Dało mi to do myślenia #4 - Dla dobra Lilo
Jakże często się zdarza , iż reklamowany film znacznie odbiega od tego, co nam serwują spece od marketingu? Czasem taką sytuację można odebrać jak najbardziej pozytywnie - vide "Jak zostać królem", świetny dramat, reklamowany jako kolejna, bezbarwna komedia. Częściej jednak rozmijanie się reżyserów z wcześniej składanymi obietnicami wpływa na odbiór filmu negatywnie - wiedzą o tym wszyscy, którzy np. napatrzyli się na genialne reklamy "Dystryktu 9", a otrzymali... to, co otrzymali.
Patrząc się na zwiastuny "Lilo i Stitcha" odnoszę wrażenie, że nie zapowiadało się toto najlepiej. Niebezpieczny kosmita spotyka małą dziewczynkę, razem przeżywają wiele wspaniałych przygód, blablabla. Całość zapewne okazałaby się równie ciężkostrawna, co "Klopsiki i inne zjawiska pogodowe" lub inne "arcydzieła" Disneya, gdyby pozostała w takiej formie, w jakiej pierwotnie miała się objawić. Na szczęście otrzymaliśmy film będący zupełnym przeciwieństwem takiej wersji.
Od razu mówię - postać Stitcha jest tu niemal zbędna. Odnoszę wrażenie, że stanowi pewien ciężar dla animacji, która równie dobrze poradziłaby sobie bez niego. "L&S" to opowieść głównie o Lilo, dziecku żyjącym w swoim własnym świecie. Dziewczynka straciła rodziców (o czym informuje nas w wyjątkowo sentymentalnej scenie) i została pod opieką starszej siostry, Nani. Sprawą zainteresował się kurator, pan Bąbel ("-Dziwne nazwisko... - Tak, istotnie"). Obserwuje on pozostałości, niegdyś zwykłej, rodziny. Pragnie rozdzielić siostry i przydzielić Lilo do domu dziecka... dla jej dobra, oczywiście.
Potem pojawia się wątek ze Stitchem i - chwała Bogu! - zupełnie odbiega od tego, czego mogliśmy się spodziewać z reklamówek. Sceny z małym, psopodobnym zwierzakiem są świetne, jego poszukiwania rodziny, dążenie do bycia czyjąś ohaną ("Ohana to znaczy rodzina. A w rodzinie nikogo się nie odtrąca"), rozmowy z jego stwórcą - cudo.
Bajka Disney'a skończyć się źle raczej nie może, jednak wydarzenia poprzedzające obowiązkowy happy end są wyjątkowo zaskakujące (będzie kilka spoilerów). Powyższe zdjęcie to ostatni wspólny wieczór Lilo i Nani przed rozstaniem (do którego, oczywiście, jednak nie dojdzie). Mała zostanie jutro odprowadzona do samochodu kuratora, oddzielona od siostry... dla jej dobra.
I tutaj refleksja: na ile państwo może decydować o tym, co jest dobre, a co złe dla przeciętnego obywatela? Czy w ogóle powinno mieć takie prawo? Lilo czuje się szczęśliwa ze swoją siostrą, i choć nie mają zbyt wielu zabawek, a ich rodzina jest mała i rozbita - nie ma ochoty poddać się pod opiekę obcych ludzi. Można powiedzieć: przecież to będzie dla niej najlepsze, niczego jej w przyszłości nie zabraknie... w końcu robimy wszystko dla dobra dziecka, nieprawdaż?
Jednak jak można pozbawić dziecko prawa do wyboru i ograniczyć pojęcie jego "dobra" do "pełnego brzucha"? Świetny przykład mogliśmy również zaobserwować w filmie "Jestem Sam", gdzie sąd pragnął rozdzielić nie do końca zdrowego na umyślnie rodzica od własnej córki, która go kocha. Pytam ponownie: czy państwo ma do tego prawo?
Przykłady można mnożyć i gdybym tylko pragnął posiedzieć nad tym tekstem znacznie dłużej, doszlibyśmy do tematu przymusu zakładania pasów bezpieczeństwa przez obywatela. Tak daleko zabrnąć jednak nie pragnę i kończę już ten wpis zostawiając wam sprawę do przemyślenia.
PS Miało być o "Alicji w Krainie Czarów", jednak temat jest tak rozległy, że nie wiem za bardzo, od czego zacząć... postaram się wkrótce coś także i o tym napisać.
PPS Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości, IMO "Lilo i Stitch" to najlepsza animacja, jaka kiedykolwiek powstała i moje jedyne 10/10, jeśli chodzi o filmy rysunkowe. No i dzięki tej produkcji zacząłem się interesować Elvisem Presleyem.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze