Gniot Effect
Ten wpis miał powstać już wieki temu. Po drodze jedna osoba zdążyła mnie już uprzedzić i krytycznie ocenić Mass Effecta. W związku z premierą trzeciej części serii i doświadczeniem po raz kolejny hype'u jaki ma miejsce, czuję się zobowiązany do wyrażenia swojej krytycznej opinii.
Mass Effect w momencie premiery na pecety na początku 2008 roku został owacyjnie przyjęty. Niemal natychmiast zyskał rzesze oddanych fanów, a branża wystawiła grze bardzo wysoką notę. Nawet CDA wystawiło bodajże 9+, a redaktor (Hut o ile mnie pamięć nie myli) piał z zachwytu nad tym tytułem. Zresztą oceny na metacritic wystawiane przez pisma i graczy wystawiały grze jednoznacznie pozytywną opinię. Większość ocen była w przedziale od 85-90 punktów. Ja cały harmider związany z grą przeczekałem i postanowiłem ją bojkotować, podobnie jak swego czasu Avatara.
W 2010 wyszła kolejna część Mass Effecta, która dostała jeszcze wyższe noty niż poprzedniczka. Znowu tylko śledziłem szaleństwo jakie wybuchnęło w internecie po jej premierze. Jednak po zobaczeniu kilku gameplayów stwierdziłem, że rozgrywka wydaje się całkiem przyjemna. Czekałem ponad rok aż zdecydowałem się kupić ME2 w serii EA Classics za 55 złotych. Nie żałuję ani jednej wydanej złotówki, bo zabawa była przednia i prawie wszystko mi się w tej grze podobało. Zachęcony dwójką postanowiłem zagrać też w jedynkę, bo być może ona również by mi się spodobała. W serii Extra Klasyka Mass Effect kosztował zaledwie 25 złotych, a więc cena zdążyła już spaść.
Już podczas tworzenia postaci dochodzi do zgrzytu. Słyszałem (nawet niedawno) opinie na FA osób, które wychwalały system tworzenia postaci. Jak dla mnie to jedna wielka lipa. Ledwie po kilka rodzajów włosów, nosów, itd. co znacznie utrudnia stworzenie idealnej dla siebie postaci. Najgorzej jest z brodami, bo wybór tych jest dość żałosny. Większość wygląda tak, jakby Shepard był nastolatkiem i dopiero zaczynał mutować. Brak bujnego zarostu, a gdy ustawimy sobie jeszcze jasny kolor, to praktycznie go nie widać. Najlepiej wygląda chyba ten kilkudniowy meszek, który widzimy na twarzy randomowego Shepa. Teraz mówienie, że to pierwsza gra, w której możemy stworzyć wygląd głównego bohatera jest niepoważne. Przecież w Knights of the Old Republic również mogliśmy i wydaje mi się, że było pod tym względem znacznie lepiej. Wystarczy też wspomnieć Morrowinda, gdzie mogliśmy wybrac nie tylko wygląd, ale i rasę naszego bohatera. Idziemy dalej.
Mój Shepard z Mass Effect.
Shepard z Mass Effect 2.
Zwykle nie patrzę na grafikę, ale natychmiast pojawia się u mnie dysonans poznawczy. W screenach czy np. recenzji CDA gra wyglądała znacznie lepiej, a tutaj klops. Tekstury ustawione na najwyższym poziomie, a na ekranie mam coś w stylu kaszy. Pewnie Żniwiarze zakłócają mój sygnał. Tutaj różnica pomiędzy oboma tytułami jest jak niebo a ziemia, oczywiście na korzyść drugiej części. Tam też wielu psioczyło na grafikę, ale jakoś nie kuła mnie tak w oczy. Jednak grafika to najmniejsza rzecz jaką mam do zarzucania tej grze. Let's move on.
- Kaidan! Co ty dzisiaj taki niewyraźny?
Zacznijmy od pozytywów (a tych nie będzie zbyt wiele). Na pewno oprawa dźwiękowa zasługuje na wysoką notę. Zarówno muzyka jak i voice acting stoją na bardzo wysokim poziomie. Duże znaczenie ma tutaj głos męskiego Sheparda, który słyszymy przez większą część gry, ale ten przypadł mi do gustu. Pod tym względem trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. Kolejną zaletę jest niewątpliwie fabuła, może bez wielkich ochów i achów, ale spodobał mi się motyw
Żniwiarza, który wysyła sygnał umożliwiający przybycie całej armii kamratów do Cytadeli służącej w istocie za wabik
, sama intryga jest jednak już grubymi nićmi szyta, a wszystko przez zdradzenie graczom na początku głównego przeciwnika. To nie Columbo, gdzie można sobie obejrzeć zbrodnię, a potem zastanawiać "jak on do tego dojdzie". Wielki finał wypada dobrze i zostawia raczej pozytywne wrażenia. Na pewno trzeba oddać Bioware, że postarali się stworzyć nowe uniwersum spod znaku space opery. Wyszło chyba całkiem nieźle, choć nie na tyle żeby spowodowało u mnie opad szczęki. Całkiem przyzwoita robota.
Teraz przechodzimy do wad, które w moim odczuciu przesłoniły pozytywy i wpłynęły znacząco na moją ocenę gry. Na początek dialogi i sławetne punkty renegata/paragona. Zazwyczaj mamy trzy opcje do wyboru, przy czym nie wybieramy dokładnie tego co chcemy powiedzieć, ale pewien skrót myślowy, który później zostanie rozwinięty przez bohatera. Czasem dochodzi do tego, że mówimy coś, czego tak naprawdę nie chcieliśmy powiedzieć. Kolejna sprawa - wybór jest tak naprawdę iluzoryczny. Zazwyczaj mamy podane jak na talerzu dwie wersje - dobrą i złą. Pierwsza jest u góry, a druga u dołu. Środkowa, która miała być w koncepcji neutralna bardzo często niczym nie różni się od dobrej.
Pierwszy z brzegu przykład iluzorycznego wyboru w Mass Effect. Co z tego, że mamy trzy opcje jak każda oznacza w praktyce to samo?
Czemu uważam system paragona/renegata za poroniony? Bo zbierające punkty za określone wypowiedzi w pewnym sensie umożliwia on nam "czitowanie". Posiadając dostatecznie dużo punktów możemy wybrać kwestie zaznaczone czerwonym bądź niebieskim kolorem. Czemu uważam to za wadę? Dlatego, że praktycznie eliminuje to całą magię jaka leży w dialogach gier RPG. W grach starszej daty musieliśmy z określonej liczby kwestii wybrać konkretne, żeby rozmowa potoczyła się po naszej myśli. W niektórych tytułach było coś takiego jak perswazja czy zastraszanie, którego odpowiedni poziom dawał nam szansę na przekonanie NPC-a. Tutaj nie ma żadnych szans. Nie trzeba specjalnie myśleć tylko zaznaczyć kolorek i od razu nam się udaje osiągnąć swoje. Wystarczy jedna linijka dialogowa, żeby zasiać u naszego wroga ziarno niepewności. W grze brzmi to naprawdę komicznie. Zero suspensu i niepewności czy rozmowa pójdzie po naszej myśli.
W zależności od wybranej klasy postaci Shepard może dzierżyć inne rodzaju wyposażenia. Jako infiltrator/szpieg może posługiwać się pistoletem, strzelbą, karabinem szturmowym i snajperką. W grze najczęściej walczymy z Gethami, ewentualnie najemnikami czy innej maści złoczyńcami, inteligencja przeciwników pozostawia tutaj wiele do życzenia. Praktycznie sami pchają się pod lufę.
Walka. Kolejny duży minus ode mnie. W dwójce jest intuicyjna, a dzięki systemowi osłon oraz całkiem niezłemu zachowaniu przeciwników robi się z tego taki taktyczny shooter w stylu Star Wars: Republic Commando. Jedynka to takie nie wiadomo co. Męcząca naparzanka, która polega na przebijaniu się przez hordy wrogów. Dziękuję, postoję. Jeszcze "przegrzewanie" broni, nie mamy tu żadnej amunicji, musimy tylko uważać, żeby nie strzelać za często. Na szczęście w dwójce wprowadzili "normalną" amunicję w postaci ogniw zapobiegających przegrzewaniu po każdym strzale. Dodajmy do tego słabawą grafikę i koszmar gotowy.
Levelowanie w Mass Effect do najbardziej skomplikowanych nie należy, a podobno to część serii, w której największy nacisk położono na elementy RPG...
Jedną z największych wad Mass Effecta jest długość gry i skupienie niemal wyłącznie na wątku głównym. Misje poboczne ograniczają się do jazdy Mako po planetach, zbierania surowców, czy walki z przeciwnikami w lokacjach wyglądających niemal za każdym razem tak samo. Planeta może być pustynna, albo lodowcowa a i tak bunkier przemytników będzie wyglądał tak samo. Nawet misje dodatkowe od kamratów prezentują się dramatycznie. Wątek główny jest tak naprawdę bardzo krótki. Trochę więcej czasu spędzimy na Cytadeli, ale przemieszczając się pomiędzy planetami tak naprawdę nigdzie nie zabawimy długo. Jedynie wyróżnienie mogę przyznać misji
gdzie możemy zadecydować co zrobić z królową Raknii
jest dość długa, ma sporo lokacji i w dodatku całkiem interesująca. Przykładowo misja rekrutacyjna
Liary
jest dla mnie zadziwiająco krótka. W Mass Effect 2 misji pobocznych było niewiele, ale mieliśmy kilkunastu kompanów i każdego trzeba było zwerbować i zrobić dla niego "lojalkę". Dawoło to znacznie więcej przyjemności i zapewniało dłuższą zabawę z tytułem.
Kolejna rzecz jaka mnie zniesmaczyła w Mass Effect to kompani. Po pierwsze to mamy ich bardzo mało. Ashley, Kaidan, Garrus, Wrex, Tali i Liara. Koniec. Ledwie szóstka, gdy w drugiej części mamy 11. Jeszcze można by to przeboleć, ale jakość tej piątki, to prawdziwy dramat. Ashley jest irytująca, a Kaidan cichy i bezbarwny. Tyle słyszałem peanów na cześć Wrexa, który podobno miał sypać świetnymi tekstami, ale u mnie był chyba zbyt nieśmiały, bo nic ciekawego od niego nie słyszałem. Liara nie dość, że nie była specjalnie ciekawa, to jeszcze jej specyficzna "uroda". Już wolałbym zabrać ze sobą na misję pierwszą lepszą Asari napotkaną w barze... Stanęło na tym, że całą grę przechodziłem z Garrusem i Tali. Jak ja się cieszę, że w dwójce ograniczyli postaci z jedynki zachowując jako głównych kompanów jedynie Turianina i Quariankę.
Z tej recenzji robi się powoli pamflet. Nie wiem, może jestem uprzedzony, ale większość rozwiązań mi nie odpowiada. Sposób otwierania zamków to kolejna drażniąca rzecz. Gra logiczna, która polega na przemieszczeniu się wskaźnika pomiędzy pierścieniami do środka i omijaniu przy okazji ruchomych i nieruchomych przeszkód. Dobrze, że można to ominąć i użyć omni-żelu. Na szczęście gierki przy hakowaniu i otwieraniu zamków w dwójce nie powodują takiego bólu głowy. Wspomniałem coś o omni-żelu? W grze zdobywamy tony niepotrzebnego towaru, który najlepiej przerobić na omni-żel. I tak ciężko będzie znaleźć lepszą broń, a do kupca lepiej zajrzeć jak taki pojawi się ze specjalną ofertą na naszym statku. Skoro tak rozwiązano ekwipunek w Mass Effect to cieszę się, że w dwójce został po prostu usunięty.
Przedmioty zebrane w walce można zabrać lub przerobić na omni-żel. W późniejszych fazach gry mamy już na tyle dużo kasy, że wszystko i tak przemieniamy na omni-żel, przynajmniej nie trzeba się mordować z tymi mini-gierkami przy otwieraniu zamków.
Podsumowując moją recenzję, to może tytuł jest trochę przesadzony. Mass Efect to średniak, gra przeciętna, w którą granie raczej irytuje niż przynosi frajdę, w dodatku niektóre rzeczy wyglądają jakby były robione na kolanie (ekwipunek, misje poboczne). Świetnie podłożone głosy i muzykę równoważy grafika, oczy bolą od patrzenia w monitor. Fabularnie byłoby całkiem nieźle, gdyby nie długość głównego wątku, system paragona/renegata i opcji dialogowych, które nie różnią się zbyt wiele od siebie (neutralna identyczna jak dobra). Zastanawiam się co w tej grze widziało tylu recenzentów i graczy zgodnie wystawiając jej takie wysokie noty. Według mnie wielki hype i zbiorowa fatamorgana. Po zagraniu ma się ochotę zakrzyknąć: "Król jest nagi!".
Ocena: 5+
zalety:
+ stworzenie uniwersum w klimatach space opery
+ fabuła
+ muzyka i głosy
wady:
- krótki wątek główny, misje poboczne
- ekwipunek
- grafika
- system walki
- dialogi (paragon/renegat)
19 komentarzy
Rekomendowane komentarze