Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

-Ja p...

Heaven wydostała się z sześcianu. Wróciła już do normalnego stanu, lewe oko było zasłonięte. Bogini znalazła się na zemiach cywilizacji i wygłosiła krótką mowę, po czym spojrzała w morze.

-Ciekawe, gdzie Nereida...

Nereida tymczasem topiła się... dopóki nie popłynął ktoś na łódce i ją wciągnął na "pokład".

-Hę? Nami?!

Nami uśmiechnęła się i zaprowadziła Nereidę do sekretnych schodów... Które kryły istny raj.

-Tutaj chyba będziemy bezpieczne. To łódź Hisy.

-Hisy?

-Poznasz ją.

Chowaniec podał półbogini koktajl owocowy i stanął za sterem.

-Teraz... do innych!

------

Behemort, Holzen może wejść do łodzi i trochę zmanipulować Nereidą. Pozwalam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tsunami! Ha, nie patyczkują się.

Ciągle unosząc się w powietrzu wykonał szybko serię gestów. Przed falą otworzyło się w powietrzu kilkanaście dużych portali, przez które wyleciały masy ognia, magmy, żaru, rozgrzanego do niemożliwości powietrza i dymu. Nic dziwnego, w końcu portale prowadziły w jedną stronę do Sfery Żywiołu Ognia. Całe to piekło zderzyło się z falą, a gigantyczne ilości pary w akompaniamencie przenikliwych syków wzleciały w niebo zasilając i tak już wielkie i ciężkie chmury. Portale ciągle były otwarte, ale Lunarion nie wiedział, czy zatrzymają falę. Mogła się okazać zwyczajnie zbyt duża i zasobna w wodę. W międzyczasie posłał jakąś nawałnicę z wielkich sopli na oddział żaboludów aby wspomóc walczącego z nimi Allimira.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<retrospection>

Ostatni bard poległ na polu bitwy, w głównej sali Empireum. Markos, boski bard, stracił więc wszystkich wojowników. Miał dwie rzeczy do wyboru: walczyć sam lub uciec, by wrócić później. Wybrał drugie, jednak ucieczkę znacząco utrudniały zastępy demonów i diabłów. Wtem czyjne oko elfa dostrzegło broniąchych się ośmiu bojarów, Hyogę i jakiegoś lwa. Markos doskoczył do nich, sprawnie unikając ciosów.

- Heeej! Proponuję stąd zwiewać! Idziemy razem, bo wiesz, w kupie raźniej! - próbował przekrzyczeć odgłosy ścierania się stalowych broni i bojowych wrzasków.

- Tak sobie myślę - powiedział Simba - że to będzie dobry pomysł. Cygnus, mam nadzieję, że się nie obrazi. Poza tym bojarom kończą się strzały. Masz przy sobie jakieś leki? Cygnus jest ranny. - rzekł i odparował cios jednego z demonów. Nie bardzo wiedział jak uciekną z pola bitwy, ale coś się wymyśli. Poza tym bojarzy też się kończyli, a czas działał na niekorzyść.

Markos nie miał leków, więc po prostu wzruszył ramionami, po czym z dużym sczęściem uniknął głowni topora. Bojarzy bronili Simbę, Hyogę i Markosa, ale opór był zbyt duży i wszyscy zginęli w boju. Markos postanowił więc działać. Dotknął jedną ręką Cygnusa, drugą lwa i zatrzymał czas. Wszystko wokół się zatrzymało i straciło barwy, jedynie trójka obrońców Nieba pozostała kolorowa. Markos wziął rannego Hyogę na ręce i zaczął go nieść w stronę wyjścia.

- Szybko lwie! Długo nie wytrzymam zatrzymując czas!

Simba przetarł oczy ze zdumienia. Widział demony stojące i niezważające na grawitację. Jakim cudem topór zatrzymał się przy jego głowie? Nie wiadomo. Wiadomo było jednak, że można na tym skorzystać. Kilka chwil po tym jak Markos zatrzymał czas, Simba skończył ustawiać demony tak, że każdy zabije każdego, jeśli czas zostanie wznowiony. Z bezczelnym chichotem pobiegł za Markosem. Chciał zobaczyć jak demony wyrzynają swoich pobratymców, ale czas naglił.

- Co teraz? Całe Niebo jest w demonach. Ach, nie przedstawiłem się - Simba jestem, chowaniec Cygnusa.

- Miło cię poznać, jestem Markos, boski bard. - obejrzał się. - Co teraz? Nie wiem. Niebo zostało pokonane i w większości mocno zniszczone i musimy z niego uciekać. Zresztą chyba jako ostatni. Potem zaś wrócimy, by odzyskać co nasze.

Tak jak zrobił to Mrokas... Uciekł po pojedynku, ale zaraz potem zdobył Niebo...

Pobojowisko znikało im za horyzontem, a Markos omal się nie załamywał pod ciężarem Hyogi. Nagle elfie ucho barda usłyszało zza pleców szczęk stali i krzyk mordowanych wzajemnie demonów i biesów.

- Czas zaczął płynąć. Wyrządzilliśmy im chociaż niewielkie szkody. Tylko... dokąd się teraz udamy?

- I tu właśnie przydałby się jakiś transport. Bo nie możemy przecież iść na pieszo. Gdy szedłem razem z Sewastianami na bitwę, niedaleko widziałem małą wioskę. Takie niebo dla lubiących uprawiać ogródki, pola... Może tam? Niedaleko powinno być też stanowisko medyczne Tytian. Jeśli oni też już zwiali, możemy poszukać tam jakichś zapomnianych w pośpiechu leków. Ale ty tu jesteś przytomnym bogiem, dlatego wybieraj. Widzę że Cygnus jest za ciężki... Mnie też jest ciężko przez tę zbroję z platyny. Trzeba to z niego ściągnąć i ukryć w krzakach, bo to nie lada gratka dla demonów. Obawiam się tylko o te - pokazał na napierśnik zbroi Cygnusa - dziury w zbroi. Te na skrzydłach to tylko przebite pióra, ale te tutaj... Sam nie wiem.

- Hmmm... Nie wiem czy wiesz, ale potrafię latać. Jednak was dwóch nie dam rady ze sobą zabrać. Ale... Mam pomysł. - położył ostrożnie Cygnusa na ziemi i podłożył mu coś miękkiego pod głowę. - Może - kontunuował, - medykiem nie jestem, ale mogę władać czasem i wszystkim, co z tym związane. Patrz teraz.

Boski bard delikatnie zdjął z Hyogi podziurawioną zbroję i wręczył ją Simbie. Po chwili położył dłoń na klatce piersiowej rannego i użył mocy czasu. "Cofnął" jego ciało do momentu przed zranieniem. Cygnus był zdrowy.

- Uff... Udało się. Niedługo powinien oprzytomnieć. Ja jednak jestem już wyczerpany. Cygnus jest strasznie ciężki, a do tego korzystanie z bardzo potężnej mocy jaką jest czas jest... męczące. - podniósł głowę i rozejrzał się. - Szpital polowy Tytian wydaje się dalej. Udajmy się może do wioski.

Z gałęzi z pobliskich drzew zrobił prowizoryczne nosze i poprosił lwa, by pomógł nieść na nich Cygnusa.

W tym czasie Simba sam pozbył się swojej zbroi. Następie ukrył obydwie w krzakach, dobrze je maskując. Markos przywiązał do lwa nosze i złożył skrzydła Cygnusowi.

- Więc w drogę. Mam nadzieję, że te zabawy z czasem są całkowicie bezpieczne.

Simba z lekkim trudem ruszył drogą w stronę wioski rolników. Idąc obok Markosa co rusz wypytywał go o różne przygody... Takie tam komponenty umilające czas podróży. Mały kawałek czasu później pojawiła się polna droga która, jak się okazało, wiodła do wioski. Rolnikowo, bo tak się nazywała, było otoczone polami, fermami, pastwiskami dla wszystkich zwierząt... Niedaleko rósł las który dawał zwierzynę i jagody oraz grzyby. Przez środek wioski płynęła mała rzeczka Niebka, która jak się zdawało, płynęła do Nieba. Bóg i lew akurat trafili na dożynki. Wioska była pełna ludzi. Wspaniale udekorowane budynki pasowały do korowodów i parad odbywających się na placu głównym. Rolnikowianie żyli w spokoju, nawet nie wiedzieli że główne Niebo zostało zdobyte. Grupka dzieci dostrzegła podróżnych i nosze. Od razu wybiegła na spotkanie przybyszom. Strażnik na drewnianej wieży też ich zauważył.

- Może lepiej było iść do szpitala polowego Tytian? Chociaż, kto wie?

Wyczerpany Markos położył nosze w centrum wioski i zaczął odganiać się od dzieciaków. Do lwa i barda, a także nieprzytomnego Hyogi podszedł sołtys.

- Powitać - rzekł,- powitać. A paniczów to co sprowadza do Rolnikowa, ha? Pracy szukajo, napitku i jadła, łóżkowych rozkoszy, czy czego? Mamy wszystko! Czujem się tu wszyscy jak w raju, o!

- Bo my taki problem mamy. Kolega nam tu niedomaga, a oba zmęczeni. Znalazłoby się co i dla nas?

- A jasne! Józek! Weź tego futrzaka do Halinki, zielarki naszej. Tam powinien siły nabrać. Sie musze pochwalić, bo Józek najsilniejszy we wsi - raz jak traktor do rowu wpadł, to go Józio sam wyciągnął. Ej zdolna chłopina!

Rzeczony Józef Siłacz zaciągnął nosze do starej chatki na uboczu, wyglądającej na pustelniczą.

- A wy miastowi do mojej żony, Helenki się udajcie. Ona to ma!

Pokazał na piersi.

- ...no i świetnie gotuje. Jak kiedyś na krzcinach bratanicy mojej rosół ugotowała, to sam Moderatus się pofatygował by spróbować! Oj baba to ci zdolna! Ale! Na festyn zapraszamy! Dożynki, darmowe jedzenie, a i proboszcz jak tańcuje! Jak kiedyś...

- No dobrze, to gdzie mieszkacie? - zapytał Markos.

- Ano tu za rogiem, sołtysowa ogródek pieli. Gość w dom, Moderatus w dom! A dla szanownego futrzaka... - spojrzał na Simbę - i udziec się znajdzie!

Ucieszeni słowami sołtysa, Markos i Simba z trudem przebijając się przez tłumy na placu, doszli do domku, gdzie zaraz sołtysowa rosołu narobiła, kotletów nasmażyła i łóżka pościeliła.

Gospodyni usługiwała, bardzo często się pochylając nad głową barda i pokazując głęboki dekolt. Ten w pewnym momencie szepnął Simbie do ucha:

- Hej, jak tak dalej pójdzie, to nigdy stąd nie wyjdziemy. Ja już odpocząłem, więc jak tylko Cygnus się obudzi proponuję stąd zmiatać.

Uśmiechnął się do sołtysowej i włożył łyżkę z rosołem do ust. Rzeczywiście dobry był.

- Ja też, choć rosołek i udziec wręcz niebiański. Idę zobaczyć co z Cygnusem. Nie musisz się spieszyć.

Mrugnął okiem Simba, i poszedł do chaty zielarki Halinki. Chata jak chata - drewniana, pokryta strzechą, okrągła, z paleniskiem w środku... Halinka właśnie paliła jakieś zioło w ognisku. Simba dostał zawrotów głowy, ale szybko mu przeszło.

- Nie przeszkadza. Za chwilę się obudzi. Poczeka na zewnątrz. - powiedziała zielarka wyprzedzając Simbę. Ten tylko kiwnął głową i wyszedł na świeże powietrze. Od razu poczuł się lepiej.

Markos zjadł, podziękował i wyszedł na świeże powietrze. Od razu poczuł się lepiej. Stanął na wzgórzu na uboczu wioski i zaczął wypatrywać czegoś.

Cicho tu. Za cicho. Czuję coś niepokojącego... E tam. Plotę bzdury.

Podszedł do Simby, popatrzył na niego, po czym usiadł na ławce przy domu zielarki.

- Nie wchodź tam. - powiedział Simba - Ona jest na haju.

W tejże chwili z chałupki wyszedł Cygnus wyglądający na żywego, zdrowego i będącego w pełni sił. Tuż za nim wyszła też Halinka.

- Możemy już wracać. - powiedział Simba.

- Witaj Markosie - rzekł Cygnus - i cieszę się że cię widzę.

Halinka podeszła do Markosa.

- A ty paniczu, czasem się nie baw. Cofnąłeś czas jego ciała, ale gdy tu do mnie trafił, nagle mu z pyska i piersi krew trysła. Całą chałupkę mi uświnił. Masz szczęście żem Halinka Zielarka, bo byłoby źle. W końcu to Tytokus jest patronem medycyny. Skąd to wiem? My zielarze i zielarki po prostu wiemy. Pamięć też mu wróciłam i na dodatek utworzyłam chwile z waszej podróży. Wiem skąd jesteście i kim jesteście. Pytajcie boga magii jak to zrobiłam. Ale już dosyć, powodzenia w dalszej drodze. Żegnajcie!

Halinka wręczyła Markosowi ziołowy Heal - Pocket na drogę. Natomiast z wikliny zrobiła "ogromny koszyk dla ogromnego kota" jak to sama określiła. dzięki temu Simba mógł już spokojnie być przeniesionym drogą lotniczą. Chwilę później wszyscy byli w przestworzach.

- Dokąd teraz? - zapytał Cygnus.

- Hmm... Dawno nie byłem na Planecie Wojen. Moglibyśmy zobaczyć, jak tam się żyje naszym podopiecznym. Co prawda większość moich artystów poległa przy obronie Nieba, ale zawsze mam jeszcze kogoś, kim mogę się opiekować. I może spotkam tam Selene... Lecimy na PWB?

- W sumie... Zobaczę jak tam moi Sewastianie! Choć mam pewne przeczucie, że coś jest nie tak... Lećmy na PWB!

Podróż liniami GodLOT przebiegała nad wyraz spokojnie. Stiułardessy podawały pasażerom orzeszki, colę i poduszki. Simba dostał worek, do którego mógł w razie czego zwymiotować (wszak załoga nie wiedziała, jak podróż wpływa na zwierzęta). Nagle jednak, przy przekraczaniu atmosfery PBW, zamolot zaczął dziwnie się zachowywać. Pilot próbował omijać błyskawice i ciemne, deszczowe chmury, a także wysokie, sięgające nieba fale. Worek zrobił się użyteczny. Nagle skrzydło stalowego ptaka linii lotniczych GodLOT zostało oberwane. Nie było wyboru: Markos, Hyoga, zielony Simba i załoga założyli spadochrony i wyskoczyli z samolotu.

CZĘŚĆ MROKASA!!!

Przystojny to on nie jest... Ale to dobrze. Z brzydkimi lepiej się pracuje i włada. No... z wyjątkiem pani Kasi, mojej sekretarki.

- Siedziba koło wulkanu? Ja bym bazę urządził W wulkanie. Cieplej jest, nie trzeba grzać w piecu, a i trudniej dostrzec. No, ale to Ty jesteś gospodarz. Prowadź więc, Spestelu. Miło mi cię poznać. A, jeszcze jedno. Hrabia Manteufel, mój najlepszy podwładny, idzie ze mną. I jeszcze jedno. Chcę, byście ściągnęli mi Bezekirę, mojego chowańca. Siedzi w Piekle.

KONIEC CZĘŚCI MROKASA!!!
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shadow

Miążdżąc po drodze dziesiątki tysięcy żaboludów scena niczym taran przebiła mury pałacu i zatrzymała się dopiero zaklinowawszy się pośród gruzów głównej sali. Kilku przebiegających akurat gwardzistów odbezpieczyło kusze i zwróciło się w twoją stronę, lecz gdy pył opadł rozpoznali "tego demona który ostatnio prawie rozwalił główną salę koncertując". Upewniwszy się, że nie wtargnęło za tobą nic zielonego, pobiegli dalej. Wygląda na to, że wróg nie dotarł jeszcze do wnętrza pałacu.

Lunarion

Fala z sykiem uderzyła w portale uwalniając masy gorącej pary. Już wydawało się, że doskonale spełnią swoje role, gdy nagle zostały kompletnie zamknięte. Fala, teraz przypominająca już bardziej duży przypływ niż tsunami popłynęła dalej uderzając bezlitośnie i w obrońców i w atakujących. Lunarzy zmuszeni byli coraz bardziej wycofywać się.

Co mogło zamknąć portale? Po chwili zaskoczenia doszedłeś do wniosku, że najwyraźniej blokada otaczająca PWB jest niezwykle szczelna i uniemożliwia nawet tworzenie portali do innych wymiarów. Jesteście uwięzieni.

Mrokas

- Ściągnąć chowańca? Nie ma sprawy, musimy tylko dotrzeć do bazy. Wiesz, nie możemy dopuścić by ktokolwiek uciekł z naszej misternie uplecionej sieci. Netlisen, jeden z nas włada wszelkimi barierami osłonami czy nawet ścianami, więc skutecznie uniemożliwił jakąkolwiek drogę ucieczki. No, może moderatus, czy nawet ty moglibyście je obejść, ale oni nie dadzą rady. Żadnym sposobem.

Spestel uśmiechnął się.

- Lubię patrzeć, jak szamotają się, nawet nie wiedząc że mamy ich w garści, że się nie wymkną. Jak zwijają się w konwulsjach tuż przed ostatecznym zniszczeniem. A potem z jeszcze ciepłego ciała wysysać czystą moc... Taaak.

Twarz wykrzywił mu potworny uśmieszek.

- Niestety, ta inwazja idzie jak po grudzie. Mogłem dać im truciznę dzięki której zamiast stopniowo paraliżować, zabija po kilku minutach. Ale nie, woleli brać ich żywcem. Bo potrzebni są do tego &%^$ rytuału. Bo to najprostsza droga. Może i najprostsza, ale też bardzo ryzykowna! Zresztą, co ja ci zawracam głowę, porozmawiamy spokojnie w bazie w miękkich fotelach i ogniem strzelającym wesoło pod żelazną klatką z jakimś niewolnikiem. Przy jego kojących jękach będziesz mógł poznać pozostałych i zostać oficjalnie wtajemniczony w resztę planu. No i teraz trochę kłopotliwe - najszybciej dostaniecie się tam na moich plecach, jestem w końcu Panem Szybkości. Ale żeby było komfortowo, muszę was owinąć w kokony. Można?

Zapytał rozwijając między palcami sieć.

Markos & Hyoga

Wyskakując z samolotu widzieliście jak ogromna fala uderza w pałac Tytokusa, zmywając z jego wież i blanek wielu obrońców. Wokół kłębiły się miliardy małych zielonych żabostworów i kilkdziesiąt beholderów atakujących królestwo pomarańczowego boga. Jakiś duży obiekt przypominający scenę właśnie uderzył i wbił się głęboko w pałac.

Wybuchass & Casulono

Ziemie Tytian zastaliście pogrążone w desperackiej obronie. Docieracie niedaleko obleganego pałacu na który właśnie spada dosyć silne tsunami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwie Heaven wylądowała obok niego, a już jej nie było.

Damn!

Wyrzucił gdzieś piłkę z beholdera i odgonił niczym muchy resztę tałatajstwa...

Rozejrzał się dookoła.

Czeka mnie niezła odbudowa... Tutaj woda, pode mną ślady przepływu oceanu lawy... Super... Po prostu super...

Nagle w oddali zaczął ze sporą prędkością przybliżać się punkcik. Wkrótce okazało się, że to łódź z ekipą Heaven, która zatrzymała się obok dryfującego Holzena. Nami rzuciła jakimś małym okrągłym obiektem i krzyknęła.

- Bóg za burtą!!!

Koło odbiło się od Holzena, a otwór między nim pozwalał mu co najwyżej włożyć pół dłoni. Skupił się, stworzył platformę z granitu i przeskoczył z niej na łódź, która trochę bardziej się zanurzyła.

- Sup?

Siadł na jakiejś pokładowej ławce, obok siedziała Nereida, a Nami skupiła się na sterze.

- A ty tu czego?!

- W sumie nie wiem... Właśnie wymłóciłem kilka miliardów tych żabostworów... Smażyły i topiły się w gorącej lawie...

Wyszczerzył zęby.

- ... Parę beholderów też się ubiło... Miło było ubijać te małe suk... Znaczy się - żabisyny - i te świńskie kulki! A ty?

- Zabawa... ZABAWA! Ale się skończyła...

Posmutniała i trochę się zezłościła.

- Hej, hej! Wszystko się kiedyś kończy, ale...

Spojrzał w niebo.

- ...czuję, że czeka nas jeszcze w najbliższych godzinach niejedna batalia z gorszymi stworami... Musisz być twarda i gotowa, bo niedługo tak łatwo Ci nie pójdzie... Nawet z tym polem śmierci, z którym tak szalałaś...

Wstał. Zaczął grzebać po kieszeniach...

- No już, chwila... O, są.

Wyjął kilka puszek. Otworzył je i ukazały się różnorodne słodycze.

- Co byś chciała?

- Nic.

- No weeeeeeź cooooś!

- Jakieś owoce masz?

Pochował puszki i wyjął większą... Okazała się to szachownicą z owocowymi postaciami kilku bogów i potworów uniwersum.

- Trochę nad tym pracowałem, ale spójrz jakie...

Przesunął pionek, który zbił przeciwnego, wyrywając mu głowę z kręgosłupem, a z jego trzewi wyleciał sok owocowy.

- ...brutalne... Nie wiem, czy takie będziesz chcia...

Nereida złośliwie się uśmiechała i zaczęła sama eksperymentować z figurami. Holzen uznał, że jeszcze jedna postać go poznała i podszedł do Nami.

- Dokąd płyniemy?

- Do innych ziem Heaven... Między innymi spotkamy się z Hisą...

- Eee... Przypomnisz mi, która to?

- Taka czarna... Ostro uzbrojona i...

- I odmienna od Ciebie...?

- Tak...

Nami ciągle patrzyła na horyzont.

Holzen znowu sięgnął do swoich kieszeni i wynalazł jakiś fajny kubek z dwoma uchami i samopodgrzewaczem, a następnie postawił go na półce obok Nami.

- Zrób sobie przerwę, jeśli chcesz i napij się czegoś ciepłego, bo cały czas luga, a wy tak siedzicie czy stoicie na deszczu i bryzie!

Zsunął zasłony na kadłub i mostek sterowniczy... Sam wyszedł na deszcz i spojrzał przez barierkę w dal.

Ciekawe, gdzie reszta... Mam nadzieję, że żaden gnojek ich nie zranił... Lepszy swój wróg, niż taki obcy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wooooow! - wydarł się Król Mroku zeskakując na lekko podniszczoną podłogę pałacu Tytoka w głównej sali. Żeby pomyśleć, że jeszcze niedawno robił tu koncert...

Nie pora jednak była na bujanie w obłokach. Wróg nie spał! Pałac oblężony a chwilowo jego cywilizacja straciła tereny! Nie straciła jednak woli walki oraz ducha metalu, bo wraz z ich przybyciem do pałacu gdzieś w powietrzu, z niewiadomego źródła zaczęła grać muzyka i to najmocniejsza z najwyżej półki. Jak można się było spodziewać, dała nowe siły broniącym, którzy jeszcze pamiętając koncert Cienia podnieśli się na duchu. Shadow tymczasem krzyczał na całe gardło do swoich pomagierów:

- Na mury cienie! Na mury! Wesprzeć broniących siłą muzyki! Uraaaaaa! - czym prędzej skoczyli w miejsce gdzie obrona prawie została złamana.

- KILL KILL KILL! - skandowały cienie wywijając gitarami i rzucając perkusjami w nadciągające żaboludy. - DIE #%#$%$# DIE $%#$%^%$^% DIIEEEEEEEE!

Skandowane growlem hasła powoli roznosiły się na inne części umocnień dając chwilowego boosta do morale.

Shadow jednak nie wiedział jak się bitwa potoczy dalej. Tym bardziej, że jeszcze nie odzyskał pełni mocy do odpalenia kolejnego super-ataku.

... ale z każdą chwilą metalowej muzy czuł jak wola zniszczenia wraca. A wrogów na powitanie cała masa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Hmm... Skoro mam odpocząć...

Nami podeszła do Nereidy, która była cała upaćkana sokiem owocowym i właśnie urywała kończyny owocowej figurki Białego Kła.

-Nie przeszkadza ci to?

-Co?

-Jesteś cała w soku owocowym i właśnie urywasz kończyny braciszkowi Heaven...

-Braciszkowi?

-Nom. Ma na imię Biały Kieł. Od jakiegoś czasu go nie widziałam... I zresztą dobrze!

-Hmm... To powiedz mi, kiedy go spotkasz, to mu wtedy kończyny urwę!

-Powiem. I jeśli chciałabyś się wykąpać...

-Wykąpać? Co to znaczy?

-*Facepalm*

-?

-To idź na dół, znajdziesz pomieszczenie z napisem "Łazienka", wejdź do niego i... A masz instrukcję! Nie chce mi się tłumaczyć.

-Ok...

Nereida wzięła instrukcję i pojechała na wózku na dół(czyli na piętro niżej), a Nami stworzyła klona i kazała mu sterować, a sama poszła i włączyła zabezpieczenia ochronne, sięgnęła po telefon i...

-Hisa!

-...

-*Facepalm*

-Co?

-Nic, później zadzwonię...

Nami odłożyła słuchawkę i zaczęła gotować obiad i go podała.

-Holzen, Nereida, chodźcie!

Na stole były najsmaczniejsze dania świata. Nami i Nereida(oczywiście obydwie ubrane xD) usiadły i zaczęły jeść.

-Holzen, jedz! Potem będzie deser!

Heaven tymczasem pomagała wyznawcom najlepiej jak mogła. Robiła 5 rzeczy naraz. Aktualnie dzwoniła po pomoc do dawnej przyjaciółki, Konishi.

-Pomogę! Za chwilę będę!

I przybyła i pomagała... Nikt się nie lenił, a Hisa już mogła wstawać.

-Idę do Nami! Coś chce!

-Idź z ochroną! W tym stanie nic nie zdziałasz!

I Hisa poszła z ochroną...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widząc w oddali uchodźców z ziemi Lapidan, Wybuchass uruchamia "Telepatiomod". "Hej, Lapisie, tu Wybuchass. Wy też trafiliście do Tytoka? Pochwalam wybór, w takiej sytuacji to najlepsze wyjście. Spotkamy się w Pałacu. Radzę wspomóc obrońców, jeśli możecie, a cywili do wnętrza pałacu. Razem z moim wujem. Gazem. Ja poszukam Tytoka, to lekarz, może ma jakieś psychotropy. Bez pomocy nieumarłych możemy paść już po kilku godzinach."

Spogląda na uderzenie fali, potem biegnie na mury. Dostaje się tam i zaczyna grzebać w kieszeni.

- Titanic... Nie.- słychać łomot- Adolf... Też nie- słychać wrzask spadającego człowieka, a potem "Żyjhę!"- Miecze, nagie, sztuk dwie... Nie- słychaś świst powietrza, po czym okrzyk "Mein jaja" i"Umierham!- Big F&^ing Gun... To to!- słychać salwę.- Dobra, lecę do Tytoka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Nieumarłych, powiadasz? Zaraz będę, ale najpierw wcielę w życie mój pomysł."

Wszyscy uchodźcy kryją się przed falą w Pałacu. Przed nimi była już tam inna grupa uciekinierów.

- Witaj, Gubernatorze Ziem Otrzymanych! Cieszę się, że zastosowałeś się do instrukcji,-których-nigdy-nie-wysłałem. Wyślij swoich milenitów wszystkich gatunków na mury. Ruszać!

Po paru chwilach wojownicy zaczynają ostrzeliwać atakujących. Między nimi stoi Lapis z Casulonem.

- Słyszałeś to? To anioły, panie B. Trzeba...

- Casulonie?

- Czego?!

- Widzisz te żabki i wielkie oczka?

- Tak.

- To jest John Blade i jego klony w przebraniach.

- Już ja dam temu... - rozlega się grzmot, który zagłusza słowotok Casula. Bóg zaczyna miotać pociskami ze Szpona we wszystko, co wskazuje mu Lapis. Z fal powstają topielce, które wspomagają cywilizacje PWB w walce. Wieża uszkodzona przez scenę jest prowizorycznie łatana przez szkielety (Widzisz tamtą wyrwę, Casulu? Tamtędy przybędzie więcej przeciwników. Trzeba odciąć im drogę do nas.). Pod wodą żerują jeszcze ożywione rekiny.

- Wygrywamy! To wszystko dzięki tobie! Chodź do środka, gdzie dalej będziesz mógł rozmawiać z panem B.

Obaj zaczynają szukać Wybuchassa, który minął ich, gdy wchodzili.

"Mam nadzieję, że znalazłeś już Tytokusa z lekami. To jest paskudne uczucie kłamać mu w żywe oczy. Zaraz... Jak chcesz mu podać jakiś środek, skoro on nie ma ciała? Trzeba skołować psychologa."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miała sobie zrobić przerwę, a nie zachrzaniać do garów...

- Dziękuję.

Nalał sobie jakiejś zupy i zaczął jeść.

- O, zalewajka!

<Kilka talerzy, na których były pyzy, udźce, pieczone węże i kilka innych dań, na których nazwy ślinka sama cieknie, później>

- Świetna uczta, naprawdę!

Oparł się wygodniej o ławę.

- To jak, co się działo tuż przed atakiem? I co, do...

Głośny grzmot.

- ... nędzy jest z tą burzą?! To nie jest zwykły atak i czuję, że zanim się to skończy, będą liczniejsze ofiary niż jeno napastnicy...

Krople uderzały głośno o poszycie.

Któż znowu chce nas wykorzystać, a później zabić... albo na odwrót?

Z tym pytaniem Holzen musiał jeszcze jakiś czas odczekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Co się działo przed burzą? No normalnie, na ziemiach Nekomimi każdy robił to co zwykle, na ziemiach innych cywilizacji pewnie było tak samo, ja jadłam lody miętowe, po prostu istna sielanka, a tu... atak! A co do burzy...

Nami zamyśliła się.

-Może Heaven powstrzyma choć trochę tą ulewę, w końcu deszcz to jej patronat. Mi osobiście nie przeszkadza ta ulewa, bo w deszczu się wychowywałam... Ale może poproszę Heaven o pomoc.

Nereida połknęła ostatni kawałek homara.

-To co z deserem?

-Już idzie!

Nagle zjawili się kelnerzy, zabrali brudne talerze i podali deser. Nami od razu chwyciła lody miętowe, a Nereida wzięła banana w czekoladzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłam właśnie w strzelnicy na planecie mojej korporacji.

Wyjęłam miecz świetlny i zamontowałam go na lufie snajperki. Teraz snajperka wyglądała, jakby miała tłumik. Tak, to była pierwsza z funkcji modułu miecza świetlnego. Ogromna ilość energii pochodząca z kryształu od Holzena mogła wstrzymać ruch cząsteczek i wytłumić nawet odgłos wystrzału pocisku repulsorowego.

Wypaliłam.

Dziwne to było uczucie, jakby broń podskoczyła do tyłu bez wyraźnego powodu. Wolałam donośny odgłos wystrzału. Dźwięk taki różni się od dźwięku zwykłej snajperki. Pocisk repulsorowy to skoncentrowana materia, a odgłos wystrzału brzmi bardzo... Futurystycznie, jakby wystrzelona plazma. Ciężko to opisać, zresztą mało mnie to interesuje. Bardziej zainteresowało mnie parę osób, które właśnie podeszło do mnie z jakąś sprawą.

- Pani, jest kilka ważnych spraw - zaczął Carter, jeden z głównodowodzących korporacją. Oczywiście miał mniejszą władzę ode mnie. Spojrzałam się na niego, i postawiłam snajperkę na rękojeści, trzymając ją za lufę.

- Zamieniam się w słuch - odpowiedziałam nieco znudzona. Oprócz Cartera przyszło jeszcze trzech mężczyzn. Na mój widok wszyscy oniemieli. Jeden z nich, profesorek w białym fartuchu uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam mu więc uśmiechem, co niemal zwaliło go z nóg.

- Ekhem - zaczął Carter i zganił profesorka wzrokiem. - Po pierwsze, flota handlowa prosi o zadokowanie i wymianę handlową.

- Po co zanudzasz mnie takimi błahostkami? Wpuść ich, i pospiesz się. Czekają już pewnie wystarczająco długo. - odpowiedziałam zdejmując miecz świetlny z lufy snajperki.

- Ta flota handlowa może zawierać ukrytych Asasynów, albo Johna Blade'a - uniósł się Carter. - Jeżeli dostaną się na planetę, to..

- ...to ich rozwalimy - dokończyłam. - I radzę nie kwestionować moich rozkazów. To się może źle skończyć. - powiedziałam, i oparłam snajperkę o ścianę.

- To ja udzielę flocie pozwolenia na lądowanie - wyrwał się profesorek. - Nie chcemy przecież, żeby czekali, prawda?

- Dobry pomysł. A ty Carter powinieneś brać z niego przykład. - dodałam, i wysunęłam miecz świetlny. Profesorek, zachęcony pochwałą wybiegł ze zbrojowni.

- Dwa statki proszą o pozwolenie na dokowanie oraz tankowanie - wyrecytował Carter.

Przepołowiłam manekina do ćwiczeń mieczem świetlnym.

- Wpuść ich! - warknęłam. - Masz udzielać pozwolenia na dokowanie każdemu, kto poprosi.

- Ale John Blade... - zaczął, ale mu przerwałam.

- Każdemu. Jeżeli będą kłopoty - poradzimy sobie z nimi na bieżąco. A teraz wynocha, wszyscy. - odpowiedziałam rozeźlona.

- Tak jest... - odpowiedział półgłosem Carter i wyszedł, a reszta za nim. Widać było, że się wkurzył. Mało mnie to jednak obchodziło. Podniosłam snajperkę i wypaliłam kilka razy do tarcz, trafiając w 'dziesiątki' - jak zawsze. Nagle usłyszałam dyszenie. Odwróciłam się - to profesorek wrócił, wykonawszy swe zadanie.

- Zrobione! Ehm, gdzie reszta? - spytał niepewnie.

- Spławiłam ich - odrzekłam, przeładowując snajperkę. Podziwiał wprawę oraz szybkość całego procesu zmieniania magazynka.

- Jakieś... ee... Rozkazy? - spytał mnie niepewnie. Spojrzałam na niego. Widać było, że się trochę boi. I że dawno nie widział ładnej kobiety...

- Wyluzuj, nie jestem taka jak większość głównodowodzących, nie mam zamiaru kazać ci wyciskać pompek albo czegoś. - powiedziałam uśmiechnięta, i poklepałam go po ramieniu. Podeszłam do stanowiska z amunicją i wzięłam kilka granatów. Odbezpieczyłam jeden.

- Uczyli cię co robić gdy znajdujesz się w obecności granatu? - spytałam uśmiechnięta szatańsko.

- Ja... Nie.... Ale... - wyjąkał. Wiedział chyba, że zaraz wybuchnie. Wyrzuciłam granat na teren ćwiczebny. Wpadł prosto do 'dziury'.

*KABOOM*

Granat wybuchł, a profesorek, gdy ochłonął, spojrzał się na mnie, nic nie mówiąc. W jego wzroku zauważyłam chyba nutkę podziwu.

- Może zamiast tak się gapić powiedz mi, jak masz na imię? - spytałam nieco znudzona, siadając na betonowym podeście.

- Izaak Clarke, inżynier i technik, do usług - wyrecytował. - To ja produkuję ulepszenia do twojej mechanicznej ręki oraz niektóre moduły do twojej snajperki - pochwalił się.

- No cóż, w takim razie dobra robota - odpowiedziałam, i spojrzałam na mechaniczną rękę. Służyła mi dobrze.

- Ja... Muszę... uch, iść - rzekł zmieszany. - Dostałem sygnał alarmowy z jednego z planetołamaczy, statku o nazwie USG Ishimura. Wyślemy mały oddział ratunkowy, i naprawimy statek... ehm... Do widzenia - skłonił się, i odszedł. Ja postrzelałam jeszcze trochę, i udałam się do Doków, żeby nadzorować przyjezdnych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tymczasem na PWB

Niebiańska Huta zatrzęsła się w posadach gdy Hevdi zaczął rozgrzewać silniki. Glatryd odetchnął z ulgą czując jak kompleks powoli zaczyna unosić się w górę, podczas gdy ostatniego z beholderów który pozostał przy życiu wyraźnie to zaskoczyło. Bóg szkła nie czekał i zadał cios zanim stwór otrząsnął się z szoku. Bezwładne ciało upadło na podłogę tego, co pozostało z jego biura. Nie było jednak czsu na odpoczynek, Glatryd musiał ratować to, co się da. Doskoczył do ściany i zerwał zalaminowany w pancernym szkle akt zawarcia sojuszu i skierował się ku pokojowi komunikacyjnemu. Rozpoczął połączenie.

Mimo panującego wokół mroku i nieprzeniknionych chmur niemal wszyscy na PWB dostrzegli w świetle błyskawicy Niebiańską Hutę lecącą z dużą szybkością ku niebu.

Wszystkie kostki komunikacyjne na PWB rozświetliła czerwona, migocząca aura.

- Jeśli ktokolwiek mnie słyszy, proszę o natychmiastowy kontakt! Jesteśmy celem ataku Admirałów! Powtarzam, jesteśmy celem ataku! Wasza jedyna szansa przeżycia to kontakt ze mną! Oni będą próbować...

Mimo panującego wokół mroku i nieprzeniknionych chmur niemal wszyscy na PWB dostrzegli jak w Niebiańską Hutę uderza potężna błyskawica rozświetlając jej szklane ściany. Grzmot jaki po niej nastąpił sugerował naprawdę potężne wyładowanie. Niebiańska Huta przez chwilę leciała jeszcze w górę, po czym bezwładnie zaczęła spadać ku ziemi. Wstrząs był odczuwalny na całym PWB.

Tytokus

Gdy krzątasz się przy rannych podbiega do ciebie wyraźnie zaniepokojony kobold w którym rozpoznajesz ambasadora boga szkła. Wymachuje trzymaną w ręku migoczącą czerwonym blaskiem szklaną dwudziestościenną kostkę.

- Panie... Panie...

Chrypi zdyszany. Po chwili udaje mu się nieco uspokoić oddech. Dotyka kostkę w kilku miejscach i podaje boskiemu medykowi.

- Proszę tego posłuchać! To transmisja nadana przed chwilą! A zaraz potem... Trzask i ten wstrząs...! Co my zrobimy? Co z nami się stanie?

Gdy odsłuchujesz transmisję zasypuje cię gradem pytań. Widać, że jest w szoku.

Mrokas

W mniej niż 30 sekund docieracie do przypominającą kieł wysepki położonej tuż obok wulkanu. Nie wygląda na dobrze chronioną. Spestel prowadzi was przez sieć podziemnych korytarzy aż do solidnie wyglądających wrót.

- No, jesteśmy na miejscu. Za nami jest cały kompleks wojskowy, ale panuje tam straszny hałas i cały czas coś robią. To miejsce stworzyliśmy właśnie po to, by swobodnie rozmawiać.

Otworzył drzwi. Ujrzałeś całkiem spore i gustownie urządzone pomieszczenie z licznymi wygodnymi fotelami, telewizorem plazmowym, porządnym dębowym stołem na którym leżały w nieładzie rozmaite papiery, biblioteczką i barkiem z drinkami. Na samym środku stał stół do bilarda.

- To jest klubik. Jako że pomieszczenie otoczone jest bardzo silną aurą osłabiającą boskość podczas kłótni nie niszczymy wszystkiego wokół i można swobodnie dyskutować bez obawy, że ktoś spróbuje cię utopić. Prawda Qasten?

Zwrócił się do drzemiącego w fotelu przed ekranem boga. Zbudzony spojrzał na niego niechętnie.

- Daj spokój Spestel, nie widzisz że odpoczywam?

Mruknął i znów pogrążył się w letargu.

- Musisz mu wybaczyć. Quasten jest bogiem wody, mórz, oceanów, glonów, fal i takich tam. Nie znam wszystkich jego patronatów, ale musisz wiedzieć że jest odpowiedzialny za stworzenie kilku naprawdę imponujących fal tsunami które wykorzystaliśmy do ataku na tutejszych bogów. Cóż, było to jak widzisz troche męczące. O, a tam siedzi Garher.

Wskazał na siedzącego nieco dalej osobnika czytającego gazetę. Ten uniósł głowę i wbił w Mrokasa mordercze spojrzenie. Po chwili jednak jego twarz wykrzywiło coś, co można nazwać uśmiechem.

- Miło mi poznać kogoś tak znakomitego. Czytałem właśnie artykuł o Panu.

Powiedział wskazując gazetę.

- Jestem, jak już kolega mnie przedstawił Garher. Bóg rdzy, ciężaru, siły, wytrzymałości. Mistrz Magnetyki i Władca Pieniędzy. Czy jest coś czego jeszcze chciałbyś się dowiedzieć?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Cel ataku admirałów?! Cho**ra... Muszę znaleźć ekipę i Klejnoty Dusz!

Heaven zaczęła po całych ziemiach cywilizacji szukać Klejnotów Dusz.

-Połączenie ich da nam Moc Dusz. Skontaktuj się ze mną w razie ważnej sprawy!

-Co to? Niebiańska Huta!

-Atak.

-?

-Będzie przeprowadzony na nas atak.

Nereida uśmiechnęła się.

-Zabawa się dopiero zaczyna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holzen właśnie kończył pałaszować lody kokosowo-kiwi, gdy i jego kostka zaczęła dzwonić. Usłyszał wiadomość, a potem kontakt został przerwany. Wkrótce potem nastąpił wielki wstrząs.

- Kurtyna! Chrzaniony operator, znowu nie przedłużyli mu umowy i zdzielili mu siedzibę z ion-cannona!

Zobaczył pytające spojrzenia towarzyszek, ale ten tylko się opadł o ławkę i zaczął rzuć wykałaczkę.

- Spokojnie, nie takie rzeczy już zwalczaliśmy... Trzeba się wyluzować...

Wtem obok pojawił się jego wysłużony bojowy młot z wyrytymi nań runami mrozu.

- ...przynajmniej aż do czasu, aż okażą się na tyle głupi, by na nas napaść...

Uśmiechnął się lekko diabolicznie.

- To kto idzie na jakiś film czy coś?

Zszedł pod pokład, a tam Lenin.

- HĘ?

Zamknął oczy i potrząsnął energicznie głową. Otworzył oczy i Ilicza już nie było.

- Kurde, znowu mam omamy...

Rozejrzał się i zobaczył, że pod pokładem znajdował się salon należycie oporządzony.

Fiu fiu, ładne rzeczy mogą skonstruować te istoty...

Siadł na sofie, poszukał chwilę pilota i odpalił ładny telewizor... Akurat leciał ostatnio usłyszany teledysk...

Wsłuchując się weń, nagle go olśniło.

Aj, tam pewno Glatryd pod tonami szkła leży, a ja tu się muzycznym orgiom oddaje. Aj!

Wstał czym prędzej i wychodząc na główny pokład tylko machnął towarzyszkom i wyskoczył prosto do wody.

Zimna... Taka jak lubię!

I zaczął płynąć nie zastanawiając się, dlaczego nie skorzysta ze swoich zwyczajowych mocy... Może mu się nie spieszyło, a może po prostu zapomniał...

Tylko gdzie on może być... Trzeba szukać epicentrum uderzenia.

Nie musiał długo szukać... Akurat kolejna fala czy ściana deszczu, która nabrała prędkości po uderzeniu, walnęła prosto w facjatę Holzena, zanurzając go głęboko w wodzie.

- Bu Bu*ul! - przeklnął wyraźnie Holzen.

Wynurzył się i ruszył w kierunku miejsca upadku...

Dotarł wkrótce na miejsca, a tam obraz nędzy i rozpaczy - ziemia i rabatki zostały zniszczone! Niedopuszczalne! Ktoś musiał za to zapłacić!

Bóg zaczął kręcić się wokół lekko zarwanej na skutek upadku Huty, aż znalazł zapadnięte wejście. Wyrzucił zeń trochę gruzu szklano-ziemnego i wszedł do środka, szukając ocalałych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj Gahrer. Ładny tu macie salonik, czy może raczej klubik. Najbardziej spodobał mi się stół do bilarda, jest lepszy niż w moim biurze w Piekle. Ale do rzeczy. Czego chciałbym się dowiedzieć? Uno: jak konkretnie chcecie unicestwić resztę tych pożal się Boże bożków od siedmiu boleści (to mi powiedz na ucho, żeby nikt nie usłyszał i zasłoń usta, żeby nikt nie odczytał planu z ich ruchu), dos: skąd wytrzasnęliście taki dobry stół do bilarda, tres: gdzie tu jest łazienka, bo mam potrzebę i cuatro: ilu was konkretnie jest? Mów szybko, bo mi pęcherz nie wytrzyma!

Markos wyskakując z samolotu widział pałac Tytokusa, w którą uderzyła potężna fala i chciał coś krzyknąć do Hyogi, ale go [boga bardów] gdzieś zwiało. W okolice swego pałacu konkretnie. Tam boski bard opadł powoli na ziemię, po czym próbował się wygrzebać spod spadochronu. Gdy już to zrobił wiatr dmuchnął mu w oczy.

- Grr... Biednemu wiatr w... Ej! Przecież jestem panem wiatru!

Wzniósł ręce do góry i wstrzymał na chwilę wiatr. Okazało się, że jakaś potężniejsza od niego siła nim włada, więc Markos postanowił sobie zrobić jedynie niewielką barierę anty-wiatr.

- Jak się nie ma co się lubi...

Uśmiechnął się i spokojnie przeszedł się główną ulicą w swojej stolicy, po czym wszedł po schodach do swego monumentalnego pałacu w gigantycznym Drzewie Życia i Sztuki. Zasiadł na swoim tronie, odetchnął z ulgą...

...i zerwał się natychmiast, by spostrzec, że w pobliżu nie ma żadnego pałacowego strażnika. Wszyscy, którzy mogli trzymać broń poszli na wojnę... Westchnął ciężko i wyszedł z pałacu. Zdziwiło go to, że nie spotkał żadnego człowieka, elfa i półelfa, a nawet enta. Przecież większość mieszkańców została w swoich domach. To było dziwne. Westchnął tylko ciężko i wrócił do pałacu z zamiarem walnięcia się na łoże i patrzenia całą noc w sufit. Jednak ledwo co się położył, stanęło nad nim coś w rodzaju... oka. Z krzykiem zerwał się z łóżka i błyskawicznie zabił potwora elfickim sztyletem. Co to było?! Wciąż trzymając broń w dłoni zaczął eksplorować pałac. Przeszukał cały w ciągu paru godzin i nic nie znalazł, odetchnął więc z ulgą i wrócił do królewskiej sypialni. Tam zastał z sześciu beholderów. Uporał się z nimi, ale za chwilę do komnaty wpadło ich jeszcze kilka. I jeszcze. I jeszcze. Spanikowany Markos zatrzymał czas i wybiegł z pałacu, po czym zamknął od zewnątrz drzwi i pobiegł w stronę drugiej ze swoich ziem. Ta jednak była po drugiej stronie planety, miał więc "kawałek" do przejścia. Po drodze jednak otoczyła go całkiem spora (ze dwieście) niewysokich stworków o żabich mordkach. W otwartej walce nie miał z nimi szans, a czas niedawno zatrzymał*, musiał więc wymyślić coś innego. I wymyślił: miast moc czasu skierować na świat, skierował ją na żaboludów, spowalniając kilka razy każdego z nich.

- I w nogi!!!

Zaczął uciekać przed siebie, po drodze wycinając kilka spowolnionych stworków. Wyczerpany dotarł jedynie na ziemie Holzena. Padł twarzą na ziemię. Gdy odpoczął zauważył ślady gigantycznych jak na człowieka stóp na ziemi, w dodatku głębokich na kilkanaście centymetrów.

- Yeti!

Chwila namysłu.

Holzen...

Zaczął podążać śladami, aż dotarł do lekko zarwanej na skutek upadku Huty, aż znalazł wejście. Minął wielką kupę gruzu szklano-ziemnego i wszedł do środka, szukając Holzena.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tytokus został powalony przez wielką falę i stracił świadomość. Wymyło większość jego pałacu, a wiele kawalerzystów padło pod atakiem fali. Jednak przybycie Cienia podniosło morale jego żołnierzy. Kawalerzyści w końcu przestali się ciągle wywalać, strzelcy dostali ogromny bonus do celności, dzięki czemu ustrzelili Żaboludów, a sam Tytokus rozbudził się przy jego muzyce. Chwycił swoją kuszę i zaczął biec w stronę flanek, kiedy potknął się o coś. Małego. Zobaczył w dół, a tam stał kobold. Trzymał kulę. Tytokus podnosi kulę na wysokość oczu i zaczyna odsłuchiwać transmisje. Po oglądnięciu patrzy na kobolda. Widać, że jest w szoku. Zostaje zasypany gradem pytań.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy Orzeł podążał na planetę Bractwa, ja znajdowałem się w punkcie obserwacyjnym, podziwiając gwiazdy oraz piękną błękitnozieloną planetę, nad którą przelatywaliśmy. Nagle spostrzegłem coś w oddali. Zbliżyłem się do szyby, i wysiliłem mechaniczne oczy. To były dwa statki kosmiczne. Nie, trzy. Cztery! Po kolei wysuwały się z tunelu czasoprzestrzennego. W sumie wyleciało ich 10, a wszystkie ruszyły w naszą stronę.

Piraci!

Nie tracąc czasu wybiegłem z obserwatorium i dopadłem sterów. Odwróciłem myśliwiec o 60 stopni, a wielka torpeda minęła Orła o metr.

- FNG, przejmij kontrolę nad Orłem. Ci piraci atakują planetę, trzeba więc ich zatrzymać. - rzekłem, przeładowując nowy rewolwer.

- Dobra, ale szybko, bo nie lubię walczyć.

- Leniwy robot za sterami, świetnie - westchnąłem, i wyskoczyłem w próżnię, otaczając się barierą z Mocy. Złapałem się torpedy lecącej w moim kierunku, i wskoczyłem na nią. Przechyliłem się, i pokierowałem torpedą na wrogi statek. Puściłem pocisk, który poleciał prosto w statek piracki, i wyrwał ładną dziurę w kadłubie. Wskoczyłem przez tą dziurę do środka, a statek automatycznie załatał otwór. Zneutralizowałem osłonę, i ruszyłem przez pogięty korytarz w stronę mostku kapitańskiego. Nagle wyskoczył na mnie jakiś koleś z miotłą.

- Intruz na pokła...

Nie dokończył, bo kopniakiem złamałem mu piszczel, i potężnym ciosem oszołomiłem lub nawet zabiłem. Udało mu się jednak zaalarmować resztę załogi. Wypadli na mnie z karabinami maszynowymi. Poraziłem ich wszystkich Mocą. Nie przestając wyzwalać Mocy ruszyłem w ich kierunku. Po chwili zaprzestałem ataku. Osunęli się na ziemię, drgając, a ja przeskoczyłem nad nimi i wpadłem na mostek.

*kab00m*

- Piractwo jest złe, tak nauczył mnie Smuggler! Zginiecie! - wrzasnął FNG, manewrując Orłem i rozwalając kolejne statki. Nie zastanawiałem się nad tym, o czym mówił, bo statek na którym się znajdowałem zaczął spadać. Dziura, którą doprawiłem myśliwcowi odcięła dopływ paliwa do silnika. Statek przekrzywił się, i zaczął spadać na planetę. Jakieś krzesło oderwało się od podłogi i uderzyło mnie w plecy. Upadłem na podłogę. Statek zbliżał się do ziemi. Uaktywniłem biomasę, i...

*krach*

Z ogromną siłą myśliwiec przywitał się z ziemią. Byłem cały - biomasa skutecznie ochroniła mnie przed śmiercią, ale nie przed zamroczeniem. Podniosłem się, i odrzuciłem jakiś kawał blachy.

- Blade, jesteś tam czy nie?! - niecierpliwił się FNG.

- Jestem - odpowiedziałem, chwiejąc się.

- Jesteś niedaleko jakiegoś ogromnego zamku. Piraci biorą stamtąd ludzi jako niewolników. Spróbuj ukraść ten statek. Ja nie mogę wlecieć na planetę, bo piraci roztoczyli jakąś dziwną aurę, która odbiera moc i niszczy urządzenia elektroniczne.

- Moje są nienaruszone - powiedziałem, i włączyłem komputerek, żeby się upewnić. Działał bez zarzutu.

- Aura działa na statki kosmiczne.

- Zrozumiałem. Oczyść niebo z reszty piratów, ja poradzę sobie z tym wielkim transportowcem.

Ruszyłem w stronę zamku. Niemal od razu wybiegł na mnie wielki, zakuty w zbroję rycerz.

- Jam jest Kaszalot Wspaniały, i dziś dzień będzie ostatnim dniem twego nędznego żywota! - krzyknął.

- Aha.

Niektóre wypowiedzi można podsumować tylko jednym słowem.

Nie zastanawiając się wiele uaktywniłem miecz świetlny i uciąłem Kaszalotowi głowę. Pobiegłem na główny dziedziniec zamku. Wszyscy ludzie atakowali wielki statek kosmiczny wczepiony mackami w wieżę zamku. Strzały, nawet te zapalone, nie robiły na statku żadnego wrażenia. Odepchnąłem jakiegoś wieśniaka, i pobiegłem po ścianie w górę. Gdy straciłem pęd, złapałem się jakiejś wystającej cegły. Pociągnąłem się nią do góry. Dalsza część wieży byłą drewniana, nie miałem się więc jak wspiąć. Nagle nad moją głową wbiła się strzała. Złapałem ją i podciągnąłem się w górę. Kolejna strzała. Zrobiłem to samo. Kolejna, i jeszcze jedna. Wspinałem się po nadlatujących strzałach, aż w końcu dotarłem do okna prowadzącego do środka wieży. Mieczem świetlnym uciąłem kraty, i wparowałem do środka. Pirat z pistoletem. Wypalił. Kula trafiła w metalowy pancerz. Uśmiechnąłem się, i wbiłem mu ukryte ostrze w brzuch, i położyłem ciosem w szczękę. Usłyszałem krzyk jakiejś kobiety - to piraci kogoś porywali. Krzyk dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia w Wieży. Mechaniczne oczy pokazywały trzech wrogów. Wpadłem do pomieszczenia, taranując drzwi ramieniem. Wyjąłem rewolwer, i wypaliłem w tego stojącego najdalej. Oberwał w głowę. Drugi zamachnął się na mnie czymś wyglądającym jak elektryczny patyk. Wbiłem mu ukryte ostrze w dłoń, rąbnąłem go drugą pięścią w łeb, i przeciąłem go mieczem świetlnym na pół. Trzeci zakrył się jakąś dziewczyną, i przyłożył jej sztylet do gardła.

- Puść ją. - powiedziałem groźnie.

- Nigdy! - warknął.

- Jak sobie chcesz.

Błyskawicznie rzuciłem w niego nożem do rzucania. Nożyk trafił go prosto w czoło. Upadł na ziemię, a ja podtrzymałem dziewczynę.

- Kim.. kim jesteś? I dlaczego oni nas atakują? - spytała. Przyjrzałem się jej dokładnie - niewysoka dziewczyna ze śnieżnobiałą skórą, dużymi, okrągłymi oczyma patrzącymi ciepło i przyjaźnie i długimi, białymi włosami z niebieskimi końcówkami. Wyglądała na 19 lat. Czyli pewnie miała z 23.

- Mam na imię John Blade, właśnie uratowałem ci życie przed piratami, którzy atakują nas, bo to dla nich niezła zabawa - wyjaśniłem. Zamyśliła się nad odpowiedzią.

- Za minutę wysadzą planetę - rzekł FNG.

- Co?!

- Piraci podłożyli bombę, lepiej łap tą laskę i wiej z planety - poradził mi FNG.

- Słyszałaś go, spadamy - powiedziałam, i złapałem dziewczynę za rękę. - Wiesz, nie zdradziłaś mi jeszcze swojego imienia.

- Jestem Abi - powiedziała, biegnąc, i uśmiechnęła się. - miło cię poznać.

Wpadliśmy na mostek pirackiego statku. Były tam tylko dwie osoby. Załatwiłem obu nożami do rzucania, i poderwałem statek do góry. Gdzie mogła być reszta? 2 osoby nie mogą być załogą tak wielkiego statku...

Nagle przez 3 różne wejścia do środka wpadło około 30 piratów.

- Poddaj się! - wrzasnął jeden.

Podniosłem ręce do góry. Statek nadal leciał w górę. Pirat podszedł do mnie, i przyłożył mi lufę do głowy.

- Żegnaj, głupcze! Hahahaha! - zaśmiał się, i nacisnął spust. Kula zgniotła się na moim czole, i opadła na ziemię.

- Co jest?!

Mocą Biomasy utworzyłem szpony i przebiłem pirata. Reszta otworzyła ogień. Mocą zatrzymałem pociski w locie. Nia cofnęła się wystraszona.

Uśmiechnąłem się.

- Żegnajcie.

Sprawiłem Mocą, że pociski wróciły do 'właścicieli'.

*KABOOOOOOOM*

Cała planeta pokryta została powłoką ognia, i wybuchła, rozsiewając odłamki na wszystkie strony.

- Co... co się stało? - spytała Abi, cofając się.

- Twoje stare życie ustąpiło nowemu - powiedziałem. Zastanowiła się.

- Co... co się stało z tymi wszystkimi, których znałam?

- Przenieśli się do lepszego miejsca. - rzekłem po chwili namysłu. - Jak ty.

I przeszliśmy razem do Orła, po czym odlecieliśmy na Osiedle.

- Co mam teraz zrobić? Gdzie się podziać? - spytała mnie smętnym głosem, i spojrzała na mnie. Zauważyłem w jej oczach coś dziwnego - na tęczówce miała duży, czerwony znak "+". Nadawało jej to specyficznego, miłego a zarazem dziwnego wyglądu.

- Możesz zamieszkać u mnie, na Osiedlu. - powiedziałem.

Uśmiechnęła się, i objęła mnie. Lekko mnie to spłoszyło, ale odwzajemniłem ten gest. Przeszła dziś wiele, a niedługo przejdzie jeszcze więcej.

***********

- No więc, latałaś kiedyś statkiem kosmicznym? - spytałem ją.

- Czym?

Westchnąłem. To będzie trudniejsze, niż myślałem.

- A samolotem?

- Co to jest samolot?

No tak.

- A jakie znasz środki transportu? - spytałem bez entuzjazmu w głosie.

- No... ojciec zabrał mnie raz na podróż dyliżansem, i...

*facepalm*

- Ech... A kim był twój ojciec?

- Królem - wyjaśniła. - Ale rzadko go widywałam. Bardziej innych ludzi, którzy patrzyli na moje oczy. Wszystkich to bardzo interesowało, i...

Nagle przystanęła. Wpatrywała się we mnie.

- Ty... ty też masz inne oczy! Takie piękne, niebieskie...

- Nikt już więcej nie będzie cię wystawiał. Osobiście nauczę cię prowadzić statek kosmiczny, i opowiem o wszystkim, o czym będziesz chciała wiedzieć.

- Kim jesteś? - spytała, dość nieoczekiwanie dla mnie.

- Ja? Jestem Szefem Bractwa Asasynów, zabójców którzy zabijają osoby złe, a pomagają osobom dobrym.

- Szefem Bractwa Asasynów... - powtórzyła, i popatrzyła się na mnie. - a co to jest statek kosmiczny? Jakaś łódź?

- Statek kosmiczny to taka latająca maszyna - wyjaśniłem. Właśnie przylecieliśmy na Osiedle, i wylądowaliśmy przed moim domem.

- A oto mój dom. Wejdź, pokażę ci wszystko i wyjaśnię co i jak. Gdyby mnie nie było, o wszystko możesz pytać mojego robota FNG, który też kontroluje statkiem.

- A co to jest robot?

Westchnąłem.

C.D.N.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa lwy na spadochronach... Dość osobliwy widok, jeśli dodać do tego że spadochrony były założone w sposób "ludzki" a nie "zwierzęcy". Przynajmniej Cygnus tak wyglądał, bo Simba nadal był w koszyku podarowanym mu przez zielarkę Halinkę. Co chwila tylko spoglądał cały zielony w dół ile jeszcze zostało do ziemi. Cygnus natomiast za Chiny Ludowe Ze Stolicą W Beijingu (CLZSWB) nie mógł zrozumieć czemu po prostu nie wyleciał z samolotu - miał przecież skrzydła. Tak czy siak dwa lwy - jeden w koszyku a drugi ze skrzydłami powoli, miotani podmuchami wiatru spadali to w stronę Markosa który za chwilę znikł im sprzed oczu, to znów w stronę Pałacu Tytoka, zalewanego przez wodę. Cygnus próbował za wszelką cenę dostać się do koszyka, ale podmuchy wiatru jakby umyślnie odpychały go, gdy ten już miał złapać koszyk. Wreszcie uwolnił się spod "władzy" wiatru odcinając szelki. Spadochron poleciał gdzieś precz. Cygnus podleciał do koszyka.

- Simba! Żyjesz? - krzyknął Cygnus. Z koszyka wyłonił się Simba.

- Jeszcze jakoś... - powiedział.

- Trzymaj się!

Cygnus odciął koszyk od spadochronu. Ten poleciał kilka metrów w dół nim Cygnus zdołał go dźwignąć. "Rany, co ty jesz? Musimy pomyśleć o jakiejś dietce." pomyślał i z dużym wysiłkiem opierając się podmuchom wiatru poleciał do Pałacu Tytokusa mijając zgrabnie wysokie wieże i maszty flag.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziałem w moim domu na Osiedlu, rozmawiając z Abi i FNG.

- Najbardziej martwi mnie to, że zwykli szeregowi piraci mogli wysadzić całą planetę, a nawet pozbawić mnie Mocy. Potrzebowaliby lat badań, żeby...

- To nie byli zwykli piraci - przerwał mi FNG. - przeskanowałem dane jednego z wrogich statków. To wszystko akcja Bractwa Cienia.

- Co?! Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedzialeś?! - oburzyłem się i rąbnąłem pięścią w stół. Ten robot jest bezużyteczny!

- Nie spytałeś! - wściekł się FNG, i wstał.

- Ale teraz już to wiemy, prawda? John, co to jest Bractwo Cienia? - spytała Abi. Ona potrafi pogodzić każdego, wybrnąć pokojowo z najgroźniejszej sytuacji.

- Bractwo cienia to korporacja Złych Assasynów, którzy mordują dla przyjemności i zysku - powiedziałem, już spokojniej. - Zaatakowali was, żeby mieć niewolników, surowce z planety lub po prostu dla zabawy. - wyjaśniłem. - Są to moi zagorzali wrogowie. Ale nie martw się, nie pozwolę im cię skrzywdzić.

Nagle ktoś zapukał do drzwi. FNG zabrał Abi do kuchni, a ja ustawiłem się koło drzwi ze sztyletem gotowym do ataku. Mechaniczne oczy widziały przez drzwi. Była to osoba z metalową ręką... Jane!

- FNG, przygotuj się. Jane przyszła - szepnąłem, i otworzyłem drzwi.

- Czego chcesz? - spytałem, gotów uskoczyć w bok przed kulą ze snajperki.

- Skończ atakować moją korporację, albo pożałujesz! - warknęła.

To nie brzmiało dobrze.

- Nie.

Błyskawicznie wysunąłem sztylet w obu rękach, i zaatakowałem. Jane była jednak przygotowana - uchyliła się, i rąbnęła mnie mechaniczną ręką w brzuch. Zgiąłem się i złapałem za brzuch, a Jane walnęła mnie w łeb kolbą snajperki. Odrzuciło mnie do tyłu, wgłąb domu. Odbiłem się od drewnianej ściany, i zregenerowałem biomasą.

- Sama to na siebie ściągnęłaś, zakładając korporację która ma na celu osłabienie Bractwa. Nie zdziw się więc, że zrównam ją z ziemią!

Wystrzeliłem duży kolec z biomasy. Jane zgrabnie uchyliła się i zaatakowała mnie strzałką wystrzeloną z mechanicznej ręki. Strzałka wbiła mi się w metalową część pancerza na ramieniu.

- Wybacz, że pokonam twoją 'wspaniałą korporację', braciszku - rzekła, i zaatakowała mnie mieczem świetlnym. Skoczyłem w bok. Rozgrzana materia przecięła wbitą we mnie strzałkę na pół, i nieco poparzyła mi ramię.

- Wybacz, że zginiesz, siostrzyczko - powiedziałem mrocznie, i zaatakowałem moim mieczem świetlnym. Nasze miecze starły się ze sobą, materia z materią. Róż z czerwienią. Twarz moją i Jane dzieliło może z 50 cm. Mocowaliśmy się mieczami, próbując wyrwać się i zaatakować ponownie.

- Stop! - krzyknęła Abi. - dość!

Przez moment się zawahałem. Powiedziała to takim głosem, że naprawdę chciałem schować miecz. Ale tego nie zrobiłem.

- Dlaczego walczycie, o co tak naprawdę poszło? Rodzeństwo powinno trzymać się razem! - powiedziała rozpaczliwie.

- Zajmuje moje planety! - oskarżyłem Jane.

- Atakuje moją korporację! - oskarżyła mnie.

- Nie lepiej zaprzestać ataków? Połączyć siły, wspomagać się wspólnie gdyby przyszło jakieś większe zagrożenie? Razem moglibyście pokonać Bractwo Cienia. Razem moglibyście dokonać wspaniałych rzeczy. Schowajcie te miecze i żyjcie w pokoju, jak brat z siostrą!

Zawahałem się jeszcze bardziej. Czułem, że mówiła prawdę.

Odskoczyłem, i wyłączyłem miecz.

- Masz rację, Abi. Ta wojna jest bezsensowna. Najwyższy czas ją zakończyć.

- Mądry wybór - uśmiechnęła się Jane. - "braciszku". I na przyszłość uważaj, zanim mnie wkurzysz - dodała żartobliwym tonem.

- No więc - zatarłem dłonie. - skoro wszystko jest w porządku, to co byś powiedziała na małą wymianę handlową z Bractwem, Jane?

- Powiedziałabym: Zgoda - odpowiedziała, i przypięła miecz do paska. - No cóż, na mnie pora. Podziękuj swojej pani negocjatorce, jakby nie ocaliła ci skóry, to już byś leżał.

Pomachałem Jane na pożegnanie, i zwróciłem się do Abi.

- To się nazywa dar przekonywania! - rzekłem, i naprawiłem zniszczony dom. Abi tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Jak wy się tłukliście, to zrobiłem omlety. Co wy na to? - spytał FNG, wychodząc z kuchni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-No i zwiał. No ale cóż... Niebiańska Huta jest w zasięgu 5 metrów. Może sięgnę i znajdę tego Glatryda czy jak mu tam było.

Nereida na wózku podjechała do mostku na pokładzie, a jej "ręce" zaczęły penetrować Niebiańską Hutę.

-Jesteś pewna, że się uda?

-Nie mówiłam, że jestem pewna.

Mija kilka minut...

-Jest!

"Ręce" wyciągnęły Glatryda i położyły go na pokładzie.

-Nieprzytomny.

Nereida zaczęła polewać boga szkła wodą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hyoga i Simba zgrabnie wylądowali koło Tytokusa i kobolda który próbował osłonić się przed gradem pytań. Simba ledwo trzymający się na nogach wyszedł z koszyka zielarki Halinki i puścił pawia gdzieś w kącie. Hyoga natomiast wspomógł go Heal - Pocketem na zatrucia pokarmowe i chrobę lokomocyjną. Simba natychmiast zmienił barwę z zielonego na bardziej zdrowszy. Skrzydlaty lew natomiast podszedł do Tytokusa i spytał się:

- Co się dzieje?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle, niespodziewanie bardziej od Hiszpańskiej Inkwizycji ktoś ponad wszystkim postanowił zatrzymać obecną nawałnicę rodem z filmowej stop klatki oraz przenieść się do czasów gdy bekon był zdrowy na serce a ludziom żyło się dostatniej. W tych odległych czasach, przed pamiętną - bo cholerną długą & bardziej nudną od finału Holandii z Hiszpanią - wojną Nieba z Piekłem, bogowie pod egidą Cienia mieli możliwość wykazania się w piłce nożnej. CZPN - Ciemny Związek Piłki Nożnej, gdyż tą szlachetną nazwę - wbrew niej precedens przekupstwa jest nie istniejący - przybrała organizacja Króla Metalu zabierała się właśnie do rozegrania pierwszego turnieju w ramach Federacji Boskiej Piłki (nie ręki jak niektórzy uważają). Tak więc, kończąc ten wstęp...

Cofamy się, cofamy... na Najbardziej Metalowy Stadion im. Chędożonego Księcia Ciemności (alias Ozzy'ego) gdzie właśnie, stojący na bajeranckim podium Shadow, inauguruje mistrzostwa. Wydzierał się jak zwykle growlem w mikrofon.

- Witam ja was proszę wszystkich na pierwszych mistrzostwach o Puchar Federacji Boskiej Piłki organizowany przez moją skromną osobę! Znacie ten sport, wiecie co robić, dwudziestu dwóch zawodników biega po boisku od jednej bramki do drugiej a na końcu i tak wygrywają Niemcy.

Pomruk dezaprobaty.

- FORLAN! - wydarł się ktoś z licznego tłumu oczekującego na wejście na murawę... albo na widownię.

- Dość jednak tych miłych żartów... Pora na konkrety. Od tej pory jestem sędzią technicznym, głównym, bocznym, chipem w piłce, telewizyjną powtórką...

- ... której złodzieje nie chcą wprowadzić!

- Spokój mi tam! Telewizyjną powtórką, którą mam na swoim telebimie, waszym ojcem, matką, dziadkiem, babcią... E, chwila moment. Zapędziłem się. Jestem też magazynowym oraz zaopatrzeniowcem. To ja decyduję o wszystkim w związku z tym turniejem, bo żem jest uosobieniem CZPN. Zasady są proste. To ma być czysta oraz uczciwa walka. Zakazane jest wnoszenie oraz używanie broni przeciwko innym zawodnikom. W końcu gramy futbol a nie deathmatcha. Próba uśmiercenia a tym samym wykluczenia zawodnika z rozgrywek powoduje dyskwalifikację drużyny do końca turnieju bez możliwości odwołania się od tej decyzji. Innymi słowy, cry me a river. Jednocześnie ta zasada nie obowiązuje publiczności jednakże jeśli ona spróbuje zaatakować albo zabić zawodników to drużyna, której kibicują również wylatuje. Nie radzę kombinować z halucynacjami albo kamuflażem. Posiadam 'Wszystkowidzące Oko' i mnie nie da się oszukać. Tak czy inaczej, dopóki widzowie mają zamiar tłuc mordy między sobą to nie mam nic przeciwko. Aha, mecz... standard, trwa 90 minut*. Nie przewiduję karnych ani dogrywki... Zapewne po remisie zastosuję metodę rosyjskiej ruletki. Po prostu dwóch kapitanów będzie raz za razem pociągać za cyngiel. Ten, którego mózg wyląduje na ścianie przegrywa! I jego drużyna też. Muahahahaha!

Ludzie byli pełni podziwu, że Cień tak długi monolog był w stanie wygarnąć na ciągłym growlu.

- Jeśli nie ma pytań to proszę drużyny Tytoka oraz Casulona do siebie & będziemy mogli zaczynać. To ostatnia szansa, aby zapytać się jeszcze o coś. Albo teraz bądź zamilczacie na wieki. - rzekł po czym z setek głośników rozstawionych wokół stadionu odpaliła piosenka Let's Get Ready to Rumble!

*90min to będzie pięć (czy wolicie dziesięć?) rund czyli po pięć ataków dla każdego... ofc gracz w defensywie może opisywać swoje próby powstrzymania akcji :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do szatni wchodzi zbroja Casulona ubrana w garnitur.

- No, drużyno. To jest to. Mistrzostwa piłki nożnej. Pokażemy, że Lapidianie to potęga sportowa!

- A jeśli nie wygramy?

- Eeee... To pokażemy, że Lapidianie to potęga wojskowa! Mecz otwarcia zaraz się zacznie, więc biegiem na murawę.

- A który skład ma grać? Federacja nie określiła rozmiaru zawodników.

- Niech grają golemy średniego wzrostu. Idealne wyważenie między szybkością a siłą. I pamiętajcie, żeby nie zabijać przeciwników. To piłka nożna, a nie wojna.

Jedenastka piłkarzy wybiega na boisko. Kapitan drużyny, Pilacrus, podchodzi do środka boiska i czeka na drużynę Tytian.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dumna drużyna Tytian wkroczyła na boisko. Wszyscy wyglądali podobnie, jak zwyczajni draeneie, ale byli ubrani w całkowicie pomarańczowe stroje (jak Holendrzy), a na kopytach mieli skórzane ochraniacze. Tytokus stanął koło swojej ławki rezerwowych. Kapitan Tytian, podszedł do kapitana Casulona i uścisnął jego dłoń. Potem stanęli w szeregach, i wysłuchali obu hymnów. Rozległy się oklaski kibiców, i dopiero teraz można było dokładnie przyjrzeć się kibicom. Sektor Tytian dosłownie tonął od pomarańczowego koloru. Kapitanowie podeszli do sędziego i czekali, aż moneta zostanie rzucona.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...