Czekając na Skyrim: Arena
MARUDZIŁEM DŁUGO
The Elder Scrolls to stara seria. I do tej pory właściwie mi nieznana. Nie da się ukryć, że pierwsze moje próby zagrania w Morrowinda kończyły się fiaskiem ("ale o co tu w ogóle chodzi, łeee...") i gra dwukrotnie rzucana była w kąt, głównie z racji na wysoki poziom trudności i niezrozumienie świata i jego historii. Ostatnio jednak, patrząc na hurra-optymistyczne zapowiedzi Skyrima i żywiołowe reakcje fanów w czasie jego prezentacji uznałem, że może źle się do dzieła zabrałem. Poczytałem i odkryłem, że pierwsze dwie częśći - Arena i Daggerfall - zostały udostępnione za darmo już wiele lat temu, a więc każdy chętny może przekonać się świata The Elder Scrolls niejako od początku i spróbować poobserwować jego ewolucję. Ściągnąłem więc Arenę i...
WSIĄKŁEM WIELCE
Gra jest brzydka. Powiedzmy to sobie otwarcie. Wymaga sporego wysiłku niezrażenie się nią zaraz po włączeniu. Ale mimo to ma w sobie pewną magię - klimat retro połączony z naprawdę potężnym systemem rozwoju postaci to jest to. Kiedy przełamiemy w końcu początkowy odruch ucieczki i pozwolimy sobie poczuć się jak dzieciak w połowie lat dziewięćdziesiątych, dostaniemy w zamian kawał wesołej rozgrywki. I docenimy, ile Bethesda była w stanie wyciągnąć z kompów w 1994 roku. A była w stanie wyciągnąć wiele.
Widok z pierwszej osoby był wtedy już znany, zaraz miał zostać wydany Doom, a Wolfenstein 3D już od dłuższego czasu królował wśród gier "zaawansowanych technicznie". Arena pokazała, jak rozgrywkę z pierwszej osoby zmienić w niesamowitą i bardzo spersonalizowaną przygodę.
UCIEKAŁEM SZYBKO
Gra zaczyna się od wyboru postaci, którego dokonujemy z listy, lub odpowiadając na pytania, co stanowi pewien znak rozpoznawczy serii (ba, niektóre pytania powtarzają się nawet w Morrowindzie!) i umieszczenia nas (co też stało się tradycją) w więzieniu. We śnie przychodzi do nas nieżyjąca już czarodziejka, służąca Cesarzowi Urielowi Septimowi VII, którego to porwano i uwięziono w innym wymiarze. Okazuje się, że odpowiedzialny za ten czyn zdrajca zasiadł właśnie wygodnie na królewskim stolcu i w nas jedyna nadzieja na ratunek dla Imperium. Przyjmujemy tę wiadomość po męsku i nie dyskutujemy, tylko zabieramy z pobliskiej półeczki klucz (ciekawa praktyka - zamykać więźniów w celach razem z kluczem. Dość skandynawskie podejście) i ruszyć przed siebie, levelować, prać maski potworom i ratować księżniczki (no dobra, tego ostatniego nie jestem pewien).
WALCZYŁEM DZIELNIE
Element, który zwraca na siebie uwagę w Arenie to mechanika walki. Aby zadać cios musimy przytrzymywać prawy klawisz myszy i machać nią w stronę, z której chcemy zadać cios (każda broń może zadać pchnięcie, cięcie lub uderzenie). Świetny pomysł i dodaje on do walki niezbędnych emocji. Przeszkadza jednak nieco ślamazarne sterowanie całą postacią - myszka jest tylko narzędziem walki i wskazującym przedmioty, a reszta sterowania odbywa się za pomocą klawiatury. Tak, nawet obroty. I zapomnijcie o patrzeniu w górę i w dół. Wymaga to chwili treningu, ale potwory są na tyle łaskawe, że z reguły zdążymy się obrócić, by móc się obronić.
LEVELOWAŁEM AMBITNIE
Levelowanie w Arenie to niezwykle przyjemne doznanie, nie tylko ze względu na tryumfalną muzyczkę, jaka towarzyszy nam przy wejściu na kolejny poziom. Zwyczajnie fajne jest dodawanie naszej postaci kolejnych punktów tak, by na sam jej widok przeciwnikom miękły nogi i pojawiała się nagła chęć sprawdzenia, czy przypadkiem nie zostawili włączonego żelazka w domu. Co sprawiło mi frajdę, to fakt że levelujemy w miarę szybko - wychodząc z początkowego lochu miałem już postać na piątym poziomie.
BIEGAŁEM SWOBODNIE
A wcale tego lochu nie musiałem intensywnie zwiedzać - gra kazała mi tylko wyjść z niego, resztę pozostawiając mojemu wyborowi. To kolejna zaleta tej gry - wolność. Mamy do dyspozycji ogromny świat i robimy w nim to, na co mamy ochotę. Tak samo jak w późniejszych częściach, tak i tu możemy w ogóle na boczny tor odstawić fabułę i skupić się na eksploracji i podziwianiu świata. Może tego podziwiania za wiele nie ma (bo grafika słaba i dość jednorodna), ale sam fakt, że w 1994 mogliśmy tak zrobić każe się ukłonić Bethesdzie.
POLUBIŁEM BARDZO
Dość chaotyczne te moje wrażenia, wiem, ale pisane były "na ciepło", po kilku dniach przygody. Wiem, że jeszcze wiele smaczków przede mną do odkrycia, ale z pewnością się do nich dostanę, bo gra jest znakomita. Dość powiedzieć, że przekonała mnie do trzeciego podejścia do Morrowinda, tym razem zakończonego sukcesem. Coś mi się zdaje, że do premiery Skyrima (11.11.11) będę już pełnoprawnym fanem serii.
I Wam też polecam: PEŁNA WERSJA
Zmykam levelować!
KRZYCH
12 komentarzy
Rekomendowane komentarze