Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

Kiedy mój towarzysz Popiół zasnął, usiadłem przy ognisku i zacząłem się patrzeć w tańczące płomienie. Delikatne ciepło ognia ożywiało moje ciało, zacząłem czuć jakby delikatne masowanie policzków. Policzyłem wszystkich towarzysz by sprawdzić czy wszyscy są. Kogoś mi brakuje, każdą do ażdej osoby przyporządkowałem jej imie i niby wszystko się zgadzało, ale wciąż poszukiwałem ostatniego elementu układanki. Wtedy to zauważyłem, że nie ma naszego tubylca! Szybko się skoncentrowałem i zacząłem szukać mieszkańca tej planety. Jako, że uczestniczył w walce, nie mógł oddalić się zbyt daleko, to szybko go znalazłem. Przeniosłem go w okolice ogniska, kiedy to światlo płomieni ukazało mi pozornie poważną ranę na brzuchu. Na szczęście nie byłą to głęboka rana, gdyż krew zaczeła już krzepnąć, jednak zdejmuje z siebie koszule i przykladam do rany. Zadziwiające jak szybko krew przestaje wypływać. Zadziwiające przystosowanie organizmu-myślę, ale nie zmienia to faktu, że obrażenie jest na tyle dotkliwe, że ból brzucha przez jakiś czas uniemożliwi mu normalne chodzenie. Biore swoją koszule i nakładam ją na siebie(ma niewielką plamę na "plecach"). Siadam przy ognisku, a noc mija powoli, w ciszy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Budzę się o świcie.. uch... ktoś przeniósł mnie w pobliże ogniska, dzięki temu nie zmarzłem. Powoli otwieram oczy, widzę jednego z przybszów, który czuwał nad resztą. Sprawdzam stan swojej rany, na szczęście już prawie się zgoiła, ale... nie mogę wstać.. muszę jeszcze odpocząć.. Po dwóch godzinach czuję jescze znacznie lepiej, powoli próbuję się podnieść, zauważam, że ten, który czuwał poszedł do drewno. Nadal czuję ból, ale udaje mi się stanąć. Jednak stawianie kroków przychodzi mi z trudnością. Gdzie mój nóż? Cholera, w tej trawie go nie znajdę, być może inni mi pomogą, ale śmieszne byłoby poproszenie ich o to. Lepiej pójdę zobaczyć gdzie ten nocny stróż poszedł. Prawie rozluźnię nieco mięśnie

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odruchowo sciagnalem stery, dzieki czemu pocisk wroga przelecial dolem. Gdzie ja jestem? Myslwiec przeciwnika zatacza ciasny okrag, aby znalezc sie w dogodnej pozcji do strzalu. Przekazalem wiekszosc mocy na silniki maneworwe i ustawilem je wedlug skomplikowanego wzoru. Ten manewr pozwalal nie zmieniajac kierunku lotu obrocic pojazd wokol wlasnej osi. To znaczy, w przestrzeni by sie udalo... Za pozno zrozumialem ze walcze w atmosferze...

- Hej niech mi ktos pomoze z tymi generatorami! I tak nigdzie nei pojdziemy z tyloma rannymi, wiec chociaz zdobadzmy troche energii!

Walsnie energia! Przenosze na silniki manewrowe wszelkie dstepne rezerwy, oraz moc z uzbrojenia, tarcz i antygrawitatorow. Caly kadlub wibruje od niesamowitego przeciazenia. Ale przeciwnik nie mogl spodziewac sie czegos takiego. Przeniesie energii do glownego silnika spowodowalo ze moj mysliwiec wyskoczyl jak z procy. Lasery przeoraly pojazd wroga. Po chwili wszystko zgaslo.

-Jeszcze niegdy nie widzialem takiego manewru w warunkach atmosferycznych szeregowy Senken. To bylo szalenstwo, ale sie udalo. Moze byc z was keidys niezly pilot. Msicei tylko pamietac ze walka w atmosferze nieco rozni sie od pojedynku kosmicznego

Akademia? Jest mi goraco... Ale czuje tez uniesienie. Pokonalem jednego z instruktorow...

- Robi sie goraco, przeniesmy ich pod drzewa...

- Przezuc ta line!

- Tylko nie spadnij, te grzybki na pewno nie zapewniaja miekkiego ladowania...

Miekkie ladowanie. Na macie treningowej.

- Jeden zero dla mnie

- Przepraszam panienko. Wiem ze panienka jest teraz bardzo zajeta, ale podczas doladowywania baterii dokonalem dokaldnego skanu tej istoty, ktora nas zaatakowala. I wyglada na to ze to jakis robot! Zrecznie udajacy miejscowa faune, ale na pewno mechaniczny. Co to moze oznaczac?

- Co to moze oznaczac?

- Ze czas negocjacji sie skonczyl - odarl zimnym glosem Ghost. - Musimy tam wejsc i dorwac drani. Za trzy miliony z nagrody bedziesz mogl porzadnie przerobic ten swoj zlom Ed.

- Dobrze wiesz ze Kualtir jest rownie dobrym pojazdem jak twoj Poltergeist. Weisz takze, ze jezel iteraz wejdziemy, moga zginac niewinni ludzie. Ghost do diabla tam sa dzieci!

- Nie zatrzymasz mnie... Kasa jest wazniejsza od twoich glupich sentymentow...

- Myslicie ze ten most wytrzyma??

- To najlepsze, co moglismy zrobic w tak krotkim czasie.

- JEzeli ktos rzeczywiscie chce nas wykonczyc, a ten nocny atak wskazuje, ze tak wlasnie jest, to musimy jak najszybciej ruszac dalej...

- A co jezeli to moi... nasi... wrogowie? Odnalezli nas tutaj. Moze powinnismy wrocic na statki i uciekac jeszcze dalej?

- Juz dalej nie mozemy... Zreszta mamy przewage nad kazdym kto sprobowalby z nami walczyc na tej planecie. Nasz nowy przyjaciel zna dzugle lepiej niz ktokolwiek spoza tego ukladu. A dzungla moze byc sprzymierzencem, jezeli bedziemy wiedzieli jak ja wykorzystac.

- Na razie musimy dotrzec do tego szamana, uzdrowiciela, czy kim on tam jest. Bez tego za pare dni mozmey starcic przynajmniej jednego z naszych przyjaciol.

Stracic. Mysliwce powoli wchodza w atmosfere. Potezne okrety bojowe wykonuja strategiczny odwrot, ktory bardziej przypomina paniczna ucieczke. Zostawiaja wszystkich mieszkancow planety na pewna smierc. Takze te jedyna...

- Senken! EDWARD!!! Nic juz nie mozemy zrobic! Jestes jedynym cholernym nawigatorem na tym statku! Jezeli natychmiast nie podasz wspolzednych skoku zginiesz nie tylko ty, ale i cala zaloga! Pomysl o tym, ze niektorzy maja rodziny poza tym systemem. Chcesz te rodziny narazic na taki sam bol?!

- 1.A.44.7.KL od 12. Wektor 3,71;21,8. Predkosc wejsciowa...

Koszmar, ktory nigdy sie nie skonczy... Bol, ktory nigdy nie zniknie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiecham się do siebie lekko patrząc na most, który wraz z tymi nielicznymi członkami załogi, którzy byli w stanie mi pomóc(głównie Yorr), zbudowaliśmy w naprawdę niewielkim fragmencie czasu- rozglądam się uważnie po obozie... Popiół i jeszcze dwie inne osoby, w tym tubylec, mimo odniesionych ran stoją na czatach, uzbrojeni... Eve, Edward i Tom dalej są nieprzytomni, niestety... I wtedy moją uwagę zwracają słowa Yorra- wysłuchuję ich z niepokojem - Czy to może być znów robota naszych przeciwników, którzy nasłali tego stwora na nas, n a m n i e...? Nie, nie chcę tak myśleć, jestem już zbyt zmęczona...

A może...(zwracam się do Yorra)- "Może na tej planecie żyje ktoś, kto zna się na mechanizmach? I wtedy będzie mógł pomóc Tomowi?"

Ciągle zamyślona wracam do miejsca, gdzie stróżują nasi kompani - uśmiecham się do nich miło i proponuję, żeby przynajmniej część z nich poszła spać - jeśli jutro będą zmęczeni nasze szanse się zmniejszą, a ja snu nie potrzebuję - mnie już i tak nic nie pomoże....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

żałosne wymamrotałem pod nosem. Ta banda jest na tyle głupia, ze nie wiedzą, że to moja robota? . Hmm, spójrzmy na tą Ethaine... cudowne dzieło ludzi. Robot z emocjami. Coś co było fikcją, marzeniem jest nią. Ludzie już od lat marzyli o stworzeniu czegoś tak ludzkiego... i pieknęgo . Co ja mówię?! Przecież to tylko kabelki, to nie ma uczuć - jak ja! Nie mogę do niej czegoś poczuć... przecież to mój cel, moja misja. Jesli jej nie zabiję zostanę skasowany! Hmm, lepiej zacznę działać, przecież nie umiem kochać. Szczególnie wroga. Pomocnicy! Pomocnicy!!! DO MNIE . Co za banda matołów... chyba wyślę Ethaine i jej paczce nową niespodziankę. Ale nie... to nie będzie potwór, z tym się nie walczy. To ich... przestraszy. I to mocno. Czas ich skłócić...
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bri Leith. Wszechswat nigdy nie dwiedzial sie co stracil, gdy zapomnial o tej planecie. Ja sam dopiero po wielu latach w pelni zrozumialem to, co tam przezylem. Te wydarzenia... straszne, niesamowite, wspaniale. Ta planeta... odmienila mnie. Nigdy nie zapomne tego wszystkiego... szczegolnie zas majakow. Nazywam je tak, choc wydaje mi sie, ze wcale majakami nie byly. Bo te obrazy pozwolily uleczyc moj umysl. Zwykly, szary czlowiek nazwalby to magia. Ale to bylo cos glebszego, cos co siegalo samego jadra tej planety i rozprzestrzenialo sie dzieki cudownemu zyciu na jej powierzchni.

Spadalem. Nieskonczony upadek, do samego jadra szalenstwa. Obrazy otaczajace mnie. Wciaz przedstawiajace ta jedna scene. Patrzylem coraz bardziej zobojetnialy. Czulem ze umieram. Ze niedlugo wszystklo sie skonczy. Moze nawet juz umarlem. A zdrada, jaka wtedy popelnilem bedzie mnie przesladowac przez wiecznosc. Przysiaglem byc z nia i ja chronic... NIE!!! Mysliwce! Znowu! Uciekaj! ... Nie ma dokad. Potezny okret bojowy wisi na orbicie. JEgo poklady trzesa sie od ustawicznych wystrzalow. I trafien. Moja swiadomosc pograzyla sie w bolu. Podswiadomosc wykonala rozkaz. Moglem zginac wraz z nia. Ale uczcilem jej pamiec. Ten sen, tak czesto do mnie wracajacy to odpowiednia pokua. Te godziny, dni, tygodnie wiszenia gdzies w glebokiej przestrzeni, poswiecone rozmyslaniom.

- Stan pana Edwarda wyraznie sie pogarsza. Jezeli ktos nie udzieli mu profesjonalnej pomocy medycznej moze nie dozyc jutrzejszego ranka.

Spadalem. Obrazy pokazujace ostatnie lata mego zycia. Czy to juz? Czy to oslawiony film przedstawiajacy twoje zycie? I nagle, patrzac na to wszystko z boku zrozumialem cos, na co bylem slepy przez wiele lat. Balem sie. Balem sie, ze zapomne o niej. Poswiecalem sie pracy lowcy aby odepchnac bol, a potem sam go przywolywalem. z premedytacja rozdrapywalem rany, bo tak bardzo balem sie, ze niedostatecznie czcze jej pamiec. Ale... ona mnie kochala. Nigdy nie pozwolilaby, abym tak sie zadreczal. Gdyby wiedziala co zrobielm... to bylby dla niej gorsze niz gdybym zupelnie zapomnial.

Zrozumialem ze upadek dobiega do konca. Swiatlo an koncu tunelu. Oslepiajace. Nie bylo zadnego glosu, nie bylo widziadel. Nikt nie kazal mi wrcac. A ja nawet sie z tego cieszylem. Poczulem ze zbliza sie kolejna... wizja? Ale tym razem nie opowiadala ona o przeszlosci. Zobaczylem grupe ludzi. Zdeterminowanych, aby przezyc. Silnych duchem. Gotowych. Niektorzy blyszczeli pelnia sil. "Aury" innych byly slabe, czasem ledwo widoczne. Jedna gasla. Zrozumialem ze widze swoich nowych przyjaciol. Nowa grupe. Zobaczylem Ethain. Jej aura byla rownie jasna, jak pozostalych. To co jakos nie chcialo do mnie dotrzec widzialem teraz bardzo wyraznie. Ona byla rownie zywa jak pozostali. Tylko skonstuowana z innego materialu. Nie zawiode ich. Nie zdradze poraz kolejny. Tak latwo byloby umrzec wlasnie w tej chwili. Swiatlo jednej z postaci zupelnie zniklo. Nagle narodzona wola przetrwania zmusila je do rozblysniecia na nowo. Poczulem moc i pchnalem ja w innych, ktorych swiatlo bylo slabe. Poczulem ze wizja dobiega konca. I wtedy wyczulem cos jeszcze. Zla wole. Oddalona tak bardzo jak to mozliwe od moich przyjaiol. Mieszanke mrocznych i sprzecznych... nie uczuc. Logicznych wnioskow. Chcialem ja odnalezc. Zmiazdzyc i zniszczyc, tak jak wczesniej uleczylem towazyszy. Wiedzialem, ze moge to zrobic. I wtedy... zostalem sila wyciagniety. Otoczyla mnie ciemnosc...

To niesamowite. Ludzkosc odkrywa coraz dalsze zakamarki kosmosu, ale zupelnie nie zna mozliwosci wlasnego umysl. Od setek lat kraza opowiesci o zjawiskach paranormalnych. O telekinezie i telepatii. O zdolnosci samoleczenia przekraczajacej zwykle mozliwosci czlowieka. Dlugo zastanawialem sie, czy umysl moze wyleczyc cialo z najstraszniejszych ran, i czy wlasnie to mi sie przytrafilo wtedy na Bri Leith? Czy ten sam umysl moze wyleczyc innych? A moze zmusic ich umysly do samoleczenia? Zawsze wydawalo mi sie, ze energia, ktora wtedy zaczerpnalem pochodzila z samej planety. Czy na innych cos takiego byloby mozliwe? CZy wlasnie ta jedna we wszechswiecie jest tak pelna zycia, ze moze sie z nim dzielic z potrzebujacymi? W rozmowach z reszta grupy dowiedzialem sie o czlowieku, ktory krotko im towazyszyl, po czym zniknal. Kto robil na nim skomplikowane eksperyment, ktore wyzwolily jego moce psychiczne. Odnalazlem tego czlwoieka i zadalem mu te pytania. Nawet on nie potrafil odpowiedziec.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Przysiadłem ze zmęczenia, gdzieś pomiędzy początkiem końca a śródśrodkiem robót nad mostem. Myśl "Niech się męczą Ci, którzy się nie męczą" okazała się wystarającym usprawiedliwienie. Mój wzrok zatrzymał się na Ethain. Zadziwiające, jak bardzo zmienia podejście wiedza, że ta niezwykle atrakcyjna kobieta nie jest człowiekiem, a jej myśi i uczucia są wytworem wyrachowanej technologii... A jeśli nie? Czy stało się uważane za niemożliwe - rozpracowano mechanizm pdczuwania uczuć wyższych? Przerażająca myśl. Ale gdyby tak... nie. Mamy wystarczająco na głowie... Nagle w mej głowie rozbłysła, niczym supernova, pewna myśl, której następstwa były zatrważające. To, że wyznaczono nagrodę za Ethain, było niepodważalne, tak jak jej astronomiczna wysokość. Lecz czy dla pieniędzy, nawet tak wielkich, ktoś ryzykowałby podróż na tę zapomnianą planetę, którą bez trudu mógłby przypłacić życiem? Owszem. Wystarczyło, że przypomniałem sobie perwersyjną radość polowania zabójcy. Te tygodnie przygotowań, tak ekscytujących, że nie mogłem spać, które wieńczyło parę doskonale przewidzianych chwil... I ten wyra twarzy człowieka, który widzi śmierć, na setne sekudny przed swym końcem... Władza to narktotyk, ale władza nad życiem uzależnia stokrotnie bardziej. I jest po stokroć bardziej przyjemna. Zabójca, kóry nie ma nic do stracenia, który odnalazł w swym "zawodzie" sens życia, bez namysu podążyłby za Ethain. Polowałby na nią dla przyjemności, satysfakcji. I wreszcie, prędzej czy później, dokonałby tego; ja wydostałem się z tego narkotycznego snu zabijania dzięki woli, i tylko dzięki woli odsuwam od siebie pokusę powrotu. Mam ją na wyciągnięcie ręki... ale poprzysiągłem sobie i nie mogę złamać obietnicy. Mogę jedynie chronić ją przed podobnymi mnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzę na Ethaine... to pochłania cały mój czas, nie myślę jak ich zabić, myślę tylko o Niej. Wiem, że robię źle, że to niezgodne z misją, ale tak ciężko jest przestać... O, chyba słyszę jakiś krzyk? Tak... to ten [beeep], naukowiec. Panie! Przyszli ludzie z Centrali! Otwieram drzwi. Czego oni do cholery chcą? Pewnie chodzi im o zwykły raport. Panie, przybysz, będzie w pańskim pokoju za 32 sekundy. Hm, niech szybko wejdzie, dam mu raport i wrócę do swoich zajęć. Mam dzisiaj jeszcze sporo do zrobienia... o, gość łaskawie przybył. Dzień dobry, panie Cypher... zapewne nie wie Pan czemu tu jestem... Nazywam TR-455, robot od misji specjalnych. Heh, jakby danie raportu było takie skomplikowane... przecież o co może mu chodzić?Ależ wiem. Mam Panu zdać raport!. Nie... nie chodzi mi o raport. Chodzi mi o misję! Wykryliśmy anomalię, przejaw Pana emocji wobec jednego z celów misji!. Boże! Skąd on mógł się dowiedzieć? Co mam powiedzieć...? Skąd oni to wiedzą? Czemu on do mnie podchodzi! ZOSTAW MNIE!.Przykro mi, muszę dokonać reinstalacji systemu, wykasować zły kod i lepiej Pana zaprogramować.... Nie dam mu! Jakim prawem, nawet nie wiem kim on jest....co się dzieje? robi się ciemno...

-------------------------------------------------------------------------------------

Hm, czemu leżę na tym stole? Misja czeka! Muszę działać, leżenie to tylko idiotyczna strata czasu! Muszę zaraz wezwać pomocnika, unieszkodliwić wroga, zakończyć tą misję. Do boju! Pomocnicy do mnie! RAZ!. Te patałachy mają chyba nadmiar czasu, zaraz to zmienię... SZYBCIEJ!. Nareszcie przyszli! Teraz muszę im zlecić misję zaprogramowania czegoś co zabije tą bandę i tą - pożal się Boże - groźną Ethaine.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zasnąłem...Znowu...Dziwne...Od spotkania z tymi przybyszami nie miewam snów, nie wyczuwam duchów tej planety. Czyzby były one przestraszone nimi? A może te Duchy wcale nie istnieją? Podczas moich poprzednich wędrówek, czułem, że jakieś dusze czuwają nade mną, że wszystko wokół żyje i nie rozmyślałem... Tak jak teraz... Ale czułem rozmowę. Teraz... Te Duchy zniknęły.... Nie wiem, co się stało... A może były to po prostu moje urojenia?...

Po przebudzeniu czułem, że spałem naprawdę długo, rozjerzałem się dookoła: Gdzie oni są? Wstałem szybko, nie czułem już bólu po ranie. A, tam są. Grupa naprawiała most na kanionem. Dobry słuch pozwolił mi zrozumieć ich rozmowy. Wspominali oni coś o przewodach, nanorobotach, zużytej energi... O co w tym wszystkim chodzi?! Zapytałem sam siebie i ruszyłem w ich kierunku. Ej, jak się czujesz? Zapytał mnie jeden z nich. Już ze mną wszystko dobrze. Odpowiedziałem. Ale...Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Mówicie między sobą o bardzo dziwnych rzeczach. Jeżeli chcecie, abym towarzyszył wam dalej, powiedzcie mi wszystko w sobie. Czułem, że w moich oczach zapaliła się iskierka gniewu, prowokacji. Postawiłem im warunek. Mogą mnie nawet zabić, ale nie boję się śmierci.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Powoli otwieram oczy. Widze sufit zrobiony z drewna. Przypominam sobie dziwne sny, ktore dreczyly mnie przez... pewnie wiele dni. Musielismy dotrzec do tego uzdrowiciela o ktorym mowil nasz nowy znajomy. Zastanawiam sie czy po drodze mieli jeszcze jakies problemy.

- Obudziles sie.

Odwracam glowe i przez chwile probuje skoncentrowac wzrok.

- Czesc Eve - chcialem powiedziec ale z zaschnietego gardla wydobyl sie tylko cichy jek.

Zauwazylem ze jej reka jest owinieta czyms w rodzaj brazowego kokonu, ktory lekko pulsuje. Zastanawiam sie gdzie jest reszta. I co z Tomem? Czy uzdrowiciel byl w stanie mu pomoc? Leze spokojnie. To dziwne, ale nic nie czuje. Moge sie ruszac, ale tylko w ograniczonym stopniu, jakby cos mnie krepowalo. Przymykam oczy. Mam nadzieje, ze niedlugo wyzdroweje. I co dalej? Zycie na tej dziwnej planecie. Pelnej niebezpieczenstw... niebezpieczenstwo. Czy to byly majaki? A moze ktos gdzies tam w dzungli naprawde planuje, jak nas zniszczyc. Jak... zniszczyc Ethain. Moze popelnilismy blad? Nasi przesladowcy sa duzo bardziej uporczywi niz moglbym sie spodziewac. ALe z Bri Leith nie ma ucieczki. Brak naturalnych poteznych studni grawitacyjnych. Brak Sfery. Gdyby ktos tu przylecial musialby miec potezny okret wyposazony w generatory grawitacji. Jezeli wiec naprawde nas scigaja... Plan zaczyna dojrzewac. Tak! Jesli ktos tu przybyl aby upolowac Ethain to niedlugo sam moze stac sie zwierzyna. Jak tylko wroce do zdrowia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Biegnę tak szybko jak tylko mogę, drzewa migają mi przed twarzą, włosy opadają na oczy, w nodze narasta ból, w płuca wbijają się tysiące szpilek a wzrok przesłaniają mi ciemne plamy. Upadam raz po raz, po każdym upadku pełznę na czworakach jak przestraszone zwierzę oglądając się za siebie.

W końcu, krańcowo wyczerpany, opieram się o drzewo by nie upaść.

Są za mną? Może już mnie otaczają? Z wysiłkiem zdusiłem narastającą panikę i zgarnąłem spocone włosy z czoła. Jeżeli tu zostanę to już po mnie... chwila odpoczynku i w nogi... badam zranioną koniczynę i – sycząc z bólu – przykładam do niej, nieco przegniły, łach wyrwany z płaszcza starając się go jakoś związać końce by materiał przylegał ciasno.

Może będzie się trzymać, a może nie.Patrzę na siebie i chwytam się za brodę – osiągnęła imponujące rozmiary i sięga mi nieco poniżej pasa. To samo z tyłu.

- Cholera – mruknąłem drapiąc się po całym ciele – wyglądam pewnie jak Wielka Stopa.

Musiałem jednak odłożyć marzenia o kąpieli i porządnym goleniu na półkę – między bajki.

Serce powoli się uspokaja, tętno wraca do normalności, rozglądam się wokoło – wygląda na to, że zbliża się zmierzch. Przeczesuję bujną trawę dookoła starając się znaleźć jakiś jadalny korzonek lub owoc.

W razie czego – myślę – będę się zajadał trawą.Znalazłem jakiś duży korzeń, obwąchałem go podejrzliwie i zacząłem go powoli i uważnie gryźć.

Piach zgrzytał mi w zębach. To nic – pomyślałem. – Na razie wystarczy by oszukać głód.Kuśtykam starając się jak najmniej obciążać zranioną nogę, przed sobą zauważam kałużę.

Upadam na kolana, podczołguję się do niej i zaczynam łapczywie chłeptać życiodajny płyn.

Woda jest brudna, mulista i lodowata ale dla mnie ma smak nektaru.

Wydawszy z siebie westchnienie, z trudem podnoszę się na nogi i uważniej zaczynam oglądać zdobyczną broń.

- Ekskaliber X-7, pistolet wykonano z doskonałego stopu metali wzbogacona pierwiastkami szlachetnymi. – Mówiłem do siebie. – Zabójcza na krótkie dystanse, niezwykle celna na średnich a ciężar wskazuje na doskonałe zrównoważenie broni. Uchwyt zrobiono po mistrzowsku, pistolet sam wskakuje w rękę, standardowe wyposażenie wielu armii i oddziałów specjalnych.

Zatknąłem pukawkę za pas nie zapominając o zabezpieczeniu jej. Starając się biec jak najciszej i robiąc jak najmniej śladów – mknę przez ciemną dżunglę.

Będzie im trudno wypatrzyć ślady w tych ciemnościach. Ale jeżeli mają Vyrchyńskie ogary gończe to nie będzie żaden problem. – kalkulowałem w myślach. – Za to chrupnięcie najmniejszej gałązki usłyszy każdy w promieniu kilometra. Naglę przystaję słysząc cichy szmer strumienia. To jest to! – myślę. – Jeżeli pójdę z prądem i wyjdę, po paru godzinach – w zależności od tego gdzie się kończy strumień - pomyślą, że wyjdę na drugi brzeg. W rzeczywistości skieruję się na północny-wschód, i – nadłożywszy drogi – skręcę na

północny-zachód. Może uda mi się zwieść pościg.

Brnąłem strumieniem, który sięgał mi do kolan, starając się wykonać ten desperacki plan.

Pokonałem już kilka kilometrów, niedługo skręcę w ustalonym wcześniej kierunku. Jeżeli nie nastąpią komplikacje... Drżę z zimna i wyczerpania, ale przynajmniej nie czuję ssania ani bólu w żołądku.

Noga dokucza ni coraz bardziej... w końcu oddzielam się od strumienia, starając się przebić wzrokiem gęsty mrok badam teren. Tu – myślę. – Spora wyrwa w skalnej ścianie. Mogę wymościć leże trawą i zakryć liśćmi. Wysoka trawa częściowo powinna osłonić moją kryjówkę przed wzrokiem i wiatrem, te liście może nie zapewnią mi komfortu ale przynamniej oddzielą od zimnego, skalistego gruntu a zakrycie gałęziami otworu uwieńczy dzieła. Po wykonaniu planu układam się jak najwygodniej w wąskiej – jak na mój wzrost – wnęce. Noga spuchła ale jeszcze nie jest najgorzej – Trudno, jakoś przetrwam tę noc. – szepczę do siebie, po czym szybko zapadam w płytki, czujny sen.

Poczułem, że ktoś trzęsie moim ramieniem. Otwieram zaspane oczy i widzę Jaxa – jednego z członków Pustynnych Siepaczy.

- Coooo...? – ziewam przeciągle.

- Yoahim właśnie odszedł do Krainy Wiecznych Łowów.

Spojrzałem na Jaxa, miał podkrążone oczy, czuć było od niego zmęczenie i... smutek.

- Teraz ty jesteś najwyższy rangą, James. – powiedział.

Poczułem lekkie zawroty głowy. Od razu rozbudziłem się – losy drużyny są w moich rękach.

Skinąłem mu głową na potwierdzenie i podszedłem do Kirintha, naszego łącznika.

- Przypomnij mi cele misji.

Kirinth popatrzył na mnie z niedowierzaniem. – To uderzenie było naprawdę mocne. Nie pamiętasz?

- Będę pamiętał kiedy mi przypomnisz. Teraz ja tu dowodzę.

- Tak jest, sir!

Nasz łącznik poinformował mnie, że mamy uratować jakąś ważną personę z magazynu na północ z obecnego miejsca pobytu. Był w tym mały haczyk, planeta była w trakcie ostrej walki, a dowództwu zależało na tym gościu. Mieliśmy zwinąć go w momencie kiedy nasza armada odwróci uwagę nieprzyjaciela. Artyleria otrzymała – chyba – wyraźny rozkaz przyciśnięcia nas ogniem – efekt; straciliśmy kilku ludzi i nie mieliśmy jak się wydostać.

- Co ze wsparciem naszych oddziałów? – spytałem.

- Mówią, że mamy zrobić to sami. Ogień...

Wyrwałem mu mikrofon z ręki i przekrzykując mojego rozmówcę ryknąłem:

- CO TO, DO CHOLERY, MA ZNACZYĆ?! TRACĘ TU KUPĘ DOBRYCH LUDZI!

Ze słuchawki wydobywały się nieśmiałe odgłosy protestu, ale nie zwracałem na nie uwagi.

- Wasz przełożony na niczym się nie zna! Natychmiast skierujcie ogień na sektor Bd 57 do Ec 34, a szefowi... POWIEDZCIE MU, ŻEBY WSADZIŁ SOBIE SWÓJE ROZKAZY GŁĘBOKO W... – ryknąłem do odbiornika, ale moje słowa wywołały zamierzony efekt:

- Ja za to nie odpowiadam – odezwał się szybko operator i przekazał mi instrukcje.

Przekazałem oddziałowi rozkazy.

- Słuchajcie uważnie! Za trzy minuty wroga artyleria zostanie przyciśnięta przez ogień naszych krążowników "Behemot", wtedy biegniemy co tchu do tej wielkiej groty - niedaleko wejścia do magazynu, wzdłuż tych lei po wybuchach. Bądźcie gotowi, nie będziemy mieli więcej czasu niż potrzeba do wyjęcia mullaka, że skorupy. I niech Bóg ma nas w opiece – pomyślałem.

Kiedy tylko wybuchy przestały wstrząsać okolicą rzuciłem komendę:

- Ruszać się! Ruszać! Jeżeli tu zostaniemy będziemy martwi!

Jak jeden mąż wstaliśmy i rzuciliśmy się naprzód. Moje obawy okazały się słuszne:

kilka sekund potem usłyszałem pierwsze eksplozje. Odwróciłem głowę nie przerywając biegu, chociaż serce błagało o chwilę odpoczynku. Chociaż oddech rwał mi płuca. To co widziałem tylko dostarczało mi sił. W miejsce – na którym był wcześniej Fester, nasz saper – wytryskiwała wielka kolumna piachu i krwi przy fanfarach oślepiającego wybuchu. W głowie ryki moich padających kolegów mieszały się z hukiem wybuchów, tworząc przeraźliwą kakofonię. Pole minowe! Jak mogłem się nie domyślić?! Ostrzał pociskami rozrywającymi – E III i jeszcze to!Tomson, taszczył Garry’ego (któremu odłamki zraniły nogę) potknął się. Niedaleki wybuch poderwał go na nogi, ciągnął on ciało kumpla, z którego - wskutek eksplozji – została połowa...

Cudem uniknąwszy wcześniej śmierci przystanął, zszokowany tym widokiem. I trafił go następny pocisk. Dostawałem kolejne meldunki typu: „- 1, 2, 7 nie żyją!”.

Gdy dopadłem zbawczej osłony zauważyłem jakiś podejrzany ruch – nie namyślając się wiele – rzuciłem granat w wąską wnękę, sam schowałem się na najbliższy załom.

Ci z nas, którym udało się przeżyć (czyli jedenastu, razem ze mną), usłyszeli brzdęknięcie i – rozumiejąc moje znaki – ustawili się w najlepszej pozycji do strzału. Z wnęki wybiegła – cała ubrana na czarno - kobieta, zanim zdążyłem zareagować Siepacze otworzyli ogień. Kobieta upadła... Leżała we krwi... we własnej krwi... Czas jakby stanął w miejscu, przeczyła temu tylko poszerzająca się kałuża u mych stóp. I dźwięk wybuchu zdradliwego granatu.

Moi towarzysze odwrócili się plecami do tej sceny – bardziej zainteresowani tym jak dotrzeć do wnętrza magazynu. Cośmy uczynili? W jakie, nieczułe bestie się zmieniliśmy? Ale nie powiedziałem nic.

Po krótkiej debacie wybiegliśmy z ukrycia, zmuszeni pokonać ostatnie kilkanaście metrów pod ciężkim obstrzałem. Dopadliśmy celu, ale Erwin oberwał w nogi i nie mógł się wydostać.

- Yosuf, wyciągnij go – rozkazałem.

Patrzyliśmy jak Yosuf bierze rannego na barki, wtedy moją uwagę zwróciła prawa ściana magazynu z otworem strzelniczym, w której zamontowano karabin Hemingway’a!

- Yosuf! Uwaga! Karabin, dziesięć metrów w lewo!

Ale było już za późno. Ukryty przeciwnik rozwalił Yosufowi łeb, nie szczędząc też kul jego rannemu towarzyszowi. Tein z rykiem dobiegł do otworu i wpakował cały magazynek w pierś skrytobójcy.

Kiedy się odwrócił widziałem jego szeroki uśmiech, jednak sekundę potem nastąpił na minę – wybuch rozerwał go na strzępy.

Wszyscy milczeliśmy przez chwilę, ale nie mogliśmy zapomnieć po co tu przybyliśmy. Wszystko, czego się dotkniemy, nie wychodzi.

- Lepiej, żeby ten tajemniczy [beeep] okazał się kimś naprawdę ważnym – powiedział ponuro Jax.

Podzielałem jego zdanie.

- Sir – zwrócił się do mnie. – Zostanę tu z panem a niech reszta wejdzie do środka.

Skinąłem głową na potwierdzenie, po chwili sześciu - z pozostałej przy życiu – ósemki wkroczyło ostrożnie do środka.

Nagle usłyszałem coś, jakby tykanie zegara. Chciałem krzyknąć, ale właśnie wtedy wybuchł ładunek.

Całym budynkiem wstrząsnęła wielka eksplozja. Porządnie nas ogłuszyła.

Jax i ja weszliśmy do środka – ściany spływały krwią, wszędzie walały się kawałki ciał, choć niektóre zwłoki zdawały się być w niezłym stanie.

Mój kolega wyszedł na środek pomieszczenia, obrzucił wszystko szklistym, pustym wzrokiem.

Uśmiechnął się do mnie, odbezpieczył granat i wsadził go sobie do ust.

Zamarłem, kilka sekund później byłem cały we krwi.

Miałem krew na rękach. Cały świat zawirował, czułem się tak, jakbym był sam w promieniu kilkuset tysięcy kilometrów. Jestem za to odpowiedzialny... zwiodłem ich... Nagle. Coś zaczęło się dziać. Ciała moich towarzyszy drżały – Tak... jakby... było im zimno...

Z przerażeniem patrzyłem jak moi towarzysze podnoszą się i – ci którym brakowało kończyn – pełzną w moim kierunku, ku mojej nieopisanej zgrozie nawet oderwane fragmenty ciała starały się iść w moją stronę. Ja chyba śnię!Zombi okrążyły mnie, starając się - w miarę swoich możliwości...

- Zatrzyyyymać... Zabiiiiić... Pożreeeeeeć... Jeeeeeeśććććć...

Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, krzycząc ze strachu wbiegłem w strefę ostrzału artyleryjskiego. Potem był tylko huk, błysk i ciemność.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że jestem otoczony bielą, przede mną stał Hann, lekko się uśmiechając. Ubrany w szary pulower z feli i - podarte w kolanach - dżinsy z grath’ku.

- Witaj, James, odbyłeś długą drogę.

Podniosłem się, nieco zdezorientowany, na nogi.

- Miałem jakiś straszny sen, śniło mi się...

- Że gonią cię głodne zombi? – roześmiał się. – Ależ to nie sen!

- Co ty...

- Musisz odpokutować swoje grzechy – powiedział, uśmiechając się dziwnie.

Zawrzałem gniewem, kim on był, żeby mnie osądzać?

- Będziesz moim katem? Sędzią? A może jednym i drugim?

- Będę twoją zmorą! – zaśmiał się szaleńczo i nagle jego szyja zaczęła się wyciągać – jakby była z gumy – ręce i nogi zaczęły się wydłużać i skracać nie przestając ani na moment.

Zacząłem uciekać, biegłem przez biały świat chcąc oddalić się od tego groteskowego monstrum, ale on wciąż był obok mnie.

- Nie ukryjesz się!

- Odwal się!

Nagle zniknął, przystanąłem zmęczony bezowocnym biegiem. Zauważyłem jakiś ruch – kobieta w czarnej sukni wychynęła, że śnieżnej pustki. Pobiegłem do niej tknięty przeczuciem, miała kształty, włosy i ruchy Rashy... Czy to... – pomyślałem.

Wtem przystanąłem ogarnięty przerażeniem – sobowtór Rashy zmienił się. To już nie była Rasha, biegł ku mnie – z wyciągniętymi ramionami – czarny szkielet. Płonące, kościste widmo. W oczach monstra gorzał ogień. trup zostawiał za sobą płonący ślad. Ziemia, którą kroczył, była czarna.

Znienacka czyjeś ręce chwyciły mnie, wynurzając się z białego gruntu. Blade, zimne ręce moich byłych towarzyszy. Ich martwe głosy, puste oczy.

- Jeeeeeśććććć... Mięęęęęsoooo...

Wyrwałem kostki z ich lodowatego uścisku i pobiegłem jak najdalej od zombi i szkieleta, W oddali majaczył jakiś czarny punkt. Okazało się, że biegnę do czarnych jak smoła drzwi.

Gdzie ja jestem?Mając w pamięci ostatnie spotkanie, że zjawiskami paranormalnymi pokonałem strach przed ciemnością uświadamiając sobie, że mogą być na moim tropie i przekroczyłem próg mrocznych drzwi.

W środku panował doskonały, gęsty – niemal dotykalny – mrok. Przez chwilę poczułem się bezpieczny, wtedy dookoła mnie zaczęły pojawiać się dwa czerwone punkciki.

Były ich miliony. Ciemność trzymała mnie jak pajęczyna, nie chciała mnie puścić! Śmiertelnie przerażony usłyszałem cichy głos, niemal szept:

- Gdzie się ukrywasz?

Wtedy... wtedy, się obudziłem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziwne sny, majaki, rzeczywistość... nie do odróżnienia... Półprzytomna, bardziej podświadomie niż zmysłami, wiedziałam, że się przemieszczam. Niezdolna do jakiejkolwiek akcji. Nie wiem, ile czasu upłynęło od momentu, gdy po raz ostatni robiłam coś z własnej woli.

Drewniane sklepienie nad moją głową, gdy przebudziłam się cała zlana zimnym potem, targana dreszczami i wystraszona, z kolejnego koszmaru, zapach sosen i łagodny szmer wiatru za oknem z szybą wykonaną z Bóg wie czego, wlały w moje płuca, brzuch, uszy, wszystkie moje sterane członki delikatny dźwięk nadziei, spokoju i szczęścia.

Rozejrzałam się dookoła ciekawie, by móc wreszcie usłyszeć cichy śmiech ludzki, wesoły gwar, tłumiony gęstym jak mleko powietrzem, odległością, drewnianymi, wymoszczonymi mchem ścianami. Leżałam w pokoju, na drewnianym łóżku z siennikiem wypchanym słomą. Pokój nie był duży, oprócz mojego łóżka mieściło się tu i drugie podobne oraz dwa małe stoliczki, na których stało wiele małych miseczek i fiolek.

Moją uwagę przykuło to drugie łóżko. Nie było puste, leżał w nim ktoś. ktoś znajomy, jednak widziałam tylko plecy. Podeszłam bliżej, aby móc się lepiej pryjrzeć, i w tym właśnie momencie spostrzegłam to coś na mojej ręce, co dziwne, w ogóle tego nie czułam, było tak lekkie. Pulsowało lekko, a mój nadgarstek nie bolał.

Lekki ruch na sąsiednim łóżku przykuł moją uwagę z porotem do osoby w nim się znajdującej. To był Ed.

- Obudziłeś się. - uśmiechnęłam się do niego. Mimo, że chory, zmęczony, jeszcze nigdy nie wyglądał tak dobrze. Możnaby powiedzieć, że był po prostu piękny.

Zajęczał coś, chyba w odpowiedzi na moje pytanie. Przymknął, oczy, zamyśłił się.

Chyba pójdę zawiadomić wszystkich, że już wstałam. Znajome ssanie w żołąku tylko przyspiesza moją decyzję. Nie jadłam już dawno. Przez ciasny i ciemny korytarzyk, w kierunku głosów, idę, jakbym już była u siebie, pewnie i szybko.

Blask słońca z początku poraził moje oczy, mrużę je, aby zobaczyć stół, wokół którego siedzą moi towarzysze.

- Już wstałam - uśmiecham się lekko.- Gdzie jesteśmy i jak się tu dostaliśmy? Co jest na obiad?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obudziłem się gwałtownie, cały byłem zlany śliskim potem. Co się dzieje? Nagle, pod wpływem impulsu, wstrzymuję oddech, obok mnie, tuż przy głowie widzę czyjeś obuwie.

- Gdzie się ukrywasz? – jestem tak blisko „łowcy”, że słyszę jego głos. Ba, słyszę jego oddech!

Tylko nie spanikuj... nie teraz... – powtarzam sobie w myśli. Wiedziałem, że mój przeciwnik rozgląda się po pobliskich krzaczorach, widocznie śledził mnie do tego miejsca i zgubił trop.

Nie dziwię mu się, sam bym zgubił. Gdybym był Ellanim. Ale ja jestem Ilidoraninem. Tropiciel sunie wzrokiem dookoła, ciągle trzymając dwa palce przyciśnięte do głowy.

Termowizor! Po chwili oddala się powoli, a ja przestaję wstrzymywać oddech.

Postanowiłem zareagować – by nie zostawiać za plecami nieprzyjaciela. Wyczołguję się bezszelestnie z kryjówki, wstaję na nogi i – stąpając uważnie – skradam się za nim.

Trzy kroki... dwa... jeden... JUŻ! Wyćwiczonym ruchem chwytam głowę łowcy i skręcam mu kark.

Trzask, ciało wiotczeje mi w rękach. Biorę je na barki i ostrożnie kładę na trawę. Jeżeli ma obok kumpli to nie usłyszą łoskotu trupa. Przez pięć minut nasłuchuję najmniejszego dźwięku.

Nic, może rzeczywiście był sam? Nagle w głowie skrystalizował mi się genialny plan. Rozwaliłem radio denata o pień drzewa.

Zdarłem z trupa ubranie, włożyłem mu moją koszulę, spodnie, rękawiczki i płaszcz.

Sam ubrałem się w strój łowcy – jest on wykonany z Rithnilu z domieszką żelaza. Jest to stop lekki a mocny. Miałem już kilka godzin snu – myślę. – Pora odwalić brudną robotę.

Ubieram się starając się nie zapomnieć o niczym. Rzuciłem okiem na karabin – Piękna robota zawodowca, karabin E-11 z celownikiem laserowym, cicha i skuteczna, Celność pomiędzy karabinem a snajperką. Niestety okupiona szybkością – wolniejsza od karabinu, ale szybsza od snajperki. Konstruktor był geniuszem! – pomyślałem.

Usiadłem i pożywiłem się z zapasów denata.

- Pierwszy dobry posiłek od... od kiedy? Straciłem rachubę czasu – powiedziałem do siebie.

Przystąpiłem do oględzin zwłok, gość był wysoki, chudy, miał krótkie, czarne włosy i szare oczy.

Skórę nieco jaśniejszą ale niewiele. Szybko dokonałem poprawek – ściąłem sobie brodę i włosy nożem bojowym ofiary. Rzuciłem je u jej stóp – wcześniej przywiązawszy ciało do drzewa, za ręce – wyłupiłem niezgodne, z moim kolorem, oczy. Po krótkim namyśle urżnąłem głowę, związałem włosy w supeł i zawiesiłem na gałęzi drzewa. Obok ciała.

Przyjrzawszy się swojej katowskiej robocie, pokiwałem z uśmiechem głową. Zostałem rytualnie zabity przez tubylców, a szukający mnie najemnik – znalazłem jego papiery i kopię kontraktu w kieszeni – zdezerterował Pieniądze z jego żołdu weźmie dowódca a raport trafi na biurko jego przełożonego. Nie powinni zbyt szczegółowo badać tej sprawy. Coś jednak mówiło mi, że opuściłem jakiś ważny szczegół. Przyjrzałem się denatowi baczniej i zrobiłem mu paskudną ranę na prawej nodze. Wyciąłem też kilka fragmentów skóry – łącznie z miejscem gdzie jest, zazwyczaj, identyfikator więźniów.

Kiedy uznałem, że uczyniłem wszystko co w mojej mocy poszedłem zrobić „siusiu” i coś grubszego, odchody zakopałem. Zatarłem wszystkie ślady i – starając się zachować maksymalną czujność – oddaliłem od miejsca kaźni i... "własnej" śmierci.

Jednak przedtem, mój żołądek zaczął się buntować. Czułem taki ból w tym organie, że aż się krzywiłem. Spowolni to nieco mój marsz, mam nadzieję, że nie nawali. Nie tym razem. Nie teraz...

Odczekałem chwilę aż ból minie i wznowiłem marsz na północ - ku wolności, wypatrując kolejnych łowców i innych ewentualnych zagrożeń. Leniwie wstawał świt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Matka Ziemia, stacja metra, trzydzieści dziewięć metrów w głąb tunelu, siedemnaście metrów od katastrofy pociągu, czas(T) -3 dni.

Na stacji metra zebrało się kilkudziesięciu ludzi czekając na środek transportu, niezbyt głośne rozmowy, wszyscy udają, że nic się nie stało. -Zastanawiające, jacy ludzie bywają tchórzliwi. Ciekawe czy ktoś się ruszy i mu pomoże, ciekawe czy ktokolwiek zadzwoni chociażby po policje.- Powietrze rozdziera krzyk człowieka, nikt na stacji nie reaguje, tylko na chwile przerywane są rozmowy, gdy wrzask ucicha, wszyscy jakby nigdy nic wracają do przerwanych wcześniej czynności. Ludzie są ślepi na chowające się w cieniu głębokiego i nieoświetlonego tunelu metra postacie. Jedna dziewczynka, widać zbyt głupia, patrzy się zapłakanym i smutnym wzrokiem prosto w oczy Pierwszej, tak jakby chciała jej coś tym przekazać. Alfa odwzajemnia spojrzenie, uśmiecha się nieznacznie i bardzo powoli podnosi lewą dłoń wraz z dzierżawioną w niej spluwą. Następnie bierze na muszkę małą dziewczynkę i tak cicho mówi, żeby ją tylko stojący obok towarzysze usłyszeli. -Zmodyfikowany uranowy ręczny granatnik, typ 6c, rozczepiające naboje, jeden strzał na 0,9 sekundy, 82% ludzi na tej stacji metra zginie od samego pocisku, reszta do nich dołączy najwyżej dwie godziny później dzięki napromieniowaniu. Wystarczyłby jeden strzał a uwolnilibyśmy Matkę Ziemia od osiemdziesięciu dwóch pasożytów. -Towarzysze milczeli nic nie robiąc, obserwowali tylko z bezpiecznego cienia wszystkich zgromadzonych na stacji pasażerów.

-Pierwsza! -To cihco krzyknął ktoś z tyłu. Alfa rozpoznawszy głos zrezygnowała z celowania ZURG-iem w tłum i odwróciła się do rozmówcy.

-Słucham Siedemnasty.

-Przestań się wygłupiać, nie masz pozwolnenia na strzelanie, będziesz musiała uzbroić się w cierpliwość, a póki, co Siódmy cię wzywa. -Siódmy był liderem rewolucji. Alfa zmieniła warte z Siedemnastym i poszła do przywódcy. Ona jak i wszyscy jej towarzysze ubrana była w biały habit z kapturem, dokładnie tak, jak pewna sekta. Zamysł ubioru nie był przypadkowy, bioandroidy dzięki temu mogły zachować względną anonimowość a wszystko co robiły spadało na konto Quarti. Alfa podeszła do siódmego, jedno co go wyróżniało to wzrost i dwukolorowe oczy. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, kiedy to pisk jakiejś kobiety zaniósł się echem daleko w głąb labiryntów tuneli, reakcja oczekujących na pociąg była podobna do tej co niedawno. Wrzask ledwo powstał a już źródło jego żywota ucichło, potem nastąpił charakterystyczny dźwięk kruszonych kości i coś przypominającego w odgłosie darcie mokrej tkaniny.

-Słucham cię Siódmy, czego się dowiedziałeś? -Lider nie wałkował tematu tylko od razu przeszedł do meritum.

-Zwierzęta przed śmiercią potwierdziły wszystko co wiemy z raportów policyjnych. -Rozejrzał się. Z głębi tunelu nadchodziły trzy osoby, dwie z nich ubrane w białe habity taszczyły związanego jak wieprza bezdomnego. Nie zatrzymując się przed dowódcą podeszli do stojących obok drzwi starej, chyba trzystóletniej rozdzielni. Jeden z nich zapukał trzy razy po czym wyłonił się bioandroid cały ubrany w folie z przewieszonym przez szyje fartuchem rzeźnickim. Kolorem jego poliestrowego stroju była krew, która leniwie spływając niezdąrzyła jeszcze zakrzepnąć. Dwa bioandroidy zostawiły rzeźnikowi skrępowanego więźnia i nic nie mówiąc wróciły się, skąd przyszły zanurzając się w ciemności horyzontu. Siódmy kontynuował rozmowe.

-Wychodzi na to, że jakaś sekta, nie Quarti, nazwijmy ją A1, napadła na pociąg, wysadziła go i zabiła większość pasażerów, wszysycy zmyślnie poprzebierani w zwykłych pasażerów czekali tylko na momęt. W odpowiedniej chwili zaatakowali. Byli świetnie przeszkoleni, mieli jakiegoś telekinete, hakera, kilku żołnierzy, nawet zrekrutowali członak gildii łowców. Kiedy już nie było świadków uprowadzili nasz cel, cyborga o numerze seryjnym Ethain, lecz plan miał bugi a oni na takie bugi byli przygotowani. Nie wiadomo skąd zjawiła się tu sekta Quarti, około dwudziestu członków, wszystkich wybiła A1. Następnie przybyła na miejsce policja znacznie liczniejsza od Quarti i ponosząc znaczne straty zmusiła A1 do odwrotu. Wiemy, że udało im się uciec przez starą stacje metra na powierzchnie. Stosiedemnasty bada tę stacje. Nieopodal mieli meline i tam sie ukryli, wysłałem do niej Trzystajedenastą i Dziewięćdziesiątąósmą, znaleźliśmy tam ukryty tunel do podziemnego miasta. Tu sie ślad urywa, masz wziąść Trzynastego i Dwudziestegopierwszego i w UnderCity dowiedzieć się gdzie się udali dalej. Podejrzewamy, że jakaś szycha z tego miasta pomogła im w ucieczce, masz więc się dowiedzieć kto to jest i wydusić od niego wszystko co wie, raport chce mieć za cztery godziny, zrozumiałaś, Pierwsza?

-Będziesz miał raport za trzy godziny.

-Dobrze, zwijamy się stąd i pamiętaj, żadnych świadków. -Alfa uśmiechneła się. Siódmy podszedł do drzwi rozdzielni i zajżał do środka. Tam na środku pomieszczenia, leżał solidnie zakneblowany włóczega zwijając się w spazmach bólu, sterczący nad nim bioandroid Jedenasty odrazu spostrzegł Siódmego i wstał. Z tyłu pod ścianą leżało przynajmniej siedem zwłok, bardziej przypominając mięso niż ludzkie trupy.

-Koniec przesłuchania, zwijamy się. -Jedenasty kopnięciem zakończył męczarnie włóczęgi, po czym wyciągnął z leżącej nieopodal torby małą bombe plazmową, uzbroił ją, nastawił na trzy minuty i wrzucił w stos ciał leżących pod ścianą, następnie zdarł żeźnicki fartuch i foliowe okrycie ukazując idealnie czysty biały habit, po czym wyszedł za Siódmym. Lider odchodząc w głąb tunelu powiedział do Alfy.

-Przypomnij wartownikom, że nie ma być żadnych świadków. -I odszedł. Alfa odprowadziła go wzrokiem po czym podeszła do czterech bioandroidów obserwujących tłum zebrany na stacji. -Siódmy powiedział, żadnych świadków! -Sekunda milczenia i pięć bioandroidów wyciągneło swoją broń i wzieło na muszke osiemdziesięciu dwóch pasarzerów. Dwie sekundy absolutnej ciszy, trzy sekundy absolutnego piekła i bioandroidy ruszyły w ślad za swym dowódcą, z poczuciem dobrze spełnionego roskazu...

(cdn...)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Idę dżunglą, słońce chyli się pewnie za horyzontem – może bym je i zobaczył ale tutejszy las jest ogromny i przesłania niebo. Nawet nie mogę się kierować położeniem słońca.

Wieczór jest niezwykle chłodny, wąpierze ruszyły na żer. Staram się je odpędzić ale zapach krwi, sączącej się z rany na mojej nodze, doprowadza je do szału. Głupie owady!

Noga już nie boli, tylko tępo pulsuje a z rany wycieka ropa i krew. Opatrunek jest zabrudzony, przesiąknięty krwią ale się trzyma. Znajdę jakieś osłonięte miejsce, tam odpocznę i wymienię opatrunek. Wtem doszły do mnie ciche głosy, jakby rozmowy. Więc miałem rację? Dlaczego mam rację, wtedy kiedy nie chcę? Widocznie wykryli moją mistyfikację i wysłali więcej żołnierzy.

Kilka minut ostrożnego skradania się i zlokalizowałem źródło dźwięków. Na polance przede mną.

Idioci, ja będę osłonięty, a oni będą widoczni jak na dłoni.

Po chwili intensywnego namysłu nacieram gołe fragmenty skóry sokiem z liści. To zneutralizuje mój przykry zapach. Czyżbym wynalazł nowe perfumy?

I nacieram je ziemią, efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania – ziemia przylgnęła się do lepkiego soku i – częściowo się wymieszała – byłem teraz w stanie zlać się z moim otoczeniem.

Karabin w dłoń, panowie. Padłem plackiem i zacząłem się czołgać w kierunku obozowiska nieznajomych. Trzech Ellańskich żołnierzy... niedaleko samochód... ostatni przystanek przed bazą?

Nadstawiłem czujnie uszu, by móc słyszeć toczącą się rozmowę:

- Po kiego, w ogóle, taszczymy za sobą tego popaprańca? – spytał jeden, dorzucając szczapę do ognia. Po czym gestem wskazał na przywiązanego do pobliskiego drzewa jeńca.

Dwóch żołnierzy siedziało, jeden stał z karabinem na ramieniu. Wszyscy byli ubrani w standardowe uniformy Imperium, jeden miał trzy naszywki na ramieniu – pewnie dowódca.

- Bo taki dali nam rozkaz, żołnierzu – powiedział znudzony. – chętnie bym go zastrzelił, ale dowództwo chce go mieć.

- A co może dać dowództwu ten Ilidoriański śmieć?

Napiąłem mięśnie by nie rzucić się na dupka. Miałem wielką ochotę zadusić go gołymi rękoma. Ale powstrzymałem się i zmusiłem do słuchania gaworzenia tych ptaszków.

- Mówił mi, że nazywa się Hun, czy jakoś tak, może nie uwierzysz, ale gość był w jednym z ewakuacyjnych statków kolonialnych – tych co je wysłali z Deann na kilka godzin przed zniszczeniem planety. – Oficer wypił łyk z manierki i ciągnął dalej: - Kiepsko się posługuje Ellańskim, więc przesłuchałem go w Wspólnym. Prymitywny język. – po czym pociągnął zdrowo z manierki. – Coś się nie udało, jego statek rozbił się na Green Hell... - Zacząłem dziękować losowi, ze uczyłem się Ellańskiego w obozie – rozumiałem doskonale ich rozmowę. Gorzej było z wyrażaniem własnych myśli w tym języku.

- I... dostaliśmy się tam... masakra, większość załogi nie żyła. – zaczął mu się plątać język.- Yyyy... zaszczeliliśmy wszytkich, kofiety, dieczy i starcuf... – kolejny łyk. – A thego wsieliśmy... Yyyyp... bo na nafigatora pokłatowego wyglątał... i wiesiemy... Yyyypp... Theras się pszeszpię...

I zaczął słodko chrapać, a ja miałem kupę rzeczy do przemyślenia. Hann? Statek kolonialny? Coś tu śmierdzi, i to nie ja...

Szybko skonstruowałem plan, po czym wstałem i zacząłem iść w kierunku obozu.

Gapili się w ognisko, minie co najmniej pięć minut zanim ich oczy przyzwyczają się do ciemności.

Seria z E-11, jeden trup. Drugi żołnierz – siedzący na ziemi – krzyknął coś i chwycił karabin. Za późno... Pijany oficer próbował wstać na nogi, ale po chwili zatoczył się i runął do ogniska. Kolejna kula rozwaliła mu czaszkę. Wsiadłem do Joffrey’a, rąbnąłem nim w drzewo. Wysiadłem, zebrałem ciała żołnierzy, wtłoczyłem do terenowego Joffrey’a. Oblałem do całym zapasem wódki poległych, wziąłem płonącą żagiew i rzuciłem do wozu. Palił się szybko. Nawet nie trudziłem się z zakamuflowaniem wraka. Uderzyli w drzewo, oficer był pijany, jeniec spłonął razem z wrakiem. Ciała ledwie nadają się do identyfikacji. Byłem bogatszy o nowe porcje jedzenia i wody.

Ocuciłem rodaka – odwiązawszy go uprzednio.

- Źle wyglądasz, Hann, ale wcale nieźle – jak na umrzyka. – powiedziałem.

- O, cholera! – zawołał zaskoczony. – Nie sądziłem, że ze wszystkich diabłów właśnie ty przyjdziesz mi na pomoc!

- Masz tu coś do picia. – po czym podałem mu manierkę. – Ale, jakim cudem jesteś tu. W tym zielonym piekle?

Hann spojrzał mi prosto w oczy, i zaczął spytał:

- Od którego momentu mam zacząć?

- Może wyjaśnij mi jak się tu znalazłeś?

- Usiądź wygodnie, to będzie długa historia...

Historia rzeczywiście nie była najkrótsza. W skrócie wyglądała tak: Statek ewakuacyjny leciał wytyczonym kursem na jakąś odległą planetkę, gdzieś gdzie mogli rozpocząć nowe życie. Jednak coś poszło nie tak, Hann stracił kontrolę nad statkiem ale – jakimś cudem – sprowadził go do lądowania awaryjnego. Przeżyło je tylko kilkudziesięciu członków załogi, potem na miejscu kraksy przybyli Ellanie... pozabijali kobiety i dzieci – pewnie nie zapominając o wyświadczeniu im przedtem „przysługi”.

Mężczyźni w jego wieku musieli na to patrzeć. Każdy kto się sprzeciwił ginął. Starzy nie wytrzymywali tempa. Jego włączono do grupy z kilkoma ważniejszymi rangą członkami statku.

Otrzymali rozkaz rozdzielenia się na małe grupki, po czym jego „strażnicy” natknęli się na mnie.

- Tamci pewnie dotarli na miejsce przeznaczenia. Nie możesz im pomóc. – Smutno pokiwał głową. – Tym smutniejsze jest to, że zostało mi tylko pół godziny życia...

- Jak to?

- Rak... lekarze dali mi kilka lat. Ten czas się powoli kończy, ale zanim umrę, chcę poznać twoją historię.

- Więc tak... - Streszczenie moich przygód (pominąwszy większość pobytu w obozie) zajęło mi dwadzieścia minut.

- James... pochowaj mnie w jakimś cichym, spokojnym miejscu...

- Obiecuję... – kilka minut potem oddał ducha.

Pogrzebałem go w ustronnym zakątku dżungli. Odmówiłem krótką modlitwę nad jego mogiłą. Otarłem łzy i ruszyłem w dalszą podróż. Kierując się w jedynym słusznym kierunku – na północ.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spis raportów, od: 11890/2/65c11/424, do 11890/2/65c11/426c, autor: Pierwsza (Alfa)

---11890/2/65c11/424--- T1 = Czas: -3 dni, 22 h, 06 min, 11 s

Na rozkaz Siódmego udałam się do punktu kontrolnego. Tutaj spotkałam wartowników Trzystajedenastą i Dziewięćdziesiątąósmą, oraz przydzielone mi jednostkami Trzynastego i Dwudziestegopierwszego. Niczego szczególnego w otoczeniu nie było, na podłodze widniała dziura, wypalona porządnej klasy palnikiem. Rozpoczynam zejście na dół i eksploatacje podziemi

---11890/2/65c11/424a--- Czas T1 + 11 min, 03 s

Spotkałam pierwszego mieszkańca UnderCity. Mężczyzna zachowywał się agresywnie i napastliwie, lecz okazał się nieocenionym źródłem informacji, raport z przesłuchania jest w pierwszym załączniku. Człowiek nie przeżył przesłuchania. Społeczeństwo tu żyjące osiągnęło wysoki stopień organizacji, posiada władcę, służby bezpieczeństwa, służby medyczne, itd. Przeciwnik jest o wiele liczniejszy, więc przełączam się na tryb dyplomatyczny.

---11890/2/65c11/424b--- Czas T1 + 1 h, 38 min, 00 s

Moim celem jest zdobycie informacji, więc udałam się do miejsc o znaczącej liczbie osób na metr kwadratowy. Zadziwiające, jak mężczyźni są wymowni na widok mojej atrakcyjnej powłoki i z chęci zaimponowania czy sexu są w stanie zdradzić każdą tajemnice. Nikt nie zginął. Wszyscy myśleli, że jestem człowiekiem. Dowiedziałam się, że jest tylko jedna osobo bardzo dobrze zorientowana, był nią król UnderCity Quik'weh. Udałam się do niego, niestety straż mnie nie wpuściła do "pałacu". Trzeba obmyślić inny plan.

---11890/2/65c11/425--- Czas T1 + 1 h, 53 min, 03 s

Włączony tryb bojowy. Trzynasty w jednym z zaułków znalazłam włóczęgów, upewniwszy się, że nikt nie widzi zabiliśmy ich wszystkich, uważając przy tym, aby nie ubrudzić ich łachów krwią. Było ich siedmiu, ciała przykryliśmy sporą ilością śmieci, szybciej szczury te zwłoki zjedzą niż się ktoś do nich dokopie. Przebraliśmy się za włóczęgów, zakrywając każdy kawałek ciała szmatą, nie można było nas zidentyfikować. W wielkich, brudnych papierowych torbach ukryliśmy naszą ciężką broń, lekką schowaliśmy pod ubrania. Ja miałam ZURG-a (tj. Zmodyfikowany uranowy ręczny granatnik, typ 6c, rozczepiające naboje, jeden strzał na 0,9 sekundy) oraz VR (najnowszą broń wymyśloną i wyprodukowaną w naszych księżycowych laboratoriach), czyli Vacuum Rifle. Dwudziestypierwszy miał działko Gausa a Trzynasty plazmowy minigun. Wszyscy standardowo prócz ciężkiej broni mieliśmy wspomniany wyżej VR oraz pistolety plazmowe.

---11890/2/65c11/425a--- Czas T1 + 1 h, 55 min, 58 s

Szturmujemy pozycje wroga. Widać niskość ludzkiej inteligencji, strzelali do nas z broni konwencjonalnej, np. typ shootgun, która jest zupełnie nie skuteczna przeciw lekko opancerzonym bioandroidom.

---11890/2/65c11/425b--- Czas T1 + 2 h, 06 min, 11 s

Pojęliśmy króla Quik'weha, pierwszy ras spotkałam się z lojalnością wśród ludzi. Głupiec nic nie chciał nam powiedzieć, więc musieliśmy go „przesłuchać” Na pewno go to bolało, a wystarczyło żeby nam wszystko powiedział i koszmar by się skończył.

---11890/2/65c11/425c--- Czas T1 + 2 h, 13 min, 07 s

Mieszkańcy miasta UnderCity nie są tchórzami, właśnie szturmują nasze pozycje. Musimy się wycofać. Udało im się odbić Quik'weha, rany miał głębokie, lecz jeśli mieszkańcy zapewnią mu odpowiednią opiekę to uratują go. Z przyjemnością później, kiedy wydobrzeje powrócę do przesłuchania.

---11890/2/65c11/425d--- Czas T1 + 2 h, 21 min, 45 s

Wyznaczyłam Dwudziestegopierwszego i Trzynastego do odwrócenia uwagi pościgu, ja w tym czasie zrzuciłam kamuflaż i wmieszałam się w tłum. Pod pretekstem zapytania, co się stało w pałacu, barman w jakimś pubie powiedział mi, że jakiś czas temu król gościł kilku zbiegów. Opis się zgadzał. Z lokalnego szpitala wykradłam historie ich chorób wiedziałam, więc jaką mają kondycje zdrowotną oraz ile i jakie mają wszczepy. Wykorzystując pieniądz, jaki mi się do tej pory udało zebrać od trupów, dowiedziałam się którędy sekta uciekła. Udając się ich śladem opuściłam UnderCity. Na powierzchni dołączyli do mnie Dwudziestypierwszy oraz Trzynasty, obydwaj byli poważnie uszkodzeni, więc odesłałam ich do punktu naprawczego.

---11890/2/65c11/426--- Czas T1 + 3 h, 01 min, 44 s

Zgodnie z instrukcja przesyłam ci teraz cały raport. Powinieneś go dostać za 6 minut. Zbadałam całe otoczenie. Ślady, które znalazłam doprowadziły mnie do lądowiska. Widać, że nasi uciekinierzy mieli zamiar opuścić planetę, zbadam to dokładnie. Moja efektywność w pojedynkę jest mała, proszę o przysłanie kilku jednostek wsparcia.

---11890/2/65c11/426spec--- Czas T1 + 2 dni, 7 h, 38 min, 12 s

Raport specjalny- Sekta A1 uciekła z naszej planety przy pomocy trzech statków, mieli ze sobą Ethain, zwerbowali także po drodze kolejnego androida. Sprawdziłam policyjne, wojskowe i prywatne raporty kilku firm i wiem, że opuścili nasz układ przez Sferę. Jeden z członków sekty ma powiązania z wojskiem, sprawa wydaję się coraz bardziej skomplikowana. Proponuje wysłać w pościg małe jednostki zwiadowcze a dopiero po zlokalizowaniu wezwać wsparcie. Zgłaszam się na ochotnika jako zwiadowca. Ludzkim promem kosmicznym udaje się do naszej księżycowej bazy, tutaj wsiadam do przerobionego ciężkiego transportowca i lecę do Sfery jako zwykły przewoźnik. Po drugiej stronie Sfery, tu gdzie przybyli nasi uciekinierzy, z ładowni ciężkiego transportowca uwalniane są cztery sondy klasy Ghost oraz myśliwiec klasy Vague. Sondy rozpraszają się we wszystkich kierunkach, ja na pokładzie myśliwca poszukuje śladów naszych uciekinierów. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale podejrzewam, że znajdę ich na Bri Leith. Zostawiłam bezzałogowego zubgrejdowanego ciężkiego transportowca klasy Kollosus na granicy układu, ukryty w jego wnętrzu śmiertelny dla żywych stworzeń potężny silnik grawitacyjny pomoże mi wydostać się z tego układu, kiedy będę z Ethain wracać. Właśnie zawisłam na orbicie Bri Leith i czekam na kolejne rozkazy...

Koniec raportu

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cudownie – powiedziałem. – Siecze deszcz, nie widzę nawet własnej dłoni.

Lało już od dłuższego czasu, wodny grad siekł ostro, przebijał się przez gęste poszycie lasu. Nawet jeżeli nie, to hektolitry wody lały się strugami, wodospadami na moją głowę spadając z dużych liściastych drzew.

- Jestem przemoczony, jest mi zimno, musiałem oszczędzać prowiant, więc upolowałem oraguana! Może być coś gorszego niż mięso szczurów? – powiedziałem przedzierając się przez gęste poszycie lasu. – Owszem, może – mięso oraguna! Tfu!

Kilka minut potem przestałem nawet mówić, tak bardzo byłem zmęczony, oczywiście nie przeszkadzało mi to przeklinać ohydnego smaku dzisiejszego obiadu, w myślach.

Nawet nie trudziłem się by zachowywać ostrożność, wszak nikt nic nie zobaczy w tej ulewie. I nic nie usłyszy. Nie miałem co szukać bezpiecznego schronienia, zbyt wiele wody lało się z drew, zbyt wiele wody wsiąkło i – wciąż – było na ziemi. Grunt zrobił się śliski, ziemia mokra. Dobry sposób na dorobienie się reumatyzmu. I zabrudzenie świeżego opatrunku... Przystanąłem, wydawało mi się, że słyszę czyjeś głosy. Tak! Ktoś urządził sobie piknik! Na tym deszczu? Zaostrzyłem czujność i – lekko odgarniając jakiś krzew – zobaczyłem światła. Wielki, drewniany dom, Zbudowany z topornie wyciosanych palmo-drzew hakki.

Ze środka dobiegały odgłosy rozmów, śmiechu i radości. Tak wam dobrze? Poczekajcie! – pomyślałem mściwie, pełznąc na brzuchu w błocie. Przybyło mi energii. Zapewne Ellański posterunek obserwacyjny. Balangę sobie zrobili, durnie. Pełznę w stronę okna, z krzakiem obok. Świetnie, będę mógł posłuchać, o czym rozmawiają, a przy tym będę nieźle osłonięty przed ich wzrokiem, kiedy... jeżeli, któryś się wychyli... Znałem kilka sprytnych sztuczek. Wtopiłem się w giętkie gałęzie, starając się skupić na rozmowie bywalców domu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakaś masa z mięsa i warzyw owinięta długie zielone liście, pieczona. Doszliśmy tu wczoraj po południu bardzo zmęczeni i głodni, na szczęście tutejsi miekszańcy zaoferowali nam schronienie i wyżywienie. To bardzo gościnni ludzie, byli podwrażeniem kiedy wspomniałem im o potyczce ze "smokiem" -odpowiadam Eve. Jak na swój stan dość szybko była wstanie sama podnieść się i dojść do nas. Przynajmniej powoli zaczynami się składać do kupy.Zjadliwe, choć nie radze Ci próbować liści, mają okropny mdły smak. Ale oni chyba wszystko jedzą bo jedna z tutejszych kobiet dziwnie się na mnie spojrzała, kiedy odsunołem liście na bok. Mam nadzieję, że gdzieś tu się kręci kucharz czy ktoś taki, jeśli chcesz spróbować tego "specjału" moge poszukać go i poprosić, żeby zrobił jeszcze jedną porcje. To cię wzmocni na chwilę.-po kilku chwilach dodaje. Widząc potakiwanie Eve wstałem od stołu i spytałem bliskiego przechodnia, powoli i wyraźnie, tak jak zawsze zwracałem się do Tubylca, kto zrobił to jedzenie oraz gdzie go można znaleść. Spojrzał się dziwnie na mnie, pomyślał przez chwilę i wskazał sporą chatę z kominem, z którego to unosił się szarawy dym. Znalazłem tam kogo szukałem i nie było najmniejszych problemów z otrzymaniem obiadu na towaryszki, co więcej kucharz wyglądał na uszczęśliwionego widząc mnie proszącego o dokładkę. Wróciłem do stołu, podałem Eve drewnianą ostro ciosaną tackę i dziwaczną rzecz z drewna przypominającą łyszkę.Co z Edem? Chyba nie jest z nim najlepiej, bo wczoraj wieczorem coś majaczył przez sen. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie..
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Obudził się na chwilę. Ale nie idźcie do niego tak od razu... - dodaję.- Chyba będzie jeszcze spał. Zaniosę mu później trochę wody i może coś lekkiego do jedzenia... Ciekawe miejsce...

Mój wzrok przywykł już do światła, więc rozglądam się ciekawaie po okolicy. Właśnie zaczął padać rzęzisty desz. Nie dziwi mnie to w tym tropikalnym klimacie.

Potrawa ma rzeczywiście dość dziwny smak, jednak jestem tak głodna, że zjadam wszystko. Nawet liście. Jeśli je się to razem nie jest nawet takie złe. Podziękowałam grzecznie za strawę, poczym wstałam od stołu.

Nadal jestem trochę osłabiona, jednak zgodnie z własnymi słowami zakrzątnęłam się za odrobiną wody i jakiejś strawy. Z drewnianym kubkiem, takąż miską , wypełnioną jakąś wegetariańską papką, i łyżkopodobnym kawałkiem chrustu, ruszyłam powoli do pokoju, w którym się dziś obudziłam.

Ed chyba spał, jego oczy były w każdym razie zamknięte, a pierś unosiła się miarowo. Położyłam jadło na stoliczku, sama usiadłam obok na małym stołku wykonanym z - jakże by inaczej - drewna.

Powietrze przesiąkało powoli zapachem deszczu, a krople deszczu szumiące w liściach wszystkich tych tropikalnych drzew tworzyły wspaniałą wyciszającą melodię, tak obcą mi na Starej Ziemi...

Moje myśli odfrunęły w kierunku starych dni. Człowiek pozbawiony wszystkiego najlepiej zaczyna rozumieć, jak dobre było to co miał. Jak wyrzut sumienia ta myśl powracała z uporczywością od czasu, kiedy uciekłam z domu. Ale teraz jest inaczej, teraz mam przynajmniej ich...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem oslabiony. Cialo domaga sie snu, mimo ze musialem byc nieprzytomny kilkanascie godzin... a moze kilka dni? Dotarcie do miejsca, o ktorym myslelismy zajeloby trzy dni. Nie jestem pewien czy trafilismy tam, czy tez tubylec (jak mu bylo na imie?) znal jakas osade blizej. Niewazne zreszta, nie warto tracic sil na rozwazania, ktore nie przyniosa rezultatu. Wyciszam umysl i zasypiam.

Kiedy sie obudzilem w pokoju panowal polmrok. Z drugiej strony jestesmy w dzungli, a miarowe dudnie oznaczalo ulewe. Wyczuwam tez zapach, ktory wywolal potezne uczucie glodu. Wyrobionym przez lata szostym zmyslem wyczuwam tez obecnosc jeszcze jednej osoby w pokoju. Dopiero teraz otwieraz oczy. Wiele lat sluzby, a potem pracy jako lowca wyrbily gleboko zakorzenione odruchy. Gdy sie budzisz zawsze najpierw sprawdz otoczenie, aby nie pokazac ewentualnemu przeciwnikowi ze juz nie spisz. Tym razem jednak wepchnalem do umyslu informacje ze jestem bezpieczny. Wsrod przyjaciol. Odwracam sie i dostzregam Eve. Siedzi w fotelu, ma przymkniete oczy. Spi czy rozmysla? Duzo ciekawiej prezentuje sie zawartosc stolika. Na drewnianym talerzu lerzy jakas niezbyt apetycznie wygladajac zielona papka. Coz i tak jest lepsza niz wojskowe racje awaryjne. Od tej mieszanki protein lepsze sa nawet trociny. Kontynuujac przeglad pokoju dostzregam swoje rzeczy zlozone ladnie w kosteczke. Na szczycie stosiku lezy moj pistolet. Szybka kontrola ujawnila, ze nadal mam na sobie bokserki. Lozko stoi pod sciana, na ktorej znajduje sie uchylone okno, przez ktore wpada zimne powietrze przesycone zapachem deszczu i... Nie ma czasu alarmowac reszty. Zreszta moge sie mylic, ale... Na zewnatrz ktos jest. Nagle moj umysl zalaly wspomnienia wizji, ktore meczyly mnie w czasie gdy bylem nieprzytomny. Nieznany przeciwnik. Nieublagany. Gotow podazyc nawet na ta zapomniana przez wszystkich planete w jednym celu. Dopasc Ethain. Ten ktos nie jest przypadkowym przechodniem. Zreszta kto przechodzilby w taka pogode. Bezglosnie zsuwam sie z lozka lapiac po drodze pistolet. Wsuwam sie nieco od lozko. Eve nadal siedzi bez ruchu. Zauwazam jednak ze odwrocila glowe w moja strone i patrzy na mnie. W jej oczach zdziwienie powoli zmmienia sie w zrozumienie, gdy ciemny ksztalt przeslonil okno. Dziewczyna szybko zamknela oczy i opuscila glowe na ramie. Przeciwnik wybral prawdopodobnie jedyny ciemny pokoj aby zaatakowac z zaskoczenia. Zobaczymy kto kogo zaskoczy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic z tego – myślę. – Nikt nie wyjdzie w taką pogodę z domu. Obserwowałem bacznie odległą o pół kilometra wioskę, najwidoczniej nikt nie wie, że tu jestem.

W pomieszczeniu są dwie osoby, jedna leży w łóżku, druga siedzi na stołku, zamyślona.

Idealny moment! Wychylam się z okna chcąc wyciągnąć kobietę przez okno.

Jeden moment... Musieli coś podejrzewać! Cholera! Cel napiął mięśnie, ale udało mi się wykonać zadanie. Połowicznie. Kobieta uderzyła głową w grubą belkę, stanowiącą obramowanie okna.

Druga osoba podniosła pistolet krzycząc:

- Stój!

Ale żeńska połowa zasłoniła częściowo okno, więc nawet nie silę się z odpowiedzią. Wyciągam oszołomioną istotę przez okno. Starym chwytem oplatam jej szyję łokciem, wyginając ciało do tyłu.

Druga ręka – uzbrojona w karabin E-11 trzyma broń nieco pod pachą, tak by ktokolwiek wyskoczy z budynku dostał serię w pierś. Żywa tarcza powoli wraca do przytomności, więc szepczę jej do ucha:

- Jeden ruch, jeden trup. – Prosto i składnie we Wspólnym, powinna go znać.

Kobieta nie odzywa się, a ja cofam się razem z nią w stronę lasu. W domu panuje zamieszanie, słychać krzyki i tupanie. Wychodzą...

Kilka postaci – na pierwszy rzut oka zgraja obdartusów: Ledwie ubrany z opatrunkiem mężczyzna, tubylec, intelektualista, długowłosy mięśniak, robot i staruch.

- Stać! Jeden ruch a ona zginie! – krzyczę. Jeżeli im na niej nie zależy... cóż... zawsze to jakaś ochrona przed kulami... Tubylec dzierży długi nóż bojowy, ranny jakiś pistolet, długowłosy karabin, intelektualista nic, stary ma długi kostur w ręce, a robot... drewnianą patelnię?... Nikt się nie odzywa, upływają cenne sekundy, jak na złość przestaje padać. Wygląda słońce. Być może moje ostatnie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe, co to jest nuda? -Pomyślałam. -Ciekawe jak to jest czuć nudę? -Kontynuowałam tok myślowy, jednak zaraz potem się skarciłam. -Głupie rozmyślania do niczego innego aniżeli straty czasu nie prowadzą…

-Pierwsza zgłoś się! -Odezwał się głos w słuchawce, dobrze znałam tą jednostkę, był to Siódmy, nasz lider.

-Tak Siódmy, co dla mnie masz?

-Odbieramy dziwne odczyty, sondy zaczynają wariować! Nie są w stanie tego zidentyfikować, na pewno nie jest to twór natury! -Jak wszystkie bioandroidy tak i Siódmy wyrażał się głosem bez emocji. Swoją drogą to było dziwne, że tak zaawansowane sondy nie są w stanie czegoś zidentyfikować, dziwne i niepokojące. Ciekawe jak by się czuł człowiek w takiej sytuacji, gdyby musiał lądować na planecie gdzie są dziwne i niepokojące rzeczy. -Uśmiechnełam się w myślach na widok przestraszonego człowieka, przerażenie w ludzkich oczach było bardzo... hmm. Nie wiem jak ludzie określają to uczucie ale było tego dużo.

-Siódmy, schodze do lądowania!

-Dobrze, przesyłam ci wszystkie dane jakie udało nam się do tej pory zebrać. Do zejścia wybierz koordynaty 11:56:12:09:00:01:01, sondy zauważyły poszukiwane przez nas statki kosmiczne dwa kilometry na północ od wyznaczonej pozycji. Niestety atmosfera tej planety jest zbyt wilgotna dla twojego optycznego kamuflaża więc najlepiej zostaw go na statku. Strzez się, z raportów wynika, że na południu tej planety rozlokowane są źródła tych dziwnych wykresów. Gdybym nie miał pewności, czy wojsko aby nie ma tu jakiejś ukrytej bazy, to bym właśnie ich podejżewał o emitowanie tych zakłuceń, są to wysokiej częstotliwości fale zakłucające, charakterystyczne dla dużych militarnych baz i możliwe, że na powierzchni będziemy mieli bardzo utrudniony kontakt.

-Rozumiem Siódmy, pierwszy raport postaram się zdać za pięć godzin. Bez odbioru. -I zaczełam schodzić do lądowania. Co kolwiek było na południu tej planety, było tego dużo, o wiele za dużo jak na zjawisko naturalne. Odruchowo, o ile można mówić o odruchu u bioandroidów, pociągnełam wajchę deflektorów kamuflujących i przeleciałam nad aktywnie magnetyczną okolicą. Tam coś było, zwykły człowiek nie zauważył by tego, ba, zwykłe czujniki by tego nie zuważyły a nawet niektóre wojskowe miały by z tym nie lada problem. To musiała być jakaś technologia kamuflująca, bardzo zaawansowana technologia. Ludzie umieli się chować optycznie lecz nie aż na takim poziomie, co kolwiek się kryło pod tą zasłoną, nie było zbudowane ręką człowieka. Kiedy już sprawa z Ethain zostanie załatwiona bedzie trzeba powrócić tu i zdobyć tę technologie, póki co,mam zadanie do wykonania i je wykonam.

Zejście na planete zajęło chwilę, wylądowałam zgodnie z planem w z góry przewidzianym miejscu, nawet czas lądowania zgadzał się z dokładnością do trzech sekund. To właśnie lubią bioandroidy, precyzje, przewidywalność i punktualność. Należało pamiętać, że jestem tu gościem a przez te fale zakłucające z południa sondy nie mogły zrobic dokładnego skanu powierzchni, w efekcie czego, nie mam pojęcia co tu za stworzenia żyją oraz gdzie jest mój cel, wszystko ma dopiero odkryć przedemną czas. Przebrałam się w maskujacy stroj koloru dżungli i wziełam mój standardowy zestaw broni. Rozsądek naucza, że nie należy ewentualnemu wrogu ukazywać wszystkich swoich atutów, więc schowałam ZURG-a oraz VR do plecaka i tylko pistolet plazmowy schowalam za pasek tak zeby wszyscy go widzieli. Będąc gotową ruszyłam przed siebie na północ. Padający deszcz wogóle mi nie przeszkadzał.

Marsz zajął mi godzine, znalazłam wszystkie trzy statki na polance, zgodnie z przewidywaniem załoga już dawno gdzieś poszła. Właśnie wpadłam na pomysł, który ułatwi mi sprawę. Podeszłam do najmniejszego statku, był to jakiś dobry i szybki model, pewnie jest drogi w przeliczeniu na ludzkie pieniadze. Klapa do silnika była zamknieta, lecz latwo bylo ja wygiac, jeszcze jeden ruch i wykręciłam bespiecznik. Bez tego maleństwa statek wogóle nie ruszy a na tej planecie raczej nowego nikt nie kupi. Schowałam bespiecznik do kieszeni. Jeden unieszkodliwiony, pozostały jeszcze dwa. Wojskowy model nie był zbyt trudny do sforsowania a jego zabespieczenia byly juz nieaktualne, prawdziwym utrapieniem okazał się trzeci ze statków. Miał on dość potężne zabespieczenia i przez 18 minut bezskutecznie usiłowałam dostać się do jego silników, na próżno. W końcu wpadłam na pomysł wykożystania wojskowego transportera, dobrze ze nie zniszczylam bespiecznikow. Naprawiłam to pudło i z bespiecznej odleglosci 200 metrow kontrolowałam je radiowo. Transportowiec najpierw wzleciał na wysokość 500 metrów a nastepnie zaczal pikowac prosto na trzecią maszyne, nie minela sekunda a było już po sprawie, zabawne lecz wojskowy transporter po takim locie mógł jeszcze latac, ale od czego mamy autodestrukcje w tego typu urządzeniach, jeszcze chwilka i zegar sie uruchomił, za 10 sekund spali wszystkie swoje obwody mały impuls elektromagnetyczny a wszystko podkreśli niewielka eksplozja... hmm... ciekawe, któryś z moich czujnikow informowal o możliwości jakiejś eksplozji, co to było.... ach tak, już mam raport, "nieopodal pod ziemią biegnie arteria jakiś wyziewowych gazów, szczególnie niebespiecznych, wrażliwe na impuls elektomagnetyczny." Ale przecież transporter wojskowy takim impulsem spali za chwile swoje obwody!!! O Cholera...

Nim się wyłączyłam pamiętam, że był najpierw mały niebieski błysk, potem straszny grzmot i w koncu ogromna rospalona kula ognia, ale ona mnie nie dosięgła, zrobiła to wcześniej fala uderzeniowa... pamiętam, że jeszcze baaardzo długo po eksplozji leciałam... pamiętam jeszcze, że własnie deszcz przestał padac, a potem... już była tylko ciemność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żelazny, nieludzki uścisk wokół mojej szyi, nawet spodziewany, pozbawił na chwilę i oddechu i przytomności.

Po chwili byłam już na zewnątrz, z niebezpiecznie wygiętą szyją, widziałam przed sobą wszystkich pozostałych. Wysokie kozaki z ukrytymi sztyletami pozostały w chacie, a ja bezbronna w opłakanej sytuacji, stałam w deszczy z lufą broni tuż przy piersi.

Niebo zaczęło się przejaśniać. Nagle wielki huk i błysk rozdarły wilgotne powietrze. Ziemia zatrzęsła się lekko.

Napastnik na chwilę stracił koncentrację, rozluźnił uścisk. Szybkim, wyćwiczonym jeszcze na ulicy ruchem wyrwałam mu się z rąk, po czym kopniakiem pozbawiłam broni. Ku jego własnemu zdziwieniu, już po chwili gryzł rozmiękłą ziemię, z ręką wykręconą na plecach. Ten chwyt nie jeden raz ratował mi już życie, nie inaczej było tym razem.

Rozejrzałam się po towarzyszach, niektórzy byli równie zdziwieni, ale lufa pistoletu Eda już była wycelowana w głowę napastnika

-Jeden ruch, jeden trup- szepnęłam mu do ucha...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gwaltowny ruch wywolal potezny bol w ranie. To opuznilo moja reakcje. Po chwili Eve byla juz w rekach napastnika.

- Stac! Jeden ruch i ona zginie!

Zauwazam Popiola przyczajonego z bronia. Z jego implantami moglby zabic tego drania w ciagu sekundy. Cos sie jednak nie zgadza. Zaden lowca nie jest tak glupi zeby nie znac swojego celu. A mzoe ten dran chce isc na wymiane? Nagle zza chmur wylonilo sie slonce i z pewnym zaskoczeniem zobaczylem ze mam przed soba nie czlowieka, ale... Nigdy nie slyszalem nazwy tej rasy. Nie przystapili do sojuszu z Ziemia. Co wiecej byli w trakcie wojny z Imperium Ellan. Nie sadzilem, ze po tej wojnie jakikolwiek czlonek ich rasy moglby jeszcze istniec. Sam nie czulem sympatii do imperialcow, ale taka potege lepiej miec po swojej stronie. czulem ze w tej chwili musimy zaczac dzialac. I nagle swiat zadzialal za nas. Ujrzalem rosnacy grzyb wybuchu wiele kilometrow od nas. Sytuacja zmienila sie diametralnie w ciagu zaledwie kilku sekund. Wstrzas wytracil z rownowgi napastnika, ktory juz po chwili byl calkowicie unieruchomiony. Wtedy dotarlo do mnie co na tej planecie moglo wybuchnac. A wiec podejrzenia, ktore zrodzily sie w mojej glowie przed kilkoma sekundami...

- Jeden ruch jeden trup - powiedziala do mnie Eve.

Nie slyszalem. Teraz juz bylem pewien, ze ktos na tej planecie postanowil dopasc Ethain. Postanowil tez uniemozliwic poscig. Zniszczyli Kualtira. Uczucie glebokiej straty powoli przemienilo sie w szalencza furie. Sila woli przemienilem ja w cos jeszcze innego. Zimna wscieklosc, pozwalajaca trzezwo myslec i zaplanowac zemste. Calkowicie zapomnialem o bolu.

- Dobra kolego - moj glos nie zdradza zadnych emocji. - A teraz opowiesz nam kto cie przyslal, ile zaplacil, i gdzie znajdziemy tego palanta. Pierwsza zla odpowiedz nie bedzie oznaczala smierci. Ale zycie z przestrzelonymi kolanami jest naprawde parszywe. A to dopiero poczatek moich pomyslow.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Rób co chcesz, Ellański pomiocie - spluwam mu pod nogi. - Mój duch jest silniejszy niż moje ciało. Nigdy się nie poddamy, jeżeli twoi władcy nie uznali za sensowne cię poinformować... tracę z tobą tylko czas. Nie masz tu moich współbraci, więc żadne tortury nic mi nie zrobią, nie zmusisz mnie do niczego, a mi wcale nie straszne męki. Dodaję jeszcze kilka słów w Ilidoriańskim.

Po czym milknę i powtarzam sobie w duchu "Litanię Al'Harqa" - naszego Ilidoriańskiego Boga, pogrożając się w głębokiej koncentracji, odseparowywując się od zewnętrznego świata. To co widzisz, to tylko złudzenie... zmysły można oszukać... ale nie umysł... uwolnij swój umysł... Zabrali mi broń i ekwipunek, pewnie czekają na jakiś transport do "obozu". Nigdy! Wolę umrzeć niż tam powrócić! Powoli uwalniam się z koncentracji i otwieram oczy, leżę skrępowany na łóżku, moje uszy wychwytują dźwięki z pobliskiego pokoju. Jakby... narady? Jeden z nich - strażnik - stoi przede mną na stołku uśmiechając sie złowieszczo, bawiąc się bojowym nożem.

- Długowłosy małpiszon... - staram się go sprowokować. - Jeszcze nie zwiałeś do dżungli, dzikusie? Co tacy jak ty robią na tym świecie? Powinno się was pokazywać w klatkach...

Mój rozmówca najwyźniej nie ma ochoty na pogaduszki, tylko się gapi i gapi... Staram się poluzować więzy, żeby móc zaatakować tubylca obiema rękami... Może narada potrwa wystarczająco długo, bym mógł się uwolnić. Starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi odpycham ręce, łączę. Powtarzam tę czynność tyle razy by więzy poluzowały się dostatecznie. Potem, zajmę się strażnikiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...