Ostatni tekst Rankina zmusił mnie do pewnej refleksji. Gry z otwartym światem, zwane też sandboxami, są coraz popularniejszym trendem w branży. Lokacje otwarte, półotwarte, huby - to wszystko pojawia się w coraz większej ilości gier, a wielkość mapy świata jest dla wielu gigantycznym fetyszem. Nawet nowy Wiedźmin ma mieć otwarty świat.
Nie znoszę.
Nie wiem, naprawdę nie wiem dlaczego. Mam już pewien staż w grach, lecz każda gra ze światem większym od Liberty City z GTA3 mnie odrzucała. Morrowinda odinstalowałem po paru godzinach gry, Gothica 3 do dziś się boję, Two Worlds omijam z daleka a save z San Andreas leży odłogiem i się kurzy. Do tego zwyczajnie nie mam ochoty dalej się zapoznawać z tą modą. Dlaczego mam taką urazę?
POWÓD 1
CIERPI NA TYM STORYTELLING.
Powiedzmy sobie szczerze - główną atrakcją sandboxów jest świat, który można zwiedzać i modyfikować według swego widzimisię. No wiecie, odwiedzić tę wioskę, podpalić tamtą, wyrżnąć orków. Nothing out of the ordinary.
Problem w tym, że cierpi na tym sama historia. Nie potrafię wczuć się w świat w momencie, w którym tkwi on w zawieszeniu, w którym historia jest siłą rzeczy szczątkowa, bo nie może ograniczać możliwości gracza. Nie mogę poczuć napięcia w momencie, gdy mogę w każdej chwili rzucić miecz i biec na polankę zrywać kwiatki. Wielkie zło zaczeka, ja muszę wykuć sobie miecz.
POWÓD 2
CIERPI NA TYM KREACJA ŚWIATA.
Dobrze przeczytaliście. Nie lubię sandobxowych światów, gdyż są one sztuczne. Złożone z podobnych puzzli miasta, zaludnione podobnymi NPC, którzy przedstawiają podobne przemyślenia, na drogach podobne potwory a wszystko to jakoś duszy pozbawione. Wystarczy wspomnieć Gothica 3, gdzie obok siebie potrafiło pracować kilku identycznych robotników, a każda kobieta w regionie wyglądała identycznie. Jest to zrozumiałe, bo tworzenie od podstaw każdego miasteczka czy boru to benedyktyńska robota. Ja jednak nie lubię uczucia chodzenia wśród wydmuszek, randomowych zlepków kodu, którzy w gruncie rzeczy g%@$* mnie obchodzą. Są sztuczni, identyczni, pozbawieni charakteru i celu.
Skoro o celu mowa...
POWÓD TRZECI
KAPITANIE, TAM NIE MA LĄDU!
Czyli o jałowości rozgrywki słów kilka. To jest właśnie to, co całkowicie mnie od tych gier odpycha.
ROZGRYWKA NIE MA CELU, JEST PUSTA. W momencie w którym fabuła jest tam w tle i nawet nie przypomina o swym istnieniu to co pozostaje? Robienie questów i eksploracja. Problem w tym, że oba czynniki prędzej czy później się wypalają. Questów musi być dużo, więc poza paroma wyjątkami stanowią one wariację klasycznego "przynieś, wynieś, pozamiataj". Ciężko wymagać tutaj jakiejś inwencji. Zaś eksploracja to żmudna bieganina połączona z grindem i zbieraniem każdego śmiecia na drodze, ubarwiona okazyjnym powrotem do najbliższego miasteczka celem spieniężenia łupu.
Rozumiem, to może być fajna odskocznia, ale dla mnie nie może być to sens gry! Dlaczego? Ponieważ jest to bezcelowe! Jeżeli nie mamy zewnętrznej motywacji do doskonalenia się to po co to robić?
Ej, ale o to chodzi w RPG! ROLE-PLAYING! GRASZ ROLĘ! DORÓB SOBIE HISTORIĘ!
Dzięki, ale postoję. Mnie gra przede wszystkim ma wciągnąć i bawić. Jeżeli muszę kombinować w jaki to sposób czerpać radość z gry, jeżeli muszę dorabiać do każdej aktywności filozofię to znaczy mniej więcej tyle, że DLA MNIE gra swej funkcji nie spełnia.
POWÓD CZWARTY
DRAŻNIĄ SIĘ ZE MNĄ.
A wiecie co jest najgorsze? To, że te powody siedzą we mnie. To nie jest wina gier jako takich - każdemu podług potrzeb, a na rynku najwyraźniej jest zapotrzebowanie na podobne produkcje. Naprawdę nie wiem dlaczego nie umiem się bawić piaskownicami, dlaczego zaglądanie w każdy kąt zazwyczaj mnie rajcuje, ale w sandboxach nie mogę go zdzierżyć, dlaczego te poukrywane pierdoły działają na mnie jak płachta na byka.
Naprawdę chciałbym pokochać piaskownice, ale po prostu nie potrafię.
Tekst napisany z przymrużeniem oka, także uprasza się o brak komentarzy pokroju "HUEHUEHUE, n00b, w Skyrima grać nie umi, HAHAHA!". Wszelkie sugestie dotyczące sposobów na zakochanie się w sanboxach są mile widziane.
15 komentarzy
Rekomendowane komentarze