Nieznana Wojna Światów
Jeśli zapytam, co to takiego Wojny Światów, każdy (mam nadzieję) odpowie, że to książka SF. Spora część wspomni film Stevena Spielberga z Tomem Cruisem i Dakotą Fanning. Bardziej zainteresowani tematem wymienią jeszcze słuchowisko Orsona Wellsa. Mały odsetek natomiast wspomni o musicalu Jeffa Wayne'a, który stawiam na równi z adaptacją filmową (albo nawet ponad) i słuchowiskiem z 1938 roku.
W 1889 roku H.G. Wells wydał książkę "The War of The Worlds" (w Polsce wydano ją rok później pod tytułem "Wojna Światów"). Wells, wizjoner i jeden z pionierów gatunku SF opisał w niej atak Marsjan na Wielką Brytanię. Obraz był tak sugestywny że zdefiniował nowy gatunek filmów i książek, a inspiracje nim widać nawet w XXI wieku.
Prawie czterdzieści lat później, 30 października 1938 amerykańska stacja radiowa CBS nadała audycję Orsona Wellsa opartą na książce. Słuchowisko - za wyjątkiem komunikatu nadanego na początku - zostało zrealizowane w konwencji reportażu opisującego atak Marsjan na stany zjednoczone. Reportaż był tak realistyczny, że setki ludzi w panice opuściło swoje domy i zaczęło uciekać przed opisywaną inwazją.
Wreszcie, po kolejnych czterdziestu latach, w roku 1978, ukazała się płyta "Jeff Wayne's Musical Version Of The War Of The Worlds".
Czym jest ta płyta? To musical, słuchowisko, album muzyczny. Bardzo trudno opisać to dzieło, bo jest tak oryginalne, że samo dla siebie stanowi standard. Ale przede wszystkim niesamowity popis umiejętności w tworzeniu i montowaniu dźwięku.
Wayne łączy tekst książki czytany przez Richarda Burtona z inscenizacją dźwiękową i doskonale dopasowanymi utworami.
Każdy fragment książki ilustrowany jest innym utworem, a te przechodzą w siebie płynnie, tak że mamy wrażenie że słuchamy jednego, bardzo długiego utworu (całość trwa 1.5 godziny). Wrażenie robi też muzyka, która obroniłaby się bez trudu nawet bez prozy Wellsa - usłyszymy tu Davida Essex, Julie Covington, Justina Haywarda, Jo Partridge'a, Chrisa Thompsona czy Philipa Lynotta (Thin Lizzy).
Wayne wykorzystuje w swoim dziele wszystkie możliwe stylistyki, usłyszymy tu typowe dla lat '70 popowe brzmienia, rodzącą się dopiero elektronikę, orkiestrę symfoniczną i przesterowane, rockowe brzmienia (flanger FTW). Nie jest to oczywiście wymieszanie wszystkiego ze wszystkim, o nie. To wspaniała zabawa dźwiękiem, przeplataniem partii i subtelnych podmian, gdzie wszystko ma swoje miejsce - frazy są wygrywane na instrumentach smyczkowych, by po chwili pojawić się w wykonaniu syntezatora lub gitary elektrycznej, brzmiące tak podobnie, że prawie nierozróżnialne. Takich smaczków jest dużo więcej i w zasadzie przy każdym przesłuchaniu można znaleźć coś nowego.
Ale muzyka byłaby tylko zgrabnym dodatkiem do suchego tekstu książki gdyby nie ilustracja dźwiękowa opowiadania. Wayne używa niesamowitego arsenału brzmień i dźwięków, którymi opisuje otoczenie i wydarzenia. Całe strony opisów udaje mu się opisać kilkoma tylko dźwiękami syntezatora lub organów Hammonda. Odgłosy płożącego się czerwonego zielska lub okrzyki Marsjan wywołują dziś równie silne wrażenie jak prawie czterdzieści lat temu. Mimo że słucham tej płyty od prawie dziesięciu lat, dreszcz nadal przebiega mi po plecach przy niektórych fragmentach.
Album rozszedł się w milionach egzemplarzy na całym świecie, w samej Wielkiej Brytanii utrzymywał się na liście najlepiej sprzedawanych płyt przez 6(!) lat. Wydanie CD można bez trudu dostać nawet dziś na Allegro.
Przed nami kolejna okrągła "czterdziestka", czego możemy się spodziewać? Moim pierwszym pomysłem była gra komputerowa*, ale patrząc na dotychczasowe adaptacje musiałaby wyznaczyć zupełnie nowy standard w dziedzinie rozrywki elektronicznej, tak jak wcześniej stało się to z literaturą, radiem i muzyką.
* - Wiem, były już takie gry, ale żadna z nich nie porażała innowacyjnością ani wykonaniem.
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze