranego głównie w zwierzęce skóry. Trzymał łuk, do którego przystawił strzałę. Krążył dookoła, najwyraźniej czegoś szukając.
    ? Ja go znam ? szepnął Gabriel. ? To jeden z tamtej bandy. Widziałem go z nimi, jak do mnie przyszli po raz pierwszy. Tylko co on tu robi sam?
    Kalderan bacznie obserwował tego łowcę. Słyszał, co jego towarzysz mówił, ale nie chciał odpowiadać.
    ? Musimy go złapać ? rzekł znowu płatnerz. ? Tylko jak to zrobić, żeby nas nie ugodził??
    ? Ćśśś ? uciszył smokowiec człowieka.
    ? Ale co?
    ? Ćśśś! ? półsmok w irytacji uciszył go ostrzej. Gabriel wreszcie posłuchał i również obserwował łowcę w milczeniu. Ten na całe szczęście zdawał się nie słyszeć rozmowy.
    Za moment słychać było szelest krzaków nieopodal. Na ten sygnał myśliwy napiął łuk, przez długi czas mierzył. Dało się zauważyć, że nie należał do amatorów ? starał się wypatrzeć zwierzynę oraz dostosować do niej siłę tudzież kierunek strzału. Kalderan z Gabrielem oczekiwali w napięciu, choć spojrzenie smokowca zdradzało, że już podjął decyzję, co zrobić. Płatnerzowi nawet nie przyszło na myśl o cokolwiek spytać, tak zajmowała go ta sytuacja.
    Łowca puścił strzałę. Słychać było odgłos, który wydało z siebie ranne zwierzę ? zapewne zając. Człowiek podszedł do niego i przewiesiwszy łuk przez plecy, wyjął nóż myśliwski.
    ? Teraz pewnie dobije, potem zabierze i oporządzi? ? szepnął Gabriel. ? Co upolował, to jego? Kalderan? Co ty robisz?
    Smoczy rycerz wyszedł z krzaków, wyjął miecz, następnie zaczął iść w stronę myśliwego. Płatnerz chciał go zatrzymać, ale w końcu postanowił siedzieć cicho. I tak nic by to nie dało.
    Człowiek z łukiem usłyszał daleko za plecami bardzo wyraźny szelest innego krzewu. Kiedy się odwrócił, ujrzał ubranego w podniszczoną zbroję, dzierżącego miecz humanoida, który przypominał smoka. Instynktownie odskoczył i schowawszy nóż, ponownie chwycił za łuk.
    Smokowiec mógł zareagować, ale się nie śpieszył ? nie widział takiej potrzeby. Nie poruszył się również wtedy, gdy łowca wyciągnął strzałę i przystawił do napiętej cięciwy. Półsmok nie uznał za stosowne się odzywać, choć myśliwy pewnie uważał, że nie umie mówić, zupełnie jak zwierzęta. Obaj patrzyli na siebie w milczeniu.
    Gdy smoczy rycerz postąpił krok do przodu, łowca wypuścił pocisk. Smokowiec odbił go mieczem ? przeleciał obok, pozostawiając rysę na zbroi. Chciał już nacierać, kiedy zobaczył, że ktoś skrada się za człowiekiem. To było znajome oblicze. Kiedy tylko myśliwy wyjął kolejną strzałę, poczuł cios w potylicę, od którego padł ogłuszony.
    ? Kalderan, jak ty chcesz walczyć z kimś uzbrojonym w łuk, powiedz mi? ? zapytał Gabriel, pokazawszy się już w pełnej krasie. ? Wkroczyłem, bo byś dostał strzałą, idąc tak samopas.
    Półsmok nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się w duchu. Nie ociągając się, położył ciało łowcy na barku.
    ? Zabierz łuk i strzałę ? polecił Gabrielowi, ruchem głowy wskazując leżący obok oręż myśliwego.
    Płatnerz nie krył oburzenia.
    ? Chyba cię?! Jak ty możesz pomagać wrogowi?
    Kalderan łypnął na Gabriela znacząco. Ten wówczas bez słowa wykonał jego polecenie.
    Smoczy rycerz zawlókł ciało do najbliższego drzewa. Gabriel chciał dosłownie rzucić broń łowcy na ziemię.
    ? Nie ? rzekł półsmok. ? Połóż.
    Płatnerz westchnął głęboko, po czym posłusznie przystał na prośbę Kalderana.
    ? Mnie nic do tego, co robisz, ale ja na takie samo uczucie wobec niego zdobyć się nie potrafię ? rzekł. ? Ma, łachmyta, szczęście, że musimy go zachować przy życiu. Dobrze by było go ocucić i przesłuchać. Ale najpierw?
    Gabriel rozbroił łowcę z kołczanu oraz noża myśliwskiego i odłożył je na bok. Wyjął sznur, którym zaczął przywiązywać myśliwego do drzewa. Kalderan warknął cicho.
    ? Uwierz mi, wolę nie dać się zaskoczyć, kiedy wstanie ? uspokajał płatnerz. Kiedy skończył wiązać, potrząsnął łowcę za ramiona.
    Myśliwy otworzył oczy, choć nadal czuł się oszołomiony. Momentalnie spojrzał na broń. Kiedy jednak chciał się do niej dobrać, skonstatował, że został przywiązany.
    ? Kim wy jesteście? ? zapytał, wyraźnie powstrzymując nerwy.
    ? Przestań p*****yć ? powiedział Gabriel, stojący nad myśliwym. ? Mnie musisz kojarzyć, ty już wiesz skąd. A teraz słuchaj mnie uważnie, kupo łajna, bo nie będę powtarzał. Te węzły nie są mocne, więc jest szansa, że się wydostaniesz. Jeśli w takim wypadku zechcesz atakować lub uciekać, to droga wolna, ale wtedy podpiszesz na siebie wyrok, który i tak zapadnie. Tymczasem odpowiesz nam na wszystkie nasze pytania.
    ? A jeśli odmówię?
    ? Powiem tak: ja nie sprawiam wrażenia kogoś, kogo można by się bać, ale mam tu jeszcze znajomego. Ten smok może zrobić z tobą rzeczy, których nie byłbyś w stanie zobaczyć w swoich najgorszych koszmarach. Więc racz się zastanowić, co będzie dla ciebie lepsze. Jak to zrobisz, to masz mi odpowiedzieć: co zrobiliście z moją żoną?
    ? Nie wiem, o czym mówisz ? odparł łowca, udając chłód.
    ? Ja nie żartuję. Gdzie ona jest?
    ? Wiesz, że pytasz teraz o trupa?
    ? Czy ty masz mnie za idiotę? ? warknął Gabriel. ? Dobrze wiem, że ona żyje! Gadaj, co z nią zrobiliście!
    ? Skąd mam wiedzieć? Pytasz nie tego, co trzeba.
    ? Dobra, to zapytam inaczej: gdzie macie swoją kryjówkę?
    ? Naprawdę sądzisz, że ci to powiem? ? Myśliwy splunął na ziemię.
    Kalderan miał opory, by traktować człowieka podobnie jak Gabriel, ale czuł, że nie było innego wyjścia. Schylił się nad łowcą, po czym przeciął pazurami sznur; kiedy pęta opadły, chwycił bandytę jedną ręką. W chwili gdy jego głowa znalazła się na wysokości paszczy smokowca, ten wspomógł się drugim ramieniem. Spojrzał na myśliwego nieprzyjemnym wzrokiem i takoż zawarczał.
    ? Mój drogi, poznaj Kalderana ? powiedział Gabriel. ? Wiedz też, że to nie kres jego możliwości. To co? Śpiewasz, co chcemy wiedzieć, czy wolisz zobaczyć, jak ten kres wygląda?
    ? J-już wam mówię? ? jąkał się przerażony łowca. ? Sz-szukajcie w ok-kolicznej jaskini. Tam jest nasza kryjówka?
    ? I tam znajdę też swoją żonę?
    ? Tak! Tak, na pewno! Wejdźcie tam głównym wejściem, a sami się przekonacie!
    Gabriel uderzył myśliwego w skroń. Jego głowa opadła bezwładnie na bok.
    ? Mam nadzieję, że nie kłamał, inaczej nie ręczę za siebie. Idziemy! Kalderan, rzuć jego ciało gdzieś, niech zwierzęta wyżrą albo co tam z takimi robią.
    Kalderan położył ciało myśliwego na ziemi. Wstając, rzekł:
    ? Niech tu zostanie.
    Gabriel odwrócił wzrok z odrazą, po czym ruszył przed siebie. Smoczy rycerz położył łuk, kołczan i nóż myśliwski na brzuchu człowieka, następnie dołączył z powrotem do towarzysza.
    Wkrótce Kalderan wskazał palcem cel ich podróży. W przerzedzonej części lasu ujrzeli otwór groty.
    ? To musi być tam ? stwierdził Gabriel, po czym dodał: ? Ale podejdźmy powoli, żeby nas nie zaskoczyli. Ostrożności nigdy za wiele.
    Smoczy rycerz stanął przy otworze jaskini i wychylił się ostrożnie, by zajrzeć do środka. Płatnerz zrobił to samo z drugiej strony.
    ? Nikogo tam nie ma? Idziemy ? polecił, choć Kalderanowi wydawało się to oczywiste. Niemniej półsmok nie wszedł od razu, tylko rozejrzał się jeszcze po okolicy. Gabriel spojrzał na smoczego rycerza pytająco, lecz ten w końcu pokręcił głową. Weszli do środka.
    Ciemne skaliste ściany, których powierzchnia rysowała się wyjątkowo łagodnie, niczym się nie wyróżniały. Czerwony smokowiec i człowiek nie zamierzali jednak oglądać jaskini ? myśleli tylko o celu wyprawy. Unosił się tu niezbyt przyjemny zapach, choć inny niż ten z wnętrza góry będącej mieszkaniem Kalderana.
    Z każdym krokiem korytarz stawał się coraz ciemniejszy, tak że niedługo Gabriel nie mógł już niczego zobaczyć. Dlatego pierwszy szedł półsmok. Bez źródeł światła widział w ciemnościach na odległość ręki, a przy bardzo słabych dostrzegał wszystko prawie jak w dzień, tylko w odcieniach ciemnej żółci.
    ? Gabriel ? powiedział nagle, nie odwracając się do towarzysza.
    Płatnerz był zaskoczony jego zainteresowaniem.
    ? Tak, Kalderan?
    ? Kiedy stąd wrócimy? zrobisz mi nową zbroję.
    Nastała chwila ciszy, po której Gabriel odparł:
    ? Wiesz? Nie obraź się, ale czy to naprawdę odpowiednia chwila na takie prośby? Poza tym sam dałeś mi do zrozumienia, że to niemożliwe.
    ? Usłyszałem, żebyś wykuł nową. Ufam im.
    ? Komu?? No tak, twoi bogowie, zapomniałem. Tylko? wiesz, zaufanie to jedno, ale jak ją założysz?
    ? Oni? ? Smoczy rycerz zawahał się. ? Oni mi pomogą.
    ? W sumie? jak to wszystko się skończy, mogę się za to wziąć. Einus twierdził, że wy na wszystko mieliście metody. Powiem ci, że nawet się z tego cieszę?
    Nagle Kalderan stanął, a płatnerz wpadł na niego, nadeptując na ogon. Smokowiec odruchowo odwrócił się w stronę człowieka, warcząc.
    ? Przepraszam, to niechcący ? wyjaśnił Gabriel zmieszany. ? Dlaczego się zatrzymałeś?
    Smoczy rycerz spojrzał ponownie przed siebie, po czym pogładził coś ręką.
    ? Ściana.
    Człowiek otworzył szeroko oczy.
    ? Co?
    Półsmok nie chciał tłumaczyć, o co chodzi. Chwycił zatkniętą na ścianie pochodnię, którą zapalił niewielkim zionięciem.
    Kalderan miał rację: znajdowała się tu ściana. Ślepy zaułek.
    ? K***a? ? wycedził płatnerz. ? Żeż jego mać? Niech ja dorwę tego k***iego syna! Do cholery jasnej, zabiję!
    Człowiek gotów był ciągnąć tę wiązankę, ale smoczy rycerz zaryczał, tym samym każąc mu się zamknąć. Usłuchał, choć żeby uciszyć nerwy, musiał zebrać wszystkie siły.
    Smokowiec znowu zaczął gładzić ręką ścianę. Myśliwy, którego spotkali w lesie, faktycznie mógł kłamać na temat kryjówki bandytów. Ale co jeśli miał rację? Nie było innych wskazówek, więc musieli wziąć to pod uwagę. Półsmok wyszedł z założenia, że tutaj powinno znajdować się przejście. Na gładkiej powierzchni jednak niczego nie wypatrzył.
    Nagle się wyprostował, jak na zawołanie. Usłyszał coś. Dźwięki, dochodzące z tyłu, stawały się coraz głośniejsze. Smoczy rycerz już wiedział ? były to odgłosy kroków. Odwrócił się, a zaraz za nim Gabriel.
    Płatnerz nie mógł jeszcze tego zobaczyć, ale smokowiec już jak najbardziej. W ich stronę biegła grupa bandytów.
    Zostali osaczeni. Uzbrojeni w lekkie kusze rozbójnicy ? Kalderan i Gabriel naliczyli ich pięciu ? zajmowali całą szerokość wąskiego korytarza jaskini. Każdy nosił płaszcz z kapturem, którym nie zakrywał twarzy tylko ten pośrodku. Ukazywał w ten sposób krótkie, rude włosy oraz drobne zmarszczki.
    Kalderan wetknął zapaloną pochodnię z powrotem, po czym wyjął miecz. Gabriel odwiązał młot bojowy.
    Rozbójnicy zatrzymali się osiem kroków od człowieka i półsmoka, po czym wszyscy, prócz tego pośrodku, przygotowali kusze do strzału. Ich ręce jednak drżały. Wyglądało więc na to, że bandyta, z którym Gabriel walczył po oswobodzeniu przez Kalderana, zachował zdarzenie dla siebie. Musieli być bowiem zaskoczeni faktem, że płatnerz nie tylko przeżył próbę utopienia, ale też przyprowadził ze sobą jakiegoś stwora. Wyraźnie mniejszy strach dało się odczytać z oczu wyróżniającego się bandyty, próbującego zakryć to uczucie maską chłodu.
    Gabriel wpatrywał się najdłużej właśnie w niego. Na nowo zakipiała w nim złość.
    ? Yorth! Gdzie jest moja żona?
    Yorth parsknął śmiechem, po czym przemówił śpiewnym głosem młodego mężczyzny, który kontrastował z jego postarzałą twarzą:
    ? Widzę, że od razu przechodzisz do rzeczy. Mówisz tak, jakbyś wiedział, że żyje.
    ? Nie igraj ze mną! Dobrze wiem, że jej nie zabiliście! Gdzie ona jest?
    ? Uciszyć go? ? zapytał jeden z bandytów.
    ? A co ja powiedziałem, jak tu szliśmy? ? obruszył się herszt. ? Nie strzelać, dopóki wam nie powiem!
    ? Ty w ogóle powinieneś trzymać ich krótko ? odezwał się Gabriel, nie porzucając gniewnego tonu. ? Powiedziałeś, żeby zostawili mnie w lesie, a oni wrzucili do wody.
    Yorth spojrzał na swoich ludzi poirytowany. Ręce zadrżały im przez chwilę jeszcze mocniej.
    ? Policzę się z wami później ? syknął.
    ? I po co to wszystko? ? ciągnął płatnerz. ? Gdybyś się mnie po prostu pozbył, uniknąłbyś problemu. Teraz wiem, że tamten łowca był po to, żeby wciągnąć nas w pułapkę.
    ? Świetnie, że się domyśliłeś. Myślałem właśnie, że będziesz chciał wrócić, więc wysłałem go na zwiad. Tylko co z tego?
    ? Nic! Nieważne. Pytam po raz drugi, do cholery: po co to wszystko?
    ? Bo nie jestem hipokrytą jak wy wszyscy ? wycedził Yorth. ? Chcę tylko sprawiedliwości.
    ? Sprawiedliwości? ? Gabriel z wściekłości uderzył młotem w najbliższą ścianę. Posypało się kilka kawałków. ? Do k***y nędzy, rozpieprzyłeś mi życie, a ty mówisz teraz o sprawiedliwości?! Bo przestrzeganie prawa jest za trudne?
    ? A nie jest? Kiedyś faktycznie tak robiłem, to znaczy przestrzegałem prawa. Ale wiesz, co to znaczyło dla mnie? Dla kogoś z dzielnicy biedy? Kiedy żyłem w zgodzie z tym twoim prawem, byłem na granicy ubóstwa. Ani nie miałem czego wziąć do ust, ani ubrać się w cokolwiek, a z czasem nawet nie miałem dachu nad głową. Ale musiałem z czegoś żyć. Zacząłem więc kraść. Pewnie, wszyscy twierdzili, że to niemoralne, ale ja nie widziałem innego wyjścia. Zresztą mnie zrobiło się po tym lepiej. Tylko że to się nie spodobało władzom miasta, które kazały mnie schwytać. Udało mi się im uciec, a potem zacząłem żyć z rozbojów. Przy różnych okazjach znalazłem ludzi, z którymi utworzyłem swoją grupę.
    ? Mogłeś poszukać jakiejś pracy, co za problem?
    ? Pracy? Pewnie, szukałem! Ale wszyscy mi mówili, że ja taki mizerny jestem, a przecież nie takich chcieli. Nic dziwnego, w końcu ja w dzielnicy biedy mieszkałem! Więc będę wdzięczny, jeśli przestaniesz mi chrzanić o tym całym prawie i się ośmieszać w ten sposób. Zresztą to jest problem was wszystkich. ? Yorth wskazał płatnerza palcem. ? Tak wymagacie jego egzekwowania, że nawet nie chcecie dostrzec, ile dziur w nim jest! Jakoś trudno jest wam pojąć, że ktoś może być przez nie poszkodowany, bo skoro wy jesteście z niego zadowoleni, to po cholerę się przejmować taką błahostką? Nie?
    Bandyci w kapturach zamruczeli z aprobatą.
    ? Mnie nazwałeś hipokrytą, choć sam nim jesteś ? odparł Gabriel. ? Nawet dzieci wiedzą, czym jest kradzież, więc nie będę ci tłumaczył, co robisz źle. To ty, gnido, przestań zgrywać tutaj cholernego dobrego banitę. Zabrałeś mi wszystko, co kochałem. Jaką niby sprawiedliwość chcesz tym osiągnąć?
    ? A to jest już inna sprawa. Miałeś zrobić komplety ekwipunku dla nas wszystkich. Wywiązałeś się z tego? Oczywiście, że nie. A ja nienawidzę niesłowności.
    ? Co, uważasz, że raz sobie usiądę i już wszystko gotowe? Jeśli chcesz wiedzieć, to specjalnie z tego powodu odłożyłem inne zamówienia na później, ale jak straże mnie przyłapały, odebrano mi możliwość dalszej pracy.
    ? To już twój problem, nie mój ? syknął Yorth. ? Chciałem tylko ujrzeć efekty, a te mnie nie zadowoliły. A szkoda, bo przyznam, że zapowiadałeś się bardzo obiecująco.
    ? Dobra, nieważne! ? warknął Gabriel. ? Masz mi powiedzieć, gdzie jest moja żona!
    Wszyscy bandyci zarechotali rubasznie.
    ? Spokojnie, Gabriel, ona żyje ? odrzekł herszt ze złośliwym uśmiechem.
    ? Gdzie ona jest?! ? ryknął płatnerz.
    ? Naprawdę uważasz, że ci powiem? Obiecałem, że ją zabiję, ale oni ? Yorth powiódł wzrokiem po rozbójnikach ? przekonali mnie, że warto odłożyć dotrzymanie słowa.
    Gabriel spojrzał na nich zszokowany. Już rozumiał.
    ? Ty kur?! ? Z tymi słowami chciał ruszyć w stronę bandytów, ale Kalderan zatrzymał go ręką.
    ? Widzę, że ten stwór ma więcej oleju w głowie od ciebie ? powiedział herszt, a uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. ? On w ogóle umie mówić?
    Teraz to smoczy rycerz starał się tłumić wściekłość. Zawarczał przeciągle.
    ? Dobra, mniejsza ? rzekł Yorth, po czym zwrócił się do zbirów: ? Zabić ich.
    Na ten rozkaz bandyci ponownie unieśli kusze. Przywódca ruszył w stronę wyjścia z jaskini.
    Kalderan nie miał czasu na myślenie ? zastawiwszy się mieczem, nadął się. Pomknęły bełty. Smoczy rycerz wypuścił z paszczy jęzor płomieni, który popędził w stronę bandytów. Wszystkie pociski spłonęły. Rozbójnicy cofnęli się ? żaden jednak nie zajął się ogniem. Smokowiec wykorzystał ten moment, nacierając na wrogów. Związał walką naraz dwóch bandytów, którzy przez to odrzucili kusze i sami wyciągnęli miecze. Atakował bez litości, dodając sobie animuszu gniewnym rykiem. Czuł, że znalazł się w swoim żywiole.
    Gabriel tymczasem zauważył, że pozostali rozbójnicy wycofali się jeszcze bardziej, celując z kusz w Kalderana. Pędem ruszył w ich stronę, z trudem omijając walczących. Wtedy jeden zauważył go i zaczął mierzyć. Za późno jednak ? płatnerz wytrącił mu młotem broń z rąk, tak że obiła się o ścianę. Ale gdy ten chciał zaatakować jeszcze raz, nagle upadł ze stęknięciem na ziemię ? poczuł ból podudzia. Okazało się, że inny bandyta ugodził w nie bełtem. Gabriel chciał wstać, lecz wtedy ten sam rozbójnik uderzył go w głowę. Płatnerz poczuł się zamroczony, niemniej nie ustawał w wysiłkach. Nie udało się ? następne uderzenie sprawiło, że stracił przytomność.
    Smoczy rycerz nie mógł zwrócić na to uwagi, ponieważ sam był zajęty walką. Mimo to szła mu całkiem łatwo. Choć ludzie, z którymi się mierzył, mieli trochę siły, zdecydowanie ustępowali pod tym względem ponadośmiostopowemu, potężnie zbudowanemu Kalderanowi. Nawet kiedy atakowali smokowca jednocześnie, ten bez większych problemów parował obydwa uderzenia. Po odparciu kolejnego półsmok przeorał mieczem podbrzusze jednego bandyty, za które ten się złapał, wyjąc z bólu. Drugi rozbójnik wykorzystał moment ? trafił przeciwnika, zadrapując jednak tylko pancerz. W ramach kontry Kalderan przebił mu brzuch, warcząc wściekle. Kiedy wyjął zeń miecz, bandyta padł martwy.
    Zbir z rozciętym podbrzuszem nadal wrzeszczał. Smoczy rycerz nie atakował. Uznał, że dopóki on nie uczyni tego pierwszy, nie będzie niepotrzebnie przelewał więcej krwi. Wypatrywał naprędce pozostałych bandytów. Odkrył z zaskoczeniem, że w grocie nie było po nich ani śladu. I odniósł wrażenie, iż nie tylko po nich.
    Kiedy skonstatował, kogo brakuje, przeraził się.
    Wtedy wciąż żywy rozbójnik rzucił się z krzykiem na Kalderana. Zrobił to jednak tak nieudolnie, że półsmok bez problemu odciął mu głowę. Ciało, z którego tryskała krew, opadło bezwładnie na kolana, następnie osunęło się na ziemię całe. Jeszcze przed tym smoczy rycerz puścił się biegiem w stronę wyjścia.
    Gdy już opuścił jaskinię, rozejrzał się. Bandyci mogli uciec z Gabrielem wszędzie. Dopiero po chwili zauważył poszlakę: trawa, która otaczała grotę, była po prawej stronie od wejścia zgnieciona, jakby ktoś po niej przechodził. Kalderan szedł po tej ścieżce, zastanawiając się, dokąd może prowadzić.
    Moment później smokowiec dotarł do krzaków przy ścianie jaskini, gdzie trop się urywał. Warknął. Dlaczego bez zastanowienia zasugerował się czymś tak mylącym? Zaraz jednak coś do niego dotarło. Obok krzaka rosła brzoza bogata w bujne liście. Gałęzie były skierowane między innymi w stronę skały, tuż nad zaroślami, jak gdyby coś zasłaniały. Kalderanowi wydawało się to niedorzeczne, ale wyszedł z założenia, że trzeba sprawdzić wszystko. Przeszedł przez krzaki.
    Za nimi półsmok zauważył wąską ścieżkę biegnącą do góry pochyło, ale tak łagodnie, że można było po niej przejść. Po chwili wycofał się odrobinę, patrząc wysoko. Dostrzegł nad sobą fragment skały, który wyglądał na urwisko.
    Już wiedział, dokąd uciekli.
  24. Knight Martius
    Najpierw ogłoszenie: od tej pory "Przyjaciel" liczy już nie sześć, a siedem części. Postanowiłem rozdzielić ten fragment, który właśnie miałem zamieścić, na dwoje - bo raz, że był bardzo długi (w pierwotnej wersji liczył on 11 stron, podczas gdy inne miały wtedy co najwyżej 6...), a dwa, że chcę sobie dać więcej czasu na poprawianie fragmentu(-ów?), który jest dla tego opowiadania najistotniejszy. Ta część, którą teraz prezentuję, jest więc raczej takim zapychaczem - mam jednak nadzieję, że i tak będzie się dobrze czytało i że narracja nie będzie tak kłuć w oczy jak wcześniej.
    A to oznacza, że następna część na pewno ukaże się dopiero w ferie świąteczne - wykładowcy właśnie sobie przypomnieli, że za mało nas cisną...
    Aktualizacja - 10.02.14
    Do tej części dopisałem jeszcze jeden fragment (napisany od nowa), ale cały tekst przeniosłem do następnego rozdziału. Tutaj jest kawałek poświęcony praktycznie wyłącznie ukazaniu tożsamości Kalderana.


    * * *

    V
    Po wyjściu z piwnicy Einus przygotował dwie filiżanki, do których nalał podgrzanej magicznie herbaty. Na pytanie Gabriela, czy ma może coś do jedzenia, przyniósł wędzone mięso. Płatnerzowi bardzo smakowało.
    ? To też masz z podróży? ? spytał.
    ? Tak. Wybieram się w bardzo różne miejsca, więc zdarza mi się wziąć co nieco. ? Metalurg pociągnął łyk herbaty. ? Ale dobrze, Gabrielu, bo mówiłeś, że masz pewne wątpliwości. Od czego mam zacząć?
    ? Jeśli chodzi o Kalderana? ? odparł płatnerz pytaniem, szybko jednak kontynuował: ? Odkąd go poznałem, próbowałem czegoś się o nim dowiedzieć. Trudno go jednak rozgryźć. Kim byli ci smoczy rycerze?
    ? Cóż? To, o co mnie pytasz, wymaga szerszego omówienia. A rozumiem, że czasu to ty za bardzo nie masz?
    ? Szczerze to niezbyt. Z drugiej strony i tak muszę czekać, aż Kalderan wyjdzie, więc co mi szkodzi?
    ? No to dobrze. To sprawa pełna szczegółów i w związku z tym skomplikowana, ale z szacunku dla twojego czasu postaram się streszczać. Otóż niegdyś na innym kontynencie istniały dwa państwa: królestwo Iklestrii, w którym dominującą rasą byli smokowcy, tacy jak Kalderan, oraz cesarstwo Sargunu, w którym żyli naga, istoty z wężowymi głowami i łuskami, ludzkimi korpusami oraz ogonami zamiast nóg. Pewnie o nich nie słyszałeś? Nie szkodzi, tutaj są w najlepszym razie mało znane. Iklestria oraz Sargun prowadziły bardzo restrykcyjną politykę izolacji rasowej, pozwalając mieszkać u siebie na stałe tylko istotom, w których żyłach płynęła smocza lub wężowa krew. Jeśli na tych terenach żył ktoś z innej rasy, to znaczy, że był niewolnikiem. Naturalnie kraje te prowadziły politykę i handel z obcymi. Jednak to pierwsze polegało na tym, że po prostu starały się nie wchodzić im w drogę ? ze wzajemnością ? a to drugie odbywało się wyłącznie na terytoriach gadzich państw. Smokowcy i naga nie budzili zaufania wśród ludzi, więc obecność przedstawicieli tych ras poza granicami mogłaby tu i ówdzie wywołać niepotrzebną panikę. Zresztą smokowcy byli z naszym gatunkiem w stanie zawieszenia broni, więc nic dziwnego. Prawdziwe, że tak to nazwę, stosunki odbywały się między Iklestrią a Sargunem, a te kraje dłużej już nie chciały, żeby ktokolwiek się do nich wtrącał. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja, ale nie uprzedzajmy faktów.
    ? Nas będzie interesować głównie królestwo smokowców ? ciągnął Einus. ? Było ono podzielone na trzy dzielnice, którym władał każdy z książąt. Ogólnie rzecz biorąc, panowała w państwie monarchia. O ile ci książęta mogli ustanawiać na swoich terytoriach własne prawa, o tyle ostatnie słowo zawsze należało do osoby władcy, spajającej wszystkie działania w całość. Niemniej jednak panujący, a przynajmniej ci ostatni, podchodzili do tej kwestii raczej swobodnie. Podział dzielnicowy zresztą nie był wymyślony ot tak sobie, ponieważ każda dzielnica miała pełnić swoją funkcję. Jedna mianowicie, z najszerszym dostępem do morza ze wszystkich, kontrolowała wszystko, co z nim związane: zaopatrzenie, handel, nawet najazdy wroga od strony tego rejonu, w tym najzwyklejszych piratów. Druga utrzymywała kontakty z cesarstwem naga ? dodam, że bardzo burzliwe, ale do tego jeszcze wrócimy. Trzecia natomiast zajmowała się wspomnianym wcześniej handlem z innymi państwami.
    ? Nie żebym chciał ci przerywać ? odezwał się Gabriel ? ale jaki to ma związek z Kalderanem?
    ? Pali się gdzieś? Powoli do tego dochodzę. Społeczeństwo smokowców zaś, gdyż to nie mniej istotna kwestia, było całkiem zróżnicowane. Dawniej miało strukturę plemienną, gdzie miejsce jednostki w hierarchii było zależne wyłącznie od jej zasług. Później system ten zszedł na dalszy plan, gdyż smokoludzie przyjęli feudalizm. W związku z tym ich społeczność zaczęła cechować silna hierarchizacja ? o przynależności do danego stanu niemal zawsze decydowało urodzenie. Jeśli jednak ktoś awansował albo spadł w piramidzie społecznej, znaczy to, że dokonał czegoś naprawdę wyjątkowego. Dużą rolę grało też, z jakiego klanu pochodził smokowiec i czyim był synem lub córką, chyba sam rozumiesz dlaczego. Często już za jego dzieciństwa było jasno określone jego przeznaczenie: czy podąży ścieżką wojownika, czy wybierze karierę uczonego i tak dalej. Wszelako gdy osiągał odpowiedni wiek, mógł sam zdecydować, co chciałby robić w życiu. Drobny wyjątek stanowił tutaj stan smoczych rycerzy.
    ? Smoczy rycerze byli to smokowcy, którzy złożyli śluby swojemu władcy i zobowiązali się przestrzegać specjalnego kodeksu. Jako wyszkoleni wojownicy tworzyli główną siłę wojskową Iklestrii, a wspólnie z magnatami, wielkimi właścicielami majątkowymi, którzy przede wszystkim obejmowali ważne urzędy państwowe, stanowili też jej wyższą warstwę społeczną. Tytuł smoczego rycerza teoretycznie mógł otrzymać każdy, kto na to zasłużył, w praktyce jednak rzadko pasowano na niego kogoś o ?niewłaściwej? krwi. Ponadto ta tradycja przechodziła z pokolenia na pokolenie. Zostało nawet określone prawnie, że syn smoczego rycerza ma obowiązek przejąć po ojcu schedę, inaczej skazuje go na śmierć, wygnanie lub niewolnictwo, a swoją rodzinę obarcza wieczną hańbą.
    ? Cholera? Ja myślałem, że to nasze prawo bywa chore ? stwierdził Gabriel z niesmakiem. ? A słuchaj, a gdybym ci powiedział ?druga zasada kodeksu smokorycerskiego?, to byś wiedział, o co chodzi?
    ? Oczywiście. Niektóre zapisy tego kodeksu mogą wydawać się nam śmieszne, ale on jak najbardziej funkcjonował i dla smoczych rycerzy była to, ogólnie rzecz biorąc, nienaruszalna świętość. Zapis, o którym wspomniałeś? Wiesz, co oznacza?
    ? Tak, Kalderan mi go zacytował.
    ? To musisz wiedzieć, że bywał nawet tak interpretowany ? rzadko, bo rzadko, ale mimo wszystko ? że trzeba nosić zbroję dosłownie zawsze i wszędzie. Ale nie ma co się martwić, jak naprawiali sobie pancerze czy dbali o higienę osobistą, bo mieli na to swoje sposoby. Często w grę wchodziła tu magia. Pod pewnymi względami jednak ten kodeks był podobny do tego przestrzeganego przez nasze stany rycerskie, że wymienię chociażby wierność panu, honorowe postępowanie i pomoc potrzebującym.
    Płatnerz kiwnął głową bez cienia politowania.
    ? Taki porządek jednak kiedyś musiał się skończyć ? rzekł metalurg. ? A lud naga tego powodem. Jak już wspomniałem, stosunki między Sargunem a Iklestrią były bardzo burzliwe. Z początku chodziło o względy gospodarczo-terytorialne, nic specjalnego. Ale potem w grę zaczęły wchodzić przyczyny ideologiczne. Naga stali się bowiem przeświadczeni, że są najpotężniejszą gadzią rasą na świecie, i w związku z tym dla innych społeczeństw istot z łuskami nie widzieli miejsca. Ta idea miała luki, gdyż jaszczuroludźmi już się nie interesowali. Może dlatego, że ci żyją obecnie rozsypani po wszystkich kontynentach, bez własnego państwa, kto ich tam wie? W każdym razie sprawa była znacznie poważniejsza, niż przypuszczali smokowcy.
    ? Zaczęło się od działań podjętych przez czternastu smoczych rycerzy. Musisz wiedzieć, że w Iklestrii smoki jak najbardziej żyły, a smokowcy jako urodzeni wojownicy, którzy bardzo te istoty przypominali, wierzyli, że są ich potomkami. Czy ten rodowód był przesadzony? Jestem zdania, że ani trochę, a dowodów ku temu jest sporo? Wybacz, schodzę z tematu. W każdym razie na ogół byli z tego bardzo dumni i dlatego chętnie stawiali wielkim gadom pomniki, w ten sposób wyrażając wobec nich szacunek. I wyobraź sobie, że tych czternastu smoczych rycerzy nie uznawało takiego stanu rzeczy. Popełnili zbrodnię odebrania smokom czci, przez co zostali wspólnie ukarani utratą majątku, zbroi i tytułu. Stali się wyrzutkami. Uważali jednak, że zostali potraktowani niesprawiedliwie, dlatego chcieli się zemścić, dokonując zamachu na księcia dzielnicy sąsiadującej z Sargunem, w której służyli. Ale przecież ich jest garstka, więc jak mają to zrobić? Dlatego udali się do wrogiego cesarstwa, ale, najprawdopodobniej jako jedyni smokowcy w historii, nie po to, by szukać śmierci, tylko by prosić naga o pomoc. Ich władca, który wyszedł smoczym rycerzom naprzeciw, okazał się bardzo łaskawy. Nakazał swoim magom przygotować dla nich potężne zaklęcia ochronne. A trzeba ci wiedzieć, że o ile smokoludzie mieli jednych z potężniejszych czarodziei znanych światu, o tyle wężoludzie mieli po prostu najpotężniejszych. W zamian ci smoczy rycerze mieli po przejęciu władzy w dzielnicy umożliwić naga wejście do niej. I jak nietrudno się domyślić, przystali na to.
    ? Wkrótce odszczepieńcy dopięli swego. Dzięki przygotowaniu, w którym pomogli Sarguńczycy, zabili księcia upatrzonej dzielnicy i samowolnie obsadzili ważne urzędy. Wybacz mi tak brutalne uproszczenia, ale gdybym chciał opowiadać o szczegółach, zajęłoby to zbyt dużo czasu. W każdym razie naga, zgodnie z zawartą umową, wtargnęli do Iklestrii. Nie zrobili tego jednak w celach zbrojnych. Rządzący smoczy rycerze zabronili ich atakować. Mimo wszystko władca bardzo szybko zorientował się w sytuacji i kazał przysposobić wojsko, żeby przepędzić wężoludzi z powrotem do ich cesarstwa? Po wyrazie twarzy widzę, że masz jakieś pytanie.
    ? Bo mam ? odezwał się Gabriel. ? Tych smoczych rycerzy Iklestria uznała za wyrzutków i zdrajców, a mimo to, jak przejęli władzę, smokowcy ich słuchali. Dlaczego?
    ? Musieli słuchać. Smoczy rycerze jako stan przysięgali wierność tym, którzy w hierarchii stali od nich wyżej. Najczęściej nie przywiązywali się dożywotnio do konkretnych władców, książąt i magnatów. W obawie przed konsekwencjami, z utratą przywilejów na czele, po prostu podporządkowywali się kolejnym rządzącym. Owszem, mogli się zbuntować, ale chyba tylko głupi chciałby doprowadzać do anarchii we własnym kraju. No i dochodził do tego zwykły szantaż. Odszczepieńcy zapowiedzieli, że wykonają wyrok śmierci na każdym, kto nie posłucha ich rozkazu ? tutaj wpuszczenia naga do Iklestrii ? bądź na członkach klanów, do których ci niepokorni by należeli. Kiedy demonstracyjnie zabili w ten sposób paru smokoludzi, ostatecznie udowodnili, że nie żartują.
    ? Ale dobra, na czym ja skończyłem? A, no tak. Mówiłem, że władca bardzo szybko się dowiedział, co się dzieje, i wysłał wojsko, żeby przepędzić naga. Sarguńczycy nie stawiali szczególnie oporu. Z kolei na odszczepieńcach, którzy nie zginęli w trakcie tego natarcia, zapadł wyrok śmierci. Po tych wydarzeniach nowy książę przejął władzę i nakazał wzmocnić siły oraz zaklęcia ochronne w dzielnicy. Zdawało się więc, że wszystko wróciło do normy.
    ? Tylko że naga weszli do Iklestrii nie bez powodu. Niedługo potem smokowcowi magowie odkryli, że dzielnica została naznaczona zaklęciami, których formuły były trudne do rozszyfrowania nawet dla nich. Tymczasem smokoludziom zaczął powoli zmieniać się charakter ? budziły się w nich głęboko zakorzenione instynkty. Iklestryjczycy z tej dzielnicy stawali się coraz bardziej agresywni, dziczeli. Tymczasem magowie zdołali już dowiedzieć się jak najwięcej na temat tych zaklęć. Choć jednak dokładali wszelkich starań, by je zniwelować, udało im się to dopiero, gdy znalazły się w zaawansowanym stadium. A wtedy było już za późno.
    ? Ale sam mówiłeś, że ci smokowcy mieli potężnych magów ? wtrącił Gabriel. ? I oni mieli problemy z tymi zaklęciami?
    ? Słuszna uwaga ? przytaknął Einus. ? W zasadzie to nie wiadomo do końca, dlaczego tak było. Wprawdzie niektórzy Iklestryjczycy poznali tę tajemnicę, ale zabrali ją ze sobą do grobu. Według najpopularniejszej hipotezy, lud naga wszedł w posiadanie artefaktu o niesamowitej mocy i tylko wężowi magowie wiedzieli, jak użyć go właściwie. W każdym razie dłużej już nie wahali się nad wykorzystaniem drzemiącej w nim potęgi.
    ? I tutaj zaczyna się właściwa historia upadku Iklestrii. Smokowców z zaczarowanej dzielnicy ogarnęło takie szaleństwo, że rzucili się na siebie nawzajem, a także zaatakowali pobratymców z sąsiednich terytoriów, przy okazji ich też ?zarażając?. Bez wątpienia też miały na to wpływ pogłębiające się od dawna konflikty i podziały społeczne. W królestwie wybuchła wojna domowa. Żadne większe działania zbrojne nie spowodowały w państwie smokokrwistych tylu zniszczeń, co ona.
    ? W końcu po tych zaklęciach nie było już ani śladu. Stało się to jednak w momencie, kiedy sytuacja była już beznadziejna. Po wojnie domowej została mniej niż połowa populacji, a Sargun, chcąc wykorzystać sytuację, całym wojskiem przypuścił atak na niedobitki, także od strony morza. Smokoludzie bronili się dzielnie, ale ich wysiłki były niczym w porównaniu z gwałtownością wężoludzi. Potrzebowali pomocy, ale nie mieli od kogo jej otrzymać. A jakby tego było mało, okazało się nagle, że ludzkie królestwa złamały postanowienia i również przypuściły atak. Jedna z największych potęg świata zaczęła upadać. Owładnięci fanatyczną ideologią naga, w tej jednej kampanii sprzymierzeni z ludźmi, zaczęli wybijać do nogi wszystkich Iklestryjczyków. Nie oszczędzali nikogo, bez względu na klasę społeczną, płeć czy wiek. Nie brali żadnych jeńców, a uchodźców ścigali bez wytchnienia, dopóki ich nie znaleźli. A dzięki wężowym czarodziejom było to bardzo łatwe.
    ? Mówiłem o Sargunie tak, jakby to cesarstwo też przeszło do historii. Tymczasem prawda jest taka, że ono nadal ma się świetnie. Natomiast Iklestria przestała istnieć. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. Żaden smokowiec nie przeżył, o smoczych rycerzach nie wspominając. A przynajmniej tak sądziłem do dzisiaj.
    Gabriel wpatrywał się w Einusa osłupiały, słuchając historii z ogromną uwagą. W końcu zdobył się na pierwsze słowa, od których wyraźnie biło niedowierzanie:
    ? Niesamowita historia? Więc Kalderanowi musi być naprawdę ciężko.
    ? Zgadza się. Stracił rodzinę, przyjaciół, wszyscy smoczy rycerze też odeszli? Z pewnością musiał nauczyć się zabiegać o wszystko samemu. Ja też nie życzę nikomu takiego życia.
    ? Dawno to było?
    ? Dwanaście lat temu.
    Gabriel znowu zaniemówił na chwilę. W końcu wykrztusił:
    ? Bzdurzysz?
    ? Nie, ale rozumiem, co masz na myśli. W dodatku muszę powiedzieć, że Kalderan trafił fatalnie, przylatując na nasz kontynent. Tutaj bowiem nie dość, że o smokowcach mało kto słyszał, to jeszcze zdarza się czasami, że traktuje się z pewną rezerwą elfów i krasnoludów, a co dopiero istoty rozumne przypominające zwierzęta. Wystarczy wspomnieć, że jaszczuroludzie czy avesowie żyją u nas w całkowitej izolacji od innych ras. Krótko mówiąc, tutaj ludziom naprawdę nic nie potrzeba, by kogoś takiego jak Kalderan postrzegać jako potwora.
    ? To nie rozumiem, on nie wiedział, że tutaj tak jest? Albo dobra, nie mój interes w sumie. Jak myślisz, co teraz czuje w trakcie modlitwy?
    ? Myślę, że rozmowa z jego bóstwami odświeżyła mu pamięć o czasach, gdy jeszcze miał czemu i komu służyć. W Iklestrii dominowała religia politeistyczna, której panteon składał się tylko z kilku bóstw, ale za to przypisanych do wielu aspektów życia. Smokowcy wyobrażali je na wzór własny lub smoków. Smoczy rycerze natomiast zawsze byli gorliwie wierzący i to Teiresowi, bogu honoru, oraz Irrioni, bogini sprawiedliwości, przypisywali cnoty, które stanowiły przedmioty ich kodeksu. Z chwilą upadku królestwa wierzenia te niemal zanikły. Ja i niektórzy inni magowie, zafascynowani smokowcami i stanem smokorycerskim, ustanowiliśmy sobie za cel uwiecznić fakt, że kiedyś oni istnieli, że ich bogowie istnieli, że ich kultura też istniała. A jako że i my któregoś dnia będziemy gryźć ziemię, do naszych obowiązków należy przekazanie komuś tej wiedzy. A w istocie w tych stronach, gdzie smokowiec jest jak kolorowa papuga wśród stada wron, nikt nie chce dźwigać tego brzemienia. To mi jednak na razie wystarczy.
    ? No dobra, tylko jednego nie potrafię pojąć. Obok siebie masz świątynię smoczych rycerzy. Kalderan przecież wcale tak daleko od niej nie mieszka, a zareagował tak, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu.
    Einus zmarszczył brwi.
    ? Nie mieszka daleko? A ja nic o tym nie wiedziałem?
    Gabriel uśmiechnął się półgębkiem.
    ? Zawsze coś nowego, co? No ale zadałem pytanie.
    ? Dobra, później o tym pomyślę. Tak, Kalderan widział tę świątynię pierwszy raz w życiu, a już na pewno tutaj. Jednym z moich punktów ratowania kultury smokorycerskiej było przeniesienie jednego z jej budynków sakralnych z dala od królestwa, tak żeby naga nie mogli zburzyć go doszczętnie. Zdecydowałem, że to, co z niego ocalało, stanie tutaj. Kiedyś smokowcy i naga opracowali zaklęcie bariery, którą mieli otoczyć swoje państwa, by zabezpieczyć się przed ingerencją z zewnątrz. Chcieli w ten sposób podkreślić, że ich konflikt odbywa się tylko między nimi. Ostatecznie, w obawie o rozruchy, nie użyto tego czaru, ale za to wykorzystano do opracowania formuł ochronnych. Ja i magowie, z którymi pracowałem, otoczyliśmy tę świątynię podobnymi zaklęciami, aby nikt niepowołany nie mógł się do niej dostać. Ukazuje się ona tylko wtedy, gdy w pobliżu znajdzie się smoczy rycerz. Dlatego Kalderan, który do mojego domu wcześniej nawet się nie zbliżał, nie mógł wiedzieć, że w ogóle stoi tu coś takiego.
    Gabriel zamyślił się.
    ? Jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości, to śmiało ? powiedział spokojnie Einus.
    ? Kalderan przeżył to wszystko, a mimo to nie porzucił kodeksu. On nie miał ani chwili zwątpienia od tego czasu?
    ? A o to to musisz jego samego zapytać. Jak zauważyłeś, nawet dla mnie było zaskoczeniem, że jakiś smoczy rycerz jednak przeżył. Muszę cię więc przeprosić, Gabrielu ? o nim samym nic nie wiem.
    ? Trudno będzie go o to wypytać. Mówi mało, a do tego zachowuje się, jakbym był dla niego kulą u nogi.
    ? Wierzę, że z czasem się do ciebie przekona. Pamiętaj, że on te dwanaście lat spędził najprawdopodobniej samotnie, więc na pewno niełatwo mu zawierać nowe znajomości.
    Gabriel pociągnął ogromny łyk herbaty, o której przypomniał sobie dopiero teraz. Zdążyła już ostygnąć.
    ? Racja? Wiesz co, bo my tu cały czas rozprawiamy o Kalderanie, a ja tak po prawdzie nie po to tu przyszedłem?
    Nagle klapa w podłodze otworzyła się. Wyszedł z niej Kalderan.
    ? O, już skończyłeś? ? odezwał się metalurg, po czym ponownie zwrócił się do płatnerza: ? No to powiedz szybko, co chciałeś, bo muszę porozmawiać z twoim kolegą na osobności.
    ? Dobra. Możesz mi powiedzieć, gdzie tamci bandyci mają swoją kryjówkę?
    ? Jacy tamci? ? zapytał Einus zbity z tropu.
    ? Ci niedaleko Pekatu. Szefuje im Yorth Bernison. Mówi ci to coś?
    ? A, oni? Czekaj, muszę się zastanowić chwilę? A na co ci to?
    ? Uprowadzili mi żonę i sprawili, że nie mam czego szukać w swoim mieście, a ty jeszcze pytasz, na co mi to? ? obruszył się Gabriel. ? Nawet nie wiem, czy ona jeszcze żyje?
    ? Ona żyje ? powiedział nagle Kalderan.
    Płatnerz spojrzał na niego z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.
    ? Skąd wiesz?
    ? Bogowie mi powiedzieli.
    Gabriel nadal wpatrywał się tępo w smoczego rycerza, próbując przetrawić, co usłyszał.
    ? Ona? żyje? Ona żyje! ? powtórzył w nagłym przypływie euforii. ? Einus, to gdzie oni są?
    ? W porządku, chyba wiem ? odparł uczony. ? Kiedy będziecie szli na południe, to niedługo napotkacie las. Nie pamiętam, czy w jaskini mają tę swoją kryjówkę, czy gdzieś indziej, ale pamiętam, że dużo brzóz tam rośnie. Łatwo traficie. Bo chyba obaj chcecie się tam dostać?
    ? Tak, obaj. Dzięki wielkie, życie mi ratujesz?
    ? Nie ma za co. To może pójdziesz na chwilę na górę? Muszę porozmawiać z Kalderanem.
    ? Jasne.
    Gabriel skończył szybko herbatę, po czym wszedł na kręte schody, znikając Einusowi oraz Kalderanowi z oczu.
    ? Usiądź ? rzekł uczony, wskazując smokowcowi krzesło. Półsmok podszedł doń i usiadł z ociąganiem, odsuwając ogon. Patrzył na metalurga skupiony.
    ? Już wspominałem, czym się zajmuję, więc muszę ci zadać jedno pytanie ? zaczął Einus. ? Co Teires i Irrioni ci powiedzieli?
    Kalderan powoli spuścił głowę, unikając odpowiedzi.
    ? Kalderanie, to ważne. Muszę wiedzieć, co usłyszałeś, jeśli mam ci naprawić zbroję. Więc?
    Półsmok zastanowił się przez chwilę nad doborem słów. W końcu się odezwał:
    ? Mam pomóc Gabrielowi w jego sprawie. Jeżeli tego nie zrobię, przestanę być smoczym rycerzem.
    ? Rozumiem. Domyślam się natomiast, że jeśli jednak to zrobisz, wówczas będę mógł zreperować twój pancerz?
    ? Nie. Wówczas Gabriel ma wykuć nowy.
    ? Rozsądniejsze wyjście. Smoczy rycerze nie wahali się przed stosowaniem magii w takich sytuacjach, więc i z zamianą nie powinno być problemów. To wszystko?
    ? Tak.
    ? To cóż? Wybór należy do ciebie. Domyślam się jednak, że zrobisz to, co nakazali ci bogowie. Jeśli tak? czyń swoją powinność.
    Kalderan zacisnął dłoń w pięść, czując w jej wewnętrznej stronie kłucie pazurów.
    ? Uczynię.
  25. Knight Martius
    Jest i następna część. Długo to trwało, bo były w sumie ważniejsze rzeczy na głowie - mam jednak nadzieję, że opłacało się czekać. Tym bardziej że ten fragment rozjaśnia nieco odnośnie tożsamości Kalderana...
    Podczas pisania tego fragmentu najbardziej zastanawiały mnie trzy rzeczy - gdybyście chcieli skomentować to opowiadanie, to chętnie bym też poczytał, co o nich myślicie.
    1. Imię metalurga. Jak nad tym myślałem jakiś czas temu, to nie do końca mi odpowiadało - nie miałem jednak pomysłu na lepsze. Takie, jakie ma, Waszym zdaniem może być?
    2. Rozmowa
    - czy przedstawienie jej nie jest troszkę zbyt, nazwijmy to, łopatologiczne?
    3. W trakcie rozmów pozwoliłem sobie jednej z postaci włożyć w usta opinię na temat pewnej zagwozdki językowej. Mnie się wydaje, że skoro piszę po polsku, to pisanie takich rzeczy ma swoje uzasadnienie, ale czy Waszym zdaniem nie wpływa w jakimś stopniu na klimat?
    Piąta część ukaże się w grudniu. Z tym że jeśli znów przygwożdżą nas testami czy innymi kolokwiami, to pewnie będzie to oznaczać "w ferie świąteczne"...
    Tymczasem życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania.
    Aktualizacja - 10.02.14
    Przede wszystkim napisałem historię związaną z tożsamością Kalderana całkowicie od nowa. Fragment z nią jednak przerzuciłem do następnej części, ponieważ ten rozdział wraz z nią miałby prawie 13 stron (sic!). W czcionce TNR, 12 i interlinii 1,15, oczywiście. Poza tym nieco rozszerzyłem rozmowę smoczego rycerza przy ołtarzu, żeby nie wydawała się napisana "byle przejść dalej".


    * * *

    IV
    Przelatując powoli tuż nad drzewami, Kalderan często spoglądał na horyzont. Wypatrywał domu, wieży, czegokolwiek, co wyglądałoby na mieszkanie metalurga. Nie mógł wzlecieć wyżej ani przyśpieszyć, ale nawet tak czuł się coraz bardziej zmęczony lotem. Powód stanowił Gabriel, który trzymał się mocno szyi smoczego rycerza. Tak jak półsmok przewidział, człowiek był dla niego za ciężki. Dlatego wkrótce wylądował między drzewami, w przeciwnym razie całkiem opadłby z sił. Zaczął głęboko oddychać.
    Płatnerz westchnął.
    ? A już szło nam tak ładnie? Nie dasz rady tak dłużej?
    Kalderan zawarczał zirytowany, dysząc.
    ? Dobrze, rozumiem. To odpocznij trochę, a potem ruszymy dalej piechotą. Jednak to ty miałeś rację.
    Zadowolony z ?przyzwolenia? smokowiec oparł się ręką o najbliższe drzewo. Gabriel czekał, aż jego towarzysz odzyska energię.
    Wystarczyło kilkadziesiąt uderzeń serca, by Kalderan skinieniem głowy dał kompanowi znać, że jest gotów. Ruszyli dalej, przez większość czasu skryci wśród drzew. Gabriel próbował czasami zagadywać smoczego rycerza na różne tematy, ale ten nie reagował w żaden sposób.
    Kiedy po długim marszu opuścili gęstwinę, Gabriel powiedział:
    ? Jesteśmy na miejscu.
    Znaleźli się na terenie, który najprościej byłoby porównać do polany, ponieważ nie rosły tu żadne drzewa, a trawa była bardzo rzadka. Pośrodku stał zbudowany z kamieni polnych dom, a na jego tyłach pyszniła się wysoka na trzy piętra wieża, zakończona łagodnie nachylonym dachem. Z przodu znajdowały się drewniane drzwi. Były na tyle duże, że nawet Kalderan, odrobinę się schyliwszy, mógł przez nie przejść.
    ? No, gdyby nie ta wieża, to bym powiedział, że ten mój znajomy urządził się skromnie ? stwierdził Gabriel. ? Ale tak, on właśnie tu mieszka. Zawsze miał dziwny gust, zresztą jak wejdziesz, to zaraz zob? Kalderan, a ty dokąd? Przecież tu masz wejście!
    Smoczy rycerz przestał zwracać uwagę na płatnerza. Ujrzawszy z tyłu domu gruzy czegoś, co nagle wydało mu się znajome, pobiegł w tym kierunku. Budowla ta bardzo go ciekawiła, choć była tak zniszczona, że smokowiec na początku nie potrafił jej rozpoznać. Uklęknął przy dużym kamieniu w kształcie głowy smoka, na czole którego zostało wyżłobione miejsce na klejnot, obecnie popękane i puste.
    Kalderan zdumiał się mocno ? wreszcie zrozumiał, przed czym stoi.
    ?Świątynia smoczych rycerzy? Tutaj???.
    Smokowca ogarnęła nostalgia. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że właśnie wrócił do czegoś dawno utraconego. Ni stąd, ni zowąd obudziły się w nim wspomnienia z najlepszych lat życia.
    Szybko jednak okazało się, że te wspomnienia nie były szczęśliwe, albowiem kolejne uczucie stanowiła złość.
    Kalderan odwrócił się gwałtownie od głowy smoka, rycząc wściekle. Od dalszego dawania upustu emocjom powstrzymała go obecność Gabriela.
    ? Skąd się to wzięło? ? zdziwił się człowiek, patrząc na gruzy. ? Słowo daję, że widzę to tutaj po raz pierwszy.
    Smoczy rycerz wstał, patrząc na towarzysza ze zniecierpliwieniem.
    ? Wiesz ? odezwał się płatnerz ? rozumiem, że stało tutaj coś ci bliskiego, ale? to dla mnie podejrzane. Prawdę mówię, nigdy wcześniej tego tu nie widziałem. Nie obraź się, ale to równie dobrze może być jedno z jego dziwactw? Może po prostu wejdźmy do jego domu, to wszystko się wyjaśni.
    Półsmok czuł się rozdrażniony, ale skinął głową.
    Okrążyli dom, tak że znaleźli się przed drzwiami. Ale gdy Gabriel do nich podszedł, by zapukać, zauważył, iż Kalderan nieco się cofnął.
    ? Kalderan, ty też wchodzisz.
    ? To? człowiek? ? odparł smokowiec niepewnie.
    ? No i co, że człowiek? ? warknął płatnerz. ? On bardzo lubi rozmaite? odstępstwa od normy. Skoro więc mnie twoja obecność nie przeszkadza, to jemu tym bardziej nie będzie. A ja nie będę cię wyręczał w twojej sprawie.
    Smoczy rycerz westchnął, po czym kiwnął głową na znak, że się zgadza. Gabriel zapukał.
    ? Kto tam? ? odezwał się głos z wnętrza.
    ? To ja, Gabriel! Przyprowadziłem gościa! Mamy interes!
    ? A, to wejdźcie!
    Płatnerz otworzył drzwi i weszli do środka.
    Już u progu zauważyli rękę zamykającą klapę w podłodze. Pokój prezentował się dość skromnie. Gospodarz nawet nie próbował ukryć tego, że podłoga, sufit oraz ściany zbudowane są z kamieni. Niemal pośrodku pomieszczenia stał niewielki, trochę podniszczony brązowy stół, a przy nim dwa gustowne, choć staromodne krzesła. Wszystko zostało ustawione na czerwonym, owalnym dywanie. Do ściany przymocowany był regał z książkami, które ? jak mógłby przekonać się wprawny obserwator ? dotyczyły różnych zagadnień. Otwór w innej ścianie ukazywał pierwsze stopnie prowadzące na górę.
    Klapa w podłodze, znajdująca się między wejściem na schody a dywanem, wskazywała miejsce pobytu gospodarza. Kalderan nie rozumiał takiego zachowania w sytuacji, gdy nadeszli goście. Spojrzał na Gabriela pytająco.
    ? To w jego przypadku normalne ? rzekł płatnerz. ? Jak do niego przychodzę, najczęściej przebywa w piwnicy. Chodźmy tam.
    Człowiek uklęknął przy klapie i ją otworzył. Zobaczyli schody, po których Gabriel zaraz zszedł, a za nim smoczy rycerz.
    To, co ujrzeli, wyraźnie świadczyło o osobliwości mieszkańca tego domu. Po bokach długiej piwnicy porozstawiane były stoły z naczyniami pełnymi różnokolorowych nalewek oraz, zapewne, eliksirów. Z wielu wydobywała się dziwna woń, a bąbelki unoszące się nad co niektórymi kazały przypuszczać, że picie ich byłoby złym pomysłem.
    Pośrodku pomieszczenia stał człowiek pochylony nad jedną z nalewek. Do Kalderana i Gabriela był lekko odwrócony. Jednak już stąd, gdzie stali, mogli zobaczyć jego stojące dęba rude włosy oraz niemal opadającą do ziemi ciemnoczerwoną szatę, zawiązaną w pasie granatową szarfą.
    Gabriel podszedł do niego i się odezwał:
    ? Co tam warzysz?
    Mężczyzna zaczął mamrotać coś nieprzyzwoitego. Popatrzył na płatnerza, ukazując przy tym pucołowatą twarz i czerwonawy nos.
    ? Gabriel ? odparł z pretensją w głosie. ? Ile razy mam ci powtarzać, że nie lubię, jak przeszkadza mi się w pracy?
    ? Przecież sam mówiłeś, że mogę wejść.
    ? Mimo wszystko. Naprawdę, chyba nigdy tego nie skończę? No, to co słychać?
    ? Co tym razem uwarzyłeś?
    ? To? To, mój drogi, ma być takie jakby lekarstwo na choróbsko, które roznoszą komary. Bo sam widzisz, ostatnimi dniami te latające insekty zaczęły nawiedzać mój dom. Wyobrażasz ty sobie, jakie to cholerstwo sprawia problemy? Jak taki ci się wbije w skórę, to człowieka dosłownie krew zalewa! Potrzebuję się przygotować na ewentualność, gdybym rzeczywiście skończył, chorując na coś takiego, a być może kiedyś też puszczę swoje odkrycie w świat? Ale chyba nie po to przyszedłeś?
    ? No, nie po to. Ja i mój towarzysz mamy pewien pilny interes.
    ? A kim jest twój??
    Kiedy metalurg spojrzał na Kalderana, zaniemówił. Smokowiec nie potrafił się domyślić, jakie wrażenie na nim wywarł.
    Mężczyzna wydusił z siebie po chwili:
    ? Nie wierzę? No naprawdę nie wierzę?
    ? Nie wierzysz czemu? ? spytał Gabriel.
    ? Gabriel. Zdajesz ty sobie sprawę, kogo mi właśnie przyprowadziłeś?
    Płatnerz spojrzał na chwilę na smokowca.
    ? Domyślam się, ale?
    ? Pewnie, że sobie nie zdajesz ? przerwał metalurg. ? Mój drogi, przyprowadziłeś mi właśnie ostatniego smoczego rycerza!
    Półsmok, do tej pory z zainteresowaniem oglądający nalewki, zbliżył się do dwójki mężczyzn.
    ? Smoczy rycerz? ? spytał zdziwiony płatnerz, ale zaraz się zreflektował: ? Czekaj, no przecież! Ale ostatni?
    ? Och, długo by tłumaczyć ? stwierdził metalurg, po czym zwrócił się do smokowca: ? No, mój drogi, jak ci na imię?
    ? Mów mu Kalderan ? odparł Gabriel. Smokowiec spojrzał na niego z nutką czegoś, co płatnerz odczytał jako groźbę. ? Wiesz, raczej nie lubi mówić. Nawet mnie nie udawało się go do tego zmusić.
    ? Ależ o nic się nie martw, rozumiem to doskonale! Kalderanie, ja się domyślam przyczyny twojej nieufności. Dlatego to rozumiem?
    Kalderan czuł zniecierpliwienie, choć podświadomie był też ciekawy, jakie tematy mężczyzna chce jeszcze poruszyć. Zdecydował się już powiedzieć, po co tutaj przyszedł, ale gdy tylko otworzył paszczę, mag go uprzedził:
    ? Gabriel na pewno ci o mnie mówił?
    ? Tak ? odpowiedział płatnerz, choć metalurg bardziej stwierdził, niż zapytał.
    ? Gabriel, na razie nic nie mów. Kalderanie, domyślam się, po co przyleciałeś właśnie do mnie. Wystarczy, że widzę, w jakim stanie jest twoja zbroja?
    ? Próbowałem mu ją naprawić, ale?
    ? Ani słowa!? Dobra, to na czym to ja? W porządku, pamiętam. Tak, mój drogi smoczy rycerzu, znam zaklęcia, które mogłyby odnowić twoją zbroję. Ale wiedz, że nie ma nic za darmo.
    ? Co mam zrobić? ? zapytał Kalderan.
    ? Trafne pytanie? ale nie mnie je zadasz.
    W dłoni maga zapulsowała szkarłatna kula energii. Piwnica zaczęła się trząść ? Kalderana to nie ruszało, ale Gabriel z wrażenia przytrzymał się stołu. Zawartość butelek i probówek ciągle pływała tam i z powrotem, ale same naczynia nie przesunęły się ani odrobinę. Po chwili wstrząsy ustały. Metalurg odsunął się na bok, ukazując stojący przy ścianie niewielki słup z marmuru, zakończony głową smoka z szeroko otwartą paszczą.
    ? Nigdy mi tego nie pokazywałeś? ? stwierdził Gabriel zaskoczony.
    ? A musiałem? ? spytał mag. ? Nie jest to byle słup, tylko ołtarz świątyni smoczych rycerzy. Wprawdzie to, co trzymam tutaj, jest zaledwie cząstką ich dawnej świetności, ale chociaż tyle mogłem uratować z gruzów.
    Kalderan patrzył na to osłupiały ? nic od dawna nie wywarło na nim takiego wrażenia. Metalurg to zauważył.
    ? Ożyły wspomnienia? Nie dziwię ci się, też odniósłbym takie wrażenie. Ja zresztą nie jestem byle magiem ? mam na imię Einus i dbam o to, żeby wiara w bogów smoczych rycerzy nie zanikła.
    ? Zaraz, zaraz! ? odezwał się Gabriel, który nagle otrząsnął się ze zdumienia. ? Za każdym razem, gdy do ciebie przychodzę, wyskakujesz z jakimś nowym dziwactwem. Nie żebym miał coś do twoich fanaberii, ale dlaczego mam uwierzyć, że te całe gruzy, co to trzymasz u siebie, nie są kolejną z nich?
    Smoczy rycerz mruknął gniewnie, ale Einus go uciszył:
    ? Spokojnie, Kalderanie, Gabriel ma rację. Skoro ci o mnie mówił, to na pewno nie omieszkał też wspomnieć, jak często zmieniam sobie coś, co nazywam ?obiektem zainteresowania?. Gabrielu, nie mylisz się nigdzie, poza tym, że smoczy rycerze akurat nie są moją kolejną fanaberią. Zajmuję się tym od wielu lat.
    Płatnerz zaniemówił.
    ? Ołtarz świątynny umożliwiał smokowcom ze stanu smokorycerskiego mistyczny kontakt z ich bóstwami ? wyjaśnił uczony. ? Wiara ta w pewnym momencie zaczęła zanikać i przestałaby istnieć całkowicie, gdyby nie między innymi moje działania.
    ? Wiesz ? powiedział w końcu Gabriel ? nie będę nawet udawał, że cokolwiek z tego rozumiem. Masz mi sporo do wyjaśnienia.
    ? To zaraz ci wszystko opowiem, ale to naprawdę zaraz ? rzekł Einus, po czym zwrócił się do smokowca: ? Kalderanie? Jestem nie tyle powiernikiem wiary w twoich bogów, co wykonawcą ich woli. Naprawię ci tę zbroję, ale tylko jeśli zrobisz to, co ci nakażą. Wcześniej nie mogę. Poza tym, po tylu latach udręki na pewno przyda ci się szczera modlitwa. Jeśli mimo to nie jesteś jeszcze gotowy, to?
    ? Jestem gotowy ? przerwał Kalderan.
    ? A więc dobrze? Kalderanie, módl się w spokoju. Gabriel, nasz smoczy rycerz potrzebuje prywatności. Idziemy na parter.
    ? No i dobra ? odpowiedział płatnerz. ? Jak mi tamto wyjaśnisz, będę miał jeszcze jedną sprawę.
    ? Dobrze, porozmawiamy przy herbatce, ale już chodź?
    Gabriel i Einus ruszyli schodami na górę. Smoczy rycerz został sam.
    Kalderan wciąż patrzył na ołtarz. Serce zabiło mu mocniej, ale nie z rozczarowania, które teraz wydawało się normalną reakcją. Wszak to, co zobaczył półsmok, nie stanowiło nawet namiastki typowej świątyni smoczych rycerzy, którą najlepiej zapamiętał z powodu przepychu. Rzecz w tym, że nareszcie dostał szansę porozmawiania z bóstwami, na dodatek w chwili, gdy całkowicie przestał na to liczyć. Od wielu lat zmuszony był żyć jak dzikus ? nawet nie jak dzikus: jak zwierzę ? nie wiedząc, gdzie powinien się podziać, komu służyć. Nie był też pewny, na ile w swoim postępowaniu naruszył kodeks, chcąc, czasem za wszelką cenę, przeżyć. A ileż to razy pozwolił sobie na zwątpienie w istnienie bogów z powodu losu, jaki go spotkał? W jego głowie kłębiła się cała masa pytań, które chciał zadać bóstwom, kiedy zacznie z nimi rozmowę.
    Pytanie tylko, czy będzie godny poznania odpowiedzi.
    Podszedł po chwili do ołtarza, po czym wyciągnął miecz i trzymając go ostrzem do ziemi, uklęknął na jedno kolano. Zamknął oczy, pogrążając się w kontemplacji. Starał się nie myśleć o niczym innym, jak tylko o dialogu z bogami.
    ? Teiresie, Irrioni? ? szepnął, po czym zamilkł na moment. W końcu znalazł odpowiednie słowa w ojczystym języku, by kontynuować: ? Ja, smoczy rycerz Kalderan? zwracam się do was z prośbą o łaskę? Jeżeli mnie słyszycie, odpowiedzcie na me wezwanie?
    Nie doczekał się reakcji. Wówczas przypomniał sobie, że aby nawiązać rozmowę z bóstwami poprzez ołtarz, powinien poprzedzić ją słowami inkantacji. Dlatego nic nie słyszy. Kiedy jednak okazało się, że nie mógł sobie ich przypomnieć, wściekł się. Powtórzył głośniej:
    ? Ja, smoczy rycerz Kalderan, błagam uniżenie i z pokorą: jeżeli mnie słyszycie, odpowiedzcie na me wezwanie, dajcie znak!?
    Znowu odpowiedziała mu cisza. Kalderan zacisnął zęby, chcąc się już poddać. Zaczął wyrzucać sobie w duchu, jak fatalnie wykonuje swoją profesję, skoro nie pamięta nawet czegoś tak prozaicznego. Przecież recytował to wraz z pobratymcami dziesiątki, jeśli nie setki razy! Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Skoro Einus się tym interesuje, może lepiej byłoby jego zapytać, jak brzmi ta inkantacja?
    ?Nie? ? upomniał się, kręcąc głową. ?Jeżeli zasługuję na to, by nosić zbroję, sam sobie przypomnę?.
    W końcu, po chwili wytężonej uwagi, przyszły mu do głowy pierwsze słowa. Zaczął mówić, ale powoli, w miarę postępów przypominając sobie dalszą część:
    ? Wznosimy? nasze miecze? ku waszej potędze? i? majestatowi. Wiernie służymy? dzięki składamy? uniżenie wielbimy? przeto, chocieśmy niegodni, prosimy? ? Smokowiec pokręcił głową. ? Pokornie prosimy, byście ukazali nam się? stanowili dla nas oparcie? wysłuchali wątpliwości? naszych serc i umysłów. Usłyszcie! Powiedzcie słowo! Niech stanie się wasza wola.
    Wtem usłyszał w głowie męski głos:
    ? Słyszymy cię. Śmiertelniku.
    Uradowany Kalderan rzekł:
    ? Panie, zanoszę do ciebie prośbę o wysłuchanie?
    ? Wiemy wszystko ? odezwał się w jego umyśle głos żeński. ? Nie mów już nic. Nie trać sił.
    ? Pani, dziękuję za okazanie łaski?
    ? Nie musisz nam za nic dziękować ? powiedział Teires. ? Robiłeś, co mogłeś, by okazać nam cześć i szacunek pomimo sytuacji, w której się znalazłeś. Niech to stanowi twoje podziękowanie. Tyle czasu minęło, a nadal nie zapomniałeś o swoim miejscu.
    ? Pamiętaj jednak, że duma nie może przerodzić się w arogancję ? rzekła Irrioni. ? Musisz wytrwale i z pokorą dążyć do doskonałości, nie zapominając o swoich dokonaniach, ale i wiedząc, że przed tobą jeszcze długa droga.
    ? Teiresie, Irrioni? ? Smokowiec wzruszył się pochwałami, ale próbował panować nad emocjami. ? Mój język nie jest w stanie wyrazić, jak pokrzepiony czuję się, słysząc od was słowa uznania. Lecz nie wiem, czy zdołałem sobie nań zasłużyć. Jednakowoż? chciałbym o coś spytać.
    ? Słuchamy ? odrzekł Teires.
    Smoczy rycerz zdążył już otworzyć paszczę, ale tylko po to, by nagle zdać sobie sprawę, że w głowie ma pustkę. Po części z podniecenia, a po części ze strachu przed ośmieszeniem się w oczach obojga bóstw kompletnie zapomniał, jakie pytania chciał zadać. Zapanowała więc niezręczna chwila ciszy.
    ? Cóż mam czynić dalej? ? odezwał się w końcu Kalderan, przeklinając w duchu swój brak pamięci i bezmyślność.
    ? Dostrzegam w twoim sercu zmartwienie i gniew ? oznajmiła Irrioni. ? Nie masz o co się obwiniać. Wiemy, iż zdążyło się narodzić w twym umyśle mnóstwo wątpliwości i pytań. Po tylu latach udręki masz do tego prawo. Aczkolwiek pewne sprawy muszą zostać odłożone na bok na rzecz ważniejszych.
    ­ ? Doskonale wiemy, jak bardzo zbezczeszczona została twoja zbroja ? przeszedł do wyjaśnień Teires. ? Zdajemy sobie też sprawę, że aby wypełniać swoją profesję jak najlepiej, musiałeś zapłacić nawet taką cenę. Zastanawiało cię może, dlaczego tym razem pancerz nie został naprawiony?
    ? Tak.
    ? Stało się tak z naszej woli. Przewidzieliśmy, że tego dnia nas odnajdziesz. Musisz nam pokazać, że jesteś godny swych zaszczytów.
    ? Co tylko rozkażecie.
    ? Jakoż magicznie założono zbroję na ciebie, pasowanym na smoczego rycerza ? rzekła Irrioni ? takoż magicznie może zostać z ciebie zdjęta. Chcemy, żebyś pokazał, iż nie bez powodu wciąż tytułujesz siebie jednym z nich.
    ? Ów człowiek, Gabriel Talkedor ? ciągnął Teires ? chciał okazać ci pomoc, mimo że zdawał sobie sprawę, iż nie uda mu się tak, jak by sobie życzył. Za samo to powinieneś okazać mu wdzięczność, pomagając w jego sprawie.
    ? Wiem o tym ? przytaknął smoczy rycerz.
    ? Wiesz, a jednak w głębi serca czujesz zmęczenie jego zachowaniem ? stwierdziła Irrioni. ? Nie musisz go lubić, niemniej niech należy mu się przynajmniej szacunek. To pierwszy człowiek, który nie odwrócił się od ciebie zrażony twoim wyglądem. Pamiętaj o tym.
    ? Uważamy jednak ? wtrącił Teires ? że zbroja, nawet naprawiona magicznie, wieczna być nie może. Osoba ważna dla twego towarzysza wciąż żyje. Dlatego gdy uwolnicie ją i pokonacie tych, którzy śmieli dopuścić się tak karygodnych czynów, powiedz owemu człowiekowi, by wykuł dla ciebie nowy pancerz. Kiedy to wszystko się dopełni, wróć do nas.
    ? Mamy nadzieję, że czujesz wagę swoich obowiązków. Pamiętaj, iż od tego zależy twoja przyszłość jako smoczego rycerza.
    ? Dziękuję wam po wielokroć ? odparł Kalderan. ? Nie zawiodę.
    Półsmok nie usłyszał już żadnego głosu. Zdążył jednak do obecności bóstw tak przywyknąć, że nie chciał odchodzić ? zaczął odprawiać modły. Doskonale pamiętał tylko jedną modlitwę, zwaną w jego kręgach wezwaniem do odkupienia. Według niej bowiem smoczy rycerze, wiernie służąc swoim panom w duchu kodeksu, mieli ?odkupić? winy, które nieodwołalnie nosiła ze sobą niedoskonałość życia doczesnego. Religia nakazywała członkom tego stanu odmawiać ją przynajmniej dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Kalderan przed wydarzeniem, które odmieniło całe jego życie, stosował się do tego bardzo gorliwie. Potem, gdy miewał bardzo poważny kryzys wiary, zaczął to zaniedbywać, a ostatnio, jeszcze przed uszkodzeniem zbroi, przestał się modlić w ogóle. Nie oznaczało to jednak, że musiał przypominać sobie treść tej litanii tak samo jak inkantacji do przywołania bóstw.
    Smokowiec zamierzał odmówić wezwanie do odkupienia dwadzieścia razy i zakończyć modły prośbą o powodzenie w misji oraz dalszym pełnieniu służby jako smoczy rycerz.
×
×
  • Utwórz nowe...