Hot for next gen
Premiera konsol nowej generacji to jak wybuch supernowej w świecie gier. Wielkie wydarzenie, które zdarza się raz na kilka lat, pochłania ogromne ilości pieniędzy i - co nieuniknione - budzi ogromne emocje. Trudno się zresztą dziwić, na światło dzienne wychodzi sprzęt, który w dużym stopniu określi to, jak gry wideo i cała branża będą wyglądały przez najbliższe kilka lat. A emocje w tym roku były wyjątkowo duże.
Pierwszą oznaką, że nowa generacja nie będzie tym, czego się po niej spodziewamy, była zapowiedź nowego sprzętu Nintendo.
Wii U miało zadowolić hardkorów i każuali, mocą dorównywać konkurencji, a kontroler, będący połączeniem pada i tabletu idealnym rozwiązaniem. O ile sukces tabletu był możliwy (skoro pilotowi się udało) to w pozostałe dwie zapowiedzi powątpiewano od początku. Dość szybko okazało się, że multiplatform będzie tyle co kot napłakał, a jakością będą mocno odstawały od wersji z innych systemów. Bo z pustego i Salomon nie naleje - WiiU jest słabsze od wydanego kilka lat wcześniej Xboxa 360. Do tego na ratunek w postaci świetnych exclusive'ów przyszło fanom Big N poczekać kilka miesięcy.
Ale prawdziwą bombą okazała się dopiero zapowiedź nowej konsoli Microsoftu.
Obowiązkowy Kinect, ciągłe połączenie z siecią, restrykcje w pożyczaniu gier i nacisk na telewizję zamiast gier zwiastowały jedną z największych porażek w historii gier. Do porażki jednak nie doszło, wszystkie konsole sprzedały się w milionach egzemplarzy, ale trudno pozbyć się wrażenia niedosytu.
Poprzednia generacja przyniosła nam bezprzewodowe pady z czujnikami ruchu, usługi sieciowe dla konsol, rozdzielczość HD, duże dyski twarde i furę innych nowości. Pady zostały doszlifowane, rozdzielczości lekko podbite (choć natywne 1080p to wciąż niedościgniony ideał dla wielu twórców), a dyski mają przyzwoite rozmiary. Siedem lat później dostajemy po prostu dopieszczone wersje tamtych urządzeń.
Nowy sprzęt wypada też blado jeśli idzie o surową moc. W 2005 trzyrdzeniowy proces i 512 MB RAMu DDR3 było czymś, na co większość graczy nie mogłaby sobie pozwolić. Dzisiaj Titan - jakkolwiek oderwany od rzeczywistości - zostawia nowe konsole w tyle. I choć wydaje się to dziwne, tendencja jest taka, że konsole w coraz większym stopniu nadrabiają zaległości zamiast przodować pod tym względem.
Ale to oczywiście tylko cyferki, konsole mają zawsze handicap w postaci ujednoliconej architektury. A do tego - paradoksalnie - z czasem stają się mocniejsze dzięki temu, że developerzy uczą się lepiej wykorzystywać ograniczone zasoby. Na PC - jak przyznał niedawno Ubisoft - kupuje się po prostu mocniejsze podzespoły.
Ale konsola - jak często powtarzam - to exclusive'y. Moc obliczeniowa niewiele znaczy wobec ilości tytułów dostępnych tylko na daną platformę. Tylko że w tym dziale też jest raczej krucho. Od nowego KILLZONE'a gracze bardziej docenili indyka Resogun, a nowa Forza radzi sobie gorzej niż stare Gran Turismo. Najlepsze tytuły są więc wciąż na papierze i wszystko wskazuje na to, że zobaczymy je nawet nie w 2014, tylko rok później.
Może więc należało zaczekać? Zbudować mocniejszy lineup startowy, uruchomić więcej usług i pokazać choć prototyp hełmu VR do gier? Choć z drugiej strony obecna generacja i tak była stosunkowo długa, a multiplatformy zaczęły graficznie odstawać od wersji pecetowych. No i sprzedaż konsol w tych krajach, gdzie się do tej pory ukazały nie jest znowu taka tragiczna; Przynajmniej Sony i Microsoft radzą sobie całkiem nieźle. Może więc moment był dobry, tylko nasze oczekiwania zbyt duże?
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze