Co z tym wf-em?
Kiedy po IO w Londynie nasi sportowcy narzekali podczas wywiadów na podejście dzieciaków w szkołach do lekcji wf-u, myślałam, że przesadzają. Nadal uważam, że podejście młodzieży do sportu nie ma nic wspólnego ze słabymi wynikami Polaków na igrzyskach, bo niektórzy starali się tu wykazać jakieś implikacje, jednak muszę przyznać, ze problem jest.
Jestem absolwentem zespołu szkół sportowych, choć sama nie uczęszczałam do klasy z 10 godzinami wychowania fizycznego w tygodniu. Sport był dość ważnym aspektem w całej szkole, mimo że większość szczególnie się nie angażowała (tylko jedna klasa w roczniku realizowała "rozszerzony" wf), mieliśmy nowoczesną halę sportową (ówcześnie podobno największą w regionie zbudowaną przy szkole), nowy sprzęt i nauczycieli, którzy wiedzieli po co przychodzą do pracy. A jednak zajęcia sportowe do moich ulubionych raczej nie należały, zresztą nie byłam wyjątkiem. Na lekcjach raczej wszyscy w miarę solidnie pracowali, w efekcie mogę stwierdzić, że ja i większość moich koleżanek opanowałyśmy choćby podstawy gier zespołowych (gównie siatkówki, ale też kosza, słabiej ręcznej i nożnej). W gimnazjum sądziłam, że część ćwiczeń była kompletnie zbędna, ale kiedy trafiłam do szkoły średniej, zaczęłam doceniać pracę wykonaną wcześniej. Warunki do ćwiczeń w moim pierwszym LO były w sumie nie najgorsze, gorzej z towarzyszkami. Nie obrażając nikogo, zastanawiałam się, co też owe panie robiły przez te wszystkie lata, kiedy ja uczyłam się technicznych aspektów wspomnianych wyżej gier zespołowych, aby w miarę poprawnie posługiwać się piłką. Kiedy poziom jest nierówny, trudno o dobrą zabawę na wf-ie (szczególnie widoczne staje się to przy siatkówce, nomen omen zdaje się ulubionej grze polskich uczennic). Na szczęście (albo i nie) trafiła nam się ogarnięta nauczycielka, która swoją drogą lubiła dać wycisk. Oświadczyła, że skoro nie umiemy grać, to najpierw się nauczymy. I tak przez bodaj 3 miesiące lekcja w lekcję ćwiczyłyśmy odbicia, serwisy, ustawienie na boisku itd. Cóż, nudne, męczące, kompletnie pozbawione frajdy, dlatego naprawdę nie przepadałam za wychowaniem fizycznym. W każdym razie efekt był. I kiedy wreszcie zagrałyśmy miało to ręce i nogi. I na tym pewnie bym skończyła część opisową, gdybym w międzyczasie nie zmieniła szkoły...
Nowa szkoła nie miała już tak fajnej bazy sportowej. Wręcz przeciwnie ciasna salka, stary parkiet, mocno zużyty sprzęt - dość odpychające, więc nie zdziwiło mnie, że większość miała zwolnienia albo przynosiła jakieś zaświadczenia, że uczęszczają na siłownie czy tam gdzieś indziej i na wf nie muszą chodzić. Początkowo nie zapowiadało się tak źle, bo zaczęliśmy od koszówki, na dobrą sprawę wystarczą w drużynie 2 osoby, które cokolwiek ogarniają i można grać. Potem przeszła piłka nożna - cóż, stereotypowe myślenie o paniach biegających za piłką tutaj raczej się sprawdza, ale nic tutaj też 2 ogarnięte "piłkarki" wystarczą. Było w miarę dopóki nie doszliśmy do siatkówki. Istna masakra. Zero umiejętności, ba nawet o dobre ustawienie na boisku trudno. Ale nawet nie to było w tym wszystkim najdziwniejsze. Mnie kompletnie rozbroiła postawa nauczyciela. Żadnej reakcji! Kobieta nawet nie kazała wykonać żadnych ćwiczeń przed meczem. Ot tak po prostu gramy, a raczej parodiujemy granie. Czasem tylko rzuciła uwagę, żeby któraś z dziewcząt lepiej się ustawiła na boisku. Naprawdę nie wiem na cóż nam taki nauczyciel. Obowiązki, do których ograniczała się nauczycielka, mógłby wykonać byle przygłup (otworzenie sali gimnastycznej, sprawdzenie obecności i podanie piłki...). Pseudogra w siatkówkę chyba nie tylko mnie wynudziła, bo później ulubioną dyscypliną i najczęściej goszczącą na zajęciach okazał się być zbijany... Najprostsza z możliwych gier szczególnie lubiana przez dzieci w podstawówce. I wtedy doszłam do wniosku, że jednak ci co na ten wf nie chodzą, może nie są patentowanymi leniami i głupcami (przecież rozwój fizyczny to istotna sprawa), a ich wybór był całkiem rozsądny. Zamiast tracić 3h tygodniowo na grę w zbijanego, lepiej spędzić ten czas na siłowni...
Wiem, że nie każdy lubi, że niektórym nie wychodzi, ale jednak wf jest potrzebny. Pod warunkiem, iż jest odpowiednio poprowadzony. Nie zwalałabym całej winy z stan zajęć sportowych na uczniów, jak zwykło się robić. Problem jest dużo bardziej złożony. Najbardziej przyziemny to brak odpowiednich warunków, gdyby szkoły dysponowały przestronnymi halami i nowym sprzętem, zajęcia od razu stałby się bardziej atrakcyjne. Kolejny to podejście nauczycieli. Wf jest takim przedmiotem, gdzie można wyważyć zabawę z nauką w zadowalający wszystkich sposób. Nie ma sensu cisnąć wszystkich, wiadomo nie każdy zostanie wielkim sportowcem, ale też bez przesady z luzem, bo jednak na lekcje chodzi się po to, aby się czegoś nauczyć.
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze