Skocz do zawartości

OkiemNiepiszącego

  • wpisy
    8
  • komentarzy
    32
  • wyświetleń
    3773

Powrót (i alkoholowe rozważania)


Geninus

747 wyświetleń

nicubunu_Beer_mug.png

Niedawna choroba wyłączyła mnie na kilka dni z wszelakiej twórczej aktywności.Pr zleżałem w łóżku praktycznie się z niego nie ruszając. Jednak jak każda niedogodność tak i ta dała mi możliwość przemyślenia paru spraw i nakierowaniu się na ich rozwiązanie.

Dziwnym trafem przyszło mi do głowy rozmyślenie o alkoholu. A konkretniej, o tym jaką rolę odgrywa alkohol wśród moich rówieśników. Cóż...wnioski są raczej przygnębiające. Od razu uprzedzam,że nie jestem z patologicznej rodziny i mieszkam w zwyczajnej dzielnicy, tzn. z paroma stałymi dresami, grupką maniur i całą masą mniej lub bardziej, przeciętnych dzieciaków. Nikt tu też nie lata z maczetami. A wracając do meritum. Meritum jest takie,że chleją (nie bójmy się użyć tego słowa) wszyscy.

To nie tylko kwestia moich przemyśleń i obserwacji. Sięgnąłem do statystyk i tylko się utwierdziłem w racji. Jako Polacy jesteśmy w czołówce Europy jeśli chodzi o spożycie alkoholu na głowę, także liczba ludzi, którzy mają kontakt z alkoholem i piją w przedziale wiekowym 15-20 lat oscyluje w okolicach 80%, zasadniczo większość osób wokół nas pije.

Czy to źle? Nie ma sensu mówić o skutkach zdrowotnych. One mało kogo przekonują. Zresztą ta argumentacja nie działa także w przypadku innych używek jak papierosy i narkotyki. Ja się skupie na skutkach społecznych, które o wiele bardziej mnie interesują i myślę też,że lepiej przemawiają do wyobraźni.

Generalnie picie zaczyna się w gimnazjum. Powody są różnorakie:ciekawość,chęć zaszpanowania,dopasowania się do grupy,obawa przed utratą statusu osoby towarzyskiej itd. Sam w czasach gimbazy zauważyłem już mocno niszczycielski dla stosunków międzyludzkich i ludzkiej kreatywności rodzący się w tamtym czasie, zwyczaj raczenia się procentami przy praktycznie każdej,KAŻDEJ okazji towarzyskiej w większej grupie. Jest to krzywdzące z 2 powodów:

- nie musisz nawet za lubić czy znać ludzi z którymi przebywasz.Alkohol i tak wprowadzi więcej kolorów do rzeczywistości, da też możliwość rozwiązania języków. Sam też nie musisz być ciekawy jako osoba czy mieć jakoś rozwinięte umiejętności interpersonalne, po prostu procenty dadzą Ci odwagę i uczynią mocnym w gębie.Owszem to często inaczej wygląda,ludzie szybko "padają" czy robią głupie rzeczy. Po prostu możesz wyłączyć myślenie przy spotkaniu z ludźmi, co jest sprzeczne z samą ideą spotkania

- rodzi się nawyk, który promieniuje na nasze społeczeństwo od góry do dołu.Dają przykład rodzice i robią to też dzieci.Właściwie to są dwie rzeczy.Pierwsza to umiejętność wyszukania powodu do "oblania" nawet najbardziej błahej rzeczy.Druga to kiedy jest spotkanie z większą liczbą osób i/lub w ważnej sprawie to bez alkoholu się nie obejdzie. I nie są ważne ilości czy rodzaj. Alkohol ma być i basta!

Te 2 kwestie robią się szczególnie męczące w późniejszym,dojrzalszym życiu. Człowiek przestaje się obracać tylko w kręgu szkolnych/osiedlowych znajomych i poznaje zupełnie nowych ludzi.A tacy ludzie są różni.Są pomiędzy nimi także abstynenci, bądź osoby,które po prostu pić nie lubią za często. I to rodzi problem, bo jak tu się spotkać bez %? Choćby tylko zwyczajny wypad do knajpy na jeden browar? Są osoby dla których nie wchodzi to w grę,a głupio tak pić przy kimś samemu (wszak picie jest czynnością towarzyską). Właśnie tego typu nawyki alkoholowe wyniesione z lat szczenięcych stawiają sztuczne bariery pomiędzy ludzi. Mnie to rzuciło się w oczy na studiach. Grupy osób,które robiły projekty wspólnie i świetnie się dogadywały,niezbyt chciały gdzieś wyjść po zajęciach alkoholizować się.

Owszem jest coś takiego jak asertywność. Ale z drugiej strony człowiek nie jest samotną wyspą i chciałby spędzić czas z ludźmi,których lubi. Naturalnie problem przeze mnie opisywany dotyczy nielicznych, (nie)pijących.Większość nie ma oporu,nawet nie widzi w tym problemu. Ale patrząc z "wyższej perspektywy" to gdybyśmy podliczyli ile razy spotkanie towarzyskie skutkuje tym,że w moim organizmie krąży trucizna, a ile razy takiej sytuacji nie ma, to może zaczęlibyśmy się zastanawiać czy coś z nami nie tak? Może to jakaś zakamuflowana w Polakach, głęboko ukryta depresja, która każe nam się podtruwać ilekroć widzimy się z bliźnim? Samo picie jest czynnością przy, której(tak zaobserwowałem) większość ludzi ma problem, jeśli nie pije w towarzystwie innych pijących.Zawsze to rodzi jakiś kłopot,dyskomfort z jednej, bądź drugiej strony. Pijący będą zachęcać "choćby do małego kieliszka", ale też dopytywać się "a właściwie dla czego nie pijesz?". Nie pijący, może w zależności od towarzystwa się z nimi użerać tłumacząc dlaczego w dawnym momencie nie chce,wściekać się wewnętrznie na natrętów, bądź też czuć nieswojo w miarę odpływu reszty kompani w siną dal nieświadomości. Zawsze rodzi to jakieś mniej lub bardziej niekomfortowe sytuacje.

2828022.jpg

To zjawisko najbardziej powszechne. Innym towarzyszącym nam, pokoleniu przyszłych alkoholików (tak będzie) jest iluzja. OGROMNA Iluzja wpajana nam przez rodziców, szkołę i popkulturę. Potęga tej iluzji dotyczącej alkoholu opiera się na prostocie. A "prawda" ta brzmi: alkoholik to żul.

Żul.Lump.Pijak.To nam staje przed oczami, kiedy myślimy o tej chorobie, kiedy o tym słyszymy.Nieumyty,śmierdzący z przekrwionymi oczami i czerwoną mordą facet. Bezrobotny, włóczy się bez celu, w domu żona i dzieci głodne,biedne, dodatkowo je jeszcze katuje.

Prawda jest inna. Najłatwiej wskazać ekstremalne przypadki. Ale większość alkoholików taka nie jest i nie będzie. Do ludzkiej świadomości obrazek żula, przebija się gładko. Informacja,że istnieje wiele rodzajów alkoholizmu i to jest tylko jeden z nich, już taka łatwa do zaadaptowania nie jest. Tak samo jak fakt,że alkoholizm to dla człowieka nim dotkniętego jest czymś niezwykle wstydliwym i co będzie wypierał nawet przed sobą, a dopiero co przed otoczeniem. Nie mówi się o tym,że jest coś takiego jak alkoholizm wysoko funkcyjny, gdzie człowiek teoretycznie żyje tak jakby był wolny, ale mimo to jest dalej alkoholikiem.

Mając 20 lat sam ma problem z dostrzeżeniem tej prawdy. Nie mówiąc już o ludziach wokół. Bo zastanówmy się. Czy mając kilkanaście lub 20-parę lat potrafilibyśmy dostrzec alkoholizm u siebie, bądź u przyjaciół,znajomych?

Ja uważam,że w dzisiejszych czasach,nasze pokolenie nie jest wstanie. Dla nas nie ma alkoholików, wśród nas. Są lubiący melanże, towarzyscy, imprezowicze. Są koneserzy danych trunków. Zdarzając się tacy co dla nas ulegają wpływom innych, ale to inni są winni, ten jest niewinny, nic mu się właściwie nie dzieje, tylko ulega sugestii. Ale alkoholików w żadnym wypadku nie ma.

Gdyby porównać alkoholika do owada, to dzisiejsza rzeczywistość dostarcza możliwości niezwykle udanego okresu inkubacyjnego. Zaczynasz się rozwijać w gimbazie, zapuszczasz kokon wlewając w siebie procenty. W szkole średniej kontynuujesz dzieło bez większych przeszkód. Zaś po 5 latach studiów jesteś już "pięknym" alkoholowym motylem. Środowisko naturalne jest doskonałe do rozwoju. Mieszkasz z rodzicami, którzy żywią i dają pieniądze tak potrzebne do nałogu. Nie troszczysz się więc o lokum. Otoczenie wokół nie widzi problemu.Imprezy,pogawędka przy piwie, łiskacz lub browarek do filmu. Nikomu to nie przeszkadza. Tylko,że otoczenie najpewniej też jest uzależnione. Nie zawalasz sprawdzianów,kolosów itd, więc się nikt nie czepia. Masz swoje zainteresowania, może nawet lubisz uprawiać sport. Dziewczyna/chłopak też nic nie widzą.Przeciwnie jesteś przecież fajny, wygadany,towarzyski czasem pójdzie z tobą na impreze. Jak się urwie film to nic złego, kolejny temat do późniejszego śmiechu przy wspominkach.

A potem to wszystko według mnie będzie się sypać. Wyprowadzka od rodziców i zdanie na siebie. Nikt nie posprząta mieszkania, a ty jesteś wciąż na rauszu po kolejnym melanżu. Jak nie będzie dobrej pracy po studiach, to źródło gotówki niezbędnej do picia zacznie się wyczerpywać. Sama praca też będzie trudna. Trzeba wytrwać do weekendu, za wszelką cenę. Bo jak by się wcześniej zaczęło to będzie przypał na następny dzień w robocie. A partner? Dziewczyna/chłopak, którzy wcześniej byli tacy fajny, tacy towarzyscy, zaczną być problemem. Kolejny piątek z rządu ze zgonem. Kolejny sobotni wypad z kumplami. Nagle ta cała "fajność" i "swojskość" zaczyna przeszkadzać i to coraz bardziej natarczywie.

Powstaje pytanie czy ten nakreślony w zarysach scenariusz, będzie za lat 10-15 dla naszego pokolenia powszechny. Czy ograniczymy picie, zupełnie zaprzestaniemy, czy też pójdziemy w ciąg?

11 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Dwie bliskie mi osoby mają problem z alkoholem. 90% ludzi, których znam chleje co sobotę. Nie znam nikogo, kto po alko jest spokojny. Mirek z wioski spalił się po tym, jak nietrzeźwy zasnął z fajką.

Link do komentarza

Nie ruszyłam alkoholu, choć skończyłam osiemnastkę jeszcze na początku marca.

Nie ciągnie mnie do picia na umór, bo wiem, w jaki sposób etanol oddziaływuje na mózg i układ nerwowy. Poznałam co najmniej dwie osoby, które miały problem z alkoholem w rodzinie. We własnym domu dowiedziałam się, czym jest kultura picia. Nie wyobrażam sobie jazdy samochodem "pod wpływem".

Wielka szkoda, że tej lekcji nie odrobiła większość ludzi.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Pewnie byłbym jednym z tych, których opisujesz w artykule, bo wpadłem w gimnazjum w takie sobie towarzystwo, ale rodzice szybko ustawili mnie do pionu, za co im dziękuję. Teraz właściwie nie piję alkoholu, piwo do meczu to dla mnie niezrozumiały zwyczaj, rzadko też wpadam na jakieś typowe imprezy, więc zdarzają mi się i wielomiesięczne okresy bez procentowych trunków.

Nie wiem, co robią inni ludzie z moich studiów, ale nie wydaje mi się, by dużo z nich "chlało na umór" co weekend. To widać po prostu. Wiadomo, zawsze trafi się kilku "bananowych" chłopców z bogatych rodzin, ale to kropa w morzu. W liceum było za to pod tym względem gorzej i często słyszałem, czego to w klubie jakiś tam nie zrobił (przemycił alkohol pod kurtką, hehe, taki sprytny. Nigdy nie zrozumiem idei łażenia do drogich klubów, ale to temat na inną rozmowę).

  • Upvote 1
Link do komentarza

W gimnazjum się w towarzystwie pijącym nie obracałem, aczkolwiek ono istniało. Za to w LO byłem objęty klasowym ostracyzmem ze względu na to, że nie piłem alkoholu i nie chodziłem do klubu przynajmniej raz w tygodniu. Podobnie na studiach ciężko jest poznać kogoś nowego inaczej niż pijąc z nim na jednej imprezie. Sztuka luźnej rozmowy bez otępiających środków stała się naprawdę rzadka wśród ludzi naszego pokolenia.

Link do komentarza

Pewnie byłbym jednym z tych, których opisujesz w artykule, bo wpadłem w gimnazjum w takie sobie towarzystwo, ale rodzice szybko ustawili mnie do pionu, za co im dziękuję. Teraz właściwie nie piję alkoholu, piwo do meczu to dla mnie niezrozumiały zwyczaj, rzadko też wpadam na jakieś typowe imprezy, więc zdarzają mi się i wielomiesięczne okresy bez procentowych trunków.

Nie wiem, co robią inni ludzie z moich studiów, ale nie wydaje mi się, by dużo z nich "chlało na umór" co weekend. To widać po prostu. Wiadomo, zawsze trafi się kilku "bananowych" chłopców z bogatych rodzin, ale to kropa w morzu. W liceum było za to pod tym względem gorzej i często słyszałem, czego to w klubie jakiś tam nie zrobił (przemycił alkohol pod kurtką, hehe, taki sprytny. Nigdy nie zrozumiem idei łażenia do drogich klubów, ale to temat na inną rozmowę).

Picie wcale nie musi być związane z pieniędzmi, jak sugerujesz w swoim komencie. Spotkałem ludzi, którzy pochodzili z rodzin biedniejszych i też pili. Druga rzecz to picie na umór. Nie poruszyłem tego w swoim wpisie, ale dla mnie picie stałe, bez upijania się np.codziennie jakieś winko w małych ilościach, jest równie niebezpieczne co zgon za zgonem.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Jasne, sam znam też takich, którzy z powodów finansowych muszą zadowolić się tanimi "smakołykami", które spożywają sobie w domowym zaciszu albo na wiejskiej dyskotece.

Co do codziennego popijania wina - nie wiem, na ile może się to przerodzić w coś poważnego. Chyba, że takie popijanie to już coś poważnego, choć z pozoru na to nie wygląda.

Link do komentarza
Może to jakaś zakamuflowana w Polakach, głęboko ukryta depresja, która każe nam się podtruwać ilekroć widzimy się z bliźnim?

A może po prostu ludzie po alkoholu czują się fajnie? Czy to, że młodzi ludzie chcą się dobrze bawić naprawdę jest takie nieoczywiste? A że łatwiej im to przychodzi przy piwie? Na trzeźwo też trzeba coś razem robić, a do tego potrzebne są wspólne zainteresowania (sport, filmy, gry, eventy, you name it). Łatwiej jest znaleźć kogoś z kim można się nadziabać i gadać o bzdurach (dużo ludzi to lubi) niż kogoś, z kim można wybrać się na rower za miasto. Co nie znaczy, że się nie da.

Szczerze mówiąc nie rozumiem też jak można odczuwać dyskomfort będąc trzeźwym na imprezie. Może będąc w nowym towarzystwie, ale w gronie znajomych, którzy wiedzą, że nie pijesz?

Alkohol jest niebezpieczny i szkodzi w nadmiarze (jak większość rzeczy na tym świecie), ale większość jednak z tego gimbazjalnego chlania na umór wyrasta i jakoś w społeczeństwie funkcjonuje (przynajmniej z mojego doświadczenia).

Link do komentarza

Jakież to zabawne, że przez bezmyślną ezgystencję ludzi (porównaniu do lemingów jak najbardziej trafne) i uwarunkowanie kulturowe etanol i nikotyna są legalne. A tak naprawdę są to narkotyki, substancje działające rekreacyjnie na CNS.

Pomijając fakt, że mamy do czynienia tak naprawdę z objawem/skutkiem czegoś znacznie gorszego (prymitywnienie ludzi na skalę globalną), to nie przesadzałbym z kreowaniem katastrofalnych scenariuszy przyszłości z powodu pijaństwa (a nie alkoholizmu, to dwie różne rzeczy; jako była osoba uzależniona - choć akurat od palenia tytoniu, a nie picia - bardzo dobrze znam różnice) w Polsce (czy też, trochę na mniejszą skalę, na całym świecie). Nawet pijąc co tydzień człowiek potrafi normalnie funkcjonować, studia mi to wiele razy udowodniły. Ponadto substancje o działaniu rekreacyjnym zawsze były i będą w społeczeństwie ludzkim obecne, bo ludzie - zwłaszcza współcześnie - lubią przyjemność, a jeszcze bardziej lubią szybką i łatwą przyjemność.

I nie przesadzałbym ze szkodliwością "towarzyskiego" picia - ostatecznie etanol to nie opiaty, a nawet pijąc wódkę można (jeśli się chce, naturalne) prowadzić kulturalne i ciekawe rozmowy (chociaż to akurat może być specyfika mojego kierunku studiów).

Link do komentarza

Moim zdaniem picie alkoholu nie jest jakoś bardzo złe, grunt to znać umiar, zawsze trzeba wiedzieć kiedy przestać. Dużo gorsze jest palenie i to według mnie jest o wiele gorszym problemem. Sam nigdy nie paliłem i nie zamierzam, tego postanowienia będę się trzymać po wieki.

Link do komentarza

Trzy z moich związków skończyły się własnie przez picie. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego moje ówczesne partnerki, mimo dwudziestukilku lat na karku i pokończonych szkołach, nie chcą iść do roboty, tylko myślą ciągle o imprezach.

Na dobre jednak mi to wyszło. W końcu strasznie mnie zmęczyły te "imprezy" (na ogół siedzenie na tyłku i chlanie) i spowodowały, że od dwóch lat zwyczajnie nie tykam alkoholu. Zwyczajnie zacząłem się tym brzydzić (choć miałem tendencje do ostrego przeginania).

Ale to też powoduje innej natury problemy:

dwa lata temu ilość moich znajomych tak dramatycznie zmalała, że aż szok :]. I nawet mi to pasuje. Sam teraz nie za bardzo rozumiem, po co się z nimi zadawałem.

No i najważniejsze - w końcu jestem w stanie odłożyć parę stówek z wypłaty :D.

  • Upvote 2
Link do komentarza

Całość Twojego wywodu sprowadza się do "Ja nie piję i uważam się za bardziej światłego od maluczkich, którzy raczą się trunkami alkoholowymi".

Zdrowo nadużywasz pojęcia HFA. Owszem tacy ludzie istnieją, ale nie w takiej ilości o jakiej mówisz. Pomijasz fakt, że istnieje wiele stanów pośrednich jak np. picie w sposób normalny (lampka wina do obiadu czy pójście na piwo-dwa w piątek czy w sobotę, co jest nie tylko nieszkodliwe dla zdrowia, ale i pożyteczne), czy po prostu nadużywanie alkoholu, ale nie alkoholizm (to ogromna różnica).

Znam mnóstwo ludzi w moim wieku pijących sporo. Sam aniołkiem nie jestem. Nie mam jednak parcia na imprezę lub bycie fajnym (często wolę nawet po prostu spotkanie i rozmowy w kilkuosobowym gronie), a po alkoholu z ludźmi z mojego otoczenia prowadzimy zarówno dyskusje o bzdurach jak i na poważne tematy. Nigdy nie uważałem ludzi potrafiących być dowcipnymi i rozmownymi nie pijąc na imprezach za mniej fajnych. Owszem czasami padało pytanie czy nie pije np. z powodu antybiotyku czy w ogóle. Raz. I tak jak nie uważam ich za gorszych, tak nie uważam za takiego siebie tylko dlatego, że lubię się czasami napić. Co więcej - ja lubię smak dobrego piwa, wina czy miodu pitnego.

Co do "sypania się pokolenia", to nie wiem co Ci o swojej młodości opowiadali rodzice, ale moi byli ze mną szczerzy. I dzięki temu wiem, że zarówno oni jak i ich znajomi też pili i imprezowali na studiach sporo. A później przyszła praca i dzieci. I jakoś sobie radzą, a dzięki temu, że za młodu się wyszaleli to nie są rozgoryczeni że latka poleciały i nie imprezuje się codziennie.

Wyprowadzka od rodziców i zdanie na siebie. Nikt nie posprząta mieszkania...

No tak - ponieważ mam burdel w mieszkaniu to jestem niesamodzielnym zerem...

  • Upvote 2
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...