Mikropowieść: Dzicz - II
WRRRRRRREEEEEEESZCIEEEEEEE!!!
Na początek chciałbym serdecznie przeprosić za gigantyczną przerwę (Jezus malaria, to już ponad 2,5 miesiąca!), tym bardziej w sytuacji, gdy zapowiadałem, że przeżycia osobiste postaci będą w tej mikropowieści istotne. Spowodowane to jednak było całą masą czynników, z których na część nie miałem najmniejszego wpływu, a o których jakoś nie mam ochoty opowiadać. Ale tak: opowiadanie na konkurs "Nowej Fantastyki" już dawno wysłane (wyniki w tym miesiącu - można trzymać kciuki ), a "Przyjaciel" doczekał się wreszcie pełnego szlifu i teraz sobie leży na komputerze, cobym się do niego zdystansował, więc myślę, że mogę już - mniej więcej - powrócić do normalnego trybu pisania.
Przemyślałem kilka spraw dotyczących tego opowiadania (głównie postanowiłem posłuchać pewnej sugestii, co do której na początku byłem na "nie" - przypuszczam, że zainteresowani wiedzą, o którą mi chodzi), a także sprawę przyjmowania przeze mnie krytyki. Żeby się nie rozpisywać niepotrzebnie: wszelkie zastrzeżenia spróbuję jeszcze raz przyjąć na klatę, a gdyby forma ich wyrażania znowu mnie zirytowała, na pewno nie omieszkam o tym wspomnieć. Rozdział tym razem (mam nadzieję, że w drodze wyjątku) bez bety.
Zatem... zaczynamy od kolejnego wstępu. Dajcie mi znać, czy lektura nie jest przez to bardziej "oporna". Miłego.
* * *
Zawsze uważałem siebie nie tylko za wojownika, lecz również za patriotę. Aby godnie służyć Iklestrii, musiałem zarówno uczyć się stale arkan walki, jak i być świadomy swojej przynależności do królestwa. To z kolei mogłem osiągnąć, między innymi zaznajamiając się z kulturą duchową mej rasy ? a czyż nie lepszą metodę ku temu stanowiło poznawanie kolejnych jej tekstów? Bardzo lubiłem słuchać wykładów i opowieści, acz z czasem zdecydowałem, iż posiądę umiejętność czytania. Dla smoczych rycerzy nie była ona typowa, a i ja nauczyłem się tego późno, jednakże stwierdziłem, że tylko jej brakuje mi do osiągnięcia pełni osobowości. Ale nawet mimo to czytałem niewiele ? nadal wolałem słuchać, zachwycając się niuansami swego języka, który zaiste jest piękny, niż wpatrywać się w znaki alfabetu. Czytanie na głos rekompensowało mi to nieznacznie, chociaż w mym społeczeństwie zapoznawanie się z pismem w ów sposób stanowiło rzecz normalną ? bardzo rzadko się zdarzało, iżby ktoś zachowywał dla siebie to, co odczytywał. Dlatego sądziłem, że przez dwanaście lat tułaczki zdążyłem zapomnieć, jak to się robi. Dopiero odwiedziny u Einusa, w skład księgozbioru którego wchodziły także manuskrypty napisane w moim języku, utwierdziły mnie w przekonaniu, iż pewnych umiejętności się nie zapomina. Wszelako nie o tym chciałem mówić.
Interesowały mnie trzy dziedziny wiedzy: historia, filozofia i teologia.
Historia wydawała mi się czymś oczywistym. Jeżeli pełniłem służbę w królestwie, którego chciałem bronić nawet za cenę własnego życia, musiałem poznać, na czym polega jego tożsamość, zajrzeć w głąb społeczeństwa, jego rozwoju, wzlotów i upadków. Nie wystarczało mi wiedzieć, iż smokowcy są ? chciałem dowiedzieć się również, jacy są.
Filozofia stanowiła dla mnie wyznacznik moralny. Wszyscy poszukujemy swej drogi w życiu, sami bądź prowadzeni drogowskazami w postaci innych istot rozumnych. W moim przypadku łączyło się to z teologią ? naukami głoszonymi przez bogów ustami kapłanów. Ich przestrzeganie miało zapewnić nam życie po śmierci, w wiecznej chwale i bez trudów doczesności.
Cały czas przeciągam nieuchronne? Chciałbym uniknąć wniosków, do których dochodzę, lecz gdybym to zrobił, oznaczałoby to, iż stchórzyłem. Przeto niech i tak będzie. Czas wyznać, co mnie nurtuje teraz, kiedy lecę wraz z Aoim w stronę bagien.
W moim królestwie żył filozof, który kazał zwracać się do siebie jeno po imieniu: Delenak. Jego mądrości można skrócić do stwierdzenia, iż nie wierzył on w żadnych bogów. ?Zawsze odwołujemy się do bóstw, chcąc stać się szczęśliwymi? ? pisał. ?Toteż dlaczego spotyka nas tyle złego? Nieraz, kiedy dzieje się nam coś dobrego, składamy dzięki naszemu panteonowi. Panteonowi, który najprawdopodobniej chce, żebyśmy przeżywali też chwile pełne łez i rozpaczy, skoro i na to pozwala. Wierzymy w przychylność tych, którzy sprowadzają na nas nieszczęścia, przeto zastanówmy się: czy aby na pewno bogowie są nam potrzebni??.
Były to bardzo odważne poglądy. Stan smokorycerski miał swoich bogów, Teiresa i Irrioni: boga honoru i boginię sprawiedliwości. Jednakże religia mojej społeczności nie składała się wyłącznie z nich, toteż nawet smokowcy, którzy nie praktykowali wiary gorliwie, przypisywali pewne wydarzenia woli konkretnych bóstw. W Iklestrii nie było więc miejsca na ateizm.
Sam niegdyś uważałem traktat Delenaka za oderwany od rzeczywistości. Lecz ostatnio, parę miesięcy temu, zacząłem się zastanawiać nad jego słowami. Zastanawiałem się, czy one zaprawdę mają sens.
Aoi opowiadał mi, iż avesowie nie mają bogów. Ich ?religia? sprowadza się do wiary w siły natury ? wszystkie wydarzenia dzieją się zgodnie z ustanowionymi przez nią prawami. Pozbawiona jest przy tym upersonifikowanej formy. Ludzie zaś ? choć zaiste trudno mi było uwierzyć, dopóki się nie upewniłem ? wierzą w wiele bóstw, tak samo jak niegdyś moi pobratymcy. Nie interesowało mnie jednak, jak się ich wyobraża ani za jakie aspekty są odpowiedzialni. Istnieją również ci z tej rasy, którzy oddają cześć pomniejszym bożkom, patronującym tak niskim potrzebom jak zachłanność lub odbieranie innym życia dla przyjemności.
A w kogo ja wierzę?
W trakcie tułaczki, powodowany niewypowiedzianą nostalgią, zwątpiłem w Teiresa i Irrioni ? z czasem również zaniedbałem modlitw. Jeżeli istnieją, jeżeli wiedzą, iż wypełniałem swoje obowiązki, nie przestając ich czcić, dlaczego zgotowali mi taki los? Czym ja sobie na to zasłużyłem? Gdzie w tym honor? Gdzie sprawiedliwość? Z im większą pasją zadawałem sobie te pytania, tym bardziej one sprawiały, że coś wewnątrz mnie zaczęło umierać. Lecz ja wiem, iż oni nadal istnieją ? z kim rozmawiałem przed ołtarzem w wieży Einusa, jeżeli nie z nimi? Nie przestaję wierzyć ani nie przestaję się modlić, przeto mam prawo oczekiwać wynagrodzenia mych trudów.
Usłyszałem kiedyś radę, iż powinienem zdać się na wyroki losu. O pewnych sprawach nie jest mi dane decydować ? jeżeli odnajdę to, czego szukam, będzie to oznaczać, że bogowie właśnie tego chcą. Toteż zgadzam się. Niech siły wyższe rozstrzygną, czy ów wojownik i patriota zasługuje na to, by odnaleźć szczęście i spokój ducha.
II
Od trzech stron mokradła łączyły się z knieją, a od czwartej, wschodniej, graniczyły z rzeką. Drzewa, które imponowały rozmiarami, nie różniły się szczególnie od tych z lasu, ale po wyraźnie przerzedzonych fragmentach dość rozległego terytorium, gdzie dominowała mokra ziemia z niewielkimi niby wysepkami, dało się rozpoznać cel podróży.
Na bagnach na ogół nie mieszkało zbyt wiele stworzeń, ale te, które się tam znajdowały, często były nietypowymi okazami, których ze świecą szukać gdzie indziej. Z tego względu tereny podmokłe na krótszą metę nadawały się do urządzania polowań, tym bardziej że zamieszkujące je zwierzęta, szczególnie te groźne, zwykle stanowiły obfity posiłek. To musiało powodować Aoim, kiedy wybierał mokradła na teren łowów.
Lot trwał godzinę. Kiedy znaleźli się na granicy kniei z bagnami, zeszli do poziomu tuż ponad koronami drzew. Aoi poprosił Kalderana, żeby wylądował w zaroślach i zaczekał na niego ? po czym sam udał się na powietrzny rekonesans.
Ptakoczłek czuł wyraźnie, że powietrze jest przesiąknięte smrodem bagien. Z tego powodu zaczęło go mdlić, ale szybko się otrząsnął ? przecież osobiście wybierał to terytorium do polowania, więc nie mógł wybrzydzać. Jedno przy tym nie dawało avesowi spokoju: kiedy przyleciał tutaj kilkanaście dni temu, to czy jego bystry wzrok rzeczywiście zawiódł i czy on przez to nie zauważył żadnych jaszczurów? Jako urodzony myśliwy nie chciał w to wierzyć. Mimo to rozglądał się bacznie, starając się nie pominąć żadnego szczegółu.
Sęk w tym, że nawet z lotu ptaka nie był w stanie wypatrzeć niczego. A jednak coś pchnęło Aoiego, żeby poleciał dalej.
?Jeśli ja tam nic nie dojrzę, to brat przestworzy musiał się pomylić? ? pomyślał.
Znajdował się już nad centrum mokradeł. Dla tak wprawionego lotnika jak on taka podróż to była zaledwie chwila. Aves wzniósł się nieco, żeby móc obserwować większy obszar.
Nagle zaskrzeczał głośno. Zabłąkana strzała wbiła mu się w ramię. Spojrzał w dół. Zaraz gdy dotarło do niego, że strzelono do niego z korony drzewa, pomknął w jego stronę kolejny pocisk, którego Aoi uniknął. Wtedy jednak rana zapulsowała bólem, przez co ptakoczłek zatracił trochę wysokości. Chciał już zawrócić, ale z każdą kolejną chwilą schodził coraz niżej, aż znalazł się niemal na poziomie koron drzew.
Wówczas chwyciła go sylwetka, której aves nie rozpoznał od razu. Aoi wydał jastrzębi okrzyk. Próbował walczyć. Gdy jednak wróg wyrwał z brzucha ptakoczłeka garść piór i zadrapał tamże, ten poczuł się zamroczony.
Aves upadł z drzewa na ziemię.
Stojąc na gruncie, Kalderan momentalnie zaczął żałować, że dał się namówić na tę wyprawę. Już kiedy obaj z Aoim przylecieli tutaj, w jego nozdrza uderzył zapach mokrej, śmierdzącej ziemi, przez który schylił niepotrzebnie paszczę. Choć na pierwszy rzut oka osiadła woda zdawała się symboliczna, to gdy w pewnej chwili stopa zanurzyła się smoczemu rycerzowi niemal do pięty, ten poczuł jeszcze większe obrzydzenie. A to były na razie tylko obrzeża, więc nie wyobrażał sobie wejścia w głąb mokradeł. Zdarzało się, że w ciągu swojego życia zapuszczał się na taki teren, ale właśnie przypomniał sobie, dlaczego robił to tylko w razie konieczności. Chciał opuścić je jak najprędzej, ale nie zamierzał zostawić Aoiego, tym bardziej że jego przyjaciel mógł mieć rację co do zwierzyny.
Zastanawiali go też jaszczuroludzie. Wiedział o nich głównie to, że po fizjonomii przypominają nieco smokowców i że za swoje terytoria najchętniej obierają między innymi mokradła; właśnie z tego drugiego powodu przypuszczał, iż mogą tu mieszkać. Lubił podróżować, ale w rozmaite skupiska społeczne wolał zapuszczać się jako bierny obserwator. Dlatego w normalnej sytuacji nie przystałby na propozycję avesa ? nie był w stanie jednak odpędzić od siebie słów Drenzoka. Czarny półsmok, który nie potrafił znieść przedłużonej samotności, chciał stworzyć sobie namiastkę społeczeństwa, więc szukał kogoś, kto zastąpi mu jego dawnych pobratymców. Tylko czy takie działanie miało sens? Ów smokowiec był niezwykle dumny ze swojego pochodzenia, więc na pewno nie mógł długo wytrzymać wśród osobników innych niż on sam.
Kalderan pomyślał, czy w ogóle powinien mu zawierzyć. Zaraz jednak pokręcił głową.
?Nigdy się nie dowiem, jeżeli tego nie sprawdzę?.
Na tym smoczy rycerz skończył rozmyślania i aby zabić czas, zaczął zasadzać się na dzika bagiennego, którego wypatrzył tymczasem. Żyjący najprawdopodobniej bez stada stary odyniec siedział na swoim barłogu wśród trzcin, zdając się lekko drzemać. Było to zwierzę płochliwe, dlatego smokowiec podchodził go powoli. Robił to jednak tylko na wszelki wypadek, nie zamierzając zabijać, dopóki Aoi nie wróci z rozeznania. Wbrew pozorom nie niepokoił się o przyjaciela. Miał on zbadać dokładnie sporą połać terenu, na co nawet taki lotnik i myśliwy potrzebował dużo czasu.
Nagle Kalderan usłyszał przytłumiony okrzyk, brzmiący jak wrzask rannego ptaka. Odruchowo uniósł głowę, otwierając szeroko oczy. Dzik zbudził się z drzemki, po czym chrumkając, uciekł w popłochu.
Półsmok ryknął przeciągle, po czym ruszył pędem w stronę źródła głosu. Biegł najszybciej, jak mógł, choć mokra ziemia, w którą co jakiś czas zapadały się jego stopy, utrudniała mu poruszanie się. Zdarzało się też, że przez chwilę brodził po kolana i połowę ogona w brudnej wodzie, przez co czuł się coraz bardziej wściekły. Co rusz przy tym przeklinał w duchu, że drzewa rosły zbyt gęsto, ponieważ nie mógł przez to rozwinąć skrzydeł.
Kolejne pienie, kolejne zarośla migały Kalderanowi przed oczami. Smoczy rycerz myślał tylko o ruszeniu Aoiemu na pomoc, więc na wszelką florę zwracał uwagę tylko wówczas, gdy było to konieczne. Wtedy usłyszał kolejne skrzeczenie niby rannego ptaka, tym razem głośniejsze. Oznaczało to, że smokowiec biegnie w dobrym kierunku. Starał się przyśpieszyć.
W końcu sto kroków dalej wypatrzył kilka sylwetek, z których jedna wyglądała na otoczoną przez pozostałe. Z tej odległości Kalderan nie umiał jasno stwierdzić, czy postacie trzymają broń, ale uznał to za bardzo możliwe. Nagle z korony drzewa wyskoczyła przed niego inna istota, na widok której półsmok natychmiast się zatrzymał.
Właśnie stanął twarzą w twarz z jaszczuroczłekiem.
Z wyjątkiem nieco subtelniej zarysowanego jaszczurzego pyska, ciemnozielonych łusek wraz z jaśniejszymi na brzuchu oraz braku skrzydeł osoba ta nie różniła się szczególnie od Kalderana. Była też mniej umięśniona, choć i nie wyglądała na słabą. Od jej czubka głowy przez grzbiet, kończąc przy wierzchu ogona, biegła grzywa krótkich kolców. Jaszczur trzymał włócznię, którą przystawił grotem do szyi smokowca.
Smoczy rycerz spojrzał gadowi w oczy. Wyglądały one dokładnie jak smokowcowe, dlatego z łatwością dostrzegł w nich mieszaninę strachu, wrogości i determinacji.
Warcząc, Kalderan chwycił szybko włócznię przy grocie i odtrącił ją na bok, tak że jaszczuroczłek nie mógł jej utrzymać nieruchomo, po czym ruszył stanowczo przed siebie. Gad momentalnie musnął policzek półsmoka. Smokowiec, ryknąwszy, błyskawicznie wyjął miecz z pochwy i zablokował nim nadchodzące pchnięcie. Jaszczur syknął, a następnie dźgnął znowu, przed czym Kalderan usunął się w bok. Smoczy rycerz, nie dając gadowi szansy na ponowny atak, uderzył go ogonem, posyłając na drzewo za nim. Widząc, że tym ciosem oszołomił wroga na chwilę, pobiegł jak najszybciej w stronę Aoiego.
Aves leżał na ziemi ze strzałą wbitą w ramię. Był otoczony przez piątkę odwróconych w jego stronę jaszczuroludzi, wśród których trzech trzymało napięte łuki ze strzałami, a pozostali dzierżyli włócznie. Nie stracił przytomności, ale miał problemy, żeby wstać.
Kiedy jaszczury zauważyły Kalderana, te z łukami zaczęły mierzyć w niego. Wkrótce na sześć kroków od niego doskoczył gad, z którym smokowiec walczył przed chwilą. Żaden z napastników nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego ? półsmok zresztą też nie widział powodu, żeby odnosić się do nich inaczej.
Stojący najbliżej jaszczuroczłek z włócznią przemówił w języku, który opierał się w sporej mierze na sykach i pomrukach. Kalderan nic z tego nie zrozumiał.
Nastała chwila milczenia, po której jaszczur powtórzył swoją kwestię, tym razem groźniej i bardziej dobitnie. Smoczy rycerz nie miał co liczyć na porozumienie się w jego języku ? ani tym bardziej w swoim ojczystym ? więc nauczony doświadczeniem wyniesionym ze spotkań ze zwierzętami postanowił porozmawiać w taki sam sposób; warknął, wskazując palcem rannego Aoiego. Jaszczuroludzie stojący przy avesie wydali kakofonię dźwięków, które też wyglądały na wzięte z ich mowy. Gad znajdujący się bliżej półsmoka szybciej pojął, jak rozmowa ma przebiegać, ponieważ syknął na pobratymców, żeby się uspokoili, po czym sam podszedł do smokowca, wymawiając szeleszczące dźwięki. Powiódł ręką po całym otoczeniu, a następnie wskazał palcem Kalderana, kręcąc nerwowo głową. ?To nasze terytorium, masz się z niego wynosić!? ? zdawały się znaczyć te gesty.
?Nie odejdę bez avesa? ? odparł smoczy rycerz.
Jaszczuroludzie zasyczeli z dezaprobatą.
?Pierzastoskóry naruszył nasze terytorium? ? odrzekł tamten. ?Krążył nad nami, żeby podebrać nam zwierzynę. Ma za to zapłacić!?.
?Nie wiedział, że te mokradła są waszym terytorium. Leciał nad nimi, żeby to sprawdzić?.
?Skąd mamy wiedzieć, że nas nie okłamujesz??.
?Musicie uwierzyć w to, co mówię?.
Wszystkie jaszczury, włącznie z tym, który rozmawiał z Kalderanem, zamruczały gniewnie.
?Kłamca! Kłamca!?.
Smoczy rycerz ryknął wściekły. Nie chodziło już nawet o to, że mógł w tej sytuacji nie uratować Aoiego ? nienawidził, kiedy ktoś zarzucał mu kłamstwo.
Wtedy usłyszał głos dochodzący z innej strony. On również nie przypominał ludzkiego, ale nie należał też do żadnego z obecnych jaszczuroludzi. Wszystkie gady w jednej chwili umilkły i zwróciły głowy w kierunku źródła. Kalderan i Aoi także spojrzeli.
Szedł w ich stronę jaszczur z fantazyjną pomarańczowo-fioletową kryzą na czubku głowy. Podobnie jak jego pobratymcy miał ciemnozielone łuski i był całkiem umięśniony, ale w przeciwieństwie do nich nie chodził zupełnie nago ? nosił na sobie naszyjnik z kłów, kilka mieniących się bransolet na rękach i przepaskę biodrową, która najpewniej nic wstydliwego nie zakrywała, bo jaszczury miały przyrodzenia schowane pod łuskami. W ręce trzymał długą laskę zakończoną rubinem, który był otoczony grubym drewnem.
Jaszczuroczłek omiótł spokojnym wzrokiem wszystkich zebranych ? najpierw Aoiego i stojące przy nim gady, potem Kalderana oraz tego, który z nim walczył. Smoczy rycerz przez chwilę miał wrażenie, że źle spojrzał; gdy jednak popatrzył jeszcze raz w oczy nowo przybyłego, naprawdę nie dostrzegł w nich ani śladu wrogości. Odniósł wręcz wrażenie, że jaszczur spogląda na niego ze szczególną aprobatą.
Gad przemówił do swoich pobratymców. Kalderan oczywiście nie rozumiał z tego ani słowa, ale po jego ostrym tonie i żywej gestykulacji wywnioskował, że właśnie ich ruga. Jaszczuroludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem, wysłuchując z pokorą i w milczeniu. Po chwili zawołał gada stojącego bliżej smokowca, by i jemu powiedzieć kilka cierpkich słów.
Półsmok postanowił wykorzystać tę chwilę i zbliżyć się do Aoiego. Na drodze stał mu jeden z jaszczuroludzi ? zaskoczyło go jednak, kiedy okazało się, że ten zwyczajnie usunął mu się z drogi. Gdy smokowiec podszedł do ptakoczłeka, zobaczył już wyraźnie strzałę wbitą w ramię ? na szczęście nie na tyle głęboko, by aves miał od tego umrzeć ? i mglisty wyraz jego brudnej od błota twarzy.
? Brat przestworzy?? ? odezwał się Aoi. ? Nic mnie nie jest, ja tylko?
Kalderan przystawił palec do paszczy, uciszając serdecznie przyjaciela. Poczuł się, jakby właśnie z jego serca spadł ciężar. Pomógł avesowi wstać, zarzucając mu rękę za swoje skrzydło ? wyżej aves nie sięgał ? i tak stał, żeby ptakoczłek mógł odzyskać równowagę.
Za moment jaszczur z kryzą na głowie podszedł do obydwu. Uważnym, surowym wzrokiem zmierzył Aoiego od stóp do głów, a potem spojrzał na smoczego rycerza. Wtedy jego oblicze momentalnie złagodniało.
? Jak cię zwą, przybyszu? ? zapytał w ludzkim języku. Mimo że czuć było naleciałości z mowy jaszczurów, które tutaj objawiły się głównie wyraźniej zaakcentowanym ?sz?, wypowiadał się w nim całkiem płynnie, tak że dało się go zrozumieć bez problemu. Kalderan był zaskoczony faktem, że gad zna ten język.
? Kalderan ? odparł.
? A ciebie, kuzynie ptaków? ? spytał jaszczuroczłek Aoiego.
? Aoi? ? zacharczał ptasim głosem aves.
Gad kiwnął głową.
? Witajcie na naszym terytorium ? rzekł uroczyście. ? Przepraszamy za zamieszanie. Nasze plemię zwykło traktować przybyszów z chłodem, bowiem niespokojne mamy czasy. U nas potomkowie samych smoków zawsze są mile widziani. Zwiem się Tkhri?kshach. Jestem szamanem naszego plemienia.
Dopiero teraz Kalderan zauważył, że reszta jaszczuroludzi odsunęła się od niego, Aoiego i Tkhri?kshacha. Gady uzbrojone w łuki zawiesiły je sobie na tułowiu, a te, które dzierżyły włócznie, trzymały broń jedną ręką, drzewcem do ziemi ? wszystkie bez wyjątku uklęknęły na jednej nodze, z twarzami skierowanymi w dół. Smoczemu rycerzowi wydawało się, że każdy z jaszczurów był zwrócony w jego stronę. Poczuł się wówczas zmieszany i zdezorientowany ? zmieszany, bo spotkał go tak niespodziewany zaszczyt, a zdezorientowany, bo Kalderan nie wiedział właściwie dlaczego.
? Co was sprowadza na nasze ziemie? ? spytał Tkhri?kshach, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoją przemowę.
Smokowiec nie widział innej możliwości, niż powiedzieć prawdę. Aoi go jednak uprzedził:
? My chcieliśmy złowić zwierzynę, ale nie wiedzieliśmy, że jaszczurowie żyją na tym terenie? My przylecieliśmy to sprawdzić.
Szaman zamruczał na znak, że zrozumiał.
? Nieporozumienia się zdarzają. My jednak jak najbardziej tu mieszkamy, dlatego postąpiliście rozsądnie, nie urządzając od razu polowania.
Aoi zabrał rękę z boku smokowca, po czym zachwiał się odrobinę ? szybko jednak odzyskał równowagę. Tkhri?kshach zwrócił się do niego:
? Najbezpieczniej będzie wyciągnąć strzałę.
? Rana się otworzy ? odparł aves.
Jaszczuroczłek zawołał w swoim języku jednego z pobratymców, któremu podał laskę. Wówczas złapał pocisk wbity w ramię ptakoczłeka, na co ten jęknął.
? Kalderanie, przytrzymaj go ? rzekł do półsmoka. Kalderan zmieszał się, ale postanowił posłuchać szamana: objął Aoiego pomimo jego skrzeczenia.
Tkhri?kshach oparł jedną rękę o ramię avesa, by drugą wyciągnąć strzałę niemal natychmiast. Ptakoczłek wydał jastrzębi okrzyk.
? A teraz stój przez chwilę, kuzynie ptaków ? rzekł jaszczur, odrzucając pocisk, po czym wziął z powrotem laskę i dotknął jej końcem miejsce, w którym była rana. Ku zaskoczeniu Aoiego i Kalderana zaczęła się ona zasklepiać. Po chwili została po niej tylko niewielka plama krwi na piórach.
? Ja? dziękuję ? rzekł ptakoczłek, nie wiedząc, co powiedzieć.
? Nie musisz dziękować ? odparł szaman. ? To duchom przodków zawdzięczasz wyleczenie. Poza tym trzeba było ci to wszystko wynagrodzić.
? Ja się cieszę, ale i tak muszę umyć pióra. Ja mam je tak brudne, że nie mogę na nie patrzeć?
? O to też nie musisz się martwić. Czystej wody mamy pod dostatkiem, jeden z naszych współplemieńców zaprowadzi cię choćby i do rzeki. Jaszczurowie z przyjemnością was ugoszczą. Zechcecie może skorzystać?
? My byśmy bardzo chcieli, ale mamy inne obowiązki ? odrzekł Aoi. ? My musimy lecieć na inny teren na łowy.
? Niedługo nasze plemię wyrusza na wspólne polowanie. Chcemy przede wszystkim zebrać pożywienie na zapasy, nie mamy jednak nic przeciwko wyprawieniu uczty w ramach przybycia takiego gościa jak Kalderan. Nasz wódz z pewnością ucieszy się z tego. Będziemy więc radzi, jeśli zostaniecie.
Kalderan miał wątpliwości, ale postanowił dostosować się do tego, co mówi Aoi. Wreszcie bowiem po upadku Iklestrii spotkał społeczeństwo, które nie oceniało go poprzez uprzedzenia. Kiwnął więc głową na przyjaciela ? ten odpowiedział mu tym samym.
? My zostaniemy ? rzekł aves. ? Ale najpierw ja chcę umyć pióra.
Jeden z jaszczuroludzi zaprowadził Aoiego nad rzekę przy mokradłach, w której ten mógł wyczyścić pióra z krwi i brudu. Na szczęście rana, którą wyleczył mu Tkhri?kshach, była jedyną dość istotną, bo choć tu i ówdzie aves dorobił się drobnych zadrapań i skaleczeń, wszystko wskazywało na to, że niedługo się zagoją. Niemniej chciał umyć się bardzo skrupulatnie, przez co zajęło mu to aż pół godziny. Kalderan i Tkhri?kshach, którzy poszli wraz z nim, wykazali się jednak sporą wyrozumiałością, tym bardziej że półsmok też skorzystał z okazji, żeby się wyczyścić.
Szaman, który jako jeden z bardzo nielicznych z plemienia znał ludzki język, dzięki czemu mógł porozumieć się z gośćmi, zaproponował, że oprowadzi ich po bagnach. Smoczy rycerz i ptakoczłek przystali na to, choć nie wiedzieli, co takiego gad chce im pokazać. Okazało się, że Tkhri?kshach potraktował ten spacer jako dobry pretekst do opowiedzenia o swojej rasie i plemieniu, którego był starszym. Jaszczurowie tworzyli społeczeństwa koczownicze, które stanowiły zhierarchizowane plemiona ? czasem niewielkie grupki, a czasem spore skupiska, liczące nawet kilkuset członków. Nie stawiali wielu zabudowań, jeśli nie mieli pewności, że zostaną na danym terytorium na dłuższy czas, a i wtedy były one bardzo prymitywne. Jako że żyli poza cywilizacją, trudnili się głównie łowiectwem i zbieractwem. Najchętniej zamieszkiwali dżungle i bagna, a także lasy, jeśli mieli pewność, że nie napotkają w nich innych ras. Do izolacji najbardziej nadawały się właśnie mokradła, choć ze względu na niekiedy trudno dostępną zwierzynę zwykle nie osiedlali się na nich długo. Plemię Tkhri?kshacha przybyło tutaj miesiąc temu, obierając sobie z początku dość skromne terytorium łowieckie, które z czasem się powiększało. Aoiemu przyszło wtedy do głowy, że być może dlatego nie zauważył jaszczurów, gdy przyleciał na obrzeża tych bagien kilkanaście dni temu.
Po drodze mijali innych jaszczuroludzi, którzy najczęściej nie nosili nawet symbolicznych ubrań ? wydawało się wręcz, że nagość to dla nich coś naturalnego. ?Avesowie robią to samo? ? pomyślał Aoi. Na jego pytanie, dlaczego Tkhri?kshach w takim wypadku nosi przepaskę biodrową, ten odpowiedział, że jest to przyzwyczajenie z dawnych podróży, którego z sobie znanych powodów nie ma zamiaru zmieniać.
Kiedy szaman przeszedł do wyjaśnień na temat religii jaszczurów, Kalderan zrozumiał, dlaczego został powitany przez niego tak przyjaźnie, a ci, którzy wcześniej odnosili się do niego wrogo, po zganieniu przez Tkhri?kshacha wręcz uklęknęli. Jaszczuroludzie wierzyli w duchy przodków, których traktowali w gruncie rzeczy jak bogów. Wyobrażali ich sobie, o ile półsmok i aves dobrze zrozumieli, jako istoty bardzo podobne do smoków. Z tego względu gadzie społeczności traktowały wielkie jaszczury jak ich posłańców, którzy objawiali jej się, by ochronić przed złymi mocami. Smokowcy, uznani przez jaszczurów za stworzenia legendarne, stali w tej drabinie na niewiele niższym szczeblu. Taka nabożna cześć oddawana ?starszym braciom?, jak określano smoki i smokowców, stanowiła część tradycji ustalonej przez przodków.
W głosie jaszczura czuło się ton osoby natchnionej i widać było, że gdyby tylko mógł, opowiadałby o swojej rasie cały dzień. Aoiego na początku nieco irytowało takie podejście, ale z czasem słuchał wyjaśnień Tkhri?kshacha wręcz z pewną dozą przyjemności. Kalderan natomiast nie miał się do czego przyzwyczajać. To, jak szaman mówił o tym wszystkim, przypomniało mu ballady recytowane przez bardów, obrzędy liturgiczne jego religii i uroczystości, w których miał obowiązek bywać jako smoczy rycerz, a którym zawsze nadawano podniosły charakter. Dlatego bardzo polubił jego opowieść.
Gdy przechodzili niedaleko niewielkiego stawu otoczonego przez drzewa, Aoi zatrzymał się.
? Co to jest, ten kamień?
Kalderan i Tkhri?kshach odwrócili się w stronę avesa, kiedy ten kucał przy kamieniu. Był to twardy głaz sięgający smoczemu rycerzowi do pasa. Uwagę ptakoczłeka przykuwał wyryty pośrodku średniej wielkości wzór: wydrążone płaskie koło przecinające prawy, zewnętrzny kontur półksiężyca.
Szaman rzekł spokojnie:
? To jest kamień obdarzony mocą magiczną. Powiada się, iż przed tym, kto najskrytsze chowa w sobie pragnienie, otworzy się portal, który przeniesie go tam, gdzie będzie w stanie je spełnić.
? Czy ktoś z jaszczurów próbował? ? spytał aves.
Tkhri?kshach spuścił nieco głowę.
? Dwóch już próbowało i portal istotnie im się otworzył. Ale niestety przepadli bez wieści.
Ptakoczłek otworzył idiotycznie dziób, pokazując w ten sposób zdziwienie. Kalderan patrzył na głaz bez emocji.
? Dlaczego wy trzymacie to tutaj? ? Aoi wstał z kucek.
? To cenna spuścizna natury ? odparł Tkhri?kshach. ? W tej chwili nasza to ziemia, ale to nie myśmy postawili ten kamień. Naszym obowiązkiem jest uszanować wolę wcześniejszych jej panów.
Ptakoczłek kiwnął głową i nie zadawał więcej pytań. Poszli dalej.
? Na tym musimy zakończyć naszą pogawędkę ? rzekł wkrótce szaman ? albowiem chciałbym zaprowadzić was przed oblicze naszego wodza. Wtedy chwilowo zamierzam się z wami rozstać.
? Waszego wodza? ? zdziwił się Aoi. ? Skąd my mamy taki honor?
? Rozmówicie się z nim w sprawie gościny. Jako starszy naszego plemienia mogę doradzać, ale nie podejmować decyzje ? to leży w gestii naszego wodza. On też zna wasz język, więc nie musicie się o nic obawiać? A oto i on.
Tkhri?kshach wskazał końcem laski znajdującego się dwadzieścia kroków dalej jaszczuroczłeka. Gad siedział w pozie medytacyjnej na niewielkiej wysepce, otoczonej na szczerym polu wodą. Kalderan i Aoi musieliby brodzić w niej lub wręcz popłynąć, żeby dojść do niego. Szaman wyszedł zza drzew i zawołał słowa w swojej ojczystej mowie. Usłyszawszy je, jaszczur otworzył leniwie oczy, po czym spojrzał na Tkhri?kshacha i próbował przy tym dojrzeć wciąż znajdujących się w zaroślach smokowca i avesa.
? Nie podoba mu się, kiedy ktoś niepowołany przerywa mu medytację ? rzekł Tkhri?kshach do gości. ? Najczęściej każe wówczas płynąć do siebie.
? Ja musiałbym polecieć ? odezwał się Aoi. ? Ja jestem avesem, nie znoszę pływać.
? I to jest metoda? Zresztą widzę, że niepotrzebnie tracę energię na mówienie.
Zobaczyli, jak wódz wskakuje z pluskiem do wody, po czym z finezją wprawionego pływaka podąża w ich stronę. Kiedy dotknął nogami brzegu, zatrzymał się, szukając ogonem punktu oparcia. Następnie powoli wyszedł przed oblicze szamana.
Od swoich pobratymców różnił się dość wyraźnie. Jego zielone łuski miały jeszcze ciemniejszy kolor, gdzieniegdzie też, jak się zdawało, poprzetykany fioletowymi plamami. Był wyższy od Tkhri?kshacha i bardziej umięśniony, tak że Kalderanowi momentalnie skojarzył się ze smokowcem. Zaraz jednak smoczy rycerz upomniał się za mylne spostrzeżenie, ponieważ przeciętny wojownik jego rasy byłby silniejszy od jaszczurzego wodza, aczkolwiek nieznacznie. Z kolei jednak za bliski smokowcowi uchodził jego pysk, który wyglądał bardzo drapieżnie, a odruchowo obnażony przez jaszczuroczłeka rząd kłów tylko pogłębiał wrażenie krwiożerczości. Kolczasta grzywa zaczynała biec od szczytu grzbietu, zmniejszając się bardzo nieznacznie, aż zanikała na czubku ogona. Pazury u pięciopalczastych dłoni i trójpalczastych stóp wyglądały na pielęgnowane do walki bardziej niż u pobratymców.
We wzroku, którym wódz obdarzył Tkhri?kshacha, było coś władczego. Jaszczur przemówił do niego w swoim języku.
? Wódz prosi, żebyście wyszli zza drzew ? rzekł szaman do przybyszów.
Kalderan i Aoi posłuchali. Wódz zbadał tego drugiego od stóp do głów, patrząc mu na koniec w oczy z godnością; aves odniósł niejasne wrażenie, że w jego wzroku była też nutka pogardy. Dopiero gdy jaszczuroczłek zlustrował smoczego rycerza, najpierw wyraźnie spokorniał, a potem uśmiechnął się szeroko. Kiedy spojrzał półsmokowi w oczy, dostrzegł w nich wyłącznie spokojne oczekiwanie.
Uklęknął przed nim na jednej nodze i wymamrotał w swojej mowie słowa, z których biło coś, co Kalderan i Aoi musieli odczytać jako uznanie. Szaman również padł na kolano przed smokowcem.
? Jessstem? ? zaczął zaraz wódz w ludzkim języku ? ?doprawdy? zasz? czy? cony, że mogę gościć? legendarnego kuzyna ssssmoków?
Mowa gada naznaczona była o wiele większymi naleciałościami z języka jaszczuroludzkiego niż Tkhri?kshacha. Wódz bardzo wyraźnie akcentował szeleszczące spółgłoski, a wszystkie ?s? wypowiadał tylko z przeciągłym sykiem; zdawało się też, że niektóre samogłoski wymawia trochę mętnie. Kalderan i Aoi, a szczególnie ten drugi, musieli wytężać uwagę, żeby go zrozumieć.
? Jak się? zwiesz? ? zwrócił się ponownie jaszczuroczłek do smoczego rycerza.
? Jestem smoczy rycerz Kalderan ? odrzekł smokowiec, postanawiając otworzyć się bardziej niż wtedy, gdy szaman spotkał jego i avesa. ? Wodzu jaszczurów, to dla mnie niezmierny zaszczyt być waszym gościem. Dziękuję po wielokroć za przyjęcie nas.
? Ależ nie, Kald?ran? To ja winienem przed tobą? klękać. Ja, Ssekh?tshka, muszę oddać ci hołd. Szamanie? w jakich okolicznościach ssspotkałeś tak? znamienitego przybysza?
? Kalderan i jego przyjaciel zostali zaatakowani przez naszych współplemieńców ? odparł Tkhri?kshach w ludzkim języku. Ssekh?tshka otworzył szeroko oczy ze zdumienia. ? Zdążyłem już ich pouczyć.
? Pouczyć? Ich trzeba ukarać! ? zagrzmiał wódz.
? Rozumiem. Czy mam ich tu przyprowadzić?
? Jak najprędzej.
Szaman wstał z klęczek.
? A zatem czas na mnie ? rzekł. ? Bywajcie.
Kiedy Tkhri?kshach się oddalił, Ssekh?tshka również wstał.
? Więc? chcecie, abyśmy wassss ugościli?
? My tu chętnie zostaniemy ? odparł Aoi. Wódz jednak zaraz spiorunował go wzrokiem, najwyraźniej oczekując odpowiedzi od Kalderana.
? Czy? nasz szaman wsssspomniał, że wkrótce nasze plemię udaje się na? łowy?
Smoczy rycerz kiwnął głową. Aves milczał.
? Tak? Więc ssspecjalnie dla wasss możemy wyprawić? ucztę? Tak nakazuje dana nam przezzz przodków? tradycja. Ugościć każdego possssłańca sssmoczych bogów, również legendarnego. Proszę w imieniu ssswoich pobratymców, byście na niej zosssstali.
? Tak uczynimy ? odrzekł Kalderan.
? Wodzu jaszczurów, ja muszę coś powiedzieć ? odezwał się Aoi. ? My też chcieliśmy polecieć na łowy, więc ja mam pomysł, byśmy my wspomogli wasze plemię zwierzów w złowieniu zwierzyny na ucztę. Ja mówię tylko za siebie, ale nie chcę być bezczynny, jeśli mogę coś zrobić.
Ssekh?tshka zmierzył ptakoczłeka wzrokiem, w którym Kalderan odczytał chłód. Sam smokowiec zesztywniał momentalnie, gdy aves wyraził swoją propozycję.
W końcu wódz kiwnął głową.
? To ciekawy pomysssł, jassstrzębiu. Choć nasze plemię ma? ssswoją metodę łowów, my nie? pogardzimy wssssparciem. Nie oddalajcie się więc zanadto, jeśli pozosssstajecie ssskorzy do pomocy. Ssssmocze issstoty i ich? przyjaciele? zawsze sssą mile widziani. Przyjmujemy wassss otwarcie. Tymczasssem, jeśli pozwolicie, wrócę do? sssswoich zajęć.
Ssekh?tshka ukłonił się nisko, na co Kalderan i Aoi skinęli głowami, po czym oddalił się z powrotem na swoją wysepkę. Smokowiec i aves ponownie weszli między drzewa.
18 komentarzy
Rekomendowane komentarze