Zagrajmy w Final Fantasy VII - część 01
Można powiedzieć, że lubię Final Fantasy VII. Nawet bardzo lubię. Właściwie to spędziłem przy tej grze mniej więcej 1000 godzin, starając się znaleźć wszystko i wymaksować co tylko się da. Wątek główny przeszedłem około trzydziestu razy, starając się poskładać wszystko do kupy, gdyż gra nie ułatwia zrozumienia całości (choć w FF8 już pojechali z tym po bandzie i pamiętam, że kiedyś spędziłem blisko cztery godziny na próbach przybliżenia Aidenowi fabuły "ósemki" i wyjaśnienia, dlaczego tej gry nie lubię). Co roku w Sylwestra w ramach świeckiej tradycji muszę pójść swoją najbardziej wymaksowaną ekipą naklepać finałowego bossa, choć w sam wątek główny nie grałem już od ładnych paru lat.
Do teraz.
Patrząc z perspektywy czasu z pełną mocą mogę stwierdzić, że FF7 to jedna z najważniejszych gier w moim życiu. Gra miała premierę w 1997 roku, jednak jako zadeklarowany fanboj Nintendo 64 ostentacyjnie olewałem z góry na dół ten megahit na PlayStation. Owszem, przeczytałem słynną recenzję z Neo (po latach do jej popełnienia przyznał się Adrian Chmielarz, jeśli dobrze pamiętam) i zapoznałem się z opisem przejścia autorstwa Banana, żeby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, ale mimo to nadal wiedziałem niewiele. Dostępu do netu nie miałem, do powstania YouTube zostało jeszcze ładnych parę lat, nikt w okolicy gry nie miał. Tak dotrwaliśmy do początku roku 1999, gdy ja i mój kolega (tak, kiedyś takiego miałem - aż dziwne, jak sobie teraz przypomnę) ogrywaliśmy Legend of Zelda: Ocarina of Time na swoich N64, a młodszy brat kolegi - który był fanem PlayStation - zaczął grać w FF7. Dowiedziawszy się o tym fakcie rzecz jasna zaprosiłem się, by zobaczyć co to za cudo. Akurat brat kolegi wtedy startował do Gi Nattaka (lokacja: jaskinia w Cosmo Canyon), którego nie mógł pokonać (nikt z nas wtedy nie wiedział, że wystarczy cisnąć w niego Phoenix Downem i walka wygrana) i obejrzałem ten fragment. Dość powiedzieć, że gra wydała mi się wtedy śmiesznie zła: nieoteksturowane modele nie miały startu do grafiki z N64, muzyczka to był zbiór nieskomplikowanych pisków... Pamiętam, że wyśmiałem tę grę wtedy - fakt, że kompletnie nie trawiłem mangi i anime, też nie pomógł w zrobieniu pozytywnego pierwszego wrażenia.
Mimo to byłem szalenie ciekaw, co się dzieje na końcu tej gry. Chciałem po prostu zobaczyć, jak taka gigantyczna przygoda na trzech CD (!) z których ostatni został najwyraźniej przeznaczony w większości na outro (!!) się kończy. W końcu młodszy brat kolegi uporał się z Gi Nattakiem i z resztą gry i nagrał mi na kasetę VHS swoją walkę z finałowym bossem oraz outro. Gdy finałowy boss odpalił pewien ekstremalnie efektowny atak, Super Nova, to mój piętnastoletni umysł długo nie mógł uwierzyć w to, co widzi. (Owszem, Super Nova kompletnie nie pasuje do reszty gry i w pierwotnym japońskim wydaniu gry nawet jej nie było, ale efektowna była niesamowicie.) Ale skoro dało się nagrać finałową walkę, to poprosiłem o nagrywanie całej gry - i tak poznałem FF7, w porcjach od jednej do trzech godzin co parę dni, na kasetach VHS. I wtedy też postanowiłem: chcę to mieć dla siebie. Oglądanie kaset miało miejsce od marca gdzieś do kwietnia albo maja, aż do finałowej walki ("Barret go zabił! Ungarmaxem!"), ale wtedy już było jasne, że będę w to grał sam. I stało się to już w lipcu (mniej więcej wtedy, gdy Michał Listkiewicz zostawał prezesem PZPN) i zabrałem się do maratonu grania, który trwał gdzieś tak do października. Nigdy później nie grałem w nic tak intensywnie: budziłem się gdzieś około ósmej, żeby obejrzeć powtórkę "Czarodziejki z Księżyca" (nienawiść do mangi i anime zmieniła się w niezdrowe zainteresowanie za sprawą FF7 właśnie) a potem Fajnal na okrągło, aż do nocy, i tak dzień w dzień. Nie żałuję niczego.
Jakoś w tamtym roku FF7 wylądowało na Steam i sprzedawało się dosyć dobrze, szkoda tylko, że - sądząc po statystykach achievementów - mało kto w tę grę w ogóle zaczął grać. Owszem, do wersji PC można wrzucić mody poprawiające wiele rzeczy (przede wszystkim grafikę), jednak dla mnie - osoby, która spędziła tyle czasu z wersją konsolową - te możliwości modowania nie są żadną atrakcją. Dodatkowo można zakupić zestawy z dodatkowym expem czy kasą, na wypadek gdyby ktoś utknął w FF7, co uważam za szokujące i absurdalne, ponieważ ta gra jest niezwykle wręcz łatwa i nie wymaga żadnego grindowania, by ukończyć wątek główny.
Przypuszczam, że przeciętnemu polskiemu graczowi FF7 (czy w ogóle konsolowe klasyki) nie jest specjalnie znane. Przez lata ta gra obrosła również wieloma opiniami (no, stereotypami), które wspomniany Przeciętny Polski Gracz może przeczytać na stronach typu 4chan, Reddit itd. i które przyjmuje, nie znając samej gry. Połączcie to z relatywną łatwością nagrywania gameplaya (parę miesięcy temu kupiłem stosowne urządzenie) i chęcią przejścia ponownie FF7 po ładnych paru latach przerwy i macie: Let's Play, a przynajmniej pierwsza jego część:
Szkoda tylko, że nagrywanie głosu łącznie z dźwiękami z gry wywołało obrzydliwe piszczenie, które w dalszej części letsplaya troszkę słabnie, ale mimo to mocno przeszkadza i nie powinno się znaleźć w nagraniu - na szczęście ten problem już wyeliminowałem. Tak, zamierzam przejść całą grę - robię to głównie dla siebie, by przypomnieć sobie wszystkie szczegóły (a trochę już zapomniałem, trzeba przyznać), a jeśli ktoś to obejrzy i faktycznie zapozna się z grą, która wprowadziła wiele trendów (i dobrych, i złych) do współczesnego świata gier - to tym lepiej. Pierwsza część rzuca nas od razu w środek akcji terrorystycznej, a potem napięcie tylko rośnie - zapraszam!
- 13
20 komentarzy
Rekomendowane komentarze