Dało mi to do myślenia #5 - Nie strzela się do drozdów
Mało która książka miała taki wpływ na społeczeństwo, jak "Zabić drozda" - dzieło Harper Lee utrwaliło się jako amerykański klasyk, chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli walki z rasizmem. W dodatku wydarzenia są przedstawione z punktu widzenia małej dziewczynki, co świetnie działa na czytelnika. Dziecko, dotychczas nie mające kontaktu ze złem, spotyka się z odtrącaniem ludzi z powodu ich koloru skóry.
Pierwszą połowę książki można określić jako idyllę - wszystko się rozgrywa powoli, fabuła skupia się na przyjaźni między głównymi bohaterami. Czyta się to wszystko wyśmienicie, jest sporo myśli wartych dalszego rozważania; najbardziej zapadła mi w pamięć sytuacja, w której Smyk (lub też Skaut/Skautka) jest ganiona w szkole przez nauczycielkę za to, iż wyróżnia się względem rówieśników. Z własnych obserwacji - zjawisko dosyć częste, obecne z jakichś powodów głównie w szkole podstawowej, gdzie nawet za rozwiązanie jednego zadania do przodu można było dostać po łbie. To zrównywanie wszystkich do jednego poziomu, w którym uczniów zmuszano do czy-ta-nia, podczas, gdy sporo osób czytało płynnie. No ale cóż, zakładam, że sylabizowanie ma w istocie jakieś głębsze cele, których ja nie dostrzegałem.
Tak swoją drogą, przypomniała mi się jedna ciekawa sytuacja ze szkoły. Pozwolicie na chwilowe odejście od tematu? No więc pewnego razu dostaliśmy w gimnazjum jakąś ankietę (ponoć bardzo słynną, stosowaną bardzo powszechnie), która miała na celu przyporządkowanie nas do jednej z sześciu grup. Mnie przydzielono do grona le artystów (nigdy w życiu nic nie robiłem w tym kierunku), pewnie dlatego, iż wyrażałem niechęć do społeczeństwa i pracy fizycznej. Z opisu dowiedziałem się, że jestem zbyt wrażliwy, aspołeczny, etc. Oczywiście było też sporo zalet (o których istnieniu też nie miałem pojęcia). Trochę przypominało mi to sytuację z książki "Nowy, wspaniały świat": małe dzieci były segregowane według ich przyszłej pracy i całe noce odsłuchiwały indoktrynujące nagrania. Jestem Betą minus, och, jak się cieszę, że jestem Betą minus. Nie chciałbym być Alfą plus, a już na pewno nie gammą. Och, jak się cieszę, że jestem Betą minus. Generalnie to myśl moja jest taka: czy naprawdę taka segregacja jest konieczna?
Wracając do tematu: obrazek wyżej pochodzi z filmu (którego, niestety, nie oglądałem) i przedstawia scenę procesu sądowego, głównej osi fabuły drugiej części powieści. Oskarżonemu zarzuca się próbę gwałtu - wszystko na podstawie zeznań jednej osoby. W normalnych warunkach w ogóle nie doszłoby do rozprawy - jednakże domniemany gwałciciel jest Murzynem, co wpływa negatywnie na jego linię obrony. A tak się składa, że obrońcą jest Atticus, ojciec Smyka, głównej bohaterki.
Nie będę się rozpisywał, jaka ta książka jest fajna - sprawdźcie to sami, jestem pewien, że taka klasyka musi być dostępna w każdej bibliotece. Dwie myśli (postaram się nie spoilerować za bardzo):
Podczas rozprawy sądowej Smyk i Jem (jej brat) wychodzą z sali, ponieważ nie mogli znieść niesprawiedliwości, jaka tam panuje: jako dzieci, nie wytrzymały tego. Przy wyjściu spotykają miejscowego pijaka - ten podaje chłopcu flaszkę, mówiąc, że dobrze mu to zrobi. Okazuje się, iż wewnątrz nie ma i nigdy nie było alkoholu - domniemany pijak to maniak coca-coli. Dlaczego w takim razie pozwala innym myśleć, iż jest wiecznie schlany? Ponieważ dzięki temu nikt nie traktuje go poważnie; taki pijak ma prawo stać po stronie oskarżonego, gdyż nie jest zdrowy na umyśle... prawda? Dosyć interesująca sytuacja znajdująca odbicie w rzeczywistym świecie.
Druga sprawa to najbardziej oczywisty morał książki: nie wolno zabijać drozdów. Kim są owe drozdy? Istnieje przesąd, iż myśliwy ma prawo strzelać do wszystkich ptaków, oprócz tychże właśnie, ponieważ nikomu nigdy nie zrobiły krzywdy. Celem oskarżycieli było zabicie (skazanie) drozda, człowieka, który nigdy niczym nie zawinił. Teraz pomyślmy, ile razy w życiu obserwowaliśmy strzelanie do drozdów? Ile razy patrzyliśmy na słabszego kolegę ze szkoły, który obrywa za nic od rówieśników? Czy zachowując bezczynność, my także przyczyniamy się do polowania?
Jest jeszcze trzecia refleksja, jednak tutaj już nie obejdzie się bez spoilerów.
Przez całą książkę ciągnie się poboczny wątek Dzikiego - sąsiada Smyka i Jema, który nigdy nie wychodzi na zewnątrz. W ostatecznej konfrontacji, Dziki wychodzi z domu i ratuje życie dziewczynki, zabijając niedoszłego oprawcę. Atticus, ojciec rodzeństwa, postanawia przedstawić policji śmierć złoczyńcy jako przypadkową - ponieważ nie chciał wystawiać Dzikiego (który, jak się okazuje, był maltretowany przez rodziców) na obstrzał dziennikarzy, reporterów itp. Nie pozwolił im go zniszczyć, nie pozwolił im... strzelać do drozda.
Przepraszam, że tak długo - ale wiedzcie, że mógłbym tak w nieskończoność, kocham tę książkę. Może zakończę cytatem:
Nie, Jem. Myślę, że jest tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze