Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

To na co jeszcze czekamy?! Ten klan może natknąć się na nas w każdej chwili! Bierzcie swoje zabawki i biegiem za mną! Nie będę się za wami oglądał - kto nie nadąży, niech biegnie do Rycerzy Światła. Ruszajmy!

Już nie przejmując się moją grupą wyciągnąłem topór i ruszyłem jak naszybciej w stronę kopalni. Wiedziałem, że wróg może czaić się wszędzie, więc musiałem uważnie obserwować każdą stronę świata. Droga była dosyć ciężka - ciemność, gałęzie... Jednak dawałem radę. Słyszałem kroki moich towarzyszy. Widać zaufali mi. Po około 10 minutach wytężonych pracy mięśni usłyszałem szum dochodzący z przeciwka - to orkowie! Kroki były jednak dość sporadyczne. Musiałem zaufać intuicji i wierzyć, że był to najszybszy orczy wojak, który był zarazem zwiadowcą. Już po kilku moich krokach ujrzałem go: był mojego wzrostu, miał na sobie skórzaną, zniszczoną już zbroję. W rękach kurczowo trzymał lekkie topory. Uśmiechnął się szyderczo i przyjął pozycję bojową.

Na chwilę obejrzałem się za siebie: wszyscy potwornie zmęczeni - widać, że elf i krasnolud nie mieli sił do walki, reszty nie zdąrzyłem dostrzec.

Ruszajcie biegiem tą drogą ścieżką! Gdy napotkacie zwalone drzewo kierujcie się w prawo, potem prosto, aż do ogromnego dębu, następnie ruszajcie w stronę, którą pokazuje gałąź tuż przy ziemi! Po chwili dostrzeżecie niewielkie wejście do groty - to jest kopalnia! Nie czekajcie na mnie, spróbuję powstrzymać zwiadowcę... RUSZAJCIE!!!

Teraz zostałem tylko ja i on. Przekładam topór do prawej ręki i przygotowuję się do walki. Jeśli go nie powstrzymam - dowiedzą się, gdzie są tamci. Możliwe jest też, że stratuje mnie oddział, który pędzi na złamanie karku w moim kierunku. Nie mam nic do stracenia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Demon... Galabrezu... podnosi mnie... i upuszcza... Nie! Nie pójdę z nim! Próbowałem podnieść ręce i odgrodzić się od demona... nie zdołałem dokończyć runy. Twarz... zmienia się... to ten rycerz? Iluzje! Ten demon bawi się iluzjami?! Leżałem na ziemi, nade mną pochylał się rycerz, którego twarz co chwila zmieniała się w demoniczną maskę. Rozejrzałem się wokoło, las płonął! Trafiłem do Niższych Sfer? Tak wygląda... śmierć? - pomyślałem. Uświadomiłem sobie, że wokoło rozlega się szczęk oręża, wszędzie widziałem krew, trupy i walczące sylwetki, których kontury rozmywały się we mgle i dymie. Pieśń... pieśń bojowa mniejszych sylwetek tkwiła w uszach, wrzynała się w mózg...

Podniosłem ręce do uszu starając się nie dopuszczać do siebie tych rwących dźwięków. Pieśń tkwiła we mnie niczym sztylet powodując ból, ale przyśpieszając reakcje i oczyszczając wzrok. Stojąca nade mną postać została odepchnięta przez wysoką, uzbrojoną w młot istotę mającą na sobie hełm z rogami, zniknęli w obłokach dymu. Leżałem, zdradliwy dym wypluł się drugą barczysta sylwetkę. Podniosła topór. Szybko przeturlałem się na bok i dzięki wzmacniającej mocy śpiewu zapomniałem o zmęczeniu i truciźnie, było tylko tu i teraz. Broń mojego wroga wbiła się w ziemię tuż obok. Wyczarowałem runę Kościanej Tarczy, po chwili przedmiot zmaterializował mi się w rękach formując kształ pawęża. Zasłoniłem się przed toporem przeciwnika, mocny cios trafił w mój umysł raniąc boleśnie, ale tarcza wytrzymała - wspierana siłą woli. Jeszcze dwa ciosy i zemdleję... pieśń... zanika... ręce... ciążą... Mimo to trzymałem tarczę w górze w trzęsących się dłoniach, Kościana Tarcza była lekka, ale siły wypływały ze mnie jak z pękniętej manierki. Zidentyfikowałem twarz pod maską. Ork...? Zielonoskóry podniósł topór uśmiechając się złośliwie... Trucizna zadziałała po raz wtóry, paliła mi krew w żyłach, zmieniała moją wolę w proch, tarcza zaczęła znikać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...napotkacie zwalone drzewo kierujcie się w prawo... aż do ogromnego dębu, następnie ... w stronę, którą pokazuje gałąź ... po chwili dostrzeżecie niewielkie wejście do groty - to jest kopalnia...RUSZAJCIE!!!-krzyknął do nas pół-ork, a my za jego rozkazem pobiegliśmy jak najszybciej ścieżką.

Moi towarzysze byli zmęczeni, pewnie nawet bardziej ode mnie, nie przyzwyczajeni to dziczy. Zwalniali co jakiś czas, a ja wraz z nimi, przecież nie mogę dopuścić do podziału grupy. Gdy tylko pieśń bojowa orków wydawała się głośniejsza, każdy przyśpieszał, ze strachu przed śmiercią. Zwalone drzewo... zaliczone... wielki dąb... jest... gałąź... tutaj. Gdy dobiegliśmy Niestety gdy dotarliśmy do kopalni, krzyki orków stały się tylko odrobinę cichsze, co nie wrózyło pomyślnie...

Przy grocie zauważyłem wiele śladów stóp prowadząc z oraz do kopalnii. Jeśli ktoś tu jest to wybrał sobie nieodpowiednią kryjówkę.

Nie wchodźcie do niej, narazie. Ktoś tutaj jest.-zwracam się do towarzyszy, którzy zgodzili się skwapliwie i usiedli na pobliskich kamieniach, żeby odpoczać.

Powoli wchodziłem do groty, uważając by bezmyślnym ruchem nie zdradzić swojej pozycji. Już od początku nie wiele widziałem, a w miarę upływu czasu było coraz gorzej, ale po chwili, zorietowałem się, że że dalsza część sklepienia jest jaśniejsza. Ogień, a więc ktoś tu jest...

Stój, nędzny padalcu. Jeśli Ci życie miłe lepiej byś nie drgnął.-rozkazał mi grupy, silny głos. Z cienia wysunęły się dwie postacie trzymające w rękach krótkie miecze kiepskiej jakości. Jednak nadal zdonle do zabijania. Nie zauważylem zbyt dużo, ale wyglądali na uchodźców albo banitów. Odwrócili mnie plecami do siebie, przyłożyli ostrza do szyi i wyprowadzili z kopalnii. Dałem się złapać jak zwykły uczniak, mogłem przewidzieć, że nikt nie da się zaskoczyć.

Lepiej, żeby Ci co są na zewnątrz, nie mieli złych zamiarów. No chyba, że nie będziesz im potrzebny...-szepnął mi do ucha jeden z nich.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z moich ust wyrywa się złośliwe syknięcie, gdy widzę jak jeden frajer z naszej grupy wpada do jaskini - i oczywiście daje się złapać. Znowu chowam się wśród drzew- między któryimi podążam, odkąd to wielkie coś z drewna zaatakowało grupę - -bo po co mam ginąć? dla nich? śmieszne... a im po śmierci sakiewki i tak by się już nie przydały. Nie przerywając rozmyślań ostrożnie, poza kątem wzroku tych gości, którzy wyszli z jaskini, wchodzę do środka, starając się znaleźć tam cokolwiek przydatnego -rozglądam się szukając niebezpieczeństwa i od razu praktycznie słyszę jakieś... chrapanie? kogoś blisko - prawdopodobnie to kolejny z opryszków... Nie myśląc długo po prostu podrzynam mu gardło - a z jego ust wyrywa się głośny gulgot -widzę, mężczyźni przed jaskinią zaczynają się niepokoić, jednak chyba z kimś probują się dogadać, ale dalej trzymają sztylet przy szyi Frajera. Nie myślę wiele, tylko obszukuję ciało opryszka, a w jego sakiewce znajduję kilka marnych monet - które od razu chowam do rozcięcia w moim pasku na sztylety. Ciągle kątem oka obserwując tamtych i wsłuchując się w odgłosy dookoła szukam dalszych znalezisk w grocie - po chwili szukania znajduję w środku ukryty za kamieniem kawałek suchego chleba i manierkę wypełnioną brudną wodą - nie myśląc wiele piję, rozkoszując się smakiem jedzenia, którego od tak dawna nie miałam w ustach. Od razu po tym wyciągam garotę i chowam się w jakiejś szczelinie skalnej, na wypadek gdyby mężczyźni postanowili wrócić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- *hhhh* *hhhh* *hhhh* Do *hhh* wszystkichhhh - przerywam, biore kilka glebokich oddechow. - Do wszystkich bekarcich synow Maladina *hhhh* Nastepnym razem jak bede chcial uczestniczyc w biegach przelajowych, *hhhh* to nie bede musial jechac na turniej do Westferburtu... Po prostu urzadze sobie z wami wycieczke do *hhhh* lasu... A ten co znowu?

Komentaz nie bardzo pasowal do sytuacji, w jakiej znalazl sie nasz towarzysz.

- Poddajcie sie, rzuccie bron i wszystkie pieniadze, a waszemu kumplowi nic sie nie stanie...

Z przyjemnoscia rzucilbym bron. Na przyklad sztylet. Prosto w oko palanta... To czlowiek, a ja bylem spory kawalek za grupa. O ile nie uslyszal moich narzekan... nie, jestem zbyt zmeczony, aby ryzykowac.

- No szybciej! Nie bedziemy tu przeciez stali cala noc...

W sumie szkoda, ze nie zostalem, aby pomoc temu orkowi w walce. Dawno nie krzyzowalem broni z orkami. Z drugiej strony, przy mojej aktualnej dyspozycji mogloby sie to skonczyc tragicznie. Powoli wycofuje sie w kierunku krzakow. JEzeli rzeczywiscie mnie nie zauwazyli, to moze uda mi sie zdobyc jakas przewage taktyczna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczek oreza, dalo sie słyszec wszedzie dookola. Bylismy niemal w srodku wielkiej bitwy, gdy nagle uslyszelismy trzy krotkie dzwieki bedace znakiem odwrotu i bitwa nagle ucichla. Slychac bylo tylko tupot setek nog, jakies wrzaski, tysiace przeklenstw w orczym jezyku, lecz po chwili i te ucichly. Widac, ze ludzie byli o wiele szybsi w ucieczce niz orki w gonitwie.

Mimo calego wysilku nie odstepowalem nikogo na krok, chociaz trzeba przyznac, ze rozne tępo czlonkow druzyny przelozylo sie na szybkosc z jaka oni pokonywali wyznaczona przez orka trase. Pierwszy wyprzedzil mnie ten łowca, sekunde pozniej ta elfka, krasnolud nie zdazyl bo przed nim dobieglem do groty akurat w momecie, kiedy wychodzil z tunelu lowca w asyscie dwoch drabow. Widzialem jak elfka za ich plecami wkrada sie do groty, mialem przczucie ze z jej strony ratunku nie mozna oczekiwac. Krasnoluda gdzies wcielo, zostal tylko elf. Nie musielismy czekac na rozwiazanie tej sytuacji bo rozwiazanie przyszlo "doslownie" samo a raczej przybieglo, bo oto ku zdumieniu wszystkich, z polnocy przybiegli ludzie, byli oni bez broni i pancerzow, widocznie aby szybciej biec pozbyli sie tego i co dziwniejsze obdazyli nas tylko spojrzeniem. Miedzy nami przebieglo chyba pol setki ludzi nie zatrzymujac sie nawet ani na chwile i tak szybko jak sie pojawili tak szybko znikneli biegnac ku poludniu. Wszyscy wlacznie ze mna stali w oslupieniu nim uslyszelismy sapanie orków, wielkie sapanie orkow, wlasnie ku nam podazal trzon orczych sil. Mamy tylko kilkadziesiat sekund nim do nas dobiegna i zmasakruja. W takich chwilach kazdy mysli tylko o swoim zyciu. Oprychy dobrze znaly te zasade i wlasnie znikaly w jaskini wrzeszczac cos o wysadzeniu wejscia glownego. Łowce zostawili w spokoju. Przyszedl czas zatroszczyc sie o wlasna skore. Usmiechnelem sie do stojacego obok elfa po czym podbieglem do najblizszego dębu, oparlem sie o jego pień i wypowiedziałem:

-Mesetruanta!

Wszyscy mogli obserwowac jak moja postac ulega czarowi iluzji i staje sie czescia wiekowego drzewa, tak, ze juz po chwili nie bylo mnie widac. Ciekawe co zrobia inni, jak sobie poradzil ork i co sie stalo z paladynem. Moglem teraz powoli czekac, az orki przebiegna obok i wtedy sie ujawnic.

Dziwne, ale chyba poczułem dym...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle rozległ się gromki krzyk:

- Na moc Światła, GIŃ!

Błysnęło żelazo i głowa orka upadła na ziemię jak główka kapusty, z szyi pozbawionej ciężaru sikała krew. Topór wypadł z rąk korpusu i upadł na ziemię za jego plecami, a on sam - odziany w żelazną zbroję - z głośnym brzękiem wylądował na mnie. Och...

W dymie widziałem niewyraźną sylwetkę paladyna z mieczem i tarczą, leżałem nieruchomo, przykryty trupem orka, cały byłem we krwi ale

uważałem, że nie mam ochoty zdradzać, iż jednak żyję.

Bębny orków oszalały, wrzawa zaczęła się oddalać - słychać było chrapliwe nawoływania orkowych dowódców, krzyczących coś z pośpiechem.

- Bracia! - zawołał paladyn stojący nade mną. - Te bestie się wycofują! Nie dajmy im zbiec! - po czym rzucił się w stronę skąd - przypuszczalnie - dobiegały dźwięki bębnów. Wokoło padały zwęglone drzewa, las płonął a ja leżałem przygnieciony ciężarem zbroi.

W końcu udało mi się wygrzebać spod orkowego pancerza, na chwiejących się nogach, wśród dymu i płomieni, potykając się co kilka kroków oraz cicho kaszląc oddalałem się od miejsca potyczki. Gdzie... jestem? Wybrałem losowy kierunek - przy tej widoczności każdy wydawał się identyczny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli otworzyłem oczy. Naokoło mnie leżało kilka trupów, zarówno ludzkich, jak i orczych. Podniosłem się. Najwyraźniej odbyła się tu mała potyczka między grupką uciekających i goniących. Mała potyczka w wielkim gąszczu ogromnych bitew, nie zapisana nawet na kartach historii, a mimo to oddali w niej życie zarówno dzicy orkowie, jak i paladyni.

- Cholera, gdzie on się podział? - zaczołem się rozpaczliwie rozglądać, nekromanty nigdzie nie było. Nie było go wśród zabitych. Rozejrzałem się dokładnie, zauważyłem, że ktoś wszedł w kałuże krwi, idąc dalej zostawiał krwawe ślady. Wyciągnołem miecz z pochwy i ruszyłem w kierunku, gdzie prowadziły ślady. W oddali słychać było głośny wizg ludzi, próbujących zaczerpnąć ostatnie odrobiny powietrza oraz charkot rozpłatywanych orków. Wszędzie toczyły się mniejsze i większe potyczki. Ale jakby poza mną, w oddali.

- Gdzie jesteś do diabła? Przeklęty mag...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I nagle wszystko ucichlo. Co prawda, gdzies w tle slychac bylo szczek oreza, lecz byly to nieliczne przypadki, najwyzej kilku ludzi tłukło sie z kilkoma orkami i to wszytko. Zaczal padac deszcz. Slychac bylo tylko charakterystyczne syczenie gasnacych plomieni i bebnienie kropel o porzucone puklerze i zbroje.

Odepchnelem sie od drzewa, rozpraszajac iluzje konaru. Znow bylem starym siwym czlowiekiem. Szczelnie opatulilem sie w peleryne aby zadna z kropel nie byla w stanie rozproszyc mojego pierwszego ludzkiego kamuflazu. Trzeba bylo odpoczac, dobrym miejscem byla ta kopalnia. Dziwne, ale nie dobiegaly z niej zadne dzwieki, nawet oprychów. Ale co to mnie wogole obchodzi. Niech elfka sama sie nimi zajmie i chyba ja stluke jesli za to wszystko bedzie chciala jakiejs dodatkowej zaplaty.

Wycofalem sie do lasu chowajac sie przed wzrokiem kompanow, az znalazlem miejsce niewielkiej potyczki. Jedenascie cial ludzi, szesc zwlok orkow i mnostwo krwi. Wybralem najtezszego trupa orka, stanelem nad nim i wypowiedzialem kilka prostych zaklec. Trup niemrawo ruszyl sie po czym wstal i czekal na moje rozkazy. Ork zginal od ciosu wlocznia, ktora teraz wchodzila klatka i wychodzila grotem przez plecy. Orzywilem tak jeszcze jednego orka i chlopa. Pierwszy ork trzymajac na płask najwiekrzy pawez jaki znalazl chronil mnie przed deszczem, pozostali z ubran poleglych i lisci drzew robili prymitywny baldachim, ktory chwile później solidnie ochranial mnie przed deszczem. Podrzebowalem troche czasu i spokoju, druga taka bitwa szybko sie nie zdarzy. Sprawdzilem jeszcze czy nie ma zadnych ciekawskich oczu i zaczalem "zdobywac" skladniki do zaklec, ktorych na pewno ten ludzki nekromanta nie odwazy sie urzyc. Ludzkie oczy, nerwy, krew, konkretne narzady wewnetrzne, skora...

Czulem sie jak w sklepie, wystarczylo wziasc noz i kroic. W pracy pomogl mi trzeci z ozywiencow (dwoch trzymalo baldachim) ktory obrabial zwloki jakiegos orka, co chwile przynoszac mi kolejny bezcenny skladnik. Wszystko zajmie nam jakies 10, 15 minut po czym wroce do towarzyszy. Po takiej dawce smierci, nie zabraknie mi sił na dlugi czas...

Dziekuje ci moja milosci za tak cenny dar jaki zeslalas swojemu najdrorzszemu

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy tak szedłem, nagle zdawało mi się, że słyszę głosy.

Kolejna iluzja... mego... umęczonego mózgu?

- ...I co my tu właściwie robimy?

Głos dochodził zza krzewów, szybko rzuciłem się na ziemię i udawałem nieboszczyka, dym wciąż utrudniał widoczność.

Do moich uszu doszedł dźwięk ścinanych gałązek.

- Corvin, wiesz gdzie wolałbym być...

- W namiotach pić wino i hulać po zwycięstwie.

Ktoś się zaśmiał, słyszałem kroki - były coraz bliżej.

- Ale tak się składa, Albrethcie, że jesteś paladynem i takich potrzebują, by strzegli zwłok naszych poległych Braci, by ich ciała nie dostały się w niepowołane ręce...

- Co z paladynami Światła? Na dodatek zaczyna padać - westchnął głos.

Skrzypienie gałęzi, powiew wiatru, mroźne krople i grzmot ożywiły powietrze trochę rozpędzając dym, ku mnie kierowało się dwóch rycerzy!

Jakbym... miał dosyć... problemów...

- Stracili co najmniej połowę garnizonu, a z tych co przeżyli co trzeci może unieść młot... gdybyśmy nie zdążyli na czas... - wzruszył ramionami. - Pewnie przybylibyśmy na pogrzeb.

Albreht przewrócił ciało, zabręczała zbroja, zmówił krótką modlitwę i skierował się ku mnie.

- Szczerze wolałbym, żeby nie zdychało ich aż tylu... kupa roboty i padło akurat na mnie!

- A co ja mam powiedzieć? Mam ci pomagać, jakbym... czujesz to?

Poczułem, że jest mi zimno, wewnątrz siebie, mimo palącej trucizny.

Olśniło mnie. Kto... jest na tyle potężny... albo głupi... by... używać teraz nekromancji...? Paladyn zatrzymał się tuż nade mną i pociągnął nosem, jakby węsząc.

- Tak, ktoś wybrał sobie zły dzień na zabawy z mroczną magią. Czuję go... Tam! - wskazał ręką kierunek. - Jestem bardzo zły i chętnie nauczę tego "ktosia" szanować spokój naszych zmarłych Braci.

Usłyszałem szczęk wydobywanych mieczy z pochwy.

- Rozgrzejemy się, będę tuż za tobą.

Odeszli w kierunku mrocznego zewu, a ja wstałem i namyślałem się...

Czy wróg... moich wrogów... jest moim... przyjacielem? Nie miałem lepszej alternatywy więc ostrożnie zacząłem potykać się w kierunku źródła, ale okrężną drogą niż Alcjonici i z trudem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nim się zorientowałem topór tamtego orka szybował już w moją stronę. Zrobiłem szybko unik, jednak nie w porę dostrzegłem przeciwnika. Już miał rozpłatać mi łeb, ale szczęście mnie nie opuszczało. Teraz moja kolej... Rzuciłem swym toporem w orka - w porę nie odsunął się. Ostrze trafiło w jego lewe ramię. Teraz miałem przewagę. Topór upadł na ziemię, z dużego rozcięcia obficie płynęła krew. Nie tracąc czasu wyciągnąłem nóż i rzuciłem w zwiadowcę. Teraz był już czujny, ale ruszyłem biegiem w jego stronę. Uderzając go ramieniem przewróciłem go. Szybko podniosłem topór, oraz nóż i wycofałem się. Honor nie pozwalał dobijać leżącego. Ork stał już w niezłej kałuży krwi, jednak w jego oczach nadal płonął wojenny zapał. Bębny i trąby były coraz bliżej - już słychać było łamane gałęzie! Wojownik ruszył na mnie trzymając w ręku drugą broń. Ja też tak zrobiłem. Kto przegra tą turę - przegra całą walkę. Rzuciłem się orkowi pod nogi - zdezorietnowany omal się na mnie nie wywrócił. Szybko się podnisłem w wbiłem mu ostrze topora w krwawiącą już ranę. Jeszcze jeden cios i straci rękę... Wyciągnąłem jeszcze raz nóż i wbiłem go w szyję orka. Ten zaczął się dusić - jego krew wytrysła na moje oblicze. Szybko podniosłem topór i wbiłem go w czoło przeciwnika... To był już koniec walki.

Wszędzie było dużo krwi, mimo, że na placu boju byliśmy tylko sami. Szybko zabrałem bronie i ruszyłem w stronę zachodnią. Nie miałem pojęcia, gdzie są moi towarzysze, paladyni, ani orcza armia. Trafiłem na jakąś ścieżkę. Przebiegając widocznie czegoś nie zauważyłem... To była zasadzka na zwierzęta! Wpadłem do dołu tracąc na chwilę przytomność...

Otwierając oczy widziałem krople deszczu spadające na moje czoło. Próbowałem się ruszyć - nic z tego. Dlaczego? Coś trzymało prawe ramię... Do diabła! Upadłem na naostrzony pal! Widocznie ktoś nie dokończył jeszcze tego wilczego dołu... Ręka zdążyła zdrętwieć, więc nie czułem bólu. Nie próbowałem też się ruszyć. Pozostaje mi czekać na cud...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze tylko chwila i... Juz! Mam wszystkie skladniki a nawet o wiele wiecej, szybko mi nie zabraknie

-Skonczyles? -spytalem ozywienca, ktory pozyskiwal skladniki z martwego orka.

-Yyyyyy -odpowiedzial, co znaczylo, ze skonczyl. Pieczolowicie wszystko co zebrał wsadzil do znalezionej torby i z namaszceniem wreczyl mi. Ledwo przytwierdzilem torbe do wewnetrznej czesci peleryny kiedy dotarła do mnie biala moc emanowana przez wyznawcow bogow dobra. To mogli by byc albo Alcjonici albo Paladyni Światła, tymniemniej towarzystwo raczej niechciane. Pewnie wyczuli czarna magie. Lgna tutaj jak cmy do ognia. Zwykle bym uciekl ale teraz bylem w pelni sil i mialem ochote wlasnorecznie spuscic troche swietej krwi...

Dwoch Alcjonitow, weszac żrodlo czarnej magii dotarło w koncu do jej źródła. Wkroczyli trzymajac bron w reku na polane gdzie lezaly zwloki jakiegos chlopa a nad nimi sterczal ghul i poprostu konsumowal ciało. Obydwaj rycerze nie zauwazeni przez ghula, zaczeli skradac sie do niego od tylu. Byl on ghulem orka wiec przerastal ich wzrostem, masa oraz dzierzawionym orezem, wiec na otwartym polu moglby jeden z rycerzy polec w walce z nim. Zaatakowanie go od plecow, kiedy jest zajety jedzeniem bylo wiec bardzo wskazane, bo mogli sprawe zalatwic szybciej niz sie ona zaczela. Ozywionego orka o wiele trudniej zgladzic niz zywego. Nagle, kiedy alcjonici byli dwa metry od ghula, ten mometalnie odskoczyl stajac w gotowosci do ataku i unoszac wielki dworeczny (jak dla czlowieka) topor w jednej rece, a mlot bojowy w drugiej, jednak nie atakowal. Zrobil to jeden z Alcjonitow dokladnie w tym momecie kiedy drugi osuwal sie na ziemie przebity dwumetrowa, orcza wlucznia. Alcjonita chcac pomscic kompana cial orka przez ramie, lecz jego cios został sparowany przez kij !!! jakiegos chuderlawego staruszka, ktory doslownie wyszedl z drzewa. Wyraznie slyszal jak metal zmierzyl sie z metalem. To nie byl kij! To byla iluzja! Staruszek zaatakowal swoim kijem, lecz wprawny rycerz sparowal cios, jednoczesnie unikajac ciosu wlocznia jaki wymierzyl przeciwnik z za jego plecow, tarczą obronil sie przed maczuga kolejnego nieumarlego orka ale juz ciosu mieczem kolejnego ozywienca nie udalo mu sie powstrzymac, ktory odcial mu nadgarstek z tarcza. Dokladnie wtedy jakies cielsko wskoczylo mu na plecy i zaczelo gryźć w szyje. Nie mogac utrzymac rownowagi przewrocil sie. Kolejny ork wskoczyl na niego przygworzdzajac go do ziemi. Obezwladnioną rekę z mieczem odcial Alcjonicie starzec kijem, a reszte juz dopelniło pozostałych szesc ozywiencow, doslownie zrywajac zbroje z rycerza i rozrywajac ciagle zywe ciało na strzepy. Po sekundzie byl juz koniec. Nawet jeden dzwiek nie wydobyl sie z ust rycerza, nawet niajcichszy pisk. "Strefe ciszy" to jedyne zaklecie jakie wypowiedzial Dougan.

Zaraz po potyczce odeslalem efekt zaklecia. Odwrocilem sie i spojrzalem na stojace szesc sylwetek i rozszarpane na kawałki cialo Alcjonity. Z taka grupka ozywiencow latwiej mnie wysledzic dlatego postanowilem pozbyc sie wiekszosci. Wybralem jednego najtezszego orka, na reszcie ozywiencow nakreslilem przeklety "Znak" ktory emanowal czarna magia, po czym kazalem im biec w nieokreslonym kierunku. "Znak" dzialal jak wabik na paladynow i Alcjonitow, ktorzy mogli byc w poblizu. Ozywiency dadza mi jakies 10, moze nawet 20 minut spokoju a to wystarczy, abym sie stad bezpiecznie oddalił. Ghule ruszyły, chwile później uslyszalem nawolywania rycerzy, ktorzy zweszyli wabik i gonili uciekajacego zywego trupa (nie byl on tak wolny jak zwykle, wspomoglem go zakleciem przyspieszenia) Juz mialem z moim jednym pomocnikiem i torba pelna bezcennych skladnikow oddalic sie kiedy wyczulem bardzo wyraznie, ze ktos mnie obserwuje. Nie mogl byc to paladyn bo bym duzo wczesniej wyczul jego obecnosc. Bacznie zaczelem sie rozgladac probujac znalesc przeciwnika. Dostrzeglem kontury ciala niedaleko w cieniu drzewa. Z tej odleglosci nie widzialem kto to jest, byc moze wrog, byc moze przyjaciel. Czekalem na ruch obserwtora...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie wszystko ucichlo. Dwaj zbojcy siedzieli grzecznie pod sciana. Jakos udalo nam sie wyperswadowac im pomysl wysadzania wejscia. Podobno jest tu jakies drugie, ale znam sie troche na jaskiniach... Nie lubie miec kilku ton skal na glowie... Kiedy oddzialy zielonoskorych pojawily sie w poblizu rozbojnicy przestali martwic sie czymklwiek, poza przezyciem. Mieli pewne obiekcje, przed wpuszczaniem nas do swojej kryjowki, ale miecz przylozony do plecow skutecznie zwiekszyl moje umiejetnosci dyplomatyczne. Elf rzucil jakis rodzaj iluzji, ktora nadala wejsciu wyglad litej skaly. Potem oprychy nieco sie zbuntowaly widzac swego towarzysza martwego, ale drugi noz, w zrecznych dloniach elfki wyperswadowal z nich wszelki opor. Prawdopodobnie odnalazlaby ona droge miedzy zebrami nawet szybciej ode mnie. A teraz... wreszcie spokoj. Nie wiem co sie dzieje z paladynem i nekromanta. I mam to gdzies jesli mialbym byc szczery. Szkoda tylko, ze zawieruszyl sie gdzies takze ten dziwny staruszek. Reszta druzyny jest w komplecie i w dobrym stanie. No moze poza badem, ktory nie jest w stanie chodzic o wlasnych silach. Czarowanie chyba go zmeczylo. Bitwa sie skonczyla. Sadzac po triumfalnych dzwiekach trabek ludzie wygrali. Albo raczej poniesli nieduze straty i wycofali sie z niebezpiecznych lasow... Tak czy siak, mozna wrocic do miasta, lub tego, co z niego zostalo. Nie na dlugo co prawda. Nie w moim przypadku. Co wlasciwie sklonilo mnie do zrobienia tego, co zrobilem? Moze mysl, ze czeka mnie cos nowego, kolejna przygoda... Ale nie po to wyruszylem w podroz. Trzeba wracac. Wydac ostatnie pieniadze na jakies jedzenie. I ruszac dalej. Mam nadzieje, ze Orki nie rozkradly wszystkiego... Mam nadzieje, ze dzieciakom nie stalo sie nic zlego. Wojna tyle razy odbierala im prawie wszystko. Poza zyciem... Moze czegos sie nauczyli, dozyli do switu. Cos sie skonczylo i cos sie zaczyna. Wstaje nowy dzien. Czesc osob spi, reszta trzyma warte. Czas juz w droge. Bez slowa wychodze przed kopalnie. Przez chwile rozciagam zdretwiale cialo. Rozgrzewam zmeczone i zastale miesnie. A potem, nadal bez slowa pozegnania, odchodze w kierunku miasta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zjawiłem się na miejscu w samą porę, by zobaczyć jak nieznajomy rozprawia się z Alcjonitami przy pomocy ożywieńców. Chwyciły mnie mdłości i zaatakował tępy ból w lewym barku, głowa zaczęła boleć a skóra palić żywym ogniem. Oczy przysłoniła mgła. Chwyciłem ręką gałąź drzewa, by się podtrzymać. Jest... coraz... gorzej...Gdy odzyskałem jasność wzroku mag rzucał ostatnie zaklęcia mające zmylić pogoń. Nie mam... wyboru... Pomyślałem, powoli odczepiłem się od drzewa i wyszedłem naprzeciw nieznajomego.

Był ubrany w odarte łachmany, w ręku trzymał laskę, ale po jej wcześniejszym użyciu wiedziałem, że to wcale nie jest laska – to było coś dużo ostrzejszego.

Ogarnęły mnie wątpliwości, stanąłem kilka metrów przed magiem. Zalała mnie ponownie fala bólu i ognia. Ból... ogień... moje ręce... moja twarz... Nie...! To minęło... to przeszłość...! Ten... ból... to... już... przeszłość...!

Czerwone płomienie bólu przestały przesłaniać mi oczy, ręce – choć ciężkie – przestały płonąć. Byłem tylko ja. Ja i moje brzemię, zadanie... zadanie, które muszę dopełnić. To wszystko trwało tylko ułamek sekundy, chwila wahania, która dla mnie była wiecznością. Nic się nie zmieniło – nekromanta dalej patrzył na mnie czujnie, trzymając niby-laskę w pogotowiu. Rozejrzałem się wokoło – zapadał zmrok, wilgotna rosa osadzała się na stratowanej trawie, słońce kryło się za horyzontem. Dym doszczętnie się rozwiał, deszcz przestał padać, w oddali tylko słychać było pieśni i nawoływania zakonników. Z trudem otworzyłem usta i wyszeptałem do potencjalnego przyjaciela:

- Nie wiem... kim... jesteś... ale po twoim ostatnim... pokazie... sądzę, że mamy coś wspólnego... wspólnego wroga... Co powiesz... na połączenie sił...? Obaj... nie jesteśmy... tu... mile widziani... i pewnie... obaj chcemy się wydostać... z tego piekła... Sam możesz... nie dać... rady...

Ciężko dyszałem, jakby płuca przywalił mi miech kowalski, czułem jak z ran wydziela się ropa. Infekcja postępowała. Musiałem szybko coś zrobić. Trucizna... powali mnie... do jutra... może do pojutrza... mam bardzo... mało... czasu...

Spojrzałem na starca w łachmanach, czułem, że od niego zależy mój dalszy los. Znienawidziłem go za to, poczułem krzepiącą nienawiść, wzmacniającą moje nadwątlone siły. I czekałem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Śpię oparta o ścianę, drżąc z zimna i ciągle trzymając sztylet w pogotowiu - przecież jestem tu z bandą facetów, nigdy nie wiadomo, co im może przyjść do głowy... spod prawie całkowicie zamkniętych powiek obserwuję grupę - ciągle wyrywa mnie ze snu jakiś hałas - chrząknięcie, szelest koca, gdy któraś z osób obraca się na drugą stronę... i zero ostrożności - bo wartownicy przecież zmęczeni po całym dniu kimają oparci o ścianę - co jak im się wydaje chyba, ma sprawiać widok jakby siedzieli oparci tylko. Kiepska podpucha.

Po chwili jednak kątem oka zauważam, że krasnolud starając się być cicho ukradkiem wymyka się z obozu - oczywiście nie można się spodziewać, że reszta to zawuaży...

Z ciekawości od razu(w końcu nie mam żadnego bagażu) podnoszę się cicho i idę między drzewami, starając się nie stąpać bo suchych lisćiach i gałęziach, obserwuję go. Gdy już jestem pewna, że chce nas zostawić, a nie odlać się tylko - staję za nim i mówię:

"mamy umowę."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bard i ja, a nawet oprychy wbiegły do jaskini. Dziwne... mógłbym przysiąć, że elfkę widziałem po wyprowadzeniu z niej przez drabów, a krasnoluda musiałem minąć, przed dotarciem tutaj. I jeszcze ten dziwny starzec, nie wygląda to dobrze...

Banici wzieli mnie oraz moich kompanów do swojego obozu w jaskinii, związali grubą liną kostki oraz nadgarski za plecami posadzili nas przy chłodnej i wilgotnej ścianie. W srodku tego miejsca tliło się niewielkie ognisko. Choć kryjówka nie była duża, to istniało mnóstwo sporych szczelin, półek itp. skalnych, w których zręczny szpieg mógł się ukryć...

Nie mam pojęcia ile godzin spałem, może jedną, może kilka, w każdym razie reszta nadal drzemała. To dobry moment, żeby stąd ucieć, możliwie jak ciszej i jak najszybciej. Skupiłem się, z całą uwagę zogniskowałem na rozplątaniu węzłów na nadgarstkach. Kosztowało to mnie wiele wysiłku, musialem przecież uważać żeby nie wydać ani jednego stękniecia. Po ponad kilkunastu minutach wreszcie udało mi się osłabic je tak, bym mógl je zdjąć jednym ruchem. Szturchnąłem lekko elfa i szepnąłem mu do ucha:

Czy już nie czas podziękować naszym "dobroczyńcom"?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mamy umowe.

- Nie ze mna... - nawet nie musze sie odwracac, aby wiedziec kto to. - Gadaj z elfem. Nie wiem co mnie pokusilo zeby sie pol dnia uganiac po lasach...

Wreszcie sie odwracam. Przez chwile uwaznie przygladam sie dziewczynie. Wieku elfa nie da sie ocenic, ale wydaje sie mloda. Ma pewne umiejetnosci. A mnie czeka kolejna samotna podroz... O czym ja wlasciwie myslec? Podrozowac z ta mala zlodziejka? To nie ma prawa sie dobrze skonczyc.

- Nie masz do czego wracac, prawda?

Zaprzeczenie.

- Zalezy ci tylko na kasie, prawda?

Potwierdzenie.

- No to sie bedziesz musiala sporo nauczyc...

Ach na cienie niskich poziomow... Slyszalem ze krasnoludy glupieja z wiekiem. Jak u mnie bedzie to postepowalo w takim tempie, to najdalej za trzy lata bede musial sie rzucic na wlasny miecz.

- Lec do jaskini. Pewnie reszta tych oszolomow spi. Jak ich jeszcze nie pozazynali to niech wstaja. Mamy piekny poranek. Ja rozejrze sie za tym polorkiem. Wskazal nam droge do kryjowki, jestemy mu cos winni.

Zobaczylem jej mine. Siegnalem do sakiewki i przez chwile grzebalem w niej. Wreszcie rzucilem w kierunku elfki srebrna monete.

- To tak na zachete.

Milo bedzie dla odmiany podrozowac w kompani. Z lowca, ktory moze upoluje cos do jedzenia, bardem ktory umili podroz, z polorkiem... no coz w ostatecznosci bede mial z kim potrenowac. No i zlodziejka... Jak nic beda z tego klopoty. Tylko jakos dotad takie mysli mnie nie powstrzymywaly!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie myliłem sie, ze ktos mnie obserwował, nie myliłem sie rowniez, ze to nie byl paladyn, to bylo cos gorszego, ten ludzki nekromanta we wlasnej parszywej osobie. Chwial sie na wlsanych nogach. To nie byla zwykla slabosc, wyczuwalem w nim zaklecie Czarnej Szkoły. Trucina badz klatwa, albo jedno i drugie, widac nie tylko ja nie daze go symaptia skoro ktos potraktował go solidną dawką czarnej magi. Chwiejnym krokiem stanał kilka metrow przedemna, mimo rozwijajacej sie trucinzy nieźle sie trzymał. Nie rozumiem tego umiłowania do zycia. Po śmierci rowniez mozna sie nieźle rozwijac...

-Nie wiem... kim... jesteś... ale po twoim ostatnim... pokazie... sądzę, że mamy coś wspólnego... wspólnego wroga... Co powiesz... na połączenie sił...? Obaj... nie jesteśmy... tu... mile widziani... i pewnie... obaj chcemy się wydostać... z tego piekła... Sam możesz... nie dać... rady...

-Istotnie mamy wspolnego wroga i istotnie przyda mi sie pomoc kogos innego... -Ale na Miłość czemu to musi byc wlasnie ten nekromanta, tyle dzis osob poznalem i z nich wszystkich, spotkac mnie mosial akurat ten akolita?! -Spojrzalem w niebo -Czy to ma byc moja proba o Miłosci? Czy tak mam udowodnić miłość do ciebie? -Jak na zyczenie przestał padac deszcz. -Rozumiem, niech wiec twoja wola stanie sie ciałem o Najwyższa.

-Mam po... -nie skonczylem mowic bo akolita nie wytrzymujac przewrocil sie. Nie spotkał jednak ziemi, tylko zimne od smierci ramie ozywionego orka. Moj ostatni sluga na moj gest pochwycil slaniajacego sie nekromante. Co ciekawe czlowiek ciagle byl swiadomy, wiec moglem do niego dalej mowic.

-Czy chce tego czy nie, na razie bedziemy podrozowac razem. -Impuls dotarł do mojego umysłu, to kolejny "wabik" zginal pod mieczem Alcjonity. Zostało tylko dwoch naznaczonych "znakiem" ozywiencow, wiec czasu mamy niewiele. Zaraz tu beda slogusi zaplutego boga i nas dobija.

Podchodze do akolity lezacego w krzepkich razmionach nieumarłego orka, nachylam sie nad nim probujac na predce ocenic jego stan zdrowia.

-Klatwe zdejme sam, ale twojej trucizny nie umiem wyleczyc. Nie znam sie na leczeniu zywych stworz... -ugryzłem sie w "jezyk" i szybko poprawiłem.- Nie znam sie na leczeniu ludzi. Nie masz wiele czasu. Trucizna pochlania twoje cialo ale jeszcze umysł jest bezpieczny, podrzebny ci jakis medyk. To moze byc ryzykowne ale sadze, ze ludzkiego medyka znajdziemy w miescie, wiec cie tam zabieram. Z pomoca Jej Mrocznego Majestatu dobrniemy do celu. -Nie mam nic do stracenia, nie czekajac dluzej az paladyni dobija pozostale "wabiki" kieruje sie ze swym sluga i nekromanta prosto do zamku, w razie czego nie zywy ork posluzy nam jako zaslona dymna...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomimo bólu docierały do mnie słowa nieznajomego:

-Klątwę zdejmę sam, ale twojej trucizny nie umiem wyleczyć. Nie znam się na leczeniu żywych stworz... - zawachał się - Nie znam się na leczeniu ludzi. Nie masz wiele czasu. Trucizna pochłania twoje ciało, ale jeszcze umysł jest bezpieczny, potrzebny ci jakiś medyk. To może być ryzykowne, ale sądzę, że ludzkiego medyka znajdziemy w mieście, więc cię tam zabieram. Z pomocą Jej Mrocznego Majestatu dobrniemy do celu.

Mrocznego... Majestatu...? O czym... on... mówi...? Aż tak... źle...? Zaczynam... mieć halucynacje... słuchowe...?

Zaśmiałem się cicho, a śmiech przeszedł w kaszel, po chwili odparłem:

- Mój... umysł... nie jest... bezpieczny... I nie... w twojej... mocy zdjąć... tę klątwę... - zaczerpnąłem oddech - To... moje zobowiązanie... i... moje... więzy... Więcej nie... mogę... powiedzieć...

Przystaję by odpocząć, wypowiedzenie tych kilku słów bardzo mnie zmęczyło, ale też dlatego, iź nie bardzo mi się śpieszyło z powrotem do miasta. Mimo zmęczenia kontynuowałem;

- Nie wydaje... mi się.. byśmy znaleźli w mieście... jakąkolwiek pomoc...

Nie... na to... nie można... liczyć... Muszę znaleźć... medyka... gdzieś... indziej... mam mało... czasu... może dzień... lub dwa... - urwałem, chwyciły mnie dreszcze i zwymiotowałem. Rany zaczęły swędzić a skóra palić. Całą koszulę miałem mokrą od potu, krwi, deszczu i ropy. Świat zaczął wirować, ale walczyłem z tym uczuciem. Po kilku sekundach wróciła mi równowaga, ziemia znowu była pod stopami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nareszcie ślady doprowadziły mnie do celu. Usłyszałem głosy.

-Klątwę zdejmę sam, ale twojej trucizny nie umiem wyleczyć. Nie znam się na leczeniu żywych stworz... - zawachał się - Nie znam się na leczeniu ludzi. Nie masz wiele czasu. Trucizna pochłania twoje ciało, ale jeszcze umysł jest bezpieczny, potrzebny ci jakiś medyk. To może być ryzykowne, ale sądzę, że ludzkiego medyka znajdziemy w mieście, więc cię tam zabieram. Z pomocą Jej Mrocznego Majestatu dobrniemy do celu.

Wychodze zza krzaków, a mym oczom ukazuje się obraz rzygającego nekromanty i stojącego nad nim starucha, tego samego, który włóczył się za nami jakiś czas.

- Odsuń się od niego! Jaką klątwę? Mów szybko...ale najpierw przedstaw się ładnie, lubie wiedzieć z kim rozmawiam. Odsuń się od niego mówie!

Wyciągam miecz, najlepszy argument w ostrych dyskusjach.

- Miasto się pali przyjacielu, a w takich warunkach pomocy medycznej się nie udziela...zwłaszcza, że nie ma jej kto udzielić, wszystkich medyków prawdopodobnie wytłukły orki. Więc mów...jak się nazywasz? I czego chcesz?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Miasto odpada? W takim razie gdzie mam cie zaniesc czlowiecze? -Spytalem sie nekromanty. -Nie znam sie na ludzkich medykach i nie wiem gdzie urzeduja. Skoro akurat to miasto odpada bo stoi w plomieniach i jest tam najmniej batalion Alcjonitow to moze inne wielkie bedzie sie nadawalo? -Nagle wyskakuje przedemnie ten stary paladyn parszywego boga. Trumne pewno zostawil nieopodal, aby mu teraz nie ograniczala ruchow. Nieumarły ork dziwgajacy teraz nekromante stanal miedzy nami twarza w kierunku rycerza. Jesli tylko paladyn zaatakuje, ork stanie w mojej obronie. Ja prowizorycznie zaciskam mocniej dlon na drzewcu kija zastanwaiajac sie czy paladyn rowniez widzial "pokaz."

-Odsuń się od niego! Jaką klątwę? Mów szybko...ale najpierw przedstaw się ładnie, lubie wiedzieć z kim rozmawiam. Odsuń się od niego mówie!

-Nie bedziesz mi rozkazywał sługusie białego boga! Tajniki klatw i trucizn naleza do Czarnego Kregu a ty do niego nie nalezysz, wiec nie musze ci niczego tłumaczyć i tak bys pewnie nic nie pojal z tego co do ciebie bym mowił. A zwa mnie Douganem z rasy Mrocznych Elfów, czarna magia nie kryje przedemna tajemnic i dlatego nie pozwole aby paladyn bialego boga splugawil wyznawce pierwotnej magii swoimi blogoslawionym dlonmi. Nekromanta zostaje ze mna i czy ci sie podoba to czy nie zamierzam go wyleczyc!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Miasto odpada? W takim razie gdzie mam cię zanieść człowiecze? -Spytał mnie. - Nie znam się na ludzkich medykach, i nie wiem gdzie urzędują. Skoro akurat to miasto odpada, bo stoi w płomieniach i jest tam najmniej batalion Alcjonitow to może inne wielkie będzie się nadawało?

Z krzewów wyskoczył paladyn.

- Odsuń się od niego! Jaką klątwę? Mów szybko...ale najpierw przedstaw się ładnie, lubię wiedzieć z kim rozmawiam. Odsuń się od niego mówię!

Wyciągnął miecz.

- Miasto się pali przyjacielu, a w takich warunkach pomocy medycznej się nie udziela...zwłaszcza, że nie ma jej kto udzielić, wszystkich medyków prawdopodobnie wytłukły orki. Więc mów...jak się nazywasz? I czego chcesz?

- Nie będziesz mi rozkazywał, sługusie białego boga! Tajniki klątw i trucizn należą do Czarnego Kręgu, a ty do niego nie należysz, więc nie muszę ci niczego tłumaczyć, i tak byś pewnie nic nie pojął z tego co do ciebie bym mówił. A zwą mnie Douganem z rasy Mrocznych Elfów, czarna magia nie kryje przede mną tajemnic, i dlatego nie pozwolę aby paladyn białego boga splugawił wyznawcę pierwotnej magii swoimi błogosławionym dłońmi. Nekromanta zostaje ze mną, i czy ci się podoba to czy nie zamierzam go wyleczyć!

Spojrzałem na dwóch głupców, zamierzających najwyraźniej posiekać się na kawałki - i szczerze mówiąc - nie wiem komu przypadło by zwycięstwo i komu bym go życzył...

- Po... pierwsze... Nie jestem... przedmiotem... zostanę tam... gdzie zechcę... Po drugie... - oparłem się ciężko o drzewo - to nie jest... odpowiedni moment... na walkę... załatwicie to... między sobą... później... obecnie mamy... - kaszel - dużo ważniejsze... problemy...

Zwróciłem się do maga:

- Dużo mówisz... nieznajomy... Dużo wiesz... możesz okazać... się przydatny... A ty... - wskazałem na paladyna - nie wykradłeś... mnie z więzienia... po to... by dać się... zaszlachtować... w tym... lesie... prawda...? Obaj spojrzeli na mnie.

- Uważam - kontynuowałem - że... powinniśmy... wydostać się... stąd... razem... Martwi na nic... się... nikomu... nie... przydamy...

Opuściłem ciężko rękę i oddychałem z trudem. Idioci - pomyślałem - możecie... zgubić nas... wszystkich...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiecham się tylko nieprzyjemnie, łapiąc monecie w locie i słuchając nakazów krasnoluda- bo tłumaczenie jest proste - zabić tych banitów i uwolnić śpiących frajerów. Betka.

Szybkim krokiem podchodzę do obozu- widzę tylko jednego z bandytów - -cicho stąpając w jego kierunku wyciągam swoją króciutką garotę, bo czym zachodzę go od tyłu i zaciskam mu ją na szyi -powodując oczywiście bardzo gwałtowną śmierć.

Przez chwilę rozglądam się dookoła, szukając drugiego banity - i nie zajmuje mi to wiele czasu, bo po chwili czuję mocne uderzenie w potylicę - nie pierwsze pewnie, i nie ostatnie. Od razu przetaczam się na bok, gdy rzuca się na mnie drugi banita i przyciska mnie całym swoim ciężarem do ziemi, kierując w moją stronę nóż, i uśmiechając się tak obleśnie, że jego zamiary są wręcz oczywiste. Ciągle trzymając jego nadgarstek i siłując się z nim, spluwam mu w oko - a on wściekły uderza mnie czołem, znów próbując mnie ogłuszyć - gdyby ktoś choć na chwilę odwrócił jego uwagę, udałoby mi się go zabić!

Z drugiej strony jestem wściekła na siebie, że tak beznadziejnie oceniłam sytuację- NIGDY więcej sobie na coś takiego nie pozwolę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Następny nekromanta. Z obrzydzeniem spluwam na ziemie. Ostatnimi czasy mnożą się jak króliki. Dlaczego niby czarna magia jest taka pociągająca? Jest wiele innych, szlachetniejszych doktryn magii z tego co mi wiadomo.

- Po... pierwsze... Nie jestem... przedmiotem... zostanę tam... gdzie zechcę... Po drugie... to nie jest... odpowiedni moment... na walkę... załatwicie to... między sobą... później... obecnie mamy... dużo ważniejsze... problemy...

- Mylisz się, oj mylisz przyjacielu. Jesteś narzędziem w ręku innych, poteżniejszych od ciebie. Małą laleczką w ręku demonów, z którymi, jak podejrzewam, zawarłeś pakt. Wszyscy jesteśmy tylko czyimiś sługami, taki los. Chwilowo jednak ty jesteś moim narzędziem, i jesteś mi niezbędny. Teraz ja decyduje o twoim życiu, ono ode mnie zależy, bo tylko moje zioła w mojej pustelni są teraz w stanie wyleczyć cię z tej paskudnej trucizny, którą zaserwowali ci paladyni.

Obejrzałem się przez swoje ramie. Czarny dym kłębiący się nad miastem zasłaniał wysokie warowne mury. Świtało już, tułanie się po lesie zajeło dużo czasu, zbyt dużo. Bitwa zapewne została skończona, albo każda ze stron czeka na posiłki. Mimo to nie warto ryzykować na natknięcie się na jakiś patrol. Obejrzałem od stóp do głów starucha. Ubrany w czarny i połatany płaszcz wyglądał biednie i mizernie. Ale to tylko zmyłka. Im starszy nekromanta tym bardziej doświadczony...im starszy nekromanta...tym więcej przywołań demonów przeżył...lub jest na tyle rozsądny aby ich nie przywoływać. Groźny to może się okazać przeciwnik. Chyba lepiej chwilowo zawrzeć z nim sojusz. Niech oni sobie miotają te swoje ogniste kule czy co tam lubią, ja bedę siedział w cieniu. Z drugiej strony podróż z dwoma magami jest bezpieczniejsza...wykonują za ciebie całą czarną robote.

Chowam powoli miecz do pochwy. Klinga zgrzyta w kontakcie z innym metalem.

- Dobrze więc...idziesz z nami. Nie próbuj mnie jednak wykiwać, bo cię znajdę i zrobie coś, czego raczej nie chciałbyś doświadczyć. A teraz śpieszmy się, bo zaraz bedziemy mielu tu dwa trópy do wskrzeszenia.

Chwytam ledwo przytomnego nekromante i nie czekając na starucha wchodze między drzewa.

Ciekawe, czy mające złą sławe hieny cmentarne dotarły i tutaj...oby. Mój boże, któremu niegdymś służył, jeśli jeszcze tam jesteś i nie brzydzisz się mną, rusz dupe jakiejś hieny i przyprowadź ją tu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mylisz się, oj mylisz przyjacielu. Jesteś narzędziem w ręku innych, potężniejszych od ciebie. Małą laleczką w ręku demonów, z którymi, jak podejrzewam, zawarłeś pakt. Wszyscy jesteśmy tylko czyimiś sługami, taki los. Chwilowo jednak ty jesteś moim narzędziem, i jesteś mi niezbędny. Teraz ja decyduję o twoim życiu, ono ode mnie zależy, bo tylko moje zioła w mojej pustelni są teraz w stanie wyleczyć cię z tej paskudnej trucizny, którą zaserwowali ci paladyni.

Paladyn chowa miecz do pochwy.

Tak... ci się... wydaje...? Dobrze... myśl... że nad wszystkim... panujesz... a kiedy... będziesz... się tego... najmniej spodziewał... kiedy... staniesz się... niepotrzebny...

- Dobrze więc...idziesz z nami. Nie próbuj mnie jednak wykiwać, bo cię znajdę i zrobię coś, czego raczej nie chciałbyś doświadczyć. A teraz śpieszmy się, bo zaraz bedziemy mieli tu dwa trupy do wskrzeszenia.

Chwycił mnie za ramię, wyrywanie się nie miało żadnego sensu, byłoby tylko stratą tych resztek sił, które mi pozostały. Zresztą... taki paladyn moze być użyteczny. Na jakiś czas...

Moje rozmyślania przerwał skrzypiący dźwięk kół. Dobiegał gdzieś z samego skraju pola bitwy, niedaleko lasu, stłumiony odgłos kopyt i ciche nawoływania. Minęliśmy jeszcze kilka drzew i zobaczyliśmy jak woznica wstrzymuje konia, który miał kopyta ownięte w brudne szmaty. Minutę później nieznajomy zaczął wrzucać ciała na wóz, kiedy my przyglądaliśmy się temu w milczeniu.

- Okazja... puka... do drzwi... - skinąłem głową w stronę hieny cmentarnej - Złóżmy mu... propozycję... nie do... odrzucenia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...