Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

P_aul

Sesja Planescape

Polecane posty

Szedłem ciężko, krok za krokiem, ciagle przed siebie. Ile to już dni minęło? W tym dziwnym, płaskim jak blat stołu terenie całkowicie straciłem rachubę. Czterdzieści, może mniej a może więcej... Ładunek na moich plecach ciążył coraz bardziej, nie mogłem go jednak porzucić, tutaj nie ma na co polować, zbiorniki ze słodką wodą to rzadkość. Całe szczęście, że deszcze padały od czasu do czasu i mogłem napełniać bukłaki. Rozejrzałem się, przekląłem, na horyzoncie w dalszym ciągu nie pojawiała się wyczekiwana sterta kamieni. Pogrążyłem się w rozmyślaniach, zacząłem analizować obecną sytuację. Zemsta, to uczucie, które wypala moją duszę i nie daje mi spokoju. Morhan... człowiek, który pozbawił mnie wszystkiego: pieniędzy, wpływów, samicy. Zaśmiałem się szyderczo, na głos. Nie, to nie dlatego poszukuję Biblioteki, nie do końca dlatego. Sam siebie czasami oszukuję. Częściowo kieruje mną po prostu wściekłość, urażona duma, żądza upokorzenia go i pozbawienia wszystkiego. Ale jest jeszcze coś... To prawda, że znalazł sobie jakiegoś protektora, z tego czego się dowiedziałem wnioskuję, że wżenił się po prostu w jakąś podejrzaną, potężną rodzinę, która przekazała mu władzę nad pewną strefą swoich wpływów. Przy okazji pomogli mu odpłacić się mnie, przeklęte szmaty...Jednak czy to powód, żeby szukać źródła wiedzy tak niezwykłego i potężnego jakim jest Kronika? W zadumie przypomniałem sobie, w jakiej sytuacji się o niej dowiedziałem...

--------------------------------

- Mówisz, że nie masz nic przeciwko obrabowaniu kilku bogatych grobów, zielonoskóry? - mężczyzna siedzący za stołem spojrzał na mnie uważnie. Był rzadkim okazem brzydoty, z tą swoją poparzoną skórą i przegniłymi zębami - Dziwota, żeś tu wogóle dotarł, znalazł nas, niech tylko dowiem się, który z tych pieprzonych skurli dał ci cynk.

- Jak jużżż powiedziaałem niełatwo wasss znaleźć. Jednak nie ulega wątpliwośści, że jeśli ktoś potrzebuje szybkiego brzdęku, to wasza "organizacja" jest dobrym spossobem - spojrzałem na niego z niechęcią, był mi jednak potrzebny. Jakimś sposobem potrafili znaleźć i obrabować nawet najlepiej strzeżone grobowce bogaczy. A mi był potrzebny szybki brzdęk żeby znów rozkręcić interes i stanąć na nogi. Nie zamierzałem wiecznie narażać życia w bandach najemników, lata niewoli i niebezpieczeństwa wzmogły obawy o własną skórę. Musiałem odnowić stare i nawiązać nowe kontakty, stworzyc nową strefę wpływów, odzyskać znaczenie i majątek. Morhan nie pozostanie poza moim zasiegiem na zawsze... Na razie jednak zacznijmy od podstaw, muszę zdobyć pieniądze.

- Myślisz że ci zaufamy, tak od ręki? - rozbawiony szef gangu splunął na podłogę, jego obleśna gęba rozciągnęła się w niesmacznej parodii uśmiechu - Twoje szczęście, że nie płyniesz teraz kanałem z poderżniętym gardłem.

- Mam doswiadczenie, przydam się wam - potrzeba proszenia tego człowieka sprawiała, że miałem ochotę go rozszarpać, jednak musiałem sie opanować - Mało który z twoich ludzi jest wyszkolony tak jak ja, a większość to debile. Naprawdę nie potrzebujesz u siebie kogoś ssssilnego i sssprytnego? Nie możeszzz być aż tak bezmyśśślny, za długo utrzymałeśśś się u władzy. Wypróbuj mnie, byle niezbyt długo...

Oczy rabusia powiedziały mi, że przekonałem go do siebie, przynajmniej częściowo.

--------------------------------

Spojrzałem na pierścień zawieszony u mojej szyi. Taaak, znalazłem go w jednym z grobowców, zupełnie przypadkiem. Grobowiec rodu von Zarian okazał się dalece bardziej interesujący niż wydawał się z początku. Ukryta komnata, ze szczątkami Stronda, jego dziennikiem i pierścieniem całkowicie odmieniła moje cele i zamiary. Jedno mnie tylko zastanawiało: sposób jej stworzenia i cała otoczka śmierci barona. Po jej zbadaniu doszedłem do zaskakujących wniosków: on sam zamurował się w niej od wewnątrz, po czym ułożył się w sarkofagu i zadał sobie śmierć. Wampir popełniający samobójstwo... Miał dosyć wiecznego życia a tajemnicę Kroniki chciał zabrać do grobu czy może ta historia miała drugie dno... Tego nie udało mi się nigdy odkryć. Po znalezieniu pierścienia i wskazówek jego użycia w siedzibie Stronnictwa Czuciowców natychmiast udałem się do Sigil. Hieny cmentarne przestały mieć dla mnie znaczenie, to co wyczytałem w dzienniku Zariana o Bibliotece całkowicie mną zawładnęło. Nieograniczona wiedza, jedno dobrze postawione pytanie, wykorzystana szansa i moje życie się odmieni... Koniec mozolnego zdobywania wpływów i majątku. Będę móg zapytać o cokolwiek, COKOLWIEK. Nieważne, z przeszłosći, teraźniejszości czy przyszłości... Kronika zawiera wiedzę wszystkich sfer i czasów, była najpotężniejszym miejscem o jakim kiedykolwiek słyszałem. Nie... chwila, Kronika sama w sobie nie jest potężna, potężne jest pytanie, które zostanie zadane... JA będę potężny... Miałem w głowie kilka ciekawych pytań...

--------------------------------

Zapasy powoli się kończyły, od 3 dni nie miałem kropli wody w ustach. Przeklęta równina w dalszym ciągu obejmowała cały horyzont. Wspomnienia pokazały tylko kierunek, nie przeczuwałem, że odległość będzie tak wielka. W duchu po raz kolejny przeklinałem swoją cześciową naiwność. Spodziewałem się, że droga będzie długa, ale to przechodziło moje najśmielsze oczekiwania. 100 dni w drodze... Potknąłem się, upadłem ciężko na wyschniętą ziemię... Usiłowałem się podnieść, walczyć ze słabością, jednak straciłem przytomność

--------------------------------

- Sprzedamy go handlarzom, spójrz jak wygląda, weźmiemy dobrą cenę - szepty dobiegły mnie w momencie przebudzenia. Uniosłem ostrożnie powieki, plecami do mnie stało 3 ubranych w obszerne szaty mężczyzn, wyraźnie dyskutowali o wystawieniu mnie na targ niewolników... Nie, nie kolejny raz, nie kiedy jestem tak blisko celu. Rozejrzałem się, leżałem na ziemi niedaleko ogniska, nieskrępowany. Zapadał już zmrok, nie wiem ile czasu minęło od mojego upadku. Pewnie niezbyt wiele. Ci tutaj musieli mnie znaleźć i uratować, licząc na zysk ze sprzedaży... Śmiecie, nawet mnie nie związali, przypadkowi amatorzy. Dostrzegłem swój kooth niedaleko ogniska, jakies 2 metry ode mnie. Uniosłem się, poruszyłem kończynami. Wszystko w porządku, osłabienie minęło, widocznie potrzebowałem tylko wody. Zerwałem się szybko, mężczyźni odwrócili się spłoszeni, na ich twarzy odmalował się strach. Głupcy sięgnęli po broń, zakrzywione miecze zabłysły w świetle ognia. W tym momencie w mojej dłoni znalazł się kooth. Przyjąłem postawę bojową.

- Odłóż to, Khaasto, martwy nie przyniesiesz nam zysku - powiedział pewnie ten pośrodku.

- Śmierdząca parszywa gnido, wypruję z ciebie i tych śmieci koło ciebie flaki!

Zaskoczenie minęło, nieznajomi stanęli pewniej, zaczęli mnie okrążać. Widocznie się przeliczyłem, nie byli aż tak niedoświadczeni. Rozejrzałem się, za plecami miałem stertę kamieni. Wycofałem się dwa kroki, żeby mieć chronione plecy. Wszyscy trzej rzucili się na mnie jednocześnie, nie dając mi szans walki jeden na jednego, nie byli aż tak głupi. Desperacko odbiłem pierwsze ataki, ogonem powaliłem jednego z nich. Walczyliśmy zaciekle, byli dużo lepsi niż się spodziewałem. Potężnym uderzeniem przebiłem się przez gardę tego po prawej, kooth zatopił się w barku, wyszarpnąłem go, w tym samym momencie jeden z nich ciął mnie w kikut lewej łapy zostawiając głęboką szramę. Udałem, że sie przewracam, tak jak przewidziałem obaj natychmiast rzucili się na mnie. Ich błąd... Potężny zamach kooth'em połączony z obrotem przeciął jednego z nich na pół, drugi zawahał sie i to był jego ostatni błąd w życiu. Zmęczony usiadłem na kamieniu, otarłem kooth z krwi... Moment, na kamieniu? Jak oparzony zerwałem się na nogi, niemożliwe żebym miał tak wielkie szczęście. Po chwili moja paszcza rozciągnęła się w uśmiechu...

-------------------------------

Nie czekałem niepotrzebnie, szybko opatrzyłem ranę na kikucie i przystąpiłem do dzieła. Stanąłem na kamieniu, nakreśliłem runę na pergaminie. Mając tylko prawą łapę już w Sigil kazałem wytatuować na obu ten sam znak. Nie dałbym rady zrobić tego sam. Przytknąłem obie runy do siebie. Skupiłem się, przypomniałem sobie słowa pieśni, zacząłem zaśpiew. Zamknąłem oczy, skupiony na pieśni-kluczu. Czułem jak kamienie poruszają się, zupełnie jak we wspomnieniach von Zariana. Pieśń delikatnie umilkła, otworzyłem oczy, pode mną uformowane w trójkąt kamienia otworzyły portal do Kroniki. Z radosnym sykiem, bez zastanowienia wskoczyłem do środka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Karczma, jak od kilku już wieczorów, również dzisiaj była wypełniona. Ogień trzaskał w kominku, w powietrzu unosiły się zapachy ziół, mięsiw, alkoholu i kilkudziesięciu gatunków istot. Oberżysta uśmiechnął się radośnie patrząc na rosnący stos brzdęku. Przeważały Torusy, ale sporo było też monet bitych w innych Planach. Mimo, że istoty ledwo mieściły się w dość dużej izbie, część była wolna. Półokrąg pustej przestrzeni przypominał scenę teatralną, u jej szczytu, pod ścianą, zwrócony twarzą do sali, siedział mężczyzna w średnim wieku. Obserwował gości, większość z nich znał całkiem nieźle. Przychodzili tu od kilku wieczorów. Powoli dopił piwo i uniósł dłoń. Gwar zaczął powoli zanikać. W końcu wszyscy przyszli tu, by go wysłuchać. Jego opowieści krążyły po całym Sigil, czasem bawiło go, jak bardzo historia potrafiła się zmienić, nim dotarła z powrotem do jego uszu. Niemniej co innego usłyszeć opowieść na bazarze czy od znajomego, a co innego zobaczyć ją osobiście, niemal brać w niej udział.

- Witajcie, moi mili - powiedział głębokim aksamitnym głosem. Powoli przejechał wzrokiem po publice, rejestrując każdą twarz. Wielu skinęło głową lub wypowiedziało takie lub inne słowa pozdrowienia. Każdy znał rytuał.

- Dziś postanowiłem zakończyć opowieści, które snuję dla was od kilku wieczorów.

Nim skończył mówić odezwało się kilka jeków i okrzyków niedowierzania.

- Nie martwcie się jednak. Każdy z was wie przecież, że wszystko jest okręgiem. A ten nie ma końca. Każdy koniec jest początkiem. I tak właśnie, ten koniec jest zarazem początkiem nowej opowieści, większej i wspanialszej niż wszystko, o czym dotąd mówiłem. Dziś kończę, ale nie historię, a zaledwie wstęp do niej, prolog chciałoby się rzec. Zarazem rozpoczynam jej pierwszy rozdział - na chwilę wstrzymał głos podbudowując napięcie. - Ale, od czego by tu zaczać?

- Bajarzu - zabrał głos rakshasa siedzący w jednym z pierwszych rzędów - zechciej kontynuować przygody khaasty o imieniu Merhhah. Intryguje mnie odpowiedź na pytanie, cóż znalazł w bibliotece.

- Nuuuudy - krzyknęła elfka siedząca przy jednym z dalszych stolików. Siedziała w towarzystwie kilku innych dziewcząt różnych ras, które pokiwały głowami. - Opowiadaj lepiej o pięknej czarodziejce i dzielnym barbarzyńcy. Czy znalazł sposób by uratować swą miłość?

- Racja - rzucił bariaur. - Ale zamiast prawić rzewne bajeczki dla małych dziewczynek, opowiedz lepiej o bitwach w jakich brał udział. W pale mi się nie mieści, że taki wój skończył tłuczenie się, żeby żyć spokojnie z żoneczką.

- Ha, zwłaszcza, że wkrótce miał on otrzymać wiadomość o śmierci przyjaciela - wykazał się pamięcią genasi ognia.

- Dobrze, skoro taka wasza wola - odparł bajarz na te okrzyki. Uniósł obie dłonie i światła w karczmie przygasły. Słaby powiew wiatru zdmuchnął świece, magiczne źródła straciły swój blask. Tylko ogień w kominku rozjaśniał nieco salę. Wszyscy skupili wzrok na scenie, gdzie po chwili pojawiła się iluzja prezentująca młodego paladyna pędzącego na swym rumaku. To co dostrzegali widzowie, ale czego nie mógł widzieć Calandil to astralny deva, który frunął gdzieś nad nim, cały czas pilnie obserwując młodzieńca. Iluzja zmieniła się, prezentując bramy znanego już widowni grodu.

- Jak widzicie wioska Ghantara znacznie zmieniła się, odkąd rozpocząłem jego historię. Niektóre rzeczy pozostały jednak niezmienne.

Iluzja zaprezentowała wnętrze namiotu...

***

Vash leżała na wygodnym posłaniu i odpoczywała. Ostatnimi czasy niemal nie wychodziła z łóżka. Dzieci były na polowaniu. Co dziwne Meri nie tylko uparła się, że chce się nauczyć męskich zajęć, to wykonywała je często lepiej niż jej przybrany brat. Ghantarowi niezbyt się to podobało, ale Vash była dość kategoryczna w kwestii "równouprawnienia" co by to nie znaczyło. Dobrze choć, że dziewczynka nie zdradza zdolności magicznych, myślał często barbarzyńca. Teraz siedział u boku swej ukochanej nie odzywając się. Wieści, jakie otrzymał raptem poprzedniego dnia były przerażające. Satr nigdy nie dotarł do zaprzyjaźnionego Kręgu druidzkiego, zamiast tego wyparował, jakby zniknął z powierzchni tego świata. Co by nie mówić o tieflingu, dla przyjaciół był gotów oddać życie i na pewno nie zostawiłby Vash w potrzebie. Musiało więc stać się coś złego. Nagle do namiotu wpadł jeden z zaufanych wojowników.

- Wodzu, człowiek z Dolin pragnie się z tobą widzieć. Natychmiast. Ma wieści od Reona.

- Niech wejdzie - rzucił Ghantar.

Vash uniosła się na posłaniu i przybrała pozycję i minę znudzonej władczyni. Słabość i zmęczenie zdały się gdzieś zniknąć. Po chwili do namiotu wszedł niepewnie młody paladyn. Wyraźnie nie był pewien, czy powinien przyklęknąć, czy w inny sposób okazać szacunek. W końcu opuścił głowę i odezwał się:

- Bądź pozdrowiony Ghantarze, Wodzu Północnego Ludu. To honor spotkać tak wspaniałego wojownika. Zwą mnie Calandil i przynoszę wieści o twym przyjacielu i zarazem członku mego Zakonu, sir Reonie van Kalahanie, jak również wiadomość, którą pragnął ci przekazać.

Ghantar wykonał dwa duże kroki, złapał prawicę paladyna i potrząsnął nią, jednocześnie lewą dłonią uderzając potężnie w jego prawe ramię. Calandil pożałował natychmiast decyzji o wystąpieniu bez swej ciężkiej zbroi. Oczami wyobraźni zobaczył szaropurpurowy siniak, jaki nabił mu ten potężny mężczyzna.

- Witaj w mym namocie, siadaj, panie paladyn - powiedział barbarzyńca wskazując na niedźwiedzie futra. - To pani mego serca, Vash z kla... z rodu Winterstorm - poprawił się szybko. Ta niedbale podała swą dłoń do pocałunku. Calandil poczuł, że bardziej pasowałaby do królewskiego tronu w gigantycznej sali audiencyjnej, niż do ciasnego namiotu pachnącego skórami i barłogu ze zwierzęcych futer. Po chwili otrząsnął się z tych rozważań i zaczął opowiadać o bitwie, którą stoczył z siłami ciemności, oraz o śmierci Reona. Wreszcie podał Ghantarowi zapieczętowany list. Ten bez słowa oddał go Vash, która złamała pieczęć, szybko przebiegła wzrokiem po treści, po czym skrzywiła się i zmięła go w kulkę. W tym momencie namiot wypełniło jasne światło. Gdy lekko przygasło na środku stała istota o wyglądzie pięknego mężczyzny posiadającego wielkie, białe skrzydła. Calandil natychmiast rozpoznał w nim wysłannika bogów, istotę z wyższych sfer, niebianina. Przyklęknął. Ghantar po chwili zaskoczenia rzucił się w kierunku swoich toporów. Istota wykonała uspokajający gest jednocześnie mówiąc:

- Przybywam w pokoju Wodzu Gór. Mam wiadomość dla twej żony - zwrócił się do Vash. - Nie sądzisz, że twój mąż powinien poznać prawdę? Że powinnaś mu przeczytać list od Reona?

- Wynoś się stąd Devo, wiesz że mogę cię wysłać z powrotem na twój Plan jednym słowem - warknęła Vash. Jej arystokratyczna poza zmieniła się w nieudawaną wściekłość.

- Oczywiście, ale wtedy nie będę w stanie ci pomóc.

- Czekaj Vash, jeśli on zna lekarstwo...

- Nie zna do wszystkich czortów, bo na tą klątwę nie ma cholernego lekarstwa! - niemal krzyknęła czarodziejka.

- Wiedziałaś o tym? Od początku? - spytał zaskoczony Ghantar.

- Nie, ale podejrzewałam. A obecność tego skrzydlatego palanta i list Reona tylko to potwierdzają - opuściła głowę. - Czy wiesz, skąd siębiorą tieflingi? - spytała niespodziewanie. - Kiedy demon lub diabeł spółkują ze śmiertelnikiem, oczywiście - kontynuowała nie czekając na odpowiedź. - Satr jest, lub był, synem potężnej istoty z Dolnych Planów, Kanamisusa. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Uciekaliśmy wtedy przed tatusiem Satra. Wydawało nam się, że udało nam się ukryć, że nas nie znajdzie, ale myliliśmy się. Klątwa, śmierć Reona, zniknięcie Satra, to wszystko to jego zemsta, za to, że ukradliśmy diabłu artefakt - Naszyjnik Sfer. Magiczny przedmiot pozwalający dowolnie prznosić się między Planami.

- Obawiam się, że sytuacja jest poważniejsza - powiedział niebianin. - Kanaminus dokonał swej zemsty poprzez potężniejszą istotę, której teraz służy. W zamian obiecał jej kamień dusz z uwięzioną duszą paladyna. Reon nigdy nie trafił do Celestii, mimo że powinien był.

Vash wyraźnie zbladła, po chwili jednak spojrzała bystro na skrzydlatego mężczyznę.

- A jaka była w tym twoja rola? - spytała.

- Miałem go chronić po śmierci, ale... spóźniłem się - odparł zmieszany deva.

- Jeśli dobrze rozumiem - wtrącił się Calandil - to dusza Reona, stała się własnością istoty z piekieł. A ta czarodziejka ma magiczny przedmiot, który pozwala iść do piekła i wrócić. Moim zdaniem możemy zrobić tylko jedną rzecz.

- Ty cholerny idioto - odparła Vash miłym, kontrastującym ze słowami głosem. - W Baator nie przeżyjesz pięciu minut. Nigdzie nie idziesz. Ja zresztą też nie - dodała smutno po chwili. - Jestem zbyt słaba.

Ghantar przez chwilę bił się z myślami, wreszcie powiedział:

- Ja nie jestem. Jeśli zabiję tego diabła to złamię jego klątwę, to jedna z niewielu rzeczy, jakich się nauczyłem o magii. Będziesz zdrowa. Co więcej Reon będzie mogł odpoczywać w pokoju, a może Satr jeszcze żyje. Pójdę.

- Sam nie dasz rady - odparła smutno czarodziejka.

- Więc pójdę wraz z nim - krzyknął zapalczywie paladyn.

- Nie sposób cię odwieść od postanowienia, podobnie jak mojego męża - powiedziała Vash i uśmiechnęła się lekko. - Ale nawet we dwóch nie dacie rady, a ten tu aniołek raczej wam nie pomoże. Nie jego liga. Potrzebujecie przewodników, pomocy, sprzętu, którego nie znajdziecie w tym świecie. Przez lata badań nad Naszyjnikiem nauczyłam się jego mocy na tyle, by wysłać was w konkretne miejsce, gdzie znajdziecie pomoc. To miasto w Planach, zwane Sigil. Tam pytajcie o mojego przyjaciela i nauczyciela Seitisa. Na pewno wam pomoże.

***

- Gdzie tu koniec historii? Toż samo wylądowanie w Sigil jest tematem na kolejne dwa wieczory, a oni planują zabić baatezu!

Opowieść wyraźnie wywołała poruszenie. Niemal każdy bywalec karczmy przynajmniej raz trafił na Pierwszaka i doskonale wiedział jak zabawne historie są z nimi związane.

- Mówiłem przecież, że to tak naprawdę dopiero początek historii, czyż nie? - spytał bajarz. Uwielbiał dyskutować ze swą widownią, pozwalać jej nadawać tempo wydarzeniom i odpierać ich ataki, jeśli coś wydawało im się nielogiczne, bezsensowne, lub niezgodne z prawidłami historii. - Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli dodam, że dom Seitisa znleźli szybko, a ten na przewodnika wyznaczył im nie kogo innego, ale właśnie Cierpka, o którym także opowiadałem wam już któregoś wieczoru.

- Tak, ale skończyłeś bajarzu, gdy był on uwięziony w Limbo z powodu głupoty kilku Kretów.

- Ach, racja, ale w tej historii nie ma wiele do dodania.

Iluzja przedstawiła dziwne wiry energii i materii, cały czas zmieniające się, składające w kształty tylko by rozpaść się na nowo. Wśród tego szaleństwa była oaza względnego spokoju. Sfera, w której centrum siedziała istota płci męskiej otoczona symbolami. Po chwili symbole przygasły. Młodzieniec, który dotąd bawił się w okolicy natychmiast stanął u boku swego ojca. Githzerai zaczęli się rozchodzić.

- Tak moi drodzy, to tuladhara o imieniu Saeve, który otrzymał tajemniczą moc i równie tajemniczego wychowanka. Teraz zmierza do Portalu, który pozwoli mu wrócić do domu. A to...

Iluzja zaprezentowała grupę istot prowadzoną przez skrzydlatego sześciennego stworka.

- To nasi pechowi podróżnicy. Na szczęście los się do nich dziś uśmiechnął.

- Więc Cierpek i Saeve spotkali się i wspólnie wrócili do Sigil, czyż nie? - spytał rakshasa.

- Dokładnie tak.

- I jeśli mnie pamięć nie myli, dwie elfki ostatnim razem widzieliśmy jak wpadały do Portali, czyż nie? Czyżby również prowadziły one do Miasta Bram?

- A gdzież indziej mogły prowadzić? Widzę, że domyślasz się już, drogi widzu, dokąd zmierza moja opowieść.

- Jeśli mógłbym przerwać... - Powiedział ktoś w tylnych rzędach i powstał. Miał na sobie fioletowe szaty, w dłoni trzymał czarną magiczną laskę. Zdjął kaptur i oczom zebranych ukazała się twarz o ostrych rysach, czarnych włosach i krótkiej, ale gęstej brodzie. Wielu wstrzymało oddech. Ten mężczyzna pochodził może z Pierwszego Planu Materialnego, ale niewielu powiedziałoby o nim "Pierwszak", nie wspominając o słowie "kret".

- Ach, to miło, że tak sławna osobistość przybyła słuchać mojej historii - stwierdził bajarz. - Cóż takiego chciałeś powiedzieć, Czarnokiju?

- Intryguje mnie sprawa półelfki, o której opowiadałeś. Było jej na imię Asena, tak? A jej przyjaciółka to Janice?

- Dokładnie tak.

- Widzisz, bajarzu, w mojej organizacji pracuje mężczyzna imieniem Calil i mógłbym przysiąc, że opowiadał mi kiedyś o swej przyjaciółce i jej przygodach. To wciąż może być przypadkowa zbieżność, ale jeśli znasz dalsze losy Aseny... Calil, choć dziś jest już starcem, pewnie chciałby się dowiedzieć co się z nią stało.

- Nigdy nie twierdziłem, że wymyśliłem opowieść, którą wam przedstawiam - odparł bajarz. - Jest w niej wiele prawdy, więcej niż wielu z was zechce przyznać. Zapewniam cię, Czarnokiju, że Asena jest częścią historii, którą zamierzam opowiedzieć, ale musisz wysłuchać mnie do końca, by poznać jej los.

- Brzmi uczciwie, bajarzu, kontynuuj więc.

- Właściwie pozostał mi już tylko jeden bohater, którego losów nie znacie. Dodam, że i ja ich nie znam. Wybacz mi rakshaso, ale nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie, czy jaszczur odnalazł Bibliotekę. Jedni powiedzą że tak, inni że nie. Mogę przedstawić fakty. A są one takie, że Merhhah powrócił do Sigil. Nie miał więcej wiedzy czy mocy niż kiedy wyruszał. Co więcej wydawał się zagubiony, najwyraźniej stracił też niektóre wspomnienia. To wszystko mogłoby wskazywać, że nigdy nie dotarł do celu. Jest też jednak jeszcze jeden fakt. Wrócił po dwustu latach, ale nie był nawet o dzień starszy - bajarz uśmiechnął się.

***

Ciemność. Błyski, jakby wspomnień. O przeszłości. O teraźniejszości. O przyszłości. khaasta wisiał wśród tych błysków. Wystarczyło zadać pytanie, by otrzymać odpowiedź. Coś było nie tak. Ten świat... walił się. Rozpadał, osuwał w nicość. Jakieś wydarzenie powodowało zakończenie jego egzystencji. Przed Merhhahem pojawiła się istota. Jej wygląd umykał zmysłom jaszczura, jej imię było poza zrozumieniem śmiertelnego umysłu. Można ją było jednak opisać jednym słowem - bibliotekarz. Nagle informacje zaczęły płynąć przez umysł Merhhaha oszałamiając go i niemal doprowadzając do szaleństwa. To się musiało zdarzyć. Biblioteka rozpada się, by powstać na nowo. Jak zawsze przeznaczenie sprowadziło śmiertelnika, który jest niezbędny do ukończenia tego dzieła. Kolejna porcja informacji pokazała chłopca opisanego okręgiem. Klucz. khaasta poczuł, że coś jest od niego wymagane. "SIGIL", pomyślał. Wybór został dokonany i chłopiec zniknął. Merhhah poczuł palący ból na lewym ramieniu. Strażnik. Wiedza biblioteki rozpływała się po Planach. Zostanie znów zebrana i zjednoczona gdy Klucz dotrze do Portalu. "Gdzie jest Portal?!" wrzasnął w myślach Merhhah. Nie otrzymał odpowiedzi. Biblioteka była pusta. Otworzył oczy. Był sam, gdzieś w Zewnętrzu. Skupił się, próbując przypomnieć sobie swoje imię. Przychodziło z trudem. Merhhah. Wiedza, cofając się z jego umysłu zabrała coś, jakieś kawałki jego samego. Pozostawiła misję do wykonania, nie dając jednak wskazówek jak ją wykonać.

***

- Phi - prychnęła elfka. - Słyszałam o śmiałkach, którzy znaleźli wyjście z labiryntów i też okazywało się, że w Planach minęło kilkaset lat. To żaden dowód.

- Możemy więc uznać, że do swego celu nigdy nie dotarł - zgodził się bajarz, uśmiechając lekko do swoich wspomnień. - Nie zmienia to faktu, że nigdy więcej nie próbował. Zamiast tego potrzebował nieco czasu by zrozumieć, że jego największy wróg od dawna gryzie glebę, Wojna Frakcji zrujnowała małe imperium handlowe prowadzone przez jego potomków, same frakcje musiały wynieść się z Sigil, a na dodatek niemal wszyscy jego sojusznicy i informatorzy także od dawna oglądają Prawdziwą Śmierć.

Bajarz pociągnął długi łyk piwa, po czym kontynuował.

- To już chyba wszystko, co miałem wam do opowiedzenia o przygodach tej grupy, nim się spotkali. Muszę dodać, że okoliczności, w jakich się poznali, były naprawdę nie do pozazdroszczenia. Dość powiedzieć, że zaczęło się od bitwy, którą zapewne wciąż wszyscy pamiętacie, a potem było tylko gorzej - wyczuł niecierpliwość i lekkie zirytowanie publiki. Specjalnie mówił ogólnikami, aby podnieść nieco napięcie, dać im do zrozumienia, że teraz dopiero zaczyna się ciekawa historia.

- Dziś rozpocznę opowieść, której dokończenie może mi zająć wiele wieczorów. Znacie już jej początek, a jak każda dobra opowieść, tak i ta miała więcej niż jeden. Więcej nawet, niż wam ich przedstawiłem, ale niektóre z nich powinny pozostać póki co w mrokach tajemnicy. Nie warto psuć niespodzianki. Opowiem wam o być może najpotężniejszym artefakcie w Planach. W rękach istoty, która wiedziałaby, jak go użyć, mógłby stać się wszystkim, drogą do majątku, władzy, zabójczą bronią, lub narzędziem ostatecznego tryumfu Dobra. Opowiem wam o artefakcie, który pozwala otworzyć każde drzwi. Opowiem wam o artefakcie zwanym...

Uniwersalny Klucz

- Co za brednie! - wykrzyknął ktoś. Natychmiast odezwały się głosy aprobujące tą wypowiedź, głosy atakujące aprobujących, głosy uciszające wszystkich i głosy brzmiące tylko po to, by powiększyć harmider. Wystarczyło by bajarz uniósł dłoń i wszystko ucichło.

- Coś takiego nie może i nigdy nie mogło istnieć - zabrał głos rakshasa. - Klucz zdolny otwierać dowolny Portal przeczy zasadom... no, jakimś zasadom na pewno przeczy.

- Plany są nieskończone i nieskończenie wiele jest cudów, jakie można w nich znaleźć - odparł bajarz z przekonaniem. - Niemniej pamiętajcie drodzy słuchacze, że to jedynie historia. Choć bohaterowie mogli być prawdziwi, jak i wiele wydarzeń, pozwoliłem sobie ubarwić ją i zmienić nieco, aby była tym ciekawsza dla słuchaczy.

Odezwało się kilka przepraszających pomruków.

- Pozwolicie, że wreszcie rozpocznę opowiadanie, bo dyskutować możemy tak długo, że nie tylko przeciwszczyt ale i szczyt minie.

Iluzja znów wypełniła półokrąg. Przedstawiała plątaninę wąskich uliczek Sigil, bardzo charakterystyczną część miasta.

- Oto widzimy Ul. Miejsce do którego nikt nie chciałby iść w dzień, a w którym nasi bohaterowie znaleźli się w nocy. Jedni powiedzą, że to przeznaczenie, inni, że ślepy los, ale właśnie w godzinie przeciwszczytu wszyscy znaleźli się na niewielkim placyku, każdy idąc swoją drogą. Spójrzcie, To Merhhah, skrada się ostrożny. Wie, że to miejsce jest wyjątkowo niebezpieczne. A tu, o, jest Saeve ze swym synem, przeklinający w duchu, że musiał się tu zapuścić, narazić chłopca na niebezpieczeństwo. Jest jednak pewny, że w razie czego da radę obronić ich obu. Spójrzcie na tą trójkę. Mimo usilnych próśb Cierpka idą środkiem, nazbyt pewni siebie. Obaj uparli się, że nie ma czasu, trzeba natychmiast skontaktować się z informatorem, którego wskazał Seitis. Każda sekunda jest cenna, a nie rozumieją jeszcze, jak nieprzyjemnym miastem może być nasze małe mrowisko. Wkrótce na scenę przybędą też ostatni aktorzy, a wtedy rozpęta się dziewięć piekieł i to dość dosłownie. Nasi bohaterowie nie są bowiem sami. Spójrzcie tu, na cienie obserwujące placyk z dachów. Spójrzcie na lekko zataczającą się, ale pewnie zmierzającą w kierunku placu grupę. Spójrzcie wreszcie tu, na Dabusa prowadzącego...

***

Fieane była wściekła. Ci idioci po prostu nie mogli sobie raz odpuścić. "Jesteśmy Czuciowcami", stwierdzili, "mamy prawo nieco zabawić się przed misją". Misją takiej wagi. Będzie musiałą wszystko zrobić sama. Wszystkim Mocom dzięki, że choć Pani nie zainteresowała się obecnością tak wielu członków Frakcji...

***

- Jesteśmy gotowi Mistrzu.

- Każdy z was musi w pełni zrozumieć, co tu dziś robimy. Ta kobieta, która zgodnie z przepowiednią pojawi sie tu w przeciwszczycie, zagraża Porządkowi. Może sprowadzić chaos na wszystkie Plany. Nie możemy do tego dopuścić.

***

To była szansa jak marzenie. informatorzy dobrze się spisali. Przysłali informację późno, ale starczyło czasu. Jael i jego kompani przycupnęli na dachach. Wkrótce miało się zacząć. Pojawi się kobieta. Przepowiednia mówiła o elfce, ale nie "prawdziwej elfce", co by to nie znaczyło. Będzie niosła potężny artefakt. Artefakt, który podobno może stać się potężną bronią. Tego właśnie potrzebował.

***

Ulrih pracował sam. Zawsze. Dostrzegł tych głupców Skurlobójców przyczajonych na dachach po przeciwnej stronie uliczki, ale wiedział, że oni nie widzą jego. Wiedział, że będzie szybszy. Już wkrótce...

***

Merhhah - Idziesz powoli i ostrożnie. Czujesz dziwne napięcie wiszące w powietrzu. Coś ma się stać. Wkrótce. Nagle twój wzrok pada na dwie postaci, równie ostrożnie przemykające wzdłuż ścian. Czujesz ukłucie w lewym ramieniu. Po powrocie odkryłeś tam niewielki fioletowy tatuaż przedstawiający spiralę. Wydaje ci się, że gdzieś już taką spiralę widziałeś. Nawet masz wrażenie, że wiesz gdzie. W Bibliotece. Czujesz rosnący ból głowy, jak zawsze, gdy myślisz o tym przeklętym miejscu. Co więcej ból ramienia również narasta. Ta dwójka... muszą być jakoś powiązani z twym nowym obowiązkiem.

***

Niewielki placyk, gdzieś w Ulu. Pospolite rzezimieszki dawno się zmyły, przeczuwając szóstym albo i siódmym zmysłem, że wkrótce coś się stanie. Ci którzy go nie posiadają nie przeżywają w Ulu nawet dwóch nocy. Placyk. Cztery kolumny, parami połączone resztkami łuków tryumfalnych, albo po prostu pozostałość po domostwie. Dwa otwierające się jednocześnie portale. Dwie dziewczyny wypadające z nich i zderzające się ze sobą w locie. Postaci obserwujące wydarzenia z góry. Kobieta wchodząca z bocznej uliczki. Troje śmiałków, dwóch ludzi i modron wychodzący z innej. Z trzeciej wyłaniają się kolejne trzy postaci, khaasta doganiający pozostałą dwójkę. Wreszcie z czwartej odnogi...

***

Fieane wyhamowała... dwie?

***

- Mistrzu... przybyły dwie. Jedna to drowka, druga chyba półelfka. To... Co robimy?

***

Jael zaszokował swych ludzi długą i rozbudowaną wiązanką w trzech językach, która zakończyła się jednym słowem.

- ... dwie? Nieważne, ruszamy! - dorzucił po chwili.

***

Dwie. Intrygujące. Musi tylko porwać je obie. To nie utrudnia nijak zadania. Ulrich skoczył w dół. Nie zauważył, że z czwartej odnogi...

***

Iluzja zaprezentowała wylot czwartej odnogi. Widzowie oglądali w napięciu. Czuli co się zaraz stanie, gdy każda z Frakcji zrozumie, że nie jest jedyną, która zna przepowiednię. Tymczasem z czwartej odnogi wyłonił się Dabus, prowadzący dużą grupę straży miejskiej.

***

Sis'tia, Asena - Obie jednocześnie zaczęłyście masować czoła. Obie jednocześnie usłyszałyście równy, żołnierski krok i zwróciłyście głowy w kierunku, z którego dochodzi ten dźwięk. Obie zobaczyłyście dziwną istotę, lewitującą kilka centymetrów nad powierzchnią gruntu. Jej wyciągnięta ręka wskazuje na was, nie wydaje żadnego dźwięku, ale nad jej rogami pojawia się seria iluzorycznych obrazków. Kajdany. Miecze. Klatka. Dwie symbolicznie narysowane kobiety. Sekwencja się powtarza. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to natychmiast jeden ze zbrojnych towarzyszących istocie rozwiał je okrzykiem:

- Brać je, obie żywcem!

Przestraszony wilk przytulił się do nóg Aseny stawiając sierść na karku i warcząc, ale chyba tylko aby zrobić dobre wrażenie.

***

W powietrzu, wysoko nad placem, niemal pośrodku torusa Sigil pojawił się potężny demoniczny generał i wrzasnął:

- Czy ktoś zamawiał CHAOS?! - po czym zaczął obłąkańczo śmiać się ze swego żartu. Wokól niego po chwili zaczęły pojawiać się kolejne tanar'ri.

Na te słowa Saeve drgnął i uniósł głowę. Czyżby nie chodziło IM o Limbo?

Chwilę później w karnych szeregach niemal z powietrza zaczęła wysypywać się diabelska armia. Widząc demony natychmiast stracili zainteresowanie placykiem w dole i rozpoczęli kolejny rozdział w długiej historii Wojen Krwi.

***

W bezpiecznej odległości, ale z dobrym widokiem na wszystkie wydarzenia, stała jeszcze jedna tajemnicza postać. Towarzyszyło jej dwóch Dabusów. Jej twarz niczym maska i otoczona ostrzami. Długa, obszerna szata skrywająca ciało, a być może nie skrywająca niczego? Może to była sama maska i szata? Któż to wie. Wiadomo tylko jaki był jej cel. Ochrona Sigil. Ale Sigil zawsze potrafiło poradzić sobie z takimi drobnymi problemami, jak obecny. Dlatego Pani Bólu tylko obserwowała.

***

Bajarz uśmiechnął się.

- Cóż wy, drodzy widzowie, zrobilibyście w takiej sytuacji?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najgorsze. Tylko to może mnie spotkać po znalezieniu się po drugiej stronie portalu. Nie wiem, dokąd zmierzam. Nie wiem, co się stało z tamtą kobietą, z którą przebywałam. To nic. Chciałabym, żebym to ?najgorsze? miała już za sobą?

Czuję, że portal się otwiera. Myślę sobie, że wreszcie po tylu latach udręki w Podmroku znalazłam sobie miejsce w ?innym świecie??

- Agh!

No, ale wystarczy zaledwie jedno mocne puknięcie w czoło, aby rozwiać wszelkie wątpliwości? Rany, boli!? Spadam dość twardo na ziemię. Bardziej boli!? Otwieram oczy?

I zastaję wtedy noc. Tereny, których nie znam. Elfkę? Nie, półelfkę! ?Ech? Tak to jest, kiedy się przeciwstawia woli swojej bogini? Nie dość, że ten pierniczony ból się wkrada, to jeszcze obecność jakiejś tam ?elficy? ? nawet nie pełnej krwi ? doprowadza mnie do stanu nerwicy. Dość, że jeszcze nie ciężkiej??. Tymczasem jednak masuję się po czole ? boli bowiem jak szalone. Zanim jednak udaje mi się jeszcze lepiej zorientować w sytuacji, nagle słyszę czyjeś kroki? Potem to, co widzę, wstając powoli? A później jeszcze:

- Brać je, obie żywcem!

Dobra, szybka reakcja się liczy! Przestając się masować po czole, natychmiastowo wstaję do końca i uciekam w stronę, która wydaje mi się najodpowiedniejsza. To znaczy: z dala od tych tam. Póki co, nie przejmuję się półelfką, która tu wylądowała obok mnie. Wdawanie się w walkę nie wchodzi w rachubę ? no, chyba że zależy mi na popełnieniu samobójstwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Ja p******ę.... Co tu się, do psiego chwosta, dzie..."

Nie dokończyłem myśli, oszołomienie wzięło górę. Przez sekundę dosłownie stałem z otwartą paszczą, głównie z powodu chaosu, który nagle wybuchł dookoła mnie. Chociaż widok biesa-generała rzucającego niezłym żartem sytuacyjnym też miał w tym swój udział. Zważywszy jednak na kontekst jego słów nie mogło być mi do śmiechu. Uwierzcie mi, ciężko docenić czarny humor w obliczu armii demonów, której celem jest miejsce twojego pobytu. "O czym do cholery ja myślę?!?! To chyba wina zaskoczenia, a teraz koniec tych głupot". To powiedziawszy sięgam do pasa po kooth i staram się skryć w jakimś cieniu pozostając jak najmniej widocznym. Nie ma czasu na zastanawianie się co i dlaczego się dzieje, najpierw trzeba przeżyć. Szybko omiotłem plac wzrokiem, starając się ocenić sytuację i jednocześnie nie dać się zabić. Szukam szybkiej drogi ucieczki z tego miejsca, walka nie ma sensu, przeciwników jest zbyt wielu. "Co nie znaczy, s*******y, że nie zabiję kilku z was przy okazji..."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba w coś uderzyłam... Miałam nadzieję, że Shaddarowi nie jest nic. Ale nie, chyba sie tylko lekko poobijał. Ale to, co sie stało... Gdzie jesteśmy...?

- Brać je, obie żywcem!

Co?! O nie... Natychmiast poderwałam się z ziemi. Dziwne, że trochę rozumiem, co on gada, bo to już okolic Zakola nie przypomina...

- Shaddar, wiejemy. Idź prodem - rozkazałam mu. Spełnił polecenie nad wyraz posłusznie, a ja zaczęłam się wycofywać razem z nim.

Moglo się udać, mogło sie nie udać. Jeśli się udało, to wtedy mogłam już tylko znaleźć jakieś schronienie... Względnie bezpieczne. Jesli nie... Cóż, zawsze z mieczem w ręku mogłam sie obronić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest w Ulu gnom, który potrafi rozmawiać z maszynami.

W każdym razie potrafił aż do dzisiaj, bowiem ta tkwiąca teraz w mojej kieszeni okazała się dla niego zagadką. Nie zdołał nic powiedzieć o szesnastu tarczach różnej wielkości, które znajdowały się na osłoniętym szkłem cyferblacie, ani o poruszających się z różną prędkością wskazówkach. Przeklinał tylko bez przerwy, kopcąc własnoręcznie skręconego tytońca. Przy okazji nauczyłem się dwunastu nowych określeń na to, jaki to los jest przykry. Zgroza, O słysząc wiązanki w Kminie zaśmiewał się jak nigdy.

Kiedy wyszliśmy z warsztatu, gdzieś w pobliżu Kostnicy, wiedziałem o zapłacie mojego ostatniego klienta tyle, co przedtem - ślicznie tyka. W pewnym sensie był to zegarek - wybijał jedną godzinę. Przeciwszczyt.

Przycisnąłem O do ściany, wydając z siebie gardłowy dźwięk - najpierw świszczący, potem chropowaty, charczący. W języku Khaasta to zawołanie, swego rodzaju wizytówka, pozwalająca odróżnić sojuszników od wrogów. W tłumaczeniu na Wspólny znaczy tyle, co "Nie wiem, kim jesteś, w każdym razie nie zbliżaj się - nic do ciebie nie mam, ale jeśli jednak coś znajdę, to będziesz zbierał łuski z ziemi." Wydarzenia ze środka placu niewiele znaczą w porównaniu z obecnością jaszczura, szczególnie, że jest ze mną O. Trzymam chłopca za swoimi plecami.

Głęboki oddech, przełknięcie śliny. W każdej chwili mogę wykrzyczeć słowo, które zmrozi krew w żyłach przynajmniej kilku najbliższych istot.

Swoją drogą, dlaczego Pani otworzyła wrota Sigil dla Wojny Krwi?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Fiaene postanowiła zaryzykować gniew Pani i zaklęciem ściany zablokowała strażników miejskich - kontynuował bajarz. Iluzja zaprezentowała niemal nieprzezroczystą barierę, która ogrodziła wylot najszerszej uliczki. Wściekli strażnicy przez chwilę uderzali bezsilnie swoją bronią w ścianę, któryś z nich spróbował tez rozproszenia magii, ale blokujące zaklęcie oparło się tej próbie.

- Czy ktoś z was widzowie, był tam wtedy?

- Ha, ja byłem - powiedział półelf. - Pamiętam dokładnie, że naszym zadaniem było dorwać dziewczynę, która się pojawi. Rozkaz przyszedł podobno od Pani osobiście, ale nikt nie wiedział dlaczego to takie ważne.

- Ciekawszym pytaniem jest - zauważył rakshasa - dlaczegoż Pani nie zajęła się tą sprawą osobiście?

- Cóż, w życiu zebrałem wiele opowieści - stwierdził bajarz. - W wielu z nich nasza władczyni pozostawiała sprawy wielkiej wagi mieszkańcom, albo nawet przypadkowym awanturnikom, że przypomnę jedynie sprawę Vecny.

Kilka osób rozejrzało się z trwogą. Wymienianie tego imienia w Sigil nie było dobrym pomysłem. Wiele osób trafiło w Labirynty tylko dlatego, że dyskutowali o jedynej Mocy, jakiej udało się wedrzeć do Sigil.

- Ja również tam byłem i obserwowałem te wydarzenia, choć nie wśród strażników - zdradził bajarz. - Pamiętam że niemal kilka chwil po odcięciu jednego zagrożenia Fiaene musiała uporać się z kolejnymi.

***

Ulrich zaklął w duchu. Te kilka sekund, między skokiem z dachu a łagodnym lądowaniem zmieniło sytuację. Dziewczyny rozbiegły się w przeciwne strony. Nie zastanawiając się wiele skoczył za półelfką i powalił ją na ziemię. I właśnie wtedy zaczęły się kłopoty.

***

Calandil - Jedna z dziewczyn, które pojawiły się nagle na placyku zaczyna uciekać w twoim kierunku. Zobaczyłeś, że skądś z góry spada cień, który chwilę później skoczył na nią i powalił na ziemię. Wyczuwasz od tej istoty mroczną aurę. Aurę śmierci. Po chwili rozpoznajesz, że jest to wampir.

***

- Mistrzu, demony!

- Pamiętajcie o priorytetach, dla utrzymania Ładu musimy zdobyć Klucz. Łapcie tego drowa.

***

Widzowie wstrzymali oddech gdy bojówki dwóch frakcji - Harmonium i Skurlobójców stanęły naprzeciw siebie, jedni i drudzy planując schwytać Sis'tię. Ta umknęła im z drogi tylko po to by wpaść wprost na Merhhaha, odbić się od niego i wylądować na tyłku tuż przed Saevem. O wymknął się zza pleców ojca i zaczął przyglądać się dziewczynie z wyraźnym zainteresowaniem.

***

Saeve, Merhhah - Nie macie czasu na jakąkolwiek rozmowę, po pierwszych słowach barda i nagłym pojawieniu się drowki nagle zauważyliście, że najlepsza droga ucieczki - czyli tam skąd przyszliście, jest odcięta przez strażników, którzy znaleźli obejście magicznej bariery. Biorąc pod uwagę ogólne zamieszanie chyba nikt nie będzie tracił czasu na zadawanie pytań...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W wyniku problemów Gofra z netem ja opisuję działania jego postaci. Post rzecz jasna konsultowany z samym zainteresowanym.

---

Szliśmy. Nie wiem gdzie i nie wiem po co. Widziałem tylko nasz cel. Śmierć tego śmierdzącego drania, przez którego Vash musi cierpieć. Zdałem się na przewodnictwo tej... istoty. Oraz rady paladyna, który szedł obok. Czy ich zbroje zawsze muszą tak świecić? Najpierw Reon, a teraz...

Właśnie. Reon... pomszczę cię, druhu, możesz być tego pewien.

Z zadumy wyrwał mnie krzyk Calandila.

- Hej! Zostaw ją!

Rycerz dobył swojego młota i uderzył nim w ziemię kładąc dłonie na końcu jego rękojeści. Pochylił czoło i szepnął jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa patrząc w stronę, gdzie były jakieś istoty leżące na ziemi. Kobieta i mężczyzna. I ten drugi nie miał dobrych zamiarów. A paladyn najwyraźniej nawet tutaj nie ma zamiaru schować swojego honoru do kieszeni. A skoro tak, to muszę mu pomóc. Kiedy tylko ruszyłem, na istoty spadł z góry snop jasnego światła. I wydawał się ranić tego mężczyznę, dziewczynę pozostawiając nietkniętą. Podbiegam i staram się wymierzyć zamaszystego kopniaka w łeb dziada. Dobyłem toporów. Calandil już biegł do mnie z wzniesionym młotem. Pomogę wstać dziewczynie i rzucę się do walki. Razem z rycerzem chyba damy sobie radę... Ciekawe za kogo nadstawiamy karku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?No nie? Już przeżyję tamtą półelfkę, która ponadto, że w ogóle była, polazła sobie gdzieś ? no, i niech sobie łazi dalej. Ale że teraz trafiłam na jakąś przerośniętą jaszczurkę i nie tylko na nią, to dla mnie to jest niepojęte? Ech, nie ma co: ta moja bogini to bezczelna jest? No, ale z drugiej strony ta trójka nie wygląda na tych, co chcą mnie złapać. Innymi słowy, lepiej by było, gdybym, przynajmniej na razie, trzymała się w pobliżu nich?.

Gdy tylko wstaję na równe nogi, rozglądam się szybko za tą trójką, przed którą upadłam. To, jak ten młody się we mnie gapi, wprawia mnie w swojego rodzaju obrzydzenie? Dlatego przynajmniej staram się na to nie patrzeć ? a że nie mam czym wtedy zająć oczu, to rozglądam się za drogami ucieczki. I jak się okazuje, ta najlepsza została zastawiona przez strażników? Mówiąc w skrócie, wygląda to beznadziejnie. Dlatego też próbuję się zorientować, jaka mogłaby być najlepsza trasa, przez którą dałoby się uciec, robiąc jak najmniej szumu.

- Tędy! ? mówię głośno do siebie, biegnąc w stronę tej drogi, o ile oczywiście taką znajdę. A jak nie znajdę, to? No, zobaczymy, co nowi ?towarzysze? wykombinują.

OoC: Jeśli Sis?tia znalazła drogę, to to ?tędy? wypowiedziała językiem drowim.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze: O.

Chwytam chłopca za kołnierz i odciągam od drowa.

- Uciekamy.

Po drugie: Wydostać się stąd.

Biegnąc ku środkowi placu, ściągam pas i odrywam od niego dwa kawałki długości łokcia. Zatrzymuję się kilkanaście kroków od tłumu walczących.

- Weź to i obwiąż sobie usta i nos - mowie do O, podając mu jeden pasek materiału.

Sięgam do wewnętrznej kieszeni szaty. Jej starannie ułożone poły zwisają teraz, odsłaniając tors o kolorze złota. Wreszcie wyławiam z kieszeni niewielką fiolkę i ciskam ją w sam środek walki. Ostatni głęboki wdech, chwytam głowę O i zatykam mu uszy.

Dźwięk, jaki wydobył się z moich ust, dla spowitych w oparach magicznej substancji był zapewne jak wichura z Pandemonium. Zawiązuję materiał na twarzy i wbiegam między walczących.

Przedzieram się przez tłum, co chwila sprawdzając, czy O jest tuż za mną. Musimy dostać się do jedynego wyjścia nieobstawionego przez Straż bądź frakcje. Nawet nie próbuję spojrzeć w górę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W obliczu zagrożenia istota żywa dba przede wszystkim o własne przetrwanie.

Co świetnie zaobserwowałem w obecnej sytuacji.

Nie będę przeznaczał więcej czasu na rozmyślania, które doprowadzą co najwyżej do unicestwienia mojej osoby.

Staram się ukryć przed zagrożeniem tak, by mieć jednak wzgląd sytuację. Niewidzialność powinna być w tej chwili najbardziej przydatna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sis'tia - Jedyna droga ucieczki zdaje się prowadzić... dokładnie w przeciwną stronę, z powrotem na środek placu i w uliczkę na wprost. Za tobą zbliżają się strażnicy, uliczka po lewej jest zablokowana magiczną ścianą, po prawej stoi czarodziejka, która ścianę stworzyła. Przed tobą jest grupa walczących istot, potem kolejna walka, dwóch na jednego, a potem wolność. Opiekun chłopaka, który wcześniej ci się przyglądał doszedł chyba do podobnych wniosków, bo ruszył w tamtym kierunku, jednocześnie neutralizując pierwszą z walczących grup. Nie pozostało ci nic innego, jak podążyć.

***

Jael raczej się nie bał. Widział w życiu zbyt wiele. Właśnie nad jego głową ścierały się armie z Dolnych Planów, jeśli chodzi o przerażające widoki, niewiele mogło to przebić. Tym razem po prostu zwinął się w kłębek i drżał z przerażenia, niezdolny do poskładania myśli.

- Otrząśnijcie się! To tylko iluzja! - grzmiał jakiś głos, ale Jael nie zwracał uwagi. Nie chciał patrzeć, a jednak nie mógł się zmusić do zamknięcia oczu.

- cholerny dym, nic nie widzę...

- AAAA!!!!

- Co to jest? Dlaczego on?... Moją nogę!?

- Klucz, musimy zdobyć Klucz. Łapcie ją do wszystkich czar... khem.

***

- Prawdą jest, że nie warto wzywać czarta, gdy cała ich grupa urządza krwawą jatkę gdzieś nad twoją głową - stwierdził bajarz wesoło. - Tymczasem Calandil zgodnie ze swoim kodeksem ruszył na ratunek Asenie. Ghantar nie miał wyboru, ruszył za nim.

Iluzja zaprezentowała potężnego kopniaka, którego Ulrich przyjął na zęby. Odrzuciło go to w tył, jednocześnie spadł na niego słup jasnego światła, które zdawało się palić jego skórę. Wampir zasyczał wściekle. Wykonał skok i całym rozpędem wpadł na barbarzyńcę. Nie przejął się toporem grzęznącym w jego ramieniu, bez wysiłku obalił potężnego mężczyznę. Z gracją uniknął szerokiego zamachu toporem, który miał na celu zdjęcie mu głowy z ramion. Rana na ramieniu zamknęła się niemal natychmiast, a poparzenia zaczęły powoli znikać.

- Dopiero wtedy wampir dobył dwóch sztyletów i znów zasyczał, pragnąc przerazić paladyna.

- Ci głupcy nie znają strachu - rzucił ktoś z sali.

- Co w niektórych sytuacjach bywa nad wyraz przydatne - zripostował natychmiast bajarz. - Tymczasem gdzieś w górze sukkub szybko uporała się z kilkoma wrogami i rzuciła w dół. W końcu przybyli tu w konkretnym celu. Zarówno tanar'ri jak i baatezu mieli już kilka planów dotyczących Klucza. Jeśli Klucz miał przybyć w postaci młodej dziewczyny, to dla jednych i drugich było to tylko zabawniejsze. Chaotyczna walka każdy na każdego trwała w najlepsze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Trzeba korzystać z okazji skoro się nadarza" - przebiegło mi szybko przez głowę. Ten, który przed chwilą przemówił w moim języku unieszkodliwił teraz w jakiś magiczny sposób część atakujących. Zignorowałem drowkę, która przed chwilą na mnie wpadła i ruszyłem prosto przez plac, w stronę jedynego miejsca dającego szansę na wyrwanie się z tego szaleństwa. Jeśli się uda to po drodzę zetnę albo odgryzę kilka głów...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Jedyna sensowna droga prowadzi? tam, gdzie dzieciak i zapewne jego opiekun poleźli? Najwyraźniej. Do tego pierwsza walcząca grupa została zneutralizowana jakimś gazem? To samo w sobie już zwiększa moje szanse. Słowem??.

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko biec w stronę ?wolności?. Ignoruję przy okazji tę jaszczurkę, która biegnie gdzieś niedaleko mnie ? niepotrzebna mi do niczego na razie. Próbuję możliwie wyminąć tę grupę ? a gdy zachodzi potrzeba wejścia w ten gaz, po prostu zatykam ręką usta, starając się go wdychać. Jeszcze mi zaszkodzi i co wtedy? No i, oczywiście, biegnę dalej, unikając jakiejkolwiek walki ? byle jak najdalej stąd?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udało się, barbarzyńca zwalił wampira z dziewczyny, a ja trafiłem za pomocą zakęcia. Niestety, do czynienia mam z jakimś potężnym przeciwnikiem. Rany zadane mu przez mojego towarzysza, jak i poparzenia zagoiły się w czasie krótszym niż modlitwa do mego Ojca. Na domiar złego jest szybki i uzbrojony w sztylety. Mój młot może okazać się zbyt wolny... Na honor, dam radę!

- Uciekajcie, ja go zatrzymam! - Krzyknąłem do Ghantara, po czym zacząłem iść powoli w stronę Ulricha, kręcąc młotem. Niech bogowie mają ich w swojej opiece. Niech dadzą mi siłę, do pokonania tego krwiopijcy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- A co to za bydlę?! - krzyknąłem. Nie widziałem jeszcze istoty, która by się oparła takiemu ciosowi, powaliła mnie jak dziecko i jeszcze nie odczuła żadnego szwanku.

- Uciekajcie, ja go zatrzymam! - powiedział Calandil. Chyba nie miałem szans w starciu z takim przeciwnikiem, więc postanowiłem się zdać na niego w tej kwestii.

Chwyciłem dziewczynę za rękę i szybko pomogłem jej wstać.

- Możesz walczyć? Oby... - powiedziałem do niej i rozejrzałem się. Wszędzie dookoła panował istny chaos! I mam wrażenie, że w cokolwiek się teraz wplątaliśmy, to na pewno nie będzie nudno. Ani łatwo. Zwróciłem się w stronę, gdzie ostatnio widziałem to skrzydlate coś - Cierpek! Wyłaź i wyprowadź nas stąd! Żywo!!! - krzyknąłem. Muszę trzymać się blisko dziewczyny. Skoro już ją ratujemy, to równie dobrze mogę nie posłać naszego wtrącenia się na marne i ochraniać ją najlepiej, jak mogę.

I wtedy spojrzałem w jej oczy... czemu zobaczyłem w nich swoją córkę?

- Nie ma czasu. Chodź - powiedziałem już spokojniej. Mam nadzieję, że ta tchórzliwa istota jednak pomoże nam się stąd wydostać i gdzieś skryć. W przeciwnym wypadku... muszę zdać się na swój instynkt.

Oraz topory, w razie jakichś komplikacji...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwo miałam zwiać, gdy rzucił sie na mnie... ktoś, który praktycznie zaraz potem został porażony światłem, a jakis mężczyzna, zakuty w zbroje, go porządnie rąbnął... O co tu chodzi?

Sama nic z tego nie rozumiałam, zwłaszcza, że Shaddar sie chyba oddalił... W tej chwili poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Spojrzałam... Człowiek wielki, jak góra! I gabaryty jak trzy niedźwiedzie! Coś do mnie mówił... O co mu chodziło? I po jakiemu on mówi?

- CO? - wykrztusiłam. Jak zajazy, że nie rozumiem, co on świergocze, to będzie dobrze...

Gwizdnełam na Shaddara... Chyba podziałało, bo zaraz rzybiegł... Czyli nie był daleo...

Pozostawało tylko jedno pytanie. Jak stad zwiać?

Ten wielki cos znowu do mnie gadał... Wygladało na to, że nie chciał mnie zabić, jak tamten... Tylko co ja mam zrobić?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Raport Gunira Trundvurstena nr. 134/a6/9-1.

Klauzule: Ściśle tajne, bez czasu wygaśnięcia tajności

Faktol: Faith

Miejsce misji: Sigil

Status: Zakończona niepowodzeniem

Cele: Przejęcie istoty płci żeńskiej, rasy elf, która, zależnie od interpretacji, posiada przedmiot lub moc pozwalającą otwierać portale bez użycia klucza. Szczegółowy opis celów, dostępnych środków, plan misji oraz pełen tekst odpowiedniej przepowiedni zostały zarchiwizowane pod numerami a6/1 do a6/7.

Treść raportu:

Muszę z nieukrywanym smutkiem zgłosić, że zadanie, w którym uczestniczyłem, zakończyło się całkowitą porażką, nie udało się zrealizować celu głównego ani żadnych celów drugorzędnych. Jest to spowodowane znacznymi rozbieżnościami między warunkami założonymi przed rozpoczęciem misji, jak i niedokładnością przepowiedni, na bazie której misja była planowana.

Pierwszym zaskoczeniem była liczba osób niezależnych i organizacji, które miały ten sam cel co my. Zgodnie z wprowadzeniem, mieliśmy spodziewać się, że treść przepowiedni nie jest znana wyłącznie naszej Frakcji i że inne grupy mogą próbować przejąć cel podstawowy. Niemniej ze względu na oczywiste niebezpieczeństwo działania na terenie Sigil sami musieliśmy ograniczyć liczbę zaangażowanych osób do minimum, ale spodziewaliśmy się, że podobnie będzie w przypadku ewentualnych przeciwników Porządku. To spowodowało, że nie mieliśmy wystarczających sił, aby zaprowadzić Ład na polu działań, gdzie jednocześnie z nami pojawili się przedstawiciele:

- Skurlobójców, w postaci niewielkiej zbrojnej grupy zadaniowej.

- Stronnictwa Doznań, reprezentowanego przez Fiaene Linneil, znaną i uznaną czarodziejkę, która otwarcie przyznaje się do przynależności do tej frakcji.

- Służb porządkowych miasta Sigil, które pojawiły się na arenie działań tak szybko, że niemożliwym jest, aby nie zostały wcześniej ostrzeżone. Byli prowadzeni przez Dabusa [analiza implikacji w dokumencie 134/a6/10-2].

- Tanar'ri w postaci niewielkiej słabo zorganizowanej grupy dowodzonej przez nieokreślonego demonicznego generała.

- Baatezu, również niewielki, zdyscyplinowany oddział.

- Przynajmniej dwóch, a możliwe, że nawet czterech innych grup.

Kolejnym utrudnieniem w zadaniu okazało się, że w wyznaczonym miejscu i czasie na miejscu pojawiły się dwie istoty odpowiadające opisowi z przepowiedni.

W obliczu tych nieoczekiwanych wydarzeń Mistrz Wanrion podjął decyzję o natychmiastowym pojmaniu jednej z wyżej wymienionych istot, drowa płci żeńskiej. Niestety na naszej drodze stanęli wrogo nastawieni przedstawiciele Skurlobójców. Zgodnie z założeniem o wykorzystaniu wszystkich dostępnych środków do wykonania zadania padła komenda wykorzystania zabójczej broni i magii. Pierwsze sekundy bitwy były wyraźnie na naszą korzyść, niestety później nieznana trzecia strona konfliktu użyła nieznanej mi substancji halucynogennej [lista możliwych substancji w dokumencie 134/a6/9-1b]. W połączeniu z prostym zaklęciem strachu wywołało to niezdolność do dalszej walki większości członków obu grup. Na tyle na ile mogłem się zorientować wśród oparów cel, wraz z najwyraźniej sprzymierzeńcami, uciekli w kierunku innej grupy o nieznanej przynależności, która w tym czasie toczyła pojedynek z samotną istotą, najpewniej wampirem. [dalsza analiza raportów wskazuje że mógł być to członek frakcji Przeznaczonych, o którym wiadomo jedynie, że posługuje się imieniem Ulrich].

Niestety nie wiem co dalej działo się z celem, jako że gaz zaczął wpływać na moje postrzeganie rzeczywistości.

Wreszcie, jestem zmuszony zaraportować, że Mistrz Wanrion nie żyje. Zginął kilka chwil po tym, jak w powietrzu pojawił się gaz halucynogenny, z ręki istoty rasy Khasta. Jej cechą szczególną był brak jednego ramienia. [Próba wyciągnięcia obrazu Khasty ze wspomnień Gunira zakończyła się powodzeniem i można go rozpoznać ponad wszelką wątpliwość ze względu na cały zestaw cech charakterystycznych. Sugerowaną metodą działania jest pojmanie tego Khasty i poddanie go pełnej reedukacji].

***

- O, nie tak szybko - mruknęła Fiaene, wypowiedziała szybko kilka słów i wykonała gest w kierunku miejsca, gdzie przypadkiem znalazły się obie dziewczyny, wraz z grupą innych istot, zapewne jakiejś innej frakcji.

Z ziemi wystrzeliły czarne macki owijając się wokół wszystkiego co tylko mogły chwycić. Są zimne i pokryte czymś lepkim.

- Przysięgam że nie zrobię wam krzywdy, chcę pomóc - krzyknęła, wiedząc, że jej akcje nieco temu przeczą, ale nie mogła pozwolić, by Klucz po prostu uciekł. A teraz... jak zając jeszcze na chwilę strażników i istoty z niższych planów... Szybko wystrzelona ognista kula przynajmniej załatwiła sukkub, która już niemal złapała drowkę...

***

Calandil - Twój przeciwnik został oplątany i gwałtownie poderwany w powietrze...

***

Saeve - Czarna macka okręca się wokół O i unosi go w górę. Widzisz jego strach i wyciągnięte w twoim kierunku ręce...

***

Ghantar - Potężna siła podrywa cię w górę, macka nie zaciska się, ale trzyma mocno i nie pozwla ci się uwolnić...

***

Sis'tia - Czujesz podmuch gorąca tuż nad głową, odruchowo upadasz, a wtedy coś okęca się wokół twojej nogi i podrywa cię nad ziemię...

***

Merhhah - Czarna macka okręca się wokół twego jedynego ramienia, ale udaje ci się utrzymać równowagę i zaczynasz się z nią siłować...

***

Asena - Shaddar instynktownie wybiera bezpieczną drogę i po chwili oboje jesteście tuż poza zasięgiem... tego czegoś... i w cudownie pustej uliczce...

***

Cierpek - Miałeś zapewnić tym Pierwszakom bezpieczeństwo, ale póki co wpadliście w poważne tarapaty. Dziewczyna, której rzucili się na pomoc wydostała się poza zasięg zaklęcia i łapie oddech, tuż obok ciebie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedno, czego nie lubię, to gdy ktoś walczy za pomocą tej brudnej magii. To oślizgłe... coś mnie trzymało i nie odnosiłem wrażenia, żeby było przyjaźnie nastawione. Wciąż miałem topory w dłoniach. Nie mam zamiaru nawet słuchać gadania kogoś, kto najpierw mnie unieruchamia. O nie... tym bardziej, że niebardzo rozumiałem, co się do mnie mówi. Zaciskając palce na rękojeściach uderzyłem toporami z całej siły w mackę, kiedy jeszcze nie byłem zbyt wysoko. Jeśli się uda i upadnę, to pędem poza zasięg tego czegoś. A czarownicą policzę się później. Mam jednak wrażenie, że kobiety są tu bardzo pożądane... albo te konkretne, dwie kobiety są. Pomagając jednym staniemy się wrogami drugich, ale przecież już wybraliśmy wraz z Calandilem. Teraz chcąc, czy nie chcąc stanęliśmy po stronie tamtej dziewczyny, której obecnie nie widzę. I sądzę, że w ten sposób podpisaliśmy na siebie wyrok. Albo kilka wyroków...

Cokolwiek się wydarzy, mogę na pewno zaufać swoim toporom. Te mnie na pewno nie zdradzą. I nie mogę zapomnieć o swoim celu. Ale jeśli przy okazji rozłupię kilka czerepów śmierdzącym czarownicom, albo innym paskudom - tym lepiej.

I męczy mnie ta wizja. Córeczko, mam nadzieję, że opiekujesz się mamą dobrze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kur?! Puść mnie, do jasnej cholery! Puść, zboczona?!!!

Tak mniej więcej można podsumować to, jak się teraz czuję. Jeśli na coś teraz mam ochotę, to po prostu zarżnąć tego, który to wyczarował? A raczej tę. Słyszę zresztą, że coś tam krzyczy? Tylko co? Ech, jestem teraz tak wściekła, że nawet nie zamierzam słuchać, co ma do powiedzenia, nawet gdybym to zrozumiała. Może że chce nam pomóc? No jaaasne, świetny kawał to by był! Wyczaruje sobie pannica macki, chce nas ? albo mnie ? porwać, a to w ramach ?pomocy?! Chyba nie muszę mówić, że to wtedy byłaby dla niej śmierć na miejscu? Och, pierniczę tę sprawę i tyle!

No ale dobra, nerwy na bok. Nerwy na bok? Teraz są ważniejsze sprawy na głowie. W takim więc razie staram się wyjąć jeden ze swoich mieczy, a następnie przeciąć mackę, która mi oplotła nogę. Jak mi się uda, to ignoruję wszystkich tu zebranych i biegnę w stronę tamtej. Jeśli ma mnie atakować, a do tego pewnie wmawiać, że ?chce pomóc?, to niech lepiej spiernicza, bo ja mam przemożną chęć ją wypatroszyć? Gdyby było mimo to zbyt niebezpiecznie, to po prostu dam sobie spokój i stąd ucieknę, jeśli mam gdzie. A jak mi się jednak nie uda przeciąć tamtej cholernej macki, to po prostu zobaczymy, gdzie mnie poniesie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czarodziejska k...o! - syknąłem wściekle kiedy magiczna macka oplotła moje ramię. Była zatrważająco silna, jednak jakimś cudem udało mi się nie zostać porwanym w górę, jak reszta istot, które dostały się w pole działania czaru. Zaparłem się z calych sił, usiłując się uwolnić. " Przeklęte kalectwo, nie mogę nawet użyć mojego kooth'a żeby spróbować ją przeciąć". Musiałem działać natychmiast, inaczej opadnę z sił i zostanę pojmany. Rozejrzałem się szybko, szukając czegokolwiek o co mogę owinąć mój ogon i znaleźć dodatkowe oparcie. Jednocześnie wgryzam się w mackę i usiłuję ją rozszarpać lub chociaż osłabić na tyle, żebym mógł się uwolnić. Jeśli się nie uda to trudno, zobaczymy co los przyniesie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimowolnie wyciągam dłoń ku O. To tak, jakbym samym gestem mógł zakrzywić przestrzeń, powalić przeciwników, uciec.

Nie mogę. O!

- Nie bój się, to nie zrobi Ci krzywdy! - odruchowo przechodzę na helleński, pierwszy język chłopca. W słowach czarodziejki nie ma fałszu... A przynajmniej nie ma go na tyle dużo, abym nie mógł jej uwierzyć.

Zaczynam iść w kierunku kobiety. Próbuję pochwycić jej wzrok, jeśli mi się uda - pozwalam jej zobaczyć w moich oczach gniew, agresywną mieszankę determinacji i wielkiej mocy. Nieistotne, czy to uczucie jest prawdziwe.

- Wierzę Ci. Puść chłopca - w połowie mówię, w połowie próbuję przekazać jej swoje myśli.

Krok za krokiem, moja uwaga coraz bardziej koncentruje się na postaci czarodziejki. To niemal mimowolne - nawałnica znaków przetacza się pod moją czaszką, próbuję dopasować chociaż jeden do tej potężnej kobiety. Krzyki O tylko pogłębiają ten stan - co, jeśli będę musiał z nią walczyć?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Bogowie, cóż to jest?! - Krzyknąłem zaskoczony, gdy dziwna czarna macka oplątała mego przeciwnika. Co powinienem zrobic? Wykorzystać okazję i gonić Ghantara? Ale ten wampir, pomimo tego, że jest zły, nie zasługuje na ten okrutny los.

- Bogowie, miejcie mnie w swej opiece i sprawcie, abym nie żałował mych czynów!

To krzycząc rzuciłem się z młotem na mackę i zacząłem ją okładać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyglądam się kobiecie. Szybkość, z jaką następują po sobie wydarzenia, spowodowała że musiałbym przeznaczyć nieco czasu na dokładne zorientowanie się w obecnej sytuacji. Na to jednak nie ma czasu.

- Możesz się poruszać? - przyjmuję, że istota zna choćby urywki handlowego - Uciekaj z tego miejsca - rozglądam się za miejscem, w którym mogłaby się ukryć - Ukryj się. Przeczekaj. Zniszczona nikomu nie będziesz potrzebna. Komukolwiek służysz...

Przenoszę wzrok na zamieszanie, jakie panuje w wyniku rzuconego czaru. Miałem pomagać tym Pierwszakom. Pomógłbym, gdyby tylko moje umiejętności na to pozwalały. Wygląda na to, że wzajemne zabijanie, to ich przeznaczenie, zatem nie będę stał na drodze w ich spełnieniu.

Zbliżam się ostrożnie w kierunku kobiety, która rzuciła czar.

Przypuszczam, że ta istota może rozumieć potęgę rozmowy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było cicho i pusto... Bardzo cicho... Kiedy oni walczyli, ja mogłam przyjrzeć sie sytuacji.

- ... się poruszać? - usłyszałam gdzieś za sobą, koło siebie... - Uciekaj z tego miejsca.

Shaddar warknął. Cos za nami było. Albo obok. W tym całym ferworze nie zauważyłam nikogo!

- Ukryj się. ... Zniszczona nikomu ... potrzebna. Komukolwiek służysz... - co to cos do mnie mówiło? Mam uciekać?

SHaddar znowu warknął. Obróciłam głowę. Widziałam... Nie, wydawało mi sie, że... Nic nie widzę. Ale Shaddar chyba kogos wyczuwał... Albo cos, nie wiadomo.

- Dlaczego...? Tu... Nie mogą mnie znaleźć... Jeszcze. - Jedynym językiem, jaki mogłam użyć bez problemów z porozumiewaniem sie jest wspólny... Ktos to musi rozumieć...

Shaddar co chwila warczał na to cos, czego nie widziałam...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...