Z półeczki Klekota - Mass Effect 3 + BONUS - Jęki i stęki na całą trylogię!
SPOILERS AHEAD! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Cóż, na forum mam zapewne opinie największego antyfana serii Mass Effect. Nie dziwie się - lubię walić regularnie w tę serię i jej fanbase. Jakby się zastanowić to daję jej klapsy głównie z powodu polityki Electronic Arts. Obrzydzeniem napawały mnie kampanie reklamowe (w tym słynne "Shepard nie wie na co się porywa, szur bur"), Day One DLC i ogólnie cała polityka związana z dodatkową zawartością (dlaczego do tej pory nie ma czegoś na kształt "GOTY edition"?). Nie potrafiłem też wczuć się w klimat, głównie z uwagi na "swobodne" podejście do relacji seksualnych, które bardziej śmierdziało mi podlizywaniem się shipperom niż sensownymi relacjami międzyludzkimi. Do tej pory zachodzę w głowę, w jaki sposób Shep był w stanie kopulować z kosmitkami, czy też jakim cudem rozmnażają się Asari (obie sprawy są CAŁKOWICIE niemożliwe z punktu widzenia biologii, nie mówiąc już o tym, że odczuwanie popędu seksualnego do innej rasy niż Homo Sapiens mogłoby być uznane za zaburzenie psychiczne xD). Nie wspominam już o masie innych głupotek, jak ogień i wystrzały w kosmosie, Gethy robiące sobie pod górkę i tworzące statki wymagające załogi (jeżeli Konsensus to zbiór programów to wystarczyłoby wgrać do krążownika kilkaset takowych i viola!) czy też klasyczne dla SF "wszyscy obcy są humanoidalni i mówią po angielsku" (zaskakująca konwergencja!). Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że to błędy klasyczne dla całego nurtu SF, ale może czas dorosnąć i wprowadzić więcej SCIENCE do FICTION?
Sam wiodący motyw fabularny uważam za w najlepszym razie przeciętny.
Ot, jest wielkie zło w trzech postaciach - zindoktrynowanego Sarena, Zbieraczy i Żniwiarzy per se, więc dzielny komandor Shepard zbiera zgraję najlepszych zabijaków w galaktyce i ratuje całe życie oparte na białku, po drodze wdając się w romanse, zaś na końcu odstawia bohatera i kreuje nowy, wspanialszy świat. Nic tu po nas, wszystkie sztampowe motywy dla epickiej historii o ratowaniu świata zostały zajęte! Bonusowe punkty za Żniwiarzy, których cały powód działań jest dziurawy jak spodnie mieszkańca Dworca Centralnego. Bogu dzięki, że chociaż motywy drugoplanowe, jak Genofagium czy wojna Quarian z Gethami były ciekawe i opływały w realne dylematy moralne. Fabułę ratują także nieźle wykreowani NPC, z wyłączeniem członków rady, którzy byli płascy i kompletnie antypatyczni. Autentycznie polubiłem taką Tali za jej zadziorny charakter czy złośliwego Jokera, a to zdarza się nieczęsto. Pochwalić także należy dialogi, które są naprawdę dobrze napisane i zagrane.
Jest jednak rzecz, za którą należy się naprawdę spory props. Chodzi oczywiście o samą reżyserię. Chyba żadna gra nie zaoferowała tak filmowego doświadczenia, właśnie przez grafikę, postacie i wysiłek aktorów głosowych. Wręcz gdyby nie ta filmowość to pewnie pożegnałbym się z ME już po prologu pierwszej części. Całość zaś jest podpierana przez klimatyczny podkład, któremu jednak niestety brakuje tego "czegoś?, co sprawiłoby, że chciałbym słuchać OST poza grą.
Umiarkowane pochwały otrzymuje sam gameplay i strzelanie. O ile sam system dialogowy uważam za tragiczny pomimo naprawdę dobrych rozmów (SPRZĘŻENIE PERSWAZJI Z PASKIEM RENEGADE/PARAGON - KTO PRZY ZDROWYCH ZMYSŁACH NA TO WPADŁ!?), a eksploracja jest szczątkowa i nie warto nawet jej omawiać, o tyle same walki ogniowe przeszły gigantyczną i pozytywną zmianę. W pierwszej części wymiany ognia "chciały, a nie mogły" i były ledwie grywalne przez nieprecyzyjny system klejenia się do osłon i kompletnie niezbalansowany system rozwoju (klasa Żołnierz+Karabin+Wyrzut Adrenaliny+Grad Pocisków+Wzmocnienie Tarcz=solowanie całych pomieszczeń bez klejenia się do żadnej osłony), ale w drugiej i trzeciej w końcu zaczerpnęły od Gearsów i stały się szybkie i intensywne. Co prawda dalej były dużo słabsze względem GoW, ale przynajmniej w końcu przestały być czymś "do odbębnienia", a walenie headshotów Infiltratorem zaczęło dawać sporo frajdy.
No dobra, czas na ogólne wrażenia z ME3.
Pierwszy mój problem - dlaczego gracza ma objeść los ziemi? Przecież widzimy ją tylko w trakcie prologu. Potem już kontakt z planetą się właściwie urywa. Ogólnie jak na zmasowane zbiory istot żywych to Żniwiarzy coś mało i zawsze przebywają tam, gdzie nas nie ma. Ciężko poczuć ciężar zadania w momencie, w którym zamiast obserwować wroga w akcji i walczyć to bawimy się w niańkę, która biega wokół wszystkich rozumnych ras i tłumaczy im, że mają odłożyć klocki i wziąć się w garść. Wręcz jedynym pokłosiem wojny są dla nas śmierci naszych współtowarzyszy, które choć są klimatyczne, to bardziej przypominają formę szantażu emocjonalnego - twórcy nie umieli zrobić klimatu Apokalipsy, więc zamiast tego zabili kilku NPC by ci było smutno. Zabieg przypominający mi ostatniego Pottera.
Drugie - dlaczego z tej Ashley taka płaksa i zrzęda? Dlaczego Vega jest takim burakiem? Dlaczego EDI zamieniono w chodzący fanserwis? Ktoś zna odpowiedź? Jeżeli chodzi o kreacje postaci to ME3 jest chyba najgorsza z cyklu. Bronią się jedynie Joker, Wrex, Garrus i Tali, ale te postacie cięzko było zepsuć.
Trzecie - kto wymyślił te zasoby wojenne i gotowość bojową?! To chyba najgłupszy pomysł na przydzielanie zakończenia w historii branży. Nie dość, że te zbierane pierdoły nie przekładały się na nic w trakcie gry, to jeszcze gra właściwie zmusza ciebie do grania w multi w celu podwyższenia gotowości. W końcu nie ma to jak zmusić gracza do kolekcjonowania nic nieznaczących cyferek! Niesamowicie głupie, niesamowicie leniwe. Wiem, Rozszerzone Zakończenia obniżają progi do sensownego poziomu, jednak twórcom i tak należy się pogrożenie palcem. Nie ze mną te numery, Bioware!
Poza tym to było nieźle. Zakończenia co prawda były pozbawione jakiejkolwiek siły (nie ma to jak w trakcie ostatnich pięciu minut gry postawić gracza przed wielce ważnym wyborem, o którym gra w żadnym miejscu nie wspominała), ale całość została uratowana przez strzelanie i parę scenek. No i bardzo podobały mi się chain questy na Rannochu i Tuchance, które autentycznie coś znaczyły i można było odczuć ich kaliber jeszcze w trakcie gry.
Naprawdę nie wiem co powiedzieć. Mass Effect 3 to po prostu sequel Mass Effect 2, z fajnym strzelaniem, genialną reżyserią, kiepskim wątkiem głównym i dużo lepszymi wątkami pobocznymi. Jest to produkcja oparta na silnych podstawach gameplayowych, jednakże IMHO mająca problem z tematem, za jaki się chwyciła. Tej wojny nie czuć, a autorzy próbują to maskować tanimi zabiegami pokroju zabijania NPC czy epatowania obrazkami wziętymi z korespondencji wojennych. Inna sprawa, że osobiście preferuje bardziej kameralne historie pokroju Silent Hilla 2.
Summa summarum nie żałuje 70zł jakie wydałem na całą trylogię (). Dało mi to trochę radochy, wciągnęło i pozwoliło uczestniczyć w jednej z najbardziej filmowych historii w dziejach gier. Jednakże za każdym razem po pewnym czasie włączało mi się zrzędzenie - nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że obcowałem z wydmuszką, produktem ładnym i grywalnym, ale całkowicie płytkim jeżeli chodzi o mechanizmy i treść. W dodatku całość jest przepełniona fanserwisem i sztampowymi motywami zerżniętymi z najtańszego SF. Tak więc niestety biodrony, ale Human Revolution jest najlepszym wysokobudżetowym wRPG tej generacji. Jest dużo bardziej klimatyczny, stonowany, otwarty i nie zostaje aż tak daleko w tyle jeżeli chodzi o poziom prezentacji. Nawet zakończenia, choć podobne w egzekucji, to są i tak lepsze.
Tak więc:
Mass Effect - 6/10
Mass Effect 2 - 8/10
Mass Effect 3 - 7+/10
Ogólnie dla serii - 8/10
Ktoś ma ochotę handlować?
A juz niedługo...
Youtube Video -> Oryginalne wideo
Wszystkie obrazki bezczelnie pożyczone z masseffect.wikia.com. Jestem zbyt leniwy na robienie screenshotów
42 komentarzy
Rekomendowane komentarze