Z Resident Evil 6 wrażeń kilka
Pewnie wielu z was się ze mną nie zgodzi, ale uważam Resident Evil 5 za strasznie nieudaną grę. Nawet równie słaba ?trójka? była bardziej przyjemna. Zapowiadało się pięknie: next-genowa oprawa, powrót dobrze znanych (acz nieco zapomnianych) bohaterów, arcywróg serii jako główna siła napędowa fabuły. To nie mogło się nie udać. A jednak, Capcom chyba do końca nie wiedział jak ma wyglądać gra, i dostaliśmy przeciętnego shootera z przestarzałym systemem rozgrywki. Z jednej strony jesteśmy zalewani falą biegających i rzucających w nas toporami wrogów, z drugiej nie mamy możliwości swobodnego biegania na boki czy nawet chodzenia przy celowaniu. Do tego ten beznadziejny, niedopracowany i wprowadzony na siłę co-op, ze wszystkimi swoimi konsekwencjami (brak pauzy przy wejściu do inventory itd.). Jako fanboj serii grę ukończyłem, ale nie uważam tej produkcji za specjalnie udaną. Z tego też powodu pierwszy trailer RE6 zostawił mnie ze szczęką przy ziemi i z głową pełną nowych nadziei. Ale do rzeczy.
Fabularnie gra jest wielka, to trzeba sobie od razu powiedzieć. Mimo że to kolejny odcinek telenoweli z cyklu ?bohaterowie kontra bioterroryzm?, to rozmach z jakim to wszystko jest stworzone zasługuje na słowa uznania. Mamy trzy duże kampanie przeplatające się ze sobą, i jedną dodatkową, nieco krótszą. Każda opowiada historię innego bohatera, i każda jest na swój sposób wyjątkowa. W pierwszej opowieści śledzimy losy Leona S. Kennedy?ego, znanego głównie z części drugiej i czwartej specjalnego agenta do spraw bioterroru, wrobionego w zabójstwo prezydenta. W próbach oczyszczenia się z zarzutów pomaga mu agentka Helena Harper, która - jak się później okazuje - również ma swój udział w całym zamieszaniu z nowym wirusem. Cała kampania jest zdecydowania najspokojniejsza. Mamy dużo typowych zombiaków, nieco więcej szukania kluczy i przełączników niż strzalania, dużo mniej amunicji i miejsce akcji przypominające klimatycznie Raccoon City. Ewidentnie próbowano nawiązywać do starszych odsłon RE, co IMO udało się całkiem nieźle. W drugiej z opowiadanych historii wcielamy się w kolejnego dobrze nam znanego bohatera, czyli Chrisa Redfielda. Tym razem jednak fabuła jest bardziej emocjonalna i opowiada o próbie walki z demonami przeszłości i zmierzenia się z własnymi słabościami. Do tego zakończenie jest chyba najbardziej poruszającym i emocjonalnym ze wszystkich Residentów do tej pory, nie będę nic spojlerował, lepiej sprawdzić samemu. Ta część gry jest całkiem inna nie tylko pod względem przedstawionej historii, ale i rozgrywki. Wzorem RE5 postawiono większy nacisk na akcję, co sprawdziło się świetnie, dzięki nowemu systemowi, do którego wrócę w późniejszej części artykułu. Ostatnia z głównych kampanii porusza wątek Jake?a Mullera, najemnika z Europy, który okazuje się być synem znanego dobrze z poprzednich odsłon Alberta Weskera i pomagającej mu w ucieczce Sherry Birkin, której fanom starych Residentów raczej nie trzeba przedstawiać. Co tu dużo mówić, ta kampania jest najbardziej innowacyjna w ramach serii, ale jednocześnie najsłabsza i najbardziej przekombinowana. Większą część gry uciekamy przed Ustanakiem, mutantem przypominającym nieco Nemesisa z części trzeciej, która to ucieczka niestety ogranicza się do masy QTE, które mimo że efektowne, dość szybko zaczynają męczyć. Do tego sama historia jest w gruncie rzeczy nieciekawa: zaczyna się w dziwnym momencie, kończy nijak i jest bardzo poszarpana. Jedyny jej plus to sceny spotkań z innymi bohaterami, zwłaszcza Leona z Sherry i Chrisa z Mullerem. Na samym końcu dostajemy krótki epizod z Adą Wong i możemy obejrzeć poszczególne sceny z trzech poprzednich części z jej perspektywy.
Cóż, o fabule można by było napisać krótki referat. Jak pisałem na początku, jej rozmach jest ogromny, ilość postaci i wątków poraża, i co najważniejsze, mimo wszystko udało się zachować spójność wszystkich historii, mimo że te wielokrotnie się ze sobą mieszają i przeplatają. Poza tym historie są dość długie, przejście całej gry na normalnym poziomie trudności, ze wszystkimi cut-scenkami zajęło mi coś koło 30 godzin, co może nie jest wynikiem niesamowicie wielkim, ale w porównaniu z dzisiejszymi tytułami które kończy się w 6-8 godzin jest co najmniej dobrze. Nie da się jednak ukryć że po śmierci Weskera w części piątej obecne uniwersum RE jest wyeksploatowane do granic możliwości i każda kolejna akcja, każdy nowy wróg i każda nowa część jest bardzo naciągana i IMO trochę mało wiarygodna. Nie myślałem że to kiedyś powiem, ale serii przydałby się już chyba restart. Albo porządny arcywróg na kilka kolejnych części, żeby nie trzeba było tworzyć jednorazowych i niewiele wnoszących do całości epizodów jak Ganados czy cała intryga z części szóstej, która zaczyna i kończy się wewnątrz jednej części, prawdopodobnie bez większych skutków na przyszłość.
Fabuła fabułą, ale to jednak nie ona jest najważniejsza w tej części. Najważniejszy jest gameplay, który przeszedł bardzo poważny lifting. Capcom zdecydował się w końcu w którą stronę zamierza iść ze swoją flagową serią i skutki tych decyzji wyszły grze na dobre. Zapomnijcie już o strzelaniu z miejsca czy utrudnionym unikaniu wrogich ataków, nowy Resident zdecydował że chce być grą akcji i ma taki system rozgrywki na jaki gra akcji zasługuje. Teraz możemy biegać na boki, biegać sprintem, robić przeróżne uniki i przewroty, strzelać bez dokładnego celowania i poruszać się, jeśli jednak przycelować postanowimy. Do tego w miarę sensownie chowanie się za ścianami, robieni ślizgów i doskoków i jeszcze kilka innych rzeczy. Teraz gra się w to tak, jak powinno się już było grać w część piątą: jak w pełnoprawną grę akcji, a nie niezidentyfikowaną mutację survival horroru ze strzelanką. Niestety, nie wszystkie skutki opuszczenia survivalowych założeń wyszły grze na plus. Najbardziej widocznym problemem jest liniowość gry. Poza kilkoma momentami w kampanii Leona, praktycznie cały czas idziemy przed siebie jak po sznurku, niczym w jakimś Call of Duty. Owszem, są porozrzucane po etapach sekrety, są etapy w których musimy szukać różnych rzeczy i przedmiotów, odpierać ataki wrogów czy szukać sposobów na załatwienie przeciwników, jednak jako całość gra bardzo dużo straciła na nieliniowości, i z reguły pędzimy przed siebie, od checkpointa do cut-scenki itd. Nie jest to wadą samą w sobie, a po prostu innym założeniem rozgrywki, które niekoniecznie muszą się podobać. Zawodzą też bossowie, bo mimo że świetnie zaprojektowani są strasznie mało wymagający, i na dobrą sprawę walka z nimi ogranicza się do wpakowania w nich jak największej ilości amunicji. Żadnego polotu i finezji.
Graficznie to taka ?piątka? po liftingu. W grze użyto nowszą wersję dobrze znanego silnika MT Framework, i to widać. Jest więcej efektów, więcej rozmyć i cieni, ale ogólnie gra wygląda niewiele lepiej niż część piąta. Za to sama stylistyka zasługuje na plusa, zarówno mroczne miasto z pierwszej części gry, z cieniami skaczącymi po ścianach, zimowe plenery ze śnieżycami rodem z Lost Planet, jak i pstrokate i kolorowe Chiny, wszystko robi naprawdę dobre wrażenie, i widać że graficy postarali się przy swojej pracy. Podobnie ze ścieżką dźwiękową, jest dużo więcej muzyki niż w poprzednich częściach i mimo że nie zapada w pamięć to tworzy doskonałą atmosferę i zagrzewa do walki, kiedy to jest potrzebne. No i optymalizacja, gra mimo wszystko ma bardzo sensowne wymagania i potrafi działać sprawnie nawet na nie najnowszych komputerach. Także warstwie technicznej nie można kompletnie nic zarzucić.
Osobny akapit warto poświęcić opcjom sieciowym gry. Dla jednych lepiej, dla innych niekoniecznie, ale wzorem dzisiejszej mody, każdą z głównych kampanii można przejść z innym graczem w trybie kooperacji. Jednak co jeśli nie mamy zamiaru grać ze znajomym czy innym graczem z sieci? Niestety, na taki pomysł Capcom nie wpadł przy projektowaniu części piątej, przez co Sheva przez cały czas była wrzodem na tyłku: marnowała amunicję na najprostszych przeciwnikach i ginęła w najmniej odpowiednich miejscach, więc nie dość że gracz musiał zmagać się z przestarzałym sterowaniem, to jeszcze przez większość gry musiał niańczyć swoją towarzyszkę. Szóstka pozwala zapomnieć o tym problemie. To czy chcemy grać z innym graczem określamy przy każdym wejściu do gry. Możemy stworzyć sesje otwartą, do której zawsze będzie można dołączyć, jak i zamkniętą, w której sami będziemy bronić świata przed armią mutantów. Najlepsze jest jednak to, że jeśli postanowimy grać samemu to gra odpowiednio się do tego faktu dostosuje. Nasz towarzysz sam będzie dbał o swoje zasoby amunicji, sam sobie będzie zbierał broń i ekwipunek, a co najlepsze, nie może zginąć. Więc nie będzie już durnych sytuacji, że dobrze zapowiadający się rozdział zakończymy z napisem ?Game Over?, bo nasz przyjaciel padnie pod naporem potworów. Do tego postać sterowana przez AI bardzo skupia swoją uwagę na nas, dzięki czemu często ratuje nas z opresji dobrze wpasowanym w czasie leczeniem, podniesieniem z podłogi czy pomocą w walce. W końcu w singla można grać jak w singla, a nie w dziwną odmianę co-opa z AI. Poza co-opem można jeszcze pograć w kilka trybów sieciowych przeznaczonych dla maksymalnie czterech graczy (wszystko w większym bądź mniejszym stopniu to wariacje na temat Najemników z RE4), urozmaiconych dodatkowo odblokowywaniem postaci, broni i tytułów, ale niestety, multi jest martwe i ciężko znaleźć kogokolwiek do gry.
Teoretycznie wszystko jest takie jakim być powinno, a jednak coś nie zagrało. Gra z niezrozumiałych dla mnie powodów zebrała bardzo średnie oceny i bardzo często nazywana jest niewypałem. To w połączeniu z dziwaczną polityką Capcomu, który sprzedaż na poziomie prawie 5,5 miliona uważa za marną i niewystarczającą sprawia, że nie wiadomo jak będzie wyglądał sequel. Gra w bardzo wielu miejscach zrywa ze swoją przeszłością i przez to wiele rzeczy jeszcze nie do końca działa tak jak należy, ale niestety pewnie nie będzie nam dane zobaczyć jak są poprawiane. Pewnym jest że część kolejna się ukażę, bo co chwilę jesteśmy atakowani przeciekami z powstającej niby części siódmej, ale nie wiadomo jaki ona przybierze kształt. Czy twórcy postanowią pójść dalej w stronę gry akcji, czy jednak wrócą do korzeni. Coś się nawet mówi o restarcie serii, ale w większości są to plotki bez żadnego potwierdzenia. Niemniej ja czekam z niecierpliwością na oficjalny materiał z RE7, tymczasem polecam wszystkim sprawdzenie ?szóstki?, bo jest naprawdę dużo lepsza niż opisują ją media.
PS. Jako że nie mam własnoręcznie złapanych zrzutów ekranowych z RE6 (w sumie sam nie wiem czemu), musiałem się posiłkować screenamy z serwisu Videogamer.com, za co przepraszam.
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze