Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Heex

Najśmieszniejsze w(y)padki jakie wam się zdarzyły

Polecane posty

Hehe ten temat zapełni NL do końca roku.

Kiedyś na obozie harcerskim całym teamem wyszliśmy na trzydniowy rajd. Przygotowanie do wyjścia sprawdzamy czy wzięliśmy całe tony itemów. Równym krokiem idziemy koło namiotów. W pewnym momencie mój kolega zaczepia nogą o odciąg namiotowy (taki sznurek) jako, że nie wiedział na co wpadł dokłada drugą nogę do pierwszej też zaczepiając o tamten odciąg. Po czym zaliczył piękny upadek na twarz, a nawet się nie zgiął :happy:

Inny przypadek zdarzył się podczas rozbioru stołówki. Przypadła mi do wyjęcia belka z, którą ktoś wyjątkowo dobrze się bawił. Była przybita do innej, poprzecznej przez 20 cm. gwóźdź wygięty w jakieś trudne japońskie słowo. stanąłem na takiej dużej niebieskiej pustej beczce i zacząłem ją (belkę) wykręcać. Po drugim obrocie ktoś zorientował się co robię. Powiedział. "Ej uważaj z tym, bo jeszcze kogoś przypadkiem..." Rozległ się trzask, belka wypadła i przeleciała jakieś 2 cm. od jego łokcia. :laugh: Po czym dokończył "No właśnie"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spieszylem sie ze studiow do domu na pociag tak bardzo ze wywalilem sie na srodku dworca w Krakowie jak dlugi, a moja dość duza torba gdzies poszybowala. najciekawsze jest to ze wszyscy stali naokolo i nikt mi nie pomogl wstac, ani nic nie powiedzial... :laugh:

Jako dziecko jechalem z kumplem na rowerach. On byl w pewnej odleglosci ode mnie i postanowilem ze zawroce, bo jeszcze zdaze. Jednak nie zdazylem a kolega wjechal we mnie idealnie prostopadle. Mnie jakos dziwnie wyrzucilo do przodu a jego dwa rowery przygniotly i nie mogl biedak ich scaigna z siebie, bo jego pedaly zaklinowaly sie w szprychach mojego kola :laugh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A więc i jakaś różowa historia się przyda. W święta Bożego narodzenia w czasie mszy byłem odpowiedzialny za gong(uderzam trzy razy po słowach 'oto jest ciało moje, które zaraz będzie wydane') i gdy po tym wstawałem z kolan, to przydepnąłem sobie tylną część alby i poleciałem do tyłu. Na całe szczęście krzesła były przestawione z powodu choinek i wylądowałem na miejscu dla księdza =D

Z wypadków rowerowych - pędziłem gazem na zakręcie, gdy nagle wyskoczył mi z niego jakiś wóz. Ze strachu skręciłem ostro w prawo i wpadłem na śmietnik. Rower zatrzymał się na przeszkodzie, a ja przeleciałem przez kierownicę nad śmietnikiem i płotem.

Innym razem jechaliśmy po cienkiej ścieżce z kolegą obok siebie, po wałach przeciwpowodziowych. Na mojej części ścieżki pojawiła się dziura, więc szybko skręciłem w stronę kolegi, którego to zepchnąłem z wału, ale udało mu się utrzymać równowagę i jakoś zjechał an dół.

Gdy byłem maluchem jeszcze, to oglądałem sobie z bratem jakieś bajki, ale brat cały czas coś gadał. Chłopak dostał buta i zleciał z łóżka - złamał obojczyk.

Raz podczas wycieczki ze znajomymi, w tym z księdzem, po postoju leżąłem na trawce w pełnym słońcu. Wcześniej widziałem gdzieś psa. No i leżałem, leżałem i zacząłem odpływać. Nagle poczułem na twarzy cień, a na czole coś jakby psi nos, więc instynktowenie wypaliłem 'zabierzcie tego psa!'. Po tej kwestii usłyszałem zbiorowę 'och!' i potem ciszę. Otworzyłem oczy i... Stał nademną ksiądz ^^" Wszystko nagrał cyfrówką :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja też jeszcze dodam coś od siebie obie sytuacje miały miejsce na wycieczce w Warszawie:

1) Gdy poszliśmy wszyscy do pałacu kultury i nauki do sali z manekinami to tak mi się jeden spodobał, że aż urwałem mu rękę, ale na szczęście moja wychowawczyni szybko go naprawiła.

2) To było tego samego dnia poszliśmy na lotnisko Okęcie i były tam takie fajne schody, które jeżdżą z góry na dół oczywiście była to dla mnie nowość i nie mogłem się powstrzymać, aby parę razy po nich nie wjechać i zjechać no i oczywiście się zgubiłem po mojej grupie nie było śladu no i tak chodziłem po tym lotnisku, aż w końcu zobaczył mnie policjant. Zapytał się czy się zgubiłem no to ja mu na to, że tak. I tak znalazłem się na komisariacie z, którego potem zostałem odebrany przez zdenerwowanego wychowawcę:happy:.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm niewiele tego było ale coś się znajdzie:

Jak jeszcze chodzić nie umiałem, to chodziłem w takim chodziku, moja mama poszła gotować obiad a ja spadłem ze schodów do piwnicy xD. Schodów trochę było a mi się nic nie stało dzięki temu chodzikowi.

Huśtałem się na huśtawce. W pewnym momencie gdy byłem już dosyć wysoko coś mi odwaliło i puściłem się rękami. Zrobiłem salto w tył na ryj xD.

Złamałem nogę na zielonej szkole schodząc z góry. Nie pytajcie jak...

Jak mialem około 4 lat wskoczyłem za żabą do jeziora.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś podczas koloni w ostatni dzień zwany również "zieloną nocą" postanowiłem razem ze znajomymi pomalować wszystkich podczas snu, pastą do zębów. Razem z czteroosobową brygadą :D ruszyliśmy w nocy smarując klamki, twarze okna itp pastą. W końcu wchodzimy do jednego pokoju, ja mówię: - Dawajcie, to łóżko smarujemy. Po chwili zastanawiam się a może by i poduszkę? Taaaak! Kiedy skończyliśmy idę do pokoju, kładę się na łóżku i krzyczę: - ************* :D

Tak, xD Wysmarowałem własne łóżko, do dziś nie wiem jak mogłem nie rozpoznać łóżka w którym spałem 2 tygodnie ;D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem 6 lat pierwszy raz zobaczyłem neta(u mojego Wujka) zacząłem znajdywać różne dziwne strony.Dzień później do mojego wujka przyszli goście z rachunkiem 599zł i goście z sekty.Miałem niezły szlaban...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, that's it. Albo zaczniecie zamieszczać jakieś naprawdę choć trochę zabawne wypadki, albo temat zostanie zamknięty.

Chociaż... poczekajcie chwilę...

<patrzy na nazwę tematu>

A, tak. Nazwa brzmi "Najśmieszniejsze wypadki jakie wam się zdarzyły". Najśmieszniejsze. Hmm, śmieszne.

Śmieszne - z łacińskiego Śmiechonos - oznaczało w Starożytnym Rzymie "coś zabawnego, koń by się uśmiał". Nic nie wspominało o "sytuacjach, w którym wpadłem na szybę i się prawie pociołem".

Zatem - nie JAKIEKOLWIEK wypadki, a takie ZABAWNE. To jest dział Humor, a nie Jackass :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byliśmy na koloniach i nie mieliśmy ubikacji w pokojach tylko była jedna piętro umieszczona na klatce schodowej. Panie zawsze gadały żeby żeby cicho schodzić po schodach bo nie byliśmy sami w pensjonacie. Raz tak bardzo mi się zachciało, że szybko zeszedłem po schodach. Od razu zobaczyłem że ktoś jest w ubikacji więc walnąłem w drzwi z buta potem włączałem i wyłączałem światło, zacząłem rąbać w te drzwi, a na końcu wykrzyczałem: "No kto tam ku.. jest?!". Od razu po tym tekście drzwi się otworzyły a stała w nich... nasza Pani :D. Ja nie wiedząc jak się ratować powiedziałem szybko "dzień dobry" a ona: "Chyba tak młodemu chłopakowi nie wypada trzaskać po schodach już coś o tym mówiłam" i sobie poszła zupełnie ignorując mój tekst, walenie w drzwi i bawienie się światłem od ubikacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bawiąc się z kolegą w zapasy rozbiłem szybę jego łbem :)

A ja bawiąc się z kolegą w berka, zatrzymałem tramwaj jego nogą. Ha. Ha. Ha. Dopiero co napisałem że takich wpisów ma nie być - Lord

Gdy byłem mały biegłem z mojego pokoju do mamy (powód nieznany) i mama sie odsunęła,a za nią...kaloryfer.Do dziś mam blizne na czole.

Może jak mi się coś jeszcze przypomnie to napisze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było to latem. W domu byłem tylko ja i moja babcia. Poszedłem do kuchni i nalałem do kubka wody z czajnika bezprzewodowego. Piję, ale smak jakiś taki dziwny. No nic, piję dalej. Ale myślę sobie: "coś kwaśna to woda". I tu przemknęła mi po głowie myśl, że w tym czajniku była woda z odkamieniaczem do czajników. Zbladłem od razu, bo wizja zatrucia chemikaliami była niezbyt przyjemna. Idę szybko do babci i pytam się: Co było w czajniku?. Babcia na to: To ty piłeś wodę z czajnika? I tutaj zaczęła się śmiać. Odczułem ulgę gdy dowiedziałem się, że to była tylko woda z octem. :happy:

Inna, podobna sytuacja. Pewnego razu wieczorem chiałem sie czegoś napić, ale że jestem leń to nie chciało mi się herbaty robić. Po ciemku biorę butelkę stojącą na blacie w kuchni i nalewam do szklanki. Wziąłem łyk i natychmiast wyplułem. Pytam się mamy: Co ty za sok kupiłaś? Przeterminowany chyba. Na co moja mama: Nie kupowałam żadnego soku. Wracam do kuchni, włączam światło, patrzę na etykietę: odżywka do kaktusów.

Z historii rowerowych. Gdy z tatą jeździmy na rowerach to często się ściagamy. I właśnie jechaliśmy jakimiś zarośniętymi dróżkami. Tata przyśpiesza - ja też. I tak jedziemy, jedziemy i nagle tata przyhamował. Jadę dalej, dumny ze swojego zwycięstwa. Nagle słyszę głos taty: Hamuj! Odwróciłem głowę w jego kierunku, a potem spojrzałem przed siebie. Zahamować nie zdązyłem i miałem okazję przejechac specjalny, 50-metrowy odcinek trasy, którego główną atrakcją były sięgające do szyi pokrzywy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podczas spotkania rodzinnego strasznie zachciało mi się pić, no więc poszedłem czegoś poszukać. Wparowałem do kuchni, bo tam miał być sok wiśniowy(wtedy mój ulubiony). Znalazłem dwie szklanki, w każdej był czerwony płyn :turned:

Nie myśląc długo, wybrałem jedną z nich i duszkiem opróżniłem :happy:

Ucieszony wracam do towarzystwa. Po chwili zaczynam czuć się dziwnie, nie mogłem się skupić, zbladłem...

Mówię więc do mamy: ten sok jakiś zły jest. A ona: jaki sok? Przecież skończył się wczoraj...

Okazało się że wypiłem szklankę nalewki wiśniowej :laugh:

Efekt: lekkie zatrucie, nazajutrz kac :blush:

Wiek: 5 lat

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pare dni temu trochę "sfrajerowałem" się potrójnie. Pierwszy raz gdy wychodziłem do pracy i wsiadłem w autobus o 7.20 rano, bo "będą korki to akurat na ósmą dojadę" Ale okazało się, że jest niedziela i do pracy dotarłem w pięć minut. Drugi raz gdy stojąc pod pracą zajarzyłem, że mam do pracy na 8.30 a nie na 8.00. Stałem więc z 40 minut pod pracą gdy nagle poczułem ukłucie w brzuchu i usłyszałem głośne "bulbul" pochodzące z żołądka. Nerwowo zacząłem rozglądać się za toaletą - galeria w której pracuję jeszcze zamknięta, do hotelu za daleko. Na szczęście w krzakach wypatrzyłem budyneczek szalet miejskich. Szybko tam pobiegłem. Widzę napis wrzuć złotówkę, uff na szczęścię ją miałem przy sobie, drzwi się otworzyły, wszedłem. Moim oczom ukazała się wielka muszla, bez klapy (!). Trudno poradziłem sobie "na małysza" Po wszystkim zapragnąłem wyjsć z tolety, pchnąłem drzwi, a tu nic. Pchnąłem drugi raz i trzeci, też bez efektu. Odwróciłem się i zobaczyłem napis na ścianie "nie ma możliwości zatrzaśnięcia się w toalecie". "Jak to %$&@ nie ma, jak się zatrzasłem" krzyknąłem. Przez myśl przeszło mi by zadzwonić do narzeczonej by przyjechała do mnie i wrzuciła złotówkę do drzwi dzięki czemu mógłbym się wydostać. Ale to w ostateczności. Póki co postanowiłem potraktować drzwi z buta, raz i drugi, bez efektu. Za trzecim razem coś się w zamku posypało, ale drzwi dalej nie dało się otworzyć. Zdesperowany kopłem w drzwi z całej siły, jaka mi jeszcze została .... a one odbiły się od framugi i otworzyły do środka... Przez dobre 10 minut starałem się wyjść z toalety napierając na drzwi, które wystarczyło pociągnąć. Być może zapach zaćmił mi mózg, bo spłuczka włączała się automatycznie dopiero po opuszczeniu toalety.

Jedno jest pewne od tej pory za potrzebą idę w krzaki..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to czas na moją historyje :D

3 klasa dostałem swojego pierwszego Quad'a, akurat na następny dzień była impreza nad zalewem, no to tata mi pozwolił pojechać quad'em nie potrafiłem jeszcze jeździć więc jeździłem po takim parkingu obok ścieżki. Jechałem w stronę samochodów i zamiast puścić gaz to go jeszcze przycisnąłem. Samochody po lewej wyminąłem :D ale już z prawej nie :D mniej więcej to tak było : wruu wruu wruu, aaaaa Baaaaam :D zderzak zaliczony, to było Reno, zderzak cały wgnieciony a quad'owi tylko taki plastik na zderzaku pękł :D jeszcze nie widziałem, żeby mój tata tak szybko biegł :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W wieku około 7 lat wybrałem się z rodzinką do parku, ja z kolorową kredą, brat z tatą na rowerkach. Rodzeństwo z ojcem postanowiło zrobić wyścigi po parku, ja w tym czasie uprawiałem radosną twórczość na betonie pod okiem mamy. Po przejechaniu pierwszego kółka rowerzyści pojechali dalej a ja wróciłem do rysowania. Nie zdążyłem się nawet zdziwić gdy chwilę potem zobaczyłem k0nrada i jego rower tuż przede mną... Efekt: omdlenie na 10 minut, rozwalone kolano i czoło, brata wciąż lubię :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja moze opowiem cos, po czym nie lezalem w szpitalu ani w lozku przez miesiac ;)

Otoz, kilka lat temu (2 moze 3) bylismy z kumplami na dniach naszego miasteczka. Jak to zwykle u nas w miescie bywa (nazwe pominmy ;)) na takich dniach zazwyczaj nic sie nie dzieje. Wiec my (4 nas bylo) po obadaniu sprawy wracamy na nogach do domu. Po drodze siedlismy sobie na chwile na lawce, ale w taki sposob, ze nasze stopy byly polozone na miejscu gdzie zwykle polozone sa 4 litery, a sami siedzielismy na oparciu. Wtem zatrzymuje sie kolo nas policja. Wychodzi 2 panow. Zaczynaja nas pytac, my na wszystko grzecznie odpowiadamy. Po chwili prosza, zeby zejsc z lawki i usiasc normalnie, wiec ok. Wtedy zaczeli sie czepiac. Moj niesforny brat zaczal zadawac im pytania, w jaki sposob niby zlamalismy prawo. Policjant zaczal podawac iscie niesamowite argumenty, ze np jakas pani starsza moze sobie siasc i ubrudzi sobie d***. Wtedy tez moj brat zaczal sie smiac. Podszedl kolega policjanta z palka i zaczal mu grozic. Brat caly czas pyskuje temu drugiemu. Ja sie patrze na brata i daje mu sygnaly zeby sie zamknal, ale on nic. Podczas spisywania naszych nazwisk (!) kolega podaje imie i nazwsko ojca (jego starszego przezywamy Emo ze wzgledu na fryzurke). Moj brat przypomnial sobie to i kiedy kumpel podawal dane ojca powiedzial po cichu to przezwisko. Za komuny emo nazywala sie milicja obywatelska, a inteligentni policjanci nie znajac innego terminu tego slowa wyskakuja do brata, ze jakies tu obrazliwe teksty w ich kierunku posyla. Juz go chcieli zabrac na komisariat, ale zaczalem mowic, ze wiecej sie to nie powtorzy i mocno wkur... pojechali dalej :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to powiem coś dość śmiesznego... jak na mnie.

Jako osobnik słuchający określonego typu muzyki (Metal:D) noszę dłuższe włosy i brodę z dumą w sercu. Razu pewnego jednak stwierdziłem, że warto by zgolić ową brodę co też uczyniłem. Następnego dnia zjawiam się w szkole. Patrzą się na mnie i patrzą. Wnet podchodzi do mnie humanistka i pyta...

- Czemu skróciłeś brodę? Co się stało? - ja na to odparłem - Przeszkadzała mi wjedzeniu zupy.

Mina ludzi bezcenna:D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aaa, to jak byłem mały, to pamiętam Łukowski KULIG. Otóż podczepialiśmy sanki do siebie i w końcu pięć połączonych sanek podczepialiśmy do... samochodu (hak). I wszystko byłoby tak w miarę bezpiecznie i w ogóle mielibyśmy nawet frajdę, tyle ze za kierownicą usiadł mój wujek. Mam 3 wujków, ale ten ma to do siebie, że potrafi 90-konnym Volvo 440 na niemieckiej autostradzie wyciągnąć 215 km/h...

I się zaczęło. Ja na końcu (czyli najekstremalniej), przede mną moja siostra, rodzeństwo cioteczne (dzieci tegoż wujka) i ich koledzy. Jedziemy i na początku spokojnie, a potem... turbo. A że jechaliśmy na śniegu, tyle że pod nim droga była z "kocich łbów"... Inni się trzymali sanek, mimo że jechali na boku, ja nie dałem radu i zaliczyłem piękny drift na ramieniu.

idę do samochodu wujka, wsiadam, mówię, ze trochę za szybko. No cóż, wujek zinterpretował tak, ze skoro ja byłem najmłodszy z członków kuligu, to może jeszcze przyspieszyć. Rusza. W pewnym momencie patrzę na licznik... 125 km/h!!!!!

Patrzę do tyłu, masakra... Przewracają się na boki, moja siostra od razu zeskoczyła, przy okazji obcierając sobie kolano o "łeb". wujek zwolnił. Nie pamiętam, co się stało pozostałym, ale już nigdy więcej nie mieliśmy z wujkiem kuligów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy miałem około 8 lat zjechałem rowerem ze stromej górki i akurat tak sie złożyło że najechałem na "góre kreta" (niewiem jak to sie fachowo nazywa. Takie coś co kret zostawia jak wychodzi na zewnątrz). Wybiłem sie z prętkością 40 km/h i latałem dosłownie jak szmata. Przeleciałem około 10 m. :blush: Tylko ręka złamana. Jeszcze mi opowiadają że chciałem jeszcze raz tak latać :tongue:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

princefan >> Masz wujka idiotę (no offence).

Jedyna w zasadzie ciekawa sytuacja jaką wspominam wydarzyła się za czasów technikum. Pewnego dnia ciężkie lekcje były (zdaje się 2h rachunkowości...brr), postanowiliśmy więc spędzić go na zielonej trawce, a że 50 metrów od szkoły stoi dumnie park źródliska.... okolice 8 rano, plac zabaw pusty, zajmujemy huśtawki!!! Bystry się buja, buja i buja i nagle orzełek do tyłu. Lądowanie miałem co prawda miękkie, ale słysząc śmiech kolegów nie chciałem już robić sobie lipy i szybciutko wstałem. Oczywiście nie pomyślałem, że huśtawka ciągle się buja i nie odsunąłem się w porę. Efekt - gleba, lekkie omdlenie i oszołomienie po uderzeniu w potylicę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość odyniec15

U mojego brata w bloku są takie fajne windy z bardzo dużymi lustrami, ile razy robiłem do nich głupie miny, nawet zdarzyło mi się rozebrać przed nimi. Prawie dostałem zawału gdy żona mojego brata powiedziała mi że są tam kamery! Dobrze że mnie nikt nie zna w Warszawie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakieś dwa miesiące temu pojechałem ze znajomymi na ściankę wspinaczkową do manufaktury w łodzi (mieszkam w Pabianicach jakieś 20 min od łodzi). Znajomi raczej wyjadacze i ja zielony jak ogórek kiszony z lękiem wysokości tak dużym, że drugi szczebel drabiny to już wyzwaznie. Ponieważ była to moja trzecia bądź czwarta wizyta obznajominy byłem już z technikaliami. Pełen zapału na pokonywanie wyżej wymienionego lęku wysokości wszedłem na pierwszą (najłatwiejszą) ściankę. Podbudowany świetnym początkiem aż się rwałem do dalszych eskapad. Pomyślałem jednak, że "dogrzeje" nogi, po rozgrzewce jeno one jakoś tak mało obecne były podczas czynności wszelakich, a to na nich (czytaj za ich pomocą) owa wspinaczka głównie się opiera. Korzystając z chwili przerwy zacząłęm je rozgrzewać intensywnie. Zacząłem robić sobie hmmm z braku określenia lepszego, takie wachadła. Gibałem kolanami na boki nie odrywając stopy. Robiąc to, zupełnie o tym nie myślałem i patrzyłem na znajomego zdobywającego kolejne tego dnia trofeum (podglądałem chwyty). Nagle z całej siły "wachnąłem" prawą nogą do środka. Co było potem? Zaraz potem (cały czas patrząc na kolegę u góry) zorientowałem się, że nie czuję od kolana w dół nic (słownie nic). Spoglądam a tu kolano wyjęte ze stawu. Widok nieziemski, zwłaszcz kiedy zobaczyłem w jakiej płaszczyźnie znajduje sięłydka. Powiem tak brrrrrrrr, nieziemski ból połączony z brakiem możliwości poruszania nogą. Resztę przemilczę bo na samą myśl włos mi się jeży. Generalnie podróż na pogotowie i dwa tygodnie leżenia :biggrin: Zabawa aż paluchy lizać. Dopiero teraz wróciłem na basen a o ściance myślę w dalszej perspektywie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedawno w TV leciał film "Demony wojny wg Goi" . Oczywiście oglądałem :) Nie było by w tym nic śmiesznego gdyby nie to ,że w pewnym momencie wbiła do pokoju siostra (akurat myła naczynia) i słyszę takie coś :

-Gdzie są wszystkie szklanki ! ?

I naglę z telewizora wydobywa się głos Bogusława Lindy , który akurat mówił:

-W BEEP ! :laugh:

Siostra się dziwnie na mnie spojrzała a ja się zacząłem śmiać xD

NIE klniemy - Ran

~~EDIT~~

Myślałem , że cytatów nie bierzecie pod uwagę :) Ale za wszystko przepraszam ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie spotkało kiedyś następująca sytuacja:

Na wycieczce 3 dniowej, ja wraz z 5 kumplami (razem mieliśmy pokój) postanowiliśmy się zabawić...(nie, nie w taki sposób jaki myślicie ;)), a więc gdy dochodziła godzina 2:00 w nocy oczywiście coś uderzyło w okno, my już wstajemy i patrzymy wszyscy przez okno z miną "ocb?!", jeden kolega zauważył, że coś porusza się za drzwiami. Nie myśląc podnieśliśmy alarm! Około 35 osób i 2 panie wychowawczyni, klnąc przybyły do naszego pokoju. Było trochę ciasno ale to szczegół ;>. Nasze panie chcąc zachować twarze, otworzyły okno i zaczęły świecić latarkami po drzewach, jednak nic się nie wydarzyło. Sprawa ucichła.

Następnego dnia, tuż przed wejściem do domku zostały znalezione szczątki jakiegoś zwierzęcia (czaszka, i parę kości), właściciel zarzekał się, przysięgał na matke, że pierwszy raz to widzi. Na szczęście następnego dnia, odjechaliśmy stamtąd a sprawa pozostaje nierozwiązana do dziś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...